XX. Rozdział - Paczka i ten trzeci raz
Przyjaźń
nie potrzebuję słów, manifestów, częstych spotkań i
eventów. Wystarczy
obecność gdziekolwiek i przy czymkolwiek.
Ginny
siedziała na łóżku, w rękach trzymając paczkę. Gdy przyszłam z
Pokoju Życzeń, weszła niedługo po mnie. Miała spokojny wyraz
twarzy, ale widziałam jej uczucia pod tym okryciem spokoju. To nie
była tylko tęsknota za Harry'm, ani tylko zmartwienie. To było
coś więcej, dużo więcej. Powoli obywałam się z faktem, że
niektórych rzeczy, uczuć, nie da się opisać słowami. Mają
granicę, tak samo jak i ludzie.
Czasem
chciało by się opisać jakąś sytuację pięknie, tak poetycznie,
umiejętnie... tylko czasem tak się nie dało. Bo czasem prostota
zastępuje wszystko idealne, perfekcyjne. Czasem wystarczy nie wiele,
żeby zaciekawić, przekazać prawdę.
Prawdę.
Jaka jest ta prawda o człowieku, jak i gdzie ją znaleźć? Czy
prawda jest tym, w co wierzymy, czy to co naprawdę jest prawdziwe? I
jak to odkryć?
Siedziałam
na łóżku i trzymałam w rękach mój notes. To był prezent
urodzinowy od mojej mamy. Oszczędzałam kartki. Nie chciałam go
skończyć, nie chciałam. Chciałam aby wciąż był. Nie miał
końca.
Ale
przecież wszystko miało koniec. Nawet ta wojna się skończyła.
Nawet
jak nie skończę tego notesu, to kiedyś mnie zabraknie na tym
świecie i nikt nie będzie wiedział, czemu właściwie ten notes
nie jest skończony. Bo właściwie wtedy będzie skończony. Nie
będzie miał nikogo kto prowadziłby go dalej.
Trzymając
pióro w ręce, patrzyłam się na pustą kartkę. Stwierdziłam, że
bardziej lubiłam niezapisane kartki niż zapisane. Znaczy kochałam
się patrzeć na pustkę, bo to tak bardzo mnie kusiło, aby coś
napisać. To było naprawdę niesamowite. Chociaż książki same w
sobie, zapisane...pełne wiedzy, historii, faktów i opisów też
wywoływały u mnie zachwyt.
A
pamiętałam, jak niedawno jeszcze czekaliśmy na nasze sowy z
wynikami testów z piątej klasy. Wtedy nauka była dla mnie prawie
najważniejsza. Nadal w pewnym sensie była. Lubiłam się uczyć,
dowiadywać prawdy, nowości. Nadal byłam ciekawska. Ale zaczęłam
myśleć też już w całkiem innych kierunkach.
-
Hermiono?- Podniosłam głowę. Ginny stała nade mną. W ręce nadal
trzymała paczuszkę.
-
Tak?-
Usiadła
na łóżku. Zaczęła bawić się sznureczkiem, który oplatał
papier.
-
Byłam u Hagrida. Myślałam, że może on coś wie. No wiesz, o
Harry'm.- powiedziała Ginny, patrząc się teraz w małe okienko w
ścianie. Szarość.
Czekałam.
Ginny wypuściła powietrze. Znałam już jej odpowiedzieć, zanim
zabrała się w ogóle za mówienie. Ale dałam jej wymówić te
słowa. Czasem one chciały z nas wyjść. Tak po prostu.
-
Ale on nie wie. Harry do niego nie pisał... Ja...-
Nie
mogła skończyć. Odłożyłam notes, podciągnęłam się i
usiadłam na krawędzi łóżka. Objęłam ręką Ginny.
-
Wiem.- powiedziałam tylko. Ginny spojrzała mi w oczy. Najpierw był
tam tylko smutek, ale po chwili pojawiło się też coś innego.
Jakby sobie o czymś przypomniała. Otwarła usta. A ja, jak by na
sygnał odwróciłam wzrok. Jakbym czuła, że... nie chcę słyszeć
tego pytania.
-
Ron mi powiedział... i proszę nie bądź na niego zła, ale on mi
powiedział, że McGonagall kazała ci współpracować z Malfoy'em.
Dlaczego mi tego nie powiedziałaś?-
Tak.
Pytanie.
-Nie
chciałam... no wiesz, nie chciałam mówić komukolwiek. Ale Ronowi
musiałam powiedzieć. - stwierdziłam po chwili, wiedząc jednak że
moje usprawiedliwienie jest marne.
-
Ale mi przecież ufasz. Czemu...?-
Westchnęłam.
W sumie sama nie wiedziałam.
Na
chwilę było cicho.
-
Dobrze, mniejsza o to. Jak jest? Nie wyobrażam sobie tego, tak
szczerze mówiąc.- powiedziała. Spojrzałam na nią ze
wdzięcznością. Rozumiała. Rozumiała, że czasem robiło się
rzeczy, albo też się ich nie robiło, i nie wiedziało się czemu
właściwie tak, a nie inaczej.
Zastanowiłam
się nad odpowiedzią.
-
Ja też nie wiedziałam jak będzie. Ale ... Malfoy, myślę, że ta
wojna była w pewnym sensie dla niego ratunkiem. - powiedziałam,
cicho, bo po raz pierwszy wypowiadałam słowa tego typu. Myśl,
która kryła się w ostatnim czasie tylko po kątach.
-
Że niby jest teraz lepszy? Anielski Malfoy, tak?- odparła szyderczo
Gin.
Pokręciłam
głową.
-
Nie. Oczywiście, że nie. Anielski to on raczej nigdy nie będzie.
Chodziło mi bardziej o to, że ... no wiesz, ten jego egoizm się
zachwiał w pewnym sensie. Tylko to i tak nie ma znaczenia.
Przynajmniej tak twierdzi, bo i tak wszyscy będą go widzieli jak go
widzieli już wcześniej. - otworzyłam się i poczułam, że tego
potrzebowałam. Chciałam komuś o tym powiedzieć. O tym ziarnku
prawdy, które odkryłam. Które on dał mi zobaczyć.
Lecz
Ginny jedynie prychnęła.
-
Ty uważaj, żeby on ci tylko oczu nie zamydlił.-
-
Ale nie widzisz? Właśnie o to chodzi. Każdy mu przylepił
etykietkę. To jak w ogóle ma się zmienić, jak każdy tak myśli?-
A czasami słowa same zaskakują. Są niesamowite. Jak ptaki, nagle
zmieniające swój kierunek. Nie do przewidzenia.
Ginny
spojrzała na mnie zdziwiona.
-
Ojej. Widzę, że to się już stało. - westchnęła.
-Myślę,
że masz racje.-powiedziała po chwili z zastanowieniem. - Tylko jest
jedno ale.
To przytrafia na każdego w tej szkole, oprócz Malfoy'a. Przecież
dobrze wiesz jaki on był przez te wszystkie lata. Można wierzyć w
dobro u ludzi, tylko z rozumem, z logiką. Zmiana na dobre nie dzieję
się od tak.- powiedziała i pstryknęła palcem.
-
Wiem, jaki był. Nadal wiem. Ale wiem też, że coś zaczyna się
dziać. Ty wiedziałaś, że on umie grać na gitarze? - zapytałam.
Znowu słowa, których się nie spodziewałam. W sumie w cale nie
byłam taka impulsywna. Lecz w tym momencie to wszytko tak po prostu
ze mnie wyskakiwało. Na świat.
Ruda
zrobiła wielkie oczy.
-
Serio? Nie wierzę. Nie. Nie. To musi być jakiś żart. Nie wierzę
ci.- powiedziała, lekko krzywiąc usta do grymasu. Uśmiechnęłam
się.
Sprawiało
mi przyjemność...
Ale
w sumie co takiego? To, że mogłam jej powiedzieć, iż Malfoy wcale
nie jest taki zły, jaki był przez te wszystkie lata? Czy po
prostu karmienie jej prawdą? Czy może jeszcze coś innego...?
-
Nie. Serio. Umie grać. Całkiem dobrze.- odpowiedziałam ze
staraniem lekko, zapatrując się na paczkę.
-
Nie do wiary...- oburzyła się jeszcze Ginny.
-
Co to jest za paczka? - spytałam.
-
Aaach, to. To dał mi Hagrid. Dla ciebie. Powiedział, że... chyba
teraz już przyszedł na to czas. Czy coś w tym stylu. -
Zmarszczyłam
czoło w tym samym czasie co Gin. Dla mnie?
Wzięłam
ją do rąk, ale poczułam, że to nie czas aby ją teraz otwierać.
Przeczucie. Poczułam też nagły wyrzut sumienia, ponieważ od
początku nowego roku szkolnego nie odwiedziłam Hagrida. Ron zapewne
tego też raczej nie zrobił. Trzeba było to zmienić.
-
Dzięki... Eh, myślę, że zobaczę później co w niej jest.-
powiedziałam.- Jestem strasznie zmęczona.- dodałam, gdyż naprawdę
tak było.
Gin
kiwnęła głową.
-
Tak, ja też, ale muszę jeszcze napisać coś dla Slughorn'a. Ten
staruszek naprawdę trzyma się świetnie. Nie wiem czemu oddał
swoją posadę temu Melphisowi.-mruknęła Ginny wstając z łóżka.
Dla mnie bardziej stosownie było teraz ugryźć się w język.
Ginny
wyszła po paru minutach, z książkami pod pachą, a że jak na
razie nikogo poza mną nie było w Dormitorium, zaczęłam
przyglądać się paczce.
Papier
był jasno brązowy, wymięty i nosił na sobie kilka plam. Paczka
nie była dosyć ciężka, ani dosyć duża. Była twarda.
Nie
wiem co, ale coś mnie powstrzymywało od otwarcia jej. Przypomniałam
sobie list od Nel, a także to, że nie odpowiedziała na mój. Moje
wizje, które na razie ustały, ale w końcu ... nie sądziłam, żeby
na tym był koniec.
Dziwne
zachowanie Krystiana, jego tajemnice. Harry.
A
co jeśli to wszystko miało w jakiś sposób z tym do czynienia?
Tylko skąd akurat Hagrid miał by coś dla mnie w tym kontekście?
Hermiono,
otwórz. To się okażę.
Zacisnęłam
palce na papierze. Co zrobić?
*
Nie
otworzyłam tej paczki. Pięć minut po wyjściu Ginny przyszła
Parvati. Od śmierci jej siostry zamknęła się w sobie. Nie tylko
ona.
Nie
otworzyłam więc paczki. Może właśnie takiej wymówki
potrzebowałam. Zamiast tego otworzyłam notes i napisałam parę
linijek, zanim zabrałam się do pracy nad zadaniami domowymi.
Wiemy,
że nasz świat zmienia się ciągle. To dlaczego tak trudno nam
uwierzyć w to, że ludzie też mogą się zmienić?
Dlaczego
mi tak trudno w to uwierzyć? W jaki sprawiedliwy sposób
określić rzeczy jako bezsensowne lub jako sensowne? CO miało sens,
a co nie? Od czego to zależało?
Dlaczego
mam uczucie, że mój chłopak nie jest moim chłopakiem? Tylko moim
najlepszym przyjacielem? Przecież tak bardzo tego pragnęłam...
Myślałam,
że tak. Że tego chcę.
Co,
jak coś zrobiłam źle, myślałam źle. Źle się zrozumiałam?
Rodzice
przekazali mi wiarę w Boga. Nie ważne jaki nasz świat jest i jacy
ludzie, nigdy nie powinniśmy myśleć, że jesteśmy sami. Miłość
jest w każdym z nas.
Czyli
Bóg jest z nami, chcę z nami być.
Szukamy
miłości, ale jej nie dajemy. A jeśli już, to okazuje się, że
myślimy przy tym tylko o sobie. ..
Myślałam,
że tak dużo nauczyła nas ta wojna. Że zrozumieliśmy przez nią
wartość życia, uczuć...
Ale
tak naprawdę...
My
nic nie robimy z tym, czego się nauczyliśmy. Nadal etykietujemy
ludzi. Nadal myślimy stereotypami. Nadal trzymamy się tego, co
znamy.
Kurczowo.
Tak
bardzo staramy się, żeby wszystko było takie jak kiedyś. Stary
porządek, bo w nim odczuwamy bezpieczeństwo.
Stoimy
na moście. Pod nami przepaść. Przeszliśmy już połowę bez
patrzenia się w dół.
A
w tej właśnie połowie, urwała się deska, i przez przypadek nasz
wzrok powędrował w dół. Ogarnia nas strach. Nie chcemy iść
dalej. Chcemy zawrócić.
Ale
nie można zawrócić. Bo to nas nie poprowadzi dalej. Nasza odwaga
pójdzie na marne. Trzeba iść na przód. Pomimo tej przepaści,
niepewności.
Trzeba
zobaczyć co czeka na drugim końcu.
No
właśnie, a co ja próbuje cały czas zrobić? Chcę tak
bardzo, żeby wszystko było jak dawniej.
Ale
nie będzie.
Nie
mogę zawrócić.
*
-
Blaise.- powiedziałem pewnego ranka przy śniadaniu. Siedzieliśmy
jak zwykle na boku. Pansy parę dni temu rozstała się z Nott'em.
Nie wiem jak miałem to odebrać. Nie wiedziałem nadal co czuć. Bo
nie czułem nic przez większość dnia. Ale gdzieś jednak... w
mojej podświadomości biłem jej brawo, że wreszcie z tym
skończyła.
Że
może zacznie teraz żyć inaczej.
Co
do mojej osoby...
-
Blaise, powiedz mi... coś o mnie.- powiedziałem, patrząc się
na mój kielich z sokiem dyniowym. Sowy już zdążyły dostarczyć
pocztę. Ja nie dostałem nic. Proroka nie zamawiałem. Blaise dostał
jeden list, przy którym zaczął się uśmiechać. Nie mogłem się
na to zbyt długo patrzeć, dlatego też zacząłem rozmowę. Musiał
się oderwać od tego listu.
-
Że co?- zapytał zdziwiony. Przewróciłem oczyma.
-
No coś o mnie. Wiesz....-
-
Nie, nie wiem. O co ci chodzi, Draco? -
Spojrzałem
na niego. Nie wierzyłem mu, że nie wiedział. Blaise nie był
palantem. Nie był jak Crabbe i Goyle.
-
Hm.- udał, że się zamyślił. Odłożył list. Dobrze.
-
Ale jaka przestrzeń czasowa?- dopytał. Odwróciłem wzrok.
-
Od początku.- powiedziałem w końcu.
Zaczął
wystukiwać jakiś rytm na blacie, jego ciemna skóra na czole
zmarszczyła się, i przygryzł lekko wargę. Widziałem, że
nie chciał powiedzieć czegoś nie odpowiedniego. Ale mnie nie
obchodziło teraz ... czy powie coś nie taktownego. Miało
być prawdziwe. Miało być prawdą.
Dzisiaj
jak wstałem znalazłem w kieszeni moich spodni ten kawałek
pomiętego papieru, który na początku roku zmiąłem i do tej pory
o nim nie pamiętałem. Kim jestem?
Teraz
znajdował się w mojej lewej ręce. Nadal nie miałem pojęcia kto
mógłby mi to wysłać. Ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie?
-
Powiem tak, Draco... Za delikatny to ty nigdy nie byłeś.-
powiedział ostrożnie, patrząc się na mnie spod łba. Gdy nic nie
powiedziałem, ani nawet nie prychnąłem, nastała chwila ciszy, w
której na pewno się zastanawiał co się ze mną stało.
-
Tak. Wiem. Ale myślisz, że... mogłem być inny? - wypaliłem.
Widziałem, jak moje oczy odbijają się w jego.
Blaise
na chwilę zamienił się w kamień, dopiero po kilku sekundach
powoli zaprzeczył głową. Odwróciłem wzrok. Spojrzałem na drugą
strony sali. Dostrzegłem Granger która siedziała nad jakąś
książką i pergaminem, trzymając pióro w ręce. Przy śniadaniu.
Weasley nieziemskim tempem wpychał do siebie jajecznicę.
-
Draco, nie ma sensu teraz zadawać sobie takich pytań. Byliśmy jacy
byliśmy. Liczy się tu i teraz. Nie to co było.- usłyszałem głos
mojego przyjaciela. Był nim? Wiem, że bardzo chciał, aby był dla
mnie kimś takim. Widziałem, że chciał mnie jakoś ratować. Ale
czy ratowało się kogoś, kto nawet nie wiedział z czego miał by
być ratowany?
-
No to się mylisz. W moim przypadku, zawsze będzie się liczyło to
co było. Ludzie nie zapomną. Ja na ich miejscu też bym nie mógł.
- prychnąłem. Ten świat tak mnie odstręczał. Wszystko w sumie
było bez sensu. Bez sensu było to, że nie chciałem myśleć o
mojej przeszłości, że chciałem żyć inaczej. Bezsensu, bo nikt
mi nigdy nie uwierzy. Nie będzie chciał poznać. Nie zapomną mi
tego. Nigdy. Cały świat był teraz lepszy.
Jest
za późno. - pomyślałem. Za późno.
Odskoczyłem
od stołu.
-
Draco!- zawołał Blaise. Kilka ślizgonów popatrzyło się w moją
stronę. A niech się gapią. Niech się tylko gapią. -
*
Mijały
dni, a ja nie miałam nadal odwagi żeby otworzyć tą paczkę. Nie
powiedziałam o niej Ronowi. Lekcje mijały tak jak zawsze. Jako
prefekt musiałam od czasu do czasu karać po niektórych zbyt
pomysłowych pierwszoklasistów. Ron nigdy się tym zbytnio nie
przejmował. Poza tym byłam zmuszona napisać list do George'a,
ponieważ jeden z produktów, które sprzedawał... nie dawał
spokoju. Oczywiście odpisał mi bardzo grzecznie i trochę
ironicznie, jak to George. Podobno pomyśli nad ograniczeniem
wiekowym.
Ron
natomiast stawał się coraz bardziej podenerwowany, ponieważ
zbliżał się pierwszy mecz sezonu. Gryffindor przeciwko Ravenclaw.
Choć ciągle mówił, że będzie to bardzo łatwa gra, ponieważ
Ravenclaw nadal nie miał dobrego szukającego, widziałam jak bardzo
był rozkojarzony. Na dodatkowych zajęciach Transmutacji częściowo
przysypiał, gdyż Ginny zaostrzyła treningi. Domyślałam się
dlaczego. To była jedyna rzecz, która mogła ją sprowadzić na
inne myśli, a przy której równocześnie czuła się blisko
Harry'ego.
Pogoda
się zmieniała. W prawdzie te zmiany były bardzo małe, ale jednak
dla kogoś obytego z tym kawałkiem ziemi, widoczne. Co raz wcześniej
słońce zaczęło skrywać się za górami, co raz częściej padał
zimny, ciężki deszcz i wiał wiatr, któremu nadal nie znudziło
się mierzenie z potężnymi murami zamku. Duchy chodziły z ponurymi
minami, a w obrazach było coraz częściej słychać kłótnie i
można było za obserwować naburmuszone miny. Nawet Sir Nicholas,
zwykle bardzo przyjazny i gadatliwy duch Gryffindoru ostatnio co raz
rzadziej porywał się na rozmowę przy naszym stole. Co zatem robił
Irytek, każdy mógł sobie wyobrazić. Toczyła się odwieczna bitwa
pomiędzy Filch'em, a tym upierdliwym duchem. Czasem pozwalał sobie
na wybryki przed samymi oczami nauczycieli, co naprawdę nawet u
niego zdarzało się rzadko.
Tak,
zmiana pogody i pory roku faktycznie wszystkim doskwierała. Lekcje
historii były chyba jeszcze bardziej nudne niż zwykle, a profesor
Flitwick ostatnio pomylił sobie dwa zaklęcia. Oczywiście, prawie
nikt tego nie zauważył, lub jeśli tak, to każdy wstrzymał się
od napomnienia. Ja również.
Parę
tygodni wcześniej wyjaśniłam McGonagall, iż muszę na
chwilę przerwać spotkania z Malfoy'em. Mimo upomnień Malfoy'a,
powiedziałam jej o Nott'cie, a także o tym, że będzie dobrze,
jeżeli oboje, ja i Malfoy, damy sobie czas. McGonagall się
zgodziła, pod warunkiem, iż w najbliższym czasie wrócimy do
spotkań. chciała abyśmy, jak wszystkie grupy zaplanowane na występ
w czasie Bożego Narodzenia, wyrobili się i zdążyli. Nie mogłam
jednak zapomnieć jak na mnie patrzyła. Jakby wiedziała coś, o
czym nie mogła mi powiedzieć. Czyli dyrektorka też była w to
wszystko zamieszana?
Jego
samego widywałam na prawie wszystkich moich lekcjach. Czułam
pomiędzy nami tą napiętą atmosferę, ale nikt z nas nigdy
nic nie mówił. Co jeszcze, staraliśmy naprawdę nie zwracać na
siebie poszczególnej uwagi. Staraliśmy się. Ale nie wychodziło.
Od czasu do czasu zawsze napotykałam jego spojrzenie. Jasno szare
oczy. I w zależności, kto kogo zaskoczył, szybko znów
odwracaliśmy nasze spojrzenia. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć,
ale za każdym razem ...czułam jak na chwilę czas kompletnie
zmienia swój rytm. Wszystko się zatrzymywało, by zaraz znów
nabrać normalnego tempa. To było coś z czym się jeszcze
kompletnie nie spotkałam. Malfoy zawsze był wścibski, denerwował
i obrażał wszystkich, przed którymi nie miał respektu. Wojna
zamieniła go w kogoś innego. Nie wiem kogo, ale teraz sama nie
mogłam go zostawić w tej szufladce pod którą go zawsze trzymałam.
Wystarczy jak pomyślę o tym jak mnie wtedy przeprosił, lub wtedy
jak grał w Pokoju Życzeń. Nie licząc do tego tych wszystkich
wizji, a także tego jak zachował się wtedy na lekcji Melphisa. Co
się działo w nim? Co to była za relacja między nami? Nie miałam
na to określenia. To wisiało w powietrzu, i nikt z nas na razie nie
chciał tego jakkolwiek tknąć. Może tak było najlepiej.
Z
Agnes parę razy w tygodniu odrabiałam lekcje. To ona zawsze
doprowadzała mnie do śmiechu, parę razy nawet próbowała mnie
nakłonić, aby napisać list do Harry'ego. Omówiłam to z Ronem,
ale oboje stwierdziliśmy, że poczekamy jeszcze trochę. Widocznie
tak musiało być.
Krystian
Melphis od incydentu z Theodorem Nott'em powrócił do swojego
dawnego stylu bycia. Zamknięty w sobie, opanowany, dziwnie
nieobecny. Klub Pojedynku się odbywał, ale w szczególności
przychodziły na niego tylko młodsze klasy. W naszej klasie już
nigdy więcej nie było żadnego pojedynku.
Wszystko
mogło tak się toczyć dalej, mogło, ale jednak nie. Ponieważ
pewnego dnia stało się coś, co znów przerwało rutynę. Z
doświadczenia wiedziałam już, że zawsze rutyna zostawała
przerwana. Przez te wszystkie lata zawsze miało to do czynienia z
Harry'm. Okazało się, że stało się to również wtedy, kiedy
Harry'ego nie było z nami. Czyli teraz. Na naszym ostatnim roku w
Hogwarcie. Na moim ostatnim roku.
Była
to kolejna wizja. To ona w końcu zmusiła mnie, aby zacząć dążyć
do prawdy. Do rozwikłania tego, czego nie rozumiałam. Tego o czym
nikt najwyraźniej nie chciał mi powiedzieć. To ona również w
pewnym sensie wszystko zmieniła. Wszystko przewróciła do góry
nogami.
Lecz
sama w sobie wizja, nie wiele by dała, gdyby w tym samym czasie
nie zdarzyło się jeszcze parę innych rzeczy. Kilka słów,
dwa spojrzenia, jedno spotkanie,słowa, których nigdy nie miałam w
planie powiedzieć... i to, że wreszcie otwarłam tą paczkę. No i
mecz. Tak, mecz. Zajęcia z eliksirów i ... Ale zróbmy z tego
porządek.
*
Była
sobota, wpół do dziesiątej, kiedy Ron koło mnie przy stole,
wstał. Głowę miał w skórzanym hełmie. W lewej ręce trzymał
skórzane rękawiczki. W koło nas było słychać śmiechy, rozmowy
i krzyki. Każdy był podekscytowany pierwszym meczem sezonu.
Pierwszym meczem po wojnie.
Ginny
właśnie coś tłumaczyła dwóm chłopakom, którzy najwyraźniej
objęli posadę Freda i George'a. Popatrzyłam się na ich twarze i
pomimo, że życzyłam im w duchu dużo szczęścia, wiedziałam, że
prawie każdy dziś przypomni sobie słynnych rudych bliźniaków.
Nikt nigdy nie będzie tak dobry, jak oni.
Dopiłam
łyk soku, odłożyłam książkę z której właśnie próbowałam
zrozumieć formułkę na wyliczenie siły zaklęcia Cradehoff'a i
również podniosłam się z ławki. Ron stał i szklanym wzrokiem
patrzył się za okno. Pogoda jak już nie raz, nie miała humoru
dopisać w tym dniu. W prawdzie nie było dużego wiatru, ale już od
ósmej padał deszcz. Po szybie spływały jasno szare krople.
Ron
odwrócił do mnie głowę i spojrzał na mnie. Uśmiechnął się
lekko. Był tak blady i szary jak te krople.
-
Czym ja się przejmuje, przecież przeżyliśmy gorsze rzeczy,
prawda?- zapytał. Nie mogłam inaczej, oddałam mu uśmiech.
Chciałam, żeby tak właśnie zawsze zostało. Ja i on. Nasza
niewytłumaczalna przyjaźń, która zamieniła się w miłość.
Nasza przyjaźń z Harry'm.
Chciałam
nadal ich zaskakiwać moją wiedzą, chodzić pod peleryną niewidką,
kryć się w schowkach na miotły, odwracać czas, stawiać czoło
niespodziewanym zdarzeniom. Tańczyć z Harry'm do muzyki, która
leci w radiu. Ale stoimy w połowie mostu i nie da się zawrócić.
Nie da się wrócić do tego co było, bo to właśnie zaprowadziło
nas do dzisiejszego dnia.
Wzięłam
Rona za prawą rękę. Jego dłoń była taka duża w porównaniu do
mojej. Uścisnęłam ją. Popatrzyłam się w jego oczy i rzuciłam
mu się na szyję. Nie wiem dlaczego ale chciało mi się nagle
płakać. Może dlatego, bo czułam, że teraz wszystko może się
inaczej potoczyć. Zło zostało pokonane, ale zapominamy, że ono
zawsze i wszędzie może się pojawić, tylko w innej odsłonie. Lecz
nie warto ulegać pokusie lękania się przed złem. Bardziej wierzyć
w to, co sprawia, że go zwalczamy, nawet o tym nie wiedząc.
Ron
uścisnął mnie mocno i zagrzebał swoją głowę w moich włosach.
Od pierwszej klasy trochę się zmieniły. Nie były już takie
puszyste i nie sterczały we wszystkie strony, ale jednak... dało
się w nich jeszcze zniknąć.
-Kocham
cię, wiesz?- mruknął. A mnie przeszyły dreszcze. Ronowi zawsze
było bardzo ciężko nazywać swoje uczucia po imieniu. Zresztą
chyba każdemu jest ciężko. Te słowa rozeszły się po mnie jak
promień słońca. Przymknęłam mocno oczy, wciągnęłam głęboko
powietrze, czując jego charakterystyczny zapach. Tak miało być,
prawda? Tak bardzo ceniłam sobie jego bliskość. Że mogliśmy po
tylu latach nareszcie być tak blisko. Ceniłam to. Dawało mi to
siły, ciepła...
Już
miałam odpowiedzieć, naprawdę miałam odpowiedzieć, zdając sobie
zarówno sprawę, że jeszcze nigdy nie powiedziałam mu tych słów.
Ale nie wiem dlaczego, naprawdę nie wiem czemu, przekrzywiłam głowę
i otwarłam oczy. A przypadek chciał, że mój wzrok padł na osobę,
stojącą po drugiej stronie sali. I znów na chwilę zatrzymał się
czas. Nie wiem, być może mi się tylko przewidziało, ale ...
zobaczyłam przez chwilę lekki uśmiech na tej blady twarzy. Tak
inaczej bladej jak Rona. Draco Malfoy.
I
naprawdę nie miałam słowa na określenie tego wyrazu twarzy.
Odwrócił głowę jako pierwszy, zbierając swoje rzeczy i wychodząc
swoim typowym chodem z sali.
-
Hermiono?- usłyszałam głos Rona. Poczułam jak próbuje spojrzeć
mi w oczy. Bo poczuł, że coś się nie zgadzało. Puściłam go
więc i szybko pocałowałam w kącik ust. To musiało teraz zastąpić
te słowa, które jakoś nie chciały wyjść z moich ust.
-
Dasz radę. Wiem o tym. - powiedziałam jeszcze. Uśmiechnął się i
kiwnął głową.
-
Po prostu wyobrażę sobie, że wypiłem Feliksa.- odparł. Ale ja go
już puściłam. Musiałam iść. Musiałam.
-
Widzimy się na boisku, muszę iść zająć sobie jakieś miejsce. -
wytłumaczyłam, gdy chciał spytać gdzie idę. Jak ja dawno
już nie okłamywałam Rona. - pomyślałam.
Zarzuciłam
torbę i wybiegłam z Sali. Mogłam już dawno dostać za moją
ciekawość. Ale może to wcale nie była ciekawość, może to było
coś innego.
Gdy
znalazłam się w holu, rozglądnęłam się i pobiegłam jednym
korytarzem. Nie wiedziałam czy tym dobrym, ale coś mi mówiło, że
tak. Ostatnio bardziej słuchałam przeczucia niż czegokolwiek. To
było u mnie trochę nietypowe. To Harry zawsze słuchał swojego
instynktu, ja myślałam logicznie. Zawsze logicznie. Problem polegał
tylko teraz na tym, że ja nie zachowywałam się już logicznie.
Robiłam coś, czego w życiu przedtem bym nie zrobiła.
Biegłam
dosyć długo, czułam pulsowanie mojego serca. Mój oddech. A
najbardziej starałam się nie myśleć. Tylko zbyt wiele nie myśleć.
Skręciłam
w korytarz z arkadami z wnękami na podwórze. Wszędzie było
słychać deszcze. Gdybym stanęła, gdybym choć raz przystanęła
... uwierzyła bym w to, że tu nikogo nie ma. Że idę złą drogą.
Że tu jestem tylko ja i deszcz i Hogwart. Ale nie stanęłam.
Czułam
jak wiatr przewiewa przez arkady, krople zahaczały się w moich
włosach, a mi samej było zimno. Mój wzrok przeszukiwał mały
plac, na którym rosło jedno drzewo, a wokół stały kamienne ławy,
parę rzeźb i fontanna, która już od bardzo dawna nie działała.
Właściwie jeszcze nigdy nie widziałam jej na chodzie, odkąd
przyjechałam do Hogwartu.
Przystanęłam
przy jednym wejściu.
Tam,
po drugiej stronie stała postać. Stał człowiek. Opierał się o
murek, z rękami w kieszeni i wpatrywał się w drzewo. Dopiero po
chwili spojrzał na drugą stronę. Na mnie. Przez chwilę nic się
nie stało. Deszcz tworzył swoją własną muzyczną improwizacje,
rozbijając się o wszystko, kończąc tak swoją wędrówkę, swój
lot ku ziemi.
Wiatr
wiał, ale na chwilę zapomniałam o jego istnieniu. Kiedyś czytałam
dużo opowieści, o miłości, o przygodach, o zmianach.... I zdałam
sobie sprawę, że taka scena w właśnie takiej książce mogła by
być bardzo poetycka. Dobrze by się ją czytało. Autor pewnie
dołożył by pewnie wszelkich starań, aby jak najudolniej ją
opisać, przedstawić.
Tak.
Tylko jak czytamy takie książki, to zawsze zdajemy sobie sprawę,
że to jest tylko historia. Że słowa dużo potrafią upiększyć,
przeinaczyć... Potrafią manipulować, przenosić w inne światy,
sprawiać abyśmy czuli tak dużo, abyśmy przeżywali.
Ale...
Ale jak ja bym opisała to co teraz przeżywam? Jak oddać to
prawdziwie?
Widziałam
Malfoy'a, widziałam pomiędzy nami deszcz. Słyszałam go. Słyszałam
wiatr. Na ustach poczułam smak wody.
Ten
deszcz, to podwórze. Wszystko było takie zimne. Nie płaczące. Nie
smutne. Tylko po prostu zimne. A pomimo to, stałam tu. Nie miałam
pojęcia dlaczego on tam stał. A dlaczego ja też, tym bardziej nie.
Wiedziałam,
że gdzieś tam, na boisku teraz drużyny się przebierały. Luna tym
razem bez swojej głowy lwa, przeciskała się pewnie z Neville'em
przez trybuny. Ginny po cichu rozmawiała z Harry'm, dodając
sobie tak otuchy. A Ron...
Dlaczego
Malfoy się uśmiechnął? Czy on to w ogóle zrobił?
Chciałam
to wiedzieć. To dlatego biegłam, choć brzmiało to dosyć dziwnie.
Gdzieś
daleko zagrzmiało. Czekaliśmy. A raczej... trwaliśmy. Wiedziałam,
że albo sobie pójdę, albo przejdę przez ten deszcz. On na pewno
nie przyjdzie. W końcu to ja chciałam odpowiedzi.
A
jak on się po prostu odwróci? Nie. Nie może.
Przyjrzałam
mu się. Wyglądał jak by zamienił się w jedną z tych rzeźb. Nie
widziałam jego twarzy, miliony krople deszczu zamazywały te
szczegóły. Moje serce biło niezmiernie szybko, nie było w stanie
się uspokoić. W środku, we mnie ... płonął ogień. Ale na
zewnątrz było zimno. Dlatego zaczęłam się trząść.
Gdy
teraz nie przejdę przez ten dziedziniec... to w jakimś sensie
przegram. Wrócę się. Zawrócę. A już wytłumaczyłam sobie, że
nie mogę się wracać. Musiałam iść na przód.
Deszcz
teraz był nawet jeszcze potężniejszy. Jeszcze bardziej chciał
podkreślić tą barierę, która panowała między nami. Już od
zawsze.
Zaczęłam
iść. Zaczęłam czuć wodę na sobie. Szłam i z każdym krokiem
byłam coraz bardziej mokra, ale nie stawałam. Rękę mocno
zacisnęłam na pasku mojej torby. Moje buty nasiąkły wodą, czułam
jak wpełzała do środka. Słyszałam moje kroki. Nie szłam zbyt
szybko. Nie biegłam tym razem. W pewnym sensie nie chciałam zbyt
szybko znaleźć się po drugiej stronie, ponieważ nadal nie
wiedziałam co tam zrobię. Co powiem.Minęłam drzewo, minęłam
fontannę.
Kiedy
szłam, patrzyłam się na wprost.
Stanęłam
przed nim, zdając sobie sprawę, jak musiałam wyglądać. Było mi
gorąco jak i zimno jak i mokro.
Kiedy
szłam nie zdawałam sobie sprawy, że będę tak konkretna. Ale gdy
popatrzyłam na jego twarz, w jego oczy, od razu wypowiedziałam to
pytanie, które pojawiło się nie całe dziesięć minut temu w
mojej głowie.
-
Dlaczego się uśmiechnąłeś?-
Mój
głos brzmiał dziwnie w tej całej melodii deszczu.
Nie
patrzył się na mnie. Był taki spokojny.
-
Dlaczego tu przyszłaś?- zapytał po paru sekundach, jego głos był
czysty, tak jak zawsze. Miał w sobie coś ciętego. Oparłam
się o murek, teraz oboje patrzyliśmy się na dziedziniec.
-
Dlaczego mi nie odpowiesz, pierwsza zadałam pytanie.- odparłam
dosyć hardo. Nie widziałam go, w końcu stał obok mnie, ale czułam
jak zmienia swoją pozycję.
-
Ponieważ nie chcę na nie odpowiadać, Granger. Tak samo jak pewnie
ty też nie chcesz odpowiedzieć na moje. - usłyszałam.
Uznałam
po chwili, że ten deszcz był praktyczny. Uzupełniał cisze.
-Ale
ja tu właśnie przyszłam po to, aby cię o to zapytać.- odważyłam
się powiedzieć. Czekałam, ale on najwyraźniej nie miał zamiaru
mi odpowiedzieć.
Teraz
tym bardziej chciałam wyciągnąć z niego... wytłumaczenie. Słowa.
Cokolwiek.
-
Przeszłam przez ten deszcz, zmokłam, wyglądam pewnie gorzej niż
zwykle. A na dodatek jest mi zimno, nie sądzisz, że zasłużyłam
sobie na tą odpowiedź?- ciągnęłam dalej. Dziwiłam się skąd
akurat takie słowa wychodzą z moich ust.
Poczułam
jak obrócił głowę, więc ja również to zrobiłam. Na ułamek
sekundy. Spojrzał na mnie od góry do dołu, po czym znów wbił
wzrok w dal.
-
Wyglądasz tak jak zwykle, z tym wyjątkiem, że jesteś po prostu
mokra, Granger. A czy to musi oznaczać, że gorzej...- ciągnął
dosyć zobojętniałym tonem. Przewróciłam oczyma.
-
Co się stało, że nie wykorzystałeś okazji, aby mnie obrazić? -
zapytałam, kładąc ręce na zimnym, mokrym murze.
Teraz
całkowicie się do mnie odwrócił.
-
Czemu miał bym to robić?- zapytał. Zmarszczyłam czoło.
-
Bo zawsze to robiłeś.- odpowiedziałam prosto.
-
Nie. Robiłem to przez ostatnie sześć lat. -
-
Czyli zawsze.- stwierdziłam.
-
Czyli nie teraz. Nie od tego roku- sprostował. Patrzyłam się w
jego szare oczy, przypominające właśnie ten kolor przestrzeni,
kiedy pada deszcz jak teraz. Otwarłam usta.
-
Aha. Pewnie nie będzie miało sensu, kiedy spytam cię czemu,
prawda?- zapytałam. Kosmyki moich włosów wpadały mi do ust.
Otarłam je ręką.
-
Bo dla mnie to nie ma już sensu.- powiedział, tym razem na chwilę
spuszczając głowę w dół.
-
A kiedyś miało?- Nie wiem skąd miałam na tyle czelności zadawać
te pytania tak po prostu. Ale czułam, że być może dzisiaj jest
jedynym dniem, kiedy mogę dostać na nie odpowiedzi.
Przygryzł
wargę.
-
Kiedyś obrażałam szlamę, nie ciebie.- prychnął.
Popatrzyłam się na jego twarz.
-
A ja myślałam, że właśnie głównie mnie. - powiedziałam po
chwili. Zdziwiła mnie jego odpowiedź.
Jego
usta wykrzywiły się do grymasu.
-
Owszem, to też. - odrzekł, a ja popatrzyłam się na jedną z wielu
kałuż, które zaczęły zbierać się na ziemi. A właściwie na
kamieniu, którym był wyłożony dziedziniec. Chciałam przecież
zadać tylko jedno pytanie i dostać tylko jedną odpowiedź, zamiast
tego otrzymywałam odpowiedzi na wszystko, ale nie na to co chciałam
wiedzieć. Ciekawe, czy to był teraz jego sposób denerwowania mnie.
W końcu musiał wiedzieć jak bardzo nie dawało mi spokoju pytanie,
na które do tego nie otrzymywałam odpowiedzi.
Deszcz
teraz huczał. Tak, lubiłam dźwięk deszczu, jego melodie... ale
teraz zaczynał mi huczeć w głowie. Razem z bezsensownymi
odpowiedziami Malfoy'a.
Westchnęłam.
-
Może już sobie pójdziesz, co? Twój rudzielec na pewno dostaje
ataku paniki przy tych bramkach.- odezwał się. Nie wiem dlaczego,
ale mnie to tylko jeszcze bardziej rozdrażniło. Być może dlatego,
bo przypominał mi tym, jak bardzo absurdalna była ta sytuacja,w
którą w zasadzie sama się wpakowałam. Sama jej chciałam.
Ale nie
chciałam tak po prostu dać za wygraną.
-
Gdybyś mi odpowiedział na moje pytanie, już by mnie nie było.-
stwierdziłam i skrzyżowałam ręce na piersi. Otrzepywało mną,
ale nie chciałam dać po sobie tego poznać.
Malfoy
spojrzał na mnie ukradkiem. Poczułam to.
-
Jesteś strasznie upierdliwa, ale zakładam, że to już wiesz.-
Spojrzałam
mu w oczy.
-
Ty też.-
Odwrócił
głowę.
Po
następnej chwili, w której jeszcze głośniej padał deszcz,
otworzył znów usta.
-
Uśmiechnąłem się ponieważ... wiem co ci powiedział. I wiem, że
nie mogłaś mu odpowiedzieć.-
Moje
serce stanęło. Skąd on mógł to wiedzieć? Oboje spojrzeliśmy na
siebie. Ja, zszokowana, on... obojętny.
-
Skąd?- wykrztusiłam. Uśmiechnął się lekko. Nie wyglądało to
jak uśmiech. W oczach nadal miał tą pustkę. Tą szarą pustkę.
-
Zobaczyłem twój wzrok. - powiedział i wzruszył ramionami.
-Skąd
wiedziałeś, co mi powiedział?- nalegałam. Wzrok wzrokiem, to
wszystkiego nie tłumaczyło.
Malfoy
sam zmarszczył czoło, jakby dopiero teraz musiał się nad tym
zastanowić.
-
Nie karz mi tego tłumaczyć, bo nie umiem tego uzasadnić, Granger.-
-
Oczywiście, że umiesz.- zdenerwowałam się.- Przecież nie mogłeś
wyczytać z mojego wzroku, że mówi mi, że mnie kocha...!-
-
Aa! Czyli to ci powiedział!-
Co?
Spojrzałam na niego, a on ledwo mógł powstrzymać się od śmiechu.
Nie miałam słów.
-
Czyli...Czekaj, czyli ty w ogóle nie...- zaczęłam, ale nie udało
mi się skończyć tego jakimś konkretem, ponieważ on parsknął
śmiechem. Nie, mój wzrok mnie nie mylił. Mój słuch też nie.
Draco Malfoy się śmiał.
A
ja stałam obok i czułam się przez niego bardziej upokorzona niż
kiedykolwiek. Czułam jak paliłam się od środka.
Ale
w między czasie stwierdziłam, że on ma naprawdę ładny śmiech.
Nie ten co znałam, ten zimny, szydzący, i wredny, tylko ... śmiech.
Szczery.
Na
dodatek bardzo dziwnie brzmiał razem z tym murem deszczu, który lał
się z nieba. Dziwnie, ale jakoś też naturalnie.
Po
chwili ja też musiałam się uśmiechnąć i lekko zaśmiać. Czułam
się jakbym była we śnie. Jakby to wszystko zaraz miało się
rozpłynąć w ciemności. Jakby Malfoy miał zaraz zniknąć, a gdy
się obudzę okaże się, że on jest taki jaki był już zawsze. I
że sama zaśmieje się w łóżku z tego co moja podświadomość
sobie wymyśliła.
Ale
nic z tych rzeczy się nie stało. Mi nadal było zimno. Ron pewnie
już dawno zaczął grać i właśnie moknął na swojej miotle. A
Neville z Luną pewnie zastanawiali się, gdzie się podziałam.
Deszcz
zaczął trochę słabnąć, ale tylko minimalnie. Koło naszych nóg
płynął strumyczek deszczówki.
Malfoy
przestał się już śmiać.
-
Ale mu nie odpowiedziałaś. Czemu? - usłyszałam. Może nie brzmiał
zbytnio zainteresowany, ale jednak stawiał mi to pytanie. Czemu? I
czemu z tego stania tu, pod tym dachem wynikał tylko sznur pytań?
Oczywiście, że mogłam mu nie odpowiedzieć na to pytanie. A jeśli
już, nie musiała być to prawda. Albo przynajmniej ta druga, mniej
warta prawda. Ale dziś był poranek przewrócony do góry nogami. A
jeśli chciałam dostać to czego chciałam, nie mogłam się już
wycofać.
-
Bo odwróciłam głowę i zobaczyłam jak się uśmiechnąłeś.-
powiedziałam. Kilka mięśni wzdrygnęło się na jego twarzy.
-
Co znowu mnie sprowadza do pytania, czemu to zrobiłeś. Bo jak
widzisz, w pewnym sensie to twoja wina, że nie odpowiedziałam.-
ciągnęłam dalej.
Malfoy
o dziwo nie odwrócił wzroku. Patrzył się w moje oczy, jak by
chciał coś zrozumieć. Było to bardzo dziwne uczucie.
-
Szczerze, to nie wiem. Nigdy nie sądziłem, że mógłbym się na
wasz widok uśmiechać. Więc, naprawdę nie mam pojęcia. -
odpowiedział cicho kręcąc głową.
I
w tym momencie odwrócił się ode mnie, szybko przechodząc przez
plac. Deszcz nadal padał, ale już nie tak mocno. Gdzieś zza chmur,
zobaczyłam smugę światła. Oderwałam się od murku jak oparzona i
w połowie drogi zawołałam jego imię.
-
Co jeszcze, Granger? Masz już przecież swoją odpowiedź.-
krzyknął. Poszłam parę kroków w jego stronę.
-
Dlaczego tu przyszedłeś?- zawołałam.
Zatrzymał
się, spojrzał za siebie.
Wszystko
się rozmazało. Deszcz, podwórze. On. Tylko ta szarość jakoś się
utrzymała. Została.
W ogrodzie padał deszcz. Dookoła pachniało mokrą ziemią i roślinami. Wszystkie odcienie zieleni zlały się w jeden jedyny. Było zimno, ale w powietrzu czaiła się ta świeżość, która zawsze następuje po ulewie. Młoda dziewczyna właśnie biegła jedną alejką, woda i błoto rozpryskiwały się na wszystkie strony. Koło niej biegł chłopak, był wyższy od niej. Śmiejąc się, skręcili w prawo i zatrzymali się pod drzewem, które miało bardzo rozłożystą koronę. Oboje byli przemoknięci, ale z ich twarzy promieniała radość. Chłopak oparł się o pień drzewa. Jego mokre jasne włosy były przyklejone do jego czoła. - Mówiłam, że nie powinniśmy tu dziś przychodzić.- odezwała się dziewczyna. - Czemu nie? Nie wiedziałem, że jesteś z cukru, Granger.- syknął zabawnie chłopak. Dziewczyna przewróciła oczyma. Po chwili jednak jej twarz spochmurniała. - Nie powinnam była cie tu przyprowadzać, to błąd. To... - zaczęła cienkim głosem. W jej oczach pojawił się strach. Chłopak podszedł do niej i złapał za rękę. - Nic nikomu nie powiem.- powiedział. Dziewczyna spojrzała mu w oczy. Błagalnie. -Obiecaj- zażądała. Chłopak poczekał trochę, jakby się nad czymś zastanawiał, lecz w końcu powiedział: "Obiecuję"- Gdzieś w oddali strzelił piorun. Dziewczyna odetchnęła.
Ogród
zniknął. Ci dwoje też.
Ja
otwarłam oczy, zauważając, że właśnie klęczę na mokrym
kamieniu. Próbowałam złapać oddech, ale było mi nad wyraz
ciężko. O dziwo w ogóle nie czułam jak szybko, czy jak powoli
bije moje serce.
Byłam
już tak mokra, że nie poczułabym na sobie lekkich kropel deszczu,
ale zobaczyłam jak padają przede mnie, w jedną z kałuż.
W
tej kałuży też zobaczyłam odbicie Malfoy'a. Podniosłam głowę.
On sam wprawdzie nie klęczał na ziemi, ale opierał się o
fontannę, która była nie daleko ode mnie.
Bez
trudu rozpoznałam dziewczynę w moim wspomnieniu, to była Nel.
Neleni Granger. Ale... nie mogłam pojąć, że ten chłopak, który
z nią był to....
-
To twój ojciec.- wykrztusiłam z niedowierzaniem wysokim głosem.
Powoli stanęłam na nogi. Wszystko na moment się zachwiało. Twarz
Malfoy'a była bez jakiegokolwiek wyrazu. Zobaczyłam tylko, jak
bardzo jego skóra opina się na kościach jego rąk, które były
uformowane w pięści.
Coś
bardzo trzymało mnie w miejscu, ale moje niedowierzanie, moje
zaskoczenie... tym co przed chwilą widziałam, było większe. Byłam
sfrustrowana. Nie rozumiałam, czemu to widzimy, dlaczego akurat on
też.
To
nie miało sensu. A Malfoy nic nie mówił. Ten deszcz zaczął
mnie denerwować. To wszystko za bardzo się przedłużało. Ja już
dawno powinnam być ...nie tu. I na pewno nie powinnam tego
widzieć... z nim.
-
No powiedz coś!- powiedziałam zdenerwowana, podchodząc do
niego. Wreszcie drgnął.
-
A co mam niby powiedzieć? Tak samo jak ty nie rozumiem ...-
prychnął, lecz przerwałam mu.
-
Czyli to był twój ojciec, nie zmyśliłam sobie tego, nie
przewidziało mi się...?!- zaczęłam mówić. Malfoy spojrzał na
mnie, jego oczy były teraz jak skały, niedostępne.
Gdzieś
z dala dobiegły mnie okrzyki. Mecz się jeszcze nie skończył.
Trwał. A my trwamy tutaj. Pięknie.
W
ciszy. W deszczu. W zimnie. Na wietrze.
Obok
mnie człowiek, który nic nie mówił.
Malfoy.
-
To już trzeci raz.- powiedziałam, licząc w głowie. Trzeci raz,
kiedy oboje widzieliśmy to samo. To musiało coś znaczyć, a mnie w
końcu ogarnęła determinacja, aby się dowiedzieć co to miało
znaczyć. Wszystko.
-
Musimy się dowiedzieć, o co chodzi. Dlaczego... to wszystko
się dzieję. Gdzie oni byli i dlaczego, i... Merlinie, twój ojciec
naprawdę był kiedyś... no, miły. - ciągnęłam. Wszystkie
te słowa wydawały się tu teraz nie pasować, ale ja musiałam coś
mówić. Inaczej ... nie wiem, inaczej nie uwierzyła bym w to co się
tu działo.
Co
najprawdopodobniej się... wydarzyło.
Lecz
Malfoy miał na ten temat inne zdanie. Odwrócił się i spojrzał mi
prosto w twarz.
-
My? Ciebie już chyba do reszty pokręciło, Granger. Nie wiem czemu
to widzimy, ale nie obchodzi mnie to. Nie będę bawił się w
detektywa. Co się zdarzyło, to się zdarzyło. Co mi pomoże, gdy
będę wiedział co mój ojciec komuś obiecywał i czemu? Nie
rozumiesz, to się stało! A życie pomimo tego nie jest inne.
Jego dobroć i lojalność nic nie dały. Chyba się
domyślasz czemu, prawda? Bo i tak się stał śmierciożercą, i
tak siedzi teraz w Azkabanie. Więc co mi da ... prawda o nim, jaki
był kiedyś? - wypluwał każde słowo agresywnie i z sarkazmem, ale
pomimo tego posmakowałam smutek. Był bardzo dobrze zamaskowany.
Prawie nie wyczuwalny. Bo to chyba nawet nie był smutek. Raczej
gorycz. Wyrzut.
Jeszcze
przez chwilę patrzyliśmy się na siebie, a w następnej, on już
się odwrócił, wymijając najgłębsze kałuże i zniknął za
arkadami.
A
ja już nie zrobiłam nic. Zostałam przy tej fontannie, z cała tą
zimną ciszą podwórza.
*
Przedzierałam
się przez tłum, żeby móc coś zobaczyć. Mecz skończył się
...nagle, niespodziewanie. Ravenclaw prowadził trzydziestoma
punktami, kiedy Oliver, nasz szukający (W życiu bym się tego po
nim nie spodziewała. Kiedy zobaczyłam go na miotle prawie nie
zsunęłam się z mojego miejsca, taka byłam zaskoczona.) zrobił
salto, żeby wyminąć jednego z tych strasznych tłuczków, kiedy w
tym momencie zderzył się z jednym z graczem, który również go
nie widział...
Skończyło
się na tym, że Oli po prostu wylądował na ziemi. Mecz został
przerwany, a teraz prawie wszyscy wbiegali na boisko, aby zobaczyć,
co się stało. Tak szczerze mówiąc, nie powinno mnie obchodzić,
co się z nim stało. Nadal nie przeprosił mnie za jego bezsensowne
uprzedzenia do mnie, nawet jak próbowałam jeszcze raz z nim
pogadać.
Może
mogłam się usprawiedliwić tym, że to nie ja się pchałam, tylko
tłum... mnie popychał dalej. No dobrze, nie do końca. Bo na
ostatniej końcówce, sama zaczęłam mówić po sto razy
"przepraszam", żeby przedrzeć się do samego przodu. W
końcu, ignorując nie miłe spojrzenia, udało mi się zająć
miejsce nie daleko samego kapitana drużyny Ravenclaw. Parę metrów
od naszej drużyny wylądowała drużyna Gryffindoru. Nie pewnie
trzymali miotły w rękach, nie wiedząc co teraz będzie. Zobaczyłam
Rona i Ginny, reszty nie znałam. Koło rudowłosej dziewczyny stał
też wysoki, dobrze wyglądający chłopak. Patrzył się na Olivera
z lekkim uśmieszkiem, którego nikt poza mną nie zdawał się
zauważyć. Po chwili przypomniałam sobie teraz, że to on zderzył
się z Oliverem. Ale przecież, nie mógł zrobić tego specjalnie?
Nie, Gryfon nie mógłby czegoś takiego zrobić.
Pani
Hooch stała nad rannym. Był skulony i zatykał sobie jedną ręką
nos, z którego lała się krew. Po chwili przyszła pani Pomfrey z
unoszącymi się noszami.
-
W takim razie trzeba będzie przerwać mecz! Drużyna Ravenclaw
nie ma szukającego. W tym wypadku trzeba będzie powtórzyć mecz,
lub zapisać punkty i dokończyć za tydzień. - oznajmiła. Ludzie
wkoło zaczęli mówić, prawie wszyscy byli nie zadowoleni.
Kapitan
Ravenclaw wyprostował się, gdyż przed chwilą rozmawiał z
Oliverem.
-
Panie Hooch, wystarczy nam przerwa półgodzinna. Nasz szukający
dojdzie do siebie do tego czasu, prawda pani Pomfrey?- powiedział i
popatrzył się na pielęgniarkę.
Nikt
nie chciał przekładać meczu. Rozumiałam czemu. W następnym
tygodniu trzeba było się już przygotowywać na mecz który od
dzisiaj będzie za dwa tygodnie. Inna taktyka, inna strategia.
To
była czysta strata czasu. Rozumiałam się na tym, sama grałam w
drużynie we Francji.
-
Nie wiem. Uważam, że jest to bardzo ryzykowna i niemądra decyzja.
Z tego co widzę on ma złamany nos, lekki wstrząs mózgu i
zwichnięte palce.- stwierdziła pani Pomfrey. - Nigdzie go nie
puszczę. Chyba że do łóżka, do skrzydła.- oznajmiła stanowczym
tonem.
Spojrzałam
na tego wysokiego Gryfona, który nadal uśmiechał się z
zadowoleniem. No tak, dla Gryffindoru przerwanie meczu było
wybawieniem. W końcu w danym momencie to my mieliśmy przewagę. Ale
przecież trzydzieści punktów nie były tak dużą przewagą, żeby
zmotywować się do tak podłego zagrania.
Kapitan
Ravenclaw już nic nie mógł powiedzieć. Z tego co kojarzyłam...
nazywał się chyba Craven.
Sytuacja
była dość napięta. Spojrzałam na Ginny, ona była kapitanem
drużyny Gryffindoru. Czemu ona nie widziała jak jej gracz podle się
uśmiechał? Dlaczego nikt nie zdawał się tego zauważyć?
-
Dobrze, w takim razie ogłaszam mecz za ...- uniosła głos pani
Hooch.
-
Nie!- krzyknęłam i wystąpiłam jeden krok z okręgu gapiów.
Kobieta ze swoimi krótko przystrzyżonymi włosami spojrzała na
mnie z podniesionymi brwiami. A właściwie wszyscy na mnie
spojrzeli. Jakże inaczej.
-
Ty! Dlaczego to zrobiłeś?- zapytałam się zwracając do wysokiego
chłopaka, który stał koło Ginny. Jego uśmiech znikł. Próbował
zagrać zaskoczenie.
-
Niby co?- odpowiedział. Podeszłam parę kroków bliżej.
-
Widziałam cię. To nie był przypadek. Ty spowodowałeś ten
wypadek.- oskarżyłam go. Wiedziałam co robię, przecież nie
kłamałam. On naprawdę to zrobił. Ginny zaskoczona popatrzyła się
na swojego zawodnika.
-
Co to ma znaczyć?- zapytała pani Hooch.
-
To miało wyglądać jak przypadek. Szkoda tylko, że zdradziłeś
się tym uśmieszkiem.- wysyczałam, podchodząc jeszcze bliżej.
Chłopak był zbity z tropu.
-
O czym ty mówisz?Ja nic nie zrobiłem.- bronił się.
-
Agnes... przecież nie sądzisz, że Matt zrobił to specjalnie. -
wtrąciła się Ginny. Ona naprawdę nie mogła w to uwierzyć.
Westchnęłam.
-
Oczywiście, że tak. Nie widziałaś jak przez cały czas się
uśmiechał? - zapytałam. Giny pokręciła głową.
-
Pani Hooch, nie może pani przerwać meczu. Jest to bardzo
niekorzystne.Za dwa tygodnie będzie następny mecz, będzie za mało
czasu aby się przygotować.- zamarudziłam.
-Dziecko,
ale oni nie mogą grać bez szukającego, nie ważne teraz czy
wypadek był faulem, czy też nie. - odpowiedziała.
Wzięłam
głęboko powietrza do płuc.
-
Mają. - stwierdziłam.
-
Proszę, co?- zapytała.
Odwróciłam
się od niej.
-
Czy ktoś mógłby mi pożyczyć miotłę?- zapytałam drużyny.
Wszyscy stali jak wryci.
-
Ale... czekaj, czekaj. Kim ty jesteś? Przecież nie możesz tak po
prostu zastąpić...- zaczął kapitan . Wszyscy zaczęli wkoło mnie
głośno mówić.
-
A dlaczego nie? O ile wiem, można w takich przypadkach zamienić
zawodnika, czyż nie?- zapytałam w stronę sędziny.
Przytaknęła
głową.
-No
to ...na co czekamy? - rzuciłam i wyminęłam Craven'a. Miotła
Olivera nadal leżała na trawniku. Podniosłam ją i sprawdziłam.
Uszła z życiem.
Popatrzyłam
się na kapitana. Był jeszcze nie pewny.
-
Dobra, Craven. Albo gramy dalej, albo... grasz za tydzień, ale sam
wiesz,że to nie ma sensu. Stracicie czas na trening. - oznajmiłam.
Czułam się dobrze. Dawno już nie robiłam coś tak spontanicznego.
Dawno już nie grałam.
-
Mamy ci zaufać? A co, jak okażesz się... beznadziejna?- zapytał z
powątpiewaniem.
-
A co jeśli nie? Chyba nie porywała bym się na to gdybym nie miała
o tym pojęcia, prawda?- odparłam.
Wkoło
usłyszałam szepty. Oni wiedzieli kim byłam. Wiedzieli, że byłam
jego siostrą. Wiedzieli, że byłam z Francji. Czytali grzecznie
gazetę.
W
końcu Craven kiwnął głową.
-
Dobra. Ale jeśli...- zagroził mi. Zaśmiałam się i rzuciłam
oczko w stronę Ginny, która nie wiedziała jak zareagować. To ona
była w swojej drużynie szukającą, choć wiedziałam, że wolała
by być rozgrywającą. Ja za to byłam na swoim miejscu.
-
Dobrze. W takim razie proszę się rozejść, gramy dalej! -
oznajmiła pani Hooch. A ja już nie mogłam doczekać się jej
gwizdu.
*
Gdyby
nie wiatr, który popchnął mnie od tyłu, pewnie długo nie była
bym w stanie ruszyć się z miejsca. Cała skostniała zaczęłam
iść. Nie tą samą drogą co on. Nie. Już nie. Odwróciłam się i
wyszłam przez drugi łuk. Ten przy którym staliśmy.
Pociągnęłam
nosem i próbowałam podciągnąć rękawy na moje skamieniałe
nadgarstki. Chociaż tak naprawdę nawet rękawy nic już nie dawały.
Były mokre.
Idąc
przez pusty zamek czułam się dziwnie. Było tak cicho. Tak pusto.
Większość postaci w obrazach posyłały mi jedynie podejrzliwe
spojrzenia. Tak, jako Gryfonka powinnam być na meczu, a nie krążyć
z nie wiadomo jakich powodów po zamku. Na dodatek całą
przemoknięta. Starałam się nie zwracać uwagi na obrazy... w końcu
ich jedynym prawdziwym zajęciem było obserwowanie ludzi.
Stanęłam
przed grubą damą, która również wpuściła mnie z dziwnym
wyrazem na twarzy po usłyszeniu hasła.
W
Pokoju Wspólnym było całkowicie pusto. Wszyscy jeszcze byli na
meczu. Poczułam niesamowitą ulgę. W kominku palił się ogień, a
sofa wydawała się być teraz najbardziej kuszącym meblem w całym
pomieszczeniu. Zaczęłam zbierać poduszki, które zostały
porzucone na dywanie i ułożyłam je na kanapie. Niestety jeszcze
nie mogłam się położyć, musiałam najpierw pozbyć się tych
mokrych ubrań na sobie. Pobiegłam schodami w górę, chwyciłam
pierwsze lepsze rzeczy z mojej półki i zamknęłam się w łazience.
Gorący prysznic był teraz jedyną rzeczą która mogła mi się
przydać. Nie miałam zamiaru się przeziębić,ani też wracać
się teraz na korytarze i skorzystać z łazienki prefektów. Tam
zawsze czułam się bardziej jak w basenie, aniżeli w kąpieli.
Gdy
odkręciłam kran i włożyłam głowę pod lejącą się ciepłą
wodę, której temperatura była nieco wyższa niż zwykle, moja
głowa zamieniła się w jaskinie, lub przynajmniej dolinę, gdzie
echo jest bardzo mocne. Wszystko zaczęło się pojawiać jeszcze raz
i odbijać...powtarzać. To co usłyszałam, czyli słowa, to co
zobaczyłam i to co poczułam. To była wada prysznicu.Nie ważne jak
bardzo się nie próbowało myśleć...pod ciepłą lejącą wodą
myślało się najlepiej, żeby nie powiedzieć przymusowo.
Doszło
do tego, że przy zakręcaniu kurka w mojej głowie zapadła decyzja.
Odcisnęłam włosy i zawinęłam w turban. Przebrałam się w luźną
dosyć bluzę i moje ulubione spodnie w kratkę. Miałam je też ze
sobą na wyprawie po horkruksy. To dziwne choć też naturalne, że
wiążemy z rzeczami wspomnienia i że one same potrafią u nas
wywołać uczucia melancholii. Coś było i minęło. A to coś było
wtedy z nami.
Usiadłam
na łóżku i odsunęłam szufladkę mojej szafki nocnej. Schowałam
tam paczkę od Hagrida. Wzięłam ją teraz do ręki i z mocno
bijącym sercem włożyłam palec pod zżółkniały papier.
Rozerwałam . Teraz trzymałam w rękach drewnianą szkatułkę. Była
prostego kroju. Jedynie kanty miała zaokrąglone, a na wieczku
wyryta była ...roślina, której nie znałam. Pogładziłem ją
palcem. Była ciemniejsze niż drewno w którym została wyryta.
Szkatułka
była zamknięta. Nigdzie nie ujrzałam dziurki do której można by
było włożyć klucz. Westchnęłam. To było takie oczywiste.
Wszystko w tym świecie miało swoje tajemnice.
Spróbowałam
nawet parę zaklęć, ale na żadne szkatuła nie zareagowała.
Obróciłam ją parę razy w rękach, szukając czegoś, co by mi
powiedziało jak dostać się do tego, co jest w środku. Jeżeli w
środku coś w ogóle było. Jednak nic z tych rzeczy. Żadnych run,
żadnych nietypowych znaków. Czułam się jak małe dziecko w
przedszkolu, które szukało sposobu na otwarcie tych specjalnie
skonstruowanych zabawek, które miały poprawiać samodzielność
dziecka.
Dopiero
po piątym razie ponownego oglądania zauważyłam cienki rys, który
znajdował się tuż pod wieczkiem. Był tak cienki i schowany, że
nie dostrzegłam go wcześniej. Przejechałam po nim, a potem na
próbę włożyłam do niego paznokieć lekko ciągnąc. Ten rys
okazał się małym, podłużnych i bardzo niskim schowkiem, w którym
był włożony kawałek papieru.Wyciągnęłam go i wsunęłam
schowek do środka.
Jeszcze
w chwili w której trzymałam ten papierek tylko w ręce, zdałam
sobie sprawę, że coś się dzieje. Już od samego początku. A
zaczęło się w wakacje.
Tak,
wojna się skończyła. Voldemort został pokonany, ale... teraz
zaczęło się coś, co nie miało z nim nic do czynienia. Coś
innego.
Dlaczego
ja wcześniej tego nie pojęłam? Nie zrozumiałam? Czemu wcześniej
nie zaczęłam... szukać odpowiedzi?
Moja
wizja, a potem list od McGonagall do Harry'ego... Że musi wyjechać.
To już mówiło samo za siebie. Dlaczego bardziej nie
zainteresowałam się tym, co to mogło być? Później Agnes...
Siostra Malfoy'a. Dlaczego akurat pojawia się teraz? Czemu w ogóle
się pojawiła? Agnes do końca mi tego nie wytłumaczyła. Jej
ojciec, który zjawia się w Hogwarcie... To, że znał Nel. To, że
coś wie.
Wizje.
Przez nie dowiedziałam się, że Nel była...jest, czarownicą. Ale
gdzie jest teraz?
Czemu
Malfoy też ma te wizje? Co one oznaczają?
Dzisiaj
to, że zobaczyłam Nel i jego ojca razem. Razem. Razem.
To
wszystko zaczęło się już dawno. W wakacje. Działo się teraz. A
ja to cały czas spychałam na bok. Jak coś, co po prostu przejdzie,
minie. Ale to nie przejdzie. A ja chciałam iść na przód i
chciałam wiedzieć...co się stało z Nel. Po tylu latach...
Nigdy
nie sądziłam, że będę mieć na to jeszcze okazję. Pogodziłam
się z tym. Ale skoro okazuje się, że ona tak samo znała ten
świat, w którym teraz żyłam ja...? To oznaczało historie której
nie znałam, i nie ważne co Malfoy mi dzisiaj powiedział, ja w
przeciwieństwie do niego chciałam dowiedzieć się prawdy. Tego co
było i tego czemu przeszłość sama z siebie się nam
przypominała.
A
skoro Malfoy miał wizje, widzieliśmy czasami te same rzeczy, czy ..
Agnes też to miała? W końcu ona była jego siostrą. Mieli tą
samą matkę. Ale tu pojawia się pytanie, czy Narcyza należy do tej
historii?
Przez
chwilę kompletnie zapomniałam o karteczce którą znalazłam.
Narcyza...
Tak! Przecież, Krystian znał Nel. On należał do historii,
widziałam go przecież. A skoro Krystian ...to też Narcyza musiała
być w to wszystko wmieszana.
Na
razie cały obraz był zamazany. Nie wiedziałam jeszcze nic.
Jeszcze. Ale to się zmieni. Musiało.
Podwinęłam
nogi i weszłam pod kołdrę opierając się o poduszkę. Na polu
znów zaczęło padać, usłyszałam krople spadające na parapet i
obijające się o szyby. Lubiłam taką pogodę jak mogłam siedzieć
w cieple i słuchać deszczu. Wtedy to naprawdę był najpiękniejszy
odgłos.
Spojrzałam
na papier. O dziwo w cale nie był pusty, a właśnie tego się
spodziewałam. Ktoś napisał na nim tekst ciemno zielonym
atramentem.
Zapamiętaj
więc.
Tam
gdzie pogoda się zmienia
i
tam gdzie niebo widać, otwarte jest coś,
co
na klucz zamknięte jest.
Choć
dla wszystkich jest ni do otwarcia,
ni
do zamknięcia.
Jest
kamień i życie.
Przez
kamień otworzysz,
a
przez życie szeleszczące wejdziesz.
Pamiętaj,
klucz jest
tu.
W
tym co klucza nie potrzebuje, bo
otwiera
się samo
kiedy
zrozumiesz co tu napisane.
Przeczytałam
trzy razy. Próbowałam zrozumieć, ale może sęk tkwił w tym, że
tego teraz zrozumieć się nie dało. Westchnęłam i zamknęłam na
chwilę oczy, dając mojej ręce się wyprostować. Gdy po
chwili powtarzania sobie linijek w głowie znów otwarłam oczy, żeby
spojrzeć na kartkę, od razu się wyprostowałam. Zielony atrament
znikł. Jakby nigdy go nie było.
Odwróciłam
kartkę, ale tam też było pusto. Nic.
Podpowiedź
zniknęła. Tak po prostu. A ja miałam uczucie jak bym powoli
traciła zmysły. Wizje, czasami "miły" Malfoy, dziwne
zachowanie Krystiana, list od Nel i teraz ta szkatuła sprawiły, że
czułam się nieco oszołomiona i zirytowana. Nagle mój świat
zaczął powoli i niespostrzeżenie przewracać się w nie wiadomo
jaką stronę, której nie znałam. Zmiany, pytania, zaskoczenia.
Miało być inaczej. Miało być spokojnie. Miała być nauka,
rozkoszowanie się ostatnimi miesiącami w Hogwarcie jako uczennica,
zdanie egzaminów.. i zakończenie tego etapu życia. Zwycięsko, w
końcu odzyskaliśmy wolność. Nasza przyjaźń miała się
rozwijać. Nasza miłość utwierdzać. Za to było dokładnie na
odwrót.
Prawie.
Byłą
niepewność, były rzeczy które dopiero teraz zaczynały wychodzić
na powierzchnie. Były nowe odkrycia ludzi, pytania... zagadki.
Wszystko inaczej. Przynajmniej u mnie. Nie tak to sobie wyobrażałam.
Ale przecież powiedziałam sobie: Będę szła na przód, nie będę
patrzyła się w tył.
Obiecałam
sobie, więc będę się tego trzymać.
*
Minął
prawie tydzień odkąd stałem z Granger na deszczu. Odkąd oboje
zobaczyliśmy... to co zobaczyliśmy. Był piątek. Właśnie stałem
nad kotłem mojego eliksiru. Dzisiaj mieliśmy go ukończyć. Koło
mnie stał Blaise i właśnie się załamywał, ciągle mamrocząc
pod nosem, że nie wie co zrobił nie tak. Ja wiedziałem, ale nie
miało sensu mu tego mówić, nic by tp nie zmieniło. Nie dało się
teraz tego naprawić. Próbowałem go więc ignorować.
Gryfoni
byli źli. Widziałem to i poprawiało mi to humor niezwykle. Mecz w
tamtym tygodniu zakończył się dla nich niezbyt korzystnie. Wygrał
Ravenclaw. W prawdzie też im nie życzyłem zwycięstwa, ale nic nie
zastąpi mi widoku naburmuszonego Weasley'a, a także wszystkich
innych Gryfonów. Ciągle się mylili, za dużo mówili, przez co
najczęściej odejmowano im punkty.
Najśmieszniejsze
jednak było dla mnie to, iż powodem przegranej Gryfonów była ...
sama Agnes. A przecież wcześniej tylko z Gryfonami wszędzie
chodziła.Słyszałem opowiastki o niej w każdym rogu tego stęchłego
zamku, prawie zawsze razem z moim imieniem. Jedni nas porównywali,
drudzy szemrali o tych głupich, bezsensowych plotkach które kiedyś
pojawiły się w tym Proroku, a niektórzy po prostu mówili, że
Agnes ma za wielkie mniemanie o sobie, a jeszcze inni, że
chcieli by zobaczyć ją w meczu, gdzie Potter jest szukającym.
Lub przeciwko mnie samemu.
Choć
naprawdę nie miałem powodów do dobrego humoru, a co dopiero do
uśmiechu, nie mogłem się oprzeć.
W
jakiś sposób w końcu musiałem zająć moją głowę. Nie mogłem
myśleć o tym co się stało wtedy, kiedy ten mecz się
rozgrywał. To było... ryzykowne. Robiłem więc wszystko, żeby
wszystko inne zajmowało moje myśli. Doszło nawet do tego, że
zacząłem naprawdę uważać na lekcjach i coś na nich robić.
Kiedy miałem wolny czas...uczyłem się na te głupie kartkówki,
tylko po to, aby się czymś zająć. Blaise widział to, ale nic nie
mówił. Czasami tylko pytał się mnie czy mógłby ode mnie
odpisać. Czułem się trochę tak jakbym zamienił się z Granger.
Bo z tego co zauważyłem... ona jakby mniej się zgłaszała. Na
lekcjach prawie w ogóle nic nie zapisywała, tylko niecierpliwie
stukała palcami o blat, jakby nie mogła doczekać się końca
lekcji. Jak dla niej, bardzo nietypowe zachowanie. Wyglądała na nie
wyspaną, ale pomimo to miała jakiś taki dziwny błysk w oczach,
który za każdym razem ... sprawiał, że nie mogłem przestać ją
obserwować.
Nott
na chwilę obecną siedział cicho, jego też miałem na oku.
-
Jej, Draco... nie mógłbyś spróbować mnie umówić z twoją
siostrą?- usłyszałem Blaise'a z mojej lewej strony. Po mojej
prawej stała Pansy. Ostatnio bardzo starała się być ... normalna.
Miałem odczucie, iż próbowała mi pokazać, że wcale nie jest
taka nienaturalna i niemądra jak przez te wszystkie lata. Mógłbym
ją przegonić, ale na razie tego nie robiłem ze względu na Astorie
Greengrass, która w ostatnim czasie zaczęła próbować mi
przekazać, że nie jest do mnie uprzedzona...
Co
mi zaś przypomniało, co nasze rodziny omówiły parę lat temu.
Tak. Pamiętałem. Wtedy omówili, że nasze małżeństwo było by
bardzo wskazane. To nie było niczym nietypowym, w rodzinach czysto
krwistych umawiano coś takiego zawsze w przód. Ale naprawdę nie
miałem do tego teraz głowy.
Astoria
Greengrass była ładna, nawet inteligentna i miała w sobie coś
pociągającego, być może, nie wiem, bo tak opisał mi ją Blaise,
gdy wczoraj mu o tym powiedziałem. Ja jeszcze nigdy w zasadzie nie
zwróciłem na nią uwagi. To wszystko tłumaczyło, dlaczego
pozwoliłem Pansy stać koło nas. Ona przynajmniej nie myślała już
o mnie w ten sposób.
-
Że co? Przecież ty się z nią lepiej rozumiesz niż ja. Poza tym,
masz tą twoja tajemniczą dziewczynę. - odpowiedziałem
energicznie, dodając do wywaru parę cienko posiekanych łodyg
rośliny Nokturna. Warzyliśmy eliksir którego używano, żeby
odzyskać pamięć. Nie był skuteczny na wszystkie przypadki, ale w
większości działał.
Znów
ukradkiem spojrzałem w stronę Granger. Jeszcze jedna rzecz którą
zauważyłem, była ta, że na eliksirach zawsze coś szkicowała na
pergaminie. Nie miałem pojęcia czemu i po co. Gdy kiedyś
przechodziłem koło jej miejsca zauważyłem, że były to małe
szkice roślin. Ale po kiego?
-
No właśnie, trzeba to jakoś zmienić. Ty masz się z nią
rozumieć, nie ja. W końcu ty jesteś jej bratem.- powiedział
Blaise, równocześnie wzruszając obojętnie ramionami i wrzucając
swoje łodygi. Jego wywar zabulgotał i zaczął zamieniać się
w czarno zieloną maź, która zaczęła wydawać nieprzyjemny
zapach. Zrobiłem grymas.
-
Blaise... dlaczego ty nigdy nie czytasz tego co piszę w przepisie,
co?- zazgrzytałem zębami i odwróciłem się do mojego kotła.
-
Ej, nie zmieniaj mi tu tematu! Dobrze wiesz, że to czytam. A pytanie
raczej brzmi, dlaczego ty tego nie czytasz i i tak ci wychodzi,co?
Nie ogarniam tego. Serio.- odparł z lekko zagraną histerią w
głosie. A może w cale nie tak zagraną. Przewróciłem oczyma,
odkładając łyżkę na bok i wyjmując z jednego słoika skrzydła
Motyla Syberyjskiego.
Faktycznie,
zaglądałem do książki tylko żeby zobaczyć jakie składniki i co
w jakiej kolejności mam dodać. Czytałem ten przepis już na samym
początku warzenia, czyli w poniedziałek. Wydał mi się
nieprzejrzysty. Znalazłem więc skrypt o leczeniu zapomnienia i tam
wyjaśniali działanie tego eliksiru. Nie żebym teraz czytał nie
wiadomo ile książek, nie, raczej przez przypadek trafiłem na
niego, gdy chciałem znaleźć jakiś mniej skomplikowany sposób na
przyrządzanie tego wywaru. Zainteresowało mnie to, choć na
początku musiałem się zmusić aby to przeczytać. Wszystko
aby nie myśleć o tym o czym nie chciałem rozmyślać.
-
Ile razy mam ci powtarzać, że nie mogę znieść jej sposobu
bycia? Poza tym nie jest w naszym domu. Niech żyje swoim życiem i
tyle. - odpowiedziałem, skupiając się teraz na zeskrobaniu pyłku
ze skrzydeł.
Blaise
westchnął.
-
Nie rozumiem cię. Ona naprawdę jest...no, fajna.-
Zacząłem
mieszać pył z sokiem z ziarn węgielnych.
-
No to skoro jest taka fajna to się z nią omów, zaprzyjaźnij.
Przecież ci nie zabraniam.- odpowiedziałem opryskliwie.
Zdenerwowany odgarnąłem włosy, które już kilkakrotny raz
zasłoniły mi oczy. Nie całkiem, ale mimo to, przeszkadzało.
-
Do końca zostało wam jeszcze pięć minut. Po nich obejrzę sobie
wasze eliksiry. Wybiorę jeden najlepszy, a uczeń lub uczennica tego
eliksiru dostanie ode mnie coś... nie powiedzmy, coś specjalnego.-
powiedział Slughorn. Przewróciłem oczyma. Właściwie po co
tak bardzo się przykładałem?
Żeby
nie myśleć. Tak. Ale było coś jeszcze i to mnie przeraziło.
Bo
sprawiało mi to przyjemność. Merlinie, Draco, co się z
tobą dzieję? Koło mnie Blaise wydał z siebie jęk
bezradności. Spojrzałem na jego kocioł i nie mogłem powstrzymać
się od zrobienia kolejnego grymasu.
-
Ej, tylko mi się tutaj ze mnie nie naśmiewaj. Mogłeś mi przecież
pomóc na samym początku!- powiedział.
Tak,
mogłem, ale zupełnie o tym nie pomyślałem. Tak bardzo byłem
zajęty tym, aby nie myśleć.
Dosypałem
do mojego kotła jeszcze trochę prochu z much siatkoskrzydłych i
zamieszałem. Mój eliksir był już gotowy. Musiał się jeszcze
tylko zagotować.
Co
do tego czegoś na stanowisku Blaise'a, naprawdę
nie wiem jak udało mu się tak zawalić.
-
Ehm, coś ty zrobił, że wyszło ci...to?- zapytałem. A on tylko
westchnął ciężko i oparł się o stół.
-
Nie pytaj się, bo nie wiem. Chyba za dużo myślałem o twojej
siostrze. Ty wiesz jak ona leciała!? Mówię ci, szkoda, że tego
nie widziałeś. Dziwi mnie w ogóle, że nie przyszedłeś na ten
mecz.- mówił sobie, a ja starałem się nie pokierować mojego
wzroku na Granger. Czemu ona wtedy do cholery musiała za mną pójść.
Nic by się wtedy nie stało.
-Blaise,
proszę cię, co mi da, że będziesz mi wiecznie o tym mówił! Nie
widziałem tego i tyle.Poza tym nie mógłbym patrzeć na grę,
wiedząc, że sam już nie gram. - dodałem na końcu trochę ciszej.
Tak, w jakimś sensie brakowało mi gry. Dawno już nie leciałem.
Chyba ostatnim razem wtedy z Potterem w Pokoju Życzeń, kiedy
ratował mi życie, ale to się raczej nie liczyło i jeszcze
bardziej mnie dołowało i wprawiało w stań złości. Blaise za to
był graczem w drużynie Slytherinu. On mógł . Jeszcze. Sam się
dziwię za każdym razem, że go tam trzymają, skoro nie odstępuje
mnie na krok. Ale Blaise był zbyt dobry, żeby mogli sobie pozwolić
na zrezygnowanie z niego.
-
To dlaczego nie grasz, Draco?- odezwała się nagle Pansy. Zdziwiony
odwróciłem się do niej. Czy ona naprawdę nie rozumiała?
-
Dlaczego? Przecież tam jest Nott. To by była czysta katastrofa. Nie
mam ochoty wpychać się gdzieś, gdzie każdy....- zacząłem, ale w
połowie zdania sam przerwałem.
-
Nott, Nott...czy ty naprawdę tego się boisz? Nie takiego cię
znałam. Ten Draco,którego ja znałam nie dał by się tak po
prostu wykluczyć z drużyny. - powiedziała Pansy dodając coś do
jej eliksiru.
-
Pansy ma rację. Jej, stary, wróćże do nas. A jak nie do nich, to
do latania. Ten szukający jest beznadziejny. Nott sam jest nim
załamany, ale przecież on sam też nie zamieni się miejscem, bo
jest bramkarzem, a inni nie mogą, bo umieją tylko dobrze faulować,
szybko latać i rzucać, ale nie umieją patrzeć. Są ślepe
bydlęta. - powiedział emocjonalnie Blaise, już kompletnie
porzucając akcję ratowania swojego eliksiru, którego de fakto, nie
dało się uratować. Zacisnąłem dłonie w pięści, w tym samym
czasie kiedy Slughorn zaklaskał w dłonie, oznajmiając koniec
warzenia.
-
Dobrze, czas minął!- krzyknął i zaczął swoja rundę od stołu
do stołu.
-
Nie wiem, Blaise.- szepnąłem w jego kierunku. - Ale wiesz, że nie
chcę prowokować zbytnio Notta. - dodałem. Granger właśnie
odwróciła się żeby sięgnąć po swoją torbę, która leżała
za nią. Przez chwilę wyłapała moje spojrzenie, ale szybko znów
się odwróciła. Zmarszczyłem czoło. Wczoraj był czwartek, dzień
w którym zawsze mieliśmy mieć te "przygotowania". Od
tamtej soboty byłem tylko jeden raz w Pokoju Życzeń. Ale
przekonałem się, że jest tam zbyt cicho i zbyt pusto. Myśli miały
tam taką przestrzeń. Za dużą. Nawet jak grałem, to przypominało
mi się jak ona tego słuchała i jak śpiewała i co powiedziała.
Co znowu mi przypominało, co się dzieję i co zaczęliśmy widzieć.
Nie chciałem o tym myśleć, dlatego zacząłem przez te wszystkie
dni próbować naprawdę wszystkiego, aby się rozpraszać. Właśnie,
rozpraszać. Ale to przecież... nie miało sensu. Te myśli wciąż
czyhały w zakamarkach mojej głowy.
Nie
dało się ich zbyć. Zacisnąłem mocniej pięści.
-
Draco?- usłyszałem Pansy. Zobaczyła pewnie moją napiętą
twarz.
-
Przed niektórymi rzeczami nie da się uciec, prawda?- wysyczałem,
wciąż wbijając wzrok w blat stołu.
-
Co masz na myśli?- zapytała. Spojrzałem na nią.
-
Nie ważne.- powiedziałem po chwili, widząc, że nie miała pojęcia
o co mi chodziło. Niby skąd?
Jednak
ja zrozumiałem. Złościło mnie to, tak, ale nawet jak prawda
zezłości, to i tak pozostaje prawdą i nie da się jej zmienić. A
prawda była taka, że nie mogłem rozpraszać się wieczność. Nie
da się. Zawsze będzie jakaś wolna chwila, zawsze. A ja ostatnio
nie umiałem panować nad swoimi myślami. Nie miałem nad nimi
kontroli. Chciałem być wolny, a nie zajmować się wszystkim, tylko
po to aby nie myśleć. To nie miało sensu.
Slughorn
właśnie przechodził trzeci rząd. Tam też siedziała Granger. Nie
wiem jak popatrzył się na jej eliksir, bo Blaise pchnął mnie
łokciem i wskazał na kawałek pergaminu na którym coś napisał.
Na
twoim miejscu pogadał bym z Granger. Nott nie będzie wiecznie cicho
siedział. Ona musi wiedzieć to co mi powiedziałeś! Nie wiem
czemu, ale właśnie mi się coś przypomniało.
Spojrzałem
na niego i zmarszczyłem czoło. Co mu się nagle przypomniało? I
nie, nie sądziłem, żeby był to dobry pomysł. Ona tym bardziej
nie mogła o tym wiedzieć. Pokręciłem głową. Blaise wydawał się
na czymś koncentrować. Znów zaczął coś pisać, nie rozumiałem
go. Dlaczego nagle zaczął ten temat?
Slughorn
był teraz przy kotle Pansy, mamrocząc coś pod nosem. Blaise posłał
spojrzenie w stronę Granger.
Co
takiego planował znów ten Nott, że ponownie musiałem bawić
się w jej wybawiciela? Prychnąłem. Ale w końcu sam właśnie
sobie powiedziałem że nie będę mógł rozpraszać pytań na
zawsze, więc... dobrze by było się z tym zmierzyć.
Ale
to coś innego. Teraz zaś musiałem coś wymyślić.
-
No, no panie Malfoy.- Slughorn zatrzymał się przy moim eliksirze.
Mężczyzna zaglądnął do kotła marszcząc przy tym
charakterystycznie czoło.
-
Teraz mam pewien problem.- powiedział, gdy się już napatrzył... i
spojrzał na mnie. Obojętnie odwzajemniłem spojrzenie.
-Mianowicie
pański eliksir jest dokładnie tak samo dobry, jak ten od pani
Granger. - powiedział uśmiechając się lekko.
-
Hm.- odparłem.
-
Tak, no i tego nie przewidziałem. Ten eliksir jest naprawdę dosyć
trudny. Mam tylko jedną roślinę Amigrozy.- wytłumaczył, jak by
to tłumaczyło wszystko.
-
A w czym ta roślina jest ...taka specjalna? - zapytałem, choć w
sumie mnie to nie interesowało. Jednak nie Slughorn mi odpowiedział.
-
Ta roślina wymarła. Nie rośnie już nigdzie od czasów kiedy
jedyny miejsce w której mogła rosnąć zostało zniszczone przez
mugoli. Do dziś zachowały się tylko ususzone rośliny. Jest ich
bardzo mało. Nie używa się ich do niczego. Bardziej przechowuje. -
powiedziała Granger, która stała teraz odwrócona do nas.
-
To jaki z niej pożytek? - zapytałem. Nie widziałem sensu w
przechowywaniu jakieś rośliny, nawet jeżeli miała już nigdzie
nie rosnąć.
-
Bardzo dobrze, panno Granger. Dziesięć punktów dla Gryffindoru. Co
do pytania pożytku...rozdrobniona może raz uratować życie. Ale
tylko do dwóch minut po...
Historia
tej rośliny jest dość skomplikowana. Wiążę się z pewnym
przypadkiem paręset lat temu. Jeszcze za czasów Gryffindora,
Ravenclaw, Hufflepuff i Slytherina. - odpowiedział Slughorn.
-
To czemu pan nam chcę ją dać, skoro jest tak... rzadka i ma taką
moc?- zapytałem podejrzliwie. Slughorn się uśmiechnął.
-
Ponieważ teraz nie uratuje życia. Jest zasuszona. Jej sok już
dawno zanikł. Nie ma go. Co jedynie, jest po prostu bardzo piękna i
pomimo, że jest zasuszona przypomina srebro. Tak jak panna Granger
powiedziała, przechowuje się ją jako coś bardzo cennego.-
wytłumaczył Slughorn. - Ja sam dostałem ją od mojego nauczyciela
eliksirów, kiedy ważyłem dokładnie ten sam eliksir co wy dzisiaj.
Dzisiaj chciałem zrobić to samo. Przekazać ją dalej. Mam tylko
teraz mały problem.- westchnął i podrapał się po głowie.
Dla
mnie to wszystko wydawało się bardzo dziwne. Przechowywać roślinę,
która nie ma pożytku, oprócz tego, że była tylko... piękna i
wyglądała jak srebro?
-
Profesorze, ja jej nie chcę. - powiedziałem. W tym momencie
zadzwonił też dzwonek i wszyscy zaczęli pakować swoje rzeczy.
-
Nie?- zapytał jeszcze raz zdumiony. Jak by to było coś bardzo
szokującego.
-
Nie. Po co mi roślina która nic nie daje?-
-Dobrze.
W takim razie dam ją pannie Granger.- powiedział i poszedł, żeby
ją przynieść. Opróżniłem swój kocioł i szybko posprzątałem
na swoim miejscu. Pansy już poszła. A Blaise nadal stał koło mnie
i patrzył się na swoje ręce.
-Chodź,
idziemy.- powiedziałem do Blaise'a, ale ten popatrzył się na mnie
alarmującym spojrzeniem.
-
Nie zrozumiałeś?- zapytał. Przez chwilę nie powiedziałem nic, a
gdy już miałem, Blaise obrócił się i poszedł. Chciałem iść
za nim, ale on tylko złapał mnie za ramię, zatrzymując.
-
Zostań. - przez chwilę wykręcał usta i marszczył czoło, jakby
nie mógł powiedzieć to, co chciał powiedzieć.
-Ej,
Blaise...co się dzieję?-
Spojrzał
na mnie.
-
Ja ...chyba podsłuchałem rozmowy Nott'a z Sparksem. Ale ..nie
rozumiem, czemu dopiero teraz sobie o tym przypomniałem.- powiedział
kręcąc poirytowanie głową.
-
Ale jak to...jaka rozmowa?- wypaliłem. Blaise złapał mnie za
ramiona.
-
Jak najwyraźniej Agnes zawsze uczy się z Hermioną w piąte po
lekcjach.To jest nasza ostatnia lekcja. A Nott chcę ...chcę ją
wypytać. Chyba. Tak mi się zdaje. - znów zrobił grymas. Nic nie
odpowiedziałem. Patrzyłem się tylko w oczy Blaise'a.
-Cholera.-
powiedziałem cicho. - Skąd, dlaczego....- próbowałem się skupić.
Znaleźć odpowiedź.
Mój
wzrok padł na jedną fiolkę eliksiru, która stała na stole
nauczyciela. No tak. Eliksir. Leczył zapomnienie.
Także
to spowodowane zaklęciem obliviate.
-
Nawdychałeś się oparów, Blaise.-
-
Co?- odparł. Pokręciłem głową.
-
Nie ważne.-
-
Draco, masz coś zrobić! Słyszysz?-
Przewróciłem
oczyma.
-
Tak, tak. A właściwie czemu zawsze ja...-
-
Bo jej nie powiedziałeś. Gdybyś...- zaczął, ale ja się
odwróciłem. Nie byłem w stanie tego słuchać. Popchnąłem go w
stronę wyjścia.
W
klasie nie było już prawie nikogo. Dwoje uczniów właśnie teraz
wyszło. Minęli mnie. Granger stała przy biurku Slughorna i
rozmawiała z nim.
A
ja miałem na nią czekać, tak?
Nie.
To nic by nie dało. Istniał tylko jeden problem. A był
nim Nott. Z nim musiałem to wyjaśnić. Jeszcze raz
spojrzałem na nią.
Mój
ojciec mnie okłamywał. Ją też ktoś musiał.
Wybiegłem
z klasy, w stronę biblioteki. Nie wiedziałem co się ze mną
działo. Nie rozumiałem w jaki sposób tak szybko mogło mi się
poprzestawiać w głowie. A już najbardziej nie pojmowałem tego,
że...coraz bardziej mi to odpowiadało. Nie musiałem już w końcu
stawać po jakiejś stronie, nikt do niczego wreszcie mnie nie
zmuszał. Nie czułem, że muszę zrobić to czy tamto. Wszystko co
robiłem, robiłem z mojej własnej woli.
Może
znalazłem uzasadnienie czemu ostatnio tak łatwo było mi się
uśmiechać. Nott,miło było, ale trzeba to skończyć.
- pomyślałem i znów się uśmiechnąłem.
*
Kiedy
skręciłam w korytarz, który miał zaprowadzić mnie do biblioteki,
stanęłam, ponieważ zobaczyłam przed sobą scenę ... dosyć
dziwną jak na tę porę i te okoliczności.
Malfoy.
Nott. Stali bardzo blisko siebie, w ręce trzymali różdżki. Nott
wyglądał na wściekłego, nie można było przewidzieć tego
spojrzenia, którym wpatrywał się w Malfoya. Było zawistne i pełne
czegoś odstręczającego. Nadal nie rozumiałam jaki miał na to
powód. Wyrastali w jednym domu, pewnie w tych samych przekonaniach.
Co tak bardzo ich dzieliło?
Nie
widziałam twarzy Malfoya, bo stał do mnie tyłem. Ale wyglądało
na to, że próbował rozmawiać z Nott'em.
Schowałam
się za jednym filarem, aby mnie nie zobaczyli. Mogłam oczywiście
dotrzeć do biblioteki inną drogą, ale w tej chwili coś kazało mi
zostać w tym miejscu.
-
Nie rozumiesz? Nie mam zamiaru nikomu o tym mówić! Ona nie ma z tym
nic wspólnego, więc czemu się jej tak doczepiłeś?- rozpoznałam
głos Malfoya. Był zimny i opanowany. Ale powoli tracił
cierpliwość.
-
A co ci tak na niej zależy, co? Skąd mogę mieć pewność, że nic
nikomu nie powiesz? Może już powiedziałeś? Nie chcę wylądować
na przesłuchaniu. Nie mam pojęcia co robiła tam moja rodzina, ja
tylko o tym słyszałem! Ale ... ty mógłbyś mnie bardzo łatwo w
to wrobić. Znam cię, Draco. Widzisz, muszę cię jakoś zastraszyć.
Akurat bardzo pięknie się złożyło, że McGonagall kazała wam
coś razem robić i że ty chcesz być teraz taki dobry i w ogóle...
to wszystko pięknie się składa!- mówił Nott. O mnie. To
dlatego...
To
wszystko dlatego. Ale co takiego wiedział Malfoy?
-
Błagam cię, nie ośmieszaj się. Ty się po prostu boisz, Nott.
Mówisz od rzeczy. Nikomu o tym nie powiedziałem...i nie mam
zamiaru. - parsknął Malfoy.
-
Jaką mam na to gwarancje w takim razie, hm?-
Chwila
ciszy. Czułam, że Malfoy zastanawiał się nad tym jak najlepiej to
rozegrać.
-
Zostawcie ją w spokoju. Ona nic o tym nie wie, nawet nie była u
McGonagall po tym co jej zrobiłeś! - wysyczał w końcu.
-
Tak, no i co? Malfoy, ja nie jestem człowiekiem który ufa komuś
takiemu jak ty. -
-
Co mam zrobić idioto, abyś mi wreszcie uwierzył? -
Nott
się zaśmiał.
-
Jesteś żałosny, wiesz o tym? - odparł.
-
Nie. Jest na odwrót.-
Później
nie słyszałam już nic. Przynajmniej nie słyszałam już słów.
Odwróciłam
się, żeby zobaczyć co się dzieję. Oczywiście... Malfoy był
dobry. Był przygotowany, ale kompletnie nie zauważył, że ktoś
krył się przy jednym wejściu do drugiego korytarza. Nott się
zabezpieczył.
Teraz
Malfoy leżał na posadce. Nott właśnie wstawał. Zobaczył mnie,
ale w jakiś sposób zareagowałam automatycznie.
Nott
poleciał do tyłu. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Dlaczego zaczęłam
się w to mieszać.
-
Granger, uważaj. -
Chłopak
którego nie znałam właśnie we mnie celował. Byłam szybsza.
A
potem już po prostu stałam i nie wiedziałam ...co ja tutaj
robiłam. Odwróciłam się do Malfoya.
-
Mógłbyś mi wytłumaczyć co na Boga się tu dzieję? -
wykrztusiłam. Popatrzył się na mnie.
-
To nie pora na tłumaczenia.- Wstał i podszedł do mnie. Stanął
przede mną, trochę blisko. Za blisko. Chciał coś powiedzieć, ale
było mu trudno.
-
Malfoy...?-
Rozmyślił
się. Chyba.
-
Idź do Agnes.- powiedział cięcie. Zaprzeczyłam.
-
Nie. Najpierw masz mi wytłumaczyć...- zaczęłam, lecz on się
odwrócił.
-
Granger. Wiem.- odparł zdenerwowany. Nadal stał do mnie tyłem.
-
Chyba ich tak nie zostawisz, prawda?- zapytałam, spoglądając na
obezwładnionego Nott'a i jego ...kolegę.
Malfoy
się odwrócił.
-
Tak teoretycznie to były twoje zaklęcie. Ty powinnaś się nimi
zająć.- oddał. Ta sytuacja wydała mi się bardzo...dziwna. Nawet
trochę śmieszna. Ale oboje wiedzieliśmy, że ... sprawa była
trochę poważna.
-
Ale co potem? Znaczy... ja nigdy... Hm.- walczyłam z odpowiedzią.
Malfoy o dziwo lekko się uśmiechnął.
-
Co się śmiejesz? W każdym momencie ktoś tu może przyjść! -
powiedziałam i w tym momencie sobie też to uświadomiłam.
Rozejrzałam się, aż znów mój wzrok zatrzymał się na nim. On
właśnie otwarł drzwi do schowku na miotły i zaczął wciągać
tam Nott'a.
-
Malfoy!- krzyknęłam ściszając przy tym głos.
-No
co? Przecież z tego co wiem na chwile ich uśpiłaś. Obudzą się.
- powiedział lekko, biorąc pod pachy drugiego chłopaka. Wyglądało
to naprawdę dosyć dziwnie. Malfoy który zaciąga ślizgonów do
schowka na miotły.
-
Ale przecież tak nie można! A Nott będzie wściekły i ...-
Malfoy
zatrzasnął drzwi i wyprostował się, patrząc się na mnie z
ośmieszeniem.
-
W pewnych rzeczach wciąż jesteś taka sama, Granger. Najpierw
reagujesz, a potem panikujesz. - powiedział poprawiając sobie
rękawy. Zacisnęłam usta.
-
Ja nie panikuje, tylko...-
-
Tylko co?-
-
Mógłbyś przestać mi przerywać?!- krzyknęłam, zaciskając
pięści. Malfoy obrócił się i podszedł do muru, gdzie wylądowała
jego różdżka.
-
Ale chyba nie oczekujesz, że przestane, zważając na to kim jestem.
Więc po co się pytać?- powiedział z kpiną, chowając drewno do
kieszeni.
Straciłam
cierpliwość.
-
Wiesz, że masz bardzo...nagłe zmiany nastroju? Już wolałam
Malfoy'a po którym wiedziałam, czego się mogę spodziewać.-
powiedziałam oschle. Jego twarz nagle spochmurniała, a oczy zrobiły
się puste, kiedy na mnie popatrzył.
-
Ach tak? - zapytał prawie bezgłośnie, ale z dziwnie zgorzkniałą
nutą. Nie byłam w stanie odpowiedzieć.
-
Dobrze. Ale ludzie nie będą się zmieniać na twoje zawołanie,
Granger. - powiedział po chwili, odwracając się.
To
nie tak miało się skończyć. Nie miałam kompletnie wyczucia jak z
nim rozmawiać, ponieważ tak naprawdę dopiero go poznawałam.
Malfoy był inny, a ja nie mogłam się z tym obyć. Jeszcze nie.
-
Mówiłeś, że mi wyjaśnisz.- wysłałam to zdanie z resztek mojej
odwagi. Zatrzymał się. Musiałam zrobić coś z tej szansy.
-Inaczej
pójdę dziś do McGonagall.- skłamałam. Nigdy nie umiałam dobrze
kłamać, ale może...
-
Nie pójdziesz, wiesz o tym. -
-
Pójdę. - upierałam się. Odwrócił się przez ramię.
-
Wiesz, jaka potrafisz być upierdliwa?-
-
Wiem.-
Westchnął.
-
Dam ci znać.- I na tym był koniec naszej dyskusji.
Dał
mi znać dopiero po tygodniu. A jeden dzień po incydencie
na korytarzu, na każdą lekcje odprowadzał mnie Blaise Zabini.
-
Naprawdę nie wiem po co to robisz. To chyba bardziej Malfoy
potrzebuję towarzystwa.- powiedziałam po drugim dniu, kiedy
próbowałam już wszystkich sposobów aby się go pozbyć. Blaise
się zaśmiał. Sam Malfoy chodził wszędzie z Pansy. Lub sam. Pansy
wydawała się po prostu wszędzie po cichu mu towarzyszyć.
-
Po to, że Nott jeszcze bardziej się wkurzył, po tym co mu zrobiłeś
nie dawno. A nie może zobaczyć cię z Malfoyem, bo by go to jeszcze
bardziej zdenerwowało. - wytłumaczył, wyprzedzając właśnie
grupkę Krukonów.
-
Przecież to absurdalne. Malfoy nigdy by nie chodził koło mnie.
Zresztą nigdy nie sądziłam, że ty ... to będziesz robił .Wiesz
jak się na mnie ostatnio patrzą Gryfoni? Już za samo to, że
wszędzie mnie odprowadzasz.-
Tak,
to naprawdę było dziwne. A najgorsze było to, że pięć dni potem
musiałam się tłumaczyć z tego wszystkiego Ronowi, który usłyszał
plotki. Rozmowa była... dosyć krótka. Ja sama nie wiedziałam, o
co chodziło Nottowi, ani czemu Blaise Zabini nagle troszczył się o
moje bezpieczeństwo, a jak w takim razie racjonalnie miałam to
wytłumaczyć Ronowi? Który na dodatek miał to do siebie, że
potrafił być chorobliwie zazdrosny, co prowadziło go do stanu
złości. A w stanie złości nie mogłam prowadzić z nim normalnej
rozmowy, więc skończyło się na kłótni.
W
tym samym dniu, wieczorem, kiedy próbowałam skupić się mimo
wszystko na kilku zadaniach domowych, Ginny usiadła na przeciwko
mnie, po czym położyła mi karteczkę na zeszycie. Uniosłam brwi.
-
Agnes kazał mi to tobie przekazać. Wracam właśnie z treningu.
Dała mi to na boisku. Krukoni zawsze po nas mają trening.-
wytłumaczyła. Wiedziałam już, że Agnes była w drużynie.
Opowiadała mi o tym jak siedziałyśmy w bibliotece. Blaise,
który starał się, jak sam powiedział, nie egzystować dla nas,
siedział za nami.
-
Ah. Dzięki. - odpowiedziałam i sięgnęłam po karteczkę. Była
pusta. Zmarszczyłam czoło.
-
Co jest?- zapytała się ruda. Pokręciłam głową.
-
Ta kartka jest pusta.- powiedziałam, ale Gin mnie już nie słuchała,
bo zawołał ją Neville, który nie radził sobie ze swoim zadaniem.
Jeszcze
raz spojrzałam na kawałek papieru. Dziwne. Wyciągnęłam różdżkę
i sprawdziłam zaklęcia, które mogłyby mi ujawnić treść, jeżeli
taka w ogóle istniała na tym skrawku papieru.
-
Ah, Hermiona! Agnes mówiła coś jeszcze o...jakiejś roślinie. I
że będziesz wiedzieć. - krzyknęła do mnie Gin z drugiego końca
pokoju.
Tak.
Wiedziałam. Skierowałam różdżkę na papier i
wyszeptałam: Hasło: Amigroza.
Na
papierze pojawiło się parę linijek cienkiego pisma.
Nie
zbywaj Blaise'a. Wiem, że ci to nie odpowiada, ale pomyśl sobie
wtedy, że mojego towarzystwa chciała byś jeszcze mniej.
Jutro
z rana Nott ma trening. Blaise też. Ale nie wszyscy. Spotkamy się w
szklarni nr.8
Do
czego doszło, że ja piszę tobie. Nie rozumiem świata, Granger.
Ale dobrze.
DM.
Jego pismo było idealne.
Komentarze
Prześlij komentarz