"Tęsknota"-Miniaturka


"Kto nie ma względu na proces wzrostu grzeszy niecierpliwością. A cierpliwość to pierwszorzędna cecha miłości. "


"Nieporozumienia to rzecz ludzka. Nieraz nie potrafimy się odpowiednio wysłowić. Możemy wyrazić się nieprecyzyjnie lub odwoływać się do pojęcia, które rozumiemy inaczej niż nasz rozmówca. "


"Można bowiem podawać pomocną dłoń drugiemu, w rzeczywistości szukając tylko siebie." /z miesięcznika |W drodze|






Czasem bywa tak, że nie wiemy jak zacząć. I to chyba każdy tak ma. Ale nie przyznajemy się do tego. W większości. 

Na mnie przyszła chyba wreszcie pora, aby to zrobić. Nie jestem wcale taka nieomylna jak zawsze mnie spostrzegali. Ale wiem o tym i oni pewnie też. Jednak teraz muszę wreszcie przyznać, że nie wiem jak ... zacząć.

A to zawsze wiedziałam. Nawet jak czegoś nie wiedziałam. Zacząć umiałam. 

Dzisiaj mamy 28 września. Dwanaście lat po wojnie. Dwanaście lat od pokonania Voldemorta. Dwanaście lat wolności. 

Siedzę w jednej małej kawiarni w mugolskim Londynie, przede mną filiżanka do połowy napełniona gorącą czekoladą. Bitą śmietanę na wpół zjadłam, a na wpół wmieszałam do napoju. 

Siedzę przy oknie, na ulicy chodzą ludzie z parasolkami, niektórzy patrzą się w szary chodnik, niektórzy po prostu zawiesili gdzieś spojrzenia i idą, nie widząc tak naprawdę ... nic. 

Piszę, bo muszę wreszcie o tym napisać. Chowałam tą historie długo gdzieś w środku mnie. Próbowałam o niej nie myśleć, ale z biegiem czasu zauważyłam, że nie umiem zapomnieć. I że o tym nie da się zapomnieć, ani gdzieś tego zagrzebać. Zawsze lubiłam pisać w pamiętnikach, na pustych kartkach. Prawie nikt o tym nigdy nie wiedział. Oprócz mojej mamy. Jednak ostatnio długo nie otwierałam tej książeczki, obawiałam się. Obawiałam się tego, co mogłabym tu zechcieć napisać. Była kompletnie pusta. Jej kartki kusiły już przez cały czas. A teraz piszę. Napełniam ją, a czarny tusz wsiąka w papier. Parę osób dziwnie się patrzyło, kiedy wyjęłam pióro i atrament. Nie chciałam pisać długopisem. 

Próbuję, naprawdę próbuje znaleźć ... początek. 

Może zacznijmy w takim razie od podstaw. Choć wydają się tu zbędne. 

Mam na imię Hermiona Granger. Po wojnie skończyłam szkołę i odnalazłam rodziców. Nie przywróciłam im pamięci. Znalazłam pracę w ministerstwie i wcale mnie nie nudzi. Wszyscy się dziwili, gdy dowiedzieli się w jakim Departamencie zaczęłam. Dużo osób przecież oczekiwało, że będę pracować ...w Departamencie Przestrzegania Praw Magicznych. Pomylili się. 

Lubiłam moją pracę, choć oczekiwała ode mnie całkowitego zachowania tajemnicy. Tak, pracowałam w Departamencie Tajemnic. 

Trzy lata temu zostałam wezwana do gabinetu mojego przełożonego. Oświadczył mi, iż ma dla mnie szczególne zadanie. Choć słowo "szczególne" brzmi tu moim zdaniem trochę tak, jakbym była preferowanym pracownikiem, a czegoś takiego w tym Departamencie nie było. Każdy z nas z biegiem czasu dostawał takie zadania, zgodnie z tym jakie mieliśmy umiejętności i jakie wady. To było coś w rodzaju próby i nikt szczególnie się na to nie cieszył. 

Oczywiście nie mogę napisać nawet tutaj o co chodziło, lub jeśli tak, nie mogę pisać o wszystkim.

Miałam znaleźć się na tydzień w Rzymie w odnalezieniu czegoś, co kiedyś zaginęło. Coś co uważano za stracone, po tym jak paręset lat temu najechano na to miasto. Lecz to nie była jedyna kwestia. Niestety. Żeby było możliwe znalezienie tego, potrzebowaliśmy wskazówek, wiedzy pewnej kobiety. Jednak ta leżała już od paru lat w śpiączce i Departament w ogóle nie wiedział, iż jeszcze żyje, gdyż znajdowała się w mugolskim szpitalu. Dopiero nie dawno ją zlokalizowano. Ktoś musiał bardzo chcieć, aby jej nie znaleziono. W każdym bądź razie, zaklęcie wygasło. 

Nie wiem dlaczego los chciał, abym akurat ja dostała to zadanie. Nie wiem dlaczego akurat złożyło się tak, iż nie pojechałam tam sama i nie wiem dlaczego akurat z tą osobą. Niektórzy mówią, iż świat jest mały i jest 7560 wytłumaczeń dlaczego coś się dzieję tak, a nie inaczej. Czyli nazywają to przypadkiem. Inni zaś mówią, że przypadków nie ma. 

Miałam tam jechać z lekarzem ze szpitala św. Munga. Nigdy bym nie sądziła, że będę miała z tym człowiekiem jeszcze kiedykolwiek coś do czynienia, a jednak. 

Na początku w ogóle nie było pewne, jaki to będzie lekarz. W tym momencie nie byli jeszcze zdecydowani. Sprawdzali i rozważali. Wtedy jeszcze nie zawracałam sobie tym głowy. Przełożony jedynie powiedział mi, że da mi znać za tydzień, kiedy sprawdzą już wszystkich. 

Tydzień później zostałam zawołana do gabinetu. Kiedy otwarłam drzwi pierwsze co zobaczyłam, był nasz przełożony, który uśmiechał się od ucha do ucha. Widocznie był czymś bardzo zadowolony. Czego nie mogłam na początku pojąć, gdyż przeważnie sprawia wrażenie zmartwionego i głowiącego się ciągle nad czymś. Taki widok był naprawdę rzadki. 

Przed nim na drewnianym fotelu siedział jeszcze ktoś. Nie musiałam zobaczyć jego twarzy, aby wiedzieć kim był. Poznałam go po jego nienaturalnych jasnych włosach i musiałam się powstrzymać, aby nie krzyknąć. Zdziwienie. Zaskoczenie. Szok. Sama nie wiem co wtedy czułam. Być może wszystko na raz.  

Przez te wszystkie lata słyszałam, że pracuje w szpitalu. Na samym początku codziennie musiałam wysłuchiwać przekleństw Rona na jego temat. Długo nie mógł strawić tego, że ten "tchórz" faktycznie dostał pozwolenie aby leczyć ludzi. Jego zdaniem cały szpital oblał się niewypowiedzialną hańbą zatrudniając Malfoya. Harry nie miał na ten temat szczególnego zdania, a jeżeli miał, nigdy nam go nie ujawnił. Był nad wyraz spokojny jeśli o to chodziło.

Ja sama... nie wiedziałam co o tym myśleć. Nigdy nie byłam za tym aby skreślać człowieka na zawsze, ale z drugiej strony nie mogłam uwierzyć, że Malfoy faktycznie zmienił swoje nastawienie do świata. Rozmawiałam o tym nawet z ojcem Rona, kiedy pokłóciłam się z jego synem na jego oczach. Nie mogłam po prostu znieść ciągle tego samego tematu. Arthur Weasley zadał mi wtedy jedno pytanie: Czy aby pracować w szpitalu św. Munga trzeba zmienić swoje przekonania? Czy tam kogoś obchodzi jaki był w czasach szkolnych, jeśli potrafił leczyć i ratować? 

Faktycznie, Malfoy na samym początku podobno nie miał łatwo. Skończył swoją edukację w innym kraju, ponieważ nie chciał wracać do Hogwartu. Gdy wrócił, nadal wszyscy się na niego krzywo patrzyli. Większość osób oskarżało ministerstwo, że i jego nie zamknęli w Azkabanie. Pamiętam plotki na korytarzach ministerstwa, te perfidne i sarkastyczne komentarze, że ma wrócić tam skąd przyszedł. Co było nielogiczne, gdyż przecież Anglia była jego krajem. Mówili, że nikt nie wpuści go do ministerstwa. Żaden departament go nie zatrudni. 

Jednak Malfoy zaskoczył wszystkich. W ogóle nie pokazywał chęci do pracy w ministerstwie. Pewnego dnia zaczęła krążyć plotka, iż przekonał do siebie pewnego uzdrowiciela w św. Mungu, aby przyjął go na praktykanta i asystenta. Szemrano iż było to załatwiane poprzez duże pieniądze, a Ron nie tylko to rozważał, on był do tego sto procentowo przekonany. Ja nie. Nie mogłam w to uwierzyć. Bardziej w to, iż ludzie byli po prostu pełni chęci zemsty. Zazdrościli. Nie mogli zapomnieć. 

Tak to się ciągnęło, aż pewnego dnia Harry na jednej ze swoich misji został porażony jakąś klątwą. Myślę że to wydarzenie było jedno z najważniejszych w życiu tych dwóch. Pamiętałam ten dzień. Nikt nigdy nie dowie się co tak naprawdę działo się na sali, gdzie go zaniesiono. Czekałam na korytarzu z Ronem, Ginny, Molly i Arthurem. Stało się to w nocy. Te godziny były straszne. Głównie dlatego, iż Ron widział jak do sali wszedł również Draco Malfoy. Był tym tak rozwścieczony, że wszyscy byliśmy bardziej zajęci uspokajaniem go, niż samym martwieniem. Choć tak naprawdę... wszyscy przeżywaliśmy w środku niesamowity szok. 

Trwało to dosyć długo. Później już była tylko cisza. Napięcie. Niesłyszalne bicie serc. Spojrzenia pełne bezradności, aż do bólu zmarszczone czoła, kiedy drzwi się otwierały i z sali wychodzili uzdrowiciele... Każdy nas ignorował. Każdy próbował wymijać nasze spojrzenia. Każdy miał w oczach... tą pustkę. Najgorsze było jedno: Oni nie wracali. Oni po prostu wychodzili i nie wracali. Na koniec, tak mogło się wydawać, wyszedł przewodniczący. Oray Bazil. Ten do którego zgłosił się na początku Malfoy. Skinął nam głową i z dosyć smutnym spojrzeniem minął nas, znikając za drzwiami jednego z pokoi. 

Czekaliśmy nadal i nie wiedzieliśmy o co chodziło. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że w środku został jeszcze tylko jeden. 

Draco i Harry. Odwieczni konkurenci. Z innych światów. Teraz razem... 

Po dobrych kilku godzinach drzwi się otworzyły. 

Ron od razu poderwał się z krzesła, gdy tylko zobaczył go. Malfoya. Powinniśmy byli go wszyscy jakoś przytrzymać, ale nie zrobiliśmy tego. Byliśmy za zmęczeni. Zbyt ociężali. A Ron po prostu od razu znalazł się przy Malfoy'u. Wszyscy wstrzymaliśmy oddech. Nawet Malfoy. 

Lecz Ron nie zrobił tego co oczekiwaliśmy, że zrobi. Jakby w jednej sekundzie zmienił swoją decyzję. Zacisnął tylko pięści. Popatrzyli sobie w oczy. Nie musieli nic mówić.  Ron nie musiał zadawać pytania na głos. Malfoy tylko lekko pokręcił głową. Nie wiedzieliśmy co to znaczyło.  Znaczenie było zależne od tego jakie pytanie zadał Ron przez swoje spojrzenie. 

Po tym szturchnął go lekko ramieniem i otworzył drzwi. Ginny była druga która uwolniła się z trwania w miejscu jak posąg. Minęła Malfoya nawet na niego nie patrząc. Arthur i Molly również ruszyli. Arthur chciał coś powiedzieć, ale nie mógł... Żaden głos nie wydobył się z jego otwartych ust. Molly jedynie położyła rękę na ramieniu Malfoya, ale jak najszybciej ją znów oderwała. Patrzyłam się na to, bo sama nie mogłam się ruszyć.

W końcu jednak zaczęłam iść. Malfoy wyglądał blado. Jak zawsze. Ale w oczach miał dziwną obojętność. Obojętność która  była napełniona jakąś energią. Czymś żywym. 

To był pierwszy raz po wojnie kiedy widziałam go  i nagle przeszedł mnie dreszcz. Minęłam go. Weszłam do sali, gdzie świeciło się tylko jedno małe niebieskawe światełko. Wszyscy usiedli wokół łóżka Harry'ego. Zobaczyłam jego twarz. Była biała i niebieska, ze względu na światło. Spał. Oddychał. Wyglądało na to, że się udało. 

Przystanęłam trochę z tyłu. Nie było już zbyt dużo miejsca. Gdy tak stałam zobaczyłam przy ścianie cały stół zastawiony różnymi naczyniami, składnikami, ziołami. Przy kancie stało jedno naczynie napełnione jakimś płynem. Wszystko wyglądało jakby zostało przyrządzone w pośpiechu, ale w logicznej i starannej kolejności. Porządny nieporządek. Podeszłam do tego stołu i przyjrzałam się wszystkiemu dokładniej. Powąchałam nawet miksturę. Nie znałam jej. Zmarszczyłam czoło. Przy stoliku stała szklanka z tym samym płynem. 

Odwróciłam się i wybiegłam na korytarz. Malfoy siedział parę metrów dalej. Oparł głowę o ścianę i miał zamknięte oczy. Otworzył je, gdy usłyszał moje kroki. Przez chwilę patrzyliśmy się tylko na siebie. 

- Uratowałeś mu życie.- powiedziałam wtedy. Nie odpowiedział od razu.

- A jak myślisz po co miałbym inaczej pracować w szpitalu? Tutaj na ogól ratuje się komuś życie. To moja praca.- odparł ciężkim głosem. Zachrypniętym. 

- Czemu inni uzdrowiciele zaczęli wychodzić?- zapytałam. Zwęził oczy. Westchnął.

- Granger...

- Już nie jestem Granger.- urwałam mu. Podniósł do góry brew.

- Dla mnie zawsze będziesz. Mniejsza o to.  Ty, jak sama nie znasz odpowiedzi, domagasz się ich. Ale nie zawsze będziesz je dostawać.-  mruknął. Nie miałam zamiaru się poddać. 

- Czemu?- 

Spojrzał mi w oczy. Zastanawiał się, czy łapać mnie za słowo, czy też nie. Ale był zbyt zmęczony. 

- Ponieważ nikt nie wiedział co zrobić dalej. Nie znali takiej klątwy.- Zaśmiał się. - Poniekąd dobrze jest mieć doświadczenia z czarną magią.- dodał, a jego oczy ściemniały. 

- Czemu ...- zaczęłam.

- Czemu tak się starałem?- wyprzedził mnie. - Znów jesteś niesprawiedliwa, Granger. Przysięgałem ratować życie każdemu i przy każdym dawać z siebie wszystko. Ale być może bardziej usatysfakcjonuje cię odpowiedź, że nie lubię być komuś dłużny. Szczególnie jeśli chodzi o coś takiego jak życie.- 

To były jego ostatnie słowa, ponieważ po nich wstał i odwrócił się. Od tego momentu widywałam go jedynie kilka razy, kiedy przychodziłam odwiedzać Harry'ego. Zawsze przy tej samej czynności. Zawsze przy mieszaniu tego płynu. 

Harry wyszedł z tego dobrze. Ale przez długi czas bałam się go zapytać o Malfoya. Czy ze sobą rozmawiali, czy się pogodzili... Czy Malfoy naprawdę się zmienił. Wyszło na to, iż nigdy tak naprawdę go o to nie zapytałam. Oczywiście wszyscy dowiedzieli się, iż to Malfoy uratował mu życie. Po całym tym zdarzeniu wszyscy kompletnie inaczej zaczęli na niego patrzeć. Ale czy to go cieszyło, nie wiedziałam. Gdy Harry wyszedł ze szpitala wszystko wróciło do normy. Ron milczał za każdym razem kiedy padało imię "Draco Malfoy". Wtedy jego twarz zawsze przypominała kogoś, kto ugryzł w kawałek bardzo kwaśnej cytryny. Wiodło nam się dobrze. Krótko po tym zaszłam w ciąże z Ronem. Już od trzech lat byliśmy małżeństwem. Ginny i Harry dostali swoje pociechy nieco wcześniej. 

Dlaczego więc moje zadanie jeszcze bardziej mnie zdziwiło? Kiedy przełożony mnie poprosił, byłam dopiero od dwóch miesięcy mamą i dopiero co wróciłam z urlopu. Na początku w ogóle nie byłam pewna czy powinnam przyjąć to zadanie. Ale z drugiej strony... musiałam. Musiałam pojechać, ponieważ nikt nie mógł zrobić tego za mnie. Ginny mnie więc uspokoiła, kazała mi się nie martwić. Ron miał na ten czas przeprowadzić się z Rose do Harry'ego i Ginny. Sam by przecież sobie nie poradził. 

Stojąc tak w gabinecie w mojej głowie wirowały różne myśli. Dopóki nie dotarło do mnie... z kim pojadę. 

- Pani Granger, muszę pani oznajmić, iż jestem nad wyraz zadowolony. Udało nam się przekonać pana Malfoya aby przyjął naszą propozycję.- Byłam nieco zirytowana. 

- Propozycję? Myślałam, że jesteście jeszcze niezdecydowani kogo bierzecie.- oddałam. Mój przełożony kiwnął głową. 

- Hm. No tak. Tak się składa, że od początku wiedzieliśmy kogo chcemy, jednak ... -

- Ja się jeszcze zastanawiałem. Ja byłem niezdecydowany.- W tym momencie Malfoy wstał z fotela i odwrócił się w moją stronę. Spojrzał na mnie, przekrzywiając głowę w bok. Coś było nie tak. 

Jego oczy. Jego twarz. 

Była zapadnięta, szara. Jakby ktoś wyssał z niej życie. A jego oczy były jak dwie przepaści. To nie było już nawet zmęczenie. Tylko coś, co nie potrafiłam nazwać. 

Zobaczył, że widzę i szybko odwrócił twarz. 

- Tak. No tak. Ale teraz już jest wszystko w porządku. Pan Malfoy wyruszy z panią dziś wieczorem.- oznajmił mój szef. 

Tak, wyruszyliśmy wieczorem. Najchętniej chciała bym sprawić, abym nie czuła tego bólu, kiedy myślę o tamtym wieczorze. 

Czekolada dopita. Muszę już iść. Powiedziałam Ronowi że wrócę o siedemnastej. Na polu pada teraz bardziej. Dobrze. Już dawno porządnie nie zmokłam. 

*

Siedzę teraz w łóżku. Koło mnie leży Ron. Śpi. Rose też już zasnęła. W domu jest cicho. Koło mnie pali się świeczka. Właściwie chciałam poczekać, aż jutro znowu będę gdzieś z dala od domu, ale to nie ma sensu. Przecież nie robię nic złego. Piszę tylko to co się stało.

Skończyłam na wieczorze, który do dzisiaj pamiętam. Który do dzisiaj przewija mi się przed oczami jak krótki film. 

Był tak samo deszczowy dzień jak dzisiaj, kiedy spotkaliśmy się w małej londyńskiej ulicy niedaleko ministerstwa. Nic nie mówił. Był ubrany w szary garnitur, białą koszulę i czarne spodnie. Pamiętam to do dzisiaj. Pamiętam jak przez te ostatnie godziny żegnałam się z moją rodziną. Patrzyłam na Rose i głaskałam jej główkę. Rozmawiałam z Ginny i przytulałam Harry'ego. Upominałam Rona. Wszystko, ale nie powiedziałam im kto ze mną jechał. Gazety nie mogły się dowiedzieć. Departament Tajemnic naprawdę trzymał wszystko w ukryciu. To mi bardzo ułatwiło sprawę. 

Patrząc się z dnia dzisiejszego na bieg wydarzeń... muszę przyznać, że nie miałam kompletnie żadnego wyobrażenia jak to będzie wyglądało. Nie zdawałam sobie sprawy z niczego. Bo niby skąd? 

Jak to ja, chciałam podejść do tego jak najbardziej profesjonalnie. Zawodowo. W końcu... to była moja praca. Ale nie udało mi się to już przy pierwszym podejściu. 

Malfoy bowiem wcale do tego tak nie podchodził. Na jego twarzy był ten sam ból, to wyczerpanie, które zobaczyłam wtedy w gabinecie. Mieliśmy się deportować do Rzymu, jednak on złapał mnie za rękę i odwrócił twarzą do siebie.

- Jest tylko jeden powód dla którego zgodziłem się na tą propozycję.- Czekałam. Puścił mnie.

- Widziałaś moją twarz. Widzisz. Nie jestem zmęczony. Ani załamany... Ani chory...przynajmniej nie w tym znaczeniu.- mówił. 

Patrzyłam się na niego i próbowałam zrozumieć. Wciągnął powietrze przez nos. Widziałam, że starał się mówić konkretnie, bez emocji. Ale ledwo mu to wychodziło.

-Wtedy w szpitalu... ściągnąłem tą klątwę z Pottera.- powiedział prawie bezgłośnie. Czekałam, ale on nie mógł uformować następnych słów. Zmarszczyłam czoło.

- Ale jest "ale", tak?- zapytałam. Kiwnął głową, zaciskając usta. 

- Tak. Ja, Granger... ja...- otworzył usta, ale one zaczęły drżeć. Nie rozumiałam. Wtedy, w tamtym momencie nie rozumiałam, ale byłam sparaliżowana przez jego roztrzęsienie. Zamknął oczy, przyłożył dłonie do twarzy. Próbował przywołać się do porządku. Pamiętam jak dziwnie się czułam. Patrząc jak Draco Malfoy zostaje zżerany przez bezradność i lęk. 

- Malfoy, wytłumacz mi. - powiedziałam spokojnie. Odwrócił się do mnie bokiem. Długo tak stał, wpatrując się w ulicę. W szare samochody. 

- Ja ją ściągnąłem... ale, ale na siebie.- wykrztusił. Te słowa były ciężkie. Jak kamienie. Jak kamienie, które lądują z zamachem na tafli wody i zaczynają opadać w głębie. Przed oczami nagle zobaczyłam dwa naczynia z tym samym płynem. Jeden na blacie roboczym, jeden przy łóżku Harry'ego. Wtedy. W tej niebieskiej ciemności. W tym pokoju. Porządny nieporządek. 

Spojrzałam na twarz Malfoy'a, Wydawała się być ... krucha. Po prostu krucha. A jednak była napięta. 

- Nie.- 

- Tak.- powiedział i ugryzł się w usta. Odwrócił. 

- Ale... ale dlaczego...-

- Dlaczego jeszcze żyję?- wysyczał i tym samym zmiótł mi słowa, które leżały na moim języku. - Szczera do bólu, jak zawsze, Granger- 

Przymknęłam oczy. Wcale nie chciałam aby to tak zabrzmiało.

- Ale odpowiem na twoje pytanie. Żyję ponieważ przed wypiciem tego płynu, zrobiłem jeszcze drugą miksturę, która miała osłabić klątwę. To też zrobiła... ale mimo tego, nie usunęła jej. Potterowi nie mogłem tego podać, był zbyt osłabiony. Musiałem działać szybko. Nie mógł czekać ani godziny dłużej. I tak mogę nazwać to cudem, że się udało.- 

Stałam w tym zaułku. Z moją torebką w ręku i czułam się... Jak ja się wtedy czułam? Nie wiem. Do dziś tego nie wiem. Nie byłam w stanie w to uwierzyć. Nawet dzisiaj ... wydaje mi się to mało realne. Gdybym miała to komuś opowiedzieć na głos... być może sama zaczęła bym się zastanawiać, czy aby na pewno tak było. Tak się stało. 

- Myślałem, że znajdę na to jakiś sposób. Jakieś antidotum. Ale minął ponad rok, a ja nic nie znalazłem. Nic nie pomaga. Pije wszystko co może jakoś to opóźnić, ale to nie daje wiele. Jestem tylko coraz słabszy. To wysysa mnie od środka. Nie mówiłem tego Astorii... ale ona to wyczuła. Wyprowadziła się tydzień temu. Zabrała Scorpiusa.- 

Pamiętam te słowa. Pamiętam jak bardzo dziwiło mnie to, iż mi to wszystko mówił. Ot tak. I wtedy zrozumiałam do czego człowiek jest zdolny, kiedy naprawdę nie wie co ma robić dalej. Kiedy się boi. Kiedy jest bezradny. 

- Dostałem tą propozycję, ponieważ uważają że jestem najlepszym uzdrowicielem w św. Mungu... ale bez przesady, nie jestem jedyny, który potrafi wybudzić staruszkę ze śpiączki. Chcą po prostu być pewni, że nie będzie komplikacji. - 

- To czemu się zgodziłeś?- 

- W Rzymie jest coś, co może mi pomóc. Tylko dlatego...-

- Błagam cię, przecież jakbyś chciał już dawno mógł byś tam być. Sam. Beze mnie. Bez tego cyrku.- powiedziałam, bo faktycznie nie rozumiałam. Pokręcił głową.

- Nie rozumiesz?- Patrzyłam się w jego twarz. Nie, nie rozumiałam. 

- To jest to samo, czego szuka ministerstwo. I nie, nie jestem w stanie sam tego załatwić. Ja jestem tylko lekarzem. Ty ...- 

- Ja? Masz na myśli, że mam tobie pomóc...?- przystanęłam.

Popatrzył się... a ja wiedziałam, że tak. Tak, miałam mu pomóc. Miałam mu pomóc i mu to dać. Czyli nie doręczyć tego ministerstwie. 

- Tak, Granger. Gdy to zdobędę mogę ... To może mnie uratować.- 

Specjalnie nie piszę, co to jest. Kiedy rozmawialiśmy nazywaliśmy to po imieniu. Niestety ja do tej pory nie mogę tego nazwać. 

- Ja, ja nie wiem...- Ale w środku wiedziałam, że wiem. Że już podjęłam decyzję. On uratował Harry'ego. Nie mogłam go zostawić. 

Nie zostawiłam. Zgodziłam się. Nie żałuję tego. 

*

Dzisiaj siedzę na balkonie. Pode mną widzę ogród. Róże. Krzaki. Jestem sama w domu. Ron pojechał z Rose do Harry'go. 

Czytałam przedtem to co już napisałam. Za dużo tekstu. Za dużo słów. Muszę się ograniczyć, inaczej nigdy tego nie ujmę, nie opiszę... tak jak bym chciała. Zastanawiam się, czy dobrze będzie jak od razu napiszę, co się stanie. Jak się to wszystko zakończy, ale ... chyba zawsze wolałam być chronologiczna. 

Nie zdradziłam Rona. Bo tak to może wszytko brzmieć. Pomagam byłemu wrogowi i zakochuje się w nim, a on we mnie i wszystko kończy się tragedią. Zdradą. 

Nie było tak. Nie do końca. Nie. Nie było tak.

W Rzymie panowała między nami cisza. Nie mówiliśmy ze sobą. Znaleźliśmy tą kobietę. Udało mu się ją obudzić. Kiedy nas zobaczyła, kiedy otwarła oczy  uśmiechnęła się smutno. Nie wiedziałam czemu. 

Powiedzieliśmy jej czego szukamy, ale ona tylko pokręciła głową. "Niczego nam nie powie."

Pomimo, że ... on czuł się coraz to słabiej, nie chcieliśmy jej do niczego zmuszać. Ja nie chciałam. A on nie kłócił się ze mną. Przychodziliśmy do niej codziennie.

Ale ona tylko się na nas patrzyła i mówiła, żebyśmy z nią rozmawiali o wszystkim, tylko nie o tym. Nie wiem czemu, ale faktycznie to robiliśmy. Trzeciego dnia kazała się zabrać do miasta. 

W Rzymie było gorąco. Bardzo. Jeździliśmy metrem, bo Ella tego chciała. Pomimo że chcieliśmy wreszcie odpowiedzi, pokochaliśmy tą kobietę. Była już starsza, ale opowiadała nam o wszystkim z takim zapałem i entuzjazmem, że łatwo było zapomnieć jej wiek. 

Pamiętam to słońce, pamiętam nagrzane marmury... i nasze bolące nogi. Nie umieliśmy ani słowa po włosku, ale Ella owszem. Chodziła z nami na jedzenie i pokazywała nam wszystko, co jej zdaniem było warte uwagi. Wieczorem padaliśmy do łóżek i od razu zasypialiśmy. 

Brzmi to jak sen. Ja, Malfoy... i Ella. 

W jakiś sposób udało jej się, że zapomnieliśmy po co się tam znaleźliśmy. Zaczęłam zauważać, że Malfoy staje się innym człowiekiem. Uśmiecha się. Śmieje. Podziwia. I to pomimo, że nie było mu najlepiej. 

Ella znała jego historie. Znała powód czemu tu przyjechaliśmy. Wiedziała co chciałam zrobić. Obiecała nam powiedzieć wszystko co wie, ostatniego dnia. Ale ten jej "ostatni dzień" nie był naszym ostatnim dniem. W zamian za jej informacje, mieliśmy jej dotrzymać towarzystwa przez jakiś czas. 

Dobrze, muszę kończyć na teraz, mam jeszcze trochę pracy. 

*

Myślałam o tym. Nie mogę, nie jestem w stanie wszystkiego opisać. 

Może napiszę to co już od początku chciałam napisać. 

Wtedy w Rzymie stało się coś dziwnego.Widziałam tak dużo pięknych rzeczy. Czułam to słodkie, ciepłe powietrze. Podziwiałam te inne drzewa, które wyglądały jak tancerki. Czułam jak słońce pali moją skórę, widziałam mugolskich turystów, ale także naszą dzielnicę. Jest nas tam bardzo mało. 

W tym mieście jakby zapomnieliśmy kim jesteśmy. Kim byliśmy przez te wszystkie lata. Wiedziałam, owszem, że gdzieś tam czeka na mnie moja rodzina, ale w tym momencie jeszcze nie chciałam wracać. Chciałam dalej poznawać to miasto, dalej poznawać jego. Lubiłam jak patrzył się na to wszystko. Być może bo wiedział, że Ella nam nic nie powie. Albo jeśli nawet, przestał wierzyć w to, iż to mu faktycznie pomoże. W końcu to byłą tylko legenda.  Dlatego widziałam jak starał się cieszyć każdym dniem. Nasiąkać tym wszystkim wkoło. 

Zdałam sobie sprawę, że się zmienił. Wcześniej też. Wtedy kiedy uratował Harry'ego. Ale zmienił się także tu. W te dwa tygodnie. Bo tyle tutaj zostaliśmy. 

Nadal był może trochę arogancki i pewny siebie, ale przecież to był on. Poznawałam go. A on mnie. Widziałam, że chciał mnie poznać. 

Poznać, choć tak naprawdę dużo nie mówiliśmy. Słowa w ciszy. Cisza ma swój własny język, ale jest trudniejszy niż wszystkie inne języki na tym świecie. 

Zobaczyłam Malfoya który stracił wszystko i który wiedział, że być może straci i własne życie, a to wszystko dlatego bo uratował życie swojemu rywalowi. Wszystko dlatego bo nie lubił być komuś coś dłużny. Wszystko dlatego bo się tak naprawdę poświęcił. Wziął to na siebie, ale tak naprawdę nie bo był miłosierny, tylko bo tak kazał mu honor. Jego przysięga. 

I przez to, że komuś pomógł, kogoś uratował... i przez to, że właśnie teraz dlatego powoli tracił życie, znajdował powoli siebie. Tego kim naprawdę był i kim właściwie mógł być przez cały czas, ale nie dało się. Przez ludzi. Przez rodzinę. Przez przekonania. Przez rzeczy, które wcale nie były jego winą. 

Widziałam to też w spojrzeniu tej starej kobiety. Wiedziała co robiła. Wiedziała, że nic by nie dało, kiedy by mu po prostu powiedziała, gdzie szukać tego, co go być może uratuje. Człowiek potrzebuję tego dna. Potrzebuję czasami tego lęku o siebie, aby zobaczyć jak piękne może być życie... inaczej. Jak inaczej się spojrzy na świat. 

Ten czas w tym mieście nie zapomnę do końca mojego życia. Nie zapomnę jego. 

Jego spojrzeń i lekkich uśmiechów. Tych prawdziwych. Tej prawdziwej radości na jego bladej, szarej twarzy. 

Piękno jest wtedy kiedy widzimy jak z czegoś uschniętego, zgniłego wyłania się coś nowego. Świeżego. 

Dokończę jutro, teraz Ron wrócił do domu....

*

Jestem zbyt podenerwowana aby sklecić sensowne zdania. 

Wiem, że jeszcze nie dopisałam tek historii do końca. Wiem. Ale muszę teraz wkleić ten list. Muszę. Nie mogę inaczej. Dostałam go dzisiaj, kiedy siedziałam w ogrodzie i patrzyłam jak Rose bawi się w piaskownicy. 

Granger, 

Wiem, że nie odzywałem się długo. Długo nie pisałem czy mi się udało. Czy... żyję. W końcu skąd mogłaś wiedzieć czy dałem radę, kiedy Ella mi powiedziała co mam zrobić? 

Przepraszam, ale mam na to bardzo dobrą wymówkę. Przynajmniej mam nadzieję... Bo dla ciebie żadna wymówka nie jest dobra, wiem.

Nie pisałem, bo chciałem dać Ci spokój. Wtedy... myślę, że oboje czuliśmy rzeczy, które... Zresztą sama wiesz. Sama wiesz, bo sama to przerwałaś w odpowiednim czasie. 

Ale to, że się nie odezwałem było niesprawiedliwe. Myślałem tylko, że tak będzie Ci łatwiej. 

Jak widzisz, żyję. Dałem radę. Ale nie było łatwo. 

Minęły 3 lata... 

Nie długo będę w Anglii, chcę odszukać mojego syna. 

Przez te 3 lata było mi niezwykle ciężko nie napisać, ale powstrzymywałem się. Rzym był dla mnie ratunkiem, ale bez ciebie i Elli pewnie by mnie teraz nie było. A nawet gdybym żył, byłbym nie wart mojego życia. 

Spal ten list, lub jeśli nie będziesz mogła, a wiem, że właśnie tak będzie, schowaj tak, aby nikt go nigdy nie zobaczył. 

Ciesze się, jak teraz na to patrzę, że był inny sposób. Że nie musiałaś przeze mnie stracić pracy. Wiesz jak to jest ze słowami, chciałbym napisać więcej, ale... nie. Nie mogę. Ty wiesz. I nic by Ci nie pomogło gdybym napisał teraz wszystko co myślę. 

Nie piszę do zobaczenia, bo tego nie będzie. A jeśli już, to nie takie, jakie byśmy chcieli. Nigdy go nie będzie. Piszę więc...

Że możesz spokojnie przezywać mnie od idiotów i tchórzów. Wtedy będzie ci łatwiej. Ja już nigdy nie mógł bym nazwać Cię tak jak kiedyś to robiłem. No cóż. 

Żyj dobrze, 

Granger, bo zawsze nią dla mnie będziesz. 

PS; Chciałbym zobaczyć twoją córkę. Kiedyś. 

Draco M. 



Długo czekałam na ten list, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo tęskniłam. Tęskniłam już cały czas. 

I nadal pewnie będę. 

Rzym. On. Słońce. Jego uśmiech. 

W ostatni dzień chodziliśmy po ulicach pewnej dzielnicy rzymskiej. Było już ciemno. Ella kazała nam przyjść po dwóch godzinach na plac, gdzie się rozstaliśmy. 

Chodziliśmy w ciszy. Zdając sobie sprawę, że nie długo wszystko się rozstrzygnie. Szłam blisko niego, aż zobaczyliśmy że na placu do którego właśnie dochodziliśmy zrobiło się małe zbiegowisko. 

Tam, na środku była artystka która bawiła się ogniem. Złapałam go za rękę, aby się zatrzymał. Pamiętam jak z rodzicami lubiłam oglądać takie pokazy, jeszcze jak byłam całkiem mała. 

Staliśmy tak, a ja się nie mogłam napatrzeć. Ten ogień, ten taniec z ogniem. Pachniało benzyną. 

-  Nigdy nie sądziłem, że spodoba mi się coś, co zrobi mugol.- usłyszałam nagle obok się. Uśmiechnęłam się. Po chwili patrzenia się na tańczące płomienie na końcu sznurków, pojawiło się pytanie w mojej głowie.

- Mogę cie o coś zapytać?- 

- Od kiedy ty pytasz coś takiego?- prychnął. 

- Mówiłeś, że Astoria się wyprowadziła. Dlaczego? Nikt kto naprawdę kocha, by tego nie zrobił...-

Popatrzył się wtedy na mnie i przez chwilę jego oczy były otwarte. Otwarte dla mnie. Ale nie odpowiedział na moje pytanie.

- Czemu nie odpowiadasz?-

- Bo sama już sobie odpowiedziałaś, Granger.- 

Po chwili złapał mnie za rękę. 

- Chodź. Idziemy.- 

Rzuciłam ostatnie spojrzenie na artystkę i  dałam się odciągnąć. 

Nie puścił mojej ręki. Pamiętam, jak poczułam wyrzuty sumienia, bo wiedziałam, że nie powinno mi się to podobać. Ale mi się podobało i wcale nie chciałam, aby puszczał. Pomimo tego...

- Malfoy...- 

Westchnął.

- To mój ostatni dzień tu...-

- Ale nie twój ostatni..- 

Rzucił mi spojrzenie. 

-Skąd wiesz?- 

- Bo...- 

-Nie wiesz. I w tym rzecz.- powiedział i popatrzył się w niebo. 

Staliśmy. Ja też patrzyłam się w niebo. A jego ręką nadal trzymała moją, jednak po chwili puściła. Spojrzałam na niego... Patrzył się we mnie. 

Dziwnie było tak stać. Wiedzieć, że... oboje wiemy. Wiedzieć i i tak nie móc w to uwierzyć. 

Obrócił do mnie twarz. 

- Dlaczego ja dopiero teraz cię widzę?- 

Potrząsnęłam głową. Nie wiedziałam. 

- Dlaczego dopiero teraz jesteś... sobą?- 

Uśmiechnął się, ale po chwili spoważniał. Końcem palca  dotknął mojej twarzy. Wciągnęłam powietrze. Wycofał rękę.

- Wiem. Wiem, Granger. Nie mogę. Ale....-

- Ale?- Nie wiedziałam czemu to zapytałam. Mogłam mu zabronić o tym mówić. Jednak nie... chciałam. Chciałam i to do dzisiaj mnie przeraża. 

Spojrzał na mnie.

- Ale ... jak ci obiecam że to pierwszy i ostatni raz? - Nie wiem jak długo myślałam. Chyba nie zbyt długo. Ale dla mnie to wtedy była wieczność. 

Wzięłam jego twarz w moje ręce. A on moją. 

To był nasz pierwszy i jedyny pocałunek. Tak jak mi obiecał. I choć jeden, nie zapomnę go. 

- Dziękuje za Harry'ego.- chciałam powiedzieć, ale się powstrzymałam. On wiedział i tak. Tak samo jak jego dziękuje zawisło w powietrzu, pomiędzy naszymi ustami, tak samo moje...

Nie wiem jak długo trwał. Ale w pewnym momencie usłyszeliśmy śmiech Elly. 

Słyszę, jak Ginny właśnie jest na dole. Nie mam zbyt wiele czasu. 

Ella powiedziała nam o czymś, czego ani ja, ani Draco nie wiedzieliśmy. To była jego szansa, ale musiał zostać tam, aby szukać. Okazało się, że ona nie wie, gdzie jest to co przez cały czas chcieliśmy. Kiedyś sama wymazała sobie to z pamięci. 

Dlatego wróciłam do Anglii z pustymi rękami. Nie wyrzucili mnie z pracy, ale nie byli też zbytnio zachwyceni. Miałam po tym trudny czas. Cieszyłam się że znów mogę być przy Rose, ale na początku musiałam dużo grać. Moja miłość do Rona... gdzieś się wtedy zagubiła i musiałam ją znów w sobie odnaleźć. 

Teraz już jest dobrze. Dobrze. 

Mam nadzieję, że znajdzie syna. Mam nadzieję, że u niego też będzie dobrze. 

Dobrze.

*

Tak. To moja pierwsza miniaturka. Jest dziwna. Wiem. Ale nie mogłam dziś pisać mojego rozdziału, a tak dawno nic nie dodawałam, że było mi głupio i napisałam to! 

Proszę, proszę napiszcie mi co u was to wywołało. 

Pozdrawiam was...

Jak widać, nadal siedzę w Rzymie.
















Komentarze

  1. Strasznie zagmatwana, ale urocza. Taka subtelna i delikatna. Spodobała mi się!
    Pozdrawiam
    letothers.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniała miniaturka *-* Baardzo mi się podoba ^^

    Pozdrawiam

    druellaopowiada.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Mówiłam już, że uwielbiam, jak piszesz? Historia, którą opisałaś, wydawała się być niezwykle prawdopodobna. Zakończenie było idealne, odczułam pewien smutek i żal, ale wiedziałam również, że inny koniec nie miałby sensu. Nie wiem już, co dalej napisać. Czuję się trochę zagubiona po jej przeczytaniu, wydaje mi się, że nie trzeba tutaj dużo pisać. Ona tego nie potrzebuje. I to roztrzepanie, które zostało tu wręcz uwypuklone, było jak najbardziej na miejscu. Kolejne zdania były tak samo luźne i ulotne jak myśli. To mnie urzekło i nadal będzie urzekać u Ciebie.
    Ściskam ciepło.
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    wieczne-pioro-cassie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty