XVIII. Rozdział - Jeszcze zobaczymy

I'm walking away, from the troubles in my life.
To find a better day.
Sometimes some people get me wrong
when it's something I say or done.
Sometimes you feel it's no fun
thats why you turn and run.
But now I truely realise some people don't wanna compromise.
Well I saw them with my own eyes
spreading those lies, and well I don't wanna live a lie,
too many sleepless nights.


//. //. Grudzień 

Nie. Nie piszę daty. Data jest teraz dla mnie zbędna. Każdy dzień mija niby tak samo, a niby nie. To niby nie, dlatego, ponieważ...jest coś, co sprawia, że każdy dzień przeżywam trochę inaczej, a właśnie dlatego też  ...na ten sam sposób. Czy to ma jakiś sens? Chyba raczej nie. 


Ale w życiu generalnie prawie wszystko wydaje się nam... nielogiczne. Haha, jakie to dziwne. Nie użyłam słowa "Bezsensowne" bo przecież nasze życie wcale nie wydaje nam się bezsensowne. Przynajmniej dla większości. Każdy boi się tego co będzie po tym życiu. Przynajmniej większość. Dlatego życie, samo to że my żyjemy, wcale nie wydaje nam się bezsensowne. Zdarzenia, obroty spraw... i nasze uczucia do ludzi...jak i nasze myśli, nie są bez sensu. Ale są nielogiczne. A dlaczego zaś znowu nielogiczne? Czy my w ogóle, czy ja w ogóle mam prawo do oceniania czegoś... nie logicznym? Nazywamy tak to wszystko, bo dużo rzeczy nie ma dla nas logiki, nie ma dla nas racjonalnego wytłumaczenia i czy nam się podoba czy nie, nigdy go nie będzie miało . Niektóre rzeczy zrozumiemy z czasem, a nie których nie i koniec. Kropka. 
Ja też nigdy nie zrozumie tego, dlaczego zakochałam się w nim. Doszło do tego, że nawet nieprzyjemnie mi pisać jego imię. 
Nie mogę o tym rozmawiać z przyjaciółmi. Ze znajomymi. 
Osoba o której myślałam, że zawsze będę się z nią rozumieć... coraz bardziej się ode mnie oddala i nie ważne co zrobię, nie mogę jej dogonić... lub nie mogę się zatrzymać. Lub po prostu nie mogę iść tą samą drogą co ona. Jeszcze przez jakiś czas będziemy się widzieć. Nasze drogi równoległe... będziemy mogły jeszcze coś do siebie powiedzieć. Próbować. Ale żadna z nas nie opuści swojej drogi. Ja nawet jak bym chciała, nie mogła bym. Bo pomiędzy tymi drogami jest tak jakby szyba. Jest nie widoczna, ale sprawia, że nie mogę w się w żaden sposób przedostać na drugą stronę. I tą ścianę,... nie zbudowałam sama. Ona nie jest moja. 
A w sercu myśli o innej osobie. Która jest również jeszcze daleko ode mnie, ale ciągnie mnie jakiś prąd do niej. Ale też nie mogę ruszyć się z miejsca. Bo po mojej drugiej stronie, również jest ściana. Powstała chyba wspólnymi siłami. Miała chronić przed zranieniem i rozczarowaniem, teraz sama jest źródłem bezsilności. Teraz przeszkadza, teraz chciało by się ją zburzyć. Ale tego muszą chcieć obie strony. I musi przyjść na to czas. 
Tak różne te ściany, odgrodzenia. Jedna chcę zostać zburzona przeze mnie, druga też. A obie są przeze mnie nie do ruszenia. Idę na wprost. 
Z każdym dniem noszę w plecaku tą nadzieję. 
Ale w głębi wiem, że tylko jedna ściana ...pryśnie. Kiedyś tak. 
Chciała bym myśleć, wiedzieć, że prysną obie. Może faktycznie tak będzie, może się mylę. Ale prawda jest taka... 
Że boje się. Boje się co będzie, jak żadna nie runie. Jak będę musiała sobie powiedzieć, że ...
Ci ludzi do których chciałam się zbliżyć, być blisko nich. Poznać, zrozumieć ich... wcale nie będą tego chcieli. Wcale nie będą chcieli. Może nawet nie zauważyli, że te dwie ściany w ogóle istnieją. 
Jeszcze zobaczymy... 

Zamknąłem pamiętnik. Mocno zaciskając palce wokół okładki. Zamykając oczy. Każdą z tych linijek napisała ona. Nel. 
A ja po tylu latach nie mogłem się powstrzymać od przeczytania tego na nowo i na nowo. Czasem tylko parę linijek, czasem wpisy dwóch dni, a czasem końcówkę, lub sam początek. Ten notes stał się moim narkotykiem. 
Wciągnąłem powietrze do płuc. Cisza. Tylko kroki na korytarzu. Tylko rozmowy. Słowa. Tyle słów. Nie, ciszy nie ma i nigdy jej nie będzie. Otwarłem oczy. Tak samo jak nigdy nie będzie spokoju. Nie będzie go w moim sercu, dopóki nie dowiem się, gdzie ona teraz jest i co by ode mnie oczekiwała. 
Zaśmiałem się. 
Nie. Ja dobrze wiedziałem, co by ode mnie chciała. Ale właśnie tego nie mogłem zrobić. 
Jeszcze zobaczymy....Nel. Nie ma cię tutaj. Dlaczego w ogóle uważam, że miała byś coś do powiedzenia? Zostawiłaś ją. Naszą córkę, nawet nic mi o tym nie mówiąc. Nie mówiąc, że w ogóle ją mamy. Oddałaś ją twojemu bratu, który był mugolem i akurat się wtedy ożenił. 
Nel, czemu nigdy mi nie napisałaś? Dlaczego ciągle próbuje z tobą rozmawiać? Przecież, do cholery, i tak tego nie słyszysz. Dlaczego tak bardzo się tym przejmuję, co byś pomyślała o tym co mam cały czas w planie? Czemu? Przecież ty nawet jej nie znasz. Ona nawet w ogóle nie wie, że jesteś... jej matką. Byłaś? 


 ~ * * * ~ 

Zegarek na moim nadgarstku wskazywał wpół do szóstej. Dokładnie. Szłam korytarzem do Pokoju Życzeń. Dzień minął. Jak każdy tego tygodnia. Pytania nie dawały mi spokoju. Uśmiechnęłam się lekko. Co za nowość. Kiedy one już zostawiły mnie w spokoju? Spojrzałam na posadzkę.
 Nigdy.
 Przez wszystkie te lata próbowałam zawsze znaleźć na nie odpowiedzi. Z Harry'm, Ronem. Uśmiech gdzieś zniknął. Co się stało? Gdzie podziało się ... to co znałam? Gdzie był Harry...?
To pytanie pojawiało się teraz coraz częściej, ale choćbym nie wiem jak się starała... odpowiedzi raczej nie znajdę. A do McGonagall nie mogłam sobie tak po prostu pójść. Zatrzymałam się. 
No, może jak naprawdę nie będę mogła wytrzymać... 
- Granger...- odezwał się cięty głos za mną. Odwróciłam się. 
- Wchodź!- krzyknął. A ja zmarszczyłam tylko czoło, bo to wszystko było takie dziwne. Czemu był taki zdenerwowany? Złapał mnie za ramię i chciał normalnie wepchnąć do środka, kiedy za sobą usłyszeliśmy cichy śmiech. Poczułam jak ręka Malfoy'a pcha mnie do drzwi, które właśnie się pojawiają. Ale o co chodzi? Rozglądam się, próbuje się rozglądnąć, ale nie widzę dużo. On mi zasłania. 
- Tu się zawsze chowacie. No, no. Słodko.- słyszę już znajomy głos. Wiem kto to jest i czuję wściekłość. Odpycham rękę Malfoy'a, niby jakim prawem on chcę mnie wpychać bez żadnego wytłumaczenia do tego Pokoju? Teraz widzę Nott'a. Stoi parę metrów od nas. Patrzę mu w oczy, a on mi też. 
-O, Granger. Jak miło. Witam.- podśmiewa się Nott. Zadzieram głowę do góry. Przez chwile słyszę tylko ciszę, a potem znów jego głos.
- Pewnie ... ten  były przestępca wmówił ci... że to ja nałożyłem na ciebie zaklęcie Imperio, w tamtym tygodniu, prawda?- zapytał radośnie. Próbowałam nie dać po sobie nic poznać. Nott uśmiechnął się lekko. Malfoy koło mnie sztywnieje, ale nie może mnie ponownie złapać, bo jestem poza jego zasięgiem. Drzwi do Pokoju zlały się znów ze ścianą. 
- Bo widzisz, Granger. Tacy ludzie się nigdy nie zmienią....zawsze będą tacy sami. Pewnie o tym wiesz. Każdy wie, że nie jesteś najgłupsza...- mówił. A ja dziwiłam się, czemu Malfoy mu nie przerwie. Krótko spojrzałam w jego kierunku, ale on faktycznie patrzył się prawie obojętnym wzrokiem w dół. Zmarszczyłam czoło.
- Co, dziwisz się, że nic nie mówi? Ojoj, widzę, że ktoś zmienił sobie tu zdanie o kimś, kto przez cały twój czas szkolny nie dawał ci spokoju. I co? Tak od razu, zmieniasz zdanie? Jaka słodka naiwność...- powiedział i zamlaskał, kręcąc głową. Podszedł bliżej... 
- Wiesz co... powiem ci sekret. - szepnął, chowając ręce do kieszeń i odchylając się lekko do tyłu. Przełknęłam ślinę. Ta cała sytuacja byłą nienormalna. Co on tu robił? 
- Malfoy być może teraz jest miły. Jest milszy niż kiedykolwiek... - syczał. Podszedł bliżej. Za blisko. Odsunęłam się, ale za mną jest tylko ściana. 
- Ale to tylko pozory. Pozory. ...- zrobił przerwę i ugryzł się lekko w wargę. W jego oczach zobaczyłam błysk, ale za tym kryło się coś jeszcze. Strach? Tak, czegoś się bał. Odwrócił wzrok. Malfoy nadal nic się nie odezwał. Jak by go tu w ogóle nie było. Czułam się sama. Nie chciałam słuchać Nott'a, ale jednocześnie musiałam. Jego głos miał w sobie coś wciągającego.
- Wiesz kto  zabił Angelinę Johnson... słynną rozgrywającą Gryffindoru?- zapytał bezgłośnie. Koło mnie coś drgnęło. Nie byłam nawet w stanie pokręcić głową. Nie. Nie wiedziałam... Bałam się ruszyć. Bałam się myśleć. Bo jeszcze nie zadawałam sobie takich pytań. 
- Nie wiesz.... - szepnął. Po czym spojrzał na ... Malfoy'a. 
- A ja chcę tylko, żebyś wiedziała. - 
Przerwa. Uśmiech. Iskry w oczach. Cisza obok mnie. Wzięłam oddech. 
- On. - powiedział Nott, oddalając się teraz.
- Draco Malfoy.- wysyczał i obrócił się na pięcie. Coś drżało. A mi było zimno. Nie mogłam oderwać oczu od czarnych butów Theodora Nott'a. 
Próbowałam odwrócić głowę, ale nie potrafiłam. Nie wiem jak długo tak staliśmy, ale było mi zimno. Strasznie. Dziwne, bo nagle wszystkie pytania znikły. Nie było ich. Było tylko jedno. Ale w moich ustach było sucho. 
Nie odwróciłam głowy. Nie mogła bym. Nie umiałam. 
- Czy...czy to, czy to... prawda?- Słowa te brzmiały jak powietrze. Jak słowa które nie potrafiły ułożyć się w jedno zdanie. W jedno...pytanie. 


*
Słyszałem jej słowa. Słyszałem jej... szok, ból. Nie wiedziałem co zrobić. Nie wiedziałem. Wszystko co teraz miałem w głowie, to obrazy  tej dziewczyny leżącej na podłodze. A to ... bolało. Tak strasznie. To był dla mnie szok. Do tej pory nic ... żadne wspomnienia, a przychodziły codziennie, nie wywołały u mnie żadnego uczucia. A teraz nagle tak. Od czego to zależało? Od Granger, która stała obok mnie? Która zaczynała pojmować... prawdę. To była prawda. Nie wiem skąd Nott to wiedział, ale ... rozumiałem, co chciał tym spowodować. Chciał aby mi nie ufała. Abym ja jej już nic nie mógł powiedzieć. Bo przecież myśli, że chcę wygadać jego tajemnicę. Że już to zrobiłem. 
On się bał. 
A ja wiedziałem, że... gdy tylko zacznę teraz mówić o tym. Mówić o tej prawdzie... to Granger jakoś to zrozumie. Ona wierzyła w dobro. Jeszcze. Jeżeli... jakoś to załagodzę.... 
To będzie jak dotąd. W końcu ona to wiedziała, ale nie myślała o tym. Zdawała sobie sprawę kim jestem. Zdawała sobie sprawę co musiałem robić. Co robiłem. 
Tak, dało by się. Ale tego właśnie oczekuje ode mnie Nott. Nie potrafiłem określić tego słowami, ale mniej więcej czułem ... do czego zmierzał. 
Chciał prowokować i zobaczyć co z tego wyniknie. Jak będzie tak jak dotąd, będzie nadal się obawiał o swoją tajemnicę, bo... stwierdzi, że nasza znajomość jest mocna i wtedy wyjedzie z tym swoim genialnym planem. 
Jeżeli teraz jednak nie zrobię nic, tylko potwierdzę,to Granger sobie pójdzie. Nie wiem czy wtedy kiedykolwiek wróci. Pewnie nie. 
A może tak. Tego nie wiedziałem. 
Ale to było zbyt ryzykowne. Musiałem myśleć szybko i podjąć decyzję szybko. Może trochę za szybko. Tylko, że to była na razie jedyna alternatywa. 
- Tak, zabiłem ją.- powiedziałem, bez krzty uczucia w głosie. To było łatwe. Zawsze dobrze umiałem się przestawiać. Kłamać. Choć w tym wypadku to nie było kłamstwo. Ale dla mnie tak. Bo to nie była cała prawda. 
Ona przytaknęła głową. Wiedziała, że powinna to już wiedzieć. Być świadoma tego, że zabiłem już ludzi. 
-Dlaczego Dumbledore w takim razie powiedział, że nie jesteś ....mordercą? - usłyszałem pytanie i się zdziwiłem. Skąd? Ach... no tak, Potter. Zdziwiłem się też nie tylko tym. Czemu zadawała to pytanie? Czemu musiała mi tak utrudniać? Malfoy, weź się w garść.
- Bo wtedy nim nie byłem. - odpowiedziałem. 
Cisza.
- Ale jak chcesz wiedzieć, to była pierwsza i ostatnia osoba ... - powiedziałem, nie mogąc się powstrzymać. 
NIE! Co ty robisz! Musisz ją zdenerwować, a nie przekonywać ....
- Ach, oczywiście.- prychnęła obok mnie. Musiałem coś wymyślić. Teraz. Przecież dawniej przychodziło mi to z o wiele większą łatwością....
Wziąłem wdech....już miałem coś mówić...ale, nie. Nie. To było bezsensu. Nie dam rady. Granger nie jest głupia. W końcu już ją przeprosiłem. Obandażowałem jej ręce, pokazałem kawałek siebie. Za dużo tego. Nie uwierzy mi. Nie uwierzy. Spróbuj.  
Ale ja nie mogłem. 
Coś mnie blokowało. 
Popatrzyłem się na jej twarzy. Na jej oczy. Na jej włosy. Jak to powiedział Nott? Słodka naiwność. 
Czy faktycznie była taka naiwna? 
Skup się, idioto! Musisz coś zrobić! Teraz..!
- Jeżeli nie możesz żyć z tym, że zabiłem jedną osobę, nie musisz tu więcej przychodzić.- rzuciłem w jej stronę, chociaż w gardle czułem gulę. Granger fuknęła pod nosem.
- To nie o to chodzi. Ty ją zabiłeś... na umyślnie. Ja nie wiem co ...ja nie wiem....po prostu nie wiem co mam myśleć. Znałam ją... ale...powiedz mi, jak to było? Musiałeś ją zabić, prawda? Zmusili cię? Pewnie tak. Nie miałeś wyboru, musiałeś...- mówiła coraz szybciej. Odetchnąłem w duchu.. Na czymś takim mogłem budować. To wszystko ułatwiało. 
Złapałem ją więc za ramię, tak, aby się na mnie popatrzyła. 
- Nie, Granger. Nikt mnie nie zmuszał. Po prostu mi kazali, a ja to zrobiłem...- powiedziałem. Jej brązowe oczy wbiły się w moje. Więcej. 
- Była żałosna. Zdradziła wszystko za pierwszym razem... błagała mnie, abym nic nie robił. To było... śmieszne. A w szkole zawsze wydawała się być taka twarda, co nie?- 
Wypowiadałem każde słowo ...pełne arogancji. Musiałem. 
A w oczach Granger zobaczyłem, że to wystarczyło. W jej oczach najpierw pojawiło się coś takiego jak rozczarowanie, a potem ... oczywiście, złość. 
Po chwili poczułem uderzenie na policzku. Oh. To tak jak za trzeciej klasy. 
I jeszcze jedno... a potem następne. Czekałem, ale nie było czwartego razu. Gdy otwarłem oczy... właśnie się ode mnie odwróciła.  
- A ja myślałam, że ... zacząłeś być szczery. Że coś się zmieniło. Skoro nie, to po co w ogóle się wysilałeś, co?- krzyknęła. Wzruszyłam ramionami. 
- Bo było śmiesznie patrzeć, jak naprawdę zaczęłaś w to wierzyć. Że mógłbym być inny... - odparłem cynicznie. Gdyby jej wzrok posiadał magię... to ona by mnie już zabiła. Ale było coś o wiele bardziej ... mocnego. Ból.
Ból kiedy się odwróciła, myśląc, że ten teatr, który tutaj sobie urządziłem to prawda. O dziwo, bolało mnie to. Bo chyba po razy pierwszy ja sam sobie uwierzyłem. Uwierzyłem w te dobre rzeczy które ze  mnie wyszły...
Wiedziałem, że pójdzie teraz do McGonagall. 
Wiedziałem, że prawdopodobnie... dyrektorka będzie zastanawiać się nad tym, czy nie wyrzucić mnie z tej szkoły. Choć... na pewno nie od razu.
Wiedziałem, że wymyśli jakieś inne rozwiązanie. Że będę zamiast tego musiał robić... coś innego. 
Wiedziałem, ale mnie to nie obchodziło.
Teraz musiałem tylko jeszcze pokazać Nottowi, że Granger skreśliła mnie na wieczność. Wtedy chyba powinien się od niej odczepić. Zapowiada się niezmiernie... piękny tydzień. Westchnąłem i odwróciłem się w stronę ściany. Momentalnie pojawiły się drzwi. 



*

Są takie momenty, kiedy każda myśl pląta się z następną, a wynikiem tego jest to, że powstaje pełna pustka. Ma to sens? Sama nie wiem. Ale tak teraz miałam. Tak dużo niby przeplatało się w mojej głowie, tak dużo, że aż wszystko traciło kontury. Z powodu tej ostrości, wszystko było aż nie wyraźne. Nie do odplątania. Chciałam czuć złość, ale ona została gdzieś za mną. Na jego zaczerwienionym policzku. 
Rozczarowanie ma tak wiele twarzy... 
Bo rozczarowanie to nie tylko jedno jedyne uczucie. To tak dużo więcej. Pewnie dlatego tak to się nazywa, bo to nie jest ani całkiem ból, ani całkiem smutek. Ani złość. To wszystko razem. Złość. Ból. Smutek. Razem. Rozczarowanie. 
Znam to już. 
Idę, bo iść muszę. Gdzieś. Do Pokoju. Do łóżka. Pod kołdrę i poduszkę. Taki cel w mojej głowie. Ale druga połówka mnie .... nie akceptuje tego celu. Wcale nie chcę leżeć, chować się pod kocem. Być samym z tym wszystkim. Wcale tak nie chcę. Po całej tej wojnie i po  tym co przeżyłam, pewne podejście to niektórych spraw, się zmieniły. Nie mogłam na przykład teraz poddać się tej pokusie, pokusie zagrzebania się w pościeli. To nic nie da. 
Nigdy, ale to nigdy Draco Malfoy nie potrafił mnie tak... zranić. Bo zawsze wiedziałam jaki był. Ale teraz... wystarczyło tylko tak mało, a ja już zaczęłam na niego inaczej patrzeć. Czemu właściwie? 
I przez to, to rozczarowanie.
Niesamowite jak niektóre iluzje, mogą sprzedać się jako prawda.A ja byłam taka pewna, że to wszystko... to była jego prawdziwa odsłona. A tu coś takiego. Oczywiście, Hermiono. To Draco Malfoy. 

Nadal było mi zimno. Ale przecież nie mógł tego wszystkiego tylko grać?Co z muzyką? Co z tym? Przecież... wtedy nawet przyznał się, że miałam rację. Czy naprawdę byłam taka naiwna? Nie wiem?
Z wszystkiego teraz powstawało pytanie. 
Zatrzymałam się właśnie koło korytarza, który prowadził do wierzy Ravenclaw. Agnes. Odrabiałam z nią dziś lekcję. Ona w niego wierzyła. Chociaż teraz nawet ze sobą nie rozmawiali. 
Chciałam komuś o tym powiedzieć. O tym wszystkim. Ron przecież odpadał, choć kiedyś mówiliśmy sobie prawię wszystko. Ginny... miała własne utrapienia. Była kapitanem drużyny i miała kilka problemów w paru przedmiotach. Nie, Ginny nie mogłam o tym powiedzieć. 
Nawet Agnes nie wchodziła w grę, ale... przecież nie zniosę tego milczenia. A ona przynajmniej coś by powiedziała. Zaśmiała by się. Wysłuchała. Agnes była tak nie obliczalną osobą, że nie mogłam przewidzieć, jak zareaguje.. A jednocześnie wiedziałam, że to jej chciałam o tym powiedzieć. Że jej reakcja mi w jakiś sposób pomoże. Takie rzeczy się czuło. Po prostu. 
Na różne problemy mamy różne osoby, którym o nich mówimy. 

Patrzę się jeszcze raz w ten korytarz, który prowadzi do wierzy i nagle ... stoi tam ona. Agnes. Trzyma w ręce książeczkę. Nie patrzy przed siebie, ani pod nogi. Tylko w tą książeczkę. Jej włosy opadają na oba boki. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech.
Nie mam żadnego powodu do niego. Ale on się pojawia, już tylko dlatego, bo to jest Agnes. 

Idę w jej kierunku. 
- Agnes!- wołam, a ona podnosi głowę. Szybko zamyka książkę i uśmiecha się. Ale coś jest nie tak jak zawsze. Jakieś poirytowanie w jej oczach. Jakaś iskierka. Jednak po sekundzie już panuję nad tym. Nie chcę jej się pytać o co chodzi. Nie tym razem. Za dużo już tego wszystkiego. 
- Hermiona! Właśnie... hm, właśnie o tobie myślałam.- powiedziała i wsunęła książkę do swojej torby. 
Myślała o mnie? Przecież czytała. Agnes odchrząknęła.
- Jakoś mi się przypomniałaś, jak czytałam...- zaczęła. Kiwnęłam głową. Agnes popatrzyła się na moją twarz. Zatrzepotało powiekami i zmarszczyła czoło... 
- Która godzina?- zapytała. Akurat to wiedziałam, bez spojrzenia na zegarek. 
- Ehm...powinno być po wpół do szóstej. - odpowiedziałam dosyć cicho, wbijając mój wzrok w okno. Na parapecie z piaskowca nazbierało się już trochę kurzu. Na szybie za to siedziała czarna mucha, która nie mogła się wydostać na zewnątrz. 
- Czekaj, czekaj... przecież miałaś teraz być na spot...- powiedziała i od razu przyłożyła rękę do ust, zamykając oczy. Drugą ręką uderzyła się lekko w głowę.
- Głupia, głupia... - 
- Agnes...skąd wiesz kiedy miałam się dziś spotkać z Malfoy'em? Przecież chyba ci nie mówiłam o której godzinie...- zaczęłam. Agnes westchnęła teatralnie. 
- Tak, bo mi nie mówiłaś. Mój brat mi powiedział. Ale miałam tego...ach, nie ważne. To nie było takie ważne. Nic się nie stało...- mówiła bardziej do siebie niż do mnie. Zmarszczyłam czoło.
- Co w takim razie jest ważne?- zapytałam. Skoro Malfoy rozmawiał dziś z nią, i miała czegoś nie mówić...to co to było? Agnes pokręciła głową.
- Nie. Nie mogę ci powiedzieć....- 
Spojrzałam na nią. Westchnęła jeszcze raz. 
- Naprawdę nie mogę, uwierz mi. A teraz...może chodźmy ...gdzieś? Widzę, że masz mi coś do powiedzenia...to nie może czekać. - 
Teraz ja westchnęłam. Tak, to było jak z ziewaniem. Nie miałam siły dopytywać się czegokolwiek. Na razie.
-Dobrze. Masz racje. Faktycznie jest coś... o czym chciała bym ci powiedzieć...- zaczęłam. Agnes uśmiechnęła się od ucha do ucha. W jej oczach pojawił się blask. 
- Oooh, okej. Już. Czekaj.Tylko znajdźmy jakieś miejsce... chyba wiem....gdzie. Chodźmy. A ty ..no już opowiadaj!- powiedziała radośnie i podekscytowana. Coś chyba musiała źle zrozumieć. 
- Ale Agnes, to nie jest nic... dobrego.- wykrztusiłam, podczas kiedy ona ciągnęła mnie w jakąś stronę. Jej oczy wbiły się w moje. Przystanęła. 
- Nie?- zapytała. 
- Nie.- potwierdziłam. 
- Oh.- odparła, puszczając nieco moją rękę. 
Weszłyśmy do jednej z pustych klas. Było już dosyć ciemno, ale szybko zapaliłyśmy światła. Ta klasa była mała i dosyć przytulna. Na przeciwko drzwi stała stara obdarta kanapa. Koło niej był ułożony stos podartych poduszek. Usiadłyśmy na kanapie.
- To co się stało?- zapytała Agnes obok mnie.

Co jej powiedziałam? Jak już zaczęłam, co nie było proste, powiedziałam jej o wszystkim. Nawet nie wiem jak to się stało, ale tak. Pierwsze uczucie po powiedzeniu jej o tym co się dotychczas stało,można by porównać do ulgi, ale.. zaraz potem pojawia się myśl: Czemu ty jej to wszystko powiedziałaś, przecież to wszystko brzmi abstrakcyjnie.
Tak, ale Agnes była taką osobą, która od razu zagłuszyła tą myśl.
Nie słowami. A tym, że mnie po prostu przytuliła. Objęła mnie rękoma i położyła swoją głową na mojej. W ten sposób mogłam się skulić, mogłam się skurczyć. Właśnie o tym przed minutami marzyłam. Aby po prostu się gdzieś skryć. Dlatego ...myślałam o łóżku.
A w niem była bym sama. Tu zamiast kołdry, była Agnes. Jej ciepło i zapach jej szaty. Poczułam się bezpiecznie. A jednocześnie... mogłam zamknąć oczy i nadawać na świat, że jest taki nielogiczny czasami. Że ludzie czasami nie są do zrozumienia. Teorii zawsze można się nauczyć. Wiedza, jakieś poszczególne sztuki... można była zrozumieć. Ale ludzi nie
Chociaż to było bardzo ciekawe, bo dotychczas miałam bardzo dobre wyczucie do osób. Okazuje się, że zawsze są wyjątki. A moim wyjątkiem najwyraźniej był Draco Malfoy. Z mojego gardła wydobył się pół śmiech, pół warknięcie.
A akurat o tym człowieku myślałam, że go znam. Że wiem jaki jest.
- Wiesz co mi się wydaję, Hermiono?- zapytała Agnes delikatnym głosem. Nadal miałam zamknięte oczy. Nadal mnie trzymała. Nadal czułam jej głowę na mojej.
- Hmrm?- zamruczałam. Nie miałam siły otwierać ust. Chyba za dużo już dziś powiedziałam.
- Czasem po prostu za dużo myślimy. Właściwie to w twoim przypadku... bardzo często. Zawsze. Nie da się zawsze myśleć o wszystkim i o wszystkich. A na dodatek dochodzą do tego twoje uczucia i myśli. Nie dziwię się, że wtedy czujesz się jakbyś miała jeden wielki huragan w głowie.-
Westchnęłam.
- Właściwie ja w cale tak dużo nie myślę... ale to na przykład jest dla mnie kompletnie nowe. - odpowiedziałam po kilku sekundach. Może moje usta jeszcze dziś coś powiedzą. Powoli podniosłam się z mojej skulonej pozycji. Ręce Agnes mnie puściły. Wyprostowałam się, kładąc moje nogi na kanapę.
- Malfoy zawsze był dla mnie ... Malfoy'em. Zawsze nam dokuczał i przezywał. Zawsze taki był i wiedzieliśmy co od niego oczekiwać. Potem Voldemort zaczął powracać, Harry uczepił się go....wtedy jak byliśmy w szóstej klasie. Miał obsesję na punkcie Malfoy'a. Uważał, że coś knuje. Wszyscy mu nie wierzyliśmy. Dla mnie to było kompletne szaleństwo. Ale Harry pod koniec miał rację...- mówiłam, patrząc się na zakurzonym, odrapany parkiet. Pomiędzy szparkami były różne okruszki, gdzieś nawet coś się błyszczało.
- Bo ja zawsze oceniałam go jako tego...wrednego dupka, który nie daje spokoju. Ale ... Harry, on coś czuł. Myślę, że on z nas wszystkich najlepiej go potrafił oszacować. Nadal potrafi. Ale teraz jak na złość go tu nie ma. - pociągnęłam dalej. Nawet nie wiedziałam jak zeszłam na ten temat. Nie myślałam już co mówię, po prostu mówiłam...
- Szkoda, że go nie mogę poznać....- odparła Agnes. Popatrzyłam na jej twarz, a jej kąciki ust właśnie lekko podniosły się w górę.
- Moja siostra... chciała od niego autograf.- powiedziała. Uśmiechnęłam się. Czułam jak z każdą minutą coraz bardziej czułam się spokojniejsza. Agnes nie naciskała, w przeciwieństwie czasem do Ginny. Tak łatwo było z nią rozmawiać. Nie do wiary, że Malfoy i ona są spokrewnieni.
- Jaki jest Krystian do ciebie?- zapytałam nagle. Czułam, że nie powinnam jej o to pytać, ale to pytanie bez namysłu wyszło ze mnie.
Agnes zachłysnęła się powietrzem.
- Hm. Myślę, że on sam nie radzi sobie ze sobą. - odpowiedziała, w jej oczach pojawił się dziwny błysk.
Zmrużyłam oczy, to dziwne, ale ja też odniosłam takie wrażenie. Jego lekcje były ciekawe, dobre... ale on sam, jakby był nieobecny. Tylko czasami jak nam coś pokazywał, widziałam jak na parę sekund ożywał. Ostatnim razem zauważyłam jak patrzy się na mnie, kiedy tłumaczyłam jednemu chłopakowi jak powinien ruszać ręką, kiedy wypowiada zaklęcie zapomnienia.
Ten wzrok zawsze sprawiała, że serce na chwilę mi stawało. Ale bałam się o tym powiedzieć. Agnes. Bo o wizjach i o rozmowie z Krystianem jej nie powiedziałam. Tylko o Malfoy'u, bez tych dwóch momentów kiedy widzieliśmy to samo. To było coś o czym bałam się powiedzieć komukolwiek. Nie rozumiałam tego.
- Co teraz chcesz zrobić? Z Draco? -
Zamyśliłam się.
- Nie wiem. Pójdę chyba do McGonagall. Nie wyobrażam już sobie jakiejkolwiek współpracy. -
Agnes kiwnęła głową. Trochę rozczarowana, jak zauważyłam.
- Muszę się skupić na nauce. A przede wszystkim muszę się też zapytać, czemu ktoś w ogóle mógł użyć zaklęcia Imperio w szkole. - powiedziałam zdeterminowana.
- Tak, ale ja myślę, że... McGonagall nie przerwie tego tak po prostu. Może da wam przerwę, ale nie sądzę, aby całkowicie odwołała... to.-
Spojrzałam na nią.
- Hm. To się okażę. Napiszę dziś do niej list. Nie chcę na razie... robić wielkiego zamieszania. Może sama zaproponuje rozmowę, nie wiem. -

Chwilę siedziałyśmy w ciszy. Było to bardzo przyjemne.
W kilku momentach myślałam, że powiem jej już nawet o tych wizjach, ale jeszcze w porę ugryzłam się w język.
- Jak było w ogóle w Hogsmead? Spodobało ci się tam?- zapytałam, przypominając sobie, że przecież... pierwsze wypad był w ostatnią sobotę. Dwa dni po tym jak Nott napadł na mnie w korytarzu.
Nagle zobaczyłam, że Agnes się zarumieniła.
- Agnes?- powiedziałam, próbując spojrzeć w jej oczy. Zaśmiała się lekko.

*


Było takie miejsce, gdzie miasteczko Hogsmead się kończyło, a zaczynał się las, pola i mokradła. Na jednym zalesionym pagórku, stała cała obolała i chwiejąca się... wyjąca chata. Każdy uczeń Hogwartu wiedział o jej istnieniu. Historie o tym co się tam wydarzyło, a także o tym... co się tam nadal działo, do dziś krążyły po całym zamku. W rzeczywistości jednak ta chata była po prostu zwykła starowinką, którą sobie wegetowała na tym bezludnym kawałku ziemi, będąc mieszkaniem dla różnorodnych owadów, ptaków... może nawet lisów.
Owszem, miała swoje wzloty. To też parę lat temu, wydarzyły się tam bardzo, no nawet bardzo ciekawe rzeczy. A jeszcze wcale tak nie dawno, sam Lord Voldemort posłużył się jej, jako schronienie. A jeszcze dawniej temu była miejscem ucieczki... dla pewnego bardzo młodego wilkołaka i jego lojalnych przyjaciół. Ale czym była przed tymi wszystkimi wydarzeniami, jacy ludzie naprawdę tam mieszkali, tego nie wiemy i pewnie nigdy nie będziemy wiedzieć. 
Toż to nawet nie o wyjącą chatę tutaj chodzi. Zostawmy tą biedaczkę w spokoju. W końcu już dość przeżyła jak na swój wiek, może teraz wreszcie zazna spokoju? Dobrze więc. 
Za wyjącą chatą był już tylko las. Ale czy aby tylko? Nie. Akurat dlatego ta wyjąca chata pełni nadal w pewnym sensie ważną rolę. Każdy myślał, że na tym się kończyło. Że za tą kupą pozbijanych i ledwo trzymających się razem desek, nie było nic prócz nudnego, zwyczajnego lasu liściastego. A proszę, jak łatwo można się pomylić, jak łatwo stworzyć w swoim własnym umyślę, iluzję. Choć w tym wypadku... właśnie o to chodziło. Nikt nie powinien się zainteresować tym... co jest za tym lasem. Za tymi drzewami. Wcale nie tak daleko. Może parę minut drugi od wyjącej chaty. 
Jeżeli więc staniesz twarzą w twarz z wejściem poobijanym deskami, obrócisz się w lewo i ob krążysz ... połowę chaty, staniesz na przeciwko wysokiej jodły. Dokładnie tak. Las jest liściasty, ale to jest jedyna jodła na tym terenie. Miniesz ją z lewej strony, dotkniesz ręką jej chropowatej a zarazem gładkiej kory...pójdziesz dalej, na wprost, przed siebie...
Aż dotrzesz do małego zejścia w dół.Schodzisz, widzisz pnie, po ściętych drzewach, słyszysz szum...a raczej szept rzeki nieopodal i po prostu idziesz za melodią tego strumyka. 
Wtedy staniesz na przeciwko domku, który wtula się skałkę. Z jego komina unosi się szary, ociężały dym, jego drzwi pomalowane są na ciemno zielony kolor, a w jego dosyć małych oknach można zobaczyć skrawki postrzępionych, nieco kolorowych firanek. 
Wejdźmy po cichu do środka. Ale naprawdę po cichu, ze wstrzymanym oddechem...abyśmy słyszeli rzekę i nasze serce. W środku jest tylko jeden pokój, nie licząc dwóch małych izdebek w tyle. Przy jednym z okien stoi drewniana, dosyć prosta...ława nakryta wyszywaną serwetką. Na blacie pali się świeczka. Jej płomień wesoło, choć melancholijnie podskakuję w dół, w górę...na boki. 
Po drugiej stronie, czyli przy drugim oknie stoi wysoki, miękki fotel, również w tym samym kolorze co drzwi. Koło fotela na małym dywaniku leży coś bardzo kudłatego. To coś również się rusza. W dół i w górę. Oddycha. 
Tak, kot. Ale ten kot bardziej się rzuca w oczy niż człowiek stojący koło odrapanej ściany. Tyłem do ławy. To kobieta, trzymająca w ręce małą książeczkę... wyglądała jakby przeżyła już dosyć dużo w swoim życiu. Może dokładnie tak dużo... jak wrzeszcząca chata. A może więcej, może mniej. 
Jej twarz była spokojna, gładka.. i zdążyła się już pomarszczyć. Mimo tego... nie byłbyś w stanie powiedzieć ile ma  lat, bo faktycznie... kiedy popatrzyłbyś w jej oczy, była by dla ciebie tak młoda...jak być może sam w tej chwili jesteś. Ogarniało cię uczucie, że ta osoba nie ... ma nic do czynienia z czasem. Jest poza jego zasięgiem. Żyje po swoich zasadach, nie daje sobą rządzić..przez coś takiego jak czas. To zarazem był jej jeden wielki atut, jaki i zagrożenie. 
Jej blond włosy momentami wydawały się przebłyskiwać srebrem, a czasami złotem. Jej oczy były tak błękitne jak niebo. Lub tak pochmurne i granatowe jak niebo, lub tak srebrzyste i fioletowe jak niebo. Tak. 
Rzeczywiście zależało to od pogody. 
Kobieta właśnie przewróciła swoimi smukłymi palcami kartkę tomiku, który trzymała w ręce. Jej oczy wodziły po linijkach... po znakach, literkach. Po chwili zamknęła energicznie książkę i skierowała swoje spojrzenie na regał który stał na przeciwko niej. Były w nim książeczki, wszystkie takie sama...wszystkie tak podobne do siebie. Było ich dużo. Ten regał otaczał cały pokój, lecz był podzielony na kolumny. We wszystkich zostały upchnięte te małe, niby nie pozorne książeczki. 
Jednak kobieta nie patrzyła się na żadne z nich... wyciągnęła tylko rękę, dotknęła jednej... i lekko pociągnęła. Po chwili regał się obrócił. Nie cały, tylko ta poszczególna kolumna regału. Książki zniknęły. Na pułkach nie znajdowało się nic... oprócz parę małych szklanych kul. 
Kobieta ostrożnie wzięła jedną z nich do ręki. W jej środku coś wirowało. Może lepiej będzie powiedzieć, że zaczynało wirować. Kobieta podeszła do okna, nadal wpatrzona w kulę... a jej kąciki ust lekko podniosły się do góry. Nie był to miły uśmiech. Emanował jakimś takim zimnem. Samotnością.
A pomimo tego było stanowczy. Jej palce pogłaskały szkło...a jej dziś prawie szaro białe oczy, powędrowały do kłębka który leżał wciąż u stóp zielonego fotela. 
- A mówiłam jej...Pamiętasz, Firo? Mówiłam, żeby uważała. Mówiłam, ostrzegałam jakie będą tego konsekwencje. Wydawała się być taką roztropną osobą, nie sądzisz, mój drogi?- zadźwięczał jej głos... pomiędzy ścianami..., regałami tego pokoju. Firo ospale się przeciągnął. Kobieta znów spojrzała w kulę. 
- Jeden mały błąd, jedna mała nie uwaga... Dlaczego zawsze wszyscy daję się zwieść temu czemuś co nazywają zakochaniem? W tym momencie wydaje im się, że wszystko będzie dobrze. Ale życie nie składa się całe z miłości. Przychodzą zasadzki. Mówiłam. Mówiłam o tym. Dlaczego ona nie posłuchała?- mówiła pół szeptem kobieta. W końcu westchnęła. 
- Takie są zasady. Ta przepowiednia powstała sama z siebie. Ja ją tylko... złapałam, wyłapałam. Jak ptaszka... - 
Firo wyciągnął swoje łapy na wprost siebie i westchnął również. Tak, koty potrafią wzdychać.
- Neleni Granger popełniła błąd. Nawet wiele. Ale nie mi to oceniać. Tajemnica jednak musi zostać przekazana dalej. Ktoś znów musi przejąć to stanowisko, ja nie będę w końcu żyła wiecznie. Ach, wiem co myśli ten zarozumialec. Krystian Rookwood. Myśli, że przepowiednia to kara. Ale się myli. Przepowiednia ma tylko za zadanie zrobić z tego bałaganu, który zostawiła po sobie Neleni, znów porządek. Ma wszystko wyregulować. Przywrócić równowagę. - mówiła pod nosem, spoglądając na wirujące kolory w kuli. 
- Ale do tego ... ci ludzie muszą tego chcieć. Żadna przepowiednia do niczego nie zmusza. Pod koniec to ty podejmujesz decyzję. To ty wybierasz drogę, i to daje przepowiedni w ogóle moc...spełnienia się. - 
Kobieta uśmiechnęła się lekko. Dokładnie te słowa powiedziała kiedyś do pewnego młodego mężczyzny. Nie był wtedy o wiele młodszy od niej. Może zaledwie kilka lat. Teraz już nie żył. 
Albus Dumbledore. 
Rozumiała Neleni Granger, nawet bardzo dobrze. Ona również ...dawno, dawno temu ... kogoś pokochała. 
Ale dokładnie Neleni Granger była odpowiedzialna za śmierć Albusa, choć być może nawet tego nie wiedziała. 
- Melissa...- szepnęła przerażona  kobieta, zamykając na chwilę oczy.
- Opanuj swoje myśli. Wiesz dobrze, że nie od tego jednego to zależało. To był jeden z wielu błędów...które miały miejsce. - przypomniała sobie. Firo zamiauczał. 
Melissa się rozluźniła. 
- Tak. Dokładnie. Nie od tego zależało. To nie była jej wina. - wyszeptała jeszcze raz pod nosem i odwróciła się od okna, stawiając na regale kulę ze szkła.
Dokładnie w takich chwilach, czas znów miał nad nią moc. Wtedy kiedy znów była sobą, kiedy przypominała sobie ...o tym co było. O swoich uczuciach, o tym kim była. Kim jest. Nie mogła sobie teraz na to pozwolić, szczególnie dlatego, bo musiało się jeszcze dużo wyjaśnić. Coś trzeba było doprowadzić do końca. A Tajemnice nadal musiała nią pozostać, ale ... nie zapomniana. 


*

Mój ojciec mówił mi nie wiele rzeczy. Właściwie... zawsze mówił to samo. W kółko, ale zawsze inaczej. Mógłbym go podziwiać za to, jak wiele razy mógł mówić ciągle o tym samym.
Jego słowa do mnie, były zawsze z dystansem. Zimne i oschłe. Dostawałem wszystko co chciałem, wtedy wierzyłem, że to jest dowodem na to, iż jestem dla niego ważny.
Nawet dosyć często chodziłem na ulicę Pokątną, a tam widziałem... rodziców. Dzieci. Takie jak ja. Pamiętam do dziś, jak patrzyłem się na uśmiechnięte twarze rodziców innych dzieci. Jak je obejmowali, ściskali... i żartowali z nimi.
Pamiętałem, bo ... ja tak nie miałem. Mój ojciec zawsze był poważny. Nigdy nie uśmiechał się z byle czego. W  ogóle nie potrafił się uśmiechać beztrosko. Już od maleńkiego traktował mnie jak małego dorosłego. Nie uśmiechał się do mnie, nie przytulał mnie. W gruncie rzeczy, nie pamiętam żeby... miał ze mną cokolwiek do czynienia, kiedy byłam jeszcze całkiem mały. Nie było go w domu. Podróżował, pracował... wtrącał się w cały angielski świat magiczny.
Tylko od rodziny trzymał się z daleka. Nawet jak już podrosłem, rzadko kiedy go widywałem. A gdy miał wreszcie czas, rozmawiał ze mną. Ale nie jak inni ojcowie rozmawiali ze swoimi dziećmi.
Brał mnie na ulicę... Do różnych miejsc. Ale nie tak jak inni rodzice. Miałem ... nabyć do świata który mnie otaczał... takie samo nastawianie jak on.
Zawsze był dumny. Zimny. Opanowany. Cyniczny. Na wszystko patrzył się z góry. Dokładnie w taki sposób nauczyłem się patrzeć na świat. Przejąłem to.  Co nie było dziwne, w końcu byłem dzieckiem. A dzieci obserwują rodziców.
Był czas kiedy pytałem go, dlaczego nie zrobi ze mną tego lub tamtego,  co widziałem u innych... wkoło. Ale wtedy jego usta formowały się w prostą linię... po czym się uśmiechał i spokojnym głosem tłumaczył, że wszyscy inni wyrosną na słabeuszy. Że ci ludzie nie wiedzą ... jak wychowywać własne dzieci. I że tylko ja... będę silny... będę lepszy, od nich wszystkich.
Szczególnie opowiadał mi o tym, jacy czarodzieje istnieją. Że są tacy jak my, o czystej krwi i tacy którzy tej krwi w ogóle nie mają, i dlatego... nie powinni należeć do naszego świata. Szlamy. Brudna krew. To słowa z którymi spotkałem się już bardzo wcześnie, żeby nie mówiąc ...na samym początku.
Zabawne.
Jedyną historie, którą mój ojciec kiedykolwiek mi opowiadał, opowiadała o czystej i brudnej krwi, oraz o...mugolach.
Zaczął mi ją opowiadać po nieszczęsnym incydencie z ...Jenną. Z tą dziewczyną, mugolaczką. Wtedy kiedy niespodziewanie przyjechał do domu i zastał ją tam. Bo...matka na to pozwoliła.
 To była jedyna "bajka" jaką opowiadał mi mój ojciec.
Prychnąłem pod nosem. Gitara przez chwilę przestała dźwięczeć.
Oprócz mojej matki. Ta czytała mi codziennie. Wszystkie te bajki, które innym dzieciom też się czytało. Do tego momentu, kiedy ojciec stwierdził, że jestem już na to za duży. Co u niego oznaczało... piąty rok życia.
W pokoju rozległ się nieprzyjemnie głośny dźwięk gitary. Za mocno pociągnąłem o struny.
Nadal siedziałem w Pokoju Życzeń, a siedząc tak, skrawki całego mojego życia ...jakoś tak same zaczęły przelatywać mi przez głowę.
Nie wiedziałem, jak się powinienem czuć. To było dziwne. Bardzo nawet. Bo albo przez te wszystkie lata po prostu czułem ... to co czułem, albo ...tak jak nie dawno, nie czułem nic.
A teraz... nie wiedziałem co czuć. W sensie, że coś czułem, ale... kompletnie nie znałem takich uczuć. 
Poczucie winy, niepewność... odpowiedzialność.
To było dla mnie obce. Nieznane. Dlatego też, to...pytanie. Powinienem to czuć? Co tak bardzo się we mnie zmieniło?
Ta szkoła nadal była tylko głupią szkołą.
W prawdzie ten cały Potter już tu nie chodził, ale Weasley i ...Granger owszem.
Chciałem wymieniać dalej, ale nie dałem rady. Zatrzymałem się na słowie...Granger. W tym samym momencie zobaczyłem jej twarz w mojej głowie. Ona też w jakiś sposób się zmieniła.
Ale nie to tak bardzo utrudniło mi przejście na inne myśli. Ostatnio zaczęło dziać się coś naprawdę dziwnego i nie miałem pojęcia co to było.
Dzisiaj na przykład... znów zobaczyłem coś. Wspomnienie. Widziałem mojego ojca, jak był młody. Jak przechodził koło... dziewczyny, która była tak podobna do Granger. Już raz widziałem ich razem w jednym wspomnieniu. Wtedy kiedy leżałem w skrzydle szpitalnym. Wtedy kiedy ...Nie. Stop.
Ale  skoro to była jej matka, czemu...
Trafiło mnie jak grom. Ona nie miała pojęcia, że jej matka była czarownicą.
Jeśli by wiedziała... to by coś przez te wszystkie lata powiedziała. Ale ona nie powiedziała nic. Jednak skoro mój ojciec znał jej matkę, to czemu ciągle wmawiał mi od samego początku, że ona jest szlamą? Inne pytanie: Co stało się z jej matką, skoro wychowywali ją inni ludzie?
Zacisnąłem pięści nad strunami. Nie powinno mnie to w najmniejszym stopniu interesować, ale interesowało. Nic nie mogłem na to poradzić. W końcu..mój ojciec też w tym wszystkim grał jakąś rolę. Taką, że prawie go nie rozpoznałem w tej jego przeszłości.
Co jeszcze, Agnes też to widziała. Granger też widziała to samo co ja, wtedy na korytarzu. Ale czemu do cholery? Jeszcze nigdy o takim czymś nie słyszałem.
W tym wspomnieniu...mój ojciec kogoś zabił. A ja chyba domyślałam się kto to był. To by również wyjaśniało pytanie, czemu Granger wyrosła bez wiedzy, iż jej matka była czarownica. Czemu w ogóle bez niej wyrosła.
To było... niesamowicie poplątane. Dlaczego dowiaduję się dopiero teraz o tym? Czyżby mój ojciec... naprawdę kogoś kochał? Miłość mogła dla mnie nie istnieć, w sumie już nie istniała. Nawet jakbym chciał w nią uwierzyć, nie potrafiłbym. Była dla mnie nawet jeszcze bardziej obca niż jakiekolwiek inne uczucia. Ale...w tym wspomnieniu było czarno na białym. Kochał ją. Tą kobietę, którą zabił przez przypadek. A ona była jej matką....
Czekaj, czekaj? To kiedy on ją zabił? Przecież wtedy Granger musiała by już być na tym świecie. Nie, nie. To nie miało żadnego sensu. Zaczęła mnie boleć głowa od tych myśli.
A może po prostu się pomylił i wcale jej nie zabił? To znów jednak sprowadzało mnie do pytania, czemu Granger o tym wszystkim nie miała pojęcia i czemu wychowali ją mugole.
Odetchnąłem i zaśmiałem się, jak przypomniałem sobie, co myślałem jeszcze tydzień temu. Tydzień temu wszystko było mi jeszcze obojętne. Nawet ta cała wizja... nic ze mną nie zrobiła. Dlaczego nagle teraz zdaje sobie tyle pytań? To nie...ja.

Do cholery z tym. Musiałem teraz patrzeć, jak wrócić do tego jaki byłem jeszcze parę lat temu. Jaki byłem jeszcze nie dawno. To było teraz najlepsze.
(Czy aby na pewno?)

*


Tajemnice, niejasności i zagadki... były, ale pomimo tego życie toczyło się dalej. Nawet nieprawdopodobnie normalnie jak na taką szkołę. Ale Hogwart w końcu też był tylko... szkołą. No dobra, nie był...
Ale chodzi głównie o to, że większość uczniów nie miało pojęcia o żadnych tajemnicach. Oni po prostu się uczyli, przeżywali plotki i skandale, a także skarżyli się na za dużą ilość zadań domowych. W porządku, ja też się skarżyłam. Ostatnio dopiero na lekcji historii. No ale...
Chcę tylko powiedzieć, że ... tajemnice zawsze żyją po cichu. Tak samo jak i pytania. Założyła bym się o sto Galleonów, że teraz w głowie Hermiony przewijają się setki pytań, tak samo jak u Draco. Dlaczego to wiedziałam? U mnie było dokładnie tak samo.
A mój kochany ojczulek trzymał język za zębami. Nawet ze mną nie rozmawiał. A przecież, nie okłamujmy się, on wiedział najwięcej... i milczał jak ten grób. Choć może miał na to jakieś powody. Jakieś nawet bardzo ... wybitne powody. Agnes, nie okłamuj samą siebie. Wiesz dobrze, że Krystian jest człowiekiem który na razie myśli tylko o sobie. Lub... o swojej ukochanej i jego prawowitej córce. 
Prychnęłam. Może naprawdę starał się chronić Hermionę, ale jak bym mogła mu coś doradzić to to, że kompletnie źle się do tego zabierał. Klapa totalna. No człowieku, przecież co on sobie myśli? Że jak nic nie będzie mówił, to wszystko będzie dobrze, lepiej...?
Chyba człowiek który miał taki zawód jak on... powinien wiedzieć lepiej. Szef Departamentu Tajemnic. Podobno.
Hermiona doszła do siebie. Dwa dni minęły od tego zdarzenia, a ja nadal nie miałam okazji porozmawiać z moim bratem. Unikał mnie. Stał się dokładnie taki, jaki był na samym początku. Było chyba jeszcze gorzej.
Dwa dni temu jeszcze normalnie ze mną rozmawiał. Mówił mi o tym Nott'cie, o tym, że nie wie co ten gość planuję. I że jeżeli zależy mi na Hermionie, powinnam na nią uważać. Przewróciłam oczyma. Tak, Hermiona była moją przyjaciółką...i siostrą. Ale Nott pojawił się na planie...przez Draco, więc to chyba do jego zadań należało, aby coś z tym zrobić, nie?
Tak, Agnes. No właśnie. Myślisz, że to co powiedział Hermionie było tak bez powodu? Hermiona teraz go tak samo nienawidziła jak na początku, a może jeszcze bardziej. Nie chcę się z nim spotykać...
Nie chce się z nim spotykać. A skoro tak...
Tak, Draco wiedział co robi. Starał się.
- Pierwszy raz...- wyszeptałam. Pokręciłam lekko głową. - Ale czy to jest dobre rozwiązanie?-
Nie byłam pewna. Przeczucie mówiło mi coś innego.
Przystanęłam przy drzwiach do komnaty z portretami poległych. Dawno już nie byłam w tym miejscu.

Weszłam i spojrzałam w górę. Tam, gdzie wisiał portret Freda. W pokoju było trochę ciemno, więc przywołałam kilka świateł i umieściłam je pod sufitem.
- Fred?- zapytałam. Chłopak chwilowo miał zamknięte oczy.
- FRED!- krzyknęłam ...cicho. Otwarł je i poirytowanie przeszukał pomieszczenie. W jego oczach zabłysnęła iskra, kiedy mnie zobaczył.
- Agnes.- odparł, podciągając lekko swoje kąciki ust. Poczułam ulgę. Ostatnio tak rzadko widziałam uśmiech na twarzach dla mnie bliskich osób.
- W tamtym tygodniu... byłam w Hogsmead, widziałam George'a. - powiedziałam. Na samą myśl o tamtym dniu... zrobiło mi się trochę gorąco.
- Co ty powiesz? I jeszcze tutaj nie wpadłaś? Dlaczego każesz mi tak długo czekać?!- skarżył się, grając oburzenie. Nie mogłam znieść jego spojrzenia, za bardzo mi przypominało ... spojrzenie George'a. Byli tacy podobni. A mimo to, różnili się.
- Ohh.- mruknął, jakby coś zrozumiał. Naprawdę, bardzo rzadko się rumieniłam. Było to dla mnie obce. Ale teraz,  w tym półciemnym pokoju... nagle wszystko powracało z taką mocą. Jego śmiech, to uczucie zrozumienia..i bycia komuś potrzebnym. Poczucia bezpieczeństwa, i ciepło w sercu, kiedy, widzę, że udało mi się go rozśmieszyć.
George.
-Opowiadaj. - domagał się jego brat. Z braku siły usiadłam przy ścianie, wzrok wbity w moje palce.
- Ehm.-
- Nie dam ci spokoju, dopóki nie opowiesz. Aaa nie martw się, moje błogosławieństwo już macie.- podśmiewał się Fred. Spiorunowałam go moim wzrokiem.
- Kto ci powiedział... przecież, ja....- zaczęłam stękać. Fred przewrócił oczyma.
- No już. Przecież nie chcemy tu siedzieć do północy. Poza tym... ciesze się, że mój braciszek nie jest sam.- dodał już bardziej poważniej.
Teraz było mi jeszcze bardziej głupio.
- Ale to nie tak...- zaczęłam.
-Skoro nie tak, to jak? - zapytał, przekręcając głowę na bok. Westchnęłam. To wcale nie będzie taki proste.

Komentarze

Popularne posty