XXII. Rozdział - Osoba przy ogniu



{Każde jutro jest nieskalane żadnym błędem.}
 -No, w każdym bądź razie tak długo dopóki pozostaje jutrem.



--------------------------------------------------------------------




Wiatr. 
Ciągle wiał. Nie pamiętam roku w którym tak bardzo szalał wokół Hogwartu. Zdawało się, że przychodzi ze wszystkich stron na raz. Obijał się o piaskowe mury, przedzierał przez zakamarki, znajdował najmniejsze szpary w fugach i trącał cienkimi szybami okien w klasie. Wszędzie było go słychać. Świszczał, huczał, szeptał. Wtrącał się w każdą rozmowę, towarzyszył przy śniadaniach i kolacjach. Miotał szatami, kiedy tylko wychodziło się na zewnątrz. Wiał. Nieustannie. Dzień w dzień. Aż do pierwszych płatków śniegu, których nawet nikt nie zauważył, ponieważ nie dał im opaść na ziemię.
Tylko w lochach było go nie słychać. Tylko tam panowała głucha cisza. Tylko tam nie zdołał się przedostać. Gdy schodziłem tam po całym dniu, aż wibrowało mi w uszach.  Cisza. Żaden głos wiatru nie mógł dotrzeć do podziemi. Na jego miejsce wkradał się chłód. Z każdym tygodniem robiło się coraz zimniej. Zimno skradało, wręcz pełzało po marmurowej posadce. Cicho. Powoli, ale skutecznie. Owijało się wokół palców u nóg i oplatało kolana. Trzymało w swoim uścisku nawet dłonie. Tak zawzięcie, że można było się tego pozbyć jedynie przy ogniu, który w Pokoju Wspólnym palił się od rana do nocy. Nieustannie.
To miejsce było jednak dostępne rzadko, jeżeli w ogóle. Nie miałem ochoty zaczynać z tymi ludźmi. Nie chciałem im dać kolejnego powodu do kłótni o władzę. Nie zależało mi już na niej. Zrozumiałem, iż tak naprawdę była nic nie warta i równie fałszywa, jak każdy kto mieszkał w tym domu.
Byłem przyzwyczajony do chłodu. Do skostniałych rąk, zimnego nosa i nieczułych stóp. W Malfoy Manor było podobnie. Dziwnie było myśleć o nim, jak o moim domu. Przeżyłem w nim prawie trzy czwarte mojego życia, a jednak ten dom nie miał dla mnie żadnych ciepłych wspomnień. A przecież pojęcie dom miał się kojarzyć z czymś błogim. Bezpiecznym.
Nie spędzałem dużo czasu w Pokoju Wspólnym. Wypracowania pisałem często w dormitorium, lub na lekcjach, na których mogłem sobie na to pozwolić. Historia, na przykład. Lekcje tego przedmiotu były tak ujmujące nudne jak zawsze. Może nawet jeszcze bardziej monotonne niż kiedykolwiek. Miałem wrażenie, iż wiatr momentami chciał przekrzykiwać się z nauczycielami. Sprawiał wrażenie upartego ducha, na podobieństwo Irytyka. A to przecież był zwykły, bezduszny wiatr.  Potrafił przegonić jesień, jeszcze zanim tak naprawdę zdołała nastać. Od końca października było za zimno, żeby w ogóle można było to nazwać jesienią. 
Nauczyciele zadawali zadania i straszyli egzaminami końcowymi. Wszyscy podchodzili do tego z wymownym lub i niewymownym milczeniem. Na swój sposób każdy był pochłonięty nauką. Blaise zapominał czasami odpowiedzieć na moje próby zaczęcia jakiejś normalnej rozmowy, chodził w wymiętych koszulach i ślęczał do drugiej w nocy nad podręcznikami, na jego twarzy ciągle ten sam wyraz zdecydowania i skoncentrowania. Dzień w dzień. Nie wiem jak on mógł tak żyć. Nie wiem co robili inni. Ale każda lekcja odbywała się podobnie cicho, i podobnie konkretnie. Dziwna zawziętość opanowała zamek, lub przynajmniej ostatnie, siódme klasy.
Pod koniec listopada pojawił się kolejny artykuł, który zajmował się sprawą mojej matki. Pamiętam to uczucie, kiedy w wakacje przeczytałem, iż być może skrócą jej wyrok. Być może nie będzie musiała tam siedzieć do końca swoich dni. Zazwyczaj nie czytałem Proroka Codziennego, ale ten egzemplarz sama Granger wcisnęła mi do rąk, kiedy mijaliśmy się w nadzwyczaj tłocznym korytarzu. Kiedyś zwracałem na nią tylko uwagę, kiedy miałem ochotę kogoś zdenerwować, teraz... była kimś, z kim miałem wystąpić na koncercie, a także osobą z którą  mniej czy więcej byłam zmuszony wyjaśnić co tak naprawdę się stało w czasie, kiedy moi rodzice byli w Hogwarcie. Co się stało, iż Melphis nienawidził ojca, a moja matka zdradziła go z nim. O co chodziło z tą nieżyjącą strażniczką i biblioteką Ravenclaw. Brzmiało beznadziejnie tajemniczo, i do tej pory, a był początek grudnia, nie znaleźliśmy nic co by w jakiś sposób posunęło to wszystko do przodu.  A Granger ciągle upierała się, iż coś znajdzie w bibliotece.


Przymknąłem na chwilę oczy. Za mną usłyszałem ponowny charakterystyczny odgłos kartek przewracających się na drugą stronę, krótko po tym, okładki spadającej na całą resztę. A potem... westchnięcie. Zdenerwowane. 
Spojrzałem na zegarek. Była za dziesięć szósta. Dwie godziny. 
- Nie rozumiem tego. Przecież musi coś być. Książki jeszcze...- 
- Chcesz powiedzieć, że książki jeszcze nigdy cię nie zawiodły? - powiedziałem z powątpieniem, tym samym odwracając się od lekko zakurzonego okna. Na polu zapadła już ciemność. W szybie widziałem tylko granatowe tło i zarysy mojej twarzy. 
Granger na chwilę zawahała się, odrywając wzrok od następnego grubego tomu, który położyła przed sobą. Na chwilę, ponieważ po momencie oczywiście znalazła stosowną odpowiedź. 
-Chcę powiedzieć, że też mógłbyś trochę pomóc, zamiast zamyślony wpatrywać się w niebo, Malfoy. To na pewno nie przyniesie skutku.- Jej głos był oburzony, ale zdeterminowany. Przewróciłem niezauważalnie oczyma. Odepchnąłem się od parapetu i podszedłem do stołu, który był wręcz przeciążony książkami. Kucnąłem i chwyciłem za jedną stertę książek aby ją lekko przesunąć w lewo. Kiedy mi się to udało, zobaczyłem jak Granger studiuję kolejny spis treści. Pod nosem szeptała tytuły i komentowała je, kompletnie nie zauważając przy tym mnie. Jak można było być tak do reszty czymś pochłoniętym? Nie rozumiałem tego. 
Przez chwilę przyglądałem się jej czynności, słysząc przy tym rzeczy jak - Ach, nie. Nie, to na pewno nie to.- lub -Może tutaj, ale to raczej mało prawdopodobne... 
Zacząłem się męczyć. Prawdę mówiąc, męczyłem się już od samego początku. Byłem całkowicie pewien, iż tracimy tu tylko czas. Nic więcej. A właściwie to Granger traciła czas, ja z jakichś niewyjaśnionych powodów traciłem go z nią, przyglądając się jej syzyfowej pracy. Czemu właściwie? A tak, bo mieliśmy zaraz po tym iść do Pokoju Życzeń. Parsknąłem. Byłem idiotą. Mogłem szukać gdzie indziej. Problem polegał na tym, iż sam na razie nie miałem żadnego lepszego pomysłu. W księgach Zakazanych też nic nie było. To czemu niby tu? 
- Granger, tego nie będzie w żadnej z tych książek.- odezwałem się znów. Wypowiadając ponownie te same słowa. Przez dwie godziny ślęczała przy tych książkach, a ja przez ten sam czas próbowałem ją przekonać, iż nic w nich nie znajdzie. Bezskutecznie. Nawet nie oderwała wzroku od zżółkniałej kartki. Wciągnąłem powietrze. Traciłem cierpliwość.
- Do jasnej cholery, Granger!- przecisnąłem przez zęby. W odpowiedzi dostałem tylko machnięcie ręką. 
- Czekaj! Ci! Daj mi się skoncentrować...- 
Znów odwróciłem się plecami od stołu. Miałem tego dość.
- Jeżeli w księgach Zakazanych nic nie znalazłaś, to czemu uważasz, iż tu będziesz miała więcej szczęścia?!-
Granger wciągnęła ostro powietrze.
- Ponieważ nie mam na razie nic innego. Niby gdzie chcesz się czegoś dowiedzieć? Przyznaj, sam nie masz...-
- Sam nie mam pojęcia, gdzie zacząć. Zgadza się! Ale to nie zmienia faktu, iż tu nic nie znajdziesz. Skoro nawet Voldemort...- przystanąłem. To imię było jak ość, która stawała w gardle i nie chciała przez nie przejść. Granger oderwała wzrok od książki, posyłając mi jedno z tych spojrzeń, którego nie potrafiłem zinterpretować. - Skoro nawet on dowiedział się o tym dopiero ... od mojego ojca.- mówiłem dalej.
Granger zwęziła usta. - Nie prawda. To nie twój ojciec mu o tym jako pierwszy powiedział. Nie pamiętasz? To Augustus Rookwood. -
Zmarszczyłem czoło. Tak, miała racje.
- Tylko, że on już nie żyję.- dopowiedziała po chwili. Spojrzałem na nią zdezorientowany i z pytaniem na twarzy.
- O ile wiem, siedzi w Azkabanie.-
- Raczej siedział. - sprostowała i westchnęła, kiedy się nie odezwałem. - Malfoy, czy ty nigdy nie czytasz gazet? -
Nie odpowiedziałem. Granger wstała od stołu  i zaczęła zbierać książki. Poczułem coś podobnego jak ulgę.
- Prorok Codzienny ogłosił parę tygodni temu, iż Rookwood umarł w swojej celi. Podobno był niespełna rozumu.- tłumaczyła, kiedy stawała przy odpowiednich regałach i puszczała książki z rąk, tak aby same mogły ustawić się na swoje miejsce. -To było chyba w ten sam dzień, kiedy ... pokazałeś mi tą roślinę.-

Kiedy skończyła odkładanie książek, zaczęła iść w stronę wyjścia. Zrobiłem to samo. Zadania dziś pewnie będę jak zwykle odrabiał w dormitorium w towarzystwie milczącego Blaise'a. Na myśl o tym aż przeszedł mnie dreszcz. Nie miałem nic przeciwko milczeniu, ale ostatnio była to cisza, która doprowadzała mnie do szału. Blaise postanowił zaprzestać się do mnie odzywać, po tym jak naskoczyłem na niego pewnej nocy, kiedy znów miałem ten cholerny napad. Nie zamierzałem go za to przepraszać, ponieważ w istocie tak naprawdę nie miałem zamiaru go wtedy obrazić. Ale w tych momentach trudno było zachować jakiekolwiek panowanie nad sobą.

Nie chodziło o to, iż przestał być po mojej stronie. Tak samo szczerze nienawidził Nott'a tak jak i ja. Ale miałem uczucie, że chcę mi dać nauczkę. Coś w rodzaju dobrego wychowania. Abym przestał być tym egoistycznym dupkiem co kiedyś. Cóż, źle się za to zabierał. To i tak cud, iż wróciłem do tej szkoły, a jeszcze większym osiągnięciem było dla mnie najnormalniej w świecie rozmawiać z Granger, ale to wszystko. Musiałem skończyć tą szkołę. Nie chciałem zaszywać się w innym kraju, tylko po to, aby uniknąć krzywych spojrzeń w mojej ojczyźnie. Nie. Nie chciałem znów uciekać. Kryć się. Od wakacji trochę się zmieniło w moich przekonaniach, to prawda. Być może moje życie naprawdę nie miało wiele sensu, zwłaszcza teraz, po tym co się stało. Ale skoro już uszedłem z życiem, skoro była jeszcze szansa, aby w jakiś sposób zachować honor, czemu miałbym tego nie zrobić, nie spróbować?
Będą ludzie, którzy nigdy nie zapomną urazy do mnie. Będą i ci, którzy nie  powstrzymają się zapytać mnie o ojca. Wredni. Ironiczni. Sarkastyczni. Miałbym się tego bać? Przecież sam taki byłem przez prawie całe moje życie. Może brzmiało to zbyt heroicznie, ale teraz miałem jakiś horyzont. Ziemię. Dół, górę, tył. Miałem jakiś świat. Być może jakiś cel na tym horyzoncie.
Moje spojrzenie jakby automatycznie utkwiło się w nieschludnie spiętych włosach Granger, która szła pewnym krokiem, omijając regały. Było jeszcze coś. Coś, co nie dawało mi po prostu tak rzucić tej układanki o przeszłości. Coś, co ciągle jakby samo wracało, wracało do moich myśli, niby w pierwszych momentach niepostrzeżone. Coś, a właściwie ktoś.
Ktoś, kto szedł właśnie przede mną.
Nie wiem co to było. Nie wiem, bo nigdy coś takiego mi się nie zdarzyło. Może tylko wtedy, kiedy Jenna...Ale Jenna była od samego początku osobą, której nigdy nie powinienem byłem poznać. Była tabu. I pozostała taka do końca. Być może wtedy po raz pierwszy coś takiego poczułem, coś co nie mogłem porównać do niczego co było na tym świecie. Ale ojciec szybko się tym zajął. Pokazał mi ją w jak  najgorszym świetle. Wpoił mi, iż mnie zdradziła. Że się mną tylko bawiła. Co miałem zrobić? Uwierzyłem mu. Wtedy uwierzyłbym mu w każde jego wypowiedziane słowo. Od tamtego czasu, żywiłem urazę do wszystkich szlam. Jeszcze bardziej niż na samym początku.
A teraz? Teraz dowiedziałem się, iż ojciec sam kochał kogoś, kto nie był z magicznej rodziny. Kochał tą dziwną kobietę, która była tak podobna do tej dziewczyny idącej przede mną. Świat był cholernie dziwnym miejscem. Ludzie tak szybko się zmieniali. Tak szybko potrafią zamienić miłość w nienawiść. To pewnie był powód, czemu zawsze miałem styczność z tym drugim. Miłości nie znałem. Byłem skory nawet powiedzieć, że nie istnieje. Dlaczego? To proste. Jeżeli coś co ludzie nazywają miłością potrafi przeobrazić się w nienawiść, to w jaki sposób można twierdzić iż na początku była to miłość? Teoretycznie miłość powinna pokonywać nienawiść, a nie się w nią zamieniać.
- Malfoy?- usłyszałem stłumiony głos. Ktoś trzymał rękę na moim ramieniu, abym nie szedł dalej. Oprzytomniałem i zobaczyłem przed sobą Granger. Oczywiście. Staliśmy niedaleko wyjścia, w jakimś cichym punkcie, gdzie nikt nie zwracał na nas uwagi.
- Teraz muszę iść sama. - powiedziała konkretnym głosem. Jakbym mógł zapomnieć. Nie mogliśmy nigdzie razem chodzić. Tylko w bibliotece było to możliwe, gdzie można było zniknąć małych korytarzach. I to też tylko wtedy, kiedy było to raz na dwa, trzy tygodnie.
Przytaknąłem głową.
- Nie przyjdę dziś... I tak na razie na nic się nie przydam, dopóki nie ułożysz tej melodii.-  Jej głos był bez wyrazu.
- Ale...- obejrzała się wkoło. Nikogo nie było. - Chciałam powiedzieć, że dostałam list od Harry'ego.-
Cisza. I to wszystko. Zmieszałem się w środku.
- I co w związku z tym, Granger? Co mnie obchodzi twoja konwersacja z Potterem? - Szybko potrząsnęła głową.
- Nie umiem ci tego teraz wytłumaczyć. Po prostu to przeczytaj.- wyszeptała i podała mi zwinięty kawałek papieru. Miała się już odwracać, kiedy...
- I czy ty w ogóle spisz po nocach? Źle wyglądasz.-
- To samo mógłbym zapytać ciebie, Granger. Ale nie jestem twoją niańką, żeby mówić ci, że nie powinnaś uczyć się po nocach.- odpowiedziałem, wykrzywiając usta. Ale jej już nie było. Pochłonęły ją te regały.


*

Kochana Hermiono, 


Wiem, zanim zgnieciesz ten list, lub przeklniesz mnie pod nosem tysiąc razy, weź głęboki wdech i... po prostu przeczytaj spokojnie ....

Przepraszam, że odzywam się dopiero teraz, lecz wcześniej pisanie do was nie miałoby dużego sensu. Nie miałem o czym pisać... znaczy... Sama wiesz. Nie ważne. 
Napisałem też do Rona. Mam nadzieję, że macie się dobrze. 
Zastanawiałem się nad tym jaki jest Hogwart teraz, po tym co się stało? Tradycja została złamana. Nie jesteśmy już razem w jednym miejscu. Ale pomimo tego...jakoś nadal jesteśmy związani ze sobą. 
Bo wiesz... McGonagall nie wysłała mnie gdzieś z powodu czegoś tam. Tylko, no... Tak naprawdę ta sprawa dotyczy ciebie, Hermiono.
Ciebie i pewnej czarownicy, która zaginęła parę lat temu. A dokładnie, ponad osiem lat temu. 
Neleni Granger. 
Hermiono, nie wiem jak bliska była to dla ciebie osoba, ale nigdy nam o niej nie opowiedziałaś. Teraz to i tak już nie ma znaczenia. 
Ona żyję. Dumbledore. Tak, Dumbledore chciał tą sprawę rozwiązać przed swoją śmiercią, ale nie zdążył. 
Być może coś dziwnego się teraz u ciebie dzieję. Cokolwiek to jest, proszę nie mów o tym nikomu. Oprócz... jeżeli są jeszcze inne osoby, które mają podobnie... 
Czy w tym roku na planie pojawiła się osoba, o imieniu Agnes Melphis? Siostra Malfoya. 
A jeżeli to okazało się możliwe... to musimy zdać sobie sprawę, że inne rzeczy pewnie też miały miejsce o których nie mieliśmy pojęcia. Być może wszystko teraz stanie na głowie. 
Bardzo, bardzo trudno jest mi pisać ten list, bo nie wiem... co napisać, a co nie. To jest cholernie trudne. Teraz wiem, jak musiał czuć się Dumbledore z całą tą wiedzą o mnie...

Augustus Rookwood został niedawno ogłoszony jako martwy, ale możesz być pewna, iż tak nie jest. Ministerstwo znów coś zatuszowało. Choć nie rozumiem dlaczego. Przecież to już nie Fudge stoi u władzy, tylko Shacklebolt. W każdym bądź razie... on żyję i opuścił Azkaban. 

Nie wiem co to oznacza. Jeszcze. Ale chcę się dowiedzieć. Dowiedziałem się tego od Arthura. Przysłał mi wiadomość. Nie chciał niepokoić Rona, lub Molly. 
Augustus Rookwood miał kuzyna. Młodszego. To Krystian Melphis. Tylko że z biegiem czasu zmienił nazwisko. On … no cóż, on dużo wie o Nel. Być może ma nawet jej pamiętnik. 

PS: Wrócę wkrótce. 

 Malfoy. Podobno wrócił do szkoły. 
Uważajcie. 



Harry. 



Moje oczy zatrzymały się pod koniec na jednym słowie. Uważajcie. Ale kto? Granger i jej słodcy przyjaciele... Czy chodziło mu...

Nie. Gdybym mógł opisać w jaki sposób pozbyłem się tych narastających myśli, najlepsze określenie byłoby „z hukiem i rozmachem”. Ponieważ były to myśli zakazane, nienależące do mnie. Podobne do jakiejś bajki, lub plotki.
Potter coś wiedział. Nie „coś”. Mógłbym się założyć o wszystko co posiadałem, iż wiedział wszystko. Wszystko to, czego my nie mogliśmy się dowiedzieć.  Czego ja z Granger nie byliśmy w stanie się dowiedzieć. Z jakichś niewiadomych powodów jednak, trzymał język za zębami.
Zgniotłem list w ręce i miałem go już rzucić o ścianę, kiedy przypomniałem sobie, iż ten list nie był mój i pewnie oczekuje ode mnie, iż go jej oddam. Granger.
Nie będzie zadowolona. Choć jak sam wielki pan Potter piszę, byłaby sama do tego zdolna. Co nie zmienia jednak faktu, iż to jej list. A nie mój. Cudze rzeczy się szanuję.
Westchnąłem. A tak naprawdę, to czemu mnie to obchodziło? Kiedyś nie zastanawiał bym się nad tym zbyt długo. W ogóle bym się nie zastanawiał.
Powoli rozwinąłem kawałek papieru. Pismo Pottera naprawdę było prawie nie do odczytania. Litery krzywe, powykrzywiane. Widać, iż był człowiekiem chaotycznym. Impulsywnym. Moja matka kiedyś powiedziała mi, iż z pisma człowieka można dużo odczytać, jeśli tylko wiedziało się jak. Po piśmie każdy mógł rozpoznać, czy ktoś się spieszył i czy był nerwowy. To tak dużo mówiło.
Moje pismo było zawsze takie samo. Nauczono mnie tego i tak już zostało do dziś.
W tej chwili drzwi do dormitorium się otworzyły. Blaise. Wszedł szybko, ignorując mnie kompletnie. Jak zwykle.  Opadł na swoje łóżku nawet nie ściągając butów.
Przewróciłem oczyma i sięgnąłem po książkę. Na jutro miałem skończyć wypracowanie dla Ślimaka. List schowałem do szuflady.
Nastała cisza. Nie ta cisza, kiedy jesteś sam i jest po prostu cicho. Tylko ta cisza, kiedy nie jesteś sam... i nikt po prostu się nie odzywa, choć jest wiele rzeczy które unoszą się niewypowiedziane w powietrzu. Te rzeczy kochają taki rodzaj ciszy, wręcz robią się w niej większe... i cięższe. A z nimi ta cisza i to napięcie... Stawiałem kolejne litery na pergaminie, i każda była idealna.
- Nott ma problem.-
 Głos przeciął ciszę. Moja ręką stanęła na papierze. Szybko ją oderwałem, nie mogłem pozwolić sobie na plamę.
-Nie ma szukającego. McCarthy spadł wczoraj z miotły. Wiatr. Nieźle się załatwił. A w poniedziałek jest już mecz. -
Parsknąłem.
-Nie wiem co powiedzieć. - prychnąłem ironicznym śmiechem. - Blaise Zabbini faktycznie coś do mnie powiedział.-
Odłożyłem pióro.
-Czy może sobie to uroniłem? Może pan Zabbini rozmawia tylko ze sobą, a ja jestem tak ...- ciągnąłem.
-Draco- ostrzegł mnie niskim tonem. Miałem to gdzieś. Tak bardzo, jak tylko mogło się mieć gdzieś słowa jedynego człowieka w swoim domu, który jeszcze trochę był po mojej stronie. Miałem w planie dorzucić coś jeszcze, ale słowa po prosty utknęły gdzieś pomiędzy moimi wargami. Przełknąłem ślinę i wlepiłem wzrok na stronę sto osiemdziesiątą ósmą.
-Draco, dobrze wiesz, że...-


 O nie. Nienienienie. Nie. Nie tym tonem.

-Że co? - obruszyłem się. Za długo siedziałem już cicho. Przez te wszystkie dni.
-Że nie potrzebujesz mojego towarzystwa? Że jestem egoistą i zapatrzonym w siebie idiotą, który boi się żyć, ponieważ wszystko wokół nagle jest inne? Że nie doceniam twojego wielkiego poświęcenia? Że jestem kimś, kto nie potrafi zrozumieć, co zrobił źle … i nie umie się z tym pogodzić, że jego rodzice gniją w Azkabanie? Że moimi planem na przyszłość jest zabicie dyrektorki, torturowanie ludzie i znęcanie się nad szlamami? Tak. Wiem. Wiem, że tak wszyscy o mnie myślicie. Ale może jest coś jeszcze? -
Moja twarz płonęła. Siedziałem na krawędzi łóżka. Moja książka w jakiś sposób wylądowała na podłodze.. Pergamin i pióro również. Coś czarnego rozchodziło się po drewnie. Plama. Atrament. Kleksy. Moje palce były gdzieniegdzie czarne. Moje ręce się lekko trzęsły.
Cisza. Rzadko kiedy traciłem panowanie. To nie powinno się zdarzać. Ojciec...
-Draco, do cholery! Co ty wyprawiasz? Co ty... - mówił Blaise. Wziąłem głęboki wdech.
-Co ty w ogóle mówisz?- syknął w moją stronę.

Blaise nie wiedział nic o wizjach. Nie o tych...

Nie wiedział o Granger. Nie miał pojęcia.
Nie miał pojęcia, co czułem. A faktycznie przez ostatnie tygodnie... przez ostatnie dwa miesiące zacząłem czuć dużo. To było dziwne. Gdy zaczynałem ten rok, nie czułem nic. Nic mnie nie ruszało. To tak bardzo denerwowało Blaise'a. A teraz kiedy od tych wszystkich uczuć tracę kontrolę, on gra obrażonego. Jestem sam. Z resztą zawsze byłem.
-Nie rozumiem czego ode mnie chcesz. Nie rozumiem czemu nagle zachowujesz się jak oni.- przecisnąłem przez zęby.
-Jak oni? Jacy oni?- wyrzucił te dwa pytania z dużą ilością niedowierzania. - Czy ty to teraz naprawdę powiedziałeś, czy się tylko przesłyszałem?-
Spojrzałem na niego. Był w szoku. Nie rozumiał.
-Nie ważne. - powiedziałem. Te dwa słowa, które wypowiadało się dokładnie wtedy, kiedy tak nie było. W rzeczywistości jednak to było ważne, najprawdopodobniej bardzo ważne. Lecz być może właśnie dlatego mówiło się te dwa słowa, które znaczyły dokładne przeciwieństwo. Ponieważ często gdy coś było bardzo ważne, było również cholernie skomplikowane i po prostu nie miało się w tym momencie na to odpowiednich słów. Dlatego wszyscy mówią : Nie ważne. Wszyscy, czyli w tym momencie ja.
Wyciągnąłem różdżkę z kieszeni. Trwało tylko chwilę, zanim każdy ślad, który wskazywał na moją utratę kontroli, znikł. Gdyby ze wszystkim było tak łatwo...
A ponieważ już stałem, stwierdziłem, iż w żadnym wypadku nie dam rady teraz ani leżeć lub pisać. Musiałem wyjść. Problem polegał na tym...
-Draco Malfoy. Gdzie ty teraz chcesz jeszcze iść? Czyś ty do reszty ...- Nie dałem dokończyć mu tego zdania. Wyręczyłem go w tym.
-Zwariował?- zapytałem i spojrzałem mu w twarz. - Może? Czy to ważne, Blaise? Możesz jutro od razu pakować swoje rzeczy, ponieważ nie mam zamiaru wytrzymywać z tobą kolejnych dni, w których nie będziemy się do siebie odzywać. Albo... Czekaj! Nie, ja to zrobię. Przecież to moja wina, zapomniałbym. - mówiłem, klaskając w dłonie.
Nie wiem w jaki sposób mój głos był przesiąknięty takim sarkazmem. Nie wiem jak to się działo, ale nie miałem na to wpływu. Traciłem właśnie dobrowolnie mojego jedynego przyjaciela. Robiłem to z zamysłem i nie mogłem przestać. Co się ze mną działo?

Blaise się nie odzywał.

Zamilkłem. Oparłem się o ścianę.
A w głowie słyszałem już głos mojego ojca. Wiedziałem dokładnie co by mi w tej sytuacji powiedział. Zawsze ode mnie tego wymagał. Miał na tym punkcie obsesję. Szkoda tylko, iż sam na tym poległ.
Nigdy nie pokazuj słabości. Bo nie jesteś słaby.
To było cholerne kłamstwo. A przecież nie było jedyne. Moje nogi sprawiały wrażenie, jakby miały się zaraz pode mną ugiąć.
-Draco. -

Mój ojciec był słaby... Ale jego słabość straciła nas. Jego słabość sprawiła, że miałem takie życie. A to wszystko dlatego, ponieważ zawsze próbował być silny. To była jego słabość i pod koniec to go straciło. Za dużo słabości nagromadzonej przez lat. To musiało się tak skończyć.

Czasami było dobrze pozwolić sobie na te momenty. Na te słabe momenty. Gorzej, jak się już tego nie umiało.

-Mógłbyś mi wreszcie powiedzieć o czym ty cały czas bredzisz? - zapytał Zabbini.

Potrzebowałem czasu. Potrzebowałem odpowiedzi. Potrzebowałem...
-Jeśli chciałeś mi … zaproponować żebym zagrał, zapomnij. - rzuciłem jeszcze tylko przez ramię i trzasnąłem drzwiami.



Miałem przebiegnąć szybko przez Pokój Wspólny, jednak zatrzymałem się gwałtownie przy wytapetowanej ścianie, kiedy zobaczyłem osobę stojącą przed żarzącym się ogniem. Była wyprostowana i spoglądała w węgle, w lewej ręce trzymając kieliszek.

Pokój był nie oświetlony, jedyny blask światła rozchodził się od ognia. Dziewczyna miała na sobie spódnicę, a jej włosy były długie i w falach opadały na jej sweter.
-Dobry wieczór, Draco.- powiedziała spokojnie, równocześnie odwracając się w moją stronę. Odbiłem się od ściany. Nie miałem pojęcia kim była. Nie mogłem dostrzec jej twarzy, ale jej wzrok był przeszywający, czułem to.
Nie wiedziałem nawet dlaczego, jednak zacząłem iść w jej stronę. To przez to światło. Nic nie widziałem.  Stanąłem koło ognia. Nie za daleko, jednak na tyle blisko, żeby móc spojrzeć tej osobie w oczy. Blask ognia dziwnie rozchodził się po jej włosach. Były pomarańczowe, a raczej takiego koloru, jakie miało niebo, kiedy zachodziło na nim słońce. Nigdy wcześniej nie spostrzegłem jej tutaj.
Uśmiechnęła się lekko. Jej oczy, blado niebieskie, zalśniły.
-Wiedziałam, że za niedługo się tutaj pojawisz. No i proszę...- wypowiedziała kolejne zdanie. Jej głos był niebezpieczny, mówiła cicho. Ale wyczułem, że była to dziewczyna, która wiedziała do czego jest zdolna. Pewna siebie i dumna. Jej głos wręcz ociekał przekonaniem, iż zawsze dostanie tego czego zechcę. To było oczywiste i nie ukrywała tej oczywistości. Wiedziałem, iż ona wiedziała, że ją przejrzałem. Ona tego chciała. Nie ukrywała swoich uroków. Jej ofiara miała wiedzieć kim jest. Miała ją rozpoznać.
- Czego chcesz? Jak masz na imię? Jak to możliwe, że nigdy jeszcze cię nie spostrzegłem?- zapytałem. Musiałem się zamknąć, nic nie czuć. Nie reagować na nią. Nie podobało mi się to, jednak nie wiedziałem czemu...
Zamiast odpowiedzi, dziewczyna wręczyła mi kieliszek. Był jeszcze do połowy napełniony karmelowym płynem. Jej uśmiech znikł, jak gdyby nigdy go nie było. Odwróciła się ode mnie, jej włosy zawirowały i po chwili poczułem jej słodki zapach za moimi plecami. Tylko zapach, nic więcej. Jej obecność.
Nie odwróciłem się. W ręce trzymałem kieliszek, nie miałem zamiaru z niego pić. Ale ona najwyraźniej tego chciała.
- Pij. - usłyszałem za mną.  Chciała, i to był jej rozkaz. Wiedziałem, że nie mogę tego zrobić. To był jej pierwszy. Nie mogłem...
- Ustąp. Napij się, Draco.-
Ustąpić.
Zrobiłem jeden krok, wyciągnąłem rękę i wlałem zawartość kieliszka do ognia. Syk. Syk i skwierczenie, kiedy ogień krztusił się alkoholem. Po sekundzie ogień zapłonął czerwonym płomieniem.
Za mną usłyszałem westchnięcie, a potem chichotanie. Nie odwróciłem się do niej.
-Co cię tak śmieszy?- Włożyłem ręce do kieszeń.
Dziewczyna pojawiła się koło mojej lewej strony, wzrok utkwiony w ogniu.
- Czerwony. - stwierdziła. Spojrzałem jej w twarz. Znów się uśmiechała, ale jej oczy mnie przeszywały. Choć były napełnione taką obojętnością. Spokojem i przekonaniem o swojej mocy.
-Czerwony?-
-Nie widzisz, że właśnie wygrałam?- oznajmiła mi, przybliżając swoją twarz do mojej. Jej usta były na wpół otwarte, jej oczy utkwione w moich. A jej włosy mieniły się, jakby po jej głowie spływała czysta lawa.  Tylko ten zapach... taki uroczy. Mocny. Słodki. Groźny.
Była... tajemnicą. Tak słodką tajemnicą. Im dłużej patrzyła mi się w oczy, im dłużej czułem jej zapach, chciałem....
Nie. Zebrałem całą siłę, wzniosłem w duchu mury i odwróciłem się od niej.
Tak, ta dziewczyna była groźna.
-Pytam jeszcze raz, czego chcesz? Skąd wiedziałaś, że stałem... -
-Lustro.- odparła. Nie mogłem się odwrócić. Odwróciłem się. Nad kominkiem wisiało lustro, to prawda. Jej oczy...
-Nie patrz mi się w oczy.-
-Jak sobie życzysz, Draco.- na wpół zaśpiewała to zdanie. Obeszła mnie i usiadła na sofie zakładając nogi na krzyż.
-Zaraz zacznę odpowiadać na twoje pytania. Ale najpierw... - przerwała.- Muffliato!-.
Nie rozumiałem po co było jej to zaklęcie. Kto mógł nas o tej porze podsłuchiwać i o czym będziemy mówić, iż nikt nie może nas słyszeć?
-Usiądź.-
Zrobiłem to. Nie miało sensu się sprzeciwiać. Z kieliszkiem i tak wyszła na swoje. Wiedziała, iż tak zrobię, ale żeby uzyskać właśnie to, musiała mi rozkazać coś innego. Znała ludzi. Znała mnie.
-Hm... Twoje pierwsze pytanie było..Oh! Tak, już wiem. Wybacz, ale na nie, nie mogę jeszcze w tej chwili odpowiedzieć. Zabierzmy się za drugie. Jestem Valerie Ventimiglio. Chodzę do szóstej klasy. To bardzo wielki zaszczyt móc cię wreszcie poznać, Draco.- powiedziała, nie poruszając przy tym głowy ani o milimetr. Mówiła zimnym tonem, z nutą ironii.
-A co do trzeciego pytania....- wyszeptała i zrobiła przerwę. - Widzisz, to ja decyduję o tym, kiedy i kto mnie spostrzega, poznaję. To ja sobie wybieram ludzi. Jeżeli chcę, aby ktoś nie zwracał na mnie uwagi, żeby w ogóle nie wiedział, że istnieje, potrafię tak właśnie się zachowywać, aby tak się stało lub zostało. -

Milczałem. Ona też. Na chwilę. Ogień powoli przybierał normalną barwę.

-Śmieszy mnie to, iż najwidoczniej jesteś w dość nie fortunnej sytuacji.- odezwała się ponownie. Każde słowo było wypowiedziane z taką starannością. A każde zdanie brzmiało jak werset jakiegoś poematu.
-Znam twojego przyjaciela. A raczej... on zna mnie. Niestety nie dało się inaczej. Musiałam się z nim poznać.- westchnęła. Ja czekałem.
Jak to możliwe, że jeszcze niedawno miałem ochotę wybuchnąć, zniknąć... być sam? A teraz siedziałem koło tej dziewczyny. Starając opanować swoje myśli. Te uczucia. Skąd one się brały?
-Katherine, jego dziewczyna, to moja siostra.- oznajmiła spokojnie. -Jest... szaleńczo w nim zakochana, a on w niej...- ostatnie słowa rozmazały się w powietrzu. Przez chwilę poczułem się lepiej. Przez chwilę poczułem siebie. Można porównać to do uczucia, kiedy wreszcie wypływa się na powierzchnię. Z głębin.
Ale to uczucie trwało krótko. Coś znów mnie wepchnęło z powrotem do tej wody.
- Draco.- wypowiedziała moje imię, tak spokojnie. Jej dłoń musnęła moje ramię. A mój wzrok był wbity w ogień. Nie mogłem oderwać od niego wzroku.
-Nie zacznę od zdania, abyś nie gniewał się na Blaise'a, ponieważ na pewno będziesz. Ale on się z tym pogodził.  Opowiedział mi trochę. Ufa mi. -
Miałem wstać, miałem jej nie słuchać, miałem podnieść na nią głos.... Miałem. Ale nie mogłem i to wywołało we mnie ... złość.


 - Posłuchaj.... Byłoby naprawdę pięknie, gdyby w świecie, w naszym świecie, ludzie... byli tacy, jak pewna ci już może lepiej znana Granger. Ale tak nie jest. Nikt nie będzie sumiennie zastanawiał się nad tym, czy jego oskarżenia, słowa i uwagi są sprawiedliwe. Byłoby naprawdę ładnie, gdyby ludzie widzieli prawdę. Ale oni jej nie widzą. Tylko to co chcą. A wiesz, co widzą?-

Czułem się jak ze szkła. Jakby za chwilę ktoś miałby mnie roztrzaskać.
-Widzą byłego śmierciożercę, który chcę nabrać najbardziej sprawiedliwą i wyrozumiałą dziewczynę w tej szkole. Widzą, że ci wierzy. Widzą, że zmienia zdanie co do ciebie. I myślą, że robisz to dla siebie. Tylko dla siebie. Że ją manipulujesz.-
Cisza. Jej głos rozchodził, obijał się o tą szybę, o to szkło, które powstało we mnie. Wibrowało.
-To nie jest coś, co sobie wymyśliłam. O nie. Dziś wieczorem z pewnością dojdzie ta wieść do podziemnego, ciepłego kuchennego gniazda Hufflepuffu. Dokładnie w tym momencie powinno się rozchodzić po wierzy Ravenclaw. A jeśli chodzi o Gryffindor...
- Czemu? Jak? -
Valerie się zaśmiała. Jej wzrok spłynął po mojej twarzy.
-A ty nie pamiętasz, jak szybko, wszystko co dotyczyło Pottera roznosiło się po szkole? To Hogwart. A Hogwart to szkoła. Nie jesteście tu sami. Ta szkoła wszystko widzi. Może nie tak jak powinna, ale niestety tak jest. Mam nadzieję, że nie muszę ci dalej tłumaczyć.... -
Kolejne spojrzenie. Westchnięcie. Nie miałem słów. Nie mogły się wydostać, choć obijały się o to szkło, o tą szybę, o tą barierę.
-Jest parę rzeczy, których jeszcze nikt nie zauważył. Ale ja tak i Blaise również. Nott... Powiedzmy, że jeszcze nie, ale nie długo i on zrozumie.- zrobiła przerwę. Przekręciła głowę na bok i powoli, delikatnie położyła ją na moim ramieniu. Jej włosy musnęły moją szyję. - Granger udaje. Ten jej cały związek z Weasley'em.... To teatr. A ona jeszcze nigdy nie była dobrą aktorką. Ty tego może nie zauważyłeś...-
- Teatr? Weasley to jej chłopak. Wszędzie chodzą razem. Rozmawiają. Wyglądają jakby... - zacząłem. Za późno zauważyłem, iż nie powinienem byłem tego mówić.

-Miałam rację. Czerwony. Ogień też miał rację. Jakie to dziwne...- zamyśliła się przez chwilę. Jej głowa nadal leżała na moim ramieniu, a ja po prostu nie mogłem się ruszyć. Byłem jak posąg.
-Tylko dziewczyna może to zauważyć. Obserwuję ją już dłuższy czas. Ona gra. Być może sama nawet o tym nie wie. Problem w tym, że to nic nie da na dłuższą metę.-
Powoli podniosła głowę. Jej oczy wbiły się w moje. Jej nos był parę centymetrów od mojej twarzy. Czułem jej słodki zapach. Ale spojrzenie było zimne.
-Musisz mi zaufać, Malfoy. Polegniesz w tym wszystkim. A razem z tobą i ona. Nie wiem czy uda mi się ciebie jakoś z tego wyciągnąć, wybacz, ale ludzie zawsze będą cię nienawidzili, ale być może...mogę pomóc jej. -
Mówiła rzeczy, których nie chciałem, aby były wypowiedziane. Mówiła myśli, które skreślałem codziennie. Których nie mogłem myśleć. Bo były czymś chorym.
Przekrzywiła głowę na bok. Zamknęła oczy. Jej nos dotknął mojego policzka.
Szkło pękło. Pokusa była zbyt duża, a ja poczułem w środku ogień.
Ta dziewczyna była niesamowita. Otworzyłem usta, wciągając powietrze. Nie dostałem na to zbyt wiele czasu. Poczułem jej wargi na moich. Jej delikatne, ale silne dłonie w moich włosach.
Przez moment miałem wszystko. Wszystko. Jej oddech był we mnie. Jej usta dotykały moich, mocne. Ciepłe. Miękkie.
- Mów mi Val. - westchnęła. Jej ręka zjechała na dół. Druga przyciągnęła mnie jeszcze mocniej. Wkoło mnie była ciemność. Czułem tylko ją. Rozchyliłem jej wargi, chciałem więcej. A ona mi pozwoliła.
To był zimny ogień. To było coś, czego nie powinienem byłem robić. Zabronione. Obiecałem sobie to. Widziałem oczy Agnes. Jej rozczarowanie. Ale nie byłem w stanie przestać. Ona wciągała mnie. A ja byłem zły. Tak bardzo zły. Na siebie, na świat, który nigdy nie pozwolił mi być tym, kim chciałem. Oszukał mnie, podszedł mnie, wykorzystał mnie. Wychował w kłamstwach. A ta dziewczyna to rozumiała.....
Nie wiem co robiłem.
Czułem gołą skórę. Czułem miękkość i żar. Ale nie widziałem nic. Byłem ślepy. Otwarłem oczy i spojrzałem jej w oczy. Valerie. Val. 
Oderwałem się na chwilę, aby złapać powietrze. Klęczeliśmy na sofie. Jej blada skóra mieniła się w dziwnie niebieskim blasku ognia.
Jej oczy były zimne jak ogień. Pożądanie ciągle pulsowało we mnie, ale było coś jeszcze.
Nie znałem jej. Nie znałem, a mógłbym w tej chwili kochać się z nią, nie zastanawiając się nad niczym. Chciałem tego nawet. Ale czemu?
Jej ciało, jej głos... zapach, wygląd i to jak się zachowywała, to wszystko mnie pociągało.
-Draco?- zapytała. Ale....
-Po co to robisz?-
Uśmiech. Pocałunek.  Jej ręce obejmowały mnie. Włosy gilgotały moją skórę.
-Nie kłamałam. Jestem bardzo spostrzegawcza.- wysyczała mi do ucha, całując mój kark. - To wszystko ma sens, Draco.-
Jej dłonie otoczyły się wokół mojej twarzy. Przewróciła się, a teraz ja leżałem na plecach. Pocałowała mnie, a w tej samej chwili ogień zgasł, wkoło nas, ciemność.
Cisza. Czułem tylko jej ciało na moim.


-Właśnie spostrzegłam, że jesteś zdesperowany. Zły. Zawiedziony. Chcesz zapomnieć o swoich prawdziwych uczuciach. Dlatego było mi tak łatwo. Chciałeś zapomnienia. Chciałeś głupoty. Chciałeś zagłuszenia. Dostałeś. A teraz ja powiem ci coś na ucho...- Jej wargi dotykały jeszcze przez chwilę moje. Potem poczułem je tuż koło mojego lewego ucha.
- Nic z tego co teraz czułeś było prawdziwe. Nie ufaj temu. Jestem tylko osobą przy ogniu. Rozpalam go. Nic więcej. Moja pomoc ci się przyda, musisz tylko poprosić. Dobranoc.- 

Ciężar jej ciała znikł. Nie słyszałem już niczego. Ogień wygasł. U mnie też. Poczułem się pusty. Wypalony. 

Zamknąłem oczy i dokładnie w tej samej sekundzie, zamiast oczekiwanej ciemności, zobaczyłem...

Czerwień. Czerwień ognia. Przed nim dwie postacie w mocnym uścisku. Mieniące się cienie na ścianie. Trzask ognia. Smutne oczy dziewczyny, które przytulały do siebie mężczyznę. -Wiem, że czujesz tylko złość. A do mnie nic... Ale nie obchodzi mnie to. - wyszeptała. Jej oczy były zaszklone. Zaszklona ciemna zieleń.


Moja matka i Krystian...

Krystian Rookwood. A ja nie byłem lepszy od niego.

Oderwałem się od kanapy. Musiałem wrócić do pokoju. Musiałem porozmawiać z Blaise'm. Musiałem zadać kilka pytań.
Musiałem zrobić wszystko, żeby nie zrobić tych samych błędów, którzy zrobili oni. Matka, ojciec... Rookwood i ona. Ta Nel.

Z całą pewnością nie będę prosić jej o pomoc.


W tamtym momencie nie miałem pojęcia, iż będzie to niemożliwe. Miała w ręce Nott'a. To znaczy, że miała w ręce plotki.

Hogwart zamienił się dla mnie drugi raz w coś takiego jak pole bitwy.
A wiatr wiał dalej.


***


Mój pierwszy rozdział na tym blogu. Niedługi, ale jednak zaliczam to jako mały cud, że udaje mi się go teraz dodać. 

Jest mi bardzo trudno, bo mam mało czasu. Na dodatek nie wiem ile będzie tu komentarzy, ale już mogę się domyślić, że niezbyt wiele. 
Na razie JESZCZE nie zawieszam bloga, ale to tylko dlatego bo chcę go już od jakiegoś czasu skończyć.
JEST JEDNAK MOŻLIWE, ... że wkrótce mogę to zrobić. Mam strasznie dużo pracy w szkole.

Pozdrawiam was, 

Wybaczcie błędy. 

Przedstawiam również nową bohaterkę:

Valerie. 
Co o niej myślicie? 
Napiszcie .



Komentarze

  1. Uwielbiam tę historię... Jest tak wciągająca, że chyba na kolanach będę Cię błagać żebyś ją skończyła.
    Jesteś niesamowitą autorką, pisarką a sam rozdział jest również niesamowity. Perspektywa Draco wychodzi tutaj na dobre, bo w końcu możemy poznać dokładnie jego myśli, emocje i uczucia.
    : )

    OdpowiedzUsuń
  2. ...
    Wow...
    Duże WOW...
    Ukończ tą historię. Ona jest niesamowita. Nawet słowa wydają się być niewystarczające, by opisać uczucia, które we mnie wywołałaś. Aż żałuję, że nie miałam czasu przez ostatni tydzień. Dopiero dziś mogłam spokojnie usiąść i czytać. A Valerie... Wprowadziła chaos. Ale może jest on potrzebny, by powstał nowy początek?
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    wieczne-pioro-cassie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeat super, nie zawieszaj bloga❤ czekam na kolejne!

    OdpowiedzUsuń
  4. Valerie wydaje się być ciekawą bohaterką, chociaż mam do niej mieszane uczucia. Pierwsze co zwraca moją uwagę to jej wygląd, który przypomina mi o Amy z serialu Doctor Who. Nie podoba mi się jak w jej towarzystwie zachowuje się Draco. Jest zrównoważony i chłodny, a do Val strasznie się lepi. Ja wiem - rozpacz, desperacja i te sprawy, ale to zakłóca dramione. Choć czy zakłóca? Valerie pomaga Draco zrozumieć swoje postępowanie i uczucia, ale też zdaje się go kontrolować. Jest więc bezsprzecznie interesującą postacią, a rozdział jest napisany w fajnym klimacie.
    Życzę Ci powodzenia z nauką i mam nadzieję, że zdołasz jakoś ją połączyć z pisaniem bloga.

    Pozdrawiam,
    Mirtillo

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty