XX. Rozdział - Paczka i ten trzeci raz

 Przyjaźń nie potrzebuję słów, manifestów, częstych spotkań i eventów. Wystarczy obecność gdziekolwiek i przy czymkolwiek.






Ginny siedziała na łóżku, w rękach trzymając paczkę. Gdy przyszłam z Pokoju Życzeń, weszła niedługo po mnie. Miała spokojny wyraz twarzy, ale widziałam jej uczucia pod tym okryciem spokoju. To nie była tylko tęsknota za Harry'm, ani tylko zmartwienie. To było coś więcej, dużo więcej. Powoli obywałam się z faktem, że niektórych rzeczy, uczuć, nie da się opisać słowami. Mają granicę, tak samo jak i ludzie. 
Czasem chciało by się opisać jakąś sytuację pięknie, tak poetycznie, umiejętnie... tylko czasem tak się nie dało. Bo czasem prostota zastępuje wszystko idealne, perfekcyjne. Czasem wystarczy nie wiele, żeby zaciekawić, przekazać prawdę.  
Prawdę. Jaka jest ta prawda o człowieku, jak i gdzie ją znaleźć? Czy prawda jest tym, w co wierzymy, czy to co naprawdę jest prawdziwe? I jak to odkryć?
Siedziałam na łóżku i trzymałam w rękach mój notes. To był prezent urodzinowy od mojej mamy. Oszczędzałam kartki. Nie chciałam go skończyć, nie chciałam. Chciałam aby wciąż był. Nie miał końca.
Ale przecież wszystko miało koniec. Nawet ta wojna się skończyła. 
Nawet jak nie skończę tego notesu, to kiedyś mnie zabraknie na tym świecie i nikt nie będzie wiedział, czemu właściwie ten  notes nie jest skończony. Bo właściwie wtedy będzie skończony. Nie będzie miał nikogo kto prowadziłby go dalej. 
Trzymając pióro w ręce, patrzyłam się na pustą kartkę. Stwierdziłam, że bardziej lubiłam niezapisane kartki niż zapisane. Znaczy kochałam się patrzeć na pustkę, bo to tak bardzo mnie kusiło, aby coś napisać. To było naprawdę niesamowite. Chociaż książki same w sobie, zapisane...pełne wiedzy, historii, faktów i opisów też wywoływały u mnie zachwyt.
A pamiętałam, jak niedawno jeszcze czekaliśmy na nasze sowy z wynikami testów z piątej klasy. Wtedy nauka była dla mnie prawie najważniejsza. Nadal w pewnym sensie była. Lubiłam się uczyć, dowiadywać prawdy, nowości. Nadal byłam ciekawska. Ale zaczęłam myśleć też już w całkiem innych kierunkach.

- Hermiono?- Podniosłam głowę. Ginny stała nade mną. W ręce nadal trzymała paczuszkę.
- Tak?-
Usiadła na łóżku. Zaczęła bawić się sznureczkiem, który oplatał papier. 
- Byłam u Hagrida. Myślałam, że może on coś wie. No wiesz, o Harry'm.- powiedziała Ginny, patrząc się teraz w małe okienko w ścianie. Szarość. 
Czekałam. Ginny wypuściła powietrze. Znałam już jej odpowiedzieć, zanim zabrała się w ogóle za mówienie. Ale dałam jej wymówić te słowa. Czasem one chciały z nas wyjść. Tak po prostu.
- Ale on nie wie. Harry do niego nie pisał... Ja...- 
Nie mogła skończyć. Odłożyłam notes, podciągnęłam się i usiadłam na krawędzi łóżka. Objęłam ręką Ginny.
- Wiem.- powiedziałam tylko. Ginny spojrzała mi w oczy. Najpierw był tam tylko smutek, ale po chwili pojawiło się też coś innego. Jakby sobie o czymś przypomniała. Otwarła usta. A ja, jak by na sygnał odwróciłam wzrok. Jakbym czuła, że... nie chcę słyszeć tego pytania.
- Ron mi powiedział... i proszę nie bądź na niego zła, ale on mi powiedział, że McGonagall kazała ci współpracować z Malfoy'em. Dlaczego mi tego nie powiedziałaś?- 
Tak. Pytanie.
-Nie chciałam... no wiesz, nie chciałam mówić komukolwiek. Ale Ronowi musiałam powiedzieć. - stwierdziłam po chwili, wiedząc jednak że moje usprawiedliwienie jest marne. 
- Ale mi przecież ufasz. Czemu...?-  
Westchnęłam. W sumie sama nie wiedziałam. 
Na chwilę było cicho.
- Dobrze, mniejsza o to. Jak jest? Nie wyobrażam sobie tego, tak szczerze mówiąc.- powiedziała. Spojrzałam na nią ze wdzięcznością. Rozumiała. Rozumiała, że czasem robiło się rzeczy, albo też się ich nie robiło, i nie wiedziało się czemu właściwie tak, a nie inaczej. 
Zastanowiłam się nad odpowiedzią.
- Ja też nie wiedziałam jak będzie. Ale ... Malfoy, myślę, że ta wojna była w pewnym sensie dla niego ratunkiem. - powiedziałam, cicho, bo po raz pierwszy wypowiadałam słowa tego typu. Myśl, która kryła się w ostatnim czasie tylko po kątach. 
- Że niby jest teraz lepszy? Anielski Malfoy, tak?- odparła szyderczo Gin.
Pokręciłam głową.
- Nie. Oczywiście, że nie. Anielski to on raczej nigdy nie będzie. Chodziło mi bardziej o to, że ... no wiesz, ten jego egoizm się zachwiał w pewnym sensie. Tylko to i tak nie ma znaczenia. Przynajmniej tak twierdzi, bo i tak wszyscy będą go widzieli jak go widzieli już wcześniej. - otworzyłam się i poczułam, że tego potrzebowałam. Chciałam komuś o tym powiedzieć. O tym ziarnku prawdy, które odkryłam. Które on dał mi zobaczyć. 
Lecz Ginny jedynie prychnęła.
- Ty uważaj, żeby on ci tylko oczu nie zamydlił.- 
- Ale nie widzisz? Właśnie o to chodzi. Każdy mu przylepił etykietkę. To jak w ogóle ma się zmienić, jak każdy tak myśli?- A czasami słowa same zaskakują. Są niesamowite. Jak ptaki, nagle zmieniające swój kierunek. Nie do przewidzenia.
Ginny spojrzała na mnie zdziwiona.
- Ojej. Widzę, że to się już stało. - westchnęła.
 -Myślę, że masz racje.-powiedziała po chwili z zastanowieniem. - Tylko jest jedno ale. To przytrafia na każdego w tej szkole, oprócz Malfoy'a. Przecież dobrze wiesz jaki on był przez te wszystkie lata. Można wierzyć w dobro u ludzi, tylko z rozumem, z logiką. Zmiana na dobre nie dzieję się od tak.- powiedziała i pstryknęła palcem.
- Wiem, jaki był. Nadal wiem. Ale wiem też, że coś zaczyna się dziać. Ty wiedziałaś, że on umie grać na gitarze? - zapytałam. Znowu słowa, których się nie spodziewałam. W sumie w cale nie byłam taka impulsywna. Lecz w tym momencie to wszytko tak po prostu ze mnie wyskakiwało. Na świat.
 Ruda zrobiła wielkie oczy.
- Serio? Nie wierzę. Nie. Nie. To musi być jakiś żart. Nie wierzę ci.- powiedziała, lekko krzywiąc usta do grymasu. Uśmiechnęłam się.
Sprawiało mi przyjemność...
Ale w sumie co takiego? To, że mogłam jej powiedzieć, iż Malfoy wcale nie jest taki zły, jaki był przez te wszystkie lata?  Czy po prostu karmienie jej prawdą? Czy może jeszcze coś innego...? 
- Nie. Serio. Umie grać. Całkiem dobrze.- odpowiedziałam ze staraniem lekko, zapatrując się na paczkę. 
- Nie do wiary...- oburzyła się jeszcze Ginny. 
- Co to jest za paczka? - spytałam.
- Aaach, to. To dał mi Hagrid. Dla ciebie. Powiedział, że... chyba teraz już przyszedł na to czas. Czy coś w tym stylu. -  
Zmarszczyłam czoło w tym samym czasie co Gin. Dla mnie? 
Wzięłam ją do rąk, ale poczułam, że to nie czas aby ją teraz otwierać. Przeczucie. Poczułam też nagły wyrzut sumienia, ponieważ od początku nowego roku szkolnego nie odwiedziłam Hagrida. Ron zapewne tego też raczej nie zrobił. Trzeba było to zmienić.
- Dzięki... Eh, myślę, że zobaczę później co w niej jest.- powiedziałam.- Jestem strasznie zmęczona.- dodałam, gdyż naprawdę tak było.
Gin kiwnęła głową. 
- Tak, ja też, ale muszę jeszcze napisać coś dla Slughorn'a. Ten staruszek naprawdę trzyma się świetnie. Nie wiem czemu oddał swoją posadę temu Melphisowi.-mruknęła Ginny wstając z łóżka. Dla mnie bardziej stosownie było teraz ugryźć się w język. 


Ginny wyszła po paru minutach, z książkami pod pachą, a że jak na razie nikogo poza mną  nie było w Dormitorium, zaczęłam przyglądać się paczce. 
Papier był jasno brązowy, wymięty i nosił na sobie kilka plam. Paczka nie była dosyć ciężka, ani dosyć duża. Była twarda. 
Nie wiem co, ale coś mnie powstrzymywało od otwarcia jej. Przypomniałam sobie list od Nel, a także to, że nie odpowiedziała na mój. Moje wizje, które na razie ustały, ale w końcu ... nie sądziłam, żeby na tym był koniec. 
Dziwne zachowanie Krystiana, jego tajemnice. Harry. 
A co jeśli to wszystko miało w jakiś sposób z tym do czynienia? Tylko skąd akurat Hagrid miał by coś dla mnie w tym kontekście?
Hermiono, otwórz. To się okażę. 
Zacisnęłam palce na papierze.  Co zrobić? 
*

Nie otworzyłam tej paczki. Pięć minut po wyjściu Ginny przyszła Parvati. Od śmierci jej siostry zamknęła się w sobie. Nie tylko ona.
Nie otworzyłam więc paczki. Może właśnie takiej wymówki potrzebowałam. Zamiast tego otworzyłam notes i napisałam parę linijek, zanim zabrałam się do pracy nad zadaniami domowymi.

Wiemy, że nasz świat zmienia się ciągle. To dlaczego tak trudno nam uwierzyć w to, że ludzie też mogą się zmienić? 
Dlaczego mi tak trudno w to uwierzyć?  W jaki sprawiedliwy sposób określić rzeczy jako bezsensowne lub jako sensowne? CO miało sens, a co nie? Od czego to zależało? 
Dlaczego mam uczucie, że mój chłopak nie jest moim chłopakiem? Tylko moim najlepszym przyjacielem? Przecież tak bardzo tego pragnęłam... 
Myślałam, że tak.  Że tego chcę. 
Co, jak coś zrobiłam źle, myślałam źle. Źle się zrozumiałam?
Rodzice przekazali mi wiarę w Boga. Nie ważne jaki nasz świat jest i jacy ludzie, nigdy nie powinniśmy myśleć, że jesteśmy sami. Miłość jest w każdym z nas. 
Czyli Bóg jest z nami, chcę z nami być. 
Szukamy miłości, ale jej nie dajemy. A jeśli już, to okazuje się, że myślimy przy tym tylko o sobie. ..
Myślałam, że tak dużo nauczyła nas ta wojna. Że zrozumieliśmy przez nią wartość życia, uczuć...
Ale tak naprawdę...
My nic nie robimy z tym, czego się nauczyliśmy. Nadal etykietujemy ludzi. Nadal myślimy stereotypami. Nadal trzymamy się tego, co znamy. 
Kurczowo.
Tak bardzo staramy się, żeby wszystko było takie jak kiedyś. Stary porządek, bo w nim odczuwamy bezpieczeństwo. 
Stoimy na moście. Pod nami przepaść. Przeszliśmy już połowę bez patrzenia się w dół.
A w tej właśnie połowie, urwała się deska, i przez przypadek nasz wzrok powędrował w dół. Ogarnia nas strach. Nie chcemy iść dalej. Chcemy zawrócić. 
Ale nie można zawrócić. Bo to nas nie poprowadzi dalej. Nasza odwaga pójdzie na marne. Trzeba iść na przód. Pomimo tej przepaści, niepewności.
Trzeba zobaczyć co czeka na drugim końcu. 
No właśnie, a co ja próbuje cały czas zrobić?  Chcę tak bardzo, żeby wszystko było jak dawniej. 
Ale nie będzie. 
Nie mogę zawrócić. 


 *

 - Blaise.- powiedziałem pewnego ranka przy śniadaniu. Siedzieliśmy jak zwykle na boku. Pansy parę dni temu rozstała się z Nott'em. Nie wiem jak miałem to odebrać. Nie wiedziałem nadal co czuć. Bo nie czułem nic przez większość dnia. Ale gdzieś jednak... w mojej podświadomości biłem jej brawo, że wreszcie z tym skończyła.
Że może zacznie teraz żyć inaczej. 
Co do mojej osoby...
- Blaise, powiedz mi... coś o mnie.-  powiedziałem, patrząc się na mój kielich z sokiem dyniowym. Sowy już zdążyły dostarczyć pocztę. Ja nie dostałem nic. Proroka nie zamawiałem. Blaise dostał jeden list, przy którym zaczął się uśmiechać. Nie mogłem się na to zbyt długo patrzeć, dlatego też zacząłem rozmowę. Musiał się oderwać od tego listu. 
- Że co?- zapytał zdziwiony. Przewróciłem oczyma.
- No coś o mnie. Wiesz....- 
- Nie, nie wiem. O co ci chodzi, Draco? - 
Spojrzałem na niego. Nie wierzyłem mu, że nie wiedział. Blaise nie był palantem. Nie był jak Crabbe i Goyle.
- Hm.- udał, że się zamyślił. Odłożył list. Dobrze. 
- Ale jaka przestrzeń czasowa?- dopytał. Odwróciłem wzrok. 
- Od początku.- powiedziałem w końcu. 
Zaczął wystukiwać jakiś rytm na blacie, jego ciemna skóra na czole zmarszczyła się,  i przygryzł lekko wargę. Widziałem, że nie chciał powiedzieć czegoś nie odpowiedniego. Ale mnie nie obchodziło teraz ... czy powie coś nie taktownego. Miało być prawdziwe. Miało być prawdą.
Dzisiaj jak wstałem znalazłem w kieszeni moich spodni ten kawałek pomiętego papieru, który na początku roku zmiąłem i do tej pory o nim nie pamiętałem. Kim jestem?
Teraz znajdował się w mojej lewej ręce. Nadal nie miałem pojęcia kto mógłby mi to wysłać. Ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie?
- Powiem tak, Draco... Za delikatny to ty nigdy nie byłeś.- powiedział ostrożnie, patrząc się na mnie spod łba. Gdy nic nie powiedziałem, ani nawet nie prychnąłem, nastała chwila ciszy, w której na pewno się zastanawiał co się ze mną stało.
- Tak. Wiem. Ale myślisz, że... mogłem być inny? - wypaliłem. Widziałem, jak moje oczy odbijają się w jego.
Blaise na chwilę zamienił się w kamień, dopiero po kilku sekundach powoli zaprzeczył głową. Odwróciłem wzrok. Spojrzałem na drugą strony sali. Dostrzegłem Granger która siedziała nad jakąś książką i pergaminem, trzymając pióro w ręce. Przy śniadaniu. Weasley nieziemskim tempem wpychał do siebie jajecznicę.
- Draco, nie ma sensu teraz zadawać sobie takich pytań. Byliśmy jacy byliśmy. Liczy się tu i teraz. Nie to co było.- usłyszałem głos mojego przyjaciela. Był nim? Wiem, że bardzo chciał, aby był dla mnie kimś takim. Widziałem, że chciał mnie jakoś ratować. Ale czy ratowało się kogoś, kto nawet nie wiedział z czego miał by być ratowany?
- No to się mylisz. W moim przypadku, zawsze będzie się liczyło to co było. Ludzie nie zapomną. Ja na ich miejscu też bym nie mógł. - prychnąłem. Ten świat tak mnie odstręczał. Wszystko w sumie było bez sensu. Bez sensu było to, że nie chciałem myśleć o mojej przeszłości, że chciałem żyć inaczej. Bezsensu, bo nikt mi nigdy nie uwierzy. Nie będzie chciał poznać. Nie zapomną mi tego. Nigdy. Cały świat był teraz lepszy.
Jest za późno. - pomyślałem. Za późno.
Odskoczyłem od stołu.
- Draco!- zawołał Blaise. Kilka ślizgonów popatrzyło się w moją stronę. A niech się gapią. Niech się tylko gapią. - 


*

Mijały dni, a ja nie miałam nadal odwagi żeby otworzyć tą paczkę. Nie powiedziałam o niej Ronowi. Lekcje mijały tak jak zawsze. Jako prefekt musiałam od czasu do czasu karać po niektórych  zbyt pomysłowych pierwszoklasistów. Ron nigdy się tym zbytnio nie przejmował. Poza tym byłam zmuszona napisać list do George'a, ponieważ jeden z produktów, które sprzedawał... nie dawał spokoju. Oczywiście odpisał mi bardzo grzecznie i trochę ironicznie, jak to George. Podobno pomyśli nad ograniczeniem wiekowym. 
 Ron natomiast stawał się coraz bardziej podenerwowany, ponieważ zbliżał się pierwszy mecz sezonu. Gryffindor przeciwko Ravenclaw. Choć ciągle mówił, że będzie to bardzo łatwa gra, ponieważ Ravenclaw nadal nie miał dobrego szukającego, widziałam jak bardzo był rozkojarzony. Na dodatkowych zajęciach Transmutacji częściowo przysypiał, gdyż Ginny zaostrzyła treningi. Domyślałam się dlaczego. To była jedyna rzecz, która mogła ją sprowadzić na inne myśli, a przy której równocześnie czuła się blisko Harry'ego. 
Pogoda się zmieniała. W prawdzie te zmiany były bardzo małe, ale jednak dla kogoś obytego z tym kawałkiem ziemi, widoczne. Co raz wcześniej słońce zaczęło skrywać się za górami, co raz częściej padał zimny, ciężki deszcz i wiał wiatr, któremu nadal nie znudziło się mierzenie z potężnymi murami zamku. Duchy chodziły z ponurymi minami, a w obrazach było coraz częściej słychać kłótnie i można było za obserwować naburmuszone miny. Nawet Sir Nicholas, zwykle bardzo przyjazny i gadatliwy duch Gryffindoru ostatnio co raz rzadziej porywał się na rozmowę przy naszym stole. Co zatem robił Irytek, każdy mógł sobie wyobrazić. Toczyła się odwieczna bitwa pomiędzy Filch'em, a tym upierdliwym duchem. Czasem pozwalał sobie na wybryki przed samymi oczami nauczycieli, co naprawdę nawet u niego zdarzało się rzadko.
Tak, zmiana pogody i pory roku faktycznie wszystkim doskwierała. Lekcje historii były chyba jeszcze bardziej nudne niż zwykle, a profesor Flitwick ostatnio pomylił sobie dwa zaklęcia. Oczywiście, prawie nikt tego nie zauważył, lub jeśli tak, to każdy wstrzymał się od napomnienia. Ja również. 
Parę tygodni wcześniej wyjaśniłam McGonagall, iż  muszę na chwilę przerwać spotkania z Malfoy'em. Mimo upomnień Malfoy'a, powiedziałam jej o Nott'cie, a także o tym, że będzie dobrze, jeżeli oboje, ja i Malfoy, damy sobie czas. McGonagall się zgodziła, pod warunkiem, iż w najbliższym czasie wrócimy do spotkań. chciała abyśmy, jak wszystkie grupy zaplanowane na występ w czasie Bożego Narodzenia, wyrobili się i zdążyli. Nie mogłam jednak zapomnieć jak na mnie patrzyła. Jakby wiedziała coś, o czym nie mogła mi powiedzieć. Czyli dyrektorka też była w to wszystko zamieszana?

Jego samego widywałam na prawie wszystkich moich lekcjach. Czułam  pomiędzy nami tą napiętą atmosferę, ale nikt z nas nigdy nic nie mówił. Co jeszcze, staraliśmy naprawdę nie zwracać na siebie poszczególnej uwagi. Staraliśmy się. Ale nie wychodziło. Od czasu do czasu zawsze napotykałam jego spojrzenie. Jasno szare oczy. I w zależności, kto kogo zaskoczył, szybko znów odwracaliśmy nasze spojrzenia. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć, ale za każdym razem ...czułam jak na chwilę czas kompletnie zmienia swój rytm. Wszystko się zatrzymywało, by zaraz znów nabrać normalnego tempa. To było coś z czym się jeszcze kompletnie nie spotkałam. Malfoy zawsze był wścibski, denerwował i obrażał wszystkich, przed którymi nie miał respektu. Wojna zamieniła go w kogoś innego. Nie wiem kogo, ale teraz sama nie mogłam go zostawić w tej szufladce pod którą go zawsze trzymałam. Wystarczy jak pomyślę o tym jak mnie wtedy przeprosił, lub wtedy jak grał w Pokoju Życzeń. Nie licząc do tego tych wszystkich wizji, a także tego jak zachował się wtedy na lekcji Melphisa. Co się działo w nim? Co to była za relacja między nami? Nie miałam na to określenia. To wisiało w powietrzu, i nikt z nas na razie nie chciał tego jakkolwiek tknąć. Może tak było najlepiej.

Z Agnes parę razy w tygodniu odrabiałam lekcje. To ona zawsze doprowadzała mnie do śmiechu, parę razy nawet próbowała mnie nakłonić, aby napisać list do Harry'ego. Omówiłam to z Ronem, ale oboje stwierdziliśmy, że poczekamy jeszcze trochę. Widocznie tak musiało być. 
Krystian Melphis od incydentu z Theodorem Nott'em powrócił do swojego dawnego stylu bycia. Zamknięty w sobie, opanowany, dziwnie nieobecny. Klub Pojedynku się odbywał, ale w szczególności przychodziły na niego tylko młodsze klasy. W naszej klasie już nigdy więcej nie było żadnego pojedynku.
Wszystko mogło tak się toczyć dalej, mogło, ale jednak nie. Ponieważ pewnego dnia stało się coś, co znów przerwało rutynę. Z doświadczenia wiedziałam już, że zawsze rutyna zostawała przerwana. Przez te wszystkie lata zawsze miało to do czynienia z Harry'm. Okazało się, że stało się to również wtedy, kiedy Harry'ego nie było z nami. Czyli teraz. Na naszym ostatnim roku w Hogwarcie. Na moim ostatnim roku.

Była to kolejna wizja. To ona w końcu zmusiła mnie, aby zacząć dążyć do prawdy. Do rozwikłania tego, czego nie rozumiałam. Tego o czym nikt najwyraźniej nie chciał mi powiedzieć. To ona również w pewnym sensie wszystko zmieniła. Wszystko przewróciła do góry nogami.

Lecz sama w sobie wizja, nie wiele by dała, gdyby w tym samym  czasie nie zdarzyło się jeszcze parę innych rzeczy.  Kilka słów, dwa spojrzenia, jedno spotkanie,słowa, których nigdy nie miałam w planie powiedzieć... i to, że wreszcie otwarłam tą paczkę. No i mecz. Tak, mecz. Zajęcia z eliksirów i ... Ale zróbmy z tego porządek.

*

Była sobota, wpół do dziesiątej, kiedy Ron koło mnie przy stole, wstał. Głowę miał w skórzanym hełmie. W lewej ręce trzymał skórzane rękawiczki. W koło nas było słychać śmiechy, rozmowy i krzyki. Każdy był podekscytowany pierwszym meczem sezonu. Pierwszym meczem po wojnie.
Ginny właśnie coś tłumaczyła dwóm chłopakom, którzy najwyraźniej objęli posadę Freda i George'a. Popatrzyłam się na ich twarze i pomimo, że życzyłam im w duchu dużo szczęścia, wiedziałam, że prawie każdy dziś przypomni sobie słynnych rudych bliźniaków. Nikt nigdy nie będzie tak dobry, jak oni.
Dopiłam łyk soku, odłożyłam książkę z której właśnie próbowałam zrozumieć formułkę na wyliczenie siły zaklęcia Cradehoff'a i również podniosłam się z ławki. Ron stał i szklanym wzrokiem patrzył się za okno. Pogoda jak już nie raz, nie miała humoru dopisać w tym dniu. W prawdzie nie było dużego wiatru, ale już od ósmej padał deszcz. Po szybie spływały jasno szare krople.
Ron odwrócił do mnie głowę i spojrzał na mnie. Uśmiechnął się lekko. Był tak blady i szary jak te krople.
- Czym ja się przejmuje, przecież przeżyliśmy gorsze rzeczy, prawda?- zapytał. Nie mogłam inaczej, oddałam mu uśmiech. Chciałam, żeby tak właśnie zawsze zostało. Ja i on. Nasza niewytłumaczalna przyjaźń, która zamieniła się w miłość. Nasza przyjaźń z Harry'm.
Chciałam nadal ich zaskakiwać moją wiedzą, chodzić pod peleryną niewidką, kryć się w schowkach na miotły, odwracać czas, stawiać czoło niespodziewanym zdarzeniom. Tańczyć z Harry'm do muzyki, która leci w radiu. Ale stoimy w połowie mostu i nie da się zawrócić. Nie da się wrócić do tego co było, bo to właśnie zaprowadziło nas do dzisiejszego dnia.
Wzięłam Rona za prawą rękę. Jego dłoń była taka duża w porównaniu do mojej. Uścisnęłam ją. Popatrzyłam się w jego oczy i rzuciłam mu się na szyję. Nie wiem dlaczego ale chciało mi się nagle płakać. Może dlatego, bo czułam, że teraz wszystko może się inaczej potoczyć. Zło zostało pokonane, ale zapominamy, że ono zawsze i wszędzie może się pojawić, tylko w innej odsłonie. Lecz nie warto ulegać pokusie lękania się przed złem. Bardziej wierzyć w to, co sprawia, że go zwalczamy, nawet o tym nie wiedząc.
Ron uścisnął mnie mocno i zagrzebał swoją głowę w moich włosach. Od pierwszej klasy trochę się zmieniły. Nie były już takie puszyste i nie sterczały we wszystkie strony, ale jednak... dało się w nich jeszcze zniknąć.
-Kocham cię, wiesz?- mruknął. A mnie przeszyły dreszcze. Ronowi zawsze było bardzo ciężko nazywać swoje uczucia po imieniu. Zresztą chyba każdemu jest ciężko. Te słowa rozeszły się po mnie jak promień słońca. Przymknęłam mocno oczy, wciągnęłam głęboko powietrze, czując jego charakterystyczny zapach. Tak miało być, prawda? Tak bardzo ceniłam sobie jego bliskość. Że mogliśmy po tylu latach nareszcie być tak blisko. Ceniłam to. Dawało mi to siły, ciepła...
Już miałam odpowiedzieć, naprawdę miałam odpowiedzieć, zdając sobie zarówno sprawę, że jeszcze nigdy nie powiedziałam mu tych słów. Ale nie wiem dlaczego, naprawdę nie wiem czemu, przekrzywiłam głowę i otwarłam oczy. A przypadek chciał, że mój wzrok padł na osobę, stojącą po drugiej stronie sali. I znów na chwilę zatrzymał się czas. Nie wiem, być może mi się tylko przewidziało, ale ... zobaczyłam przez chwilę lekki uśmiech na tej blady twarzy. Tak inaczej bladej jak Rona. Draco Malfoy.
I naprawdę nie miałam słowa na określenie tego wyrazu twarzy. Odwrócił głowę jako pierwszy, zbierając swoje rzeczy i wychodząc swoim typowym chodem z sali.
- Hermiono?- usłyszałam głos Rona. Poczułam jak próbuje spojrzeć mi w oczy. Bo poczuł, że coś się nie zgadzało. Puściłam go więc i szybko pocałowałam w kącik ust. To musiało teraz zastąpić te słowa, które jakoś nie chciały wyjść z moich ust.
- Dasz radę. Wiem o tym. - powiedziałam jeszcze. Uśmiechnął się i kiwnął głową.
- Po prostu wyobrażę sobie, że wypiłem Feliksa.- odparł. Ale ja go już puściłam. Musiałam iść. Musiałam.
- Widzimy się na boisku, muszę iść zająć sobie jakieś miejsce. - wytłumaczyłam, gdy chciał spytać gdzie idę. Jak ja dawno już nie okłamywałam Rona. - pomyślałam.
Zarzuciłam torbę i wybiegłam z Sali. Mogłam już dawno dostać za moją ciekawość. Ale może to wcale nie była ciekawość, może to było coś innego.
Gdy znalazłam się w holu, rozglądnęłam się i pobiegłam jednym korytarzem. Nie wiedziałam czy tym dobrym, ale coś mi mówiło, że tak. Ostatnio bardziej słuchałam przeczucia niż czegokolwiek. To było u mnie trochę nietypowe. To Harry zawsze słuchał swojego instynktu, ja myślałam logicznie. Zawsze logicznie. Problem polegał tylko teraz na tym, że ja nie zachowywałam się już logicznie. Robiłam coś, czego w życiu przedtem bym nie zrobiła.
Biegłam dosyć długo, czułam pulsowanie mojego serca. Mój oddech. A najbardziej starałam się nie myśleć. Tylko zbyt wiele nie myśleć.
Skręciłam w korytarz z arkadami z wnękami na podwórze. Wszędzie było słychać deszcze. Gdybym stanęła, gdybym choć raz przystanęła ... uwierzyła bym w to, że tu nikogo nie ma. Że idę złą drogą. Że tu jestem tylko ja i deszcz i Hogwart. Ale nie stanęłam.
Czułam jak wiatr przewiewa przez arkady, krople zahaczały się w moich włosach, a mi samej było zimno. Mój wzrok przeszukiwał mały plac, na którym rosło jedno drzewo, a wokół stały kamienne ławy, parę rzeźb i fontanna, która już od bardzo dawna nie działała. Właściwie jeszcze nigdy nie widziałam jej na chodzie, odkąd przyjechałam do Hogwartu.
Przystanęłam przy jednym wejściu.
Tam, po drugiej stronie stała postać. Stał człowiek. Opierał się o murek, z rękami w kieszeni i wpatrywał się w drzewo. Dopiero po chwili spojrzał na drugą stronę. Na mnie. Przez chwilę nic się nie stało. Deszcz tworzył swoją własną muzyczną improwizacje, rozbijając się o wszystko, kończąc tak swoją wędrówkę, swój lot ku ziemi.
Wiatr wiał, ale na chwilę zapomniałam o jego istnieniu. Kiedyś czytałam dużo opowieści, o miłości, o przygodach, o zmianach.... I zdałam sobie sprawę, że taka scena w właśnie takiej książce mogła by być bardzo poetycka. Dobrze by się ją czytało. Autor pewnie dołożył by pewnie wszelkich starań, aby jak najudolniej ją opisać, przedstawić.
Tak. Tylko jak czytamy takie książki, to zawsze zdajemy sobie sprawę, że to jest tylko historia. Że słowa dużo potrafią upiększyć, przeinaczyć... Potrafią manipulować, przenosić w inne światy, sprawiać abyśmy czuli tak dużo, abyśmy przeżywali.
Ale... Ale jak ja bym opisała to co teraz przeżywam? Jak oddać to prawdziwie?
Widziałam Malfoy'a, widziałam pomiędzy nami deszcz. Słyszałam go. Słyszałam wiatr. Na ustach poczułam smak wody.
Ten deszcz, to podwórze. Wszystko było takie zimne. Nie płaczące. Nie smutne. Tylko po prostu zimne. A pomimo to, stałam tu. Nie miałam pojęcia dlaczego on tam stał. A dlaczego ja też, tym bardziej nie.
Wiedziałam, że gdzieś tam, na boisku teraz drużyny się przebierały. Luna tym razem bez swojej głowy lwa, przeciskała się pewnie z Neville'em przez trybuny. Ginny  po cichu rozmawiała z Harry'm, dodając sobie tak otuchy. A Ron...
Dlaczego Malfoy się uśmiechnął? Czy on to w ogóle zrobił?
Chciałam to wiedzieć. To dlatego biegłam, choć brzmiało to dosyć dziwnie.
Gdzieś daleko zagrzmiało. Czekaliśmy. A raczej... trwaliśmy. Wiedziałam, że albo sobie pójdę, albo przejdę przez ten deszcz. On na pewno nie przyjdzie. W końcu to ja chciałam odpowiedzi.
A jak on się po prostu odwróci? Nie. Nie może.
Przyjrzałam mu się. Wyglądał jak by zamienił się w jedną z tych rzeźb. Nie widziałam jego twarzy, miliony krople deszczu zamazywały te szczegóły. Moje serce biło niezmiernie szybko, nie było w stanie się uspokoić. W środku, we mnie ... płonął ogień. Ale na zewnątrz było zimno. Dlatego  zaczęłam się trząść.
Gdy teraz nie przejdę przez ten dziedziniec... to w jakimś sensie przegram. Wrócę się. Zawrócę. A już wytłumaczyłam sobie, że nie mogę się wracać. Musiałam iść na przód.
Deszcz teraz był nawet jeszcze potężniejszy. Jeszcze bardziej chciał podkreślić tą barierę, która panowała między nami. Już od zawsze.
Zaczęłam iść. Zaczęłam czuć wodę na sobie. Szłam i z każdym krokiem byłam coraz bardziej mokra, ale nie stawałam. Rękę mocno zacisnęłam na pasku mojej torby. Moje buty nasiąkły wodą, czułam jak wpełzała do środka. Słyszałam moje kroki. Nie szłam zbyt szybko. Nie biegłam tym razem. W pewnym sensie nie chciałam zbyt szybko znaleźć się po drugiej stronie, ponieważ nadal nie wiedziałam co tam zrobię. Co powiem.Minęłam drzewo, minęłam fontannę.
Kiedy szłam, patrzyłam się na wprost.
Stanęłam przed nim, zdając sobie sprawę, jak musiałam wyglądać. Było mi gorąco jak i zimno jak i mokro.
Kiedy szłam nie zdawałam sobie sprawy, że będę tak konkretna. Ale gdy popatrzyłam na jego twarz, w jego oczy, od razu wypowiedziałam to pytanie, które pojawiło się nie całe dziesięć minut temu w mojej głowie.
- Dlaczego się uśmiechnąłeś?-
Mój głos brzmiał dziwnie w tej całej melodii deszczu.
Nie patrzył się na mnie. Był taki spokojny.
- Dlaczego tu przyszłaś?- zapytał po paru sekundach, jego głos był czysty, tak jak zawsze. Miał w sobie coś ciętego.  Oparłam się o murek, teraz oboje patrzyliśmy się na dziedziniec.
- Dlaczego mi nie odpowiesz, pierwsza zadałam pytanie.- odparłam dosyć hardo. Nie widziałam go, w końcu stał obok mnie, ale czułam jak zmienia swoją pozycję.
- Ponieważ nie chcę na nie odpowiadać, Granger. Tak samo jak pewnie ty też nie chcesz odpowiedzieć na moje. - usłyszałam.
Uznałam po chwili, że ten deszcz był praktyczny. Uzupełniał cisze.
-Ale ja tu właśnie przyszłam po to, aby cię o to zapytać.- odważyłam się powiedzieć. Czekałam, ale on najwyraźniej nie miał zamiaru mi odpowiedzieć.
Teraz tym bardziej chciałam wyciągnąć z niego... wytłumaczenie. Słowa. Cokolwiek.
- Przeszłam przez ten deszcz, zmokłam, wyglądam pewnie gorzej niż zwykle. A na dodatek jest mi zimno, nie sądzisz, że zasłużyłam sobie na tą odpowiedź?- ciągnęłam dalej. Dziwiłam się skąd akurat takie słowa wychodzą z moich ust.
Poczułam jak obrócił głowę, więc ja również to zrobiłam. Na ułamek sekundy. Spojrzał na mnie od góry do dołu, po czym znów wbił wzrok w dal.
- Wyglądasz tak jak zwykle, z tym wyjątkiem, że jesteś po prostu mokra, Granger. A czy to musi oznaczać, że gorzej...- ciągnął dosyć zobojętniałym tonem.  Przewróciłam oczyma.
- Co się stało, że nie wykorzystałeś okazji, aby mnie obrazić? - zapytałam, kładąc ręce na zimnym, mokrym murze.
Teraz całkowicie się do mnie odwrócił.
- Czemu miał bym to robić?- zapytał. Zmarszczyłam czoło.
- Bo zawsze to robiłeś.- odpowiedziałam prosto.
- Nie. Robiłem to przez ostatnie sześć lat. -
- Czyli zawsze.- stwierdziłam.
- Czyli nie teraz. Nie od tego roku- sprostował. Patrzyłam się w jego szare oczy, przypominające właśnie ten kolor przestrzeni, kiedy pada deszcz jak teraz. Otwarłam usta.
- Aha. Pewnie nie będzie miało sensu, kiedy spytam cię czemu, prawda?- zapytałam. Kosmyki moich włosów wpadały mi do ust. Otarłam je ręką.
- Bo dla mnie to nie ma już sensu.- powiedział, tym razem na chwilę spuszczając głowę w dół.
- A kiedyś miało?- Nie wiem skąd miałam na tyle czelności zadawać te pytania tak po prostu. Ale czułam, że być może dzisiaj jest jedynym dniem, kiedy mogę dostać na nie odpowiedzi.
Przygryzł wargę.
- Kiedyś obrażałam szlamę, nie ciebie.-  prychnął. Popatrzyłam się na jego twarz.
- A ja myślałam, że właśnie głównie mnie. - powiedziałam po chwili. Zdziwiła mnie jego odpowiedź.
Jego usta wykrzywiły się do grymasu.
- Owszem, to też. - odrzekł, a ja popatrzyłam się na jedną z wielu kałuż, które zaczęły zbierać się na ziemi. A właściwie na kamieniu, którym był wyłożony dziedziniec. Chciałam przecież zadać tylko jedno pytanie i dostać tylko jedną odpowiedź, zamiast tego otrzymywałam odpowiedzi na wszystko, ale nie na to co chciałam wiedzieć. Ciekawe, czy to był teraz jego sposób denerwowania mnie. W końcu musiał wiedzieć jak bardzo nie dawało mi spokoju pytanie, na które do tego nie otrzymywałam odpowiedzi.
Deszcz teraz huczał. Tak, lubiłam dźwięk deszczu, jego melodie... ale teraz zaczynał mi huczeć w głowie. Razem z bezsensownymi odpowiedziami Malfoy'a.
Westchnęłam.
- Może już sobie pójdziesz, co? Twój rudzielec na pewno dostaje ataku paniki przy tych bramkach.- odezwał się. Nie wiem dlaczego, ale mnie to tylko jeszcze bardziej rozdrażniło. Być może dlatego, bo przypominał mi tym, jak bardzo absurdalna była ta sytuacja,w  którą w zasadzie sama się wpakowałam. Sama jej chciałam.
Ale nie chciałam tak po prostu dać za wygraną.
- Gdybyś mi odpowiedział na moje pytanie, już by mnie nie było.- stwierdziłam i skrzyżowałam ręce na piersi. Otrzepywało mną, ale nie chciałam dać po sobie tego poznać.
Malfoy spojrzał na mnie ukradkiem. Poczułam to.
- Jesteś strasznie upierdliwa, ale zakładam, że to już wiesz.-
Spojrzałam mu w oczy.
- Ty też.-
Odwrócił głowę.
Po następnej chwili, w której jeszcze głośniej padał deszcz, otworzył znów usta.
- Uśmiechnąłem się ponieważ... wiem co ci powiedział. I wiem, że nie mogłaś mu odpowiedzieć.-
Moje serce stanęło. Skąd on mógł to wiedzieć? Oboje spojrzeliśmy na siebie. Ja, zszokowana, on... obojętny.
- Skąd?- wykrztusiłam. Uśmiechnął się lekko. Nie wyglądało to jak uśmiech. W oczach nadal miał tą pustkę. Tą szarą pustkę.
- Zobaczyłem twój wzrok. - powiedział i wzruszył ramionami.
-Skąd wiedziałeś, co mi powiedział?- nalegałam. Wzrok wzrokiem, to wszystkiego nie tłumaczyło.
Malfoy sam zmarszczył czoło, jakby dopiero teraz musiał się nad tym zastanowić.
- Nie karz mi tego tłumaczyć, bo nie umiem tego uzasadnić, Granger.-
- Oczywiście, że umiesz.- zdenerwowałam się.- Przecież nie mogłeś wyczytać z mojego wzroku, że mówi mi, że mnie kocha...!-
- Aa! Czyli to ci powiedział!-
Co? Spojrzałam na niego, a on ledwo mógł powstrzymać się od śmiechu. Nie miałam słów.
- Czyli...Czekaj, czyli ty w ogóle nie...- zaczęłam, ale nie udało mi się skończyć tego jakimś konkretem, ponieważ on parsknął śmiechem. Nie, mój wzrok mnie nie mylił. Mój słuch też nie. Draco Malfoy się śmiał.
A ja stałam obok i czułam się przez niego bardziej upokorzona niż kiedykolwiek. Czułam jak paliłam się od środka.
Ale w między czasie stwierdziłam, że on ma naprawdę ładny śmiech. Nie ten co znałam, ten zimny, szydzący, i wredny, tylko ... śmiech. Szczery.
Na dodatek bardzo dziwnie brzmiał razem z tym murem deszczu, który lał się z nieba. Dziwnie, ale jakoś też naturalnie.
Po chwili ja też musiałam się uśmiechnąć i lekko zaśmiać. Czułam się jakbym była we śnie. Jakby to wszystko zaraz miało się rozpłynąć w ciemności. Jakby Malfoy miał zaraz zniknąć, a gdy się obudzę okaże się, że on jest taki jaki był już zawsze. I że sama zaśmieje się w łóżku z tego co moja podświadomość sobie wymyśliła.
Ale nic z tych rzeczy się nie stało. Mi nadal było zimno. Ron pewnie już dawno zaczął grać i właśnie moknął na swojej miotle. A Neville z Luną pewnie zastanawiali się, gdzie się podziałam.
Deszcz zaczął trochę słabnąć, ale tylko minimalnie. Koło naszych nóg płynął strumyczek deszczówki.
Malfoy przestał się już śmiać.
- Ale mu nie odpowiedziałaś. Czemu? - usłyszałam. Może nie brzmiał zbytnio zainteresowany, ale jednak stawiał mi to pytanie. Czemu? I czemu z tego stania tu, pod tym dachem wynikał tylko sznur pytań? Oczywiście, że mogłam mu nie odpowiedzieć na to pytanie. A jeśli już, nie musiała być to prawda. Albo przynajmniej ta druga, mniej warta prawda. Ale dziś był poranek przewrócony do góry nogami. A jeśli chciałam dostać to czego chciałam, nie mogłam się już wycofać.
- Bo odwróciłam głowę i zobaczyłam jak się uśmiechnąłeś.- powiedziałam. Kilka mięśni wzdrygnęło się na jego twarzy.
- Co znowu mnie sprowadza do pytania, czemu to zrobiłeś. Bo jak widzisz, w pewnym sensie to twoja wina, że nie odpowiedziałam.- ciągnęłam dalej.
Malfoy o dziwo nie odwrócił wzroku. Patrzył się w moje oczy, jak by chciał coś zrozumieć. Było to bardzo dziwne uczucie.
- Szczerze, to nie wiem. Nigdy nie sądziłem, że mógłbym się na wasz widok uśmiechać. Więc, naprawdę nie mam pojęcia. - odpowiedział cicho kręcąc głową.
I w tym momencie odwrócił się ode mnie, szybko przechodząc przez plac. Deszcz nadal padał, ale już nie tak mocno. Gdzieś zza chmur, zobaczyłam smugę światła. Oderwałam się od murku jak oparzona i w połowie drogi zawołałam jego imię.
- Co jeszcze, Granger? Masz już przecież swoją odpowiedź.- krzyknął. Poszłam parę kroków w jego stronę.
- Dlaczego tu przyszedłeś?- zawołałam.
Zatrzymał się, spojrzał za siebie.
Wszystko się rozmazało. Deszcz, podwórze. On. Tylko ta szarość jakoś się utrzymała. Została.



W ogrodzie padał deszcz. Dookoła pachniało mokrą ziemią i roślinami. Wszystkie odcienie zieleni zlały się w jeden jedyny. Było zimno, ale w powietrzu czaiła się ta świeżość, która zawsze następuje po ulewie.  Młoda dziewczyna właśnie biegła jedną alejką, woda i błoto rozpryskiwały się na wszystkie strony. Koło niej biegł chłopak, był wyższy od niej. Śmiejąc się, skręcili w prawo i zatrzymali się pod drzewem, które miało bardzo rozłożystą koronę. Oboje byli przemoknięci, ale z ich twarzy promieniała radość. Chłopak oparł się o pień drzewa.  Jego mokre jasne włosy były przyklejone do jego czoła. - Mówiłam, że nie powinniśmy tu dziś przychodzić.- odezwała się dziewczyna. - Czemu nie? Nie wiedziałem, że jesteś z cukru, Granger.- syknął zabawnie chłopak.  Dziewczyna przewróciła oczyma. Po chwili jednak jej twarz spochmurniała. - Nie powinnam była cie tu przyprowadzać, to błąd. To... - zaczęła cienkim głosem. W jej oczach pojawił się strach. Chłopak podszedł do niej i złapał za rękę. - Nic nikomu nie powiem.- powiedział. Dziewczyna spojrzała mu w oczy. Błagalnie. -Obiecaj- zażądała. Chłopak poczekał trochę, jakby się nad czymś zastanawiał, lecz w końcu powiedział: "Obiecuję"- Gdzieś w oddali strzelił piorun. Dziewczyna odetchnęła. 

Ogród zniknął. Ci dwoje też.
Ja otwarłam oczy, zauważając, że właśnie klęczę na mokrym kamieniu. Próbowałam złapać oddech, ale było mi nad wyraz ciężko. O dziwo w ogóle nie czułam jak szybko, czy jak powoli bije moje serce.
Byłam już tak mokra, że nie poczułabym na sobie lekkich kropel deszczu, ale zobaczyłam jak padają przede mnie, w jedną z kałuż.
W tej kałuży też zobaczyłam odbicie Malfoy'a. Podniosłam głowę. On sam wprawdzie nie klęczał na ziemi, ale opierał się o fontannę, która była nie daleko ode mnie.
Bez trudu rozpoznałam dziewczynę w moim wspomnieniu, to była Nel. Neleni Granger. Ale... nie mogłam pojąć, że ten chłopak, który z nią był to....
- To twój ojciec.- wykrztusiłam z niedowierzaniem wysokim głosem. Powoli stanęłam na nogi. Wszystko na moment się zachwiało. Twarz Malfoy'a była bez jakiegokolwiek wyrazu. Zobaczyłam tylko, jak bardzo jego skóra opina się na kościach jego rąk, które były uformowane w pięści.
Coś bardzo trzymało mnie w miejscu, ale moje niedowierzanie, moje zaskoczenie... tym co przed chwilą widziałam, było większe. Byłam sfrustrowana. Nie rozumiałam, czemu to widzimy, dlaczego akurat on też.
To nie miało sensu.  A Malfoy nic nie mówił. Ten deszcz  zaczął mnie denerwować. To wszystko za bardzo się przedłużało. Ja już dawno powinnam być ...nie tu. I na pewno nie powinnam tego widzieć... z nim.
- No powiedz coś!-  powiedziałam zdenerwowana, podchodząc do niego.  Wreszcie drgnął.
- A co mam niby powiedzieć? Tak samo jak ty nie rozumiem ...- prychnął, lecz przerwałam mu.
- Czyli to był twój ojciec, nie zmyśliłam sobie tego,  nie przewidziało mi się...?!- zaczęłam mówić. Malfoy spojrzał na mnie, jego oczy były teraz jak skały, niedostępne.
Gdzieś z dala dobiegły mnie okrzyki.  Mecz się jeszcze nie skończył. Trwał. A my trwamy tutaj. Pięknie.
W ciszy. W deszczu. W zimnie. Na wietrze.
Obok mnie człowiek, który nic nie mówił.
Malfoy.
- To już trzeci raz.- powiedziałam, licząc w głowie. Trzeci raz, kiedy oboje widzieliśmy to samo. To musiało coś znaczyć, a mnie w końcu ogarnęła determinacja, aby się dowiedzieć co to miało znaczyć. Wszystko.
-  Musimy się dowiedzieć, o co chodzi. Dlaczego... to wszystko się dzieję. Gdzie oni byli i dlaczego, i... Merlinie, twój ojciec naprawdę był kiedyś... no, miły. -  ciągnęłam. Wszystkie te słowa wydawały się tu teraz nie pasować, ale ja musiałam coś mówić. Inaczej ... nie wiem, inaczej nie uwierzyła bym w to co się tu działo.
Co najprawdopodobniej się... wydarzyło. 
Lecz Malfoy miał na ten temat inne zdanie. Odwrócił się i spojrzał mi prosto w twarz.
- My? Ciebie już chyba do reszty pokręciło, Granger. Nie wiem czemu to widzimy, ale nie obchodzi mnie to. Nie będę bawił się w detektywa. Co się zdarzyło, to się zdarzyło. Co mi pomoże, gdy będę wiedział co mój ojciec komuś obiecywał i czemu? Nie rozumiesz, to się stało! A życie pomimo tego nie jest inne. Jego dobroć i lojalność nic nie dały. Chyba się domyślasz czemu, prawda? Bo i tak się stał śmierciożercą,  i tak siedzi teraz w Azkabanie. Więc co mi da ... prawda o nim, jaki był kiedyś? - wypluwał każde słowo agresywnie i z sarkazmem, ale pomimo tego posmakowałam smutek. Był bardzo dobrze zamaskowany. Prawie nie wyczuwalny. Bo to chyba nawet nie był smutek. Raczej gorycz. Wyrzut.
Jeszcze przez chwilę patrzyliśmy się na siebie, a w następnej, on już się odwrócił, wymijając najgłębsze kałuże i zniknął za arkadami.
A ja już nie zrobiłam nic. Zostałam przy tej fontannie, z cała tą zimną ciszą podwórza.


*

Przedzierałam się przez tłum, żeby móc coś zobaczyć. Mecz skończył się ...nagle, niespodziewanie. Ravenclaw prowadził trzydziestoma punktami, kiedy Oliver, nasz szukający (W życiu bym się tego po nim nie spodziewała. Kiedy zobaczyłam go na miotle prawie nie zsunęłam się z mojego miejsca, taka byłam zaskoczona.) zrobił salto, żeby wyminąć jednego z tych strasznych tłuczków, kiedy w tym momencie zderzył się z jednym z graczem, który również go nie widział... 
Skończyło się na tym, że Oli po prostu wylądował na ziemi. Mecz został przerwany, a teraz prawie wszyscy wbiegali na boisko, aby zobaczyć, co się stało. Tak szczerze mówiąc, nie powinno mnie obchodzić, co się z nim stało. Nadal nie przeprosił mnie za jego bezsensowne uprzedzenia do mnie, nawet jak próbowałam jeszcze raz z nim pogadać. 
Może mogłam się usprawiedliwić tym, że to nie ja się pchałam, tylko tłum... mnie popychał dalej. No dobrze, nie do końca. Bo na ostatniej końcówce, sama zaczęłam mówić po sto razy "przepraszam", żeby przedrzeć się do samego przodu. W końcu, ignorując nie miłe spojrzenia, udało mi się zająć miejsce nie daleko samego kapitana drużyny Ravenclaw. Parę metrów od naszej drużyny wylądowała drużyna Gryffindoru. Nie pewnie trzymali miotły w rękach, nie wiedząc co teraz będzie. Zobaczyłam Rona i Ginny, reszty nie znałam. Koło rudowłosej dziewczyny stał też wysoki, dobrze wyglądający chłopak. Patrzył się na Olivera z lekkim uśmieszkiem, którego nikt poza mną nie zdawał się zauważyć. Po chwili przypomniałam sobie teraz, że to on zderzył się z Oliverem. Ale przecież, nie mógł zrobić tego specjalnie? Nie, Gryfon nie mógłby czegoś takiego zrobić.  
Pani Hooch stała nad rannym. Był skulony i zatykał sobie jedną ręką nos, z którego lała się krew. Po chwili przyszła pani Pomfrey z unoszącymi się noszami. 
- W  takim razie trzeba będzie przerwać mecz! Drużyna Ravenclaw nie ma szukającego. W tym wypadku trzeba będzie powtórzyć mecz, lub zapisać punkty i dokończyć za tydzień. - oznajmiła. Ludzie wkoło zaczęli mówić, prawie wszyscy byli nie zadowoleni. 
Kapitan Ravenclaw wyprostował się, gdyż przed chwilą rozmawiał z Oliverem. 
- Panie Hooch, wystarczy nam przerwa półgodzinna. Nasz szukający dojdzie do siebie do tego czasu, prawda pani Pomfrey?- powiedział i popatrzył się na pielęgniarkę.
Nikt nie chciał przekładać meczu. Rozumiałam czemu. W następnym tygodniu trzeba było się już przygotowywać na mecz który od dzisiaj będzie za dwa tygodnie. Inna taktyka, inna strategia.
To była czysta strata czasu. Rozumiałam się na tym, sama grałam w drużynie we Francji. 
- Nie wiem. Uważam, że jest to bardzo ryzykowna i niemądra decyzja. Z tego co widzę on ma złamany nos, lekki wstrząs mózgu i zwichnięte palce.- stwierdziła pani Pomfrey. - Nigdzie go nie puszczę. Chyba że do łóżka, do skrzydła.- oznajmiła stanowczym tonem. 
Spojrzałam na tego wysokiego Gryfona, który nadal  uśmiechał się z zadowoleniem. No tak, dla Gryffindoru przerwanie meczu było wybawieniem. W końcu w danym momencie to my mieliśmy przewagę. Ale przecież trzydzieści punktów nie były tak dużą przewagą, żeby zmotywować się do tak podłego zagrania.
Kapitan Ravenclaw już nic nie mógł powiedzieć. Z tego co kojarzyłam... nazywał się chyba Craven.
Sytuacja była dość napięta. Spojrzałam na Ginny, ona była kapitanem drużyny Gryffindoru. Czemu ona nie widziała jak jej gracz podle się uśmiechał? Dlaczego nikt nie zdawał się tego zauważyć?
- Dobrze, w takim razie ogłaszam mecz za ...- uniosła głos pani Hooch.
- Nie!- krzyknęłam i wystąpiłam jeden krok z okręgu gapiów. Kobieta ze swoimi krótko przystrzyżonymi włosami spojrzała na mnie z podniesionymi brwiami. A właściwie wszyscy na mnie spojrzeli. Jakże inaczej.
- Ty! Dlaczego to zrobiłeś?- zapytałam się zwracając do wysokiego chłopaka, który stał koło Ginny. Jego uśmiech znikł. Próbował zagrać zaskoczenie.
- Niby co?- odpowiedział. Podeszłam parę kroków bliżej.
- Widziałam cię. To nie był przypadek. Ty spowodowałeś ten wypadek.- oskarżyłam go. Wiedziałam co robię, przecież nie kłamałam. On naprawdę to zrobił. Ginny zaskoczona popatrzyła się na swojego zawodnika.
- Co to ma znaczyć?- zapytała pani Hooch.
- To miało wyglądać jak przypadek. Szkoda tylko, że zdradziłeś się tym uśmieszkiem.- wysyczałam, podchodząc jeszcze bliżej.  Chłopak był  zbity z tropu.
- O czym ty mówisz?Ja nic nie zrobiłem.- bronił się.
- Agnes... przecież nie sądzisz, że Matt zrobił to specjalnie. - wtrąciła się Ginny. Ona naprawdę nie mogła w to uwierzyć. Westchnęłam.
- Oczywiście, że tak. Nie widziałaś jak przez cały czas się uśmiechał? - zapytałam. Giny pokręciła głową.
- Pani Hooch, nie może pani przerwać meczu. Jest to bardzo niekorzystne.Za dwa tygodnie będzie następny mecz, będzie za mało czasu aby się przygotować.- zamarudziłam.
-Dziecko, ale oni nie mogą grać bez szukającego, nie ważne teraz czy wypadek był faulem, czy też nie. - odpowiedziała.
Wzięłam głęboko powietrza do płuc.
- Mają. - stwierdziłam.
- Proszę, co?- zapytała.
Odwróciłam się od niej.
- Czy ktoś mógłby mi pożyczyć miotłę?- zapytałam drużyny. Wszyscy stali jak wryci.
- Ale... czekaj, czekaj. Kim ty jesteś? Przecież nie możesz tak po prostu zastąpić...- zaczął kapitan . Wszyscy zaczęli wkoło mnie głośno mówić.
- A dlaczego nie? O ile wiem, można w takich przypadkach zamienić zawodnika, czyż nie?- zapytałam w stronę sędziny.
Przytaknęła głową.
-No to ...na co czekamy? - rzuciłam i wyminęłam Craven'a. Miotła Olivera nadal leżała na trawniku. Podniosłam ją i sprawdziłam. Uszła z życiem.
Popatrzyłam się na kapitana. Był jeszcze nie pewny.
- Dobra, Craven. Albo gramy dalej, albo... grasz za tydzień, ale sam wiesz,że to nie ma sensu. Stracicie czas na trening. - oznajmiłam. Czułam się dobrze. Dawno już nie robiłam coś tak spontanicznego. Dawno już nie grałam.
- Mamy ci zaufać? A co, jak okażesz się... beznadziejna?- zapytał z powątpiewaniem.
- A co jeśli nie? Chyba nie porywała bym się na to gdybym nie miała o tym pojęcia, prawda?-  odparłam.
Wkoło usłyszałam szepty. Oni wiedzieli kim byłam. Wiedzieli, że byłam jego siostrą. Wiedzieli, że byłam z Francji. Czytali grzecznie gazetę.
W końcu Craven kiwnął głową.
- Dobra. Ale jeśli...- zagroził mi. Zaśmiałam się i rzuciłam oczko w stronę Ginny, która nie wiedziała jak zareagować. To ona była w swojej drużynie szukającą, choć wiedziałam, że wolała by być rozgrywającą. Ja za to byłam na swoim miejscu.
- Dobrze. W takim razie proszę się  rozejść, gramy dalej! - oznajmiła pani Hooch. A ja już nie mogłam doczekać się jej gwizdu.

*

Gdyby nie wiatr, który popchnął mnie od tyłu, pewnie długo nie była bym w stanie ruszyć się z miejsca. Cała skostniała zaczęłam iść. Nie tą samą drogą co on. Nie. Już nie. Odwróciłam się i wyszłam przez drugi łuk. Ten przy którym staliśmy. 
Pociągnęłam nosem i próbowałam podciągnąć rękawy na moje skamieniałe nadgarstki. Chociaż tak naprawdę nawet rękawy nic już nie dawały. Były mokre.
Idąc przez pusty zamek czułam się dziwnie. Było tak cicho. Tak pusto. Większość postaci w obrazach posyłały mi jedynie podejrzliwe spojrzenia. Tak, jako Gryfonka powinnam być na meczu, a nie krążyć  z nie wiadomo jakich powodów po zamku. Na dodatek całą przemoknięta. Starałam się nie zwracać uwagi na obrazy... w końcu ich jedynym prawdziwym zajęciem było obserwowanie ludzi. 
Stanęłam przed grubą damą, która również wpuściła mnie z dziwnym wyrazem na twarzy po usłyszeniu hasła.
W Pokoju Wspólnym było całkowicie pusto. Wszyscy jeszcze byli na meczu. Poczułam niesamowitą ulgę. W kominku palił się ogień, a sofa wydawała się być teraz najbardziej kuszącym meblem w całym pomieszczeniu. Zaczęłam zbierać poduszki, które zostały porzucone na dywanie i ułożyłam je na kanapie. Niestety jeszcze nie mogłam się położyć, musiałam najpierw pozbyć się tych mokrych ubrań na sobie. Pobiegłam schodami w górę, chwyciłam pierwsze lepsze rzeczy z mojej półki i zamknęłam się w łazience. Gorący prysznic był teraz jedyną rzeczą która mogła mi się przydać. Nie miałam zamiaru się przeziębić,ani  też wracać się teraz na korytarze i skorzystać z łazienki prefektów. Tam zawsze czułam się bardziej jak w basenie, aniżeli w kąpieli. 
Gdy odkręciłam kran i włożyłam głowę pod lejącą się ciepłą wodę, której temperatura była nieco wyższa niż zwykle, moja głowa zamieniła się w jaskinie, lub przynajmniej dolinę, gdzie echo jest bardzo mocne. Wszystko zaczęło się pojawiać jeszcze raz i odbijać...powtarzać. To co usłyszałam, czyli słowa, to co zobaczyłam i to co poczułam. To była wada prysznicu.Nie ważne jak bardzo się nie próbowało myśleć...pod ciepłą lejącą wodą myślało się najlepiej, żeby nie powiedzieć przymusowo.
Doszło do tego, że przy zakręcaniu kurka w mojej głowie zapadła decyzja. Odcisnęłam włosy i zawinęłam w turban. Przebrałam się w luźną dosyć bluzę i moje ulubione spodnie w kratkę. Miałam je też ze sobą na wyprawie po horkruksy. To dziwne choć też naturalne, że wiążemy z rzeczami wspomnienia i że one same potrafią u nas wywołać uczucia melancholii. Coś było i minęło. A to coś było wtedy z nami.
Usiadłam na łóżku i odsunęłam szufladkę mojej szafki nocnej. Schowałam tam paczkę od Hagrida. Wzięłam ją teraz do ręki i z mocno bijącym sercem włożyłam palec pod zżółkniały papier. Rozerwałam . Teraz trzymałam w rękach drewnianą szkatułkę. Była prostego kroju. Jedynie kanty miała zaokrąglone, a na wieczku wyryta była ...roślina, której nie znałam. Pogładziłem ją palcem. Była ciemniejsze niż drewno w którym została wyryta. 
Szkatułka była zamknięta. Nigdzie nie ujrzałam dziurki do której można by było włożyć klucz. Westchnęłam. To było takie oczywiste. Wszystko w tym świecie miało swoje tajemnice. 
Spróbowałam nawet parę zaklęć, ale na żadne szkatuła nie zareagowała. Obróciłam ją parę razy w rękach, szukając czegoś, co by mi powiedziało jak dostać się do tego, co jest w środku. Jeżeli w środku coś w ogóle było. Jednak nic z tych rzeczy. Żadnych run, żadnych nietypowych znaków. Czułam się jak małe dziecko w przedszkolu, które szukało sposobu na otwarcie tych specjalnie skonstruowanych zabawek, które miały poprawiać samodzielność dziecka.
Dopiero po piątym razie ponownego oglądania zauważyłam cienki rys, który znajdował się tuż pod wieczkiem. Był tak cienki i schowany, że nie dostrzegłam go wcześniej. Przejechałam po nim, a potem na próbę włożyłam do niego paznokieć lekko ciągnąc. Ten rys okazał się małym, podłużnych i bardzo niskim schowkiem, w którym był włożony kawałek papieru.Wyciągnęłam go i wsunęłam schowek do środka. 
Jeszcze w chwili w której trzymałam ten papierek tylko w ręce, zdałam sobie sprawę, że coś się dzieje. Już od samego początku. A zaczęło się w wakacje. 
Tak, wojna się skończyła. Voldemort został pokonany, ale... teraz zaczęło się coś, co nie miało z nim nic do czynienia. Coś innego. 
Dlaczego ja wcześniej tego nie pojęłam? Nie zrozumiałam? Czemu wcześniej nie zaczęłam... szukać odpowiedzi? 
Moja wizja, a potem list od McGonagall do Harry'ego... Że musi wyjechać. To już mówiło samo za siebie. Dlaczego bardziej nie zainteresowałam się tym, co to mogło być? Później Agnes... Siostra Malfoy'a. Dlaczego akurat pojawia się teraz? Czemu w ogóle się pojawiła? Agnes do końca mi tego nie wytłumaczyła. Jej ojciec, który zjawia się w Hogwarcie... To, że znał Nel. To, że coś wie. 
Wizje. Przez nie dowiedziałam się, że Nel była...jest, czarownicą. Ale gdzie jest teraz? 
Czemu Malfoy też ma te wizje? Co one oznaczają?
Dzisiaj to, że zobaczyłam Nel i jego ojca razem. Razem. Razem. 
To wszystko zaczęło się już dawno. W wakacje. Działo się teraz. A ja to cały czas spychałam na bok. Jak coś, co po prostu przejdzie, minie. Ale to nie przejdzie. A ja chciałam iść na przód i chciałam wiedzieć...co się stało z Nel. Po tylu latach... 
Nigdy nie sądziłam, że będę mieć na to jeszcze okazję. Pogodziłam się z tym. Ale skoro okazuje się, że ona tak samo znała ten świat, w którym teraz żyłam ja...? To oznaczało historie której nie znałam, i nie ważne co Malfoy mi dzisiaj powiedział, ja w przeciwieństwie do niego chciałam dowiedzieć się prawdy. Tego co było i tego czemu przeszłość sama z siebie się nam przypominała. 
A skoro Malfoy miał wizje, widzieliśmy czasami te same rzeczy, czy .. Agnes też to miała? W końcu ona była jego siostrą. Mieli tą samą matkę. Ale tu pojawia się pytanie, czy Narcyza należy do tej historii? 
Przez chwilę kompletnie zapomniałam o karteczce którą znalazłam. 
Narcyza... Tak! Przecież, Krystian znał Nel. On należał do historii, widziałam go przecież. A skoro Krystian ...to też Narcyza musiała być w to wszystko wmieszana. 
Na razie cały obraz był zamazany. Nie wiedziałam jeszcze nic. Jeszcze. Ale to się zmieni. Musiało. 
Podwinęłam nogi i weszłam pod kołdrę opierając się o poduszkę. Na polu znów zaczęło padać, usłyszałam krople spadające na parapet i obijające się o szyby. Lubiłam taką pogodę jak mogłam siedzieć w cieple i słuchać deszczu. Wtedy to naprawdę był najpiękniejszy odgłos. 
Spojrzałam na papier. O dziwo w cale nie był pusty, a właśnie tego się spodziewałam. Ktoś napisał na nim tekst ciemno zielonym atramentem. 

Zapamiętaj więc. 
Tam gdzie pogoda się zmienia 
i tam gdzie niebo widać, otwarte jest coś, 
co na klucz zamknięte jest. 
Choć dla wszystkich jest ni do otwarcia,
ni do zamknięcia. 
Jest kamień i życie. 
Przez kamień otworzysz,
a przez życie szeleszczące wejdziesz. 
Pamiętaj, klucz jest 
tu.
 W tym co klucza nie potrzebuje, bo
otwiera się samo
kiedy zrozumiesz co tu napisane. 



Przeczytałam trzy razy. Próbowałam zrozumieć, ale może sęk tkwił w tym, że tego teraz zrozumieć się nie dało. Westchnęłam i zamknęłam na chwilę oczy, dając mojej ręce się wyprostować.  Gdy po chwili powtarzania sobie linijek w głowie znów otwarłam oczy, żeby spojrzeć na kartkę, od razu się wyprostowałam. Zielony atrament znikł. Jakby nigdy go nie było.
Odwróciłam kartkę, ale tam też było pusto. Nic. 
Podpowiedź zniknęła. Tak po prostu. A ja miałam uczucie jak bym powoli traciła zmysły. Wizje, czasami "miły" Malfoy, dziwne zachowanie Krystiana, list od Nel i teraz ta szkatuła sprawiły, że czułam się nieco oszołomiona i zirytowana. Nagle mój świat zaczął powoli i niespostrzeżenie przewracać się w nie wiadomo jaką stronę, której nie znałam. Zmiany, pytania, zaskoczenia. Miało być inaczej. Miało być spokojnie. Miała być nauka, rozkoszowanie się ostatnimi miesiącami w Hogwarcie jako uczennica, zdanie egzaminów.. i zakończenie tego etapu życia. Zwycięsko, w końcu odzyskaliśmy wolność. Nasza przyjaźń miała się rozwijać. Nasza miłość utwierdzać. Za to było dokładnie na odwrót. 
Prawie.
Byłą niepewność, były rzeczy które dopiero teraz zaczynały wychodzić na powierzchnie. Były nowe odkrycia ludzi, pytania... zagadki. Wszystko inaczej. Przynajmniej u mnie. Nie tak to sobie wyobrażałam. Ale przecież powiedziałam sobie: Będę szła na przód, nie będę patrzyła się w tył. 
Obiecałam sobie, więc będę się tego trzymać. 



*

Minął prawie tydzień odkąd stałem z Granger na deszczu. Odkąd oboje zobaczyliśmy... to co zobaczyliśmy. Był piątek. Właśnie stałem nad kotłem mojego eliksiru. Dzisiaj mieliśmy go ukończyć. Koło mnie stał Blaise i właśnie się załamywał, ciągle mamrocząc pod nosem, że nie wie co zrobił nie tak. Ja wiedziałem, ale nie miało sensu mu tego mówić, nic by tp nie zmieniło. Nie dało się teraz tego naprawić. Próbowałem go więc ignorować. 
Gryfoni byli źli. Widziałem to i poprawiało mi to humor niezwykle. Mecz w tamtym tygodniu zakończył się dla nich niezbyt korzystnie. Wygrał Ravenclaw. W prawdzie też im nie życzyłem zwycięstwa, ale nic nie zastąpi mi widoku naburmuszonego Weasley'a, a także  wszystkich innych Gryfonów. Ciągle się mylili, za dużo mówili, przez co najczęściej odejmowano im punkty. 
Najśmieszniejsze jednak było dla mnie to, iż powodem przegranej Gryfonów była ... sama Agnes. A przecież wcześniej tylko z Gryfonami wszędzie chodziła.Słyszałem opowiastki o niej w każdym rogu tego stęchłego zamku, prawie zawsze razem z moim imieniem. Jedni nas porównywali, drudzy szemrali o tych głupich, bezsensowych plotkach które kiedyś pojawiły się w tym Proroku, a niektórzy po prostu mówili, że Agnes ma za wielkie mniemanie o sobie,  a jeszcze inni, że chcieli by zobaczyć ją w meczu, gdzie  Potter jest szukającym. Lub przeciwko mnie samemu. 
Choć naprawdę nie miałem powodów do dobrego humoru, a co dopiero do uśmiechu, nie mogłem się oprzeć.
W jakiś sposób w końcu musiałem zająć moją głowę. Nie mogłem myśleć o tym co się stało  wtedy, kiedy ten mecz się rozgrywał. To było... ryzykowne. Robiłem więc wszystko, żeby wszystko inne zajmowało moje myśli. Doszło nawet do tego, że zacząłem naprawdę uważać na lekcjach i coś na nich robić. Kiedy miałem wolny czas...uczyłem się na te głupie kartkówki, tylko po to, aby się czymś zająć. Blaise widział to, ale nic nie mówił. Czasami tylko pytał się mnie czy mógłby ode mnie odpisać. Czułem się trochę tak jakbym zamienił się z Granger. Bo z tego co zauważyłem... ona jakby mniej się zgłaszała. Na lekcjach prawie w ogóle nic nie zapisywała, tylko niecierpliwie stukała palcami o blat, jakby nie mogła doczekać się końca lekcji. Jak dla niej, bardzo nietypowe zachowanie. Wyglądała na nie wyspaną, ale pomimo to miała jakiś taki dziwny błysk w oczach, który za każdym razem ... sprawiał, że nie mogłem przestać ją obserwować.
Nott na chwilę obecną siedział cicho, jego też miałem na oku. 
- Jej, Draco... nie mógłbyś spróbować mnie umówić z twoją siostrą?- usłyszałem Blaise'a z mojej lewej strony. Po mojej prawej stała Pansy. Ostatnio bardzo starała się być ... normalna. Miałem odczucie, iż próbowała mi pokazać, że wcale nie jest taka nienaturalna i niemądra jak przez te wszystkie lata. Mógłbym ją przegonić, ale na razie tego nie robiłem ze względu na Astorie Greengrass, która w ostatnim czasie zaczęła próbować mi przekazać, że nie jest do mnie uprzedzona...
Co mi zaś przypomniało, co nasze rodziny omówiły parę lat temu. Tak. Pamiętałem. Wtedy omówili, że nasze małżeństwo było by bardzo wskazane. To nie było niczym nietypowym, w rodzinach czysto krwistych umawiano coś takiego zawsze w przód. Ale naprawdę nie miałem do tego teraz głowy.
Astoria Greengrass była ładna, nawet inteligentna i miała w sobie coś pociągającego, być może, nie wiem, bo tak opisał mi ją Blaise, gdy wczoraj mu o tym powiedziałem. Ja jeszcze nigdy w zasadzie nie zwróciłem na nią uwagi. To wszystko tłumaczyło, dlaczego pozwoliłem Pansy stać koło nas. Ona przynajmniej nie myślała już o mnie w ten sposób.
- Że co? Przecież ty się z nią lepiej rozumiesz niż ja. Poza tym, masz tą twoja tajemniczą dziewczynę. - odpowiedziałem energicznie, dodając do wywaru parę cienko posiekanych łodyg rośliny Nokturna. Warzyliśmy eliksir którego używano, żeby odzyskać pamięć. Nie był skuteczny na wszystkie przypadki, ale w większości działał. 
Znów ukradkiem spojrzałem w stronę Granger. Jeszcze jedna rzecz którą zauważyłem, była ta, że na eliksirach zawsze coś szkicowała na pergaminie. Nie miałem pojęcia czemu i po co. Gdy kiedyś przechodziłem koło jej miejsca zauważyłem, że były to małe szkice roślin. Ale po kiego? 
- No właśnie, trzeba to jakoś zmienić. Ty masz się z nią rozumieć, nie ja. W końcu ty jesteś jej bratem.- powiedział Blaise, równocześnie wzruszając obojętnie ramionami i wrzucając swoje łodygi.  Jego wywar zabulgotał i zaczął zamieniać się w czarno zieloną maź, która zaczęła wydawać nieprzyjemny zapach. Zrobiłem grymas.
- Blaise... dlaczego ty nigdy nie czytasz tego co piszę w przepisie, co?- zazgrzytałem zębami i odwróciłem się do mojego kotła. 
- Ej, nie zmieniaj mi tu tematu! Dobrze wiesz, że to czytam. A pytanie raczej brzmi, dlaczego ty tego nie czytasz i i tak ci wychodzi,co? Nie ogarniam tego. Serio.- odparł  z lekko zagraną histerią w głosie. A może w cale nie tak zagraną. Przewróciłem oczyma, odkładając łyżkę na bok i wyjmując z jednego słoika skrzydła Motyla Syberyjskiego.
Faktycznie, zaglądałem do książki tylko żeby zobaczyć jakie składniki i co w jakiej kolejności mam dodać. Czytałem ten przepis już na samym początku warzenia, czyli w poniedziałek. Wydał mi się nieprzejrzysty. Znalazłem więc skrypt o leczeniu zapomnienia i tam wyjaśniali działanie tego eliksiru. Nie żebym teraz czytał nie wiadomo ile książek, nie, raczej przez przypadek trafiłem na niego, gdy chciałem znaleźć jakiś mniej skomplikowany sposób na przyrządzanie tego wywaru. Zainteresowało mnie to, choć na początku musiałem się zmusić aby  to przeczytać. Wszystko aby nie myśleć o tym o czym nie chciałem rozmyślać.
-  Ile razy mam ci powtarzać, że nie mogę znieść jej sposobu bycia? Poza tym nie jest w naszym domu. Niech żyje swoim życiem i tyle. - odpowiedziałem, skupiając się teraz na zeskrobaniu pyłku ze skrzydeł. 
Blaise westchnął. 
- Nie rozumiem cię. Ona naprawdę jest...no, fajna.- 
Zacząłem mieszać pył z sokiem z ziarn węgielnych.  
- No to skoro jest taka fajna to się z nią omów, zaprzyjaźnij. Przecież ci nie zabraniam.- odpowiedziałem opryskliwie. Zdenerwowany odgarnąłem włosy, które już kilkakrotny raz zasłoniły mi oczy. Nie całkiem, ale mimo to,  przeszkadzało. 
- Do końca zostało wam jeszcze pięć minut. Po nich obejrzę sobie wasze eliksiry. Wybiorę jeden najlepszy, a uczeń lub uczennica tego eliksiru dostanie ode mnie coś... nie powiedzmy, coś specjalnego.-  powiedział Slughorn. Przewróciłem oczyma. Właściwie po co tak bardzo się przykładałem?
Żeby nie myśleć. Tak. Ale było coś jeszcze i to mnie przeraziło.
Bo sprawiało mi to przyjemność. Merlinie, Draco, co się z tobą dzieję? Koło mnie Blaise wydał z siebie jęk bezradności. Spojrzałem na jego kocioł i nie mogłem powstrzymać się od zrobienia kolejnego grymasu. 
- Ej, tylko mi się tutaj ze mnie nie naśmiewaj. Mogłeś mi przecież pomóc na samym początku!- powiedział. 
Tak, mogłem, ale zupełnie o tym nie pomyślałem. Tak bardzo byłem zajęty tym, aby nie myśleć. 
Dosypałem do mojego kotła jeszcze trochę prochu z much siatkoskrzydłych i zamieszałem. Mój eliksir był już gotowy. Musiał się jeszcze tylko zagotować.
Co do tego czegoś na stanowisku Blaise'a, naprawdę nie wiem jak udało mu się tak zawalić. 
- Ehm, coś ty zrobił, że wyszło ci...to?- zapytałem. A on tylko westchnął ciężko i oparł się o stół.
- Nie pytaj się, bo nie wiem. Chyba za dużo myślałem o twojej siostrze. Ty wiesz jak ona leciała!? Mówię ci, szkoda, że tego nie widziałeś. Dziwi mnie w ogóle, że nie przyszedłeś na ten mecz.- mówił sobie, a ja starałem się nie pokierować mojego wzroku na Granger. Czemu ona wtedy do cholery musiała za mną pójść. Nic by się wtedy nie stało. 
-Blaise, proszę cię, co mi da, że będziesz mi wiecznie o tym mówił! Nie widziałem tego i tyle.Poza tym nie mógłbym patrzeć na grę, wiedząc, że sam już nie gram. - dodałem na końcu trochę ciszej. Tak, w jakimś sensie brakowało mi gry. Dawno już nie leciałem. Chyba ostatnim razem wtedy z Potterem w Pokoju Życzeń, kiedy ratował mi życie, ale to się raczej nie liczyło i jeszcze bardziej mnie dołowało i wprawiało w stań złości. Blaise za to był graczem w drużynie Slytherinu. On mógł . Jeszcze. Sam się dziwię za każdym razem, że go tam trzymają, skoro nie odstępuje mnie na krok. Ale Blaise był zbyt dobry, żeby mogli sobie pozwolić na zrezygnowanie z niego.
- To dlaczego nie grasz, Draco?- odezwała się nagle Pansy. Zdziwiony odwróciłem się do niej. Czy ona naprawdę nie rozumiała?
- Dlaczego? Przecież tam jest Nott. To by była czysta katastrofa. Nie mam ochoty wpychać się gdzieś, gdzie każdy....- zacząłem, ale w połowie zdania sam przerwałem.
- Nott, Nott...czy ty naprawdę tego się boisz? Nie takiego cię znałam.  Ten Draco,którego ja znałam nie dał by się tak po prostu wykluczyć z drużyny. - powiedziała Pansy dodając coś do jej eliksiru. 
- Pansy ma rację. Jej, stary, wróćże do nas. A jak nie do nich, to do latania. Ten szukający jest beznadziejny. Nott sam jest nim załamany, ale przecież on sam też nie zamieni się miejscem, bo jest bramkarzem, a inni nie mogą, bo umieją tylko dobrze faulować, szybko latać i rzucać, ale nie umieją patrzeć. Są ślepe bydlęta. - powiedział emocjonalnie Blaise, już kompletnie porzucając akcję ratowania swojego eliksiru, którego de fakto, nie dało się uratować. Zacisnąłem dłonie w pięści, w tym samym czasie kiedy Slughorn zaklaskał w dłonie, oznajmiając koniec warzenia.
- Dobrze, czas minął!- krzyknął i zaczął swoja rundę od stołu do stołu.  
- Nie wiem, Blaise.- szepnąłem w jego kierunku. - Ale wiesz, że nie chcę prowokować zbytnio Notta. - dodałem. Granger właśnie odwróciła się żeby sięgnąć po swoją torbę, która leżała za nią. Przez chwilę wyłapała moje spojrzenie, ale szybko znów się odwróciła. Zmarszczyłem czoło. Wczoraj był czwartek, dzień w którym zawsze mieliśmy mieć te "przygotowania". Od tamtej soboty byłem tylko jeden raz w Pokoju Życzeń. Ale przekonałem się, że jest tam zbyt cicho i zbyt pusto. Myśli miały tam taką przestrzeń. Za dużą. Nawet jak grałem, to przypominało mi się jak ona tego słuchała i jak śpiewała i co powiedziała. Co znowu mi przypominało, co się dzieję i co zaczęliśmy widzieć. Nie chciałem o tym myśleć, dlatego zacząłem przez te wszystkie dni próbować naprawdę wszystkiego, aby się rozpraszać. Właśnie, rozpraszać. Ale to przecież... nie miało sensu. Te myśli wciąż czyhały w zakamarkach mojej głowy. 
Nie dało się ich zbyć. Zacisnąłem mocniej pięści. 
- Draco?- usłyszałem Pansy. Zobaczyła pewnie  moją napiętą twarz. 
- Przed niektórymi rzeczami nie da się uciec, prawda?- wysyczałem, wciąż wbijając wzrok w blat stołu.
- Co masz na myśli?- zapytała. Spojrzałem na nią. 
- Nie ważne.- powiedziałem po chwili, widząc, że nie miała pojęcia o co mi chodziło. Niby skąd? 
Jednak ja zrozumiałem. Złościło mnie to, tak, ale nawet jak prawda zezłości, to i tak pozostaje prawdą i nie da się jej zmienić. A prawda była taka, że nie mogłem rozpraszać się wieczność.  Nie da się. Zawsze będzie jakaś wolna chwila, zawsze. A ja ostatnio nie umiałem panować nad swoimi myślami. Nie miałem nad nimi kontroli. Chciałem być wolny, a nie zajmować się wszystkim, tylko po to aby nie myśleć. To nie miało sensu. 
Slughorn właśnie przechodził trzeci rząd. Tam też siedziała Granger. Nie wiem jak popatrzył się na jej eliksir, bo Blaise pchnął mnie łokciem i wskazał na kawałek pergaminu na którym coś napisał. 
Na twoim miejscu pogadał bym z Granger. Nott nie będzie wiecznie cicho siedział. Ona musi wiedzieć to co mi powiedziałeś! Nie wiem czemu, ale właśnie mi się coś przypomniało.
Spojrzałem na niego i zmarszczyłem czoło. Co mu się nagle przypomniało?  I nie, nie sądziłem, żeby był to dobry pomysł. Ona tym bardziej nie mogła o tym wiedzieć. Pokręciłem głową. Blaise wydawał się na czymś koncentrować. Znów zaczął coś pisać, nie rozumiałem go. Dlaczego nagle zaczął ten temat?
Slughorn był teraz przy kotle Pansy, mamrocząc coś pod nosem. Blaise posłał spojrzenie w stronę Granger. 
 Co takiego planował znów ten Nott, że ponownie musiałem  bawić się w jej wybawiciela? Prychnąłem. Ale w końcu sam właśnie sobie powiedziałem że nie będę mógł rozpraszać pytań na zawsze, więc... dobrze by było się z tym zmierzyć. 
Ale to coś innego.  Teraz zaś musiałem coś wymyślić. 
- No, no panie Malfoy.- Slughorn zatrzymał się przy moim eliksirze. Mężczyzna zaglądnął do kotła marszcząc przy tym charakterystycznie czoło.
- Teraz mam pewien problem.- powiedział, gdy się już napatrzył... i spojrzał na mnie. Obojętnie odwzajemniłem spojrzenie. 
-Mianowicie pański eliksir jest dokładnie tak samo dobry, jak ten od pani Granger. - powiedział uśmiechając się lekko.
- Hm.- odparłem. 
- Tak, no i tego nie przewidziałem. Ten eliksir jest naprawdę dosyć trudny. Mam tylko jedną roślinę Amigrozy.- wytłumaczył, jak by to tłumaczyło wszystko. 
- A w czym ta roślina jest ...taka specjalna? - zapytałem, choć w sumie mnie to nie interesowało. Jednak nie Slughorn mi odpowiedział.
- Ta roślina wymarła. Nie rośnie już nigdzie od czasów kiedy jedyny miejsce w której mogła rosnąć zostało zniszczone przez mugoli. Do dziś zachowały się tylko ususzone rośliny. Jest ich bardzo mało. Nie używa się ich do niczego. Bardziej przechowuje. - powiedziała Granger, która stała teraz odwrócona do nas. 
- To jaki z niej pożytek? - zapytałem. Nie widziałem sensu w przechowywaniu jakieś rośliny, nawet jeżeli miała już nigdzie nie rosnąć. 
- Bardzo dobrze, panno Granger. Dziesięć punktów dla Gryffindoru. Co do pytania pożytku...rozdrobniona może raz uratować życie. Ale tylko do dwóch minut po...
Historia tej rośliny jest dość skomplikowana. Wiążę się z pewnym przypadkiem paręset lat temu. Jeszcze za czasów Gryffindora, Ravenclaw, Hufflepuff i Slytherina. - odpowiedział Slughorn. 
- To czemu pan nam chcę ją dać, skoro jest tak... rzadka i ma taką moc?- zapytałem podejrzliwie. Slughorn się uśmiechnął.
- Ponieważ teraz nie uratuje życia. Jest zasuszona. Jej sok już dawno zanikł. Nie ma go. Co jedynie, jest po prostu bardzo piękna i pomimo, że jest zasuszona przypomina srebro. Tak jak panna Granger powiedziała, przechowuje się ją jako coś bardzo cennego.- wytłumaczył Slughorn. - Ja sam dostałem ją od mojego nauczyciela eliksirów, kiedy ważyłem dokładnie ten sam eliksir co wy dzisiaj. Dzisiaj chciałem zrobić to samo. Przekazać ją dalej. Mam tylko teraz mały problem.- westchnął i podrapał się po głowie.
Dla mnie to wszystko wydawało się bardzo dziwne. Przechowywać roślinę, która nie ma pożytku, oprócz tego, że była tylko... piękna i wyglądała jak srebro? 
- Profesorze, ja jej nie chcę. - powiedziałem. W tym momencie zadzwonił też dzwonek i wszyscy zaczęli pakować swoje rzeczy. 
- Nie?- zapytał jeszcze raz zdumiony. Jak by to było coś bardzo szokującego.
- Nie. Po co mi roślina która nic nie daje?- 
-Dobrze. W takim razie dam ją pannie Granger.- powiedział i poszedł, żeby ją przynieść. Opróżniłem swój kocioł i szybko posprzątałem na swoim miejscu. Pansy już poszła. A Blaise nadal stał koło mnie i patrzył się na swoje ręce.
-Chodź, idziemy.- powiedziałem do Blaise'a, ale ten popatrzył się na mnie alarmującym spojrzeniem.
- Nie zrozumiałeś?- zapytał. Przez chwilę nie powiedziałem nic, a gdy już miałem, Blaise obrócił się i poszedł. Chciałem iść za nim, ale on tylko złapał mnie za ramię, zatrzymując.
- Zostań. - przez chwilę wykręcał usta i marszczył czoło, jakby nie mógł powiedzieć to, co chciał powiedzieć.
-Ej, Blaise...co się dzieję?- 
Spojrzał na mnie.
- Ja ...chyba podsłuchałem rozmowy Nott'a z Sparksem. Ale ..nie rozumiem, czemu dopiero teraz sobie o tym przypomniałem.- powiedział kręcąc poirytowanie głową.
- Ale jak to...jaka rozmowa?- wypaliłem. Blaise złapał mnie za ramiona.
- Jak najwyraźniej Agnes zawsze uczy się z Hermioną w piąte po lekcjach.To jest nasza ostatnia lekcja. A Nott chcę ...chcę ją wypytać. Chyba. Tak mi się zdaje. - znów zrobił grymas. Nic nie odpowiedziałem. Patrzyłem się tylko w oczy Blaise'a.
-Cholera.- powiedziałem cicho. - Skąd, dlaczego....- próbowałem się skupić. Znaleźć odpowiedź.
Mój wzrok padł na jedną fiolkę eliksiru, która stała na stole nauczyciela. No tak. Eliksir. Leczył zapomnienie.
Także to spowodowane zaklęciem obliviate.
- Nawdychałeś się oparów, Blaise.-
- Co?- odparł. Pokręciłem głową.
- Nie ważne.-
- Draco, masz coś zrobić! Słyszysz?-
Przewróciłem oczyma.
- Tak, tak. A właściwie czemu zawsze ja...-
- Bo jej nie powiedziałeś. Gdybyś...- zaczął, ale ja się odwróciłem. Nie byłem w stanie tego słuchać. Popchnąłem go w stronę wyjścia.
W klasie nie było już prawie nikogo. Dwoje uczniów właśnie teraz wyszło. Minęli mnie. Granger stała przy biurku Slughorna i rozmawiała z nim. 
A ja miałem na nią czekać, tak?
Nie. To nic by  nie dało. Istniał tylko jeden problem. A  był nim Nott. Z nim musiałem to wyjaśnić. Jeszcze raz spojrzałem na nią.
Mój ojciec mnie okłamywał. Ją też ktoś musiał.
Wybiegłem z klasy, w stronę biblioteki. Nie wiedziałem co się ze mną działo. Nie rozumiałem w jaki sposób tak szybko mogło mi się poprzestawiać w głowie. A już najbardziej nie pojmowałem tego, że...coraz bardziej mi to odpowiadało. Nie musiałem już w końcu stawać po jakiejś stronie, nikt do niczego wreszcie mnie nie zmuszał. Nie czułem, że muszę zrobić to czy tamto. Wszystko co robiłem, robiłem z mojej własnej woli.
Może znalazłem uzasadnienie czemu ostatnio tak łatwo było mi się uśmiechać. Nott,miło było, ale trzeba to skończyć. - pomyślałem i znów się uśmiechnąłem.

*

Kiedy skręciłam w korytarz, który miał zaprowadzić mnie do biblioteki, stanęłam, ponieważ zobaczyłam przed sobą scenę ... dosyć dziwną jak na tę porę i te okoliczności. 
Malfoy. Nott. Stali bardzo blisko siebie, w ręce trzymali różdżki. Nott wyglądał na wściekłego, nie można było przewidzieć tego spojrzenia, którym wpatrywał się w Malfoya. Było zawistne i pełne czegoś odstręczającego. Nadal nie rozumiałam jaki miał na to powód. Wyrastali w jednym domu, pewnie w tych samych przekonaniach. Co tak bardzo ich dzieliło?
Nie widziałam twarzy Malfoya, bo stał do mnie tyłem. Ale wyglądało na to, że próbował rozmawiać z Nott'em.
Schowałam się za jednym filarem, aby mnie nie zobaczyli. Mogłam oczywiście dotrzeć do biblioteki inną drogą, ale w tej chwili coś kazało mi zostać w tym miejscu. 
- Nie rozumiesz? Nie mam zamiaru nikomu o tym mówić! Ona nie ma z tym nic wspólnego, więc czemu się jej tak doczepiłeś?- rozpoznałam głos Malfoya. Był zimny i opanowany. Ale powoli tracił cierpliwość.
- A co ci tak na niej zależy, co? Skąd mogę mieć pewność, że nic nikomu nie powiesz? Może już powiedziałeś? Nie chcę wylądować na przesłuchaniu. Nie mam pojęcia co robiła tam moja rodzina, ja tylko o tym słyszałem! Ale ... ty mógłbyś mnie bardzo łatwo w to wrobić. Znam cię, Draco. Widzisz, muszę cię jakoś zastraszyć. Akurat bardzo pięknie się złożyło, że McGonagall kazała wam coś razem robić i że ty chcesz być teraz taki dobry i w ogóle... to wszystko pięknie się składa!- mówił Nott. O mnie. To dlatego... 
To wszystko dlatego. Ale co takiego wiedział Malfoy?
- Błagam cię, nie ośmieszaj się. Ty się po prostu boisz, Nott. Mówisz od rzeczy. Nikomu o tym nie powiedziałem...i nie mam zamiaru. - parsknął Malfoy.
- Jaką mam na to gwarancje w takim razie, hm?- 
Chwila ciszy. Czułam, że Malfoy zastanawiał się nad tym jak najlepiej to rozegrać. 
- Zostawcie ją w spokoju. Ona nic o tym nie wie, nawet nie była u McGonagall po tym co jej zrobiłeś! - wysyczał w końcu. 
- Tak, no i co? Malfoy, ja nie jestem człowiekiem który ufa komuś takiemu jak ty. -
- Co mam zrobić idioto, abyś mi wreszcie uwierzył? - 
Nott się zaśmiał. 
- Jesteś żałosny, wiesz o tym? - odparł.
- Nie. Jest na odwrót.- 
Później nie słyszałam już nic. Przynajmniej nie słyszałam już słów.
Odwróciłam się, żeby zobaczyć co się dzieję. Oczywiście... Malfoy był dobry. Był przygotowany, ale kompletnie nie zauważył, że ktoś krył się przy jednym wejściu do drugiego korytarza. Nott się zabezpieczył.
Teraz Malfoy leżał na posadce. Nott właśnie wstawał. Zobaczył mnie, ale w jakiś sposób zareagowałam automatycznie. 
Nott poleciał do tyłu. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Dlaczego zaczęłam się w to mieszać.
- Granger, uważaj. - 
Chłopak którego nie znałam właśnie we mnie celował. Byłam szybsza. 
A potem już po prostu stałam i nie wiedziałam ...co ja tutaj robiłam. Odwróciłam się do Malfoya. 
- Mógłbyś mi wytłumaczyć co na Boga się tu dzieję? - wykrztusiłam. Popatrzył się na mnie.
- To nie pora na tłumaczenia.- Wstał i podszedł do mnie. Stanął przede mną, trochę blisko. Za blisko. Chciał coś powiedzieć, ale było mu trudno. 
- Malfoy...?-
Rozmyślił się. Chyba.
- Idź do Agnes.- powiedział cięcie. Zaprzeczyłam.
- Nie. Najpierw masz mi wytłumaczyć...- zaczęłam, lecz on się odwrócił.
- Granger. Wiem.- odparł zdenerwowany. Nadal stał do mnie tyłem.
- Chyba ich tak nie zostawisz, prawda?- zapytałam, spoglądając na obezwładnionego Nott'a i jego ...kolegę.
Malfoy się odwrócił.
- Tak teoretycznie to były twoje zaklęcie. Ty powinnaś się nimi zająć.- oddał. Ta sytuacja wydała mi się bardzo...dziwna. Nawet trochę śmieszna. Ale oboje wiedzieliśmy, że ... sprawa była trochę poważna.
- Ale co potem? Znaczy... ja nigdy... Hm.- walczyłam z odpowiedzią. Malfoy o dziwo lekko się uśmiechnął.
- Co się śmiejesz? W każdym momencie ktoś tu może przyjść! - powiedziałam i w tym momencie sobie też to uświadomiłam. Rozejrzałam się, aż znów mój wzrok zatrzymał się na nim. On właśnie otwarł drzwi do schowku na miotły i zaczął wciągać tam Nott'a.
- Malfoy!- krzyknęłam ściszając przy tym głos.
-No co? Przecież z tego co wiem na chwile ich uśpiłaś. Obudzą się. - powiedział lekko, biorąc pod pachy drugiego chłopaka. Wyglądało to naprawdę dosyć dziwnie. Malfoy który zaciąga ślizgonów do schowka na miotły.
- Ale przecież tak nie można! A Nott będzie wściekły i ...-
Malfoy zatrzasnął drzwi i wyprostował się, patrząc się na mnie z ośmieszeniem.
- W pewnych rzeczach wciąż jesteś taka sama, Granger. Najpierw reagujesz, a potem panikujesz. - powiedział poprawiając sobie rękawy. Zacisnęłam usta.
- Ja nie panikuje, tylko...-
- Tylko co?-
- Mógłbyś przestać mi przerywać?!- krzyknęłam, zaciskając pięści. Malfoy obrócił się i podszedł do muru, gdzie wylądowała jego różdżka.
- Ale chyba nie oczekujesz, że przestane, zważając na to kim jestem. Więc po co się pytać?- powiedział z kpiną, chowając drewno do kieszeni.
Straciłam cierpliwość.
- Wiesz, że masz bardzo...nagłe zmiany nastroju? Już wolałam Malfoy'a po którym wiedziałam, czego się mogę spodziewać.- powiedziałam oschle. Jego twarz nagle spochmurniała, a oczy zrobiły się puste, kiedy na mnie popatrzył.
- Ach tak? - zapytał prawie bezgłośnie, ale z dziwnie zgorzkniałą nutą. Nie byłam w stanie odpowiedzieć.
- Dobrze. Ale ludzie nie będą się zmieniać na twoje zawołanie, Granger. - powiedział po chwili, odwracając się.
To nie tak miało się skończyć. Nie miałam kompletnie wyczucia jak z nim rozmawiać, ponieważ tak naprawdę dopiero go poznawałam. Malfoy był inny, a ja nie mogłam się z tym obyć. Jeszcze nie.
- Mówiłeś, że mi wyjaśnisz.- wysłałam to zdanie z resztek mojej odwagi. Zatrzymał się. Musiałam zrobić coś z tej szansy.
-Inaczej pójdę dziś do McGonagall.- skłamałam. Nigdy nie umiałam dobrze kłamać, ale może...
- Nie pójdziesz, wiesz o tym. -
- Pójdę. - upierałam się. Odwrócił się przez ramię.
- Wiesz, jaka potrafisz być upierdliwa?-
- Wiem.-
Westchnął.
- Dam ci znać.- I na tym był koniec naszej dyskusji.




Dał mi znać dopiero po tygodniu. A jeden dzień po incydencie na korytarzu, na każdą lekcje odprowadzał mnie Blaise Zabini.
- Naprawdę nie wiem po co to robisz. To chyba bardziej Malfoy potrzebuję towarzystwa.- powiedziałam po drugim dniu, kiedy próbowałam już wszystkich sposobów aby się go pozbyć. Blaise się zaśmiał. Sam Malfoy chodził wszędzie z Pansy. Lub sam. Pansy wydawała się po prostu wszędzie po cichu mu towarzyszyć.
- Po to, że Nott jeszcze bardziej się wkurzył, po tym co mu zrobiłeś nie dawno. A nie może zobaczyć cię z Malfoyem, bo by go to jeszcze bardziej zdenerwowało. - wytłumaczył, wyprzedzając właśnie grupkę Krukonów.
- Przecież to absurdalne. Malfoy nigdy by nie chodził koło mnie. Zresztą nigdy nie sądziłam, że ty ... to będziesz robił .Wiesz jak się na mnie ostatnio patrzą Gryfoni? Już za samo to, że wszędzie mnie odprowadzasz.-
Tak, to naprawdę było dziwne. A najgorsze było to, że pięć dni potem musiałam się tłumaczyć z tego wszystkiego Ronowi, który usłyszał plotki. Rozmowa była... dosyć krótka. Ja sama nie wiedziałam, o co chodziło Nottowi, ani czemu Blaise Zabini nagle troszczył się o moje bezpieczeństwo, a jak w takim razie racjonalnie miałam to wytłumaczyć Ronowi? Który na dodatek miał to do siebie, że potrafił być chorobliwie zazdrosny, co prowadziło go do stanu złości. A w stanie złości nie mogłam prowadzić z nim normalnej rozmowy, więc skończyło się na kłótni.
W tym samym dniu, wieczorem, kiedy próbowałam skupić się mimo wszystko na kilku zadaniach domowych, Ginny usiadła na przeciwko mnie, po czym położyła mi karteczkę na zeszycie. Uniosłam brwi.
- Agnes kazał mi to tobie przekazać. Wracam właśnie z treningu. Dała mi to na boisku. Krukoni zawsze po nas mają trening.- wytłumaczyła. Wiedziałam już, że Agnes była w drużynie. Opowiadała mi o tym jak siedziałyśmy w bibliotece.  Blaise, który starał się, jak sam powiedział, nie egzystować dla nas, siedział za nami.
- Ah. Dzięki. - odpowiedziałam i sięgnęłam po karteczkę. Była pusta. Zmarszczyłam czoło.
- Co jest?- zapytała się ruda. Pokręciłam głową.
- Ta kartka jest pusta.- powiedziałam, ale Gin mnie już nie słuchała, bo zawołał ją Neville, który nie radził sobie ze swoim zadaniem.
Jeszcze raz spojrzałam na kawałek papieru. Dziwne. Wyciągnęłam różdżkę i sprawdziłam zaklęcia, które mogłyby mi ujawnić treść, jeżeli taka w ogóle istniała na tym skrawku papieru.
- Ah, Hermiona! Agnes mówiła coś jeszcze o...jakiejś roślinie. I że będziesz wiedzieć. - krzyknęła do mnie Gin z drugiego końca pokoju.
Tak. Wiedziałam. Skierowałam różdżkę na papier i wyszeptałam: Hasło: Amigroza. 
Na papierze pojawiło się parę linijek cienkiego pisma.

Nie zbywaj Blaise'a. Wiem, że ci to nie odpowiada, ale pomyśl sobie wtedy, że mojego towarzystwa chciała byś jeszcze mniej.  
Jutro z rana Nott ma trening. Blaise też. Ale nie wszyscy. Spotkamy się w szklarni nr.8 
Do czego doszło, że ja piszę tobie. Nie rozumiem świata, Granger. Ale dobrze. 
DM.

Jego pismo było idealne.




Komentarze

Popularne posty