XV. Rozdział - It's too late to apologize


I'm hearing what you say 
But I just can't make a sound
You tell me that you're sorry...
Didn't think that I'd turn around and say...
It's too late to apologize.
(Apologize- Timbaland ft. OneRepublic)



(...)

Leżała przede mną. Nie daleko. Ciotka przyciskała ją do ziemi.  Słyszałem jej krzyki, wycie. Słyszałem jak prosi o to, aby ona przestała. Nie, Granger. Bellatrix nigdy nie odpuszczała, ona nie miała za krzty miłosierdzia w sobie. Wątpiłem czy kiedykolwiek słyszała o czymś takim. Belltarix Lestrange była wariatką. Zrobi wszystko aby przypodobać się Czarnemu Panu. 
Był tylko jeden problem, sam zrozumiałem to dopiero niedawno: Czarny Pan miał nas wszystkich gdzieś. On myślał tylko o sobie. Tak było od zawsze, on był tylko na tyle sprytny aby nas wszystkich omamić i wykorzystać. Potrzebował nas, ale nic dla niego nie znaczyliśmy. Nic. Nawet chyba mniej niż to. Belltarix za to zrobiła by dla niego wszystko. Przerażało mnie to. 

W szkole nienawidziłem Pottera i Weasley'a, razem z nią, tą Granger. Robiłem wszystko aby dać mu w kość. Wielcy wybawiciele świata, odważni... przyjaciele sławnego Harry'ego Pottera, który przeżył samego Czarnego Pana. Było to dla mnie śmieszne, niedorzeczne. Każdy go znał i podziwiał. Chociaż niczym nie różnił się od innych. Ojciec zawsze wpajał mi, że jestem czarodziejem czystej krwi. Mam prawo do szczycenia się tym, do uważania że jestem lepszy od tych którzy pochodzą od mugoli. Chciał , a nawet oczekiwał ode mnie abym rządził innymi w szkole. W końcu miałem do tego wszelkie prawa. Moja rodzina była z arystokracji. Arystokracja zawsze rządziła, taki już był świat. W mojej jedenastoletniej głowie więc pojawił się jeden cel: Ojciec miał być ze mnie dumny. Stałem się taki jak on. Tak jak chciał. 

Co z tego wyszło? Stałem się taki jak ojciec, a teraz na własne oczy patrzyłem się na to, jak co raz bardziej schodzi na dno. Jak się wykańcza. Nic mu to nie dało. To podlizywanie do Czarnego Pana, ta cała obsesja na punkcie nieczystej krwi. Trząsł się ze strachu, za każdym razem kiedy Czarny Pan zjawiał się w naszym domu. Teraz to wiedziałem, że to wszystko był bez sensu. Ani jemu, ani mi... nic to nie dało. Byliśmy wszyscy zdani na jego łaskę. Na jego polecania i życzenia. To nie była wolność, to nie było to co sobie wyobrażałem. Czysta krew już nie miała żadnego znaczenia...przecież on i tak zabijał kogo chciał. I tak chodziło tylko o niego. Nazywał tych, którzy mieli w sobie czystą krew a jednak... nie stali po jego stronie, zdrajcami. A i ja tak myślałem, do czasu kiedy zaczął grozić matce i ojcu. A także mi. Wiedział, że byliśmy po jego stronie. Ale nie znosił, nie darował pomyłek. Rządził nami poprzez zwykły strach. Zwykły, ale jakże mocny.
Granger wiła się na podłodze. 
Chciałem stąd iść, ale nawet na to nie mogłem sobie pozwolić. Obserwowali mnie. Tu każdy czekał na słabość drugiego. Błąd. Pomyłkę. Strach. 
Zdrajcy. To nie ci którzy leżeli tutaj codziennie na marmurze, na stole ... lub nie ci którzy wisieli w powietrzu. Ani ci co kiszą się w lochach na dole. Każdy z nas był zdrajcą. Każdy chciał tylko ratować własną skórę. Strach. Czasem bardziej czułem go pośród nas, niż od tych którzy tu umierali. Tak, oni też się bali... ale to był inny rodzaj strachu. nie potrafiłem go opisać, określić w czym leżała różnica. To się czuło. 
Mój wzrok powędrował do matki. Stała po drugiej stronie, była blada i spięta. Ona również na mnie spojrzała. 
- NIE! BŁAGAM. JA NIE WIEM!- następny krzyk. Wiedziałem, że matka nie chcę mnie tutaj, ale to już od niej nie zależało. Tu nie chodziło o to, że byłem za słaby. Ani o to, że nie mogłem na to patrzeć. Najbardziej denerwowało mnie to, że ja nigdy nie miałem wyboru. Już od początku zadecydowano za mnie. Za mnie. "A nawet jakbyś ten wybór miał, wybrałbyś inaczej?"- usłyszałem pytanie w mojej głowie.
Nie. To też ... bolało. Ale taka była prawda. Nie wybrał bym inaczej, ponieważ... od początku tak mnie wychowywano. Ponieważ nie wiedziałem wtedy o co tu chodziło. Jak to wyglądało. 
Bellatrix właśnie wrzynała jej nóż do skóry. Odwróciłem wzrok i przełknąłem ślinę. Zawsze w takich momentach nie czułem ... nic. Pustka. Nawet gorzej niż to. Nie czułem siebie. Jakbym nie istniał, jakbym nie był człowiekiem. Jak jakaś powłoka. Kamień. 
Wtedy przychodziła panika. W nocy, kiedy byłem sam. Kiedy było cicho, słyszałem nagle wszystko. Cisza mnie torturowała. Wtedy przychodziły te wszystkie krzyki, błagania. A także obrazy. Twarze, spojrzenia... których nie znałem. Nawet imion. Wtedy... nie umiałem poradzić sobie sam ze sobą.  W nocy słyszałem wszystko... jak echo. 
Nie tak to miało wyglądać. Nie tak. Przecież nie tego chciałem, nie to miałem przed oczami ...gdy mówiłem o tym w tamtym roku. Nie zdawałem sobie sprawy z niczego. Nie byłem taki jak... oni. A ojciec? On sam udawał przez tyle lat. Nie pomogło mu to, ani nam. A widzieć jak z każdym dniem matka cierpiała bardziej, było nieznośne.
Wtedy kiedy ... Voldemort kazał mi zabić Dumbledore'a, dobrze wiedziałem, że mi się to nie uda. Czułem to. Chociaż próbowałem udowodnić sobie coś innego. Pomimo wszystko próbowałem. Strach. Znowu. Bałem się tego co mogło by się stać, gdyby mi się nie udało. Sam sobie chciałem udowodnić, iż jestem silny, dam radę. A teraz nadal walczę o tą siłę. 
Ten starzec w pewnym sensie miał rację. Siły nie zdobywa się przez mordowanie, patrzenie na ból i cierpienie. Mi to odbierało siłę. Z każdym dniem tutaj czułem się coraz bardziej pusty. Nieludzki. 
Ale nie dało się inaczej. To było teraz moje życie. Musiałem wytrwać. 
Pottera nie zdradziłem z jednego powodu. Raz w życiu myślałem, że mógł by coś zmienić. Ale on przecież był na tyle głupi aby dać się złapać. Nie chciałem nikogo zabijać. Wydawać. Nawet jego. Nie chciałem sprawić przyjemności Czarnemu Panu. Nie po tym co zrobił mojej rodzinie. 
Jak słyszałem głosy w mojej głowie, widziałem twarze... mogłem przynajmniej pomyśleć, że to nie przeze mnie. To nie ja. 
Na wierzy, w ten dzień ... kiedy miałem zabić dyrektora, kiedy wystarczyła wypowiedzieć tylko dwa słowa, nie dałem rady. One utknęły mi w gardle Pomimo strachu, pomimo tego ... że wiedziałem, iż mogę za to drogo zapłacić, jeżeli tego nie zrobię. Nie mogłem. Dumbledore o tym wiedział. Jakimś cudem wiedział o mnie więcej niż ja sam o sobie. 
Gdybym więc powiedział im, że to Potter... on by go zabił. Miałbym go na sumieniu. Nawet nie tylko to. Nie mogłem. 
Można mówić dużo rzeczy, słowa w końcu są tylko słowami. Odebrać komuś życie, zdając sobie z tego sprawę to co innego. Ci ludzie, oni nic nie zrobili. Codziennie przynoszą tu nowych. Po co? Co oni zrobili? Oprócz tego, że coś wiedzą, o czym chcę wiedzieć ... ten wariat. Czują tą samą rozpacz, którą ja czuję w nocy. Niczym się od nas nie różnią. Niczym nie różnią się ode mnie. No właśnie. Bo w końcu co do cholery dała mi ta czysta krew? Nie byłem lepszy. Nie robiłem nic. Czy to ta nagroda...patrzenie się na tych ludzi? Czy to ma dać mi satysfakcję? Już nie. 
A Czarny Pan brał sobie to co chciał, szedł po trupach do swojego celu. Swojego. A w ogóle jaki on był? Ten plan? Czego on chciał? Miał tylko chorą obsesję. A my dajemy sobą rządzić. Przez wariata. 
Dziewczynę którą gardziłem i dokuczałem przez te parę lat, leżała teraz tu....
Zawsze naśmiewałem się z tych wielce odważnych Gryfonów, niby jak się miało sprawdzić tą ich szlachetną odwagę? Tymczasem Granger miała w sobie coś co rzadko widziałem u ludzi, których tu "przesłuchiwano" . Odwaga?  Krzyczała jak opętana, ale nic nie zdradzała. Przeważnie nie wytrzymywali do końca. Z jej ręki lała się krew, jej twarz była blada i zadrapana.  Nadal czułem się pusty. 
Znałem ją. Pamiętałem nawet jak w trzeciej klasie dała mi w twarz. Teraz wydawało mi się, że minęły wieki od tamtego czasu. 
- Draco. Masz tu tą szlamę. Ja mam jej już dość.- usłyszałem głos ciotki. Podniosłem głowę. Granger straciła przytomność, jej głowa opadła na posadzkę...na której była krew. Krew- jak każda inna. Nie mogłem jej dobić. Niby jak? Nie byłą już przytomna, nie było sensu dalej jej ranić. 
Ciotka w oczekiwaniu podniosła brwi do góry, patrząc się na mnie tymi swoimi dużymi oczyma. 
- Draco? - powiedziała słodko, grając niedowierzanie. Pamiętałem ten moment, do teraz...

Teraz. Teraz widziałem światło, sklepienie sufitu i okna. Jak popatrzyłem się w bok, zobaczyłem łóżka z białymi prześcieradłami . Widziałem, czyli musiałem otworzyć już oczy. Czyli ... obudziłem się z tego koszmaru, czy co to miało być. Podniosłem się. Tak, byłem w skrzydle szpitalnym. Zachwycał bym się tym uczuciem ulgi i wolności jeszcze przez chwilę, gdyby nie wystraszony wdech kogoś z mojej prawej strony. Odwróciłem głowę i przez chwilę ... już nie byłem pewny czy naprawdę się obudziłem. Serce z niewiadomego powodu podskoczyło mi do gardła. Przed oczami zaś zaczęła pojawiać się obrazy... z tego ostatniego wspomnienia. Cholera. Co ona tutaj robiła? 



*

Nawet nie wiedziałam jak się tu znalazłam. Przeczytałam ten list, wyszłam z Pokoju ... ale nie chciałam tutaj przyjść. Wyszłam tylko po to, aby się... uspokoić. Postarać się poukładać to wszystko w głowie. Tymczasem ... cały czas musiałam iść w tym kierunku. Przechodziłam, zorientowałam się gdzie jestem i ...
Malfoy patrzył mi się w oczy. Dosłownie przez chwilę, ponieważ niemal od razu odwrócił wzrok. Jakby oparzony moim spojrzeniem,  nachylił się do przodu i schował twarz w dłoniach.
Draco Malfoy się obudził. Dokładnie w tym momencie kiedy tu dotarłam. -Niemożliwe-powtarzał mój umysł, myśląc równocześnie o liście od Nel. Niemożliwe, a jednak możliwe. My ludzie w końcu stworzyliśmy te wyrażenia. Jakby tak na to spojrzeć nic nie było niemożliwe, ani też możliwe. -Dobrze Hermiono. Nie wariuj. Skup się.- wyszeptałam pod nosem.
Byłam cała zdrętwiała. Zaskoczyło mnie to. W tym jednym momencie jakbym... zapomniała o wszystkim.
W Sali było jasno, światło wpadało przez kolorowe witraże, rzucając plamy  na czarno-białą posadzkę i na śnieżno białe prześcieradła. Malfoy wtapiał się w tą scenerię.  Jego twarz była blada, a jasne włosy jakby łączyły się ze światłem. Wyglądał trochę jak anioł który stracił skrzydła.
Potrząsnęłam głową, zamykając oczy. To był Malfoy, a ja powinnam przestać fantazjować. Co miałam więc zrobić?" Iść i powiedzieć Agnes... pójść po pani Pomfrey, po prosto sobie pójść!"- proponował mi głos w głowie.  Ale tak po prostu sobie pójść? Agnes była chyba jedyną osobą... która wierzyła, że może się zmienić. A także ten cały Zabbini, jego przyjaciel? To dziwne, nie pamiętam momentu kiedy on stał się dla Malfoya przyjacielem. Byli w jednym domu, ale to przecież Crabbe i Goyle zawsze za nim chodzili. Przynajmniej jak chodził jeszcze do szkoły.
Nie. Malfoy mnie nie obchodził, nie miałam z nim nic wspólnego. Powinnam iść po Agnes. Powinnam, ale coś trzymało mnie w miejscu. Czułam mrowienie w moich lodowatych palcach. Nagle usłyszałam jej głos. Głos Nel. Nie tak jak w tych wizjach, tylko tak jak przypominamy sobie głos bliskiej osoby. " On też jest tylko człowiekiem... Pamiętaj, żaden człowiek nie jest zły. Czasem los nie dobrał mu skrzydeł i spadł."  Te słowa usłyszałam jako ośmioletnia dziewczynka, w ostatnie dni które z nią spędziłam.
Pamiętałam. Nadal chciałam stąd iść, nadal nie mogłam zapomnieć ... "Ale kto karze ci zapominać?!"- Znowu. Jej głos. Nel. Westchnęłam.
Tak, Malfoy też był tylko człowiekiem. Wzięłam wdech i przekroczyłam próg. Podeszłam do kredensu po lewej stronie. Ze sztywną ręką wyjęłam szklankę i nalałam wody.Odwróciłam się. Te kilka kroków były dla mnie dziwnie ... krótkie jak i długie.
Zatrzymałam się przy jego łóżku. Nadal trzymał twarz w rękach, wyglądało to tak jakby nie chciał mieć nic wspólnego ze światem. Stałam tak chwilę, czekając. Malfoy jednak nie zmienił swojej pozycji. Zakładałam, że usłyszał moje kroki. Czekałam na jakąś odzywkę, zamiast tego jednak: Cisza. Tylko jego oddech, i mój. Co miałam powiedzieć? Dlaczego nie mógł po prostu mnie odesłać? Było by łatwiej.
- Przyniosłam ci wodę.- powiedziałam w końcu. Mój głos brzmiał obco, nieswojo. Malfoy zaskoczony podniósł głowę i spojrzał na moje ręce z poirytowaniem. Czyżby naprawdę nie słyszał jak wchodziłam? Otworzył usta lecz po chwili znów je zamknął.  To naprawdę była rzadkość, widzieć go takiego... zirytowanego. Postawiłam szklankę na stoliku. Ale w końcu przeżył... wszystko od nowa.
Poczułam jak się na mnie patrzy. Ale nie, on patrzył się na moje ręce. Sweter podwinęłam już wcześniej, gdy biegłam przez zamek. Zobaczyłam moją bliznę i szybko rozwinęłam rękaw na swoje miejsce. Co teraz? Chyba mogłam już pójść i zawiadomić pani Pomfrey. Wysłać wiadomość do Agnes.
Właśnie się odwróciłam, gdy usłyszałam jego głos.
- Przepraszam.- Tak cicho, że ledwo zrozumiałam. Stanęłam w miejscu. Czułam tylko jak serce bije mi w piersi. Nic więcej. Gdyby światło miało jakiś dźwięk...
-Przepraszam cię...- powiedział jeszcze raz, trochę głośniej. Odwróciłam się. Malfoy patrzył się na szklankę z wodą. W jego oczach zobaczyłam straszny ból i ... przepaść. Po prostu dziurę. Czegoś tam brakowało. Przeszedł mnie dreszcz.
- Nie powiesz nic więcej?- zapytałam nagle. Ostrość w moim głosie zdziwiła mnie samą. No i się przypomniało, wszystko od nowa. Poczułam to co chciałam przez te wszystkie tygodnie zagłuszyć. Rodzice... nie było ich. Miałam tylko jedną drogę, jeden wybór i nie wiedziałam co będzie dalej. Po nocach dalej dręczyły mnie dziwne sny które zaciskały mi gardło i dusiły mnie. Przyjaciele się zmienili. Wszyscy byliśmy już inni, zmienieni. Niby tacy sami. Niby.
Malfoy podniósł  wzrok i popatrzył mi się w oczy. Na jego twarzy pojawił się grymas. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że próbował się uśmiechnąć.
- Chciałbym, Granger. Ale to chyba nic by nie dało..- powiedział. Odwróciłam wzrok. Czułam się dziwnie. Wydawało mi się, że świat upadł na głowę. Ron powoli zapominał o wszystkim. Harry'ego nie było. Zaczęłam widzieć nie wytłumaczalne rzeczy. Nel nagle miała chodzić do Hogwartu, pisała do mnie listy. A teraz Malfoy mnie przepraszał. Ale nie... to przecież nie tak.
- Przepraszasz bo teraz wszystko zobaczyłeś. Na nowo. Pewnie uznałeś, że będziesz czuć się lepiej ... jak to powiesz. Pięknie, naprawdę pięknie. Jak wzruszająco.- wydusiłam z siebie, patrząc się w dół. Czułam złość. A to było przecież sprzeczne z tym co teraz się wydarzyło. W końcu po raz pierwszy usłyszałam z ust Malfoy'a coś .. ludzkiego. On nadal się na mnie patrzył. Wyglądał jakbym właśnie dała mu w twarz. Nie czułam żalu o dziwo. Czułam, że inaczej nie mogłam. A ta całą sytuacja po prostu coś odblokowała we mnie. Przelało się i nawet nie była jego wina. Za dużo i tyle. Wszystko to jeszcze raz przeze mnie przeszło. Czułam się taka słaba, a także ... zła. Poczułam łzy. O, nie. Zawsze jak się tak czułam, miały czelność się pojawiać. Jeszcze pomyśli, że rozklejam się przez jego... ach, tak miłosierne przeprosiny.
- Naprawdę myślisz, że jedno słowo...może to wszystko naprawić?- zaczęłam, patrząc się teraz na jego jasne włose. - Masz w ogóle pojęcie...? Nie.- odpowiedziałam sama sobie, kierując tym razem wzrok w górę, w stronę okien. - To Agnes co dzień do ciebie przychodziła. To ona w ciebie wierzy. - mówiła drżącym głosem. - Ale łatwo jest w kogoś wierzyć, jak nie zna się jego przeszłości.  No nie, przepraszam. Zabbini do ciebie przyjechał. Dziwie się, bo ty przecież kumplowałeś się tylko z Goylem i Crabbem. Obstawiali cię na każdym kroku...- zrobiłam przerwę, zbierając myśli.
- Ale ja nawet nie potrafię sobie wyobrazić ciebie innego. Przepraszasz mnie, ale czy ty wiesz co to znaczy? Przepraszać? Przecież ty zawsze myślałeś tylko o sobie.- mówiłam. Ręką odgarnęłam włosy. Dziwnie tak było stać i mówić. Malfoy wbił wzrok w moje ręce ... i nie robił nic więcej. Słuchał?
- Łatwo jest przepraszać, jak chcę się tylko uspokoić swoje sumienie. Łatwo być po tej stronie, gdzie nie może ci się nic stać. Łatwo patrzeć się na cierpienie, gdy stoi się na boku. Łatwo torturować ludzi, gdy ma się pewność, że samemu nie będzie się na ich miejscu.-  ciągnęłam. Nagle słowa wychodziły mi z ust bez namysłu. W tym momencie oderwał wzrok od moich rąk i popatrzył mi się w oczy. W tej szarości zobaczyłam złość. Widziałam, że musiałam się dobrze opanować, aby...  Ale nie obchodziło mnie to. Ktoś kiedyś musiał mu to powiedzieć.
- Nie waż się mnie oceniać, Granger. Nie wiesz nic. Nie masz o niczym pojęcia, ale jak zwykle próbujesz się wymądrzać. Zostaw to lepiej. Wyjdź, od początku chciałaś to przecież zrobić. - mówił, a ta szarość mnie pochłaniała.  Zrobił gest w stronę drzwi. Patrzyliśmy na siebie jeszcze chwile. On naprawdę był inny od tego  Malfoya którego poznałam. Teraz znikło wszystko udawane, wszystko dziecinne... głupie. Stałam przed chłopakiem który poznał prawdę, o sobie i o wojnie. Któremu w jakimś sensie otwarły się oczy, i teraz .... tkwił w nim żal, nienawiść... złość, ból. Ale wciąż ... tylko myślał o sobie.
- W takim razie ty też nic nie wiesz, skoro...myślisz, że możesz w ten sposób przeprosić. To jest tak jak z zaklęciami niewybaczalnymi. Musisz naprawdę tego chcieć.- powiedziałam, nie odwracając wzroku.
- Och, panie Malfoy! Obudził się pan.- usłyszałam za sobą głos pielęgniarki. Malfoy zobaczył ją pierwszy i odwrócił głowę. Obróciłam się więc, przywitałam z panią Pomfrey pod nosem i wyszłam. Skręciłam w korytarz i znowu na kogoś wpadłam. Znowu na Zabbiniego. Prychnęłam.
- Dzieńdobry, Hermiono. Znowu na siebie wpadamy. No proszę...- przywitał mnie w dobrym humorze.
- Malfoy się obudził. Życzę ci powodzenia w uczynieniu z niego dobrego człowieka.- wypaliłam i zdenerwowana poszłam dalej.



*

"Fakty, Hermiono. Potrzebujesz faktów. I to teraz. W tym momencie."- mówiłam do siebie, idąc pustymi korytarzami. Po pierwsze: Nie mogłam o tym nikomu powiedzieć. Ani o wizjach, ani o Nel, a także o tym że Malfoy mnie przeprosił. Czułam to. 
Co teraz? Nie długo było śniadanie, a bibliotek była jeszcze zamknięta. Mimo wszystko musiałam zacząć coś robić, jakoś działać. Przez wszystkie te lata nauczyłam się jednego: Prawie zawsze trzeba było szukać prawdy na własną rękę. A to co wydaje się niemożliwe, zazwyczaj okazuje się więcej niż możliwe, ponieważ prawdą. Rzeczywistością. Prawdą było to, że przez te wszystkie lata działo się prawie ciągle coś, co można było by uznać za niemożliwe. Pierwszy rok: Quirrel, który dosłownie miał dwie twarze. Drugi rok: Baziliszek pełzający w rurach kanalizacyjnych szkoły, a także pamiętnik, który manipulował Ginny. W trzecim roku zaś zwariowany i groźny przestępca Syriusz Black, okazał się najlepszym przyjacielem ojca Harry'ego, a szczur Rona... mordercą i zdrajcą. Czwarty Rok: Harry zmuszony do Turnieju Trójmagicznego i Moody, który wcale nim nie był. Piąty Rok: Dumbledore opuścił szkołę... jego miejsce przejęła wtedy ta jedna wielka pomyłka Ministerstwa, Umbridge. Na szóstym roku Malfoy próbuje zabić Dumbledore'a,zamiast tego... zabija go Snape. Siódmy rok: Zniszczenie wszystkich Horkruksów. Harry drugi raz przeżywa atak Voldemorta. Prawdziwe oblicze Snape'a. 
Tak, dużo tego było. Jak by mi ktoś o tym wszystkim opowiedział, nie uwierzyła bym. To wszystko okazało się możliwe. Więc, czemu nie to, że Nel była czarownicą? Że Krystian Melphis i Lucjusz Malfoy ją znali? Że jakimś cudem napisała do mnie listy? Musiałam dowiedzieć się więcej. Ach, no i jeszcze jedno "niemożliwe" zdarzenie... przeprosiny Malfoy'a. 
Zmieniłam kierunek i po chwili już szłam po schodach w dół. Mogłam napisać list, przynajmniej spróbować, czy nie dotrze.

*

Granger wyszła już jakąś chwilę temu, a ja nadal wpatrywałem się w to wejście. Pomfrey tylko wytłumaczyła mi co się ze mną stało, dała mi jakiś syrop i kazała odpoczywać. Teraz krzątała się w gabinecie. Chciałem stąd iść. 
Pha! Teraz miałem dowód, nawet jakbym chciał dobrze, to to i tak nie miało żadnego znaczenia. Powinienem wiedzieć, spodziewać się tego wcześniej. Ona tego nie zrozumie, zresztą nikt inny. Wszyscy znali tylko swój cholerny punkt widzenia, utwierdzeni w tym, że to tylko oni są poszkodowani. Z resztą.. Granger zawsze taka była, bo przecież nie ma takiej rzeczy której ona by nie wiedziała! Ha. A właśnie że są taki rzeczy. Jest ich nawet całe mnóstwo. Nie to nie. Łaski bez. Prychnąłem i opadłem na poduszkę.
- Co jest stary? Słyszałem, że śpiąca królewna w końcu się obudziła?- usłyszałem i przez chwilę myślałem, że to kolejna halucynacja. Podniosłem się.
- Blaise? Co ty tu robisz? - zapytałem podejrzliwie. On tylko włożył swoje ręce do kieszeni i uśmiechnął się ... mile. Zapomniał bym. Blaise się zmienił. Ciekawe tylko dlaczego na niego nie patrzyli spod łba, skoro taki dobry się stał. 
- Czyli tak wita się starego kumpla...- stwierdził swoim melodyjnym głosem i pokręcił lekko głową. Zawsze miał w sobie coś... takiego. Świetnie grał. Na jego stwierdzenie nie odpowiedziałem od razu. Z Blaisem zaprzyjaźniłem się na szóstym roku. Przeczuwał co za zadanie dostałem, mimo że nigdy nie został śmierciożercą. Nigdy mnie nie przyciskał, tak jak Snape. On po prostu wtedy był przy mnie. Można by powiedzieć, że on zdecydował się na tą przyjaźń. Była ona dosyć dziwna. Nie chodził za mną, tak jak robili to Goyle i Crabbe. Jednak w te wakacje... zrobił coś, o czym zawsze jakoś marzyłem. Spróbować być ... inny. Zostawić tą cholerną przeszłość za sobą. On to zrobił tak po prostu, ja nie mogłem. Nawet jak próbowałem... 
- Miałeś nie wracać. -odparłem, wbijając wzrok w sufit. Blaise stanął nade mną.
- Ty też.- Westchnąłem i przetarłem oczy. Jak miałem to wytłumaczyć? Agnes, ta petycja... Pansy, Nott. 
- Spokojnie, większość już wiem. - powiedział, a ja popatrzyłem się na niego zdziwiony.Wzruszył ramionami.-W gazecie zobaczyłem zdjęcie, jak jakaś bardzo atrakcyjna blondynka ciągnie cię przez peron. Wróciłem w ten sam dzień, w który ty zapadłeś w tą... śpiączkę. A ta dziewczyna, mówią że to twoja siostra?- zapytał. Zaśmiałem się sucho. 
- Przecież ty prawdopodobnie wiesz już więcej ode mnie.- odpowiedziałem. Zdałem sobie sprawę, że mi go brakowało. Goyle i Crabbe nigdy nie byli zbytnio dobrymi rozmówcami. Kiedyś mi to wystarczało. Wystarczał mi fakt, że to ja mówiłem, a oni tylko stali za mną. Dawali mi gwarancję na to, że mogłem mówić to co tylko chciałem.
-Prawdopodobnie. - zaśmiał się przygryzając wargę i patrząc się gdzieś w dal.- No, no fajna sztuka. Skąd się tutaj wzięła? Przez całe życie byłeś przecież egoistycznym jedynakiem. - żartował. Poderwałem się z łóżka, złapałem poduszkę ... bo w istocie nie miałem pojęcia, gdzie podziała się moja różdżka... i rzuciłem w niego. Niestety, te refleksy napastnika...
- Ej!- 
- Nie pytaj się mnie. Moja matka faktycznie zdradziła ojca. Nie wiem jak jej się to udało.- powiedziałem, nagle przypominając sobie o tym wszystkim.- Wysłała niemowlę do Francji, gdzie wychowywała ją jakaś obca rodzina. Dlaczego ta wariatka tutaj wróciła... nie mam pojęcia. Matka zostawiła jej jakiś przekomiczny list. Jakieś brednie o przepowiedni, czy coś... Na początku strasznie działała mi na nerwy...- mówiłem. 
- Na początku?- zapytał podnosząc rozśmieszony brew do góry. Posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie. Lepiej żeby nie drążył tego tematu. A fakt, że Agnes miała tu przychodzić do mnie przez tydzień jeszcze bardziej mnie irytował. Blaise wziął się jednak w garść.
- Bardzo ciekawe. - powiedziała, starając się o powagę. Nie wychodziło mu to za bardzo. - Spotkałem tą Granger  na korytarzu. Co ona tutaj robiła?- zapytał niewinnie. Na myśl o tej wizycie zrobiło mi się niedobrze. Ze złości. 
-A bo ja to wiem? Obudziłem się i nagle stała tam, przy wejściu...- Więcej nie mogłem powiedzieć. Chyba.
Teraz  było mi głupio, za te bezsensowne przeprosiny. Ojciec zawsze mówił mi, że słowo "przepraszam" jest tylko dla słabych ludzi. Ale to nie był dobry moment, aby przypominać sobie jego słowa. Okłamał mnie przecież. I to chyba nie jeden raz... Poza tym czułem się winny po tych wszystkich wspomnieniach i wtedy nie mogłem się powstrzymać, to tak jakoś ze mnie wyszło. To był błąd. Duży.
- Była wściekła. Coś ty jej powiedział?- spoważniał.
- Nic. To ona zaczęła robić mi zarzuty. Niech się zajmie swoim życiem. Zawsze się wtrącała. Nie wiem nawet po co tu przychodziła.- prychnąłem.  Blaise pokręcił tylko głową.
- Ajaja. To co zgoda?- powiedział i wyciągnął do mnie rękę. Nadal byłem na niego trochę zły,ale ... teraz zrozumiałem, że miał rację. W pewnych kwestiach. No i... potrzebowałem go. Chwyciłem jego dłoń, a on wyszczerzył gębę.
- No i co się tak szczerzysz? Wiesz, przecież że bez ciebie nie dadzą mi tu spokoju.- odparłem i puściłem, patrząc mu się w oczy.
- Wiem. - powiedział uśmiechnięty jak dziecko.- Ale i tak się cieszę.-  Przekręciłem oczyma. A jednak poczułem w całym sobie nową siłę. Znów miałem przyjaciela. Blaise usiadł na sąsiednim łóżku, biorąc do ręki szklankę z wodą, którą przyniosła Granger. Całkiem o niej zapomniałem. O tej szklance. Skoro nie mogła na mnie patrzeć, to czemu w ogóle zrobiła sobie tą fatygę. Nie rozumiałem jej. Pierwszy raz w życiu powiedziałem do niej coś "miłego" a ona tak na mnie wyjechała. Nigdy tego nie zrobiła dawniej, jak jeszcze miała do tego powód. Przecież wygadywałem wszystko najgorsze o niej i jej przyjaciołach. Ale nie, wtedy zawsze była opanowana. Oprócz tego wydarzenia w trzeciej klasy. "To jest tak jak zaklęciami nie wybaczalnymi, musisz naprawdę tego chcieć."- przypomniały mi się jej słowa. Pha, niby skąd miała wiedzieć, jak to jest niewybaczalnymi. 
- Crabbe i Goyle się zmyli, co nie?- Odwróciłem głowę. 
- W ogóle o kim ty mówisz?- powiedziałem sarkastycznie. - Przecież to zwykli tchórze byli. Ich starzy siedzą w Azkabanie.- Blaise kiwnął głową. Wiedziałem o czym teraz myślał. O tym, że moi też tam byli. Ojciec być może ... zasłużył. Ale matka? Ona tylko słuchała ojca, chciała mnie chronić, zapominając że przecież nie byłem już małym dzieckiem. Nigdy nie chciała tego, ale musiała grać. Z resztą jak my wszyscy. Na dodatek, to dziwne wspomnienie... o ojcu i tej dziewczynie, która miała to samo nazwisko i nawet podobny wygląd. A to musiało by oznaczać, że to była jej matka ... matka Granger, i że chodziła go Hogwartu. Ale ojciec mi nigdy o tym nie wspomniał. Mówił że ta Granger to zwykła szlama z rodziny mugoli.  W co wierzyć? A może to ja wariowałem i to co widziałem, naprawdę było halucynacją. 
- W sumie po co wróciłeś?- zapytał Blaise popijając wodę. Zdałem sobie sprawę, że mi też chciało się pić.Wyciągnąłem rękę w jego stronę. Po ostatnim łyku podał mi na wpół pełną szklankę. Wypiłem do dna, woda była przyjemnie chłodna. 
- Agnes mnie zmusiła. - zacząłem, odstawiając szklankę na stolik -Chociaż... to był zwykły przypadek. Zobaczyłem na Pokątnej tą petycję rodziców i... No cóż, ona też tam była. Powiedziała mi, że jak się nie pokarzę w szkole to wszyscy uznają mnie za chłopaka, który jeszcze w tym roku popełni samobójstwo. A to wszystko dlatego, że po procesie nie wychodziłem z domu. Ale kto by wychodził? Podpisywali tą petycję, aby takich jak mnie już nie przyjmowali na ten ostatni rok do szkoły. Oni nadal się wszyscy boją... myślą, że wejdę do zamku i zacznę zabijać wszystkich po kolei.- mówiłem z pogardą. 
- A dziwisz się? Wiesz jak wyglądał zamek po bitwie? Zginęło dużo młodszych uczniów, nie wspominając już o tych starszych. Dwa miesiące odbudowywali i doprowadzali szkołę do użytku. Całe ministerstwo się w to zaangażowało. Mają wyrzuty sumienia, przecież to przez nich w ogóle doszło do tej całej masakry. Nie brali Voldemorta na poważnie. - Posłałem mu zdziwione spojrzenie. Mało kto używał jego imienia. Mi samemu było ciężko. Blaise zamyślił się na chwilę i tak nastała chwila ciszy. Tak, ministerstwo... nie wierzyło w to, co Potter próbował rozgłosić przez cały piąty rok. Wtedy on działał. 
- Ale dobrze, że ta Agnes włożyła w to palce. Inaczej do reszty byś mi się zakisił w tym domu. Poza tym... możesz teraz zacząć wszystko od nowa. Pokazać ludziom, że Voldemort każdego wykończył, nie tylko ich..-  zaczął znowu Blaise. Popatrzyłem się na niego z ukosa. 
- Dzięki, stary.- zaśmiałem się zgorzkniale. Blaise nigdy nie myślał o tym, co może powiedzieć, a co nie. Chyba dlatego też czasem działał mi na nerwy. 
- No co? Wyglądałeś i nadal wyglądasz nie najlepiej. Wróciłem tu, bo nie miałem sumienia cię tak zostawić. Ktoś musi spróbować cię z tego wyciągnąć. Agnes też się przyda, choć na razie nie miałem zaszczytu jej poznać osobiście.- stwierdził, po czym wstał i poszedł po następną szklankę wody. Słońce już na całego zaczęło wpadać do sali, a mi zaczynało być gorąco. Odgarnąłem kołdrę na bok. 
- Cholera. Dlaczego mam na sobie piżamę? I gdzie jest moja różdżka?- 
- Haha. Przecież nie byłeś przytomny przez tydzień. A wiesz jaka jest pani Pomfrey.- odpowiedział Blaise w dobrym humorze. 
- Co cię tak śmieszy, łajdaku?- Potrząsnął tylko głową, idąc w moim kierunku i niosąc dwie szklanki. 
- Ach nic. Wyglądasz tylko dosyć marnie.-
- Idź do diabła. Już mi to mówiłeś, głuchy nie jestem.- prychnąłem i zacząłem się rozglądać. Wtedy usłyszałem cichy szept. -Granger, Granger...  miałaś racje. Wcale nie będzie łatwo.- 
- Coś ty powiedział?- wypaliłem.
- Nic, nic. Czekaj zapytam się tej pielęgniarki, gdzie dała twoje rzeczy.- powiedział jeszcze i już zniknął w gabinecie. 




*

Weszłam do Pokoju Wspólnego. Był pusty, odetchnęłam i na palcach pobiegłam do góry. Otwarłam drzwi i po cichu pobiegłam do mojego łóżka. Obawiałam się, że Ginny mogła na mnie czekać... chcąc wiedzieć, czemu tak nagle wybiegłam. Przystanęłam... obok było słychać tylko równomierny oddech. Zasnęła. To wszystko ułatwiało, nie musiałam nic tłumaczyć. Nie lubiłam okłamywać przyjaciół. Szybko przebrałam się i związałam włosy. Z torby pod łóżkiem wyciągnęłam kawałek pergaminu i pióro. Pisać będę na miejscu. Włożyłam buty i czmychnęłam na korytarz. W głowie mi się kręciło i chociaż mój żołądek powoli dopominał się o śniadanie, nie mogłam sobie wyobrazić wzięcia teraz czegokolwiek do ust. Za bardzo się denerwowałam. Przypomniał mi się Ron... ale ta cała sprawa musiała poczekać. 
Gruba Dama prychnęła zezłoszczona, że ciągle ją budzę, ale oprócz "przepraszam" nie mogłam nic powiedzieć. Nie mogłam czekać, aż wszyscy wstaną ponieważ wtedy będzie mi jeszcze trudniej cokolwiek zrobić w tajemnicy. Sowiarnia znajdowała się na błoniach i była chyba jedynym budynkiem, który nie uległ zniszczeniu podczas bitwy. Idąc przez jeszcze mokrą trawę... zaczęłam się zastanawiać jaki ten rok będzie, skoro tak się zaczynał. Nie minął tydzień, a u mnie  wszystko stawało na głowie. "No nic, jakoś dasz radę. Najważniejsze jest zdanie tych egzaminów... i dowiedzenie się o co chodzi z Nel. Harry też nie długo powinien napisać..."- myślałam idąc po schodkach wierzy do samej góry. Wchodząc do środka przywitał mnie typowy zapach tego miejsca. Pod nogami leżało mnóstwo piór różnego gatunku,  a także ... no, nie ważne. Starając nie wejść w najgorsze, powoli dotarłam do jednych z okien. Wyciągnęłam pergamin, wygładziłam... i popatrzyłam się w dal, gdzie było widać lśniące jezioro nad którym unosiła się jeszcze szara mgła. Jak by jezioro przykrywało się kołdrą... - pomyślałam, jednak szybko przywołałam się do porządku i spojrzałam na pusty pergamin. Co miałam napisać? Próbowałam parę razy, skreślając wszystko po kolei. W końcu poddałam się i zgięłam papier na pół. Nie miałam koperty.  

Nel, czy to naprawdę ty?Dlaczego nigdy nie powiedziałaś mi...że chodziłaś do Hogwartu? Dlaczego zniknęłaś? Gdzie teraz jesteś?
Skąd wiedziałaś, że... Malfoy miał jakiś wypadek? O co chodzi z przepowiednią? Czemu rodzice nigdy nie powiedzieli mi... że jesteś czarownicą? 

Jeżeli ten list dotrze... 
Odpowiedz mi proszę. Nie rozumiem niczego. 
Twoja Hermiona 


Na przodzie napisałam : Neleni Granger ...  Przez chwilę ten pomysł wydawał mi się bez sensu. Do tej pory poznałam tylko jedną sowę, która umiała dostarczać listy, wyłącznie znając tylko imię. Była to sowa Harry'ego. Jej już jednak nie było. Popatrzyłam się w górę. Nade mną na drewnianych belkach siedziały sowy .  Niektóre obserwowały mnie swoimi dużymi oczyma, a niektóre spały jeszcze spokojnie siedząc blisko siebie. Próbowałam sobie przypomnieć tą sowę, która dostarczyła mi dzisiejszy poranny list. Na wszelkie wypadek zaczęłam jej szukać... nie oczekując jednak, że tu będzie. Ale nie, było ich za dużo. Westchnęłam. Porwałam się na jeszcze jeden dosyć zwariowany czyn.
- Czy któraś z was przyniosła mi dzisiaj list? - zapytałam, czując się dosyć  głupio. Musiałam jednak spróbować wszystkiego. A poza tym... Harry też mówił do swojej sowy. Jednak sowy siedziały uparcie na swoich miejscach.Od tego patrzenia w górę zakręciło mi się w głowie. Spuściłam głowę i odwróciłam się do parapetu na którym napisałam te linijki. Z zaskoczenia drgnęłam.
- Skąd się tu wzięłaś?- zapytałam bardziej siebie, niż sowy która nagle pojawiła się przede mną. Siedziała spokojnie na parapecie i wpatrywała się we mnie swoimi ślepiami. Jakby chcąc mi odpowiedzieć, powoli wyciągnęła nóżkę w moją stronę i zahuczała przymrużając oczy.Widocznie musiała wylądować tu w tym momencie kiedy ja szukałam sowy, patrząc się w górę. Podeszłam do niej, mówiąc sobie, że wszystko jest w porządku. Nie miałam jednak żadnego sznureczka, aby przywiązać wiadomość. 
- Hm. Przepraszam, ale chyba musisz wziąć ją do dzioba.- wyszeptałam i podałam jej wiadomość. Ochoczo zatrzepotała swoimi skrzydłami. Faktycznie mogła być tą samą sową, która dzisiaj dobiła się do sypialni. Pogłaskałam ją po główce. 
- Leć. Mam nadzieję, że ją znajdziesz...- powiedziałam jeszcze, a ona w tym momencie odwróciła się i odleciała. 

Na powrocie przechodziłam koło chatki Hagrida. Przeszło mnie dziwne uczucie deja-vu. Niby Hogwart był taki sam, ale też i nie. Wydawał mi się dziwnie nieswój bez Harry'ego i tego całego zamieszania. Pokręciłam głową. Przecież tak powinno być. Normalnie. Spokojnie. Ale tak nie jest. Wcale nie jest normalnie.- pomyślałam ironicznie. Zatrzymałam się przy drzwiach. Nawet chata Hagrida już nie była tą co dawniej. To już była inna chata. W końcu tamtą zniszczyli. 
Nie usłyszałam żadnego chrapania, więc zapukałam. Nikt jednak mi nie otworzył, nie usłyszałam żadnych kroków lub szczekania psa. Pewnie musiał wyjść na spacer po Zakazanym Lesie. W końcu miało się te obowiązki jako gajowy. Poczułam rozczarowanie, chętnie bym go zobaczyła. Porozmawiała i może zapytała o to, czy o tamto. Widzisz, Malfoy. W cale nie uważam że wszystko wiem. Przecież to niemożliwe. Nie wiem nawet bardzo dużo...- pomyślałam zdenerwowana, przypominając sobie tą rozmowę. Resztę drogi upłynęła szybko. Moje myśli całkiem mną zawładnęły. 


- Hermiono, co ty tak wcześnie wstałaś?- usłyszałam. Ten głos wyrwał mnie w końcu z zamyśleń, które tak naprawdę nie miały sensu. Nagle zobaczyłam, że trzymałam w ręce tosta z serem.Wkoło mnie coraz więcej osób dosiadających się do stołu.  Koło mnie usiadł Ron. Ginny właśnie przysiadła się do  innych dziewczyn z jej poprzedniego roku. Rozumiałam, że nie miała ochoty rozmawiać z Ronem. 
- Nie uważasz, że jesteś jej winien przeprosiny?-wypaliłam, patrząc się w stronę rudej. Ron podążył za moim wzrokiem, a jego twarz od razu spochmurniała, a na czole pojawiła się zmarszczka. 
- Musisz od razu zaczynać tak ciężko strawny temat?- zapytał, nakładając sobie na talerz jedzenie. Popatrzyłam się na niego ostro. 
- Dobrze wiesz, że to była twoja wina. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo przeżyła wyjazd Harry'ego..-zniżyłam głos. Ron jednak tylko prychnął pod nosem zdenerwowany.
- Nie zdaje sobie sprawy, tak?- burknął.  Nie rozumiałam.
-No najwidoczniej tak, skoro potrafiłeś jej coś takiego powiedzieć.... jak w ogóle mogłeś?- ciągnęłam.Nadal nie mogłam zrozumieć... co w niego wstąpiło. Zobaczyłam jak zaciska pięści. 
- Nie wiem... to tak ze mnie wyszło.Ale dobrze wiecie, że ... nie powiedziałem tego na poważnie. Z resztą... ten Cruse on naprawdę nie jest taki dobry. - mówił grzebiąc widelcem w jajecznicy. - Poza tym... ty obwiniasz mnie, że nie mam pojęcia. A gdzie ty byłaś przez cały tydzień? Nawet słowa ze sobą nie zamieniłyście! Z resztą ze mną też nie... - Teraz to ja poczułam złość.Wciągnęłam powietrze i chwyciłam kubek wbijając w niego wzrok. 
- Aha. Czyli teraz ja jestem winna, tak? To ja wstawałam o szóstej, aby od razu popędzić na boisko. To ja wracałam tak późno, że już wszyscy byli w łóżkach... - Ron przewrócił oczyma .
- Nie... Przestań już. Wiesz o co mi chodzi.- powiedział, starając mówić się teraz spokojniej. Ja jednak nie miałam zamiaru. Myślałam, że to się zmieni. Te ciągłe nieporozumienia. 
- No właśnie sęk w tym, że nie wiem.- odparłam, podnosząc głowę. Miałam uczucie, że ktoś się na mnie patrzył. 
- Prawie w ogóle się nie widzimy.- szepnął Ron. No tak, jakby to była moja wina! - pomyślałam. 
- Ron, przecież to ciebie ciągle nie ma. Sama nie wiem co się dzieję...- 
- Zabrakło Harry'ego i wszystko się wali.- stwierdził mierząc swój talerz pustym wzrokiem.To zabolało. Owszem, Harry'ego nie było i też mi go brakowało, ale to Ron zdecydował, że będzie ćwiczył od rana do nocy, to Ron obraził wczoraj Ginny...  To tak jakby, wszystko zależało od Harry'ego. Przecież... byliśmy już dorośli,powinniśmy umieć radzić sobie w takich sytuacjach. Od paru dni zaczęło mi też brakować Rona, ponieważ tak rzadko go widziałam. A teraz... nie umieliśmy ze sobą nawet spokojnie porozmawiać. Zamknęłam oczy i postanowiłam się już nie odzywać. 
- Hermiono, ja...- zaczął Ronald. Ale ja już nie miałam siły. Nie odzywałam się przez cały tydzień, nie skarżyłam, ponieważ myślałam, że w ten sposób Ronowi jest lżej. Że tak może... to lepiej strawić. Poprzez hobby, które kocha. A teraz to była moja wina. Pokręciłam głową.
- Ron. Proszę cię, przeproś Gin. - wydusiłam z siebie. - A co do tego, że się nie widzimy... może po prostu sam byś o to zadbał. - 
- Hermiono, nie o to teraz chodzi. Popatrz! - Zdenerwowana podniosłam głowę i spojrzałam na niego wściekła.
- To o co twoim zdaniem teraz chodzi?- wyparowałam.Jednak on tylko patrzył się w inną stronę. 
- No popatrz po prostu... Tam siedzi ten śmerciożerca. Malfoy.... z Zabinim. A ten zdrajca jeden.- burczał Ron. Powędrowałam wzrokiem do stołu ślizgonów. Tak, tam siedział Malfoy. Ale czy to mnie obchodziło? Czy to obchodziło Rona? 
- Czy ty w ogóle mnie słuchasz, Ronald? Mówię coś do ciebie, staram się... a ciebie bardziej interesuje Malfoy niż to, co mam do powiedzenia. Dobrze. W takim razie patrz się na niego, przezywaj i ciesz, że jesteś od niego lepszy i co tam jeszcze ci się podoba, ale później nie mów  mi, że się nie starałam....Żegnam cię!- powiedziałam i wstałam od stołu. Ron z szoku opuścił widelec, patrząc się na mnie z opuszczoną szczęką.
- Ale no co ty! Przecież tylko ...-  wołał za mną. Ale ja nie mogłam już tego słuchać. Drugi raz dzisiaj poczułam jak do oczu napływają mi łzy. Nienawidziłam jak ktoś mnie nie słuchał. Szczególnie jak naprawdę dawałam z siebie wszystko...
Kiedy mijałam Ginny, posłała mi współczujące spojrzenie, w którym też kryła się złość na swojego starszego brata. Idąc w kierunku wrót, znów miałam wrażenie jakby ktoś mnie obserwował. Mimowolnie rozglądnęłam się na boki. Przechodziłam właśnie koło stołu ślizgonów i... momentalnie zobaczyłam kim był ten obserwator. Zabini. Natrafiłam na jego satysfakcjonujące spojrzenie i zrobiło mi się nie dobrze. Czego on  chciał? Czy naprawdę myślał, że ... po kłótni z Ronem  poczuję się taka osamotniona, że przystanę na jego "propozycje", tylko aby się czymś zająć? Ani mi się śni. 
Malfoy zauważył jak jego przyjaciel się na mnie patrzy i ze zmarszczonym czołem spojrzał w moją stronę. Szybko odwróciłam wzrok i przyspieszyłam. Chciałam stąd jak najszybciej wyjść.



Z wierzy wyszłam w bardzo dobrym humorze, myśląc jeszcze o wczorajszym dniu. O locie w dół, o rozmowach... o tym tak dziecinnym mężczyźnie, który sprawił, że przez chwilę zapomniałam o moim bracie. Przestałam się martwić, zamiast tego miałam dziwne przeczucie, że wszystko będzie dobrze. Schodząc teraz na śniadanie serce oczywiście podenerwowane biło mi w piersi, ale... to chyba było normalne w tej sytuacji. Olivera nie widziałam od wczoraj, kiedy był taki niedostępny. Zastanawiałam się czy miało to coś do czynienia ze mną, czy tylko z tym koncertem... Ale jakby naprawdę miał jakiś problem, przecież by powiedział ...
Rozumiałam się z dziewczynami z mojego pokoju, ale to chyba bardziej... był taki kompromis. One czasami nadal patrzyły się na mnie jak na kogoś, kto nie ma prawa tu być. Tylko Hermione tak naprawdę mogłam do siebie przekonać, co nawet mnie dziwiło, bo przecież byłam siostrą chłopaka, który... przez wszystkie te lata zachowywał się jak palant. Już co nieco wiedziałam...
Czasem zauważałam, że postacie w obrazach obserwowały mnie bardziej niż kogokolwiek. Wtedy uśmiechałam się tylko do nich miło i życzyłam im udanego dnia. Ich reakcja zawsze była tego warta, a raczej ich zszokowane twarze... szczególnie że w większości, nie miałam pojęcia jaki mieli na imię.
- Dzieńdobry pani w czerwono-pomidorowym kapeluszu obok pana z kwaszoną miną! Trochę więcej uśmiechu! Piękny dzień mamy dziś...!- wołałam. Niesamowite jak nagle wszystko może wydawać się takie... pozytywne i piękne. Pani w pomidorowym kapeluszu jak najwyraźniej nie spodobało się moje powitanie, zasłoniła się wachlarzem i odwróciła się. Wzruszyłam ramionami i poszłam dalej. Gdy byłam już niedaleko Wielkiej Sali, natknęłam się na chłopaka, którego gdzieś...już spotkałam. Czy to nie był przypadkiem...
- Meville?- zapytałam, choć nie byłam pewna, czy tak właśnie miał na imię. Chłopak niemniej jednak odwrócił się w moją stronę, trochę niepewny.
- Och, przepraszam.. pewnie przekręciłam twoje imię. - powiedziałam z przepraszającym uśmiechem. Chłopak się uśmiechnął.
- Ach, w porządku. Jestem Neville. Dobrze wiedzieć, że są ludzie którzy też nie zapamiętują wszystkiego od razu...- powiedział, patrząc się jednak na moją odznakę domu. Zachichotałam.
- No tak, pewnie powinno się oczekiwać lepszej pamięci od krukonki...- dodałam, wskazując na moje godło. - Ale szczerze mówiąc, to chyba nie o to w tym wszystkim chodzi.- Chciałam iść dalej, ale Neville nie ruszył się z miejsca.
- Czekasz na kogoś?- zapytałam, odwracając się do niego.
- Ech, tak. Na Lunę.- odpowiedział. Zmarszczyłem czoło... Lunę widziałam jak wychodziła jakiś czas temu.
- Może poszła już na śniadanie i tam na ciebie czeka.- stwierdziłam. Neville spuścił głowę...wyglądał jak ktoś, kto nie wiedział co teraz zrobić.
- Chodź ze mną, zobaczymy czy jest w Sali.- spróbowałam jeszcze raz. Głupio mi było go tak tu po prostu zostawić. Jednak on nadal się nie ruszał z miejsca.
- Eee... ja chyba tu poczekam.- odparł. - No dobrze, w takim razie... na razie!- pożegnałam się i skręciłam w ostatni korytarz, prowadzący do Wielkiej Sali. To było dziwne... dlaczego nie spotkał Luny, skoro wyszła już sporo czasu temu? Może jeszcze musiała coś załatwić.
W tym momencie ktoś wyszedł z Sali.
- Hermiona?- krzyknęłam. A ona podniosła głowę i spojrzała na mnie. Wyglądała dosyć kiepsko, jak by się nie wyspała. Podeszłam bliżej i zobaczyłam, że była też podenerwowana.
- Coś się stało?- zapytałam, jak przystanęła koło mnie. Próbowała się uspokoić, ale nie udawało jej się to.
- Ja... Ron. Znaczy... nic. Nie ważne. - wydusiła.
- Właśnie, że ważne. Ale jak nie chcesz o tym mówić...- zaczęłam. Chciałam ją jakoś pocieszyć, ale to chyba nie było możliwe, szczególnie,że nie miałam pojęcia co się stało. Hermiona tylko potrząsnęła głową, a potem spojrzała mi w oczy.
- Miałam ci powiedzieć.. jakoś wcześniej, ale tak się złożyło, że nie dałam rady. -
- Ale co?- zapytałam.
- Malfoy się obudził. Jest teraz... na śniadniu.- odparła, teraz wymijając mój wzrok. Wytrzeszczyłam oczy. Po chwili Hermiona wyminęła mnie i zostawiła samą na korytarzu. Słyszałam tylko jeszcze jak pobiegła w górę.

Stałam tak jeszcze jakiś czas, zupełnie sparaliżowana. Draco. Się. Obudził. O. Merlinie! Nagle zaczęłam biec. Jak schodziłam na dół, chciałam tylko szybko zjeść  śniadanie i jak najszybciej pójść do skrzydła szpitalnego. Miałam też w planie porozmawiać z Oliverem, jeżeli znalazła bym  go na śniadaniu. Czułam, że coś było nie tak, a ja nie lubiłam mieć poczucia winy. A teraz wszystko się zmieniło. Draco był w Sali. A to oznaczało, że musiałam... no pogadać, przywitać się z nim. Przecież czekałam na to przez cały tydzień.
Gdy weszłam do Wielkiej Sali i faktycznie dostrzegłam go siedzącego przy stole Slytherinu.. razem z tym czarnoskórym chłopakiem, który tydzień temu jako pierwszy się podniósł, poczułam ... ulgę. Nawet coś więcej niż samą ulgę. Poczułam radość. On będzie miał jeszcze szansę.
Podeszłam od tyłu, nie widział mnie jak wchodziłam, bo był zajęty patrzeniem się na swój talerz. Zatrzymałam się i bez uprzedzenia przytuliłam. Tak, tak bardzo się cieszyłam. Sama nawet nie wiedziałam dlaczego. Oczywiście od razu poczułam jak cały sztywnieje i zdziwiony odwraca głowę.
- Merlinie, nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłam.- powiedziałam szczerze. Draco tylko odskoczył ode mnie, ale ja go nie puściłam.
- Co ty odstawiasz? Złaś ze mnie.- prychnął chłodno. W ułamku sekundy zobaczyłam jednak jego oczy. Były poirytowane, zdziwione. Ktoś obok nas zaczął się śmiać.
- Czyli tak mnie witasz... no, jakoś się już przyzwyczaiłam do tego, że raczej nie odpowiadasz. Ale takiego to chyba nawet wolę cię bardziej.- dopowiedziałam , po czym puściłam go i odwróciłam się w stronę tego... rozbawionego śmiechu.
- Czy my się znamy?-zapytałam czarnoskórego chłopaka. On jeszcze przez chwilę nie mógł się opanować, zaraz jednak odpowiedział.
- Zdaję się że nie. Czy mam zaszczyt poznać siostrę tego gburowatego ślizgona, który zwie się moim przyjacielem?- zapytał z ironią w głosie, uśmiech nie schodził mu z twarzy. Podobał mi się, pasował do Draco. Kompletne przeciwieństwo.
- To nie moja siostra, tylko ...- zaczął Draco. Nie dałam mu skończyć.
- Tylko kto? Przecież nie będziemy łamać sobie języka na "przyrodnia"... to tak formalnie. A jeżeli nie chcesz mnie traktować jak siostrę, patrz na mnie jak na koleżankę. No dobra, przyjaciółkę. - powiedziałam w jego kierunku. Jego.. przyjaciel nadal chichotał pod nosem. Draco zacisnął szczękę i się nie odezwał. Był jakiś bardzo... oschły. W jego oczach zobaczyłam, że nie był jeszcze w tym świecie. Najwyższa pora, aby go obudzić. Usiadłam pomiędzy nimi i nachyliłam się aby dostać nakrycie które leżało na przeciwko. Dzisiaj na pewno nie miała zamiaru jeść przy moim stole.
- Co ty wyrabiasz. Wracaj do siebie!- usłyszałam za sobą. Przekręciłam oczyma.
- Dlaczego ma sobie iść? Przecież chyba ustaliliśmy, że do tej pory  jeszcze nie poznałem jej osobiście. A właśnie to robię...i lepiej żebyś nie odbierał mi tej przyjemności.- odezwał się chłopak po mojej prawej stronie. Wyszczerzyłam się do niego, dla przesady. Mrugnęłam, a w oczach chłopaka zobaczyłam, że zrozumiał o co mi chodzi.
- No właśnie, Draco... Nie zabieraj mi tej możliwości. W końcu sam powiedziałeś, że krukoni są nudni. Nie karz ciągle mi się z nimi zadawać. - powiedziałam teatralnie, odwracając się do niego plecami.
- A tak poza tym, chyba nie zdradziłeś  mi twojego imienia...- zwróciłam się do chłopaka. Teraz chodziło po prostu o grę i o przesadę. O zrobienie z tej niby normalnej sceny melodramat.  Oczywiście dla celów podroczenia się z Draco.  Oczywiście tylko dlatego, aby go przywołać do tego świata. Świetnie się przy tym bawiłam.
- Blaise Zabini. Kłaniam się. - powiedział, naprawdę kłaniając się lekko przede mną.
- Ah. Blaise. Jest mi niezmiernie miło cię poznać. - odparłam, będąc uważna na reakcje po mojej lewej stronie. - Powiedz mi no, Blaise... jak to jest jeść śniadanie w tak ... pesymistycznej atmosferze?- zapytałam. Wiedziałam, że nie mogłam zajść za daleko, ale to chyba było jeszcze w porządku.
- Hm. Zdaje się, że nie najmilej. Ale staram się jak tylko mogę, aby ta niesamowicie wyborna jajecznica...nie straciła swojego smaku. - odparł całkiem poważnie, wskazując na potrawę. Pokiwałam głową.
- No tak... to prawda. Tu człowiek się stara, chce być radosny... a nici z tego. Nawet przytulić człowieka nie można.- ciągnęłam dalej. W tym momencie usłyszałam, jak za mną coś uderzyło o stół. Chwilę później Draco stał nad nami.
- Czy wam coś nie poprzestawiało się w głowie? Wy serio myślicie, że nie wiem o co tu  chodzi?- zapytał rozzłoszczony. Odwróciłam się do niego.
- Przecież to taki żart...- zaczęłam. Trochę niepewna. Blaise jednak zaczął ratować sytuację.
- Oj, przestań obrażać się jak jakiś Hipogryf. Przecież to takie ćwiczenie. - zaczął. Odwróciłam głowę nie wiedząc o co chodzi.
-Jakie znowu zaś ćwiczenie?- zapytał zgorzkniale mój brat. Blaise tylko  zajął się znów swoją jajecznicą popijając sokiem z dyni i zagryzając chlebem. - No ćwiczenie. McGonagall wymyśliła sobie jakiś taki koncert... artystyczny. Każdy musi się do dzisiaj zapisać do jakiejś kategorii. Jest na przykład teatr...- mówił, a ja już załapałam.
- No i taniec....muzyka...- dodałam. Blaise kiwnął głową.
- O! No i śpiew. Wiesz, to trochę taki chory pomysł, w końcu jesteśmy szkołą Magii, a nie sztuki... Ale jak się nad tym zastanowić, to nawet może być całkiem zabawnie. Szczególnie, że większość nie ma pojęcia o żadnym z tych rzeczy.- powiedział i uśmiechnął się kpiąco. Draco wyglądał sceptycznie, nawet więcej niż to.
- Zawsze wiedziałem, że z nią jest coś nie tak. Koncert artystyczny ?! Po co ja tu w ogóle wracałem...- mówił Draco i jego spojrzenie znowu zasnuło się tą mgłą.
- Stary, nie będzie tak źle. Zapiszemy się na cokolwiek i tyle...-  Jednak Draco wcale nie brał tego tak lekko.
- Nigdzie nie będzie się zapisywał. To moja decyzja... nikt nie będzie mi niczego kazał.- burknął i odwrócił się.
- Ej, gdzie ty znowu idziesz?- zawołał Blaise. Draco jednak nawet na niego spojrzał.
- Muszę się przejść. - powiedział tylko i już go nie było. Popatrzyliśmy się na siebie zdziwieni. Blaise po sekundzie wepchał  ostatni kawałek chleba do ust, po czym poderwał się szybko i zaczął biec za Draco.
- Głupotą było by teraz pozwolić mu iść.... - zawołał jeszcze. A ja kiwnęłam głową. Blaise poleciał za Draco. A ja zostałam sama, a przez chwilę było tak ... ładnie. Zaczęłam rejestrować, jak inni siedzący przy tym stole zaczęli posyłać mi wrogie spojrzenia. Szczególnie natrafiłam na jedno zawistne spojrzenie. Chłopak o brązowych włosach i kanciastych rysach twarzy. Szybko wstałam i wróciłam do swojego stołu. Dostrzegłam czuprynę Olivera, który na niby obojętny sposób przeglądał gazetę. Dosiadłam się do niego, ale on nie odezwał się ani słowem. Dalej jak uparty patrzył się na pierwszą stronę Proroka Codziennego.
Nalałam sobie soku i wzięłam głęboki wdech.
- Co się z tobą dzieję?- zapytałam, nie wiedząc jak zacząć. On na dosłownie nie cała sekundę wbił we mnie swoje spojrzenie. Ta zieleń była dla mnie obca. Widząc jak poirytowana marszczę czoło, znów odwrócił głowę.
- Nic. Co ma się dziać?- zapytał chłodno. Takie coś działało mi na nerwy. Jak poznałam go, był całkiem inny. A teraz odprawiał taki teatrzyk. Nienawidziłam czegoś takiego.
- No właśnie coś się dzieję, więc mógłbyś mi łaskawie powiedzieć, bo naprawdę nie rozumiem...- zaczęłam... On jednym gwałtownym ruchem odsunął od siebie gazetę i spojrzał na mnie oskarżycielsko.
- Nie rozumiesz, tak?- zapytał głośno. Zaprzeczyłam głową. - To ci powiem. Chociaż skoro trafiłaś do tego domu... powinnaś wpaść na to sama!- powiedział. Uniosłam brwi do góry, tego już było chyba za wiele.
- O co co chodzi, Medley?- powiedziałam lodowatym głosem, dobry humor i moje uczciwe zamiary wyparowały. Po prostu już ich nie było. Przecież ja nic nie zrobiłam! On tylko prychnął i przewrócił oczyma.
- Wiesz, jak tu przyszłaś ... wiedziałem kim jesteś.Wieści roznoszą się szybko. Ale ... nie sądziłem... nie podejrzewał bym, że...- gestykulował porywczo rękami. - Że ... tak do tego stoisz.- powiedział teraz już trochę ciszej. Jego wzrok utkwił na pierwszej stronie gazety. Pochylił się nad stołem i popchnął ją w moją stronę w tym samym momencie wstając od stołu. Bardziej niż zdziwiona patrzyłam się na niego jak na wariata. O czym on mówił? Oliver odwrócił się jeszcze jeden raz.
- Chciałem z tobą dziś pogadać... że tak ostatnio przestałem się odzywać, bo w sumie ... była to moja wina, ale jak to przeczytałem zrozumiałem... - przystanął na chwilę.- Zrozumiałem, że teraz żadna rozmowa nic nie da.- po tych słowach odwrócił się, trochę smutny, trochę zły... i odszedł. Moje serce nagle zaczęło bić szybciej. Nie przypominałam sobie... niczego, co zrobiłam... a co mogłoby go urazić, a także o czym mogła by wiedzieć gazeta. Merlinie, przecież ja byłam tylko uczennicą! A nie tematem na pierwsze strony gazety! Moje ręce sięgnęły po ten złożony stos papieru, a oczy zaczęły czytać. Czułam jak z każdym słowem... narastała we mnie coraz większa złość i nie dowierzanie.


Szokujące odkrycie o czarnym rodzeństwie Hogwartu... 
 Reportaż na stronie 10-11 od Margeret Skettcher 

Gdy piszę o rodzeństwie mam oczywiście na myśli ex-śmierciożerce Draco Malfoy'a i nieznaną do tej pory Agnes Melphis, która w ten rok przybyła z Instytutu Magii Durmstrang, aby w Hogwarcie zakończyć swoją edukację. Z początkowo nikt nie wiedział kim była ta jasno-włosa panienka na peronie Ekspresu Hogwart. Redakcja "Proroka Codziennego" sama nie miała na ten temat żadnych informacji. Od dyrektorki szkoły Hogwart nie dowiedziałam się niczego. 

 - CO?- krzyknęłam nie mogą uwierzyć, w to co widziałam przed sobą. Jaki Durmstrang? Co to są za straszliwe brednie?

Zainteresowałam się całą tą sprawą, jednak na początku nie miałam żadnego źródła, dosłownie kompletny brak informacji. Dzień temu kiedy stwierdziłam, że nie jestem w stanie niczego konkretnego napisać i dostarczyć w następnym specjalnym wydaniu "Proroka"... dostałam list od ucznia z Hogwartu, który chce pozostać anonimowy. 

Podniosłam wzrok, czując jak wszystko zaczyna wirować mi w głowie. Jaki "anonimowy" uczeń?

Z początku trudno było mi uwierzyć, jednak jak wiem, jest to uczeń, któremu można zaufać. Napisał w swoim liście, iż D. Malfoy ściągnął swoją do tej pory nikomu nie znaną  siostrę z Durmstrangu, aby pomogła mu w pewnym przedsięwzięciu, które w szczegółach jest nam nieznane, choć jestem w stanie dostarczyć kilka faktów. 

Proszę, co? Przedsięwzięcie?

Uczeń który przekazał mi te informacje, dowiedział się o tym, ponieważ D. Malfoy uważał go za swojego przyjaciela. Jednak jak wiadomo ludzie się zmieniają i po całej tej nieapetycznej sprawie z bitwą o Hogwart, dużo uczniów stojących wtedy po stronie Sami-Wiecie-Kogo zrozumieli swoje błędy, chcąc je teraz naprawić. Sumienie jest i pozostanie naszym najlepszym doradcą. 

Desperacko pokręciłam głowę. Przecież Draco nikomu nie mógł o niczym powiedzieć, cały tydzień leżał przybity do łóżka szpitalnego!

Wracając do tematu: Szokujące jest to, że dyrektorka szkoły Hogwartu uwierzyła uczennicy, iż ta przyjechała z Akademii Magii  Beauxbatons. Co w istocie się zgadzało, tylko że Agnes Melphis chodziła tam zaledwie rok, choć francuski opanowała już w dzieciństwie, stąd ten niewinny, słodki akcent. 
W Hogwarcie każdy myśli, iż nowy nauczyciel Obrony przed Czarną Magią, jest faktycznie ojcem tej młodej i podejrzanej dziewczyny. (Krystian Melphis) W rzeczywistości jest to tylko sztuczka i złudzenie. Dziewczyna specjalnie wydała się jako Agnes Melphis,  aby każdy domyślał się swojego. Wiedziała bowiem, kogo zatrudni McGonagall w nowym roku. 

Do reszty wytrzeszczyłam oczy. Niby jak mogłam to wiedzieć?

To wszystko już wydaje się nie do uwierzenia, jednak jak już wspomniałam jest jeszcze coś bardziej niepokojącego, niż szesnastoletnia oszustka bawiąca się ludźmi wkoło. D. Malfoy i jego siostra planują zemszczenie się na tej szkole. Sam młody Malfoy jest wściekły, iż zamknęli jego rodziców i wszyscy się od niego odwrócili.. a to co młody człowiek, w dodatku z taką przeszłością może sobie umyślić w głowię, tego już nawet nie chcę mówić. 
Wołam więc do dyrektorki tej szkoły, a także uczniów... miejcie się na baczności, ponieważ węże potrafią zakradać się cicho i nie zauważalnie! 

- Margaret Skettcher dla specjalnego wydania "Proroka Codziennego" w niedziele.  

Oderwałam wzrok od tej cholernej gazety i przez chwilę nie wiedziałam co zrobić, co myśleć. W głowie mi się nie mieściło, jak ktoś mógł wymyślić takie brednie! To było chamskie.
Po chwili wiedziałam już o co tu chodziło. Ktoś doniósł na Draco, tylko po to aby miał jeszcze trudniej. Na mnie na dodatek też, żeby wszyscy trzymali się ode mnie z daleka. Przecież ten kto to wymyślił, czyli ten wielce mądry "anonimowy" uczeń, dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że dyrektorka nigdy się tym nie przejmie lub... nie uwierzy, ponieważ znała moją historię. Czyli miał na celu tylko wywołania zamieszania i niepewności u wszystkich którzy nie mieli żadnego pojęcia o mnie i o Draco..... a do tej kategorii zaliczali się prawie wszyscy uczniowie tej szkoły. Przeklęłam mocno pod nosem. Oliver również...
Podniosłam się, w ogóle nie myśląc teraz o tym, że to śniadanie kompletnie nie było śniadaniem, ponieważ nie wzięłam do ust ani kęsa jedzenia.
Biegnąc do wyjścia, zaczęłam się rozglądać na boki. Faktycznie, ci którzy przeczytali Proroka Codziennego, ukradkiem patrzyli się na mnie ze zszokowanym spojrzeniem. Musiałam szybko to wyjaśnić z dyrektorką, zanim ktokolwiek do niej pójdzie. McGonagall jednak nie było przy stole.
Biedny Draco. Kto mógł mu tak dowalić? Dlaczego tak bardzo... zależało temu komuś, aby odebrać mu szansę. Sprawić, aby do reszty wszyscy uwierzyli w to, że jest zły. A przecież tak nie było... 
Czy Hermiona też już to przeczytała? Była taka... zdenerwowana, jak dzisiaj na nią trafiłam. O, nie! A miało być przecież lepiej. Dzisiaj miał być dobrym, pięknym dniem.

*



Resztę dnia spędziłam w bibliotece, szukając dowodów. Tylko tak mogłam sobie udowodnić to, że nie wariowałam. Tylko tak mogłam ochłonąć, po tym strasznym nieporozumieniu z Ronem. Ciągle widziałam jego twarz przed sobą, czasami patrzyłam się na jakiś tekst w książce, ale przed oczami miałam Rona lub... jego. Draco Malfoya. I tak na zmianę, przez cały czas. Ron, Malfoy, Ron, Malfoy.... jakbym faktycznie traciła zmysły.
W niektórych momentach miałam wielką ochotę po prostu napisać do Harry'ego i za każdym razem tłumaczyłam sobie, że to nie miało sensu, skoro sam do nas jeszcze nie napisał. Hogwart bez Harry'ego Pottera wydawał się strasznie dziwny.
W bibliotece chciałam znaleźć stare akta, w których udokumentowani byli wszyscy uczniowie tej szkoły. Tak, to był dobry pomysł, gorzej już było z wykonaniem i ze zabraniem się do tego. Zapytałam się pani Pince, gdzie powinnam poszukać. Tych akt było naprawdę dużo.
Do obiadu przeszukałam połowę jednej księgi nie znajdując tego co chciałam znaleźć. Czyli jej imienia i nazwiska. Neleni Granger. Było niemożliwe przez godziny, bez ustanku czytać po kolei imiona niezliczonych czarodziei i czarownic, dlatego pomiędzy tym zajęciem odrabiałam lekcję, pisząc wypracowania na runy i eliksiry. Chciałam z tych przedmiotów jak najlepiej zdać.
- Panno Granger, nie chcesz zejść na obiad? Inaczej będziesz musiała czekać aż do kolacji.- odezwała się współczująco pani bibliotekarka, widząc że już czwartą godzinę ślęczy nad tymi aktami i innymi książkami. Zdziwiona, że ktoś coś do mnie mówi, podniosłam głowę.
- Ehm, dziękuje. - powiedziałam. Moim planem było spędzić tu cały dzień dopóki nie znajdę dowodu, ale przecież... chyba dobrze by mi zrobił krótki spacer. Poukładałam więc książki na stole przy którym zawsze siedziałam, spakowałam kilka rzeczy i wyszłam.
Najpierw skierowałam się do Wielkiej Sali, ale gdy tylko przypomniałam sobie o Ronie i tym wszystkim... odeszła mi ochota na jakikolwiek obiad w takiej atmosferze. Chociaż z pewnością trochę głodna byłam.

"No co to teraz, Hermiono?- zapytałam samą siebie. Idąc tak powoli korytarzem usłyszałam kroki. Po chwili zobaczyłam Agnes, która jak mnie zobaczyła, odetchnęła. W jej oczach czaiła się obawa. Biegła, dlatego jej zdania były na początku nie zrozumiałe.
- Agnes, co się dzieję? - zapytałam widząc ją  w takim stanie.Ona oparła się o mur i powoli próbowała dojść do siebie. Przymknęła oczy, tak jakby bała się co teraz będzie.
- Czy...- zaczęła, biorąc jeszcze jeden głęboki wdech. - Czy czytałaś dziś Proroka?- zapytała, marszcząc czoło. Zdezorientowana zaprzeczyłam głową, spiesząc się z odpowiedzią, bo Agnes nadal miała przymknięte oczy.
-Nie, dlaczego?- Wyraźnie odetchnęła i w tym momencie spojrzała na mnie znów. Wyglądała na bardzo przejętą.
- Ktoś napisał straszne kłamstwa... jakiś uczeń doniósł na nas. Na Draco i mnie. Ale to nic tylko brednie...tylko, oczywiście wszyscy w to wierzą. - starała się wytłumaczyć,  przecierając twarz.
- Właśnie byłam u dyrektorki, powiedziała, że mam się tym nie przejmować... i że postara się dowiedzieć, kto to zrobił. Och, ale przecież nie o to chodzi! - mówiła. A ja próbowałam to wszystko zrozumieć.
- Jak to, w Proroku? Masz go przy sobie?- zapytałam. Musiałam wiedzieć co dokładnie zostało napisane, inaczej nic nie mogłam na ten temat powiedzieć. Agnes zaczęła grzebać w swojej torbie, aż wyciągnęła na wpół zgiętą gazetę i podała mi ją. Szybko przeleciałam linijki, zatrzymując się na imieniu reporterki. Coś mi to mówiło. Po przeczytaniu złożyłam gazetę w pół, wyciągnęłam różdżkę...  i podpaliłam ją w powietrzu. Agnes z otwartą buzią na mnie popatrzyła.
- Czyli.. wcale w to nie wierzysz?- zapytała. Westchnęłam.
-Przecież sama mówiłaś, że to brednie tak? Poza tym już na pierwszy rzut oka widać, że to się nie trzyma żadnej logiki. - stwierdziłam, chcąc wesprzeć ją na duchu.
- No tak. Ktoś, kto chcę utrudnić życie Draco, wymyślił sobie coś takiego... i wysłał redakcji. Ale to jest takie...- zaczęła Agnes, podnosząc bezradnie ręce.
- Głupie. Dziecinne. Wiem, Agnes. Ale tacy są ludzie. Poza tym... ta reporterka od początku taka była. Wydaje mi się, że to ta sama która kiedyś przyjechała do Hogwartu aby przeprowadzić wywiady z uczestnikami turnieju Trójmagicznego. Sama z nią kiedyś współpracowałam, bo okazało się, że jest niezarejestrowanym Animagiem i przez to wiedziała o wiele więcej niż powinna, tworząc z tego okropne bajki. A ja odkryłam jej tajemnicę... i przez to kiedyś opublikowała ... raz w swoim życiu, prawdę. Prawdę o Harrym. Ale teraz widocznie zmieniłam imię... i wróciła do swojego dawnego stylu. Ta kobieta się nigdy nie zmieni...- mówiłam, przypominając sobie to wszystko. Agnes patrzyła się na mnie nie mogąc za bardzo nadążyć. Machnęłam ręką.
- Nie ważne. W każdym bądź razie...nie przejmuj się teraz zbytnio innymi uczniami, za parę tygodni to ucichnie. A jestem pewna, że McGonagall też swoje zrobi. Przynajmniej powie coś na ten temat... bo to przecież naprawdę jest stek bzdur. - powiedziałam, patrząc się na resztki spalonej gazety, które teraz powoli opadały ku ziemi. Kolejnym ruchem różdżki, sprawiłam, że te śmieci zniknęły. Agnes utkwiła wzrok w posadce.
- Oj, wiem. Ale... teraz jeszcze bardziej będą utrudniać życie Draco. Ledwo się obudził, a jak pójdzie na lekcje... Merlinie, to będzie straszne.- mówiła, wyobrażając sobie następne dni. Przez chwilę się nie odezwałam, nie wiedziałam... co powiedzieć. Z jednej strony Malfoy naprawdę dostał już za swoje, z drugiej... może powinien zobaczyć, jak to jest być... przezywanym. Całe życie żartował na koszt innych. Ale jednak cie przeprosił. No tak. Agnes zauważyła, że za bardzo nie wiem jak na to odpowiedzieć, ponieważ zapytała coś innego
- Czyli nie dlatego byłaś taka... podenerwowana dzisiaj rano?- Popatrzyłam się na nią i westchnęłam, siadając na murku.
- Nie. Chodziło o Rona. Cały tydzień go prawie nie widziałam, bo trenował. A ma czelność mówienia mi, że to ja jestem temu winna. Poza tym nie za bardzo umie słuchać.- dodałam. Agnes kiwnęła głową.
- Ty znasz go lepiej niż ja... ale powinien cię przeprosić, skoro tak to wyglądało.-
- On się starał. Ale... ja po prostu się zdenerwowałam, bo... sama nie wiem. Cały ten dzień jest jakiś dziwny.- stwierdziłam. Tutaj w tym pustym korytarzu, razem z Agnes koło mnie... łatwo było coś powiedzieć.
- Dzisiaj jak poszłam do Draco... poznałam tego Blaise'a. Nawet fajny z niego gość.- odparła po chwili. Zdziwiona popatrzyłam się na nią.
- No nie wiem... wiesz, dla mnie trudno jest patrzeć na ślizgonów inaczej.- odpowiedziałam. Chociaż miałam też inne powody, aby być uprzedzona do Zabiniego.

Przez chwilę jeszcze tak rozmawiałyśmy. Na różne tematy. Agnes co raz bardziej się przy tym uspokajała, a ja mogłam zejść na inne myśli i nie musiałam zastanawiać się nad tym co powinnam zrobić, zamiast zjedzenia obiadu. Potem wróciłam do biblioteki, Agnes wytłumaczyła, że musi wyjaśnić jeszcze jedną sprawę... i tak znowu przeszukiwałam dalej akta. Ta niedziela była wszystkim, ale na pewno nie odpoczynkiem.
Obawiałam się pójścia na górę.Nie chciałam kłócić się z Ronem. Marzyłam bardziej o przytuleniu się w jego ramiona i pośmianiu się przy kominku. Ale moja duma mówiła mi coś innego. To Ron w końcu posądził mnie o to, że przeze mnie się już nie widujemy. A to była bzdura. Poza tym... miał najpierw przeprosić Ginny.
Czekała mnie jeszcze kolacja, o czym przypominał mi pozłacany zegar wiszący na ścianie obok mnie. Za oknem zaczynało się już ściemniać, a ja nie mogłam uwierzyć jak ten czas szybko minął. Nie sądziłam, że wytrzymam tu cały dzień. Nie bez obiadu. Ale jednak się udało. Zostało mi jeszcze jakieś dwadzieścia minut. Zanurzyłam się znów w spis uczniów z roku, który sobie obliczyłam, że w tym prawdopodobnie chodziła do Hogwartu. Moja ciocia.
Znalazłam go dopiero teraz...

Ravenclaw, rok ---- , klasa pierwsza

 Ally, Anthony

Burdis, Cassandra

Cliquer, Sandra 

Diggel, Micheal 

Drummington, Nathaniel 

Flicker, Sasha 

Ferai, Catherine 

Granger, Neleni 

Jest. Mój palec zatrzymał się na jej imieniu. To nie sen. To nie koszmar. To nie ... kłamstwo. Nel faktycznie chodziła do Hogwartu. Była czarownicą. A mi nikt o tym nie powiedział. Przez wszystkie te lata...
Podenerwowana przewróciła kartkę, a moje serce zatrzymało się na chwilę, gdy zobaczyłam przy kolumnie uczniów ze Slyhterin'u dwa imiona.

Malfoy, Lucjusz 

...

Rookwood, Krystian 

Nie zobaczyła bym Krystiana, gdyby nie to, że przy imieniu była plama z atramentu. Zwracałam uwagę tylko na nazwiska, więc szukałam przy M, jak Melphis. Gdy nie odkryłam takiego nazwiska, pomyślałam, że Krystian być może był młodszy od Lucjusza. Ale nie, tu przy plamce z atramentu, widniało jego imię. Nazwisko jednak różniło się od tego, które nosił dzisiaj. Zmarszczyłam czoło. Dlaczego to wszystko musiało być takie skomplikowane i zawiłe? Rookwood to nazwisko śmierciożercy i byłego pracownika w Departamencie Tajemnic. Harry nam mówił. Więc dlaczego Krystian Rookwood? Czy on miał brata?
Sfrustrowana zamknęłam grubą księgę, i przez chwilę w powietrzy unosił się kurz. Kichnęłam.
Przynajmniej miałam teraz czarno na białym, że Nel naprawdę była czarownicą. To było teraz najważniejsze. Może reszta wyjaśni się z czasem. Zmęczona spakowałam się, wzięłam torbę na ramię i wyszłam. W oczach mi się mieniło, a głowa mi pękała. Czułam, że mogła bym zasnąć na stojąco. Mijając Wielką Salę poczułam obezwładniający zapach zapiekanek...a mój brzuch przypomniał o swoim głodzie. Weszłam do środka. Zrezygnowana usiadłam przy talerzu i zaczęłam jak najszybciej jeść. Rona nie było. W ogóle mało kto był jeszcze na kolacji. Chyba właśnie dopiero się zaczynała, albo się już kończyła. Straciłam poczucie czasu. Wepchnęłam więc dwie zapiekanki do ust, szybko przegryzając, a potem  popijając sokiem. Do łóżka. Chciałam spać. - ta myśl krążyła mi po głowie.
Wychodząc, usłyszałam za sobą głos.
- Granger.-
Odwróciłam się. Za mną stał Malfoy i trzymał coś w ręce. Moje wypracowanie. Musiało wypaść mi z torby. Spojrzałam zirytowana w dół. No tak,  nie zamknęłam jej dobrze. Wyciągnęłam więc rękę i wzięłam wypracowanie. Z ust nie chciało mi się wydobyć ani jedno słowo. Miałam uczucie, że mój mózg pracował z opóźnieniem, ponieważ... gdy kiwnęłam głową on już sobie poszedł. Całkiem zmieszana przez tak banalne zdarzenie jakimś cudem przemęczyłam się do wierzy i nie zważając na nikogo, poszłam na górę i padłam na łóżko, zamykając oczy. "Niech ten dzień się skończy..."



Minerva McGonagall już wczesnym rankiem zaczęła swoją pracę. Była zmęczona i wykończona, ale nie poddawała się. Co się zacznie , trzeba doprowadzić do końca. To już nawet nie było motto,  to była reguła. Dla niej samej reguła, która sprawiła, że zaszła daleko w życiu.
W gabinecie dyrektorskim w jednej z wielu wierzy Hogwartu, siedziała przy biurku pod portretem Dumbledore'a i przeglądała listy, które jeszcze dzisiaj kazała sobie przynieść ze wszystkich Pokoi Wspólnych. Były to listy z kategoriami koncertu artystycznego i imionami uczniów, którzy się zapisali. Dzisiaj jeszcze musiała wywiesić informację, kiedy i gdzie odbędą się spotkania poszczególnych grup. Po półgodzinnej pracy, zauważyła, że coś jest nie tak. Jeszcze raz przeczytała daną kolumnę, aby się upewnić, czy nie przeoczyła czasami....
- Albusie, chyba mamy problem.- powiedziała. Wiedziała, że były dyrektor nie spał, tylko przypatrywał się jej . To był głównie jego pomysł, ona sama nie wpadła by na taki abstrakcyjny pomysł.
- O co chodzi, Minevro?- powiedział w dobrym humorze.
- Pan Malfoy nie zapisał się na listę. Jest jeszcze kilka innych uczniów... których też brakuję, ale myślę, że to da się załatwić na dzisiejszych lekcjach. Co do pana Malfoy'a... - zaczęła... wyrażając swoje wątpliwości kręcąc głową.
- Zapewniam cie, Minevro... że wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Myślę tylko, że nie powinniśmy traktować go jak wszystkich... Szczególnie po tym co napisała  gazeta.- powiedział Dumbledore.
- Nie rozumiem. W jakim sensie nie traktować go jak wszystkich? Teoretycznie to uczeń, dokładnie tak jak wszyscy inni...- odpowiedziała Minevra odwracając się w stronę portretu.
- No właśnie w tym tkwi różnica, teoretycznie nim jest, ale... No cóż. Poczekajmy na rozwój sytuacji.- odpowiedział jej tajemniczo mężczyzna, a w jego namalowanych oczach można była dostrzec błysk. Dumbledore uśmiechał się pod nosem, a McGongall tylko westchnęła i przewróciła oczyma, zabierając się do pracy. Obawiała się, że nie zdąży dzisiaj zejść na śniadanie.


- Czy ty właśnie powiedziałaś, że zapisałaś mnie na ...taniec?- krzyknęłam przy stole, a niektórzy Gryfoni obrócili się w moją stronę. Ginny uśmiechnęła się przepraszająco.
-Ale przecież to nie jest takie złe...A poza tym, co miałam zrobić, jak zauważyłam, że wczoraj nie zapisałaś się do żadnej kategorii? Nie chciałam cię budzić, tak mocno spałaś...- tłumaczyła się przede mną ruda, patrząc się na mnie swoimi ciepłymi brązowymi oczami. Wiem, że chciała tylko dobrze. Ale ... ja i taniec? To było naprawdę nie najlepsze połączenie. Lubiłam tańczyć, to tak. Ale tak dawno już tego nie robiłam...
- Hermiono, ja też z Luną zapisałem się na taniec. Nie będzie tak źle. Chyba dobrze być z kimś, kogo się zna...- zaczął Neville, który siedział naprzeciwko nas. Ron był obok mnie i z tego co wiedziałam, naprawdę przeprosił już Ginny za swój nie wypalony komentarz. Jak schodziliśmy na dół przemilczał jednak cały czas. Postanowiłam przełamać te lody.
- Ron, a ty na co się zapisałeś?- zapytałam. Zdziwiony, że pierwsza się do niego odezwałam, podniósł głowę  i spojrzał na mnie.
- No... nie zapisałem się.- odpowiedział w końcu. Ginny pochyliła się do niego.
-Co? Przecież mówiłeś, że zapisałeś się na ten teatr. Dlatego w ogóle nie zwracałam uwagi, czy jesteś na liście...- zaczęła zdumiona. Ron tylko westchnął i krzywo popatrzył się na swoją parówkę, leżącą na talerzu.
- Tak... ale jak usłyszałem, że wy wszyscy idziecie na ten głupi taniec...nie zapisałem się w ogóle. Ja nie umiem tańczyć.- powiedział i podparł głowę na rękach. Odruchowo poklepałam go po plecach.
- Ja też nie pale się na to, żeby tańczyć...- zaczęłam. W tym momencie jakiś chłopak zaczepił Ginny i zadał jej jakieś pytanie. Znałam go z widzenia. Szczupły, wysoki ... z brązowymi włosami. Ron od razu prychnął pod nosem...
- To ten Cruse?- zapytałam, żeby Ron zajął się mówieniem.
- Taaa. Widzisz jak się do niej ślini...? Obrzydliwe.- powiedział. Przyjrzałam się im, ale nie miałam zbytnio takiego uczucia.
- Ron, zdaje się, że wydziwiasz. A teraz posłuchaj.... McGonagall na pewno już wie, że na nic się nie zapisałeś. Co wtedy wybierzesz?- zapytałam. Rozmawiałam z nim, jakoś mi szło. Wczoraj nie sądziłam, że będzie tak łatwo. Złość, rozczarowanie... nagle w ogóle tego nie czułam. Rudy podrapał się po głowie.
- No właśnie nie mam bladego pojęcia... - powiedział... i naprawdę twarz trochę mu pobladła.
- Może jakoś o mnie zapomni i nie będę musiał..- zaczął pełen nadziei. Prychnęłam i zaprzeczyłam głową.
-Ron, dobrze wiesz, że tak nie będzie. Masz dzisiaj transmutacje?-
-Chyba tak....- odparł niemrawie. Nie wiedziałam co się z nim działo, ale coś było nie tak.
-Ron, ty się dobrze czujesz?- zapytałam całkiem na poważnie, kładąc rękę na jego czole. Była chłodna, i trochę wilgotna od potu. Nie odpowiedział na moje pytanie, tylko spojrzał na swoje śniadanie i po sekundzie odsunął od siebie talerz. To nie było normalne. Ron zawsze miał apetyt. A dzisiaj nie grali żadnego meczu.
- Ron...-
-Chyba pójdę się położyć. Nie dobrze mi...- mruknął i chwiejnie wstał od stołu. Zmartwiona odprowadzałam go wzrokiem. Może powinien iść do pani Pomfrey. W tym momencie Ginny zakończyła swoją rozmowę.
- Gdzie on teraz idzie? Za chwile ma lekcje.- powiedziała ruda, widząc że Ron wychodzi z Sali.
- Mówił, że mu jest źle... Może powinnam iść i..- zaczęłam, nagle podenerwowana. Ginny tylko się zaśmiała.
- Miona, proszę cie... Poradzi sobie też bez ciebie.W końcu już jest dorosły. A ty nie powinnaś mu tak łatwo przebaczać... jesteś o wiele za miękka dla niego. - stwierdziła i zaczęła nową pogawędkę z Padmą i Nevillem. Nie potrafiłam ich słuchać.

Gdy tylko zjadłam poszłam w stronę klasy gdzie mieliśmy Obronę przed Czarną Magią. Trochę było mi głupio, zwłaszcza że ostatnie spotkanie z tym profesorem wypadło trochę... dziwnie. Krystian Melphis wcale się tak nie nazywał. A moja ciocia, Nel Granger ... chodziła z nim do Hogwartu. Zgadzało się. Także to, że Lucjusz Malfoy również był w tym samym roku tutaj. To oznaczało by, że ... prawdopodobnie wszystko to co widziałam od jakiegoś czasu, mogło być prawdą. Nawet chyba musiało nią być. Przeszedł mnie dreszcz. W takim razie, jeszcze dużo, bardzo dużo nie wiedziałam i nie rozumiałam.
Zatrzymałam się zamyślona przed drzwiami do klasy i oparłam o mur. Pamiętałam, co tydzień temu się tu wydarzyło... pamiętałam, co z tego wynikło. Pamiętałam, że Malfoy już się obudził i prawdopodobnie będzie na tej lekcji. A ja byłam sama. Nie było Harry'ego, nie było Rona. Zostały tajemnice piętrzące się w mojej głowie. Coraz więcej uczniów stawało przed klasą, obserwowałam ich. Wiem, że mogłabym dołączyć się do jakichkolwiek Gryfonów. Był na przykład Dean i jeszcze kilka osób, które znałam ... ale w moim odczuciu tak kompletnie to nie pasowało... Zawsze byłam z Harry'm i Ronem. Koniec, kropka. Poza tym i tak nie nadawała bym się teraz na rozmowę.
Krystian przyszedł dwie minuty po dzwonku. Jego szata powiewała, a jego brązowe włosy były w nieładzie i odstawały we wszystkich kierunkach. Nie sądziłam, że jest to u kogokolwiek możliwe niż u Harry'ego, ale do Krystiana Rookwooda to nawet pasowało. Nie można było zaprzeczyć, że był przystojny na swój sposób. Choć najwidoczniej miał trudności z koncentracją... bo w tym momencie wyglądał jakby myślał o wszystkim na raz.
- Wchodźcie, wchodźcie..- mówił, i czekał aż wszyscy przecisną się koło niego do klasy. Że nie byłam dosyć wysokiego wzrostu wtopiłam się pomiędzy grupkę wyższych osób. Nie chciałam, żeby zwrócił na mnie uwagę. W klasie miałam zamiar zajęcia miejsca z tyłu, gdzieś koło okna. Gdy uczniowie sprzed mojego nosa rozproszyli się po sali, zobaczyłam, że nie będzie to możliwe. Ławki i krzesła zostały przesunięte na boki, żeby było dużo wolnego miejsca w środku. Westchnęłam.
-Proszę was, abyście ustawili się teraz w półkole... przodem do mnie! Torby najlepiej zostawcie przy ścianie. Wyjmijcie różdżki.- mówił Krystian. Znowu zaczęło się zamieszanie, gdy wszyscy zaczęli zdejmować torby i kłaść je na ławkach, krzesłach i tak dalej. Potem każdy ustawił, się mniej więcej tak, że klasa tworzyła półkole wokół nauczyciela. Ja ustawiłam się koło dwóch Gryfonów, blisko okna. Torbę kładąc nie daleko mnie. W końcu rozległ się klask w dłonie, rozmowy zaczynały cichnąć.. a wszystkie pary oczu zostały wbite w mężczyznę na środku. Jeszcze dotąd nie zauważyłam ... Malfoya. Chociaż być może tu był... byliśmy dosyć dużą klasą. "Nie. Nie będziesz się oglądać. To tylko Malfoy. Tak jak zawsze." - mówiłam sobie, patrząc się z całym zaparciem na Krystiana. Chociaż to też nie było idealne, bo wtedy przypominały mi się moje wizje i ta niewypalona rozmowa w gabinecie, i ... Nel.
- No dobrze. W tamtym tygodniu pozwoliłem sobie z wami na mały eksperyment...- W klasie rozniosły sie szepty.-Chciałem zobaczyć, co się stanie. Czy naprawdę jesteście tak do siebie uprzedzeni, jak myśliwcie ..czy ty może tylko złudzenie. Chociaż tu trzeba by było zdefiniować słowo "złudzenie". Mniejsza o to... - dodał, gdy ponownie usłyszał jak klasa zaczyna rozmawiać między sobą.
-Dziś... zrobimy coś, co prawdopodobnie ... jeszcze nigdy nie robiliście. Pewnie znacie... Departament Tajemnic w Ministerstwie. Otóż ja sam w nim pracowałem. Do teraz. Nie, nie .. nic wam o nim nie opowiem. Jak wiecie... nie jestem w stanie. - ciągnął, chodząc spokojnie przed nami. Każdy ... uważnie słuchał jego słów. Umiał bardzo dobrze operować głosem. Jeżeli tego chciał, jeżeli nie rozpraszały go inne myśli...
- Wspomnienia. Przeszłość.To co się stało...- Krystian zrobił przerwę, patrząc się na nas uważnie.-Nie będę marnował energii na to, aby was uczyć tego co już umiecie. Nauczyliście się tego, bo trzeba było. Tego wymagała sytuacja. Egzaminy zdacie, wiem o tym. Ale żeby naprawdę rozumieć o co w tym wszystkim chodzi.. trzeba zmierzyć się ze samym sobą.- Znów przystanął. W pomieszczeniu panowała cisza. Ja sama słuchałam go jak zahipnotyzowana.
- Czarna Magia funkcjonuje dlatego, ponieważ... wchodzi w najgłębsze nasze zakątki. Strach, obawy... i jeszcze raz strach. Strach bierze się... z sytuacji, gdzie byliśmy bezradni. Właśnie o to chodzi w tym. żeby sprawić, abyśmy byli bezradni. Wspomnienia, to co się wydarzyło... to co nas dotknęło. To może nas osłabić, to może sprawić, że nie będziemy radzić sobie samemu ze sobą. Dlatego dzisiaj zmierzymy się ze wspomnieniami. A także z zaklęciem Imperio...- Krystian musiał przerwać, ponieważ w tym momencie drzwi się otworzyły, a do Sali wszedł Draco Malfoy. Był blady,a w oczach czaiło się coś, czego nie mogłam wytłumaczyć. Miał również szare plamy pod powiekami. Nagle w klasie było jeszcze ciszej niż przedtem. A może... ta cisza po prostu była głośniejsza. Sama nie wiem jak to określić.
- Dzieńdobry, ja...- zaczął Malfoy. Krystian przerwał mu ręką.
- O ile wiem, profesor McGonagall oczekuje cię w swoim gabinecie. Zostawiła mi wiadomość, że mam cię do niej przysłać... pana, panie Malfoy.- poprawił się mężczyzna. Gryfoni koło mnie zaczęli szeptać. Kilka ślizgonów wpatrywało się wrogo na Malfoya.
On tylko kiwnął głową ... i chwyciła za klamkę, aby wyjść.
- Jednak odciągam Slytherinie 10 punktów za twoje spóźnienie.- dodał Krystian. Usłyszałam zdenerwowanych ślizgonów za sobą. Malfoy zastygł w bezruchu po czym wyszedł, trzaskając drzwiami.
Krystian po chwili znów zaczął mówić, ale ja już nie mogłam go tak słuchać,tak jak przedtem. Dotarło do mnie jednak to, co będziemy robić na tej lekcji. Wspomnienia. Nie chciałam tego. To było ryzykowne. Co jeśli znowu jakaś wizja pojawi się w mojej głowie? Potrzebowałam czasu, nie następnych nie wytłumaczalnych zdarzeń z przeszłości. W tym momencie przypomniało mi się, że Ron nie zapisał się na ten koncert. A ja nie chciałam iść na taniec... a także nie chciałam być na tej lekcji. Podniosłam rękę w górę.
- Tak, panno Granger?-
- Przepraszam, ale właśnie teraz sobie przypomniałam, że..- co powiedzieć? Prawdę?
-  Że wczoraj dyrektorka kazała mi zgłosić się do niej w sprawie tego koncertu... - posłałam mu błagające spojrzenie. Musiał mnie puścić. Proszę. Krystian zastanowił się przez chwilę. Rozpatrywał coś i wiedziałam, że mi nie wierzy.
- Lepiej będzie jak pójdziesz po tej godzinie... Nic się nie stanie, jak stawisz się później.-powiedział wreszcie.
-Profesor McGonagall powiedziała, że mam przyjść do niej po śniadaniu. Jestem już spóźniona...- kłamałam.  Nagle zauważyłam, że mogło to tak wyglądać jakbym chciała iść za Malfoyem. Przestraszyłam się. To naprawdę nie chodziło o niego. Tylko, że naprawdę nie mogłam zostać na tej godzinie.
- Dobrze więc, proszę iść.- powiedział zrezygnowany. Złapałam torbę i nie zwracając uwagi na klasę, wyszłam.
- Dziękuje.- powiedziałam jeszcze.
Gdy zamknęłam drzwi poczułam ulgę. Nie lubiłam kłamać i czułam się w jakiś sposób źle tego powodu, dlatego też postanowiłam że od razu załatwię tą sprawę z  tym koncertem i Ronem i moim tańcem.


Zaczęłam biegnąć, nie szybko... ale jednak. Nawet nie wiem czemu, może dlatego... że chciałam pozbyć się tej nadmiernej energii w całej sobie. Może bo przez to czułam się ... wolna. Lżejsza.
Gdy dotarłam do posągu, który strzegł gabinetu dyrektorki... miałam problem. Potrzebowałam hasło. Co to mogło być? Za czasów Dumbledore'a zawsze były to słodycze. A u McGonagall? Nie miałam pojęcia.
Gdzieś miotały mi się słowa Tiary.
- Jesteście tacy sami. Nie... Nic was nie dzieli, nic was... Nie! Na Merlina. Ja chcę wejść, to pilne.- szeptałam pod nosem. - Gryfon?- zapytałam posągu, ale on się nie ruszył.
- Lew, złoto i czerwień?- próbowałam, nadal nic. Tupnęłam nogą. - Wolność!- wypaliłam, czując że to to. Miałam rację, tym razem posąg faktycznie się ruszył w bok. A przede mną ukazał się stopień. Stanęłam na nim i momentalnie poczułam, że schodzi same wiją się w górę. Dawno tu nie byłam.

Po paru sekundach stałam przed drzwiami dyrektorki. Dopiero teraz przeszła mi myśl, że powinnam poczekać, aż... Mafloy stamtąd wyjdzie. W końcu nie chciałam wtrącać się w jego sprawy. Naprawdę nie chciałam. Stałam tak więc, próbując uspokoić moje szalone serce i mój oddech. Miałam mało miejsca, a widoki też zbytnio nie potrafiły rozproszyć moich myśli, mojego podenerwowania.
Nagle czarne drzwi otworzyły się przede mną... a ja zobaczyłam Malfoya stojącego do mnie tyłem i McGonagall która zdziwiona wlepiła we mnie swoje przeszywające spojrzenie.
- Panno Granger! Co pani to robi?- zapytała dyrektorka głosem ostrym jak brzytwa. Kontem oka zobaczyłam jak portret Dumbledore'a uśmiecha się do mnie szelmowsko. Malfoy stał ciągle w tej samej pozycji. Rejestrowałam tyle rzeczy, ale sama nie umiałam się skoncentrować... na tym co powinnam teraz powiedzieć.
- Ehm. Chodzi o ten koncert...Wiem, że ma pani mnie na liście pod kategorią taniec, chodzi tylko o to...- zaczęłam, jednak nie udało mi się skończyć zdania, ponieważ Malfoy prychnął w tak sarkastyczny sposób, że nie mogłam inaczej, jak przerwać. McGonagall zbeształa go wzrokiem, po czym znów spojrzała na mnie.
- W takim razie, proszę wejść.- powiedziała, a ja przekroczyłam próg i niepewnie podeszłam bliżej, ustawiając się tak daleko od Malfoya jak tylko mogłam.
- Tak się składa, że jesteśmy przy tym samym temacie, nie prawda, panie Malfoy?- mówiła dalej dyrektorka. Chłopak nie odezwał się od razu.
- Mówię jeszcze raz... nie będę brał udziału w tym cholernym koncercie. - syknął.
- A ja mówię, panu... że to nie pan o tym decyduje. Zdecydował się pan wrócić, więc .. takie są tego konsekwencje, nie mogę pana traktować inaczej, tylko na wzgląd na pana przeszłość i że się tak wyrażę, przez te durne plotki w gazecie. Takie są zasady, trzeba je zaakceptować. Niech się pan nad tym zastanowi,  a ja w tym czasie... zajmę się panną Granger.- powiedziała do niego, odwracając się powoli do mnie. Malfoy milczał.
- Ehm..- zawahałam się, patrząc się w stronę chłopaka, który wyglądał na wściekłego.
- Proszę mówić. Słucham.-
- Przyszłam tu... ponieważ to nie ja zapisałam się na tą listę. Zrobiła to za mnie moja koleżanka, ale szczerze mówiąc, nie chciała bym pozostać w tej kategorii. W ogóle... ja nie za bardzo wiem, co wybrać.- powiedziałam.
-Widzi pani, nawet najlepsza pani uczennica, nie chcę mieć z tym nic do czynienia. To szkoła Magii, a nie dom dla...- wtrącił Malfoy. McGonagall uderzyła o stół.
-Wypraszam sobie takich komentarzy! Panno Granger... wybór w tym wszystkim nie jest taki ważny, chodzi głównie o współpracę...-mówiła, patrząc na mnie wyczekująco. Wyglądało na zmęczoną, widać było że to wszystko chciała mieć już z głowy.
- Co jest ze śpiewem?- zapytała w końcu. Spuściłam głowę, po czym znów ją podniosłam.
- Ja chyba .. raczej nie umiem śpiewać...- powiedziałam.
- No raczej..- zaśmiał się  gorzko Malfoy. McGonagall pominęła jego uwagę. Ta cała sytuacja była ... niepotrzebna i mogłam ją ominąć gdybym tylko bardziej się zastanowiła co robię... Profesorka westchnęła ciężko i zdenerwowanie.
- Czy tak trudno się na coś zdecydować?!- powiedziała w końcu, zdejmując na chwilę swoje okulary. W tym momencie inicjatywę przyjął Dumbledore w swoim portrecie.
- Spokojnie, Minevro. Myślę, że pomijamy tutaj pewien ważny fakt. Nie mogę powiedzieć, że rozumiem cię, Draco. Tego nikt nie może powiedzieć o nikim, nawet o samym sobie.  Ale myślę, że faktycznie nie ma to wiele sensu jeżeli będziesz w jakiejkolwiek grupie. - odezwał się, patrząc się na chłopaka spod swoich półksiężycowych okularach. Spojrzałam na Malfoy'a, trudno było zdefiniować jego reakcje. Nic nie odpowiedział. Profesor McGonagall obróciła się do swojego poprzednika z wielkim niedowierzaniem.
- Co to ma znaczyć, Albusie? Mówiłam, że nie ma powodu aby traktować pana Malfoya inaczej niż innych uczniów. - powiedziała roztargniona. Ja też zdziwiłam się wypowiedzią Dumbledore'a. Pomijając fakt, że  z każdym momentem czułam się coraz bardziej nieswojo w tej sytuacji. Musiałam jeszcze przecież powiedzieć o Ronie...
- Ależ oczywiście, że jest taka potrzeba! Przecież nie ma najmniejszego sensu...prowokować ludzi jeszcze bardziej. Co nie znaczy, że myślę, że mają rację... Ludzie po prostu szybko wierzą w coś, w co w ogóle nie jest prawdą. A potem obie strony wychodzą na tym gorzej niż źle...- stwierdził, patrząc się na chłopaka.
McGonagall zamyśliła się na chwilę. Po chwili spojrzała na mnie.
- Panno Granger, zdecydowała się już pani?-
Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co.
- Ja... - zaczęłam.
- Weź Granger, przecież ty nic z tych rzeczy nie umiesz. Przecież nie  przeżyła byś tego, gdyby ktoś okazał się lepszy od ciebie. - wypalił Malfoy zimnym głosem. Spojrzałam na niego oburzona. Co on miał do tego?
- A u ciebie z pewnością jest tak samo, skoro tak bardzo się temu przeciwstawiasz! Co ty w ogóle umiesz, co byś im pokazał?Może jak się gra prawdziwego śmierciożerce? Z pewnością każdy był by zachwycony!- uniosłam głos, cała drżałam. Wiedziałam, że posunęłam się za daleko.
- Panno Granger!- krzyknęła dyrektorka. - Nie dowierzam własnym uszom. Jak się pani zachowuję! Nie tego uczyłam was przez wszystkie te lata! A pan, panie Malfoy powinien trzymać język za zębami.
- Kiedy to prawda!- parsknął. Nie mogłam zobaczyć jego twarzy, ale czułam że był wściekły. Nie liczył się tu ze mną. A ja nie liczyłam, że postąpię tak pochopnie i bez zastanowienia, jakie mogą wyniknąć z tego konsekwencje. Ale człowiek jest tylko człowiekiem. Czułam też, że cierpliwość McGonagall się skończyła.
- Dobrze, więc. Widzę, że oboje jesteście uparci jak osły. Skoro twierdzicie, oboje że do niczego się nadajecie...-
- Ale...- chciałam wtrącić, dyrektorka jednak natychmiast mnie uciszyła jednym ostrym spojrzeniem.
- Nie, panno Granger. Miała pani już swoją szansę i czas do namysłu. Oboje zachowaliście się nieodpowiedzialnie, więc moim zdaniem nie zasługujecie na moją dalszą cierpliwość. Jeżeli nie pasują wam kategorie które wybrałam a także pomysł, aby współpracować z większą grupą ludzi, dobrze! W takim razie wymyślicie coś razem. Pan Malfoy nie będzie musiał się narażać na obrażające komentarze ze strony innych uczniów, chociaż jak widzę nawet to nie będzie pewne... - mówiła, a ja przez chwilę myślałam, że się przesłyszałam.
- Że co?- krzyknął blondyn, a ja nie mogłam nawet wydobyć z siebie głosu.
- Ale pani profesor... nie może pani! To naprawdę...- mówiłam, bardziej szeptem niż głosem.
- Mogę, panno Granger i właśnie to zrobiłam. Mówiłam na początku, że celem tego roku jest przełamanie barier pomiędzy domami. Slytherin i Gryffindor miał z tym problem od wieków...  W prawdzie nie wiem, czy to się uda, ale zawsze trzeba próbować, nie prawda?-
Malfoy jednak wcale nie mógł przyjąć tego do wiadomości. Z resztą ja też nie. To był jakiś kiepski żart, pomyłka, nie porozumienie, ale to nie mogło być prawdą! Ale było.
- Nie zgadzam się! Już wolę odejść z tej nieszczęsnej palcówki, niż...- deklarował Malfoy. Jednak McGonagall nie popuszczała.
- Ta nieszczęsna placówka, jak się pan wyraził ... daje panu jedyną szansę aby dostać dobrą pracę, a także aby porzucić swoje stare oblicze. Jak chcę pan żyć.? Chowanie się po kątach nie jest zbyt obiecujące. Nawet jak ma się tyle pieniędzy. W końcu one nie zagwarantują panu dobrego życia. Trzeba zapracować sobie na zaufanie innych. Jak chcę pan to zrobić odchodząc teraz? Wszyscy pomyślą, że te kłamstwa w tej gazecie są prawdą.No, ale przecież to nie ja decyduję o pańskiej przyszłości.  - powiedziała zaciskając usta.
Miała rację. Jeżeli teraz odejdzie, wszyscy kompletnie go skreślą. Będzie o wiele ciężej wydostać się z tej dziury oszczerstw i opinii innych.
Malfoy nic się nie odezwał, widocznie potrafił jeszcze racjonalnie myśleć. Mimo wszystko... nie mogłam sobie wyobrazić pracy z nim. Gdyby wtedy tylko się nie odezwał... wtedy wybrała bym coś i nie była skazana... na to aby z nim wytrzymywać.
Nastąpiła cisza. Wiedzieliśmy, że nie miało sensu się już przeciwstawiać, chociaż w każdym z nas buzowała złość. Pewnie było by lepiej, gdybym wtedy została na tej  lekcji. Te wizje były by lepsze od tego.
- Skoro już sobie to wyjaśniliśmy... Przejdę do wymagań. - zaczęła dyrektorka patrząc się na nas. - Po pierwsze, przygotujecie coś razem. Nie obchodzi mnie co to będzie, ma się tylko nadawać do pokazania na koncercie tydzień przed Bożym Narodzeniem. Możecie ćwiczyć gdzie chcecie, jednak ...co tydzień jeden z was odda mi krótkie streszczenie tego co robiliście podczas tych godzin. Myślę, że to na tyle...Ach, cieszę się, że pan już wrócił do zdrowia i  proszę nie zapomnieć, że robię tu wielki wyjątek... -
- Tak, najbardziej głupi wyjątek o jakim w życiu słyszałem..- odparł Malfoy z kpiną i odwrócił się w stronę wyjścia. Ja miałam jednak  jeszcze jedną sprawę.
- Pani profesor..  bo Ron, on... się nie zapisał.- powiedziałam, próbując zebrać myśli w całość. Próbując nie przewrócić się na miejscu.
- Proszę się o to nie martwić, z panem Weasley'em jeszcze porozmawiam. Do widzenia, panno Granger.- powiedziała krótko, a mi nie pozostało nic innego niż sobie pójść.

Złapałam drzwi jeszcze w ostatnim momencie i wyszłam. Tak, a za drzwiami. stał oczywiście Malfoy. Postanowiłam, że nie będę zwracała na niego uwagi. Nie chciałam po raz drugi wybuchnąć, a to z pewności by się stało gdybym tylko spróbowała coś powiedzieć.
Próbowałam więc zapomnieć o tym, że przez te parę sekund, które potrzebowały te schody jadące w dół ... stał koło mnie Malfoy, z którym od tego tygodnia miałam coś... stworzyć! Prychnęłam pod nosem, oczy wbite w dół. Tam przynajmniej widziałam tylko jego czarne buty.
- Wyglądasz jakbyś miała się zaraz rozpłakać. Zawsze masz takie słabe nerwy?- usłyszałam kpiący, ale jednak już spokojny głos chłopaka. Dotarliśmy na dół dokładnie w tym momencie. Nie chciałam dać się kolejny raz sprowokować. Wyszłam i jak najszybciej potrafiłam zaczęłam iść w stronę... no właśnie, miałam teraz tak po prostu wrócić do klasy? Właśnie ją chciałam ominąć!
- Ej, Granger... Ty się mnie boisz?- zawołał za mną. Zatrzymałam się. Wdech i wydech, Hermiono.
- Nie, Malfoy. My się po prostu nie ... lubimy, zapomniałeś? - powiedziałam nawet się nie odwracając.
- Mam też nadzieję, że wiesz... iż to była twoja wina.- dodałam po sekundzie przerwy. Nie chciałam słuchać żadnych odpowiedzi, nie chciałam dyskutować. Po prostu...
- To chyba już jest nieważne... niczego to nie zmieni.- powiedział, a ja nie byłam pewna czy się nie przesłyszałam.
- No tak. Niczego.- odparłam pod nosem i poszłam na przód.



Komentarze

  1. Hehehhe ;D
    Problmey w Raju RON, trzymaj sie bo draco nadchodzi :D

    I jest w twoim opowiadaniu Nott?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty