XXI. Rozdział - Roślina Gwiazd część 2.


I czekasz jeszcze? Jeszcze czekasz?

Deszcz jest jak litość-wszystko zetrze:
i krew z bojowisk, i człowieka,
i skamieniałe z trwóg powietrze.

I to, że miłość, a nie taka,

i to, że nie dość cios bolesny,
a tylko ciemny jak krzyk ptaka,
i to, że płacz, a tak cielesny.

I to, że winy niepowrotne,

a jedna drugą coraz woła,
i to, jakbyś u wrót kościoła
widzenie miał jak sen samotne.


Krzysztof K. Baczyński


``````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````




Dziś rano zszedłem na śniadanie z bardzo dziwnym uczuciem. Nie potrafiłem go określić. Niepokój. Może to, a może jeszcze coś innego. Nie było to przyjemne, tym bardziej  iż to siedziało gdzieś w sercu. Ciężkość. Jakby coś nade mną wisiało.
Nie zwracałem uwagi na uczniów, którzy koło mnie przechodzili. Ani na ich czasem niepewne pozdrowienia, ani na ich twarze. Szedłem na wprost siebie, szybko. Może było to głupie, ale w ten sposób chciałem jakoś uciec, uciec od tego co mnie zaciskało w środku. Oczywiście, tak się nie dało. Ale był to odruch. 
Usiadłem na moim miejscu, pozdrowiłem z grzeczności profesora Slughorna, a także dwie inne profesorki, które ze sobą rozmawiały. Przede mną rozciągał się widok na całą Wielką Salę. Nie była pełna.Weekend. Spuściłem wzrok na stół. Spojrzałem na gorącą kawę w srebrnym dzbanku i na świeże bułki, zapewne jeszcze ciepłe. Nie byłem głodny. Nalałem sobie tylko trochę herbaty, która stała  obok dzbanka z kawą. Dolałem mleka. Ten angielski zwyczaj mi pozostał. Nawet gdy przez dobrych parę lat mieszkałem za oceanem. 
Po kilku minutach przez uchylone górne okno wleciało kilka sów. Jedna z nich skierowała się do stołu nauczycielskiego i wylądowała przede mną. Wsadziłem jej szybko knuta do woreczka, a dzisiejsze wydanie Proroka wylądowało przede mną. Wygładziłem papier ręką i spojrzałem na pierwszą stronę. Przeleciałem grubo nadrukowany tytuł i zacząłem przewracać kartki, nie patrząc się nawet na zdjęcia. 
Gdy znalazłem się na stronie 17 mój wzrok wbił się w ciemne i podkrążone oczy mężczyzny z lekko pokręconymi, ciemnymi włosami. Przeszedł mnie dreszcz. Musiałem się zmusić, aby pokierować oczy na te parę zdań które były umieszczone pod zdjęciem. 

Rookwood nie żyje

Ministerstwo Magii poinformowało, iż Augustus Rookwood, śmierciożerca, który podczas pierwszej wojny był szpiegiem w Departamencie Tajemnic i dostarczał tajne informacje Sami-Wiecie-Komu, został znaleziony martwy w swojej celi w Azkabanie. 
Cyprian Buck,magomedyk stwierdził, iż stan psychiczny Rookwooda wskazywał na szaleńswto, co przyczyniło się do jego śmierci. 



W końcu więc doszedł go koniec na tym świecie. Zacisnąłem zęby, a także gryf na uchwycie mojego kubka. Przymknąłem oczy, próbując się rozluźnić. Puścić. Zapomnieć.
Augustus nie żył.
Chwilę szukałem w sobie uczucia ulgi, lub może nawet czegoś takiego jak... zadowolenia. Zadowolenia, iż taki zdrajca jak on dostał to, na co sobie zasłużył. Ale nie czułem nic podobnego. Może tylko ponowny nawrót złości, kiedy przypomniałem sobie wszystko co z nim związane.
Mój kuzyn.
Kiedy pojechałem jako jedenastoletni chłopiec do Hogwartu, on jechał na swój czwarty rok. Nigdy nie mieliśmy jakichś zażyłych relacji. Ojciec jako tako utrzymywał relacje z jego ojcem, ale ci dwaj bracia zawsze woleli żyć daleko od siebie. Chodziło tylko o to, aby innym pokazać, że wszystko gra. W końcu byliśmy rodziną czystej krwi, a tam choćby na pozór powinien panować pokój.
Był to czysty przypadek, że i ja parę lat po nim otrzymałem posadę w Departamencie Tajemnic. Przypadek, który moje życie zmienił o sto osiemdziesiąt stopni.
Jeszcze raz spojrzałem w jego twarz.
Zdrajca.
Zdrajca, którego czynów do końca nie mogłem zrozumieć. Zamknąłem gazetę. Dokładnie w tym momencie, kiedy koło mnie przeszła dyrektorka szkoły.
Próbowałem wygładzić grymas, który prawdopodobnie nadal trwał na mojej twarzy. Nie było to takie łatwe. Zacząłem mieszać cukier z herbatą i wziąłem sobie jedną bułkę. Musiałem coś robić. Zachowywać się normalnie, ale twarz Augustusa nadal tkwiła przed moimi oczyma, jak wielki baner na ścianie.
Coś zasłoniło mi światło. Ktoś.
- Coś nie tak, panie Melphis? Zauważyłam, że dziwnie pan wygląda.- usłyszałem konkretny głos McGonagall. Podniosłem głowę.
- Dzień dobry. Nie, wszystko w porządku.- odpowiedziałem. Starałem się naprawdę zapomnieć. Chwilę jeszcze patrzyła na mnie swoim ostrym, świdrującym spojrzeniem, po czym zwęziła usta, tylko po to, aby je zaraz znów otworzyć.
- Muszę z panem zamienić kilka słów.-


````````````````````````````````


Wracaliśmy do zamku w milczeniu. Po tym jak tak otwarcie rozmawialiśmy ze sobą, tyle słów ile wyszło z naszych ust, które nie miały prawa wyjść, nie w porządku tego świata, to milczenie wręcz samo się nam narzuciło. Istniały przecież zasady. Granice. Nienawiść. Już tak stara. Ale świat, ten nasz, się zmienia. Nie wiem od czego to zależy, ale wszystko jakoś się przeinacza, odwraca do góry nogami...
To, że na przykład szłam teraz obok kogoś, kto był mi zawsze obcy. Był tak daleko. 
A teraz oboje nie mówiliśmy ani słowa, słyszałam tylko jego kroki. Mój oddech był strasznie głośny. Tak mi się wydawało. Wokół Hogwartu zdawała się owić jakaś bardzo gęsta cisza. Jak by czas się zatrzymał. Nic się nie ruszało. Wszystko wstrzymało oddech. Dla kogo? 
Miałam wrażenie, że za chwilę,w pewnym momencie, wszystko pójdzie dalej. Czas pobiegnie dalej. A ta cała sytuacja zostanie w przestrzeniach w którym nie żyje nikt, i dlatego znów... wszystko będzie jak dawniej. 
Skojarzyłam to z tą godzinną przerwą, którą Voldemort dał szkole podczas bitwy. Ta przerwa, która była zawieszeniem broni. Ale to była tylko godzina...
Jakbyśmy przedtem to uzgodnili, oboje zatrzymaliśmy się przed progiem bramy. Cisza trwała, zaciskała wręcz swój uścisk. 
Popatrzyłam się na dziedziniec. Na kolumny, na to jedno drzewo i na kamienną fontannę. To tam, gdzieś pośrodku, gdy padał deszcz, a wszyscy byli na meczu, zobaczyliśmy po raz kolejny wizje. Malfoy podążył za moim wzrokiem. W powietrzu unosiła się jeszcze mgła. Wszystko ze sobą łączyła. Taka szara kotara, trzymała wszystko w miejscu. 
- Chcę wiedzieć co to znaczy.- powiedziałam nagle, ze zdecydowaniem. 
Odpowiedzią była cisza. 
- Skoro chcesz żyć prawdą, musisz ją poznać, Malfoy.- 
- Nie o to mi cho...- 
- Coś stało się w przeszłości. Coś co o sobie przypomina. Nie chcę się tego bać, nie chcę się domyślać...- zrobiłam przerwę, i spojrzałam mu twarz. - Chcę się dowiedzieć. - 
Tyk. Tyk. Tyk. Czas leciał,nawet jak mi się wydawało, że stał. Stał w miejscu. W końcu...
- Dobrze. Ale mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że prawda nie zawsze jest lepsza od kłamstwa.- A po chwili: - Muszę iść. Jak się czegoś dowiesz, daj mi znać.- prychnął. A ja zdołałam zobaczyć jeszcze jak jego usta wykrzywiają się w grymas uśmiechu.
Jeden obrót, jeden krok i wtopił się w półmrok korytarza. Zamku. Tylko jego mocne kroki na marmurze było jeszcze słychać przez jakiś czas.
Właśnie, czas. Czas znów zaczął biec.Jakżeby inaczej, Malfoy nie mógł się zmienić aż tak. 
I ja też nie, - pomyślałam i też się obróciłam.


*

W zamku było chłodno. A jeszcze chłodniej będzie w lochach. Grymas nie chciał mi zejść z twarzy. Hogwart był taki przewidywalny jeśli chodziło o mierzenie czasu. Można było się przejść po korytarzach zamku i wszystko było wiadomo. Jaki mamy miesiąc i jaką porę roku.
Zatrzymałem się przy schodach. Nie wiedziałem gdzie pójść. Blaise pewnie wrócił już z treningu, ale ja nie miałem ochoty teraz z nim rozmawiać.
Ale gdzie mógłbym pójść? Pokój Życzeń... był zbyt cichy. Nie, nie mogłem znieść teraz ciszy. Zwłaszcza, iż miałem odczucie, jakby cały Hogwart dziś się na to uparł. Na głośną, przygniatającą ciszę.
Musiałem usłyszeć normalność. Tą normalność którą słyszałem przez ostatnie sześć lat. Być może, że to było złudzenie, ale ...
Teraz jak byłem sam, narzucały mi się myśli. Obrazy. Znów słyszałem te krzyki.
Ruszyłem z miejsca. Tak, musiałem teraz zobaczyć coś co widziałem często. Normalność.
Szedłem szybko i słyszałem swoje własne kroki, ale pomimo to, też szepty. Miałem wrażenie, że nie jestem sam. Ten korytarz nie był obwieszony obrazami, więc nie mogłem sobie wytłumaczyć skąd brało się to uczucie. Ta cisza, taka gęsta. A te szepty, chyba nie były realne.
Coś w środku mnie zakuło. Serce przyspieszyło. Czoło jakby samo się pomarszczyło. Szedłem szybciej i szybciej... Zacisnąłem ręce. W pięści. Nie chciałem się obracać, ani zatrzymywać. Ale ta cisza, te szepty, to kłucie.
Wciągnąłem powietrze. Brakowało mi go. Powietrza. Kroki. Szybciej. Tylko do końca tego korytarza. Ten krzyk. Przymknąłem oczy.
Tak miałem tylko w nocy. Nigdy, nigdy w dzień. Nie mogłem mieć długo zamkniętych oczu, za ciemno.
Było chłodno, a mi było teraz zimno. Ale w środku...płonął ogień. Zimny pot.
Szedłem, nie mogłem się zatrzymać. Tylko nie to. Nie długo, już nie długo powinienem być już nie daleko...
Potrzebuję tylko, tylko ... słów. Nie ta pustka. To zimno...
- Panie Malfoy!- usłyszałem jakby zza jakiejś dziwnej kotary. Głos wydawał się być stłumiony. Nierealny. Tak. Ale jednak się odwróciłem, lekko.
- Panie Malfoy, właśnie miałem pana odesłać... -
Drgawki. Wstrząsały mną. Cholera, nie. Nie teraz. Nie tu. Nie przy tym człowieku.
Odwróciłem się plecami. Zacisnąłem pięści jeszcze bardziej. To przejdzie, tak jak zawsze... To musiało przejść. Ale w głowie miałem teraz tylko chaos. Te głosy. Ten ból. Ta nienawiść. Ten syczący głos, który rozkazuję. ŚMIECH. Nie mogę o tym myśleć. Nie mogę. Ale nie da się inaczej... Muszę. 
Matka, jej oczy. Ojciec, taki blady. I jego oczy, to wariactwo. Johnson, której już nie ma. Zabiłem ją. W moich myślach wszystko zaczęło się obracać. Jej oczy. Ta stanowczość. Granger. Krew. Bitwa. Potter. Ten wstręt... Wstręt do mnie. Do nich. Te spojrzenia.
Nie mogłem już więcej.
Byłem cały skamieniały. Energia mnie rozsadzała. Podniosłem pięść do ust, chciałem krzyknąć, chciałem wybuchnąć... Chciałem...
- PANIE MALFOY, słyszy mnie pan? Proszę mi odpowiedzieć!- słyszałem. Nie. Muszę iść. Jak się czegoś dowiesz... 
Coś, ktoś mnie trzymał. Nie widziałem już nic.
- Proszę powiedzieć, co się dzieję...-
Nie. Nie. Próbowałem się wyrwać. Nikt nie mógł wiedzieć. Nikt.
Niech to przestanie. Niech to przestanie się kręcić. Wszystko...
Poczułem coś twardego pod kolanami. Klęczałem?
Powietrze.
Nie wytrzymam. Jak ... to powstrzymać?
- Wspomnienia...- wysyczałem przez zęby. Złapałem się za głowę. Nie mogłem złapać ani jednej myśli. Nic. Wszystko było na raz. Mocne. Tak strasznie mocne.

*



Spotykamy ludzi i przychodzi moment, kiedy tracimy ich z oczu. Kiedy wiemy, że teraz... Właśnie teraz ich opuszczasz. Ty będziesz żyć. Oni będą żyli. Daleko od siebie. Ale i tak nie jesteś w stanie zapomnieć czasu kiedy żyliście blisko siebie. Widzieliście się codziennie. Zamienialiście zdania. Słowa. Wymieniali spojrzenia, grymasy i uśmiechy. Bo ten czas był. Tak był. Ale przecież to nie znaczy, że go już nie będzie. Może będzie. Może będzie jeszcze taki czas. A może ... nie. Prawdopodobnie to jest najlepsze. Iż tego się nie wie.
Tak jak ja teraz. Był czas kiedy byłam blisko Lucjusza. Ale on minął. Dawno temu.
Był też czas kiedy byłam blisko Krystiana. Nawet jak go nie widziałam. Nawet jak żyliśmy daleko od siebie. I tak był blisko mnie. A ja ...Ja chyba też. Ale ten czas też minął. Wiedziałam o tym.
Był wreszcie też ten czas kiedy byłam nawet blisko Hermiony. A raczej te miesiące, kiedy mój brat przywoził ją do mnie. Wtedy zawsze przychodził ten moment, kiedy stałam przed samochodem, Hermiona już w swoim siedzeniu, i wiedziałam, że po raz kolejny ją puszczam. Tracę. Tracę z oczu. Ale nie z serca i nie z głowy.
To było najgorsze. Bo jej nie było przy mnie. Ale wspomnienia tak. Jej twarz. Uśmiechy. Słowa. Spojrzenia. Grymasy. Krzyki. Śmiech. To było męczące. To rozrywało. Za każdym razem.
Ale są przecież te słowa: To nie musi być na zawsze. Może kiedyś. Może pewnego dnia. Może.
To musiało mi wystarczyć. To miało mi wystarczyć.
Ale nie wystarczało.

Często zastanawiałam się nad tym, czemu nie odczuwam wdzięczności dla osoby, która uratowała to co jeszcze dało się uratować. Która mi pomogła. Nie wiem, może dlatego, iż pomagała mi tak bez uczuciowo. Jakby ktoś jej rozkazał.
Nie dlatego,bo chciała to zrobić z serca. Czasem wydawało mi się, że nie miała w ogóle uczuć.
Przeszedł mnie dreszcz. Może sama bym się taka stała, gdybym nie zdradziła... Gdybym nie zrobiła tych błędów. 
Błędy. To były błędy. Tak nazwała Melissa Sherbeck moją miłość. Moje zakochanie. Jeden wielki błąd. Który wszystko zatracił. Ale co by było gdybym była grzeczna. Gdyby tego nie było? Czuła bym się lepiej? Co by wtedy było?
Skończyła bym tak jak ona. Siedząc w pustej chacie z jakimś starym przemądrzałym kotem. Czuwając nad tym, czego i tak już nie warto strzec.
Wtedy kiedy ja popełniłam ten błąd zrozumiałam też, że to wszystko nie ma sensu. Ta straż. Może kiedyś miała. Może kiedyś faktycznie tak było najlepiej. Jednak teraz już nie.
Teraz czuwać znaczyło tyle samo co oddać swoje życie.
A Tom Riddle i bez tej ukrytej wiedzy stał się jednym z najbardziej potężnych. Lucjusz nie miał z tym wiele do czynienia. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek wyjawił mu tą tajemnicę dobrowolnie.
Właśnie, dobrowolnie nie. 
Melissa też popełniła przecież błędy. Może dlatego zrobiła tak dużo dla mnie... Może dlatego się poświęciła do końca swoich dni.
Moim zdaniem Zakazany Pałac Ravenclaw był przeklęty. Przez moją obietnicę musiałam puścić tych których kochałam. A to było najgorsze przekleństwo.

Wygładziłam pergamin pod moją ręką, przypominając sobie tym samym o istnieniu wszystkiego wkoło mnie. W ogóle o istnieniu na tym świecie.
Przysunęłam bliżej świeczkę. Jeszcze tliła się nadzieja. Dopóki...
- Dopóki jeszcze rośnie...- uformowałam słowa ustami i spojrzałam na czarne znaki.
Czas już nadszedł. Z tego co wiedziałam, roślina już zakwitła. Jeśli tylko Hagrid przekazał to co miał przekazać...
Oczywiście, trzeba było ją jeszcze znaleźć. Już nie mówiąc o tym, żeby zacząć szukać. Szukać i jeszcze raz szukać. Sama roślina przecież nic nie daje, jeśli się nie wie o całej reszcie.
Ale ja wierzyłam. Wierzyłam w to może. A także w Krystiana. Od niego dużo zależało. Można powiedzieć, że wszystko. 

*


Spróbowałem jeszcze raz.
- Co się stało?!- wycisnąłem przez zęby, trzymając jedną ręką jego ramię.
Nie dostałem odpowiedzi. Tylko nieuformowane słowa.
Wcześniej usłyszałem tylko jedno. Wspomnienia.
Draco Malfoy kulił się na posadce, a ja nie miałem pojęcia dlaczego. Zakląłem pod nosem i odgarnąłem szybko włosy.
Wyglądał jakby dostał jakiś atak. Jedną ręką trzymał się mocno za ucho, drugą miał przyciśniętą do ust. Klęczał.
Wspomnienia. 
Parsknąłem i przewróciłem oczyma. Powinienem wiedzieć to od razu.
Pochyliłem się nad nim, próbując oderwać jego lewą rękę od głowy. Szybko podwinąłem rękaw.
Voldemorta już nie było, ale czarny znak był jednak przesiąknięty czarną magią. A czarna magia tak szybko nie dała o sobie zapomnieć. Zwłaszcza wtedy kiedy człowiek od samego początku ją znienawidził. I nawet jak już nie ma skąd czerpać siły, nie ma źródła... znajdzie sposób, aby żywić się czymś, co daje siłę. Wspomnieniami. Przeszedł mnie dziwny dreszcz.
To było rzadkie zjawisko. Kiedy wspomnienia mieszają się z resztką czarnej magii, można by powiedzieć, z jej echem, cieniem .. i dręczyły.
Było tylko jedno wyjście.
Spojrzałem na Malfoy'a i zmarszczyłem brwi, ponieważ na chwilę kompletnie przestał się ruszać. Skamieniał i wyglądał na nieobecnego.


*

Twarz ojca. Widziałem ją parę razy, ale teraz została na dłużej. Widziałem tylko jego twarz. Powoli, jakby mówił pod wodą, otworzyły się jego usta...

-Lucjuszu. Nie zaprzeczaj. Nie dawno, całkiem nie dawno... zabiłeś kogoś. Wiem, że przez to, tylko przez to, jesteś tu. Tu, stoisz przede mną. Ale dlaczego? Czego oczekujesz?- mówił niesamowicie głośnym szeptem zimny głos. -Panie, ja...-  odezwał się drugi, dość przyduszony głos. - Czy dlatego, bo oczekujesz, że tu poczujesz się lepiej? Zapomnisz o czymś, czego tak naprawdę nie chciałeś zrobić... Milcz! Nie próbuj mnie oszukać, Lucjuszu. Znam twoje wewnętrzne rozterki. Znam. - Cisza. Śmiech, najpierw cichy, później coraz głośniejszy. Cisza znów. - Jesteś żałosny, wiesz o tym? Ale zawrzyjmy mały układ.- Przerwa. - Zapomnę o tym wszystkim, nie będę do tego wracał... do twojej hańby i słabości, jeżeli ty powiesz mi... co takiego jeszcze kryje się w Hogwarcie. - Odpowiedź była wręcz natychmiastowa, ale wypowiedziana z przymuszeniem powoli. - Nie wiem, panie...- Krzyk.- Kłamiesz! Kłamiesz i to tak beznadziejnie, bo dobrze wiesz, że ja wiem. Nie masz innego wyboru...-Odgłos ręki uderzonej o ciało. Wdech. - Komnata Tajemnic nie jest jedyna. Powstało coś jeszcze... Krótko po niej. - wycedzone słowa. - Nie mniej mnie za głupca. Nie pleć bzdur, które i tak już wiem! - Złość.- Rookwood już dawno mi to powiedział. Biblioteka Ravenclaw, ukryta wiedza. Wiem o niej. Ale jak się tam dostać?! Jak tam wejść? - syczał głos. - Spójrz na mnie i powiedz mi, Lucjuszu. Wiesz, że od tej pory mam władzę nad tobą i nad twoją przyszłą rodziną, więc przestań być tchórzem...!- Cisza. Krótka i cięta. - Nie da się, Panie. Zamknęła się na zawsze. - szept. - Co to ma znaczyć? Nic nigdy nie zamyka się na zawsze. - mówił głos z pewnością, za którą czaiło się jej przeciwieństwo. - Owszem, panie. Strażniczka nie żyję.-


Powietrze. Wciągnąłem powietrze do płuc. Nic już nie słyszałem, ale przed oczami nadal była ta dziwna, nieprzenikniona ciemność. Nadal było mi zimno. Nadal ktoś mnie trzymał. Nadal klęczałem. Nadal...
- Panie Malfoy.-
Otwarłem oczy i zobaczyłem marmur. Obróciłem głowę i natknąłem się na brązowe oczy mężczyzny. Syknąłem. Nie chciałem go tutaj. Miał sobie pójść. Krystian Melphis.
-  Proszę stąd iść.- wysyczałem. Nie mogłem na niego patrzeć. Nie wiedziałem dokładnie dlaczego, ale nie mogłem.
- Nie. Muszę pana stąd zabrać.- powiedział i ujął mnie za ramię. Wyrwałem się.
- Nie pójdę. Niech się pan wynosi.-
Ale on nie zareagował.
- Co się stało przed chwilą? - zapytał żądającym głosem. Zimnym. Konkretnym. Wyminąłem jego wzrok i odsunąłem się od niego. Nie wiem czy dałbym radę wstać.
- Nic.-
- Aha. Tak. Właśnie widzę.- powiedział i się wyprostował. - Skoro tak, proszę wstać i sobie najnormalniej w świecie pójść, jak gdyby nic się nie stało.-
Wykrzywił usta i podniósł brwi.
Nie odezwałem się od razu. Był gorszy od Snape'a. Nie wiem od czego to zależało, ale tak było.
Byłem świadomy tego, że nie dam rady wstać sam, ale nie mogłem zrobić nic innego, niż właśnie to. Spróbować.
Udało mi się oprzeć o ścianę, ale kiedy tylko chciałem się od niej oderwać moje nogi ugięły się pode mną. Poczułem dwa uściski na ramionach. Twarz Melphisa przed moją. Przez jakiś czas, którego nie dało się policzyć lub określić, patrzyliśmy się na siebie, aż w końcu z jego ust wydobyły się słowa.
- No to idziemy, panie Malfoy.-  Tak, faktycznie. My. Moją rękę już przerzucił sobie przez ramiona.
Przekleństwem było być zależnym od pomocy kogoś, kogo nie mogło się znieść i na odwrót.
Kroki były głośne. A cisza jeszcze bardziej. Nie wiem jak określić uczucie, kiedy wreszcie stanąłem przed drzwiami jego gabinetu. Nie było podobne do ulgi, ale pomimo tego...
Moment w którym mogłem opaść na krzesło przed biurkiem był wybawiający. Zamknąłem na chwilę oczy. Melphis nie wszedł nawet do środka, rzucił tylko, że zaraz przyjdzie. Na moment byłem sam.
Słyszałem tykanie zegara, musiał być gdzieś w pobliżu. Otwarłem oczy. Gabinet nie był zbyt duży. Siedziałem na przeciwko małego okna. Po lewej stał kredens i regał. Na biurku leżało pióro i słoik z atramentem. Nade mną unosiły się dziwne, dość małe kule światła. Pachniało lawendą. Zobaczyłem też dużą butelkę z kieliszkiem na stoliku obok biurka. Nie zastanawiałem się długo. Nachyliłem się i nalałem sobie do kieliszka. Wykrzywiłem usta. To było wino. Mimo tego napiłem się. Za mną usłyszałem jak otwierają się drzwi.
- Miło, że już panu na tyle dobrze, aby wypijać czyjąś własność.- usłyszałem za mną. Odstawiłem naczynie z czerwoną cieczą na blat. Na języku miałem jeszcze cierpko kwaśny smak wina. Nie lubiłem tego. To było obrzydliwe.
- Nigdy nie rozumiałem, jak można pić taki alkohol. - powiedziałem, gdy Melphis siadał naprzeciwko mnie. Odchylił lekko głowę. Uśmiechnął się w taki sposób, że nawet Snape by się go nie powstydził. Nie rozumiałem tego człowieka.
- Jest jeszcze coś czego pan nie rozumie, panie Malfoy?- zapytał i zamienił tym samym kieliszki. Przede mną stał teraz pusty. Dopiero teraz zauważyłem, że trzyma coś w ręce. Buteleczkę. Jej zawartość już po chwili została wlana w moje naczynie.
Popatrzyłem się na nie podejrzliwie. Był to granatowy płyn. Tylko dwa eliksiry mi znane miały taki kolor. Eliksir wzmacniający, a także eliksir usypiający. Choć ten drugi miał lekki zielonawy błysk. Ten był tylko granatowy. Wziąłem go do ręki, po czym odstawiłem i przesunąłem w stronę Melphisa.
-Nie potrzebuję tego.-
Melphis przez chwilę milczał.
- Dobrze. Powiedzmy, że nie. - odezwał się w końcu i wbił we mnie swoje spojrzenie. Nie odwróciłem wzroku.  Patrzyłem się na niego tak, jak kiedyś patrzyłem się na tych, którzy  byli dla mnie czymś gorszym. Nie obchodziło mnie co ode mnie chciał. Gdy wyjdę z tego pokoju, zapomnę, że w ogóle pojawił się wtedy na korytarzu.
Nie miałem przed nim ani krzty respektu, a moje serce prawie mnie rozsadzało ze złości.
Nie wiem czy można było jakoś racjonalnie wytłumaczyć,co czułem do tego człowieka. W końcu nawet go nie znałem.
- Nie będę pana tu długo zatrzymywał, panie Malfoy. Ale wydaję mi się, że wiem jak panu pomóc...-
- Pomóc? Jak mi pan może pomóc? Nie chcę żadnej pomocy. Nie jest mi potrzebna. - prychnąłem.
- Czyżby?-
- Tak.-
Melphis wstał od biurka. Uchylił okienko i odwrócił się do mnie plecami, przeglądając jakieś książki na regale.
Chłodny wiatr otarł się o moją twarz. Wciągnąłem powietrze. Trochę kręciło mi się w głowie. Zapomniałem, że przecież nic dziś nie jadłem.
- Często się zdarza?- zapytał, nie odrywając wzroku od grzbietu książek.- Te napady?-
Nie miałem w zamiarze z nim o czymkolwiek rozmawiać, ale po chwili stwierdziłem, że tak najszybciej się z stąd wydostanę.
- Zawsze w nocy.- odpowiedziałem, patrząc się na szare niebo. - Pierwszy raz zdarzyło mi się to w dzień.-
- Pewnie się nie mylę, jak powiem, że zaczęło się to wtedy, kiedy Voldemort mieszkał w waszym domu.- powiedział nad wyraz spokojnie. Za spokojnie.
Zacisnąłem zęby. Nie odpowiedziałem. Melphis odwrócił się do mnie. Przez okno wkradł się kolejny podmuch wiatru.
- Mam jeszcze jedno pytanie.- powiedział dobitnie. Patrzyłem się na wprost. Nie chciałem widzieć jego twarzy. Ale to pytanie się nie pojawiało. 
Niechętnie odwróciłem twarz w jego kierunku.
- To proszę je zadać, profesorze.- wycedziłem.
Melphis otworzył usta, zakładając ręce na krzyż.
- Co się stało po tym? Co stało się po tym jak upadłeś?- zapytał spokojnie, ale wyczułem jego napięcie. Czy on naprawdę myślał, że mu o tym powiem?
- Nie wiem o czym pan mówi.- powiedziałem patrząc się w jego oczy. Miał się wreszcie odczepić. Melphis przekręcił głowę na bok. Nie przestawał się na mnie patrzeć.
- Nie wierzę ci, Malfoy.- syknął. A ja zrozumiałem, że cała ta jego grzeczność była nie tylko co wymuszona, ale też zagrana. On mnie nienawidził. Czułem to teraz, jak jeszcze nigdy.
Wstałem i odsunąłem tym samym krzesło. Moje siły wróciły, choć nie wiedziałem na jak długo. Musiałem jak najszybciej stąd iść.
- Nie wiem czego pan ode mnie chce, profesorze... Ale muszę teraz już iść. Do widzenia. - powiedziałem i odwróciłem się w stronę drzwi. Za mną usłyszałem lekki śmiech. Przeszedł mnie dreszcz.
- Nie dam ci się z tego wywinąć. - usłyszałem. A gdy chciałem otworzyć, poczułem jak łapie mnie za ramię. Po chwili już patrzyłem w jego twarz.
- Jesteś taki sam jak on, wiesz? Dokładnie taki sam.- wyszeptał z jadem. - Zwykły egoista. Zwykły tchórz. No cóż, tak to już jest. To dziedziczne.-
Jego uścisk się wzmocnił. W oczach miał dziwną mgłę, za którą było coś ostrego, wręcz szalonego.
Próbowałem się wyrwać, ale on nadzwyczajnie mnie puścił. Obrócił się na chwilę, a gdy ponownie popatrzył mi w twarz nie potrafiłem znaleźć w jego spojrzeniu ani krzty tego, co było przed chwilą.
- Ból i przykre wspomnienia wręcz kochają łączyć się z czarną magią. Dokładnie to stało się u pana, panie Malfoy. - mówił powoli, akcentując każde słowo. - Teraz, choć czarny znak już nie ma skąd czerpać swojej energii... zostało jednak coś takiego jak echo. Echo czarnej magii która powiązała się ze wspomnieniami. Z tymi gdzie jest najwięcej bólu. Z tego żyję. To jest jej źródło. Dlatego ma pan te napady. - zrobił krótką przerwę, jakby musiał przez chwilę zebrać myśli. Mówił już całkiem normalnie. Konkretnie. - Te napady nie ustaną. To diabelskie koło. Żeby tak się stało, musiał by pan zapomnieć, wręcz wymazać z pamięci to co się stało. Lecz dopóki pan będzie wszystko pamiętał...to nie ustanie. To wszystko. Proszę też zgłosić się dziś do dyrektorki, prosiła abym pana przysłał.- zakończył biernie.
Przez chwilę słyszałem znów tylko tykanie zegara. Twarz Krystiana była przepełniona obojętnością. Był jakby nie obecny.
Wskazał ręką na drzwi, patrząc się gdzieś pomiędzy szpary podłogi. Chwyciłem klamkę od tyłu i obróciłem się powoli.
Gdy uchyliłem drzwi, usłyszałem znów jego głos.
- Znałem go. Twojego ojca. Wiem o nim więcej, niż ty sam. Wiem co zrobił. Wiem co się stało. Wiem co widzicie. Wiem dlaczego tak się dzieję.  Ale dopilnuję abyś nie dowiedział się prawdy. Żebyś nie dowiedział się niczego.  -
Trwała chwila ciszy z dodatkiem tykania tego cholernego zegara.
- Naprawdę?  - wysyczałem.
Uścisnąłem klamkę, dwoma krokami znalazłem się na zewnątrz i zatrzasnąłem drzwi. Na korytarzu owinął się wkoło mnie spokój. Niepokojący spokój.
Zacząłem iść w kierunku wierzy dyrektorki. Jedna wizyta wte czy we wte, jaką to teraz robiło różnicę. Żadną.
Krystian Melphis się mylił. Dowiem się prawdy. Nie byłem przecież jedyny który chciał się jej dowiedzieć.
Kim on do cholery z resztą był? Człowiek, który tak bardzo znienawidził mojego ojca, że jego nienawiść przeszła teraz na mnie. Nie dam sobą pomiatać. Nie dam sobie grozić. Zrobię wszystko aby skrzyżować jego plany.
Byłem pewny siebie, ale gdzieś w zakamarkach pałętały się jego słowa. One nie ustaną. To diabelskie koło... Musiał byś zapomnieć. 
Gdy wręcz odrzuciłem na bok te myśli, przypomniała mi się w zamian wizja.
 Biblioteka Ravenclaw. Strażniczka. Mój ojciec. Voldemort. 
To była układanka, potrzebowała jedynie czasu.

*

Resztę soboty postanowiłam omijać Rona. Nie wiedziałam jak na razie co mu powiedzieć, ani w jaki sposób mu wyjaśnić. Czułam, że przyjdzie na to moment, ale ... nie dziś. Za dużo jeszcze wisiało w powietrzu. Za dużo myśli trzepotało mi w głowie. 
Przy śniadaniu spotkałam Ginny. Wyglądała na zamyśloną. Gdy mnie zobaczyła, postawiła szklankę z sokiem dyniowym na blacie i posłała mi spojrzenie, które znaczyło tyle co Musimy porozmawiać. 
- Dzień dobry, Ginny.- powiedziałam. - O co chodzi?- zapytałam na tyle na ile mogłam beztrosko. Ginny zmarszczyła lekko czoło.
-Gdzie byłaś?- zapytała, a gdy nie odezwałam się od razu : - Dlaczego Ron przyszedł z miną, jakby zaraz miał grać mecz i przez cały czas tylko udawał, że jadł? A jak się zapytałam o co chodzi, wzruszył tylko ramionami i odszedł kompletnie od stołu? - mówiła dalej. Moje serce lekko przerwało swój rytm i zatrzymało się na chwilę. Przełknęłam ślinę. Ginny nie dało się oszukać. 
Spojrzałam na moje palce u dłoni. 
- Było naprawdę tak źle?- zapytałam. Ginny pokiwała głową. Westchnęłam. 
- Hermiono, co się dzieję? Martwię się.- powiedziała. Przygryzłam wargę, wymijając jej bystre oczy.
- Czekam tu już na ciebie od półgodziny, gdzieś ty była?- 
- Nie możesz zacząć od prostszego pytania?- wydusiłam z siebie i zagrzebałam twarz w dłoniach. 
- Myślałam, że to będzie najprostsze...- Westchnęłam jeszcze raz. - Powiedzmy, że na spacerze. Miałam z Ronem małe nieporozumienie i w tym momencie na razie nie wiem jak je wyjaśnić. Ale to minie, Ginny. Na pewno. Proszę, nie martw się. - 
Ginny przez chwilę się nie odezwała. Patrzyła na mnie przez chwilę z lekkim zamyśleniem na twarz. Czułam, że myślała nad tym, czy zostawić to w spokoju, czy drążyć dalej. 
- Dobrze. Zostawmy to.- zgodziła się, a ja odetchnęłam z ulgą.  - Ale pamiętaj, o wszystkim możesz mi powiedzieć.Wiem, że ostatnio wyglądałam na nieobecną, ale to się zmieniło. Daję radę. Tylko proszę nie oszczędzaj mnie. Nie myśl, że nie poradzę sobie z problemami innych. Jak tylko coś jest, masz mi powiedzieć. - Kiwnęłam głową. Nic innego mi nie pozostało.
Czułam się źle nie mogąc jej powiedzieć o tym, co się działo. Ale nie mogłam. Nie dało się. 
W tym momencie Ginny sięgnęła do swojej kieszeni i wyjęła kawałek złożonego papieru. 
- Napisałam list do Harry'ego. - Jej palce mocno zacisnęły się na pergaminie. - Ale nie będę wstanie wysłać go sama. Pójdziesz ze mną? - powiedział pół szeptem i spojrzała na mnie. 
Poczułam ulgę przez zmianę tematu. 
- Och, oczywiście, Gin. Myślisz, że dojdzie? - 
Ruda wzruszyła ramionami. 
- Spróbować przecież nie zaszkodzi.- 
Na wierzy dopisałem jeszcze parę linijek ode mnie, ale nie wspomniałam  o Ronie tylko tyle, że oboje mamy dużo zajęć i  jesteśmy w innych klasach, przez co mniej się widzimy. 
Sowa odleciała, a ja z Ginny jeszcze chwile stałyśmy przy oknie  odprowadzając ją wzrokiem. Tak, Harry'ego było brak. Bardzo. Powinien szybko wrócić. 
Nie zapomniałam, co powiedziałam Malfoy'owi. Chciałam dowiedzieć się prawdy, chciałam dowiedzieć się, co to wszystko miało znaczyć. Ale potrzebowałam więcej informacji, a w głowie przede wszystkim przejrzystości. 
Dlatego też resztę dnia spędziłam w bibliotece odrabiając zadania. Dopiero po tym mogłam na spokojnie wrócić do wierzy i przysiąść nad pustą kartką papieru, aby zrobić sobie przejrzyste notatki. Pokój Wspólny był pusty. Pogoda w prawdzie nie dopisywała, ale dowiedziałam się, iż wszyscy dziś mieli próby odnośnie koncertu, który zbliżał się przecież coraz to większymi krokami.  Młodsi uczniowie którzy nie brali w tym udziału również dostali zadanie. Mieli pomóc przy przygotowaniach sceny i dekoracji. Dzisiaj mieli pierwsze spotkanie. Tak zarządziła profesor McGonagall.
To wszystko więc ułatwiło mi moje postanowienie. Omijanie Rona. Wszelkie dręczące mnie myśli, które mówiły mi, że nie jest to wyjście z sytuacji, na ten moment spychałam w każdy możliwy sposób. Nie miałam innego wyjścia. Przynajmniej nic lepszego nie przychodziło mi do głowy.
W Pokoju Wspólnym znalazłam więc kojący spokój. Potrzebowałam go, choć dziwnie było siedzieć całkiem samemu pośród tych pustych stołów i miękkich, powycieranych foteli. Było cicho. Zupełnie cicho. Może oprócz lekkiego skwierczenia drewna w kominku.
Usiadłam na kanapie i podkładając sobie książkę pod pergamin, wyjęłam pióro. Przez chwilę zamknęłam oczy próbując sobie wszystko po kolei przypomnieć. Moją pierwszą wizję, a także każdą następną. Przypomnieć sobie słowa, ludzi... miejsce. Nie było to przyjemne. O dziwo problem wcale nie polegał na przypominaniu sobie szczegółów. Kiedy tylko wracałam się myślami do tego co widziałam, wszystko pokazywało się przed moimi oczyma jak kawałek filmu. Każdy szczegół. I właśnie to nie było przyjemne. Sprawiało, iż przechodziło mnie dreszcze.
Szybko otwarłam oczy, zacisnęłam palce na piórze i zabrałam się za opisanie wizji. Nie wiem ile zajęło mi to czasu, podczas zapisywania kompletnie straciłam poczucie czasu. Byłam jak w transie. Słowo po słowie. Starałam się zbytnio nie myśleć co piszę. Zbytnio w to nie wchodzić. Na zastanawianie będzie jeszcze czas.
Gdy skończyłam ostatnie zdanie i zakończyłam ją dosyć grubą kropką, odłożyłam na chwilę pióro i wyprostowałam palce. Za oknem nadal widniała nieokreślona szarość. Kilka kropel na szybie wskazywało na to, iż pogoda wcale nie miała zamiaru się poprawić.
Moją uwagę ponownie skupiłam na zapiskach. Stukając palcami o grzbiet książki, myślałam nad tym co warto było jeszcze kilku notatek. W końcu zrobiłam linię pod tekstem i zdecydowałam się na to, aby jeszcze w krótkich słowach napisać o wszystkich dziwnych zdarzeniach, które miały miejsce od wakacji.
Zadanie Harry'ego, wyjazd.
Pojawienie się Agnes i Krystiana w szkole. 
Nel, która okazała się być czarownicą.
Krystian, który znał Nel, jednak nie chciał mi nic powiedzieć.
List od Nel.
Theodor Nott, jego strach i tajemnica. 
Szkatułka od Hagrida. Zagadka.
Ta roślina. Roślina Gwiazd. 
Mniejszymi literami i po krótkim namyślę dopisałam również:
Przeprosiny Malfoya. Rozmowy.
Koncert artystyczny. 



Gdy skończyłam i przyjrzałam się temu, westchnęłam. To wszystko było takie powikłane. Takie nie przejrzyste. 
A przecież wszystko miało się skończyć na pokonaniu Voldemorta.

*

Poczułam jak coś ciągle ociera się o moją twarz. Z początku próbowałam na to nie zwracać uwagi, jednak gdy po dłuższej chwili to nie ustało, otwarłam oczy.
Otwarłam oczy i szybko się podniosłam. Przed moimi oczyma unosiła się karteczka. Szybko złapałam ją w garść, pamiętając, że przecież jestem w Pokoju Wspólnym. Rozglądnęłam się i nie na darmo. Na drugim końcu kanapy leżał Ron. Odetchnęłam jednak, gdy zobaczyłam, że śpi.
W Pokoju było nadal dość pusto. Zauważyłam jednak kilku młodszych uczniów siedzących przy ścianie. W Pokoju w kilku miejscach paliło się światło. Przy kominku jednak panował lekki półmrok, gdyż ktoś ponownie zapalił ogień.
Zdałam sobie sprawę, iż musiałam zasnąć. Moje serce zabiło szybciej kiedy uświadomiłam sobie również, że Ron mógł przeczytać każdy słowo, która napisałam. Na brzuchu nadal leżała książka, którą użyłam jako podkładki. Otwarłam ją i odetchnęłam. Musiałam jednak przed drzemką schować kartki do książki. Teraz szybko wyjęłam różdżkę i wypowiedziałam krótkie zaklęcie, które uniemożliwiało każdemu przeczytania kartek.
Na chwilę jeszcze oparłam głowę o poduszkę. Nie powinnam być już dalej taka nieuważna. - pomyślałam. Ron nie mógł się o tym dowiedzieć. Ale tak właściwie, to czemu nie? Dlaczego po prostu nie mogłam mu o tym wszystkim powiedzieć? Dlaczego musiałam tak dużo ukrywać? Przecież to było bezsensu. Nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic. 
Podniosłam się z kanapy i spojrzałam na Rona. Zawsze jak spał wyglądał tak niewinnie. Przykucnęłam koło niego. Znowu miałam wyrzuty sumienia. To, że przecież to wszystko była moja wina. Moja wina, ponieważ nie umiałam mu powiedzieć.
Z drugiej strony zaczęłam być wściekła na samą siebie. Czemu potrafiłam rozmawiać z Malfoy'em, a Rona omijałam? Czemu niby z Malfoy'em miałam dzielić tą tajemnicę? Przecież to był paradoks. To było coś, co w stu procentach nie miało prawa bytu.
Co z tego, że Malfoy widział to samo? Co z tego, że teraz dało się z nim dojść do takiego czy owego porozumienia? Co z tego? To Draco Malfoy.
A ja byłam Hermioną Granger. Ron Weasley był moim przyjacielem. Jemu zawsze wszystko mówiłam. Jemu i Harry'emu. Ale Harry'ego tu nie było.
Wyciągnęłam rękę i delikatnie położyłam ją na dłoni Rona.
Co Draco Malfoy miał do szukania w moim życiu? To co się stało kiedyś i dlaczego to się dzieję, jestem w stanie też dowiedzieć się sama. Nie potrzebowałam go.
W tym momencie ponownie karteczka pojawiła się przed moim nosem. Zdenerwowana, chwyciłam ją i rozłożyłam.

Tak, Granger. Znowu miałaś rację. Trzeba to wreszcie rozwikłać. Melphis mnie wkurzył. Ten dupek wszystko wie, ale bawi się tym wszystkim. Nie dam mu tej przyjemności. Miałem wizje. Kolejną. Myślę, że jest kluczem do tego całego zamieszania. PS: McGonagall chcę żeby nasze "próby" znów się odbywały. Problem jest nadal taki sam. Nott. No i może to, że nie mam na nie ochoty... Masz się pogodzić z wiewiórą. To ważne. 

Gdy tylko dotarłam do ostatniego słowa, wiadomość znikła. Lekki chrapanie Ron ustało, a ja poczułam jak ktoś ściska moją dłoń.
- Hermiono.- powiedział zaspanym głosem Ron.
Wzięłam głęboki wdech. To wszystko przestało być zabawne. Choć mogłam sobie wyobrazić jak wyśmiewa mnie teraz rzeczywistość.
Jestem marionetką. - pomyślałam. Tak  właśnie się czułam.



*Koniec części pierwszej* 


Pojawiam się z tym o to rozdziałem. Długo, długo potrzebował. 

Przepraszam. 
Zmierzam już do sedna. 
To równocześnie koniec części pierwszej: JESTEM. 
Druga część: LATAM 
zacznie się następnym rozdziałem. 
PS: Teraz tytuł bloga ma sens! :) HA! 

POTRZEBUJĘ WASZYCH KOMENTARZY.



Mocno ściskam. 

Może tego nie widać, ale ten rozdział kryje w sobie więcej pracy i planowania niż każdy inny. 

Komentarze

  1. W tym oto momencie, dnia 20 marca (bo w tym właśnie czasie piszę ten komentarz), docieram do końca części pierwszej. W tym też miejscu, jeżeli dobrze pamiętam, utknęłam, gdy czytałam to opowiadanie po raz pierwszy. Dlaczego skończyłam - sama nie wiem, ale chcę za to bardzo przeprosić. Teraz kontynuuję, uprzednio przeczytawszy początek. Miałam co prawda zamiar skomentować całość będąc już przy ostatnich rozdziałach, ale doszłam do wniosku, że skoro tak bardzo zaniedbałam ten blog, muszę teraz opisać swoje wrażenia z pierwszej jego części. Stąd więc też ten, z pewnością, arcydługi komentarz opisujący moje uwagi (ale w większości komplementy, bo uważam, że naprawdę świetnie czyta się tego bloga) i ogólne przemyślenia związane z tekstem.
    Twój sposób pisania jest luźny, ale też bardzo poetycki, a więc roi się tu od wspaniałych metafor i długich opisów, które zupełnie się czytelnikowi nie nudzą.
    Postacie są barwne i ciekawe - te stworzone przez Ciebie, jak Agnes czy Krystian, a także przez Rowling, bo umiesz je prowadzić i rozwijać. W konkretach: Agnes jest żywiołowa i rozweselająca, Draco - chłodny, lecz przechodzący przemianę, Hermiona jak zawsze - ciekawa i inteligentna, Krystian - intrygujący, ale z uprzedzeniami do Draco i trudnymi uczuciami do Agnes (wygląd Johnny'ego Depp'a to rekompensuje ;P),  George - inny, ale nie mniej ciekawszy, Neleni - tajemnicza, Ginny - zagubiona, Harry - oddalony, Ron - skomplikowany. Cała ta gama bohaterów opowiada historię, w której ciężko nie utonąć. 
    Opowiadanie to wciąż zmusza mnie do niekontrolowanych wybuchów śmiechu, przyspieszonego oddechu, czy zapętlonego 'wow' wyrażającego szczery podziw. Wątek miłosny przeplata się tu z sekretem i akcją - wszystko w idealnych proporcjach. Poza tym rozdziały są  naprawdę długie, co umożliwia czerpanie przyjemności z czytania, bez strachu, że tekst skończy się zanim zdążysz zrozumieć jego sens.
    Odchodząc od tematu opowiadania - muzyka na blogu jest naprawdę dobra. Aktualna i ta poprzednia, którą też wczoraj próbowałam namierzyć, ale nie pamiętałam tytułów utworów, wyłączając Moving On zespołu Kodaline, ale wówczas pomyślałam o Krystianie i Nel i prawie zaczęłam płakać (nie wiem dlaczego, skoro nie przepadam za Neleni), ale chyba zwyczajnie spowodowało to wspomnienia związane z tym blogiem, które są dla mnie świetne.
    Wybacz mi nieład panujący w tym komentarzu, ale piszę go na komórce (mój komputer przeżywa teraz ciężki okres), a ponadto - o 11-tej w nocy. Postanowiłam sobie jednak, że nie rozpocznę drugiej części bez skomentowania tej, a nie mogę się doczekać poznania kontynuacji tego opowiadania. Teraz kończę tą, ciągnącą się jak magiczne słodycze ze sklepu George'a, dziwną formę i żegnam się.
    Życzę Ci dużo weny i motywacji do pisania tego opowiadania oraz innych tekstów, które w przyszłości będziesz chciała stworzyć.

    Pozdrawiam,
    Mirtillo

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty