XXI. Rozdział - Roślina Gwiazd część 1.


(...)

Tyle przeżył już lęków i radości, smutków i triumfów, spieszył od jednego spełnionego marzenia do drugiego i ani na chwilę  nie zaznał spokoju. Nic z tego wszystkiego  nie przyniosło mu uspokojenia i zadowolenia. Ale być mądrym to znaczyło wznieść się ponad radość i ból, ponad lęk i współczucie, ponad ambicje i urazę. Być mądrym to stać ponad wszelkimi rzeczami, niczego i nikogo nie nienawidzić i nie kochać, ale też niechęć lub sympatię innych przyjmować najzupełniej obojętnie. Kto był prawdziwie mądry, ten niczym się nie przejmował. Stawał się nieosiągalny i nic już nie mogło mu choćby odrobinę  zaszkodzić. Tak, być takim to rzeczywiście coś wartego zachodu!

- "Niekończąca się Historia", Michael Ende 







Około rok przed otrzymaniem mojego listu z Hogwartu, moja matka pokłóciła się z moim ojcem. Pamiętam tą rozmowę. Pamiętam jak stałem oparty o ścianę, oklejoną szmaragdową tapetą na jednym z korytarzy naszego domu, koło gabinetu mojego ojca. Pamiętam jak chciałem tam wejść i pokazać mu zaklęcie którego się nauczyłem, lecz moja ręką przystanęła przed srebrzystą gałką, kiedy usłyszałem zdenerwowany głos mojego ojca i nietypowo zdeterminowany mojej matki. 
- Nie możesz go posłać do tej szkoły. Nie pozwolę na to.- mówiła moja matka mocnym, lecz minimalnie drżącym tonem. 
- Poślę go tam, gdzie będę uważał, iż będzie dla niego najlepiej. Nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia. Durmstrang będzie dla niego najlepszą szkołą. Jako jedyna będzie w stanie go prawidłowo przygotować, nauczyć...- 
- Przygotować na co, Lucjusz? Ty nadal sądzisz, iż Czarny Pan powróci? Od przypadku Harry'ego Pottera, nie ma po nim znaku życia. Na co chcesz go przygotować? Instytut Durmstrangu jest bardzo daleko od Anglii. Jak ty sobie to wyobrażasz? Chcesz kompletnie odciąć go od rodziny, przecież zdajesz sobie sprawę, że nie będzie mógł wtedy przyjeżdżać do domu! Nie chcę go puścić i za siedem lat zobaczyć mężczyznę którego nie znam. - Matka była bardzo zdesperowana, rzadko kiedy słyszałem ją w takim stanie. Prawie w ogóle. 
- Opanuj się. Nie wiem co stało się z Czarnym Panem, ale odstręcza mnie myśl o tym, że będę musiał posłać mojego syna do Hogwartu.- odparł mój ojciec. Zapewne stał teraz z twarzą napełnioną goryczą przed swoim biurkiem, trzymając swoją laskę obiema rękoma. 
- To przez to, co się tam wydarzyło, prawda? Przez to, co ty tam przeżyłeś. To nie twoja wina, że...- zaczęła moja matka, ale mój ojciec musiał uderzyć laską o podłogę, bo jej niedokończone zdanie zostało ucięte przez huk. Przez chwilę nastała cisza, ale trwała tak krótko, że od razu zapomniałem o niej, gdy głos mojego ojca uformował słowa jak noże, rzucając je w przestrzeń między nim, a moją matką. 
- Nie. Waż. Mi. O. Tym. Przypominać. JUŻ NIGDY, zrozumiałaś? A teraz wyjdź. - 
Ja za drzwiami zesztywniałem i już miałem się ruszyć, ale zamiast kroków mojej matki, usłyszałem jej ściszony głos. 
- Strasznie się zmieniłeś. Przesiąkłeś zgorzkniałością i nienawiścią tak bardzo, że zapomniałeś co naprawdę się liczy. Tak bardzo, że przechodzi to na twojego syna. Nie mogłam nic przeciw temu zrobić, ale  zrobię wszystko, abyś nie posłał go do Durmstrangu. - 
Po tych słowach musiałem szybko skryć się za szafą, która stała po mojej lewej stronie, tak aby matka, wychodząc z gabinetu mnie nie zobaczyła. 

Patrzyłem się w puste łóżko Blaise'a, czekając aż wspomnienia do reszty się rozpłyną. Dziwne, że do dzisiaj tak dobrze pamiętałem tą rozmowę. Domyślałem się, że właśnie ta wymiana zdań przyczyniła się do tego, iż jednak posłali mnie do Hogwartu. Czyli moja matka naprawdę zrobiła wszystko, aby dostać swoją wolę. Co w tym przypadku kryło się za tym wszystkim, zostanie na razie nie wiadomą. Ale mniejsza o to. Na razie.
W tej rozmowie nie zrozumiałem wtedy tego, co moja matka miała na myśli, mówiąc to, co tak bardzo zdenerwowało ojca. Teraz, dopiero po ośmiu latach, mogłem się tego domyślić. Za przyczyną tych wielce tajemniczych i naprzykrzających się wizji. To już wolałbym o tym nie wiedzieć... Po co, tak naprawdę?
Moja matka również więc była w to zawikłana. Wiedziała o tej ... Granger. Czyli przez te wszystkie lata nie zrobiła nic, zostawiła mnie w tym kłamstwie, które połknąłem za najprawdziwszą prawdę. 
Wciągając powietrze do płuc, wstałem, odkrywając z siebie kołdrę. Coś mnie rozrywało, nie mogłem już dłużej leżeć. W tej ciszy, w tym spokoju. 
Blaise poszedł jakiś czas temu na trening, starając się mnie nie obudzić. Nie wiedział, że nie spałem dzisiaj prawie całą noc. Chyba tylko dwie godziny o świcie. Gdy się obudziłem, nie mogłem znów zasnąć, więc leżałem większość czasu z otwartymi oczami, wpatrując się w różne punkty w pomieszczeniu. 
Usiadłem na krawędzi łóżka, podpierając się łokciami o kolana i chowając twarz w rękach. Nie chciałem tego dnia. Nie chciałem, a z drugiej strony czułem, że z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu czekałem na tą rozmowę od całego tygodnia. 
Może dlatego, bo nie miałem pojęcia jaka będzie. Jakie słowa padną. Było w tym coś interesującego. Zmarszczyłem czoło na tą myśl i uderzyłem się dłonią w policzek. Nie. To naprawdę niedopuszczalne na jaką wolność pozwalały sobie myśli z rana po nieprzespanej nocy. 
Poderwałem się z łóżka i rozglądnąłem się po pokoju. Po mojej stronie panował mniej czy więcej porządek, za to po stronie Blaise'a było dokładnie na odwrót. Wokół jego łóżka leżały sobie w niezwykle chaotycznej konstelacji  rozrzucone skarpetki, dwa podkoszulki, kilka zmiętych kartek pergaminu, książki, parę zeszytów i otwarte koperty. 
Stojąc dokładnie pomiędzy jego a moim łóżkiem, przeciągnąłem wyimaginowaną prostą linie z miejsca gdzie stałem, aby tak móc obliczyć sobie mniej więcej, gdzie jego rzeczy nie miały prawa polegiwania. Idąc wzdłuż tej linii, zacząłem spychać wszystkie rzeczy nogą ku jego stronie. Moja noga już miała zmieść kolejną otwartą pustą kopertę na prawo, kiedy dostrzegłem, że wcale nie była pusta. Schyliłem się i podniosłem ją. Nawet nie zastanawiałem się nad tym, czy robiłem coś, czego nie powinienem robić. Już od dawna chciałem dowiedzieć się więcej o tajemniczym związku Blaise'a, który przemienił go w kompletnie inną osobę. Znaczy... od dawna? Nie, nie. Raczej w tej chwili, poczułem coś takiego jak ciekawość. Zmarszczyłem czoło. Dziwne. Nagle zaczynają interesować mnie kilka rzeczy na raz. 

Blaise, 
Nie rozumiem, czemu wróciłeś do Hogwartu z jego powodu. Na dodatek, jeżeli on wcale nie chcę twojej pomocy. 
Piszesz, że jest Ci ciężko i że chciałbyś pomóc, ale nie możesz, bo nic do niego nie przemawia. W takim razie, naprawdę nie da się wiele zrobić. 
Musisz to zaakceptować.
Powinieneś być obojętny na jego obojętność. On nadal tkwi w swojej przeszłości. Nie chce zrozumieć, że zrobił źle, ale z drugiej strony nie chce też zapomnieć. Nie chce zacząć nowego życia. Odrzuca tą możliwość. Przynajmniej tak to dla mnie brzmiało, gdy pisałeś do mnie w ostatnim liście. 
W tej sytuacji, nie zamęczaj się tym. 
Dziękowałeś mi, że ja dałam Ci szansę spojrzenia na wszystko inaczej, ale tak naprawdę, to nie byłam ja. Tylko to, że mnie pokochałeś. Za to też Ci dziękuje.
Twój przyjaciel, choć mam tu mieszane uczucia, gdy tak go nazywam, albo wreszcie się otworzy na to kim naprawdę jest i zacznie siebie szukać, zacznie szukać swoich prawdziwych uczyć, albo ... nadal będzie tkwił w tej zatwardziałości i przez to ... nigdy nie będzie wolny. Człowiek sam sobie wybiera swoją własną wolność. A wolność to bycie sobą. Takim jakim się jest.

PS:Tęsknie za tobą. Mam nadzieję, że odwiedziesz mnie z twoją mamą w święta. 
Kocham, 
Katharine 


Słowa jak to słowa, zaczęły mnie dźgać i mną szturchać. Z każdym zdaniem coraz bardziej i mocniej. Patrzyłem się na nie jeszcze długą chwilę po przeczytaniu. Patrząc, wydawały się nie mieć znaczenia. Jakieś słowa. Czarny atrament, znaki. 
Ale ich znaczenie wryły we mnie. 
Nie chce zacząć nowego życia.... nie chcę  zapomnieć. Albo wreszcie się otworzy na to kim jest... Człowiek sam sobie wybiera swoją wolność... Przez to nigdy nie będzie wolny...
Złożyłem kartkę i schowałem do koperty. Rzuciłem ją na podłogę, na stronę Blaise'a. Ale nie mogłem się na nią patrzeć, więc kopnąłem ją pod łóżko. Przez chwilę patrzyłem się w tą ciemną szparę, gdzie teraz leżały te słowa, myśląc o tym, że jednak lepiej było nie być ciekawskim. 
W drodze do łazienki ściągnąłem podkoszulek, lecz nie rzuciłem go za siebie, tylko wrzuciłem do kosza do którego lądowały brudne rzeczy. Gdy coś było brudne, nie mogło leżeć blisko mnie lub mieszać się z czystymi rzeczami. Taki nawyk. 
Przy umywalce zacząłem myć się zimną wodą. Było to trochę nieprzyjemne na początku, ale sprawiało, że moje myśli zbierały się w całość. Może też próbowałem zmyć te słowa, które jeszcze co po chwilę obijały się w mojej głowie. Wytarłem twarz ręcznikiem i spojrzałem w lustro. Włosy naprawdę były już zbyt długie, ale nigdy nie ciąłem ich sam. A w te wakacje kompletnie o tym nie myślałem. Miałem też w końcu zamiar nie wychodzić. Lub jeśli już, wyjechać, ale do tego przecież nie doszło...
Zacząłem przeczesywać je rękami, tak żeby jak najmniej mi przeszkadzały. Kiedy wreszcie mi się udało, doszedłem jednak do wniosku, że wygląda to beznadziejnie. Oparłem się o umywalkę, natknąłem się na swoje szare oczy w odbiciu i pomyślałem, że jest w nich jakiś ruch. Jakieś myśli. Może nawet uczucia. Zamknąłem oczy. A zamiast ciemności, zobaczyłem swoje włosy, które były po prostu jedną wielką pomyłką w tej chwili. 
-Ale kogo to obchodzi.-  zbeształem się w myślach, równocześnie znów otwierając oczy i wychodząc z łazienki. 
Stanąłem przed szafą, przeglądając koszule. Dzisiaj nie musiałem ubierać szaty. Była sobota. Z resztą, ciągłe chodzenie w tych szatach denerwowało. Czułem się głupio, codziennie je zakładając. Trochę jak dziecko. Wiązało się to w jakiś sposób z moimi poprzednimi latami tutaj, a przecież... nie pasowałem do tego, kim byłem kiedyś. Już nie byłem tym, kim byłem, jak chodziłem w tych szatach. 
Większość koszul była czarna, ale to też nie pasowało, bo za bardzo przypominało mi to szóstą klasę. A szósta klasa była  moim najgorszym rokiem w tej szkole. Dalej miałem jeszcze cztery koszule które dostałem od Agnes, ale one były zbyt ... jasne. Niebieski. Biały. Te kolory raziły mnie w oczy. Moje palce zatrzymały się na szarej koszuli. Na dzisiaj wydawała się być idealna. Choć nie pamiętam dnia w którym ją już kiedyś miałem na sobie. 
Spodnie musiały być czarne. Do szarego nie pasował jasny brąz. Ale szary do czarnego...? "Merlinie, weź się nie ośmieszaj!" Nie wiedziałem co się ze mną działo. Ale moje myśli mnie dzisiaj wykańczały. 
Poza tym musiałem wysłać Granger wiadomość, kiedy ma przyjść. Tego nie napisałem w mojej wiadomości. Miałem nadzieję, że zatrzymała pergamin, bo był zaczarowany w ten sposób, abym mógł wysyłać jej tekst bezpośrednio. Usiadłem na łóżku, wyciągnąłem z szuflady mój kawałek pergaminu i napisałem na nim tekst, dotykając go po tym różdżką. Po chwili litery znikły. 

Za piętnaście minut. 




*


Lustra zawsze mnie fascynowały. Nie chodzi o to, że się w nich podziwiam. Chociaż, hm, to też gra tu pewną rolę, ale nie można tego tak wyrazić. Lustra były by dla mnie bez znaczenia, gdyby nie w połączeniu z przestrzennymi pomieszczeniami.Tylko wtedy mają na mnie ten efekt. I gdy tańczę. 
A może najlepiej określić to w ten sposób, że kocham tańczyć w takich salach. Dużych. Pustych. Z lustrami. Jakby ktoś pomyślał teraz, iż taniec jest tylko możliwy, gdy ma się dużo miejsca, to muszę powiedzieć, iż to nie jest prawda. Tańczyć można zawsze. Ale największą przyjemność przynosi mi właśnie wtedy kiedy mam pustą, przestrzenną salę.
W Beauxbatons takich nie brakowało. Hogwart różni się od Akademii właśnie tym, że koncentruje się tylko i wyłącznie na Magii. Wyjątek stanowi ten rok, za co jestem bardzo wdzięczna. Może teraz ta tradycja przyjmie się w tej szkole. We Francji interesowaliśmy się muzyką, tańcem, wokalem. Wszystko to miało na celu dokształcenie nas jeszcze z innej strony. Żebyśmy nie tylko byli wyszkoleni jak rzucać uroki i w jaki sposób co w coś przemienić et cetera. Bo to przecież nie wszystko. Nie jesteśmy tylko czarodziejami i czarownicami. Oprócz tego mamy przecież inne talenty. Dary. Uzdolnienia.
 W ten sposób przybliżaliśmy się do mugoli. Do ich sztuki. Myślę, że wielu z nas wtedy zrozumiało, iż istnieją jeszcze inne bardzo wartościowe umiejętności o których powinno się pamiętać. Które powinno się tak samo pielęgnować jak zdolność warzenia eliksirów, lub przemieniania. Może i dlatego, tak bardzo stworzyła się tutaj ta różnica między domem Slytherina a pozostałymi. Za mocne zafiksowanie się na jedną rzecz. Bezsensu.
Wstałam dzisiaj wcześniej, gdyż poczułam, że mam straszną ochotę na ruch. Poza tym miewam czasem takie fazy, kiedy lubię wykraść się z łóżka, jak jeszcze wszyscy śpią. Nie tak często, ale jednak, zdarzało mi się. Szybko ubrałam jakieś wygodne rzeczy, związałam włosy i wyszłam na korytarze. Na początku zaczęłam się zastanawiać, gdzie mogłabym znaleźć klasę z lustrami, ponieważ pamiętałam, że gdzieś były. Te lustra. 
Rzeczywiście. Nie szukałam długo, co było dosyć dziwne, zważając na to, że nie byłam jeszcze aż tak bardzo obyta z zamkiem. W myślach zauważyłam, że mieliśmy już początek listopada. "Ach, ten Hogwart. Nie dziwie się, że dla większości zawsze pozostaje jeszcze nie do końca odkryty." -
W klasie były trzy lustra ustawione mniej czy więcej koło siebie. Spojrzałam na nie z powątpiewaniem. Były trochę brudne, zakurzone i w ogóle bez żadnych opraw. Ale no cóż. Mniej czy więcej, to były jednak lustra. Zapomniane i nie dostrzegane. 
Do klasy wpadało delikatne światło i głaskało swoimi na wpół przeźroczystymi ramionami starą podłogę. Całe szczęście, że nie było tu ławek. Pytaniem, dlaczego ich tu nie było, nie zawracałem sobie głowy. Byłam zbyt zafascynowana tym, że miałam teraz całą klasę dla siebie. Pustą. 
Odkurzyłam lustra, przesunęłam je to w bok, to w tył i popatrzyłam na nie. W moje odbicie. Uśmiechnęłam się krótko, po czym zaczęłam iść w tył i patrzeć na moje nogi. Zrobiłam kilka kroków, naszkicowałam stopami ruch na lekko zakurzonym parkiecie. Nie widziałam śladów, ale mogłam sobie je bardzo dobrze wyobrazić.
Torbę zostawiłam przy jednym z okien. Podeszłam teraz do niej, bo musiałam jeszcze przebrać sobie buty. W skarpetkach nie mogłam tu tańczyć, bałam się drzazg, już nie mówiąc na bosaka. A tak lubiłam najbardziej. Wyciągnęłam moje skórzane stópki, które były już nieco otarte, a materiał w środku był w niektórych miejscach zdarty. Ale przez to jeszcze bardziej miałam do nich sentyment. 
Brakowało tylko jeszcze muzyki. Do tego też dobrze nadawały się wynalazki mugoli. Nawet bardzo dobrze. A jeśli chodzi o muzykę, nasz świat nie miał tak dużo do zaprezentowania. Było parę piosenkarek, ale nigdy ich utwory mnie nie porwały. Mugole mieli nawet całkiem niezły zbiór muzycznych utworów. Jeśli się wiedziało jak szukać. Ostatnio Pierre przesłał mi płytę na którą zgrał kawałki, które mogłyby mi się przydać. Pierre. Zawsze będzie niezastąpiony. 
Istny problem tej szkoły polegał na tym, że nie mieli normalnego odtwarzacza na CD, tylko jakieś prastare gramofony, które leżały gdzieś zagrzebane pod stertą kurzu. Może nawet pomyślę nad rozmową z dyrektorką. Jak ona sobie wyobraża koncert i pokazy, jeżeli nie ma nawet z czym pracować?  
Odtwarzacz załatwił mi George. Ostatnio znów był mnie odwiedzić. Siedzieliśmy razem w Pokoju Portretów Upamiętniających i rozmawialiśmy. Wtedy zaczęłam mu mówić o wszystkim co mi na myśl przyszło. Zaciekawił go odtwarzacz. Nigdy nie interesował się techniką i wynalazkami mugoli, za to jego ojciec bardzo. Tak mi powiedział. Tylko że ja zaczęłam z nim dyskutować i mówić, że niektóre rzeczy naprawdę są przydatne, w tym miejscu napomknęłam również, że mam teraz wielki problem, ponieważ żeby móc ułożyć choreografie, potrzebuję muzyki, a żeby ją odtworzyć, potrzebuję odtwarzacza. I w ten o to sposób George obiecał zapytać się swojego ojca, który podobno ma w swoim magazynie dużo zbiór sprzętu technicznego. Tak załatwiłam sobie to urządzenie, a stało teraz przede mną na parapecie, na którym oprócz niego, polegiwały sobie nieżywe insekty. 
Wyciągnęłam płytę i włożyłam ją do środka. Urządzenie nie było nowym modelem, ale już sprawdzałam jego stan i oceniłam jako do przyjęcia na moje teraźniejsze potrzeby. Przewijanie płyty do utworu który chciałam teraz puścić, było dosyć głośne. Za każdym razem naciskałam guzik, i za każdym razem słychać było głośne kliknięcie. Ten odgłos zdawał się tutaj kompletnie nie pasować.
Po chwili usłyszałam już muzykę. Odwróciłam się w stronę luster, spojrzałam na podłogę, i nawet nie jestem w stanie powiedzieć kiedy zaczęłam się ruszać, ale moje myśli w następnej chwili wyparowały i przemieniły się w fale współgrające z moim ciałem i muzyką. W tańcu zawsze wyrażałam się na całkiem inny sposób, to tak bardzo mi się podobało. Były różne poziomy. Góra, dół, środek... Była podłoga i powietrze. Było napięcie i rozluźnienie. Chwile w których odrywałam się od ziemi. Tak krótkie chwile, ale już sama świadomość tego, że przez chwilę nie miałam jakiegokolwiek połączenia z ziemią, sprawiało, że długość skoku nie miała tak wielkiego znaczenia. Chociaż zastanawiałam się często nad tym, jakby to było... tak dłużej. Jednak latanie... 
To taka bardzo ciekawa kwestia. Dla mnie taniec był w jakimś sensie lataniem. A najbardziej zdumiewające było to, że miało się poczucie latania, choć tak naprawdę w samym ruchu tanecznym ciągle walczyło się o jeszcze większą wolność, wiedząc, że nigdy się tego nie osiągnie, bo przecież nie jest możliwe, żeby dosłownie wyrosły ci skrzydła. A pomimo to, latałeś. I nie ma na to innego słowa. Można więc latać, poprzez tańczenie. A taniec to komunikacja pomiędzy ziemią, tego co jest pod nami, a przestrzenią, która nas otacza. To trochę też tak jakby przestrzeń kłóciła się z ziemią. Ziemia ściąga tancerza w dół, kusi, przyciąga, tak, że tancerz się ugina, robi uniki, toczy się. A przestrzeń rwie tancerza znów w górę, porywa go, przyciąga swoją wolnością. Tancerz właściwie jest tylko tym pomiędzy. Tylko że przez to "tylko" jest wszystko możliwe. Gdyby nie tancerz, nie widzielibyśmy żadnej kłótni. Żadnej rozmowy. Żadnej ballady, szeptu, argumentu. Tancerz jest atramentem i literami zarazem. Muzyka natomiast nadaje temu wszystkiemu kształt. Sprawia w ogóle, że coś się tworzy. Że tancerz zaczyna istnieć. Że to wszystko w ogóle się zaczyna. Ona nadaje kierunek. Ona lepi tancerza. A on musi temu wszystkiemu się oddać. Równocześnie oddając się samemu sobie. Muzyka nadaje tempo, jest biciem serca. Ale serce jest nasze, i ono decyduje ... o ruchach. Fascynuję mnie to, że wszystkie te elementy muszą razem się połączyć w całość, aby wyszedł  taniec. Taniec duszy. 
Utwór się skończył, a ja powoli powracałam do tego świata. Do tej przestrzeni.
W tej ciszy usłyszałam nagle mocne bicie dłoni o dłoń. Odwróciłam głowę, przestraszona. Zupełnie zirytowana. Tam przy drzwiach ktoś stał. 
- Oliver!- krzyknęłam, jeszcze w zadyszce. Policzki mi płonęły. Włosy odstawały, bo mój kucyk się rozleciał. Serce biło. Krew pulsowała. Palce mi drżały. Odgarnęłam kosmyki włosów opadające na twarz.
- Co ty tu robisz?!- zapytałam oskarżycielsko. Przestał klaskać. Byłam zła. Od całego tego incydentu z gazetą nie potrafił zebrać się na to, aby mnie przeprosić. Nawet wtedy, kiedy dowiedział się, że wygrałam mecz dla Ravenclaw'u, zastępując jego miejsce. A teraz stał tutaj, z dziwnym uśmiechem na twarzy, i klaskał. Nie pojmowałam tego człowieka. 
- Usłyszałem muzykę, no i zajrzałem. W końcu jest jeszcze bardzo wcześnie.- wytłumaczył. 
- No i co z tego?- zapytałam, kręcąc głową. 
- Zazwyczaj o tej porze na korytarzach panuje grobowa cisza.- 
Teraz też nastała cisza, w której po prostu nie odpowiedziałam, tylko się na niego patrzyłam. Wiedział przecież o co mi chodzi. Westchnął w końcu i na chwilę odwrócił głowę. Zaczął iść wzdłuż luster i im się bliżej przyglądać. "Tak, bo jest bardzo dużo do zaobserwowania w starych lustrach..."- pomyślałam sarkastycznie. 
- Myślałem o tym.- 
- Ha. A jednak jesteś zdolny do takiej czynności.- wyparowałam, nie mogąc się powstrzymać. Popatrzył się na mnie. Oddałam spojrzenie. 
- Agnes. -
- No co?- 
- No przepraszam.- powiedział. W końcu. Przewróciłam oczyma i odwróciłam się. Musiałam się czegoś napić. Słyszałam jak idzie za mną. 
- Zostań. - zażądałam, idąc do torby. 
- Że co?- 
Odwróciłam się.
- Masz stać tam gdzie stoisz i nie iść za mną. Allergia na ciebie nadal mi nie minęła.- wytłumaczyłam zgorzkniałym tonem. Nie miałam zamiaru połykać jego tak bardzo wartościowych przeprosin. Zatrzymał się i ze zdziwioną miną uniósł ręce w górę. Oparłam się o parapet.
-  Wiem, że moje zachowanie było ...no, głupie.- zaczął, ten jego uśmiech nie schodził mu z twarzy. Kiedyś był w ten sposób słodki i na pewno nie jedna dziewczyna by mu przez to teraz popuściła. Ale nie. Ja nie. Zaczęłam stukać paznokciami o parapet, patrząc się na to, jak było mu nieswojo w tej sytuacji. 
Westchnął. 
- Co mam jeszcze powiedzieć? Przecież więcej się nie da. Przykro mi. Ale nie dziw mi się! Wszyscy krzywo na ciebie patrzyli wtedy.- tłumaczył. 
- Ach, wszyscy. Wiesz, masz racje. Nie dziwie ci się. Bo przecież najmądrzej jest słuchać  tego co mówią..."wszyscy" i skopiować ich zachowanie i reakcje. Nie żebyś był w domu, gdzie stawiają przecież głównie na inteligencję i mądrość...Przecież to wszystko zależy od interpretacji, prawda?- mówiłam, uśmiechając się na koniec słodko. Teraz moje słowa sobie latały. W chmurze. W formacji. I leciały prost na niego. Atak.
- Agnes, przepraszam. Głupio wyszło. Ale co mogę zrobić? Stało się...- 
- Tak. Stało się. Dokładnie. Głupio wyszło i nadal jest głupio. Bo nie myśl, że tak łatwo dam się nabrać na twoje podlizywanie. Przecież jakbyś w tym nie miał jakiegoś celu, w ogóle byś się tu nie pofatygował, mam racje? Na dodatek te żałosne brawa.- Tak, przyznaje, trochę się nakręciłam, ale w tym momencie po prostu przestałam myśleć. 
- Teraz to ty mnie bezpodstawnie oskarżasz...- 
- Nie oskarżam, mówię tylko, co myślę!- 
- Przecież ja wtedy też mówiłem tylko co myślałem, i co mam poradzić, że akurat tak a nie inaczej?- 
Złapałam się za skronie. 
- Dobrze. Fajnie. Przeprosiłeś. Ja przyjmuje przeprosiny. A teraz zrób mi taką przysługę i wyjdź.- zażądałam. Miałam dość tej dyskusji. Oliver pokręcił głową. 
- Teraz to ty jesteś nie sprawiedliwa.- powiedział. 
- A zabrania mi ktoś? Może ja akurat teraz nie chcę z tobą rozmawiać, okej? Wszystko popsułeś!- krzyknęłam. Zdziwił się. Kocham to, naprawdę kocham to, kiedy ludzie czasem nawet w ogóle nie pojmują, jak bardzo idą człowiekowi na nerwy. 
- Niby co? Tym że mi się podobał twój taniec, tym że tu przeszedłem i zaklaskałem, przeprosiłem i przyznałem się do mojej winy..? Tym wszystko popsułem, tak?- 
- Mój Boże, Oli. Tak. Właśnie tym wszystkim.- westchnęłam. Poczułam nagły brak sił. Nie jadłam jeszcze śniadania i czułam się słabo. Na dodatek nie potrzebnie tak bardzo się zdenerwowałam. 
On nadal nie rozumiał. Patrzył się na mnie, a w spojrzeniu widziałam pytanie, którego wolał nie powtarzać drugi raz. Dobrze. 
- Nie rozumiesz? Jest mi głupio. - powiedziałam. Jeszcze większe zdziwienie.
- Głupio? Dlaczego...?!- 
- Bo myślę, że jestem sama. Tańczę jak jeszcze nigdy tutaj nie tańczyłam, a potem okazuje się, że ktoś to widział. Już samym tym mnie zdenerwowałeś. Zazwyczaj nikt nie może tego widzieć. To jest...coś...mojego.- wytłumaczyłam już bardziej spokojnie. 
- Ah. - 
- Poza tym muszę ułożyć jakąś w miarę prostą choreografię dla mojej grupy i nie mam jeszcze żadnego pomysłu. Większość z tych dziewczyn nie ma kompletnego pojęcia o tańcu i nie wiem jak sobie z tym wszystkim poradzę. Zamiast zostać przyjęta do drużyny, kapitan mi tylko podziękował, mówiąc, że nie może mnie przyjąć do drużyny, bo już mają wszystkich zawodników. W sensie, nie chcę... żebyś przeze mnie wyleciał, ale tak bardzo tęsknie za lataniem. A poza tym przyłapywałam się nad tym, że chciałam zająć twoje miejsce tylko z tego powodu, aby dać ci w kość , po tym ...no po tym wszystkim. A ja wcale taka nie jestem, no i...- mówiłam i mówiłam. Nie mogłam przestać. Już od dawna chciałam to wszystko z siebie wyrzucić. Chociaż naprawdę nie rozumiałam czemu akurat teraz się na to zdecydowałam. Nieświadomie.
- Stop. Stop!-  przypomniał się Oli. Odchyliłam głowę do tyłu. Co się ze mną działo? 
- Czy jest w ogóle możliwe myśleć o tym wszystkim na raz?- zapytał. Pokręciłam głową. 
- Nie wiem.- 
- Nie rozumiem twoich zmian nastroju.- oświadczył.
- A ja nie rozumiem twojego zachowania.- oddałam. Po chwili oboje musieliśmy się uśmiechnąć. Nie było innej rady. Niestety. Ten fakt też mnie zdenerwował, ale próbowałam odsunąć złość teraz na margines. Nie lubiłam być z kimś skłócona, nawet jeżeli ta sytuacja przed chwilą mogła świadczyć o czymś innym. 
- A teraz muszę iść coś zjeść, bo znowu się rozmyślę co do ciebie.- powiedziałam, zbierając swoje rzeczy. 
- To znaczy, że na razie allergia ci przeszła?- 
Przewróciłam oczyma. 
- Nie całkiem. Ale powiedzmy, że da się wytrzymać. - odpowiedziałam i zarzuciłam torbę na plecy. W drodze do Wielkiej Sali zajmowałam się przede wszystkim wyobrażaniem sobie jajecznicy i tostów. To pomagało w niesłuchaniu Olivera. Ale jego gadatliwość odbierałam jako dobry znak. W sumie mi nawet tego trochę brakowało. 

*


Otwarłam oczy i musiałam się uśmiechnąć. Sen, który mi się dzisiaj... tej nocy przyśnił, był pełen światła. Choć nie wiem dokładnie o czym był. Zapamiętałam to światło. Takie bardzo przyjemne, obiecujące schronienie i ciepło.
Wstałam.
Rozejrzałam się. Ginny spała. Dziś nie mogła trenować. Dzisiaj boisko należało do Domu Węża. "Ale jednak Malfoya tam nie było..."- pomyślałam, rzucając spojrzenie przez okno. Było pochmurno. Zobaczyłam las, błonia i jezioro. Wszystko pokryte mgłą. Kołdrą o barwie mleka. Na horyzoncie, u góry... zobaczyłam pomimo wszystko rys, pomiędzy dwoma wielkimi chmurami. Jakby ktoś rozerwał je, lub ... po prostu odsunął od siebie. Z tej szpary wylewało się światło. I mógł cały krajobraz wyglądać na smutny, uśpiony, jak widzę to światło... wiem, że być może ten dzień wcale nie będzie taki pochmurny jak ostatnie.
Dziś chciałam, nie, czułam potrzebę pójścia na przód. Przywitania tego na co się zamykałam, być może wcale o tym nie wiedząc. Zupełnie niechcący.
Niesamowite, że tak właśnie może się stać. Że możemy zamykać się na świat, nie zauważając tego nawet. Na mojej  twarzy, mimowolnie, pojawił się uśmiech. Jak miałam go sobie wytłumaczyć? Czy wszystko trzeba było tłumaczyć?
Ubrałam się,  w rzeczy, które wydawały się być dla mnie zbyt wesołe przez cały ten czas. Nie były... krzykliwe. Ale może tak mi się kojarzyły, ponieważ nigdy ich nie miałam na sobie kiedy byłam smutna.
Ostrożnie zamknęłam drzwi do mojego pokoju. Przejechałam dłonią drewnianą poręcz, schodząc po stromych schodach, które w pewnych miejscach kochały dźwięczeć. Ominęłam te miejsca i jednym dosyć nie typowym dla mnie ruchem wręcz zeskoczyłam na dół, znajdując się w naszym Pokoju Wspólnym. Musiałam jeszcze raz wszystko obejrzeć. Miałam uczucie, że przez te wszystkie lata nigdy tak naprawdę nie oglądnęłam tego pomieszczenia. Oczywiście, wiedziałam jak wygląda. Co gdzie jest i tak dalej. Ale nigdy nie ... obejrzałam się, wyłącznie robiąc właśnie to. Patrząc się. Nigdy nie patrzyłam się na to wszystko świadomie.
Wyblakłe dywany na kamiennych ścianach, wyszywane czerwono złotą nitką. Wytarte materiały foteli, obitych krzeseł i sof. Leżące stosy pergaminu na stołach, porzucone pióra, zaschnięte kleksy atramentu na blacie. Popiół leżący sobie spokojnie w kominku, otaczający niedopaloną kłodę drzewa. Ciężkie zasłony zwisające przy oknach.
Zaczęłam chodzić, na wszystko zwracać uwagę. Uśmiechać się.
Nagle usłyszałam za mną skrzyp schodów. Odwróciłam się i zobaczyłam Rona.
- Dzień dobry, Ron.-
- No, hej.- oddał. Był jeszcze zaspany. - Co tak wcześnie wstajesz...?-
Przewróciłam oczyma.
- A czemu ty? Nie wiem, Ron. Tak mi się wstało.- odpowiedziałam, siadając na oparciu jednego fotela. Zaczęłam patrzeć się za okno. Słyszałam jak Ron podchodzi bliżej i przykuca koło mnie.
Przez chwilę milczeliśmy. Choć czułam, że Ron bardzo chciał coś powiedzieć.
Sięgnął po moją rękę. Była ciepła, duża. Moja dłoń mieściła się cała, zupełnie jakbym była lalką. Mój rozum mówił mi, że jest to dobre. Ale w moim sercu poczułam jakiś zamęt. Zaniepokoił mnie. Dlatego uścisnęłam szybko jego dłoń, ale puściłam też po tym. Wiedziałam, że teraz Ron się na mnie popatrzył. Ale na razie nie miałam mu do zaoferowania żadnych słów.
Przez chwilę znów cisza. Przez okno byłam w stanie zobaczyć to rozdarcie na niebie, przez które sączyło się światło. Miałam wrażenie, że było zielono niebieskie, ale to z powodu chmur, które je otaczały. Tak naprawdę nie miało żadnego koloru. Światło sprawiało, że wszystko inne nabiera barw, ale samo było bezbarwne. Choć tak to nazwać  to też pewnie jest ... niesprawiedliwe. Światło było światłem, nie musiało mieć kolorów, aby być pięknym. Już miało, posiadało swoją zdolność. A my tak często wszystko ze sobą mylimy. Chmury, kolory, światło...
Zadania. Zdolności. Nie widzimy istoty rzeczy. Nie zdajemy sobie sprawy...
- Hermiono...Mam takie uczucie, no, że... że coś jest nie tak. Nie wiem co, ale coś mi nie pasuję. -
Nie mogłam oderwać oczu od tego obrazu za oknem.
- Z nami.- dopowiedział po zachłyśnięciem się powietrzem.
Nie wiem dlaczego, ale w tym momencie się wystraszyłam. Spojrzałam na niego. I po sekundzie zrozumiałam. On był niewinny.
Całkowicie niewinny. Patrzył się na mnie, swoimi orzechowymi oczami, w których zobaczyłam tylko niezrozumienie i obawę.
To ze mną coś się stało. I tak się patrzyłam. Na twarz chłopaka, którego... właściwie powinnam kochać. Kochałam.
Kochałam?
Dlaczego nie byłam tego pewna? Dlaczego trochę tak, a trochę nie? Pomyliłam światło z kolorami? Z tym co widzę? Znaczy...Czy pomyślałam, że kocham kogoś, kto tak naprawdę... Nie.
- Powiedz coś. Proszę cię. Powiedz coś. Nie rozumiem tego.- mówił Ron. Pokręciłam lekko, bardzo lekko głową.
- Kocham cię.- powiedziałam. Teraz zmarszczyłam czoło, przymknęłam oczy. To brzmiało... prawidłowo. Ale...

Kąciki ust Rona zaczęła podnosić się do góry.
-A ja myślałem... Ale nie. Oczywiście. Nie. Wszystko w porządku.- odetchnął  i zamknął oczy. Serce mnie zaczęło kłuć. Ale...
Ron otworzył oczy.
- Będzie dobrze, prawda?- zapytał. Nie wiem gdzie byłam, kiedy zadał to pytanie. Miałam uczucie, że wszędzie na raz i nigdzie zarazem. We wspomnieniach z poprzednich lat. Widziałam jego twarze, takie różne. Widziałam siebie i Harry'ego. Widziałam, a raczej czułam to wszystko. I wszystko łączyło i rozchodziło się tu. Na teraźniejszej twarzy Rony. Na nim, taki jaki tu stał. Przede mną.
Nie mogłam inaczej, przytuliłam się do niego. Objęłam go. Tak mocno, że najpierw poczułam jego zaskoczenie, a potem ulgę. Uciechę. Ciepło.
Jego serce. Biło.

Dziewczyna stała w klasie, w ręce trzymała jeszcze różdżkę. Za oknem lekko przebijało się światło. Promienie. Klasa była pusta. Na ławce przed dziewczyną, leżały książki i parę zaschniętych ziół. Drzwi do klasy lekko się otworzyły. Dziewczyna spojrzała w tym kierunku, i uśmiechnęła się, zapominając o liściu, którego właśnie przed chwilą oglądała. - Krystian. - Chłopak wszedł, rozglądnął się i stanął przed dziewczyną. Przez chwilę oboje jakby nie wiedzieli co ze sobą zrobić. Patrzyli się tylko na siebie. - Nel. - powiedział w końcu. Wziął jej rękę, delikatnie. Niepewnie. A potem wyjął z jej dłoni różdżkę. -Przyjechałam dziś. Chciałem... chciałem cię zobaczyć.- mówił. Każde słowo kosztowało go dużo. Nel uśmiechnęła się. - Wiem.- powiedziała i przytuliła go. Można by powiedzieć, że na jego twarzy pojawiło się coś takiego... jak światło. Ale oczywiście... to tylko iluzja. - Jesteś... ja...- mówił. Ale ona zamknęła tylko oczy i niesłyszalnie dla jego uszu, wyszeptała: " Jesteśmy przyjaciółmi."- W taki sposób jakby dopiero teraz to zrozumiała. -Wiesz, że cię kocham.- powiedziała po chwili już głośniej. Jego serce biło...czuła je.
Oderwałam się od Rona. Nie wiem, może też dopiero po jakimś czasie. Ale wręcz odepchnęłam go od siebie. Moje oczy musiały wyrażać... strach. Poirytowanie. Nie wiem. Bo Ron...
- Co się stało?-
I jak mogłam odpowiedzieć? Jak? Jak mogłam dalej go okłamywać? Choć właśnie, zrozumiałam. Zrozumiałam, ale i też nie.
- Hermiono, twoje ręce się trzęsą.-
Nie spojrzałam na nie.
Odwróciłam się. Zamknęłam oczy. Odliczyłam do trzech, odwróciłam się z powrotem.
- Proszę... Proszę daj mi czas. Teraz. Obiecuje, że ... - ale przystanęłam. Mogłam mu to obiecać? Obiecać, że wszystko mu wytłumaczę? Tak. Za to wszystko. Musiałam.
- Obiecuję, że ci wytłumaczę.- wycisnęłam. Zobaczyłam jeszcze tylko jego oczy, na moment, ale to wystarczyło, musiałam... iść. Na razie.

- Hermiono!-
Chwyciłam ramę. Zacisnęłam palce na drewnie. Pozłacanym. Odwróciłam głowę.
- Obiecuję. - powiedziałam. Czułam się strasznie. Mówić, a nie mówić. Czuć, a czuć jeszcze tyle więcej. Nie wiedząc co, jak. I te myśli. Obrazy. Słowa.
Serce pędziło, ale w środku, coś mnie zaciskało. Czułam się jakbym wstrzymywała oddech, może dlatego, iż pewnie to dokładnie robiłam. Może. A może znów nie potrafiłam odróżnić jednego od drugiego.
W połowie trzeciego piętra zatrzymałam się. Musiałam się zastanowić. Gdzie iść dalej?
Nagle, coś... zatrzymało się przed moim nosem. Kawałek papieru. Unosił się. Tak jak kiedyś te babeczki dla Crabbe'a i Goyla. Chwyciłam go.
To był papier od Malfoya. Musiał... wydostać się z kieszeni, tak abym go zobaczyła. Sprytne zaklęcie.  W końcu papier nie może zacząć być gorący, ani nic w tym stylu.
- Za piętnaście minut.- przeczytałam.
No tak. Dzisiaj był ten dzień. Miał mi wytłumaczyć.
A ja przed chwil.a obiecałam wytłumaczenie, i nie wiedziałam nawet czy będę mogła  to spełnić. Spojrzałam na obraz na przeciwko mnie, pewien dosyć obszerny hrabia patrzył się na mnie z małym uśmieszkiem.
- No i co tu pana śmieszy?- zapytałam.
- Ach, nic. Nic. Ale ten papierek leciał już za panną aż od Grubej Damy. Wiem, bo mój kocur akurat u niej był i zaczął za nim gonić. Wszystko mi powiedział.-
- Nie wiedziałam, że postacie z obrazów rozumieją mowę zwierząt.- powiedziałam zaskoczona. Hrabia się uśmiechnął jeszcze bardziej.
- A to my w obrazach przecież mówimy jednym językiem. Tak, żeby się właśnie dogadać. Poza tym... ludzie nas malowali. Więc nawet jak malowali zwierzęta, nie umieli im dać daru mówienia po ich języku. No cóż. Nie wiem jak ty, ale ja idę.  - powiedział jeszcze, podniósł się ze swojego fotela, wziął kocura pod pachę i zniknął.
Pokręciłam głowę. Nie sądziłam, że jest coś czego bym nie wiedziała o tej szkole. A jednak. Dumbledore przecież zawsze mawiał, że Hogwart pozostawał do końca tajemniczy. Do końca trzymał swoje sekrety.
Nie wiem czy te piętnaście minut minęły, ale zaczęłam schodzić. Nie miałam innego celu.
Próbowałam zatamować uczucia. A przede wszystkim myśli, ale nie chciało mi wyjść. Przechodząc puste korytarze zaczęłam sobie przypominać. To co przed chwila było. To uczucie. Spojrzenie Rona. To co zobaczyłam.
Przez chwilę byłam zła, potem znowu nic nie rozumiałam.
Dlaczego to wszystko jest do siebie podobne? Dlaczego widzę we wspomnieniu coś, co u mnie się dzieję... na prawie ten sam sposób? Skąd te wątpliwości?
Przyjaciele. Naprawdę?
Naprawdę?
W pewnym momencie musiałam się zatrzymać, ponieważ nic nie widziałam. Wszystko się rozmazywało. Płakałam. Gdyby tylko, cała się trzęsłam.
Nie wiedziałam, że to może się ze mną stać, gdy tylko poczuje, że tracę kontrolę. Że nie wiem ... Nie rozumiem sama siebie.

Ta scena, kiedy mnie bolało, jak widziałam Rona z Lavender... to też była bezradność. Ból. Ale to było na swój sposób całkiem inne. Całkiem.


Kiedyś wstałam z murka i poszłam dalej. Musiałam. Idąc dalej ocierałam twarz. Zdawałam sobie sprawę, że jak dojdę do szklarni moje oczy będą wszystko zdradzać, ale ... trudno. Jeżeli będzie chciał, może się ze mnie wyśmiać.
Idąc między przejściami do szklarni, myślałam o tym, jak bardzo uczucia potrafią nas zmieszać. W takim stanie nie da się logicznie myśleć. Niemożliwe. A moje serce biło nadal. Mocno. Wręcz nie mogłam się na niczym innym skupić. Cały świat wydawał się pulsować. Bić.
Na polu było orzeźwiająco. Poczułam zimną wilgoć w powietrzu. Była mi znana z setnych innych poranków tutaj. Dawniej. Niebo było mieszanką błękitnej szarości. Chciałam odszukać mojej smugi światła, sądząc, iż to mnie uspokoi. Ten dzień przecież zdawał się mieć bardzo piękny początek, nie rozumiałam w jaki sposób tak szybko był w stanie obrócić się o trzysta-sześćdziesiąt stopni.
Nie zobaczyłam jej. Musiała być dalej na wschód, teraz byłam bardziej na południu, już nie mówiąc o tym, że mury zamku mi zasłaniały.
Kiedy prawie dotarłam,  spojrzałam na krótką chwilę w szybę szklarni. Gdzieniegdzie była zaparowana, a woda zamieniła się w małe kropelki, osiadając na przeźroczystej powierzchni. Za szybą zobaczyłam zieleń, zamazane kontury zarośli i regali.
Szklarnia nr. 8. To tu.
Wciągnęłam powietrze do płuc. "Trzeba iść naprzód."- pomyślałam, odgarnęłam kosmyk włosów za ucho i chwyciłam za srebrny uchwyt drzwi.
W środku przywitało mnie parne ciepło. Całkiem inaczej wilgotne powietrze niż na zewnątrz. Uszłam dwa kroki. Mój wzrok kierował mnie w wąski korytarz, utworzony przez regały ze srebrnego metalu. Z przegródek wyrastały przeróżne rośliny. Niektóre ze zwisającymi łodygami sięgały aż do ziemi, inne zaś tylko lekko dotykały ziemi. Regały były przepełnione, i nie mogłam zobaczyć jakiegoś konkretnego systemu. Miało się wrażenie, jakby każda z tych roślin została upchana na metalowe półki. Zobaczyłam kwiaty które zmieniały swoje kolory, kiedy tylko się do nich zbliżyłam. Były też listki drżące jakby na mój widok, jak i jeszcze inne gatunki, które widziałam po raz pierwszy.
Szklarnia nr. 8 służyła generalnie jako przechowalnia. Nigdy nie miałam tutaj lekcji. Ale nie słyszałam też, żeby wstęp był tutaj wzbroniony.
Korytarz nie był długi lecz wąski, co sprawiało, że musiałam czasem iść bokiem, aby przypadkiem nie przeszkodzić niektórym bardzo ruchliwym rośliną. W końcu wyszłam z niego i stanęłam przed już bardziej wolniejszą przestrzenią. Także tu sufit był podparty ozdobionymi podporami z metalu, jak w innych szklarniach. Okna były prawie wszystkie pokryte parą. A w powietrzu oprócz zapachu ciepłej ziemi, unosiło się też coś innego. Coś czego nie mogłam ani nazwać, ani do niczego porównać. Właściwie nawet nie wiem, czy był to naprawdę zapach. 
- Spóźniłaś się.- usłyszałam gdzieś obok mnie. Stwierdzenie. Cięte jak zwykle.
Draco Malfoy stał przy oknie, po mojej prawej stronie, jakieś półtora metra ode mnie. Nie wiem ile zajęło mi oglądanie wszystkiego, ale ... myślę, że jakąś chwilę na pewno. A jednak nie odezwał się od razu jak mnie zobaczył. Miałam dziwne poczucie, że w tym czasie mnie obserwował. Wciągnęłam powietrze.
Teraz ja na niego patrzyłam, i choć wiem, że powinnam mu odpowiedzieć, najpierw musiałam się upewnić, czy widzę dobrze. Nie. Coś było inaczej, ale nie mogłam zgadnąć co. Nie o ubranie chodziło, choć to też mnie trochę zaskoczyło. Jeszcze nigdy nie widziałam go w szarym kolorze.
Trafiłam na jego oczy, zatrzymałam się na nich. Tak. Jego oczy. W tym samym momencie on spojrzał również w moje i zobaczyłam w nich ruch. Zauważył.
- Wiem.- powiedziałam tylko. Nie miałam zamiaru przepraszać, ani się usprawiedliwiać. To po części jego wina, że nie napisał mi za pierwszym razem godziny.
Przekręcił głowę w bok. Przyglądał mi się i czułam, że wcale nie ma zamiaru tak szybko zaprzestać. Czułam się nieswojo, choć oddawałam mu tym samym.
Nie wiem od czego to zależało, może od siły spojrzenia, zaciętości, a może nawet koncentracji i opanowania, ale nie byłam w stanie go zatrzymać. Zablokować. On wydawał się mieć górę nade mną. Wygrywał to mierzenie się spojrzeniami.
Kiedy wyczuł, że się poddaje, uśmiechnął się lekko, ale nie odwrócił wzroku. Przekręcił głowę tylko na drugą stronę, zakładając ręce na klatkę piersiową. Przedtem opierał się o parapet.
Jego wzrok poszedł w dół i zatrzymał się na pewnym punkcie.
- Masz biały pył na spodniach.-  powiedział. Zdziwiłam się, ale spojrzałam w dół. Faktycznie. Musiałam otrzeć się o jakiś kwiat, kiedy szłam korytarzem.
- Hm. Wiem.- powiedziałam jeszcze raz. Nie wiedziałam wcześniej, ale mniejsza o to. Malfoy odchylił głowę do tyłu.
- Nie przeszkadza ci to?- zadziwił się. Pokręciłam głową. A on przytaknął. Rozglądnął się szybko, jakby miał podjąć zaraz jakąś decyzję i oderwał się od parapetu. Z kieszeni wyjął kwadratową chusteczkę i trzepnął nią, po czym kucnął . Ja rozumiejąc co chcę zrobić, odsunęłam się o jeden krok. Byłam więcej niż zdziwiona. Podniósł wzrok.
- Granger, proszę cię, nie wygłupiaj się. Ciebie może nie denerwuję, ale mnie.- powiedział i otarł dwoma szybkimi ruchami pył, spojrzał jeszcze raz i będąc zadowolony z wyniku szybko wstał. Ze zdziwienia nie mogłam się powstrzymać: Prychnęłam, na wpół śmiechem na wpół ze zdumienia.
- Draco Malfoy jest perfekcjonistą. Kto by pomyślał!-
Otarł włosy, który wpadły mu znów przed oczy i wysyłał mi ostrzegawcze spojrzenie.
- Każdy na swój sposób, nie sądzisz? Ty z twoimi książkami, wiedzą.. - oddał, zaczynając iść dalej do przodu. Zatrzymując się w połowie, odwrócił się. Znów się na siebie popatrzyliśmy.
W tym momencie słowa zdawały się zbędne. Zobaczyłam, że na ten czas tu on ściągnął swoją drugą twarz. Przynajmniej tak to odczułam. Nie wymienialiśmy dużo słów, ale to co działo... się w tej ciszy, mówiło o wiele więcej. Słowa czasem faktycznie potrafią zniszczyć równowagę. Nie pasują i tyle. Mają w końcu swoje granice.
Czułam, że jeśli teraz zadam jakieś pytanie, to napięcie i ta prawda, która pomiędzy nami gdzieś się przemieszczała i unosiła, zostanie brutalnie popchnięta, zatracona.
Byliśmy jakby w innej przestrzeni. Przestrzeń która nie potrzebowała słów. Nie był to jej język. Jej sposób komunikacji. Przestrzeń, która powstała z nas samych. Moje ja, jego ja.
I teraz znów przypomniała mi się scena. Przypomniał mi się Ron. Zrozumiałam. U niego nie było tej przestrzeni. Były dwa światy, odrębne. One nigdy nie potrafiły znaleźć spójności. Zawsze myślałam, że kocham Rona. Bo tak było. Zakochałam się w nim. Ale...
To nasze zakochanie się nie rozwinęło. Nasze światy nigdy nie odnalazły tej przestrzeni. Tej wspólnej przestrzeni. I to też chyba nie chodziło o to, że były zupełnie inne... W końcu świat mój i Malfoya jest naprawdę całkiem inny. Można by rzec, iż jakaś wspólna przestrzeń jest niemożliwa. A jednak...
Wciągnęłam powietrze. Mój strach powrócił. Ale równocześnie odczułam, że przed chwilą gdzieś w środku mnie pojawiło się ciepło i słodycz, jakiej jeszcze nie znałam. Odwróciłam się gwałtownie. Od niego.
W mojej głowie krążyły myśli. W jaki sposób to stworzyło się między mną, a nim? On, który nie znał co to współczucie, wyczucie... On, który był przez te wszystkie lata zapatrzony tylko w siebie. W swój status. W swoją wyższość. On który zdawał się nie mieć żadnej delikatności. Uczucia. Troski. Jak?  
- Granger?-
Moje serce zabiło szybciej. Już nie było go tam, gdzie przed chwilą. Stał za mną. Nie mogłam się odwrócić. Prawda? Przymknęłam oczy. A może to cały czas... nie była prawda? 
- Nie wiem o czym myślisz. Ale pomyśl o czymś innym.-
Co to znowu miało znaczyć? Nie mogłam się powstrzymać, nienawidziłam jak nie widziałam twarzy człowieka, który coś do mnie mówił.
Był naprawdę bardzo blisko.
- Nie rozumiem.-
Nie odpowiedział od razu.
- Przeraziło cię coś. Nie myśl o tym w takim razie.-  powiedział.
Zamknęłam oczy i wykrzywiłam usta, wzdychając zdenerwowana. Stałam bokiem do jego twarzy.
- Myślisz, że to takie proste?- zapytałam, szybko spoglądając na jego twarz. Jego szare oczy były spokojne na powierzchni, co było pod tego nie wiedziałam.
Wzruszył ramionami.
- Spróbuj.-
- Nie powinno cię to ..bawić? Nie, wiem... nie powinieneś zrobić wszystkiego, aby mnie jeszcze bardziej wyprowadzić z równowagi? Wyśmiać mnie, zadać wścibskie pytania? Cokolwiek? - uniosłam się. Spojrzał na mnie, znów nie odpowiadając od razu.
- Poczuła byś się wtedy... lepiej? Bo co ... mogłabyś odgrywać to co kiedyś? Myślałem, że zrozumiałaś. Kiedyś było jak było. I  wtedy to  było prawdą. Teraz jest coś innego. Nie rozumiesz, że nie mogę być tym kim byłem kiedyś? Nawet jakbym chciał? Nie umiem już tak na to wszystko patrzeć jak kiedyś. Nie umiem.- zrobił przerwę i utkwił wzrok w zaparowanym oknie.
- Wy... wy wszyscy macie łatwo. W prawdzie wydaje wam się, że jest wam ciężko... Straciliście bliskich. Tak dużo przeżyliście. Ciągłe wspomnienia, o...jak to boli! Straszne.Naprawdę straszne. I jeszcze ciągle śnicie o śmierciożercach po nocy. Sceneria Hogwartu.. jak wszyscy się tu tylko zabijali. Myślicie, że macie ciężko...! - Każde jego słowo było wypowiedziane ze złością, ironią...jadem. Goryczy.
Odwrócił głowę i spojrzał prosto na mnie. W jego oczach zobaczyłam jeden wielki żar.
- Ale... nie macie bladego pojęcia, jak to jest, kiedy nie może się wrócić do tego kim się było kiedyś. Jak to jest, kiedy zdajesz sobie sprawę, że całe twoje życie było przepełnione kłamstwami, które na dodatek miały władzę nad własną osobą. Kim się stałem. A przecież... były kłamstwami. Wszystko co odbierałem za prawdę było iluzją. Kiedy zrozumiałem, było za późno. Ale to nie jest najgorsze. -
Podszedł bliżej, spojrzał w dół. Na mnie. Na moją twarz. Dostrzegłam nawet jego jasne rzęsy.
- Najgorsze jest to, że brzydzę się teraz samym sobą, a równocześnie nie mogę nic zmienić. Nie mogę być lepszym, bo nim nie będę. W oczach innych zawsze będę tym kim byłem przez te wszystkie lata. Nawet w moich własnych. Nigdy nie wierzyłem w te dobre rzeczy. Bo kazano mi się z nich wyśmiewać. Nigdy nie martwiłem się o nikogo, prócz o siebie samego... Nigdy nie cieszyłem się razem z kimś. Nigdy nikogo nie pocieszyłem, ani nie pomogłem....
- Malfoy...- powiedziałam, bo nie mogłam już tego słuchać. Mówił nie tyle co szybko, jak i co raz bardziej energicznie. Podenerwowanie.
- Nigdy nie obchodzili mnie inni, a nawet to, czy mam prawdziwych przyjaciół....- powiedział już powolniej, ze zmarszczoną twarzą. Czułam, że to nie jest dobry pomysł. Wyliczanie wszystkiego co złe...
Widziałam to na jego twarzy.
- Nigdy mnie nikt, nikt nie obchodził... oprócz mnie. Czy to nie jest ... odstręczające?- wypluł to słowo, i z przerażeniem popatrzył mi się w twarz.
Nie wiedziałam co mu na to odpowiedzieć. A raczej nie sądziłam, że jedno lub kilka zdań tak po prostu wypowiedzianych miały by jakieś wielkie znaczenie. Teraz.
Czekał na coś. Na cokolwiek, ale ja nie wiedziałam co zrobić.
W końcu przymknął oczy.
- Nie myśl już o tym. Nie myśl o tym, co cię przeraża.- powiedziałam. Ani tak naprawdę cicho, ani głośno.
Wykrzywił usta i znów na mnie spojrzał.
- Myślisz, że to takie proste?- zacytował mnie przed kilkoma minutami. W jego oczach skoczyły parę iskier.
- Miałeś mi opowiedzieć o...- zaczęłam, kiedy stwierdziłam, że muszę teraz powrócić do jakichś faktów. Było mi za dużo, tego ... poruszania się w sferach, których nie znałam.
- Wiem, że płakałaś.- urwał mi nagle. Wstrzymałam oddech na sekundę.
- I co w związku z tym?- zapytałam, chcąc brzmieć rzeczowo i konkretnie. Jego spojrzenie przyczepiło się do mnie. Ale teraz na chwilę spojrzał w dół.
- Myślałem, że dam radę... nie znać powodu. Tak jak mówiłaś, kiedyś powód by mnie mało obchodził. Jeszcze bym tylko próbował wszystko pogorszyć. Rozdrapać. Ale nie widzę teraz w tym sensu...- urwał, i zamilkł. Jakby przez chwilę zanikł. Czekałam.
W końcu spojrzenie. Za nami był blat, oparł się o niego.
- Chcę, żeby mnie to nie obchodziło... I może nawet dał bym radę. Ale ostatnio ... jestem zbyt ciekawski. - powiedział, i zrobił minę, jakby sam nie mógł uwierzyć w to co przed chwila powiedział. Oderwał wzrok od ziemi i podniósł brwi.
- Powiedz mi.- zażądał.
Pokręciłam głową.
- Nie, Malfoy. Nie powiem. Nic by to nie dało...-
- Naprawdę?- zapytał sarkastycznie. - Widzisz? Właśnie o tym mówię!- zdenerwował się i oderwał znów od blatu. Strasznie dużo się dziś ruszał. Ruszył dwa kroki w przód, a ja w tył. Zatrzymał się.
- Nawet jak próbuję... Wszystko macie gdzieś.- prychnął i znów podszedł bliżej, a ja znów chciałam niepostrzeżenie pójść do tyłu. Ale on to przewidział, przytrzymał moją rękę.
- Boisz się mnie? - zapytał, nie potrafiłam wytłumaczyć tego co działo się w jego oczach. Coś go rozsadzało, czułam to. A ja znałam go tylko opanowanego. Był zły, zirytowany. Bałam się?
Był inny. Powiedział mi rzeczy, o których nigdy bym nie przypuszczała, że je wypowie do kogokolwiek. Miał ogień w oczach. Nie ten lód, co zawsze. Choć ten ogień był ... miał niebieskie płomienie. Wydawał się być nie parzący, ale to było złudzenie. Ten ogień był żywy.
Ale nie. Nigdy nie bałam się ognia.
Potrząsnęłam głową.
- To czemu się odsuwasz? Brzydzisz się mnie? Jaki paradoks, ja ciebie już nie.-
- Malfoy!- ostrzegłam go. Nadal trzymał mnie za rękę.
- Co? Powiedz mi, co mam zrobić? Nie ufasz mi. Nie wiesz jak mnie odebrać. To co mówię... Jest niczym. To co próbuję jest niczym. To może ja po prostu od razu przestanę? -
Odwróciłam wzrok bo nie byłam w stanie wytrzymać jego.
-Puść mnie.-
-Powiedz mi, czemu płakałaś. I to bardzo. Miałaś jeszcze czerwone policzki.-
-Nic nie muszę ci mówić. -
 Długa cisza, w której słyszałam moje bicie serca, jego oddech. Czułam zapach mokrej ziemi zmieszany z czymś słodkim. Patrzyłam się na okno i uświadomiłam, że on nadal mnie trzyma. Czułam ciepło jego dłoni.
- Proszę.- wyszeptał słabo, jakby siłował się z tym słowem. Ale jednak wygramoliło się z jego ust. Niesamowite.
Nagle cała ta sytuacja nabrała innych barw.  Poczułam ciepło i ulgę, a to nieprzyjemne napięcie rozpłynęło, rozwiązało się. To nie była tylko sprawa tego słowa. Uniosłam głowę, i zobaczyłam, że się uspokoił. Cała ta złość, to zdenerwowanie, ta furia... ulotniła się. Jego dłoń puściła mój nadgarstek.
Na końcu spojrzałam w jego oczy. Wymijały moje. Nie chciałam się już odsuwać. Chciałam tak stać.
W środku poczułam ciepło, słodkie. Trochę tak, gdy wiatr wieje i porusza włosami, a włosy ocierając się o twarz, gilgoczą. To czułam w środku, ale o wiele mocniej. Stałam tak, i nie mogłam się nadziwić. Temu uczuciu. A zarazem, było takie prawdziwe i realne. Oczywiste. Oczywiste, a nie do pojęcia.
- Znów coś zobaczyłam.- powiedziałam w końcu. Cicho. Podniósł lekko głowę, a na jego czole pojawiły się zmarszczki.
-Tylko?- dopytał.
Teraz pytanie do mnie samej: Chciałam być szczera? Teraz, tak naprawdę? Dało się tak?
- Rozmawiałam z Ronem. - powiedziałam niespodziewanie. Teraz to ja się zdziwiłam. Powiedziałam to.
Wciągnął powietrze.
- Co zrobił?- przecisnął przez zęby.
- Nie. Właśnie to nie tak. - szybko pokręciłam głową.
-Obiecałam mu wszystko wytłumaczyć. Moje zachowanie...ostatnio... Ja, to ja jestem winna. To ja jestem... inna.- wyszeptałam. Słowa zatrzepotały skrzydłami, szybko, dynamicznie. A jednocześnie były jak bańki mydlane. Takie lekkie, nierzeczywiste. Nagle były, istniały, a po chwili bezgłośnie pryskały, i nie było ich...
- Inna, ale nie winna, Granger. -
Zerwał jeden listek rośliny, która rosła obok.
- Zrozumiałem to. To że jesteśmy inni, niż kiedyś, nie czyni nas od razu winnymi za to, co przez to się dzieję, że już nie jesteśmy tacy jak dawniej.- powiedział spokojnie, oglądając liść.
Znów zapadła cisza. Taka wypełniona, pełna spokoju. A ten spokój aż dźwięczał swoją własną melodią, muzyką. Podeszłam do tej rośliny. Jej liście bardzo powoli poruszały się, wręcz tańczyły w zwolnionym tempie. Były koloru granatowego. Jak niebo w nocy nad jeziorem.
- Ale wydaje mi się, że coś... nie gra. I to przeze mnie.-
- Nie przez ciebie. Tylko, przez to co się dzieję. -
-Skoro tak mądrze odpowiadasz, czemu nie potrafisz przejąć tego do twojej sytuacji? Przed chwilą jeszcze oskarżałeś się i wymieniałaś wszystko co było najgorsze u ciebie. Nie rozumiem tego. W końcu już taki nie jesteś... -
Jego palce zastygły w bezruchu. Przygryzł na chwilę wargę. Byłam nie wytłumaczalnie zafascynowana obserwowaniem go, przy takich małych rzeczach, odruchach.
-Granger. Jest różnica. Nie. Są strasznie wielkie różnice pomiędzy mną, a tobą. Ty kogoś kochałaś. Nie tylko kogoś, wiele osób nawet. Ja nie. Nigdy. To mnie przeraża. To mi zabiera całą nadzieję. Nie chcę wierzyć w miłość, w przyjaźń... Ale tylko dlatego, abym nie czuł tego rozczarowania gdybym uwierzył i nie pokochał. Nie znalazł. Wolę sobie wmówić że czegoś takiego nie ma...
- Ale wiesz, że jest.-
- Nie ma dla mnie.- 



W tym samym czasie, chłopak, o którym przez ostatnie miesiące nadal mówiono, stał sam przed domem w lesie, w ręce trzymając pogniecione kartki papieru. Jego włosy sterczały na wszystkie strony, tak jak miały to w zwyczaju już od samego początku. Spojrzenie chłopaka było poirytowane. Jakby próbował coś zrozumieć, coś pogodzić w głowie, co najwyraźniej mu nie pasowało. 
Ten stan trwał parę chwil, w których chodził wte i we wte,przy okazji robiąc jeszcze większy chaos na swojej głowie. Miał za duże spodnie, tak że końcówki nogawek były już przydeptane i trochę brudne. Przed domem nie było tak naprawdę podwórka. A za domem to już w ogóle. Ziemia była tu pulchna, przez liście które od wieków spadały i same się w nią znów włączały, zamykając tak koło życia w lesie. Smugi światła wpadały przez małe lub większe szpary w koronach drzew, wiewiórki szybko, zwinnie i bez żadnego odgłosu przemieszczały się z drzewa na ziemię, a potem na następne drzewo, a z niego znów na kolejne. Wiał lekki, ale dość chłodny wiatr. 
Nagle Harry Potter oderwał wzrok od kartek, przystanął tak gwałtownie, że liście zaszeleściły pod podeszwami jego butów, i wbił oczy w jeden punkt w gąszczu lasu. Jego usta zaczęły się lekko poruszać. Czoło się zmarszczyło. Lecz po kilku sekundach pokręcił głową, oderwał się od ziemi i znów zaczął krążyć. Od dęba, do brzózki, od brzózki do krzaków dzikiego bzu, a od krzaków z powrotem do dęba.
Po jeszcze jednej rundzie, z kilkoma chwilowymi przystankami, oparł się w końcu o pień dębu, a jego ręce opadły na dół. Jakby bezradnie.
- Nie umiem w to uwierzyć. Po prostu nie umiem...- powiedział w końcu, kręcąc głową. - To nie ma sensu. Nie ma! - mówił sam do siebie. Miał ogromną ochotę po prostu krzyknąć, zezłościć się, ale z drugiej strony nie było po co. Był tu sam już od jakiegoś czasu i czuł, że nie długo, a może już za parę dni, zawróci. Jak się było przez dłuższy czas sam na sam, takie reakcje jak złość wydawały się po pewnym czasie... tylko wyczerpujące. Nikt oprócz jego samego tu nie było. Nikt go nie widział. 
W tamtym tygodniu myślał, że nie znajdzie tu niczego. Że będzie musiał wrócić z pustymi rękami. Teraz, trzymając te niby bezwartościowe kartki pergaminu w swoich dłoniach, czuł ulgę, że jednak został. Bo cena tego, co by było, gdyby się nie dowiedział tego, co w nich przeczytał, byłaby strasznie wysoka. Ten cały czas, kiedy chodził... krążył, nie był po to, aby coś zrozumieć, tylko po to, aby podjąć decyzję, co zrobić dalej. Co by było najbardziej rozsądne. Dobre. 
Parę dni temu nie wiedział nic. Teraz wiedział już całkiem sporo, oprócz może kilku rzeczy, które oczywiście, też były ważne, ale kto od razu wszystkiego  dowiadywał się na raz? Każda historia ujawnia się powoli, w swoim tempie. Tak jak ona tego chcę. Tego już się nauczył. Trzeba było być cierpliwym, ale również zawziętym.
Zdał sobie sprawę, że chodzi tu o jego przyjaciółkę. O Hermionę. 
W pewnej sekundzie zadał sobie nawet pytanie, co jest ważniejsze. To co było. Czy to, co jest. To było impulsywne. Wiedział przecież, że to co było, nie gra roli w tym jak postrzega ją. Zważając na to, iż przecież ona sama o tym nie miała najmniejszego pojęcia. Hermiona. 
Bał się. Ta wiadomość, ta wiedza... wzbudziła w nim straszny niepokój. Poczuł bezradność i niedowierzanie. Szczególnie dlatego, bo wiedział z czym miał do czynienia. Sam to przeszedł. Tak, 
przepowiednie potrafiły wszystko przewrócić do góry nogami, o ile nie zrobiły to już na samym początku. 


*

Odwróciłam się od niego. Czułam, że ta rozmowa  nigdzie nas nie prowadziła. Była męcząca, choć to prawda, że bardzo... mocna. A dla mnie szczególnie zdumiewająca, w końcu to nikt inny, niż Malfoy mówił do mnie takie rzeczy.
A pomimo tego, nie widziałam w tym sensu. Te słowa były tu zbyt... słabe. Nie nadawały się po prostu.
- Dlaczego chciałeś się akurat tutaj spotkać?-
Malfoy otrząsnął się momentalnie. Zauważyłam, że zdziwiłam go. Tą moją nagłą konkretnością..
- Akurat ty to powinnaś wiedzieć, ale to później...- zaczął. Zmarszczyłam czoło. Zaczął przechadzać się wokół stołów, pokrytych doniczkami.
- Masz racje. Po co ja ci to mówię? Po co ja robię z tego taki dramat?- powiedział zgorzkniale i jednym ruchem pstryknął swoimi palcami. Roślina przy której to zrobił skuliła się odruchowo.
- O Nott'cie powiem w wielkim skrócie. Nie chcę zajmować się jego osobą dłużej niż jest to konieczne. Nie dobrze mi się robi, kiedy tylko o nim pomyślę.-prychnął, a na jego twarzy pojawił się grymas.
-Słucham więc.- powiedziałam, ponieważ miałam wrażenie, że zaczyna mówić do siebie i jakby zapomniał o tym, że ja też tu jestem. Podniósł wzrok.
- Słuchasz...- zamyślił się. - Nie będzie ci się to podobać, ale prawda to prawda. Nie zawsze może być piękna i dobra, niewinna Granger.-
Przewróciłam oczyma, gdy posłał mi wścibski uśmiech. Ale on sam już był gdzie indziej, bo jego oczy jakby zamarzły. Stały się zimne i twarde, niedostępne i gładkie, jak zamglona szyba. Gładkie szkło.
- Żeby można to wszystko zrozumieć, trzeba zasięgnąć do początków.- zaczął powoli. Jego głos przypominał ten dawniejszy. Bała tam odraza, brak uczucia. A jednak wiedziałam, że... to nie był cały on. Taki mógł być... i był przez te wszystkie lata, ale to nie była całość. Tej myśli próbowałam się trzymać.
-Nott pojawił się akurat wtedy w moim życiu, kiedy ojciec postanowił mi wybierać przyjaciół.Sądząc, że tak będzie miał nade mną kontrolę. Dobierając mi towarzystwo, które on uważał za stosowne, nie musiał już na mnie... uważać. Był spokojny, kiedy wiedział, iż obracam się z ludźmi, którzy ... będą mieli na mnie odpowiedni wpływ. Nott był z rodziny, która bardzo chciała przypodobać się ojcu. Mieli te same wartości. Tak o to, dostałem swojego pierwszego kolegę.-
Zrobił przerwę, błądząc jeszcze w głowie w tamtych czasach.
- Ojciec wiedział co robi. Poskutkowało. W Hogwarcie jednak zaczęliśmy chodzić własnymi drogami. Głównie dlatego, bo ja stałem się strasznie, hm, władczy. Kochałem rządzić ludźmi. Każdy mnie szanował. A ja się tym rozkoszowałem. Pasowało mi to. Ale Nott nigdy nie mógł tego strawić. Nie lubił stać pode mną. Dlatego przez te lata, Crabbe i Goyle zawsze za mną chodzili. Im to nie przeszkadzało. Mogę nawet powiedzieć, że oni nie wiedzieli co ze sobą zrobić, gdy się im nie rozkazywało. Potrzebowali tego, czuli się dobrze z tym.- Malfoy spojrzał na mnie. - Ja też.-
Szkło. Jeżeli szło się rozbije, jest ostre i można się o nie skaleczyć. Ale najpierw jakoś musiało się rozbić. Lub przez kogoś. 
- Dopiero w szóstej klasie, okazali się być... nie użyteczni. Denerwowali mnie. A Nott po cichu zżerał się z zazdrości, o to, co zostało mi zadane. Na początku mnie to bawiło, czułem się przez to lepszy. Ale... szybko, szybko przestałem myśleć o kimkolwiek. Nie obchodziło mnie już nic. Tylko to, że jakoś musi mi się udać...-pokręcił głową, chcąc otrząsnąć się z tych odczuć.
- Harry miał na twoim punkcie obsesję. Sądził, że zostałeś śmierciożercą. Śledził cię czasami. Jakoś nie za bardzo mogliśmy mu w to uwierzyć...-
Malfoy się zaśmiał bez krzty rozbawienia.
- Potter. Tak, Potter ... węszył i miał w końcu rację.- odparł chłodno.
- Nie wiem czemu, ale komuś muszę to powiedzieć... - zaczął nagle, podnosząc głowę i zaciskając palcami blat.
- Nie miałem pojęcia co to znaczyło. Co będzie... - wydusił, patrząc się niby na mnie, a niby nie.
- Ja do tamtego momentu, nie byłem nawet sobą. Żyłem w kłamstwach. Wmawiałem sobie, że nad wszystkim panuje, że mam siłę, że jestem silny, ale byłem słaby. Byłem nikim. Bałem się tylko o własny tyłek.- syknął. - Nie zdawałem sobie sprawy w co się pakuję.- dopowiedział. Utkwił we mnie wzrok. Tak jakbym była kawałkiem wystającej skały, której można się złapać. - Wiem, że ... każdy może tak powiedzieć, po tym jak... - prychnął i spuścił oczy w dół, na chwilę. - Ale tak było.- dopowiedział ciszej, z powstrzymaną wściekłością. Zastanawiałam się na kogo. Na niego samego? Na jego ojca?
- Rozumiesz?-
Wciągnęłam powietrze. Jego usta się zacisnęły. Przeczesał szybko swoje włosy. Jego ręce tak bardzo chciały coś robić.
Nie wiem, czy rozumiałam. Być może
- Dobra. Inaczej: Wierzysz? - zapytał. To było inne pytanie.
- Komu?- dodałam. Chciałam, żeby dopowiedział coś ważnego.
- Mi. - To słowo było bardziej lekkie od powietrza, ale zajmowało równocześnie tak dużo przestrzeni.
A ja wiedziałam, że kiedyś bym mu nie uwierzyła.
Ale kiedyś już było. Kiwnęłam więc głową i zobaczyłam jak zamknął na chwilę oczy. Dopiero po kilku chwilach znów zaczął mówić.
- Jak Czarny Pan był w naszym domu, pewnej nocy poszedłem się czegoś napić i usłyszałem rozmowę. Między Nott'em i ...  sama wiesz. On był zbyt podekscytowany, żeby zauważyć, że ktoś słucha. Nie wiem jak Nott się tam znalazł. Może tak chciał go przekonać do siebie, serwując mu te ...historyjki.-
Zmarszczyłam czoło, a Malfoy mi wytłumaczył. Opowiedział.
Opowiedział o starej tajemnicy rodziny Nott i Black, a także o tym, że do dzisiaj dokładnie nie wie co robiło się w Barball Place. Tylko to, że Nott zobaczył go, kiedy Voldemort przeniósł się w tamto miejsce. A teraz panicznie się bał, iż ktoś wyjawi to Ministerstwie. Dlatego te chore fantazje. Wyobrażenia, iż Malfoy chcę go zniszczyć i że planuje coś razem ze mną. Bo przecież jemu samemu by nigdy nie uwierzyli. Jemu, który i tak o mały włos nie został aresztowany. Ale nie rozumiałam jednego...
- Czemu... czemu w ogóle na to wpadł? Przecież w tym roku nic mu nie zrobiłeś? -
To wszystko miało by sens, ale Nott musiał poczuć się najpierw zagrożony. Popatrzyłam się na ślizgona. Milczał.
I nie chciał przestać.
- Malfoy?-  Milczał, ale nie dlatego, bo już wszystko powiedział. Zaczął się ruszać. Chodzić. Przystępować z jednej nogi na drugą. Westchnął.
- Przypomniałem mu o tym w pociągu-
-Zagroziłeś mu, tak?-
Cisza. Spojrzenie. Oprócz tego żadnej reakcji.
-No to tak bez powodu też na to nie wpadł...-
Prychnął.
- Nie wiesz jak wtedy było. Chciał ...
- Podważyć twój autorytet. Zepchnąć cię na bok. Ośmieszyć i obrazić. Odebrać ci władzę?- wymieniłam.
Malfoy podszedł bliżej.
- Bardzo konkretnie się wyrażasz, Granger. Ale ... tak. Mniej czy więcej, pewnie to miał w zamiarze.-
- I dlatego musiałeś mu grozić? Naprawdę bardzo mądre posunięcie...- powiedziałam zdenerwowana. W tym momencie mogłabym się nawet uśmiechnąć. Chłopacy zawsze pozostają chłopakami. Wszyscy mniej czy więcej mieli te same cechy, jeśli chodzi o pewne sprawy.
Malfoy podniósł go góry brwi.
- Chyba nie sądzisz, że powinienem mu pozwolić?-
Pokręciłam głową. Bezradnie. W końcu to już się stało. Nie odstanie się.
Zaczęliśmy milczeć.
- Teraz wiesz, co wiedzieć chciałaś. -powiedział do mnie Draco Malfoy. Kiwnęłam głową.
Jego oczy stały sobie spokojnie przed moimi.
-Gdzie właściwie podział się Potter?-
Czy to pytanie mnie zdziwiło? Od pewnego momentu wszystko jakoś przestaję nas zadziwiać. Raczej: Przyjmujemy to jak niespodziewany promyk słońca w zachmurzonym niebie.
- Nie wiem. I nie, nie ukrywam niczego. Naprawdę nie wiem. - odpowiedziałam. Teraz on kiwnął głową. Odwrócił się do mnie plecami i zaczął iść na koniec szklarni. Zatrzymał się przed ścianą która była prawie kompletnie obrośnięta roślinami. Przez chwilę tylko odgarniał liście, jakby czegoś szukając. Jego długie, blade  palce delikatnie dotykały każdej łodygi. Nie rozumiałam tylko po co on to robił. Nagle zastygł w bezruchu.
- Chodź tu.- szepnął. Dwa słowa, szemrające. Ale tak gładkie jak tafla wody na jeziorze.
Poszłam więc i stanęłam koło niego. Nie widziałam na co tak intensywnie się patrzył, ale jego usta były lekko uśmiechnięte. Odsunął się na bok, a ja przez chwilę poczułam jakiś bardzo dziwny, ale przyjemny zapach. Tak szybko i krótko, iż od razu pomyślałam, że mi się zdawało.
Spojrzałam w lukę, którą nadal odgarniał swoimi rękami Malfoy. Przez chwilę myślałam, że nie widzę nic.  A później kiedy poczułam coś na końcówkach palców, że śnię.Po prostu dlatego, że to dopełniało jakby to wszystko co się dziś już stało. Tyle niemożliwości.
Zachłysnęłam się powietrzem.
- Skąd? Jak? -
Malfoy się lekko zaśmiał.
- Muszę ci jeszcze coś powiedzieć. - powiedział po chwili i puścił rękę. Oderwałam wzrok i spojrzałam mu w twarz.
- Po pierwsze: Nie wiem czemu, ale za dużo zacząłem przy tobie mówić. To jest strasznie beznadziejne. Ale z drugiej strony, jak sobie pomyślę, że przez te wszystkie lata... w sumie nigdy nie byłem ... prawdziwy i tylko zachowywałem się tak jak tego oczekiwał ode mnie ojciec, zaczynam brzydzić się samym  sobą. Ale trudno jest puścić ... co tak długo miało się na sobie.-
A co jak ktoś zacznie sklejać szybę kawałek po kawałku? Gołymi rękami...
- Po drugie: Kłamałem. A właściwie dopiero nie dawno zdałem sobie sprawę, że kłamałem. Wtedy, kiedy była ulewa... Chcę wiedzieć co to wszystko znaczy. Ale ... nie wiem czy chcę wiedzieć co się wtedy stało. -
Można się skaleczyć. Można się zranić. Ale może uda się wtedy... Może warto.
-Po trzecie: Zobaczyłem, że rysujesz jakąś roślinę na lekcjach. Dwa dni temu byłem tu, żeby przynieść sobie coś, co potrzebowałem do eliksiru. To było w nocy. Dlatego je zobaczyłem. Przebijały się... przez liście. - powiedział.
Tak, on znalazł coś, co rysowałam. Coś co było wyryte na mojej szkatułce, którą dostałam od Hagrida. Uspokajało mnie to, kiedy sobie rysowałem ten kwiat. Oczywiście, zapytałam się Neville'a, czy może wie co to za roślina. Ale on nie wiedział. A teraz stałam przed kwiatami, które były przeźroczyste. Ujrzałam je tylko po bardzo lekkich zagięciach. Gdzieniegdzie.
-Świecą w nocy. Pod liśćmi. - powiedziałam. Malfoy przytaknął.
-Tak. Ale co ciekawsze... Myślę, że  świecą przez światło które łapią przez dzień. Ale tylko kiedy wyjdzie księżyc. Zaobserwowałem. Na drugi dzień przyszedłem jeszcze raz.-
Nie byłam zdolna coś powiedzieć. Chciałam jeszcze raz odgarnąć liście, ale coś mnie powstrzymywało.
- Dałem jej imię. To była jedna z pierwszych rzeczy, które mnie zachwyciły... już od długiego czasu.-
Popatrzyłam się na niego na nowo. Miał iskry w oczach, jakby podobało mu się to, że ma jakąś tajemnicę. Coś co chcę usłyszeć, ale on czeka i wymierza czas.
I wymierza. I się patrzy. A ja wręcz połykam parne powietrze, na razie próbując nie zwracać uwagi na pytania, które tak bardzo się ze mną droczą. Droczą, bo wiedzą, iż bardzo chcę na nie odpowiedzi.
Ale ich nie ma. One też wymierzają czas. Bawią się. Wołają w swoim milczeniu.
- Roślina Gwiazd.- wyszeptał znów tak głośno.
Uśmiech.
- Podoba ci się?- pytanie. A ja miałam odpowiedź. Warto. Tak, warto sobie pokaleczyć dłonie. I...
Nie. Nie podobało mi się. Było idealne. Wcale nie mogło mi się nawet podobać.

Komentarze

Popularne posty