XXIII. Rozdział - Mieć przyjaciela to jedno, mówić mu o wszystkim to całkiem inna sprawa
Szyby okien zamkowych zamarzały. Pokrywał je mróz. Zimowa pajęczyna. Mokry śnieg przyklejał się do szklanych witraży, rozmarzając...i znów zamarzając, tylko w innej postaci. Płatki śniegu, każda z nich nietypowa, włączała się w jedną całość, tworząc szron.
Powietrze pachniało śniegiem i sosnami. Wychodząc na zielarstwo, ziemia trzeszczała pod butami. Sprout martwiła się o swoje skarby, odwołując dwie lekcje z rzędu. Dla Longbottoma była to wiadomość przybijająca, kochał ten przedmiot jak szaleniec. Mógłbym się założyć, iż tak będzie wyglądała jego przyszłość. Oblatywanie każdej doniczki, intrygując się każdą minimalną zmianą. Opowiadanie wszystkich faktów z chorą fascynacją. Tak, posadę nauczyciela miał już jak w banku. Spokojne spełnione życie. Nie mogłem uwierzyć, iż nawet on, ta wieczna oferma, znalazła swoje miejsce w tym chorym świecie.
Dla mnie, każdy dzień mijał za szybko. Zbyt szybko zbliżało się to przeklęte święto. Święta. Przeklęte dla tych, którzy nie mieli gdzie wracać. Dla mnie.
W szóstej klasie jedyny raz zostałem w ferie w Hogwarcie i, co jest oczywiste, nie było to przyjemnym doświadczeniem. Chociaż w domu w tym czasie na pewno nie byłoby lepiej.
Gdy szedłem korytarzem i mijałem ludzi, lub gdy siedziałem w Wielkiej Sali starałem się przekonać, iż nie tylko moja sytuacja jest beznadziejna. W końcu... Większość uczniów straciło bliskich. Znajomych. Rodzinę. Po raz pierwszy chciałem to dostrzec, uświadomić sobie. Ironia lubi jednak występować często i wszystko negować. Znów chciałem, chciałem....
Szukałem w ich twarzach tej samej rozpaczy, złości i desperacji, którą sam znałem. Ale nie mogłem nic znaleźć. Przynajmniej nic na powierzchni. Wszyscy chodzili grupkami, krzyczeli...nawoływali. Śmiali i wygłupiali się. Parodiowali swoje sceny, które mieli zaprezentować przed Bożym Narodzeniem. Istny cyrk. Próba psychicznej terapii dla całej szkoły powiedziona. McGonagall wyszła na swoje. Ironia trze ręce. Czułem się wrobiony, wyśmiany.
Kiedy zamknąłem się w Malfoy Manor, zamknąłem się też na wszystko co przede mną. Nie byłem przygotowany na to, co się w tej chwili działo.
Dzisiaj dobry humor czuć było jeszcze bardziej niż w każdy inny dzień. Lekcje, zadania domowe i przygotowywanie się do sprawdzianów, tłumiły zazwyczaj euforię podczas tygodnia. Dlatego, jak bardzo szalenie by to nie brzmiało, wolałem znosić te pięć dni, niż sobotę i niedzielę, gdzie każdy aż skakał z optymizmu i radości. Głównie wtedy zostawałem w dormitorium, co też nie było czymś za czym szalałem. Całe wakacje spędziłem sam. Wbrew pozorom nie sprawiało mi to przyjemnośći. Ostatnio nawet przestało być znośne.
Wyjście do Hogsmead. Tłumaczyło wszystko. Uśmiechy na twarzach. Iskry w oczach. Głośne rozmowy. A także wczesny ruch na śniadaniu. Każdy chciał wykorzystać ten dzień jak najlepiej.
Śniadanie dopiero co się zaczęło, a prawie każde miejsce było już zajęte. Jak by nie patrzeć, wszyscy wyglądali na podekscytowanych. Przewróciłem oczyma i skoncentrowałem się na moim talerzu. Ktoś usiadł koło mnie. Poczułem zapach prażonych jabłek i cynamonu. Nie musiałem zwracać na tą osobę uwagi, ponieważ wiedziałem, iż prędzej czy później, sama się o nią upomni. Traktowanie jej miło i otwarcie tylko odbierało jej przyjemność.
- Agnes, idź stąd.-
- Nie jestem psem.- usłyszałem odpowiedź. Ostatnio straciliśmy ze sobą kontakt, co było dobre.... Żyła w kompletnie innych światach. Tak miało zostać. Ale...
- Dziękuję, że uważasz mnie za tak inteligentnego człowieka. To mi pochlebia... . W końcu w tamtym tygodniu pomyliłem Ślimaka...czekaj, ze ślimakiem! Rozumiesz, te same nazwy i jeszcze ten wygląd...- Agnes się zaśmiała, a ja mimowolnie oderwałem wzrok od mojej grzanki. Nie mówiłem? Prędzej czy później stawało się jej ofiarą.
- Widzę, że się za mną stęskniłeś. - odparła i uśmiechnęła się jeszcze raz. Nie wiem od czego to zależało, ale momentalnie zauważyłem, że coś jest nie tak. Może to minimalne drgnienie w kąciku jej ust? A może bo dokładnie znałem ten wyraz oczu... Kiedy myśli kłębiły się gdzieś całkiem indziej.
- O co chodzi?- spytałem, choć czułem, iż może było lepiej w ogóle nie zadawać tego pytania. Agnes odgarnęła szybko włosy i próbowała zatuszować jak bardzo coś ją gryzło. - Jeżeli tu przyszłaś, to zakładam, że postanowiłaś mi coś powiedzieć... a co do tego, nie mam żadnych wątpliwości, iż nastąpi to wkrótce. Dlatego, jeśli pozwolisz, zajmę się jedzeniem mojego śniadania....- powiedziałem.
- W poniedziałek ma być burza śnieżna. - wyparowało z jej brzoskwiniowych ust. Spojrzała na mnie zmartwionym spojrzeniem. Nie rozumiałem.
- Ach....-
- Myślałam, że o tym wiesz. -
- Nie. Ale teraz już tak. Dziękuję. Myślałaś już o tym żeby zostać chodzącą prognozą pogody?- Zmarszczyłem czoło, stanowczo za bardzo bawiła mnie ta rozmowa.
- Nie wiedziałeś? Jak mogłeś ....- krzyknęła.
-Ciiiii! - Rozejrzałem się wkoło. Kilka ślizgonów spoglądnęło w moją stronę. Zobaczyłem też Val, która uchwyciła mój wzrok.
- Tego nie wiedzieć!...- wycisnęła Agnes koło mnie. Val się uśmiechnęła. Uniosłem do góry brwi.
- Każdy kto gra, o tym wie! Zakładałam, że ty też. To podstawa aby wiedzieć takie rzeczy na przód.- mówiła Agnes. Val uniosła swój kielich z sokiem i zaczęła pić. Nie odwracała wzroku.
-Draco! Czy ty w ogóle mnie słuchasz?!- Ktoś pociągnął mnie za rękaw, a następnie zobaczyłem dłoń wymachującą przed moim polem widzenia.
- Na kogo ty się tak ...-
- Na nikogo.- odpowiedziałem odruchowo. Agnes na chwilę zamilkła.
- To czyste szaleństwo, Draco! Nawet Harry Potter nie miałby szans...-
- Cholera jasna, Agnes! O czym ty w ogóle mówisz?-
Córka mojej matki wytrzeszczyła na mnie oczy.
- O czym! Błagam cię! Nie udawaj głupiego...-
Właśnie znów chciałem się oburzyć, kiedy za nami pojawił się Blaise. Nie wyglądał na wyspanego. Z resztą... o czym tu mówić. Oboje nie przespaliśmy całej nocy. Pewne rzeczy musieliśmy sobie wyjaśnić.Tak, oboje się z tym zgadzaliśmy. Problem polegał na tym, iż nikt z nas tak naprawdę nie chciał wyjaśniać niczego. Blaise nadal nie wytłumaczył mi tego z Val. A ja jemu nie powiedziałem o wizjach. Teraz panowała cicha umowa. Ja nie będę pytać jego, a on mnie. Zobaczymy jak długo na tym pojedziemy.
-Dzień dobry, Agnes. Dawno cię tu nie widziałem!- uśmiechnął się do mojej siostry. Do Agnes.
-Blaise.- kiwnęła głową, wstała i odwróciła się, odchodząc. Jeszcze nigdy nie widziałem Agnes zachowującej się tak zdatnie do Blaise'a. W końcu od początku się rozumieli.
Myślałem, że Blaise skomentuje jej zachowanie jakkolwiek, ale o dziwo tego nie zrobił. Odprowadził ją tylko wzrokiem, po czym usiadł koło mnie i zaczął nakładać sobie jedzenia.
Cisza się ciągnęła.
- Czy odnoszę tylko takie wrażenie, czy ty naprawdę wiesz, czemu Agnes się tak zachowała?- zapytałem w końcu.
-Co masz na myśli?- zapytał niewinnie, smarując bułkę masłem. Przewróciłem oczyma. Dlaczego wszyscy wiedzieli o co chodziło, tylko ja nie?
-Dobrze. Skoro nie masz zamiaru mi odpowiadać.... Powiedz mi chociaż, co wiesz o niej. -
- O kim?-
- O dyni półkulistej. - parsknąłem ze złości. - Na Merlina, wiesz o kim mówię. Przestań odgrywać ciągle ten sam teatr.- burknąłem.
- Nic ci to nie pomoże.-
- Nie rozumiem.-
- Mówię, że wiedza o niej, nic ci nie da. To dziewczyna która robi co chcę, z kim chcę i jak chcę. Jest jak żywioł. Nie okiełznana. I nikt tak naprawdę nic konkretnego o niej nie wie. Ale... - teraz pochylił się w moją stronę, zniżając głos. - Każdy kto ją pozna, chcę... Odczuwa jedno pragnienie. Żeby ją posiadać. Ale dokładnie tego się nie da. Lubi się bawić. Ale nie jest jak Pansy, jeżeli wiesz o co mi chodzi. Oficjalnie znam tylko dwie osoby, które zaznały jej ust. Już nie mówiąc o czymś więcej...-
Mój wzrok powędrował ponownie do... niej. To prawda. Wystarczyło się na nią spojrzeć, a już odczuwało się chęć posiadania jej. Tak po prostu. A ja myślałem, że....
- Czyli to nie jest w jej stylu...-
- Co?- zapytał Blaise.
- Kto?- oddałem . Blaise wywinął krzywy uśmiech. Nie wiedział o tym, co zdarzyło się wczoraj w nocy. Powiedziałem mu tylko, że ją poznałem.
-Nikt z tej szkoły.- odpowiedział.
-Skąd wiesz?- Postanowiłem sobie, zapomnieć o niej. O wszystkim, co się wydarzyło. Ale nie mogłem. Nie jak dowiadywałem się takich rzeczy.
-Czy to nie oczywiste? Katherine mi powiedziała. Może nie chodzą razem do szkoły. Ale jedna drugą zna na wylot.- mówił, wpychając sobie kolejny kawałek bułki do ust.
Valerie Ventimiglio wcale nie uwodziła każdego. Z tego wynikałoby, że jeszcze nigdy nikomu tej szkoły nie pozwoliła się dotknąć ... Oprócz mi. Czemu?
W tym momencie przypomniało mi się, że raz w naszej całej rozmowie, ta dziewczyna przeżyła jeden słaby moment. Wtedy kiedy mówiła o miłości Blaise'a z jej siostrą. Jakby sama takiej pragnęła ...
- Co jeszcze ci mówiła?-
Blaise wzruszyła ramionami.
- Val jest w połowie wilą. Ma moc, którą wie jak wykorzystać, ale bardziej po to, aby przysparzać ból innym. Lubi się patrzeć jak ktoś za nią szaleję, ale to ona sobie wybiera te osoby. Kiedy jej się znudzą, ignoruje je do bólu. Jeżeli tylko chce, dowie się o wszystkim. Zna każdą pogłoskę w tej szkole... -
- Te dwa razy.... Czyli była w kimś zakochana?-
Blaise przez chwilę zastanawiał się, czy nie zapytać mnie o moje samopoczucie, ale w końcu znów zajął się swoim śniadaniem, marszcząc lekko czoło.
- Katherine coś o tym wspominała. Ale nie dużo. Tylko tyle, że zginął w wojnie. Od tego momentu nikogo nie ruszyła. -
Przygryzłem wargę.
- Ona ma pomóc? Jak sobie to wyobrażasz, Blaise? Nawet ona nie zmieni plotek.- zmieniłem temat. Miałem dziwne uczucie, że Val nie chcę, aby Blaise dowiedział się o tym, na co zdecydowała się wczoraj.
Blaise westchnął.
- Wiem, stary. Ale coś musiałem zrobić. Ona jest w stanie... ją ochronić. -
Zaśmiałem się.
- A czemu uważasz, że chcę chronić Granger? Przez całe moje życie miałem ją w dupie. Czemu teraz miałoby być inaczej? To McGonagall nas w to wrobiła. W cały ten projekt. Kiedy będzie po tym śmiesznym koncercie, każdy o tym zapomni. Nie potrzebuję jej pomocy.- parsknąłem.
Blaise długo milczał. Zbyt długo.
- Nott za nią szaleję. O to chronienie mi chodzi. -
- Ah.-
- Nikomu się to nie podoba. Granger... Ty. Boją się o nią. Jesteś inny. Zmieniłeś się. To widać. Ale nikt nie wie, jaki jesteś. Potrzebujesz Val. Mówię ci.
Wypiłem ostatni łyk soku. Nerwowo nie mogłem już usiedzieć na miejscu. Każdy z tymi swoimi pieprzonymi radami.
-Dziękuję za rady, Zabini.- wysyczałem i podniosłem się z ławy.
*
Trzasnąłem drzwiami. Idąc do mojego łóżka poluzowałem krawat, drugą ręką sięgnąłem po torbę, która skryła się pod łóżkiem i wyciągnąłem gazetę z artykułem o matce. Nie wiem na co liczyłem. Być może na jakieś znaki, coś czego nie zauważyłem ostatnim razem. Cokolwiek. Jeżeli Rookwood wcale nie jest martwy, być może inne rzeczy też zostały zatuszowane. Być może, można to zauważyć. Pomiędzy słowami.
Pukanie do drzwi. Po paru sekundach odłożyłem gazetę i poszedłem otworzyć.
Wciągnąłem powietrze. Zacisnąłem palce o framugę drzwi.
- Ty.-
-Tak, ja.-
Jej dłoń dotknęła lekko mojego czoła.
- Jesteś zdenerwowany.- stwierdziła. Postawiła krok do przodu, usunąłem się. Dlaczego?
Stała do mnie tyłem, wzięła gazetę w swoje ręce. Zamknąłem drzwi, powoli.
-Twoja matka ma ponowną rozprawę przed świętami.- powiedziała spokojnie. -Nic z tego nie będzie. Harry Potter musiałby się już zjawić, żeby...-
-Zamknij się.-
Jej śmiech zdenerwował mnie jeszcze bardziej.
-Boli cię, że Potter ma władzę nawet nad wolnością twojej matki, prawda? Nic dziwnego. Mnie też by to wkurzało. -
Rzuciła gazetę.
-Ale tak jest. Tylko on może ją stamtąd wyciągnąć.-
Milczałem.
- Rozmawiałeś dziś z Blaise'm. Cieszy mnie to, że tak bardzo się mną interesujesz.- uśmiechnęła się znów. Jej oczy straciły błysk na chwilę. Przewróciłem oczyma.
Podeszła bliżej.
-Milczysz dziś dużo. To nic. -
Minęła mnie.
- Pewnie chcesz, żebym sobie poszła. Tak? Nie potrzebujesz mnie. - i trochę ciszej- On też tak mówił.-
-Kto?- wymsknęło mi się.
- Oh, mam przynajmniej twoją uwagę.-
- Przestań się ze mną bawić, a będziesz ją mieć zawsze.- powiedziałem. Czy to zdanie faktycznie wyszło teraz z moich ust? Stałem nadal tyłem. Cisza.
- Nie byłabym tego taka pewna. Wolę nie polegać na obietnicach.-
- Czego chcesz?-
- Szczerości.-
Odwróciłem się.
- Że co?-
Jej usta się wykrzywiły.
- Słowa tak mało znaczą. A tylko je mamy, żeby się porozumiewać. Smutne, nie?- W jej oczach pojawiła się zgorzkniałość. Tak bardzo mi znana.
- Podlizywałam się do Granger. Zna mnie. Ron nie może spuścić ze mnie oczów. Melphis uważa mnie za geniusza. Nott mnie kocha. Blaise mi ufa. Znam ludzi, którzy rozpowiadają największe plotki. Czego chcieć więcej, Malfoy? A ja chcę ci pomóc. I to nie jest propozycja, to postanowione. Nie masz innej opcji. -
Pocałowała mnie w policzek. Jej usta były jak piórko. Jakby nie istniały.
- Za godzinę idziemy do Hogsmead. Ty i ja. Ja i ty. -
Odwróciła się.
- Być może przyjaźń jest czymś pięknym. Możesz decydować, czy powiesz tej osobie wszystko czy nie. Zaufanie i te sprawy. Ale ja wolę grę w otwarte karty. To bolesne i być może podobne do dyktatury, ale skuteczne. Do zobaczenia.-
" Do zobaczenia" przyszło szybko. Godzina. Ile to już jest?
Postanowiłem zagrać w tą grę. Nie znałem jeszcze reguł, być może nie poznam ich nigdy. Nie było innej opcji. Widocznie tak musiało być. Zawsze ktoś będzie mnie miał w rękach. Będzie mną manipulował, a ja będę wmawiać sobie, że wszystko mam pod kontrolą.
Wtedy też nie miałem i teraz pewnie też nie będę mieć, ale skoro i tak już wszystko obojętne, mogłem śmiało okłamywać siebie dalej...
-Wyjaśnij mi... Na czym to wszystko polega? Ty... i ja? Jeżeli chcesz grać, musisz mnie wtajemniczyć, bo ci wszystko popsuję.-
Valerie się zaśmiała. Jej śmiech był różny. Zawsze oznaczał coś innego. Zauważyłem to.
- Masz racje.-
W oddali było już widać dym z wioski i pierwsze domy. Przed nami szła grupa Puchonów. Szaliki ich zdradzały.
- Po pierwsze: Wszyscy muszą widzieć, że gramy. Że to jest zaplanowane i mamy w tym jakiś cel.-
- Nie rozumiem.-
-Poczekaj. Przez to, że każdy będzie to widział, każdy będzie chciał wiedzieć, jaki cel. Ale... to nie będzie miało celu.-
Nie chciałem powtarzać.
Jej ręka mnie przytrzymała. Jej oczy spojrzały mi w twarz. - Wiem, Malfoy, że to nie ma sensu. Równie dobrze mogłabym tego nie robić. Na końcu, wyjdzie na to samo. Ale tu chodzi o mnie. Potrzebuję tego. Nie próbuj odczytać mojego celu... ani tego co planuje. Zaufaj mi. -
Patrzyliśmy na siebie, aż w końcu pociągnęła mnie dalej.
Przed wejściem do wioski jeszcze raz się zatrzymała i zwróciła moją twarz do siebie.
- Obiecaj: Zapomnij co robisz, po co to robisz i dlaczego. Zapomnij słowa "Dlaczego".-
- Powiedziałaś, że nie wierzysz w obietnicę.-
-To prawda. Nie wierzę. Ale to nie znaczy, że ty też.-
Nienawidziłem tego słowa. Dlaczego, dlaczego, dlaczego. Chciałem zapomnieć, że istnieje. Oduczyć się zadawania tego pytania. To słowo. Zerwać z nim. Splunąć na nie.
Głównie dlatego, ponieważ nie mogłem sobie wytłumaczyć, czemu się z nią zadawałem. Głównie dlatego, ponieważ, nie miałem innego wyboru. Ten brak wyboru znałem. Wypalał dziury we mnie, jak żarzący się kawałek węgla. Nie chciałem się przyznawać, ponownie do mojej słabości. Chciałem zapomnieć. Chciałem zapomnieć, że nie mam wyboru. \
Czy ktoś kiedykolwiek dotrzymał mi obietnicy?
Matka kiedy szeptała mi do ucha, że będzie dobrze. Ojciec, który wmawiał mi, że jestem najlepszy i zasługuję na najlepsze.
Nie wiem czy to były obietnice. Ale nie wierzyłem już w słowa. W ludzi.W siebie. W dobrą wolę.W sens obietnic i ich cel.
- Tak się składa, że ja już od dawna zapomniałem co to takiego. - powiedziałem.Kłamstwo. Każdy pragnął być pewny. Zagwarantowania. Obietnic. O tym się nie zapomina. Czując zgorzkniałość gramolącą się na powierzchnie. Siedziała gdzieś w gardle, szła w górę i zaślepiała mi najpierw rozum, a potem oczy. Działała jak filter.
Valerie spojrzała w górę i uśmiechnęła się lekko, w jej oczach coś się zaczaiło. Popatrzyła się na wprost siebie i zaczęła iść w stronę domów.
- No to w drogę.-
Przyszło mi na myśl, że ja nawet nie wiem, co ja będę robił w Hogsmead. Do tego z nią. Ale teraz było już za późno, aby stawiać sobie to pytanie.
Okazało się, iż nic nadzwyczajnego. Weszliśmy do Trzech Mioteł i choć nie miałem najmniejszej na to ochoty, chcąc czy nie chcąc musiałem zapoznać kilka osób. Osób, które zdaniem Valerie były warte do zapoznania.
Oczywiście, iż nie znałem wszystkich w Slytherinie, choć był to mój dom od siedmiu lat. Nie znałem ich, bo jest to niemożliwe znać wszystkich. Ale być może też dlatego, ponieważ ostatnie dwa lata nie spędziłem na zawieraniu nowych znajomości.
Poznałem Gertrud Billings, którą wszyscy nazywali Trudy. Dziewczyna o krótkich blond włosach z lodowatymi oczyma, które tylko przez sekundę zarejestrowały moją twarz. Na przeciwko mnie siedział Severin Crook, chłopak o którym już słyszałem, grał obecnie w drużynie.
-Dziwne, wydajesz się być całkiem normalny.- odezwał się, podnosząc kufel z piwem kremowym do ust. Do tego spotkania podchodziłem sceptycznie, z dystansem i ... z lekką ironią. Miałem w końcu robić to, co mi się podoba. Uniosłem brew do góry.
-Ach, tak? -
Crook był typem z dość wysokim mniemaniem o sobie, zdawał się ciągle patrzeć na kogoś z góry.Skąd ja to znałem?
Do stołu doszła dziewczyna, trzymając w ręku puchar z którego unosiła się ociężale para. Miała długie włosy, duże usta i nos który zdawał się nie pasować do reszty twarzy. Postawiła na blat swój napój i spojrzała mi w oczy. Jej zielone oczy sprawiały, iż od razu zapominało się o jej nosie.
-Ty musisz być Malfoy. - skinęła głową. - Każdy wie kim jesteś i że jesteś w naszym domu, ale nikt cię nigdy nie widuję. - powiedziała. To było stwierdzenie.
- Nawet nie wiesz ile każdy z nas chciałby cię zapytać.- powiedziała Trudy. Crook zaczął kasłać. Zdziwiłem się. Mnie? Pytać?
Spojrzałem w kierunku Valerie, lecz ona zamyślona wpatrywała się w swoje paznokcie.
-Jak na przykład co?- rzuciłem. Poczułem jak całe moje ciało się napina. Tym razem Crook nie próbował ukryć swojego ośmieszenia.
- Błagam. Dobrze wiesz co. -
Patrzył mi się wyzywająco w oczy. Były brązowe, mgliste, a jednak tak upierdliwe w tym, co wyrażały.
Zapadła dziwna cisza. Nikt nie ośmielił się coś powiedzieć. Wkoło nadal było słychać gwar rozmów, otwierania i zamykanie się drzwi, brzęk naczyń...
Nie miałem zamiaru odpowiadać na to pytanie. Tak, wiedziałem o co im chodzi, ale...
- Czy to prawda, że na koncercie musisz wystąpić razem z Granger?- zapytała Trudy.
Valerie nadal udawała nie obecną.
Czy o to jej chodziło? Żebym wreszcie skonfrontował się ze światem?
-Trudy, to już każdy wie. McGonagall dziś wywiesiła oficjalną listę grup w każdym domie. Nie. Mam inne pytanie: Czy Nott upadł na głowę, czy ty naprawdę próbujesz zdobyć jej zaufanie, aby pomogła ci w uwolnieniu twojej matki?- Crook. Wykrzywił usta.
-To dosyć sprytne posunięcie. Każdy wie, iż tylko Harry Potter mógłby zmienić wyrok Wizengamotu. A kto jak nie jego najlepsza przyjaciółka....- ciągnęła dziewczyna o której nawet nie wiedziałem jak się nazywa...
-Podobno przez wszystkie te lata się nienawidziliście. No, to nic dziwnego. Ona w końcu jest... szlamą.- parsknął Severin. Trudy pogardziła go oburzonym spojrzeniem.
- Sev.- wycisnęła przez zęby. Lecz on tylko przewrócił oczyma.
- Tak, tak. Nawet ślizgoni nie powinni już używać tego słowa. Ale serio,... nie ważne co się stało, nieczysta krew jest nieczystą krwią. Oczywiście, że ją tolerujemy, bo w końcu wymarlibyśmy, gdyby nie te... dodatki. - syknął, a ja zobaczyłem iskrę pogardy w jego oczach. - Chciałem tylko powiedzieć, że rozumiem, czemu Malfoy i Granger zawsze się nienawidzili. To zaprogramowane. Każda rodzina z arystokracji ma prawo do czucia się lepszym i gardzenia ... nimi. Większość z nich tak wychowują swoje dzieci. Jakżeby miało być inaczej?- pociągnął ze swojego kufla.- Z resztą...- otarł usta rękawem, a ja zacząłem czuć, jak narasta we mnie powoli obrzydzenie. - To dobrze. Jeżeli jest jeszcze jakaś szansa na jakiekolwiek czyste połączenie pomiędzy rodzinami, powinno się je zachować. Gdy od najmłodszych lat zostanie w nas wszczepiony wstręt do tych, którzy tylko są na czarną godzinę i w ostateczności do brania pod uwagę, aby nasz świat nadal istniał, to jest to jak najbardziej wskazane. Wszyscy wiemy, że zakochanie to uczucie które może spotkać każdego z każdym. Najlepiej zapobiega się więc wtedy...tym wszczepionym wstrętem i zaszczepioną wyższością, gdyż żaden człowiek w pełni rozumu, nie rzuci oka na kogoś...
-Zamknij się.- powiedziałem spokojnie, jednak ze skutkiem.
Crook gapił się na mnie z otwartą jadaczką.
- Że co?-
Pochyliłem się nad stołem.
- Mówisz jak byś miał pojęcie o tym wszystkim, ale nie masz. Poza tym mam dość twojej bezsensownej paplaniny. Robi mi się nie dobrze od twojego głosu, więc po prostu się zamknij.- wycedziłem.
Co do reszty...
- Nie wiem czego oczekiwaliście, ale nie mam zamiaru odpowiadać wam na wasze durne pytania.- wstałem i nawet nie spojrzałem na Valerie. Utkwiłem mój wzrok gdzieś w okolic kominka, a ognia.
- W rzeczy samej, Ventimiglio, nie spodziewał bym się po tobie ... że otaczasz się takimi ludźmi.-
Odszedłem od stołu i zacząłem przeciskać się wokół stołów, aż dotarłem do drzwi. Potrzebowałem świeżego powietrza.
Kiedy stałem na zewnątrz, wpatrując się w przechodzących ludzi otulonych szalikami z papierowymi torbami, zrozumiałem.
Zrozumiałem, że to nie byli jej ludzie. Znała ich, prawdopodobnie owinęła ich sobie wokół palca tak jak mnie, żeby się tu dziś z nią spotkali. Wszystko dlatego, by spotkali mnie. Żebym usłyszał na własne uszy. Poczułem gorąc na policzku, choć powietrze było mroźne.
Tak to była gra, a ja już z niej odpadłem bo nie grałem. Zachowywałem się jak ja, jak ja dawniej, z wyjątkiem tego, iż nie myślałam już jak ... Crook.
Przełknąłem ślinę.
Nie myślałem tak i to już od jakiegoś czasu,ale dopiero teraz sobie to uświadomiłem.
Nie ruszyłem się z miejsca, ani nie oderwałem wzroku od okien przeciwległego domu, kiedy stanęła obok mnie.
- Hm. Myślę, że pierwszą lekcję mamy za sobą.- stwierdziła.
- Lekcję?-
- Tak. Nie chcesz słyszeć co dookoła się dzieję, więc musiałam ci pokazać. Jeżeli chcesz z tego wyjść z twarzą, musisz wiedzieć co ludzie mówią. A oni muszą wiedzieć, że reagujesz. Graj z nimi, Malfoy. -
- Brzmisz jakbyś była moim psychologiem, lub trenerem..- parsknąłem.
- Jak to nazwiesz jest mi obojętne. Mówiłam, gram w otwarte karty.-
- Nie. Mówiłaś, że my gramy. Że to wszystko nie ma znaczenia.-
- Bo nie ma. Ale właśnie dlatego, robię to wszystko i właśnie dlatego powinieneś przestać unosić się dumą. A teraz chodź, mamy kolejne spotkanie.- skończyła rozmowę i zaczęła iść w kierunku domu, w który przez cały ten czas się wpatrywałem, jednak przy rogu skręciła w wąską uliczkę, gdzie zaspa śniegu sięgała mi kostek. Nikt często tu nie przechodził. Jej czerwone włosy wystawały z kołnierza płaszcza, a w nich załapywały się płatki śniegu. Oddalaliśmy się od ruchu, rozmów, ludzi...
Słychać było tylko nasze kroki w puszystym białym puchu.
Za bajkowo, za spokojnie.
Wyszliśmy na dość szeroką drogę na skraju wioski. Po lewej stronie stał rząd podupadłych, zaniedbanych domów. Z nieba znów powoli zaczął sypać śnieg. Oprócz nas nikogo tu nie było.
Valerie ani na chwilę się nie zatrzymała, szła pewnym krokiem przed siebie, zostawiając ślady na śniegu. Nie wiem, gdzie chciała iść, nie wiem po co, ale nie miałem teraz innego wyboru niż iść za nią. Moja cholerna ciekawość się obudziła.
Szedłem dwa metry za nią, rozglądając się. Niektóre okna domów były wybite, szyby zamarznięte i brudne. Gdzieniegdzie wisiała jakaś wystrzępiona firanka, zasłona wypłowiałego koloru. Przy drzwiach leżały wilgotne stosy drewna, niechlujnie rozrzucone kawałki węgla. Przy niektórych ścianach stały dość niestabilne ławki, przykryte jakąś przemoczoną szmatą.
Tylko parę razy byłem w tym miejscu. To była ulica, która zaczynała dopiero ożywać w nocy, kiedy różni podejrzani przychodzili tu, aby załatwiać swoje brudne sprawy. Jeżeli się nie mylę, gdzieś nie daleko powinien być...
- Malfoy, gdzie się wleczesz! Pospiesz się, to tu!- Ventimiglio się odwróciła, stojąc tuż pod krzywym drewnianym szyldem z głową świni. Świński łeb. Karczma, w której w tamtym roku kupiłem truciznę do trunku, który miał dostać Dumbledore. Zacisnąłem pięści i przygryzłem wargę. Cholera, nie miałem ochoty tu wracać.
Valerie zlustrowała mnie swoimi oczyma, kiedy wreszcie stanąłem przed drzwiami. Jej usta zwęziły się w cienką linię.
- Zachowuj się.- parsknęła tylko, zanim otworzyła popękane drewniany drzwi, które skrzypnęły jakby z bólu.
- Co?-
Ale ona już przekroczyła próg, szybko się najpierw rozglądając, zaczęła ściągać szalik. Ja nadal stałem w drzwiach. Podeszła do baru i zaczęła grzebać w swojej skórzanej torbie, wyciągając szklanki. Kiedy wyłożyła dwie, spojrzała na mnie.
- Co tak stoisz. Wchodź na Merlina.-
Otworzyłem usta.
- No już!- krzyknęła. Przewróciłem oczyma i zamknąłem drzwi, wchodząc do środka.
Śmierdziało stęchłym kozim mlekiem i ... kozą. Moja ręka automatycznie powędrowała do mojego nosa.
Stanąłem koło baru, nie miałem ochoty się zbytnio rozglądać. Nie chciałem, żeby mój wzrok przypadkiem powędrował do miejsca, gdzie...
- Co podać?- burknął właściciel, właśnie wychodząc z zaplecza.
- Dwa razy kremowe piwo, jeden raz ognistą i jedną cherry. - powiedziała bez zastanowienia Val i podsunęła mu szklanki, które przyniosła. Mężczyzna spojrzał na nie kpiącym, lecz dość obojętnym spojrzeniem i zaczął sięgać pod ladę, wystawiając dwie butelki piwa, po czym nalewając z zakurzonej butelki ognistą.
-Cherry nie mam, panienko... Za to dziś przyszło wino, mogę podgrzać.
Val machnęła ręką.
- Niech będzie.- Wyciągnęła parę monet i przesunęła je po blacie w stronę właściciela.
- Reszty nie trzeba.-
Wzięła do ręki butelki.
-Malfoy, weź co twoje.- rozkazała i zaczęła iść w stronę stołu, który stał blisko kominka, w którym ledwo co żarzył się ogień.
Zmarszczyłem czoło, niby skąd wiedziała, że piję tylko ten alkohol? Wziąłem do ręki szklankę z bursztynowym płynem i poszedłem za nią.
Kiedy usiadłem, Valerie jeszcze raz wróciła po swoje wino. Stawiając je na stole, wyciągnęła też swoją różdżkę i pozbyła się wszelkich śmieci, który na nim leżały.
Nie zaczęła nic mówić, ale ja miałem pytanie.
-Po co ... te dwa piwa?-
Valerie zaczęła stukać palcami o blat.
-Cierpliwości, Malfoy.-
-Nadal odczuwasz chęć, aby zapoznawać mnie z jakimiś ludźmi?- parsknąłem. Val zwróciła oczy ku górze i prychnęła.
-Tak się składa, że tych już znasz. -
- Co?-
- Słyszałeś mnie.-
- Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?-
W tym momencie, drzwi skrzypnęły, tym razem mocniej. Jakby chciały protestować, iż ktoś otwiera je o tej porze dnia. Val się odwróciła, a ja wstrzymałem oddech, kiedy zobaczyłem kto to był.
Chciałem wstać, lecz ona przytrzymała moją rękę i posłała mi spojrzenie, które rozkazywało, nie dawało wyboru.
- Cholera, co to ma być?-
Czy ktoś kiedykolwiek dotrzymał mi obietnicy?
Matka kiedy szeptała mi do ucha, że będzie dobrze. Ojciec, który wmawiał mi, że jestem najlepszy i zasługuję na najlepsze.
Nie wiem czy to były obietnice. Ale nie wierzyłem już w słowa. W ludzi.
- Tak się składa, że ja już od dawna zapomniałem co to takiego. - powiedziałem.
Valerie spojrzała w górę i uśmiechnęła się lekko, w jej oczach coś się zaczaiło. Popatrzyła się na wprost siebie i zaczęła iść w stronę domów.
- No to w drogę.-
Przyszło mi na myśl, że ja nawet nie wiem, co ja będę robił w Hogsmead. Do tego z nią. Ale teraz było już za późno, aby stawiać sobie to pytanie.
Okazało się, iż nic nadzwyczajnego. Weszliśmy do Trzech Mioteł i choć nie miałem najmniejszej na to ochoty, chcąc czy nie chcąc musiałem zapoznać kilka osób. Osób, które zdaniem Valerie były warte do zapoznania.
Oczywiście, iż nie znałem wszystkich w Slytherinie, choć był to mój dom od siedmiu lat. Nie znałem ich, bo jest to niemożliwe znać wszystkich. Ale być może też dlatego, ponieważ ostatnie dwa lata nie spędziłem na zawieraniu nowych znajomości.
Poznałem Gertrud Billings, którą wszyscy nazywali Trudy. Dziewczyna o krótkich blond włosach z lodowatymi oczyma, które tylko przez sekundę zarejestrowały moją twarz. Na przeciwko mnie siedział Severin Crook, chłopak o którym już słyszałem, grał obecnie w drużynie.
-Dziwne, wydajesz się być całkiem normalny.- odezwał się, podnosząc kufel z piwem kremowym do ust. Do tego spotkania podchodziłem sceptycznie, z dystansem i ... z lekką ironią. Miałem w końcu robić to, co mi się podoba. Uniosłem brew do góry.
-Ach, tak? -
Crook był typem z dość wysokim mniemaniem o sobie, zdawał się ciągle patrzeć na kogoś z góry.
Do stołu doszła dziewczyna, trzymając w ręku puchar z którego unosiła się ociężale para. Miała długie włosy, duże usta i nos który zdawał się nie pasować do reszty twarzy. Postawiła na blat swój napój i spojrzała mi w oczy. Jej zielone oczy sprawiały, iż od razu zapominało się o jej nosie.
-Ty musisz być Malfoy. - skinęła głową. - Każdy wie kim jesteś i że jesteś w naszym domu, ale nikt cię nigdy nie widuję. - powiedziała. To było stwierdzenie.
- Nawet nie wiesz ile każdy z nas chciałby cię zapytać.- powiedziała Trudy. Crook zaczął kasłać. Zdziwiłem się. Mnie? Pytać?
Spojrzałem w kierunku Valerie, lecz ona zamyślona wpatrywała się w swoje paznokcie.
-Jak na przykład co?- rzuciłem. Poczułem jak całe moje ciało się napina. Tym razem Crook nie próbował ukryć swojego ośmieszenia.
- Błagam. Dobrze wiesz co. -
Patrzył mi się wyzywająco w oczy. Były brązowe, mgliste, a jednak tak upierdliwe w tym, co wyrażały.
Zapadła dziwna cisza. Nikt nie ośmielił się coś powiedzieć. Wkoło nadal było słychać gwar rozmów, otwierania i zamykanie się drzwi, brzęk naczyń...
Nie miałem zamiaru odpowiadać na to pytanie. Tak, wiedziałem o co im chodzi, ale...
- Czy to prawda, że na koncercie musisz wystąpić razem z Granger?- zapytała Trudy.
Valerie nadal udawała nie obecną.
Czy o to jej chodziło? Żebym wreszcie skonfrontował się ze światem?
-Trudy, to już każdy wie. McGonagall dziś wywiesiła oficjalną listę grup w każdym domie. Nie. Mam inne pytanie: Czy Nott upadł na głowę, czy ty naprawdę próbujesz zdobyć jej zaufanie, aby pomogła ci w uwolnieniu twojej matki?- Crook. Wykrzywił usta.
-To dosyć sprytne posunięcie. Każdy wie, iż tylko Harry Potter mógłby zmienić wyrok Wizengamotu. A kto jak nie jego najlepsza przyjaciółka....- ciągnęła dziewczyna o której nawet nie wiedziałem jak się nazywa...
-Podobno przez wszystkie te lata się nienawidziliście. No, to nic dziwnego. Ona w końcu jest... szlamą.- parsknął Severin. Trudy pogardziła go oburzonym spojrzeniem.
- Sev.- wycisnęła przez zęby. Lecz on tylko przewrócił oczyma.
- Tak, tak. Nawet ślizgoni nie powinni już używać tego słowa. Ale serio,... nie ważne co się stało, nieczysta krew jest nieczystą krwią. Oczywiście, że ją tolerujemy, bo w końcu wymarlibyśmy, gdyby nie te... dodatki. - syknął, a ja zobaczyłem iskrę pogardy w jego oczach. - Chciałem tylko powiedzieć, że rozumiem, czemu Malfoy i Granger zawsze się nienawidzili. To zaprogramowane. Każda rodzina z arystokracji ma prawo do czucia się lepszym i gardzenia ... nimi. Większość z nich tak wychowują swoje dzieci. Jakżeby miało być inaczej?- pociągnął ze swojego kufla.- Z resztą...- otarł usta rękawem, a ja zacząłem czuć, jak narasta we mnie powoli obrzydzenie. - To dobrze. Jeżeli jest jeszcze jakaś szansa na jakiekolwiek czyste połączenie pomiędzy rodzinami, powinno się je zachować. Gdy od najmłodszych lat zostanie w nas wszczepiony wstręt do tych, którzy tylko są na czarną godzinę i w ostateczności do brania pod uwagę, aby nasz świat nadal istniał, to jest to jak najbardziej wskazane. Wszyscy wiemy, że zakochanie to uczucie które może spotkać każdego z każdym. Najlepiej zapobiega się więc wtedy...tym wszczepionym wstrętem i zaszczepioną wyższością, gdyż żaden człowiek w pełni rozumu, nie rzuci oka na kogoś...
-Zamknij się.- powiedziałem spokojnie, jednak ze skutkiem.
Crook gapił się na mnie z otwartą jadaczką.
- Że co?-
Pochyliłem się nad stołem.
- Mówisz jak byś miał pojęcie o tym wszystkim, ale nie masz. Poza tym mam dość twojej bezsensownej paplaniny. Robi mi się nie dobrze od twojego głosu, więc po prostu się zamknij.- wycedziłem.
Co do reszty...
- Nie wiem czego oczekiwaliście, ale nie mam zamiaru odpowiadać wam na wasze durne pytania.- wstałem i nawet nie spojrzałem na Valerie. Utkwiłem mój wzrok gdzieś w okolic kominka, a ognia.
- W rzeczy samej, Ventimiglio, nie spodziewał bym się po tobie ... że otaczasz się takimi ludźmi.-
Odszedłem od stołu i zacząłem przeciskać się wokół stołów, aż dotarłem do drzwi. Potrzebowałem świeżego powietrza.
Kiedy stałem na zewnątrz, wpatrując się w przechodzących ludzi otulonych szalikami z papierowymi torbami, zrozumiałem.
Zrozumiałem, że to nie byli jej ludzie. Znała ich, prawdopodobnie owinęła ich sobie wokół palca tak jak mnie, żeby się tu dziś z nią spotkali. Wszystko dlatego, by spotkali mnie. Żebym usłyszał na własne uszy. Poczułem gorąc na policzku, choć powietrze było mroźne.
Tak to była gra, a ja już z niej odpadłem bo nie grałem. Zachowywałem się jak ja, jak ja dawniej, z wyjątkiem tego, iż nie myślałam już jak ... Crook.
Przełknąłem ślinę.
Nie myślałem tak i to już od jakiegoś czasu,ale dopiero teraz sobie to uświadomiłem.
Nie ruszyłem się z miejsca, ani nie oderwałem wzroku od okien przeciwległego domu, kiedy stanęła obok mnie.
- Hm. Myślę, że pierwszą lekcję mamy za sobą.- stwierdziła.
- Lekcję?-
- Tak. Nie chcesz słyszeć co dookoła się dzieję, więc musiałam ci pokazać. Jeżeli chcesz z tego wyjść z twarzą, musisz wiedzieć co ludzie mówią. A oni muszą wiedzieć, że reagujesz. Graj z nimi, Malfoy. -
- Brzmisz jakbyś była moim psychologiem, lub trenerem..- parsknąłem.
- Jak to nazwiesz jest mi obojętne. Mówiłam, gram w otwarte karty.-
- Nie. Mówiłaś, że my gramy. Że to wszystko nie ma znaczenia.-
- Bo nie ma. Ale właśnie dlatego, robię to wszystko i właśnie dlatego powinieneś przestać unosić się dumą. A teraz chodź, mamy kolejne spotkanie.- skończyła rozmowę i zaczęła iść w kierunku domu, w który przez cały ten czas się wpatrywałem, jednak przy rogu skręciła w wąską uliczkę, gdzie zaspa śniegu sięgała mi kostek. Nikt często tu nie przechodził. Jej czerwone włosy wystawały z kołnierza płaszcza, a w nich załapywały się płatki śniegu. Oddalaliśmy się od ruchu, rozmów, ludzi...
Słychać było tylko nasze kroki w puszystym białym puchu.
Za bajkowo, za spokojnie.
Wyszliśmy na dość szeroką drogę na skraju wioski. Po lewej stronie stał rząd podupadłych, zaniedbanych domów. Z nieba znów powoli zaczął sypać śnieg. Oprócz nas nikogo tu nie było.
Valerie ani na chwilę się nie zatrzymała, szła pewnym krokiem przed siebie, zostawiając ślady na śniegu. Nie wiem, gdzie chciała iść, nie wiem po co, ale nie miałem teraz innego wyboru niż iść za nią. Moja cholerna ciekawość się obudziła.
Szedłem dwa metry za nią, rozglądając się. Niektóre okna domów były wybite, szyby zamarznięte i brudne. Gdzieniegdzie wisiała jakaś wystrzępiona firanka, zasłona wypłowiałego koloru. Przy drzwiach leżały wilgotne stosy drewna, niechlujnie rozrzucone kawałki węgla. Przy niektórych ścianach stały dość niestabilne ławki, przykryte jakąś przemoczoną szmatą.
Tylko parę razy byłem w tym miejscu. To była ulica, która zaczynała dopiero ożywać w nocy, kiedy różni podejrzani przychodzili tu, aby załatwiać swoje brudne sprawy. Jeżeli się nie mylę, gdzieś nie daleko powinien być...
- Malfoy, gdzie się wleczesz! Pospiesz się, to tu!- Ventimiglio się odwróciła, stojąc tuż pod krzywym drewnianym szyldem z głową świni. Świński łeb. Karczma, w której w tamtym roku kupiłem truciznę do trunku, który miał dostać Dumbledore. Zacisnąłem pięści i przygryzłem wargę. Cholera, nie miałem ochoty tu wracać.
Valerie zlustrowała mnie swoimi oczyma, kiedy wreszcie stanąłem przed drzwiami. Jej usta zwęziły się w cienką linię.
- Zachowuj się.- parsknęła tylko, zanim otworzyła popękane drewniany drzwi, które skrzypnęły jakby z bólu.
- Co?-
Ale ona już przekroczyła próg, szybko się najpierw rozglądając, zaczęła ściągać szalik. Ja nadal stałem w drzwiach. Podeszła do baru i zaczęła grzebać w swojej skórzanej torbie, wyciągając szklanki. Kiedy wyłożyła dwie, spojrzała na mnie.
- Co tak stoisz. Wchodź na Merlina.-
Otworzyłem usta.
- No już!- krzyknęła. Przewróciłem oczyma i zamknąłem drzwi, wchodząc do środka.
Śmierdziało stęchłym kozim mlekiem i ... kozą. Moja ręka automatycznie powędrowała do mojego nosa.
Stanąłem koło baru, nie miałem ochoty się zbytnio rozglądać. Nie chciałem, żeby mój wzrok przypadkiem powędrował do miejsca, gdzie...
- Co podać?- burknął właściciel, właśnie wychodząc z zaplecza.
- Dwa razy kremowe piwo, jeden raz ognistą i jedną cherry. - powiedziała bez zastanowienia Val i podsunęła mu szklanki, które przyniosła. Mężczyzna spojrzał na nie kpiącym, lecz dość obojętnym spojrzeniem i zaczął sięgać pod ladę, wystawiając dwie butelki piwa, po czym nalewając z zakurzonej butelki ognistą.
-Cherry nie mam, panienko... Za to dziś przyszło wino, mogę podgrzać.
Val machnęła ręką.
- Niech będzie.- Wyciągnęła parę monet i przesunęła je po blacie w stronę właściciela.
- Reszty nie trzeba.-
Wzięła do ręki butelki.
-Malfoy, weź co twoje.- rozkazała i zaczęła iść w stronę stołu, który stał blisko kominka, w którym ledwo co żarzył się ogień.
Zmarszczyłem czoło, niby skąd wiedziała, że piję tylko ten alkohol? Wziąłem do ręki szklankę z bursztynowym płynem i poszedłem za nią.
Kiedy usiadłem, Valerie jeszcze raz wróciła po swoje wino. Stawiając je na stole, wyciągnęła też swoją różdżkę i pozbyła się wszelkich śmieci, który na nim leżały.
Nie zaczęła nic mówić, ale ja miałem pytanie.
-Po co ... te dwa piwa?-
Valerie zaczęła stukać palcami o blat.
-Cierpliwości, Malfoy.-
-Nadal odczuwasz chęć, aby zapoznawać mnie z jakimiś ludźmi?- parsknąłem. Val zwróciła oczy ku górze i prychnęła.
-Tak się składa, że tych już znasz. -
- Co?-
- Słyszałeś mnie.-
- Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?-
W tym momencie, drzwi skrzypnęły, tym razem mocniej. Jakby chciały protestować, iż ktoś otwiera je o tej porze dnia. Val się odwróciła, a ja wstrzymałem oddech, kiedy zobaczyłem kto to był.
Chciałem wstać, lecz ona przytrzymała moją rękę i posłała mi spojrzenie, które rozkazywało, nie dawało wyboru.
- Cholera, co to ma być?-
***
Następny rozdział pojawi się niedługo. Skończyłam tylko w tym momencie, ponieważ chciałam...
wzbudzić waszą ciekawość.
Komentujcie !
Rozdział nie poprawiany.
Lycheey Lora
Uwielbiam Twój styl pisania. Jest nietypowy, przez co jeszcze bardziej interesujący. Zachęca, by dać się porwać w głęboką toń, zapomnieć o wszelkich problemach, przeciwnościach i po prostu zatonąć.
OdpowiedzUsuńValerie wydaje się być tak enigmatyczna, jak można tylko być. Wydaje się być niedoścignionym ideałem, jednocześnie będąc kimś, kim nie do końca chciałbyś być.
U Ciebie Malfoy łatwo przekształcił się w Draco. Ale nie mówię, że stał się grzeczniutkim chłopaczkiem, który śpiewa ballady pod balkonem, ale że stał się ludzki. Ukazałaś go jako jedną z wielu ofiar wojny, która wbrew pozorom została najbardziej skrzywdzona, i nie utracił tej cząstki siebie.
Co się dzieje z Agnes? Zmartwiłaś mnie. I jestem jednocześnie zaskoczona, że Draco potrafił rozpoznać, że coś ją gryzie.
Już czuję podekscytowanie na myśl o kolejnym rozdziale. Nie każ nam długo czekać. ;)
Pozdrawiam,
Cassie :)
wieczne-pioro-cassie.blogspot.com
Hej :D Nawet nie wiesz jak bardzo twój komentarz dodał mi siły! Bardzo Ci dziękuję, mam nadzieję, że nie zawiodę w przyszłych rozdziałach.
UsuńCo do Draco, jest mi bardzo trudno przedstawiać go jak chama który wszystko neguję i nie czuję nic, próbuję go zrozumieć i myślę, że po wojnie stał się jeszcze bardziej zamknięty w sobie niż w szóstej klasie. Cieszę się, że ty też tak to widzisz. W rozdziałach gdzie Draco i Agnes się poznają ... są wzmianki o tym, że w niektórych rzeczach są do siebie bardzo podobni i dlatego Draco rozpoznał jej wyraz twarzy. Z Agnes jest wszystko w porządku powiedzmy...ale wie o czymś o czym Draco na razie nie ma pojęcia i się martwi. Wyjdzie w następnym rozdziale! :)
Wiem, że na razie znów nie widać gdzie w tym wszystkim Dramione, ale ... oni potrzebują czasu :) choć już próbowałam, oni jeszcze nie chcą...
Ale będzie :)
Dzięki jeszcze raz!
Akurat z wątkiem Dramione się nie spiesz - ja nie uznaję ich nagłej miłości po zaledwie paru rozdziałach, a u Ciebie wszystko jest idealnie wyważone. Oczywiście, mogę czytać takie opowiadania dla poprawy humoru, ale takie, gdzie w nawet dwudziestym trzecim rozdziale się jedynie tolerują, sprawiają, że te postaci wyglądają niezwykle realistycznie i aż chce się poznać dalszy rozwój ich relacji. ;)
UsuńLora...Tak długo tu nie byłam i prawie zapomniałam jak to jest czytać Twoje prace. A uwierz mi, uczucia temu towarzyszące są mocne i ciekawość zawsze bierze górę. Wiem, że potrafisz pisać niezwykle lekko i filozoficznie, potrafisz pięknie łączyć ze sobą słowa i opisywać kolory. Początek, o tym śniegu i szronie, choć krótki, bardzo mi się spodobał. Rzadko można się spotkać z takim sposobem pisania, większość osób tworzy wszystko tak przepisowo..., a Ty dajesz siebie, swoje serce! Już z pierwszym zdaniem, poczułam jak bardzo brakowało mi Twoich rozdziałów. Pamiętasz jak rok temu zawsze byłyśmy na bieżąco i siebie wspierałyśmy? :D Przepraszam, wzięło mi się na sentymenty. W każdym razie bardzo miło wspominam tamte czasy. Teraz widzę jak bardzo się rozwinęłaś! Zdania są świetnie zbudowane i nie ma błędów. Zrobiłaś postęp. Ta notka była bardzo tajemnicza, ale też ponura. Oczywiście bardzo mi się spodobała. Postać Valerie jest...niesamowita! Najpierw stworzyłaś żywiołową Agnes, a teraz sprytną, interesującą Val! Muszę przyznać, że nie od razu przypadła mi do gustu. Jej dominacja nad Draconem i sam fakt, że jest mu potrzebna, wywołał we mnie mieszane odczucia. Ja bym chciała Hermionę! I musi już być ten koncert! Ich relacje nie mogą się po nim skończyć. Prawda? Jestem nastawiona na happy end :D Więc postać Val naprawdę Ci się udała. Jest taka doświadczona. Z kolei ten rozdział skupiał się na Draconie i muszę przyznać, że jak nikt inny potrafisz przedstawić uczucia! Malfoy wydaje się być taki zagubiony, a niektóre zdania, takie głębokie, bardzo do mnie trafiają! Jestem ciekawa, co to będzie z Narcyzą i z Agnes...Draco tak naprawdę kocha Agnes, ale sam nie zdaje sobie z tego sprawy. Zna ją bardzo dobrze, a ja lubię ich rozmowy. Końcówka tak bardzo mnie zaciekawkła, że jestem wściekła, że nie ma ciągu dalszego! Lora, idź pisz rozdział ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i jak zwykle życzę WENY.
Nela ;*
co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com
A szablon jest cudny! *-*
Usuń<3 ten blog zapadł mi w pamięci, mimo że czytałam go ponad rok temu
OdpowiedzUsuńTo bardzo miłe :) mam nadzieję, że teraz znów będziesz czytać, planuję niedługo nowy rozdział.
Usuńnie da się opisać tego co dokładnie przykuwa mnie do Twojego opowiadania ale właśnie w 24h przeczytałam wszystko co napisałaś i POTRZEBUJĘ WIĘCEJ... takie historie jak Twoja sprawiają, że ten cały magiczny świat wciąż żyje jak gdyby został stworzony wczoraj ;) jest tyle rzeczy, których jeszcze nie wiemy...
OdpowiedzUsuńproszę,
pisz dalej ;)
Jej.bardzo mnie to cieszy!Dziękuję dziękuję! ❤❤❤❤❤❤❤❤
UsuńJej.bardzo mnie to cieszy!Dziękuję dziękuję! ❤❤❤❤❤❤❤❤
UsuńWciąż nie wiem, co powinnam myśleć o Val. Z jednej strony nie przepadam za nią, bo Draco staje się przy niej taki nieporadny, zawsze jej słucha i poddaje. Ale wciąż nie można uznać ją za złą postać. Jej zachowanie, mowa, jej sposób bycia - wszystko to jest magiczne i intrygujące. Nie wiem też dlaczego, spacer w stronę Świńskiego Łba przywiódł mi na myśl Opowieść Wigilijną. Zima i zaspy śniegu, poza tym Valerie wpływa na Draco, zmienia go, nawet jeśli wbrew jego woli. Co do samego Malfoy'a - brakuje mi jego scen z Hermioną, ale w karczmie - jego sprzeciw jeszcze niedawno wyznawanym ideałom zrobił wrażenie. Jego przemiana jest powolna, ale widoczna - czyli taka dokładnie, jaka powinna być. Tymczasem muszę dowiedzieć się, kogo Draco spotkał w karczmie! ;>
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Mirtillo