XIV. (G) RAJ

Nikt, nikt, nikt nie będzie cię nieść
Próbuj mocniej, szukaj sprytu, marz więcej, zagraj w tę grę!
Obwiniasz wszystkich
Przestań narzekać i zrób to dla siebie
Pożyw swoje ciało, twojego ducha, twój umył
Oh, mój bracie, właśnie po prostu ciesz się jazdą
Nie chcę udawać
Chcę być sobą
Mną 
Play The Game,- Kodaline 
 


Valerie wstała, moja ręką była jednak wciąż przykuta do tego obrzydliwego blatu przez jej zimną mocną dłoń. 
Te momenty kiedy nikt nic nie mówi, każdy wbija tylko swoje spojrzenia z jednego na drugiego, odgrywając w środku własną walkę pomiędzy "trzeba coś powiedzieć" a "ale to się dzieje naprawdę?", nigdy nie należą do najprzyjemniejszych. W końcu każdy mniej więcej się łapie, lub i nie... A jego zaskoczenie przeważa nad wszystkim i wtedy z ust wychodzą takie nieskoordynowane słowa jak na przykład w tym przypadku:
- Co.... To...-
-Dzień dobry, byliśmy już trochę wcześniej więc... 
-Hermiono... To Valerie.- 
-Cieszę się że mnie poznałeś, Ron. -
-I.... on! - 
-Ron! -
- Malfoy! Malfoy do cholery...-
-Weasley, nie kradnij mi słów!-
-Nie rozumiem. On tu. I ona. I ty... Ja z tobą tu.-
-Widzę, że twoja umiejętność wyrażania się jest na takim samym poziomie co kiedyś też. -
- Zamknij się!-
- Ach, bo co mi zrobisz ? Uważaj Weasley, sława nie czyni cię tak dobrym za jakiego każdy cię uważa. -
- Ty cuchnący gnojku. Nie ważne co inni mówią, ty się nie zmieniłeś i nigdy nie zmienisz....
- Och, przykro mi naprawdę ale wiesz ostatnio uczę się być szczery. To bardzo ważna cecha nie sądzisz ?-
- Malfoy przymknij się ! Ronald przestań się unosić i panuj nad sobą. -
- Nie !-
- Nie będziesz mi rozkazywać, Granger! -
Ktoś uderzył o stół, różdżka przemknęła przez moje pole widzenia.

Słowa przestały się sypać. Zostały zamknięte w ustach i nie mogły wyjść. Czasem magia była beznadziejnie nadużywana. Nigdy nie sądziłem, iż akurat ja to kiedykolwiek powiem. 
Mój wzrok przeniosłem na Valerie. Jej twarz nie zdradzała nic. Jej wzrok był jak woda,  nieokreślony. Nie miał wyrazu, formy, smaku. Patrzyłem się w nicość i miałem ochotę nią szturchnąć. Nie, potrzebę..
- Chcę wam tylko kulturalnie przypomnieć, iż jesteśmy w lokalu gdzie wypada się zachować i trzymać swoje niezbyt miłe, niekulturalne, żeby nie powiedzieć dość pyskate i dziecinne odzywki na wodzy. -
Być może Valerie nie poczuła ile w tym momencie nie wypowiedzianych przekleństw powędrowało w jej kierunku, być może woda też nie czuję kiedy wrzuca się do niej kamienie. 
- Dzięki, Val.- 
W twarzy Weasleya zobaczyłem podobne zirytowanie. Próbował nie spuszczacz kontaktu wzrokowego ze mną, próbował....próbował tak żałośnie być górą. Niestety on nie wiedział i nigdy nie będzie wiedział co to naprawdę znaczy. Nigdy. Nie zapłacił takiej wysokiej ceny jak ja. Nie zapłacił sobą za tą wiedzę.

- Jesteście dorośli więc zachowujcie się też tak.- 

Ventimiglio spojrzała wyczekująco na Hermionę. 
Nie mogłem nic powiedzieć. Ale... Moja ręka powędrowała do mojej kieszeni. Nic tam nie było. 
Napepnąłem z całą złością na jej buta. Jak ona to do cholery zrobiła ?

Za naszymi plecami właściciel burczał pod swoim przydlugawym wąsie swoje własne przekleństwa. Nie lubił intruzów takich jak my w środku dnia. Nikomu nie podobała się ta cała scena, a i tak nikt nie ruszał się z miejsca. Paranoja.
-Siądźmy więc.- powiedziała Granger. Usiedliśmy, choć to trochę trwało. Najpierw Wieprzlej skarcony spojrzeniem swojej dziewczyny. A potem ja,  trafiony tymi samymi brązowymi oczami. Czemu w ogóle moje kolana się w końcu ugięły? No tak, przez ciche ale jakże mocne nadepnięcie buta Val. Parsknąłem. Lubi oddawać. Jednak to nie ja zacząłem. 
Usiadłem (dobrze wiedząc że nie zrobiłem tego z powodu ucisku na mojej nodze) i zacisnąłem palce wokół szklanki z alkoholem. 
Granger mogła mówić, ale tego nie robiła. Patrzyła się gdzieś na blat stołu, co po chwilę odważając się spojrzeć w rundę. Ale nigdy na mnie. Nigdy. Nawet zakurzony parapet za mną zdawał się być bardziej interesujący. 
-Val, naprawdę sądzisz że to konieczne...?- 
Ventimiglio zacisnęła usta. 
-Tak cię przynajmniej słuchają i masz przynajmniej małą gwarancję iż się tak szybko na siebie nie rzucą.. Naucz się tym rozkoszować, są twoi.-
Chwila cisza. 
-Proszę.-
-Dobrze, skoro tego chcesz.- jej ręka chwyciła różdżkę.
-Chcesz jeszcze przed tym coś powiedzieć?-
Coś w tym sposobie jak Ventimiglio mówiła do Granger sprawiało, że mógłbym się na nią rzucić. Granger zdawała się jej ufać, ale Ventimiglio była jak w transie. Jak pod wodą, niedostępna. Czy to była nowa gra ?
Granger potrząsnęła głową. Różdżka Val przecięła powietrze. Poczułem lekkie szarpnięcie w okolicy warg, i momentalnie wciągnąłem powietrze, tylko po to aby wypluć słowa. 
- Jesteś podstępnym szczurem wpychającym nos w nie swoje sprawy, Ventimiglio.- 
Nie dokładnie to chciałem powiedzieć. 
Zaczęła się śmiać. 
-Proszę cię, czy to ma być licytacja zwierząt? Dlaczego w ogóle używa się zwierząt żeby kogoś obrazić? -
W tym momencie wstała, chwytając szalik do ręki. 
-Co robisz ?-
-Nie wtrącam się w nie swoje sprawy, Malfoy. Miłego popołudnia, do zobaczenia.- powiedziała rzucając moją różdżkę na stół, królując równocześnie swoją wypowiedź cienkim uśmiechem. 

Po kilku sekundach usłyszeliśmy trzask tych pożal się Boże drzwi,a po tym włóczące się kroki gospodarza. Przecierał właśnie swoje grube, brudne palce szmatą, która była tak samo brudna, kiedy przystanął przy naszym stole. Po co więc w ogóle to robił? Niektórych ludzkich nawyków nie będę w stanie nigdy pojąć. 
-Podać coś jeszcze? - 
Ja nic nie powiedziałem. Wieprzlej był zbyt skoncentrowany patrzeniem się na mnie, aby mógł w ogóle pomyśleć o jakiejkolwiek odpowiedzi. Granger przejęła za nas, zaprzeczając głową. Właściciel burknął i odszedł. 
- Ehm, czy chcieliście coś jeszcze?- zapytała, patrząc się na moje ramię. 
- Dobrze wiesz, że on nie chciał tak naprawdę podejść, aby spytać, czy coś jeszcze chcemy, tylko.... 
- Nikogo nie obchodzą twoje cholerne konkluzję, Malfoy.- wycisnął z ust Weasley, jego pięści nadal mocno zaciśnięte leżały na blacie stołu. To napięcie musiało boleć. 
- Wiem, ale to nie moja wina, że jest wkurzony. - tym razem jej oczy trafiły moje, chyba pierwszy raz odkąd się tu zjawiła. Prychnąłem. 
- Trzeba nie było robić z tego jakieś durnej niespodzianki.- 
- Z czego?- 
- Po co to zorganizowałaś? Tą całą masakrę..- 
- To nie ja.- 
- A kto? Nie uwierzę, że ktoś cię zmusił. Musiało wyjść od ciebie.- 
Nie dostałem na to odpowiedzi, tylko kolejne spojrzenie.  Zdezorientowany i zszokowany Weasley podskoczył prawie na krześle. 
-Hermiono, na Merlina, o co tu chodzi? Dlaczego ty z nim rozmawiasz jak gdyby nigdy nic? -
Granger nawet nie zareagowała. Moje usta wywinęły się w dziwnie skośną linię.
-Valerie? Uwierzyłbym, ale nie uwierzę, że cię zmusiła.-
- Nie musiała. Ale tak, to była jej propozycja.- 
- Od kiedy jest twoją przyjaciółką?- zapytałem sarkastycznie, lecz od razu się poprawiłem. - Ciebie też owinęła wokół palca, nie dając ci żadnego wyboru, niż przyjąć jej ach tak ważną i niezbędną pomoc?- 
Potrząsnęła głową.
- Nie wiem o czym mówisz.- 
- Myślę, że doskonale wiesz. - odparłem, podnosząc do ust szklankę. Alkohol rozpłynął się na moim języku. Nawet nie zauważyłem, jak bardzo miałem wysuszone podniebienie. 
- Nie, Malfoy.- 
- CO SIĘ STAŁO, ŻE TY Z NIM TAK ROZMAWIASZ?- wrzasnął Weasley, nie mogąc się dłużej powstrzymać. Granger nie odpowiedziała, nie miała nawet kiedy. Kolejny wrzask.
- A TY? CZYLI TO PRAWDA? NAPRAWDĘ CHCESZ SPRAWIĆ TAKI WRAŻENIE, JAKBYŚ BYŁ INNYM CZŁOWIEKIEM, TY ZAKICHANY .... 
- Ronald!- 
I nadal nie mogłem zmusić się do zachowania tej należytej powagi. Odwróciłem głowę w jego kierunku. Wstał. Granger złapała go za ramię, próbując go odciągnąć od stołu. 
- Ron, spójrz na mnie.- 
- Ja nie wierzę, że ty naprawdę.. I to z nim. Nie rozumiem tego. Nie rozumiem.-
- Ron.- 
Złapała go za twarz. I do tego momentu patrzyłem się na to jak na bardzo zabawne przedstawienie, ale dokładnie w tej sekundzie, kiedy zwróciła jego twarz do siebie wszystko się zmieniło. Mój punkt widzenia się zmienił. Widziałem jego napięte ramiona i mięśnie, spojrzenie napełnione złością, niedowierzaniem, ale także czymś jeszcze. Trwali tak przez jakiś czas, nic do siebie nie mówiąc. On patrzył się na nią, a ona na niego. A ja przeniosłem się do tego dnia, kiedy padał deszcz i zobaczyłem ich w deszczu, na błoniach. I czułem 
żar 
żar 
żar
i chciałem uciec, chciałem myśleć o czymś innym. Widzieć coś innego. Ale na darmo. Oni tu stali, przede mną, a ja byłem ich żałosnym widzem. Publiką która wzrusza się i przeżywa i kibicuję. Przeżywa udrękę. 
Nie wzruszałem się. Nie przeżywałem. Siedziałem i czułem się dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy ojciec roztrzaskał moją gitarę. Jak ktoś komu wszystko zabrano. Jedyne co mi wtedy zostało to zgorzkniałość, aż w końcu skończyłem na tym, iż moim wiecznym kompanem był egoizm. Dobrze się rozumieliśmy. Aż do tego roku. Cholerna wojna zabrała mi nawet to, egoizm.
A teraz miałem się na nich patrzeć, tak? Patrzeć, jak Granger trzyma jego twarz, patrzy mu w oczy, choć zachowuję się jak skończony dupek. Patrzeć jak porozumiewają się bez słów, jakby to miało być coś na pokaz. 
Granger w końcu wzięła jego rękę w swoją i uścisnęła ją. 
-Daj mi ... wytłumaczyć, okej?- 
Prychnąłem. A co ona takiego zrobiła? Wymieniliśmy słowa, Merlinie, to nie było przestępstwo. Albo...
Pocałunek. Faktycznie pocałowała go w policzek. 
Czekaj, czekaj... co robi publiczność? Ach, właśnie. Zmusiłem swoje ręce, aby się uniosły. Klasnąłem. Jeden. Dwa, trzy razy. 
- Takiego melodramatu dawno już nie widziałem. Wzruszenie na całej linii. Widzicie moje wilgotne oczy? Mam nadzieję.- 
- Próbujesz być śmieszny, Malfoy?- powiedziała Granger, siadając znów przy stole.
- Nie wiem dokładnie, chyba tak.- wzruszyłem ramionami.
- Nie wychodzi ci.- 
- Przyznaj, bez mojej błyskotliwej odpowiedzi, byłoby ci trudno ponownie zacząć rozmowę.- 
Słowa formowały się z łatwością, nie ujawniały mnie. Całe szczęście.  Zajmowały mnie, paraliżowały to co czułem.
-Ja nigdy nie mam z tym problemu.- 
-Hermiono, ja naprawdę próbuję być cierpliwy, ale...-
-Ale nie umiesz, prawda? Bierz przykład ze mnie, Weasley. Ja umiem być cierpliwy. W końcu zniosłem wasz strasznie emocjonalny występ pojednawczy. Do którego by z resztą nie doszło, gdybyś już wcześniej wykazał się tą niesamowicie szlachetną cechą. Ale o czym ja mówię, to rodzinne. Ta impulsywność, ten wybuchowy temperament.- 
Weasley nabierał czerwonej barwy. 
-Koniec!- 
- Oh, Granger wreszcie wyciąga kota z worka.- Przewróciła oczyma. Wzruszyłem ramionami.-  Naprawdę nie wiem, co dziś wszyscy mamy z tymi zwierzętami.-
Rzuciła mi spojrzenie i nie wiem dlaczego, ale już nic nie wpadało mi do głowy. Była wściekła. 
-Co wy sobie w ogóle wyobrażacie? Dlaczego na Miłość Boską jest wam tak trudno po prostu siedzieć cicho i nie pyskować cały czas? MAM TEGO NAPRAWDĘ DOSYĆ! MALFOY JESTEŚ NIE DO WYTRZYMANIA. Nie żebym się spodziewała czegoś lepszego po tobie, ale ... RON! PRZYNAJMNIEJ TY BYŚ MI MÓGŁ UŁATWIĆ TĄ SYTUACJĘ! NIE ROZUMIEM TWOJEGO ZDENERWOWANIA! Dobrze wiesz, że byłam zmuszona do komunikowania z Malfoyem i nadal jestem i będę! Oczywiście, że przez ten czas musieliśmy nauczyć się ze sobą rozmawiać... ROBIMY RAZEM TEN CHOLERNY WYSTĘP, WIĘC CZEGO OCZEKIWAŁEŚ?- 
Weasley nie miał na to odpowiedzi. 
Tyk. Tak. Stuk szklanek z zaplecza. Burknięte przekleństwa. 
-Co do twoich wcześniejszych pytań, Malfoy. Valerie mi pomogła, to ona miała cię tu przyprowadzić.- 
Akurat tego nie rozumiałem. Mogła mi napisać wiadomość, mogła oszczędzić mi, sobie samej tego fiaska. 
Nic jednak nie powiedziałem, bo przeczuwałem, iż Weasley nic o tym nie wiedział, a nie miałem ochoty na kolejne wybuchy z jego strony. 
-Chciałam z wami porozmawiać. Z wami obydwu, razem.- odgarnęła po raz pierwszy raz kosmyk włosów, który już od dłuższego czasu odstawał. 
-Chodzi o to, że chcę, abyście wiedzieli jaką mamy sytuację, i co jest prawdą, a co nie.- 

Reszta rozmowy nie jest warta wspomnienia. Za dużo przerwań, kolejnych wybuchów i nieporozumień. Czułem się beznadziejnie, idąc wąskimi uliczkami z powrotem do centrum wsi, o ile w ogóle takie istniało.
Miałem wrażenie, iż Granger chciała zrobić to tylko i wyłącznie dla swojego własnego dobra. Dla dobra swojego związku, jak szalenie by to nie brzmiało. 
Chciała żeby Weasley wiedział, iż znów będziemy musieli się spotykać, a także, abym ja mu opowiedział o Nott'cie, co było kompletnie idiotycznym pomysłem. Musiałem przysiąc, iż nie chcę żadnej pomocy od Granger w celach uwolnienia mojej matki.Zgodzić się, aby Weasley był przy naszych próbach, jeżeli będzie miał na to ochotę i ... co najbardziej wkurzyło tą rudą wiewiórę mieliśmy zachowywać się przed innymi w szkole tak jakbyśmy się nawzajem tolerowali. 
Ale to wszystko nie było powodem mojego samopoczucia. Te wszystkie uzgodnienia...jak to Granger powiedziała? Miały pomóc, aby żadne plotki nie mogły namieszać i utrudniać nam życia. 
Najbardziej dziwiło mnie to, że te warunki wcale mnie nie ruszały. Nie odczuwałem żadnej potrzeby, aby się im przeciwstawiać. Może głównie dlatego, iż wciągu tej rozmowy wszyscy mniej więcej zrozumieliśmy, że tak będzie najlepiej. Zgodziłem się, bo akurat ten aspekt był mi obojętny. Oprócz może jednego...
Nie podobało mi się, że Weasley miał być na tych spotkaniach. Nigdy nic nie ruszymy do przodu, będziemy się nawzajem dobijać, to będzie cholernie męczące.... Poza tym, co z tą całą historią? Wizjami, tym ogrodem? Tym co było? 
Ale Weasley się na to uparł. 
Dobrze. Ale dlaczego to wszystko zostało załatwione przez Valerie? Dlaczego Granger ją zna, skąd? 
Nie rozumiałem sensu tej całej akcji na opak. To mnie nie niepokoiło. 

Właśnie miałem skręcić w kolejną uliczkę, która miała mnie wyprowadzić na główną drogę, kiedy zobaczyłem przede mną dwie postacie wybiegające z domu. Światła z okien trochę oświecały drogę. Głosy.Ich sylwetki się złączyły. Przewróciłem oczyma, chciałem iść dalej, ale usłyszałem śmiech. Znałem ten śmiech. Stanąłem, nie ruszyłem się. Płatki śniegu znów zaczęły spadać z tego czarnego nieba. Przywarłem do ściany, teraz próbując zobaczyć rysy twarzy tych osób. Ale nie musiałem się wysilać, wystarczyło, żebym zobaczył przez chwilę błysk blond włosów. 
Zacząłem iść powoli w ich stronę. Z kim ona się spotykała? 
Zatrzymałem się nie daleko, tak abym mógł usłyszeć parę ich słów. 
-Ten śnieg jest genialny. Popatrz, każdy płatek wygląda inaczej...Czy to nie jest niesamowite? Chciałabym, aby nie topiły się za każdym razem, kiedy mnie dotkną. Chciałabym aby dotknęły mnie i pozostały takie jakie są. Taki samie. Są piękne.- 
-Tak, ale tego nie wiesz od dziś.- 
Zaśmiali się.
-Ej, przestań. Zawsze można się na nowo zachwycać. Nawet rzeczami które się już dłużej zna.- 
-Lub osobami.- 
- Hm?-
- Myślę, że miałaś na myśli osoby.-
- Ach, tak? Bo co, umiesz czytać już od tak w myślach?- 
- Nie.- zaśmiał się. - Ponieważ wiem, że lubisz używać metafor. - 
- Hm.-
- Wiem, co chciałaś przez to powiedzieć.- 
- Nie wymądrzaj się.-
- Udowodnić ci?-

Spojrzałem w ich kierunku i od razu tego pożałowałem. Dzisiaj więc musiałem odgrywać rolę widza, tak? Najpierw oni, teraz Agnes z ... kim? 
Długo nie musiałem czekać. Właściwie chciałem po prostu iść, ale musiałem zobaczyć jego twarz. Twarz tego, który właśnie ją pocałował. Tak po prostu. Tak jak gdyby nigdy nic. 
Zobaczyłem uśmiechniętą twarz, oczy, usta i kosmyki wystające spod czapki. 
George Weasley. 

Odwróciłem się gwałtownie, chowając ręce do kieszeń. Tu też miałem bić brawa? 
Szedłem szybko, patrząc się tylko na moje buty, które raz po raz zanurzały się w białym nienaruszonym puchu dotąd, aż dotarłem na główną szeroką ulicę, gdzie śnieg został brutalnie zdeptany. Jednak teraz powoli znów szara wydeptana masa zaczęła lekko się pokrywać nowym śniegiem, który coraz mocniej spadał z nieba. 

Z nieba. 

-Ej, Malfoy!- 

Odwróciłem się. Krzyk dobiegł mnie z lewej strony. Ktoś właśnie otwarł drzwi do Siedmiu Mioteł. Światło rozpłynęło się w ciemności wieczora dosłownie przez dwie sekundy. Drzwi zostały zamknięte. Znów tylko śnieg, wydeptana droga, mróz, niebo i gwiazdy. No tak, o nich całkiem zapomniałem.

Skrzypiące kroki w moją stronę. Kolejny dramat tego dnia. 
-Jesteś tak pijany, że zapomniałeś, iż się do siebie nie odzywamy, Nott?- 
Burknięcie.
-Nawet dobre, Malfoy. Ale muszę cię rozczarować, nie. Moja pamięć jest w jak najlepszym porządku. To bardziej ja chciałem ci tylko o czymś przypomnieć.- odparł, ubierając rękawiczki. 
- Ach tak? Jak miło z twojej strony, Theo.- 
- Nie będę przedłużał. Wyrażę się krótko i konkretnie.-
- Nie krępuj się.-
Podszedł bliżej, wyciągając rękę i wbijając palec w moją szatę. 
- Nie. Waż. Się. Przegrać.- 
- Że co?- 
- Dobrze słyszałeś. A od Valerie trzymasz się z daleka.-
- Oczywiście, ale nic nie mogę zrobić. Ona sama mi się narzuca.- 
Prychnięcie.
- Jeszcze raz powiem: Nie zawal tego, inaczej naprawdę moja tolerancja się skończy. 
Chciał się już odwrócić, ale przytrzymałem go. - Ja na prawdę nie mam cholernego pojęcia o czym mówisz.- 
Patrzył się na mnie długo, zanim odpowiedział.
- Mówiłem, nie zawal tego meczu. Widzimy się w poniedziałek  o szóstej rano. Niestety.- prychnął jeszcze raz, wyrywając się i odchodząc. 

''W poniedziałek o szóstej rano... W poniedziałek o szóstej rano leżałem w łóżku wpatrując się na baldachim mojego łóżka. Miałem zamiar nie przerywać tego zajęcia jeszcze przez jakiś czas. Widziałem przestrzeń, tą wolną, niezależną, w której i ja byłem niezależny od nikogo. Od nikogo oprócz samego siebie. Tylko ja i przestrzeń, wiatr i ... Słyszałem głosy, gdzieś daleko, jednak były. A sam lot... sam lot przenosił mnie w inną rzeczywistość. Sam decydowałem, sam byłem swoim panem. 
Jeżeli jest coś takiego jak raj, to mój tak właśnie by wyglądał.
Trzask drzwi wyrwał mnie z niego. Otwarłem oczy.
-Do cholery, Malfoy! Co ty tu jeszcze robisz!?-
Nie odwróciłem wzroku. Kolejny huk. Blasie. Otwierał szafę, coś wylądowało na moim łóżku.
-Zbieraj się! Teraz, w tej chwili!-
Nie miałem zamiaru. Widzisz? Tak jest przez całe moje życie. Rozkazy. Zamknąłem oczy, ale znów ujrzałem gdzieś na końcu tą przestrzeń. Jedna kropka, jeden punkt który oznajmiał, obiecywał tak wiele.
Otwarłem oczy, nie mogłem znów się tam znaleźć. Nade mną twarz Blaise'a, pomarszczona. Jego ręka się poruszyła, a ja momentalnie uderzyłem o podłogę, uderzając głowę. Zakląłem.
-Podziękujesz później, marzycielu. Ubieraj się, czy chcesz, żebym ci pomógł?- prychnął sarkastycznie rzucając w moją stronę czymś czarnym. Buty do gry.
Odwrócił się do drzwi, koło nich stały dwie miotły. Rozpoznałem swoją momentalnie.
-Skąd do...-
-Skąd, skąd...- przedrzeźniał Blaise. - Merlinie, żyjemy w świecie Magii, Malfoy. Są sposoby, nawet na te pilnie strzeżone domy arystokracji. -
Nie mogłem odwrócić wzroku o niej. Nie pamiętałem kiedy ostatnio trzymałem ją w rękach...
-Ubieraj się, do cholery. Już.- wycisnął, kiedy zobaczył, iż niczego jeszcze nie ruszyłem. Czułem się beznadziejnie. To tak jakby czarodziejowi skradziono różdżkę, i przez jakiś czas nie mógłby czarować i nagle ona leży przed nim. Z wszystkimi możliwościami. Z całą wolnością która do tego należy. Jak tu się odwrócić, jak zaprzeczyć, powiedzieć nie? Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. 
- Nie mam zamiaru grać dla tego gówniarza, Blaise. Nie mogę uwierzyć, że mnie w to wrobiłeś razem z Ventimiglio.-
-Błagam cię, Draco. Ty chcesz grać. Wiem o tym tak samo dobrze jak ty. Zapomnij o Nottcie, i rusz wreszcie tyłek. Czekam na zewnątrz.-
Trzasnął drzwiami. Nie zabrał jej. Zakląłem już po któryś raz. Blaise mnie znał, wiedział co zrobić, aby mnie złamać. Z resztą nie musiał nawet znać mnie, wystarczyło, że znał swoją miłość do tej pasji. 
Jeszcze tylko jedno ostateczne spojrzenie, wyimaginowany powiew wiatru wokół mnie,  echo adrenaliny, i wystarczyło, abym zaczął się przebierać. W przeciągu dwóch minut byłem gotowy. Schyliłem się i wyciągnąłem walizkę spod łóżka. Sięgnąłem do odpowiedniej przegrody i wyjąłem skórzany rękawiczki. Prezent od matki na piątym roku. Przejechałem szybko po materiale, a za moment moje ręce znalazły się w środku, otulone przez materiał.
Przysiągłem sobie kiedyś nie być sentymentalny, nie mieć z tym nic do czynienia.
Tak. Przysiągłem tyle innych rzeczy, których wcale nie chciałem dotrzymać. Być może na samym początku,a potem już nie...To czy to teraz miało jakieś znaczenie?
Ubrałem buty, wiążąc sznurowadła dokładnie, prawie ceremonialnie. Rozkoszowałem się tym, samym przygotowywaniem się. 
Zagram. Jednak od tego momentu to ja stawiałem sobie sam rozkazy. Nikt nie będzie mnie pospieszał. Zarzuciłem zieloną szatę Slytherinu, wyobrażając sobie wolność, którą niedługo poczuję. I to nie będzie iluzja. To nie będzie kłamstwo. To naprawdę będzie wolność. Podszedłem do miotły i przejechałem palcami po lakierze.
Kiedy ostatnio zagrałem w tą tak niewinną grę?
Kiedy ostatnio myślałem o tym co sprawia mi przyjemność, nie wyrzucając tego od razu z moich myśli, ponieważ zbyt bardzo przypominało mi to, jak było dawniej. Kiedy cały świat był dla mnie czarno biały, zasady jasne, a ja wiedziałem dokładnie po jakiej stronie stałem.
Kiedy wszystko wydawało się być o wiele prostsze. Wiedziałem kogo nienawidziłem, kogo gnębiłem, kogo szanowałem.
Chwyciłem miotłę. Czy przez to to odczucie też będzie teraz całkiem inne? Wyszedłem z pokoju, Blaise stał oparty plecami o ścianę na przeciwko naszych drzwi. Wyglądał jak napastnik powinien wyglądać. Wysoki, szczupły, lekko umięśniony. Skoncentrowany. Rozgrzewał swoje palce, wyginając je we wszystkie strony.
- Dawno cię tak nie widziałem.- odparł spoglądając na mnie. - Dobrze, to...-
Zacząłem iść. Z tyłu usłyszałem jak Blaise dopowiada po cichu resztę swojego zdania. To idziemy. 


Przede mną dostrzegłem wrota. Doszliśmy już prawie do końca samego korytarza. Czułem zamarznięty powiew wiatru, ciągnący od tamtej strony. Widziałem białą plamę, tam gdzie było wyjście. 

Stanęliśmy na marmurowym, śliskim progu, oboje patrząc się na to co działo się na zewnątrz. Śnieg wirował wszędzie, wypełniał całą przestrzeń. Zatracał w sobie krajobraz, zamek, rzeczywistość. 
Poczułem dreszcz na całym ciele. To było coś całkiem innego, nowego.
- Nie wiem jak ty, ale ja jeszcze nigdy nie grałem w śnieżycy.- odezwał się Blaise u mojego boku, spoglądając w górę, gdzie biel śniegu nie dała się odróżnić od bieli nieba. Mrowienie. 
-Ja też nie.- odparłem, wyciągając rękę w rękawicy, czekając aż płatki osadzą się na skórze. Nie zrobiły tego, były zbyt zajęte lataniem. Ten ciągły ruch, ta dynamika, odbywająca się w tej zupełnej ciszy fascynowała mnie. 
Nie grałem jeszcze w taką pogodę i wiedziałem dokładnie, jakbym zareagował na to kiedyś. Grymasem. Niezadowoleniem. Tylko Potterowi życzyłbym takich warunków, kiedyś.
Dziwaczne, jak wszystko może się zmienić. Teraz jeszcze nie było dramatycznie, ale śnieg razem z wiatrem potrafią szybko się rozkręcić w chaos.
Uśmiechnąłem się, to mogła być moja najlepsza gra. Postawiłem pierwszy krok poza zamek, i zacząłem iść, zanurzając moje buty w białym puchu., czując zimno jak ciepło. Wszystko tonęło w tym spokoju, po chwili kroki Blaise'a znalazły się tuż koło mnie. 
*

Wszyscy mają historię do opowiedzenia
Kiedy patrzysz w górę na niebo ale
Jesteś uwięziony w piekle, No dalej
Musisz grać , grać w tę grę 
A piękno nastanie dookoła. 

Docierając na stadion, obiecałem sobie, tak jak powiedział Blaise, ignorować Nott'a. To faktycznie nie była jego gra, to była moja. Przyjęli nas ciszą. Ktoś prychnął ze wściekłości, nie trudno było zgadnąć kto. Śnieżyca mi pomagała, zamazywała twarze tych ślizgonów. Ktoś gwizdnął, rozgrzewka była zakończona. Teraz przeszedł czas na ostatnie obmówienie strategii. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, przeciwko komu mieliśmy grać. Gryffindor. 
Wszyscy zaczęli się zbierać, ja też zacząłem iść w stronę szatni, a raczej odwróciłem się w jej kierunku, ponieważ od razu jakaś dłoń mnie powstrzymała.
-Och, jaka szkoda. Przegapiłeś rozgrzewkę, teraz musisz nadrobić sam. Twój znicz gdzieś już sobie lata....- zaczął  Nott, marszcząc obrzydliwie nasadę nosa, równocześnie udając że szuka znicza gdzieś w górze. - Gdzieś.. tam.- zaczął machać ręką, po czym wybuchnął w żałosny śmiech, odchodząc. 
Ktoś stanął obok mnie.
- Ciesz się. Jego mowy przed meczem są katastrofalne. Też bym wolała polatać, zamiast słuchać jego...-
- Daruj sobie, Ven. - 
- Ven?- 
- Masz za długie imiona. Val brzmi zbyt słodko jak na ciebie. Dlatego skróciłem twoje nazwisko.- przecedziłem monotonnie przez zęby.
- Ah.- 
Odeszła, zostawiając mnie tym samym. Nareszcie. Odwróciłem się plecami do szatni. Byłem naprawdę sam. Być może za chwilę trybuny zaczną się napełniać. Uczniów Hogwartu nic nie odpędzi od dobrej gry. Zwłaszcza takiej. Gryffindor vs. Slytherin. Pierwsza gra po wojnie. 
Zacisnąłem palce na miotle, w uszach czułem powiew wiatru. Przed meczem będę musiał je zabezpieczyć. Ale teraz....najpierw odbiłem się od ziemi, żeby znów wszystko sobie przypomnieć. 


Kiedy patrzysz w górę na niebo ale
Jesteś uwięziony w piekle, No dalej
Musisz grać, grać w tę grę 



A piękno nastanie dookoła.


Była nicość w bieli, była nicość do której próbowały przebić się ludzkie głosy. Była nicość w wietrze, w zimnie i mrozie. Wolność w tej nicości, to zapomnienie, to czucie przez nieczucie. Było wszystko to czego pragnąłem i nienawidziłem. Byłem w raju, który był piekłem, bo nie był na zawsze i nigdy by nie mógł być. 
Ale grałem....
A wszyscy inni także, choć nie miałem pojęcia po której stronie zwycięstwo leżało bliżej. Od czasu do czasu miałem odczucie, że zobaczyłem, dostrzegłem złoty błysk, ale on tak samo szybko znikał jak się pojawiał. Starałem się na początku cieszyć zwyczajnie tym, że jestem w powietrzu.Na początku. To już nie był początek. Zacząłem błądzić, gubić się. Śnieg był wszędzie. 
Jakiś cichy głos zaczął krzyczeć w moich myślach. Agnes. Teraz wiedziałem, teraz rozumiałem o czym wtedy mówiła. To wszystko, ta gra... wszyscy wiedzieli wcześniej ode mnie, że zagram. Ktoś dużo wcześniej mnie wrobił. Ktoś. 
Poczułem jak coś, lub ktoś się o mnie obił. Pewnie szukająca Gryffindoru, ale trudno było stwierdzić cokolwiek.Poleciałem wyżej, kierując się równocześnie w stronę trybun. Może znicz skrył się gdzieś pomiędzy ludźmi. Może tam go dostrzegę . 
Nie dostrzegłem, za to kawałek twarzy Melphisa przeleciała koło mnie. Zawirowałem, omijając szalenie lecącego tłuczka w moim kierunku. Być może go nie widziałem, ale słyszałem jego charakterystyczny syk, kiedy przedzierał się przez powietrze. 
W tym samym momencie, stało się kilka rzeczy na raz. Usłyszałem gong strzelonej bramki, zobaczyłem coś, ruch, ruch który miał odcień złota. Tuż przede mną. Poczułem ból w głowie, i wicher który nagle mną szarpnął. Teraz było jednak niemożliwe się poddać. Nie teraz.... Zacząłem lecieć w kierunku, gdzie dostrzegłem ten cholerny znicz. Przyspieszyłem, ból się nasilił, ale nie straciłem kontaktu wzrokowego.... Leciałem dalej. W pewnym momencie, przeszło mnie ciepło, dokładnie tak jakby ktoś rzucił na mnie zaklęcie ogrzewające.Fala ciepła. Poczułem mrowienie. Musiałem złapać... 

Biel ustąpiła czerni. Coś faktycznie po mnie spływało. Byłem mokry. Cały przemoczony, nie widziałem nic oprócz szarości, granatu. Nie czułem żadnej kropli deszczu, choć one po stokroć na mnie spadały. Spływały po materiale, który i tak już był przemoczony do ostatka. Przede mną jednak coś oddało złoty blask. Tam za tą wierzą. Przyspieszyłem, nie było zbyt daleko. Tylko może jakieś trzydzieści metrów, nie więcej. Przerzuciłem równowagę na lewą stronę, wystarczyło zrobić jeszcze jeden piruet, podejść go... złapać, już za chwilę, wyciągnąłem rękę.... palce... palce które..... Puść. - ktoś zażądał. Było to tak mocne, tak kuszące, słodkie.... Puść natychmiast. Spadnij.- drugie żądanie. Moje palce nie objęły znicza. Zamknąłem oczy, chciałem więcej, więcej tego słodkiego uczucia. Poluzowałem drugą rękę, nachyliłem się mocno nad miotłą, przekręciłem się w bok i ...

Puściłem. Puściłem, lecąc. Otwarłem oczy. Widziałem tylko biel. Samą biel. Nie czułem, że spadałem. Dopiero kiedy chciałem odwrócić kij, przytrzymać go, aby zwolnić, zauważyłem, że nie ma czego się przytrzymać. Moje ręce, moje dłonie w rękawicach od mojej matki niczego już nie trzymały, a ja leciałem. W dół
dół
dół
dół
dół
dół
dół

Raj na ziemi zawsze się kończy piekłem. Ale być może, być może ten jeden raz, nie poczuję już piekła, przynajmniej nie na ziemi. 


*
Agnes Melphis znajdowała się w tym momencie w wierzy, gdzie mieściło się lokum nauczyciela Obrony od Czarnej Magii. Trzymała w rękach pamiętnik, wyglądający dokładnie tak samo, jak ten który czytała już pod koniec wakacji. 
Różnica polegała na tym, iż to nie był ten sam. Zaczęła kartkować strony, w tym samym czasie, kiedy Draco Malfoy uderzył o ziemię. Dopiero minutę później jego upadek został zauważony przez innych graczy. Sam spad dostrzegł tylko jeden człowiek, a był nim ten sam, który przetrzymywał nieswój pamiętnik. 
Hermiona Granger usłyszała krzyk, który nie należał do żadnego człowieka znajdującego się w tym czasie na stadionie. 




Komentarze

  1. Jestem dopiero na początku, a już polubiłam Val. Skomentuje pewnie za jakiś czas jak przeczytam! <3
    Wolę czytać stopniowo i kochać mocniej niż od razu wszystko naraz. Lepiej rozkoszować się treścią. Do tego brak czasu. Myślę, że nie będziesz zła:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście że nie ! Ale niezmiennie się cieszę, że napisałaś komentarz !
      Pozdrawiam,
      V.Ferrom

      Usuń
    2. Kochany zimowy rozdział!:-D Ahhh Draco. Jego postać i zachowanie. Takie dojrzałe.<3

      Usuń
  2. Błędów było od groma, ale... Właśnie na to czekałam. Na coś, co sprawi, że nie będę mogła się przez chwilę otrząsnąć. Coś niesamowitego. Nie mam pojęcia, co dalej napisać. Dla Ciebie rzuciłam wszystko i przyszłam czytać. Nie żałuję. Naszła mnie przed chwilą myśl, co zrobię, kiedy to się skończy. Opowiadanie. Nie. Nie chcę o tym myśleć. Ale to jest nieuchronne. Niestety. Będę jednak dalej zaglądać, czytać, zachwycać się i rozmyślać. Bo jesteś prawdziwie utalentowaną pisarką. Masz oryginalny styl, który szokuje i jednocześnie sprawia, że masz ochotę na więcej. Masz ochotę zanurzyć się w nim i nie wypływać już na powierzchnię.
    Pozdrawiam,
    Cassie :)

    Wiem, że czas teraz wszystkich goni, ale czy mogłabyś zajrzeć? Nie musisz, ale byłoby mi miło, gdybyś przeczytała choć jedno zdanie. :')
    wieczne-pioro-cassie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Cassie, przepraszam za błędy. Boli mnie, że w ogóle je robię, ale jest to niestety nie do uniknięcie, kiedy prawne w ogóle nie mam styczności z polską literaturą. Zawsze jakoś ktoś mi pomagał, ale teraz nie ma już tych osób.
      Jest to dla mnie niesamowiy komplement kiedy czytam że pomimo moich błędów potrafiłam kogoś zabrać w inny świat, tak że mu się to podobało. To bardzo dużo dla mnie znaczy. Dziękuję. Już kiedyś wchodzilam na twojego bloga postaram się oczywiście w najbliższym czasie znów zajrzeć. Ściskam
      Autorka

      Usuń
  3. Podczytuję, podczytuję i...Nela ma rację! Masz talent i ORYGINALNOŚĆ. Rzadko można trafić na takie wielowątkowe,barwne dramione. I kochana, Loro czy Aha albo Vroni,nie wiem jak mogę się zwracać xD Musisz kontynuować tą historię! Tyle emocji, tyle ciekawych i niepospolitych opisów tutaj jest, że głowa pęka w szwach. Draco, Draco..Zagubiony, kochany Draco. Hermiona i ta cała Val...Urzekłaś mnie!😃

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, hej, hej. Trafiłam tu zupełnie przypadkiem, i miałabym jedną prośbę - fajnie by było, jakbyś gdzieś zaliknowała Zaczarowane Szablony, skąd wzięłaś szablon. Jeżeli gdzieś się znajduje odnośnik - zwracam honor, jednak ja go nie znalazłam i wolałam się upomnieć.

    Autorka szablonu (z innego konta)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, przepraszam! Kompletnie o tym zapomniałam. Już dodałam! A skoro ty jesteś autorką tego szablonu muszę powiedzieć, że bardzo dobra robota. Szukałam odpowiedniego wieki. Miałam jedynie bardzo dużo problemów z formatowaniem, więc gdzieś w tym wszystkim umknęło mi to z głowy! Wybacz!
      Pozdrawiam,

      Usuń
  5. Świetne :) Bardzo miło mi się czytało ^^ Weny życzę i pozdrawiam :)
    http://druellaopowiada.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Część druga zaczęła się niepozornie, choć nie mniej magicznie od poprzedniej. Ale ten rozdział zalicza się właśnie do tych, gdzie nie wystarczy skomplementować sceny, postaci, czy stylu pisarskiego. Bo znowu nadchodzi chwila, gdy jedyne, co mogę powiedzieć to "wow", bo jak chyba już kiedyś napisałaś, zdarzają się momenty, gdy w głowie może być myśli tak wiele i ich brak jednocześnie. Tak jest teraz, bo rozdział jest wspaniały, a ja nie wiem, o czym powinnam pisać w tym komentarzu.
    Od początku: nie spodziewałam się Hermiony, zwłaszcza z Ronem. Ich wymiana zdań na początku była bardzo chaotyczna i dzięki temu oddawała prawdziwą atmosferę tej sytuacji. Val współpracująca z Hermioną pozwoliła mi jeszcze raz spojrzeć na tą tajemniczą postać i obejrzeć ją w lepszym świetle. Dalsza część była trochę depresyjna z powodu sceny Rona i Hermiony i uczuć Draco. Później Agnes i George - chyba wciąż moja ulubiona para tego opowiadania. Ich chwila była naprawdę piękna i chciałabym więcej o nich czytać. Meczu się spodziewałam, a nastawienie Draco do latania jest bardzo interesujące. I wreszcie: jego upadek. Emocje sięgają zenitu, można powiedzieć. Kto spowodował wypadek? Z początku pomyślałam o Val, która podobnie oddziałuje na Draco, ale chyba zaczynam przyzwyczajać się do jej postaci i postrzegać ją jako pozytywną. Zakończenie, bardzo poetyckie zresztą - rzuca moje podejrzenie na Krystiana. Mógł wszakże użyć na Draco zaklęcia imperius. Tian jest świetną, ale też pokręconą postacią. Trudno mi go nie lubić, ale ciągle rozdziela Draco i Hermionę. Jest zraniony i zagubiony, ale to nie powód, żeby zapobiegać przepowiedni. Tianu, zrób coś w końcu ze sobą, bo się przestaniemy lubić. ;-;
    Tego typu rozdziały naprawdę trudno opisywać, bo są takie świetne. Ale chyba mi się udało. Chciałabym oczywiście przeczytać ostatni i dowiedzieć się, co stanie się z Draco, jak zareaguje Hermiona, czego szuka Agnes, czy to Krystian spowodował wypadek, czy Val uratuje Draco i tak wiele innych rzeczy! Ale wygląda na to, że muszę robić lekcje i się uczyć... Och, gdybym tak nie musiała nad nimi siedzieć, mogłabym spędzać przy Twoim blogu tygodnie. c;
    To tyle z mojego kolejnego z serii nieskładnych postów, ale to naprawdę z wrażenia i szacunku dla Twojej twórczości. Życzę weny i pomysłów na pisanie tak wspaniałych rzeczy.

    Pozdrawiam,
    Mirtillo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć. Piszę drugi komentarz pod tym rozdziałem, bo pewna rzecz nie daje mi spokoju. Wczoraj miałam czas na zastanowienie (odrabianie chemii jest bardzo refleksyjnym zajęciem, zwykle w stylu "Czym zasłużyłam sobie na tak podły los?", ale myślałam też o Twoim opowiadaniu). I czuję się w obowiązku oświadczenia, przed przeczytaniem następnego rozdziału, iż nie wierzę, że Krystian spowodował wypadek Draco. Może nie przepada za nim, a ich ostatnia rozmowa była naprawdę ostra, ale to wciąż ta sama niepewna, trochę zakręcona  postać, która obwinia się za zlecenie uczniowi szpiegowanie innego. Zresztą w pierwszej części Harry'ego Potter'a podczas meczu Quidditcha również podejrzewano Snape'a, który tak naprawdę ratował Harry'ego. Tak więc oświadczam - Tianu, wierzę w Twoje dobre serce. Nie zawiedź mnie. XD 
      Kto w takim razie jest sprawcą zdarzenia? Jak już pisałam, akceptuję Valerie, więc nie wydaje mi się, żeby ona mogła się do tego przyczynić. Jest dobra na swój ekscentryczny sposób, a poza tym, jeśli historia ma się powtarzać, może zakochać się w Draco. Wszystko co Valerie robi ma jakiś cel, a jeżeli nie planuje morderstwa, to nie widzę sensu w tym działaniu.
      Tymczasem osobą powiązaną z prawdopodobnie użytym na Draco zakleciem imperius jest Nott. Co prawda, gdy przyjmował Malfoy'a do drużyny, zdawał się go tolerować, ale przecież on zna jego sekret. Gdyby wyeliminował Draco, także Hermiona straciłaby ochronę. Tak więc stawiam na Nott'a. Ale może się mylę, bo Twoje opowiadanie jest tak fascynujące i zaskakujące, że nie zdziwiłabym się, gdybym nie miała racji. ;P
      Mam pytanie: mogę pisać takiej długości posty, czy raczej są one nudne i zbyt chaotyczne?

      Pozdrawiam,
      Mirtillo

      Usuń
  7. Wow.... w sumie ostatnie kilka linijek miały to coś co widziałam kiedys tylko w jednym zdaniu na swiecie. Tą dobitnosć, dźwięczność... to, że po przeczytaniu wciaz brzmią w głowie, poniewaz mają taka moc.
    Brawo <3

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty