XIV. Rozdział - Początek
Otworzyłam
oczy i westchnęłam z ulgą przypominając sobie, iż dzisiaj
była sobota. Nareszcie weekend. Serce jednak przystanęło na
chwilę, jak przypomniała mi się cała sytuacja. Odliczanie.
Odliczanie do przebudzenia Draco. Szósty dzień. Za jeden
dzień nie będzie co odliczania.- pomyślałam i od razu
skarciłam się w myślach. Nie. Wszystko będzie dobrze. W końcu z
tego co udało mi się dowiedzieć, Draco też jest zamieszany w tą
przepowiednię. Nie może po prostu wszystko przespać! Nie, on się
obudzi. Jutro. A teraz mimo soboty powinnam wstać. W pokoju było
już bardzo jasno. Wczoraj na dobre wyszło słońce. Dzisiaj witało
wszystkich bardzo promiennie. Aż za promiennie. Dobra,
Agnes. Wstajesz. - rozkazałam sobie.
Przeciągając
się, zobaczyłam, że pokój, który dzieliłam z Cathy, Valerią i
Cho był pusty. Szybko więc wstałam i zaczęłam ubierać się w
pośpiechu. Nie lubiłam być ostatnią, która wychodzi z pokoju .
Moje włosy były w opłakanym stanie, prawie nie odskoczyłam od
lustra jak się zobaczyłam. Po pierwszym strachu , wypowiedziałam
bardzo pożyteczne zaklęcie, a włosy po chwili ułożyły się
prosto na moje ramiona. Jednak nadal coś nie pasowało. Proste
włosy. Zawsze je tak nosiłam? Trochę ... nudno. Może dzisiaj w
bibliotece znajdę jakieś zaklęcie na ciekawszą fryzurę. Na razie
musiały takie zostać. Jeszcze raz popatrzyłam się na siebie i
uśmiechnęłam lekko. Zobaczyłam moje zielone oczy i już
wiedziałam co tu nie pasowało. Nie chodziło o fryzurę. Po
prostu... jakoś taka sztywna byłam. Od przyjazdu się nie ruszałam,
nie tańczyłam. No właśnie! Ostatni raz tańczyłam po
przeczytaniu listu od Narcyzy. To wtedy. Przyjeżdżając tu...
kompletnie zapomniałam o tym. Zapomniałam o sobie. Przez Draco i
Hermionę. Przez całe to nowe życie. - Klasnęłam
energicznie w dłonie i zaczęłam się ruszać. O, tak. Brakowało
jeszcze muzyki. Ach. W Beauxbatons oprócz Magii, mieliśmy też
zajęcia dodatkowe, tak jak taniec, śpiew i teatr. Dopiero teraz,
zauważyłam czego mi brakowało przez te wszystkie dni. Tańca. Ale
jak tu tańczyć? Westchnęłam i na koniec uśmiechnęłam się do
siebie lekko. Tak źle nie będzie.
Pospiesznie
zleciałam stromymi drewnianym schodkami do Pokoju Wspólnego.
Stanęłam przy wejściu, jak zobaczyłam sporą grupkę osób
stojącą przy tablicy ogłoszeń. Zmarszczyłam czoło. Co mogli
takiego ciekawego ogłosić? Minęłam więc fotele z niebieskimi
obiciami, regały i okna wychodzące na błonia. Słońce
faktycznie bardzo wysoko stało już na niebie. Co ja tak
długo spałam? Zbliżyłam się do tablicy i pierwsze co
zobaczyłam, były skrzywione miny większości uczniów. Ujrzałam
Olivera, który był chyba najbardziej niezadowolony z nich
wszystkich. On zazwyczaj na wszystko był optymistycznie nastawiony.
Teraz naprawdę byłam zaciekawiona.
-
Oli, co jest? To rzadkość, widzieć cię takiego skrzywionego. -
powiedziałam, próbując ujrzeć tą "nieszczęśliwą wieść".
Chłopak koło mnie prychnął tylko niezadowolony.
-
Daj spokój. McGonagall na starość upadła na głowę. Jesteśmy w
Hogwarcie, a nie w.... jakimś domu wariatów.- odparł
zniechęcony. Koło mnie coraz więcej uczniów zaczęła rozmawiać
i się oburzać.
-
Nie, tego to za wiele!-
-
Chyba sobie jaja robi. Nie będę tego robił! Jestem czarodziejem, a
nie...-
-
To są jakieś żarty. Nikt na to nie pójdzie -
Mówili
oburzeni. Dobra, a teraz naprawdę chciałam wiedzieć o co tu
chodziło.
-Przepraszam.-
zaczęłam mówić i przepychać się do przodu. Niektórzy
dobrowolnie ustępowali mi miejsca, a niektórzy kompletnie nie
reagowali. Wreszcie dopchałam się do przodu. Zaczęłam czytać.
Związku
z koncertem artystycznym, który częściowo odbędzie się w święta
Bożego Narodzenia jak i pod koniec tego roku szkolnego, mam
przyjemność ogłosić wam kategorie tego wydarzenia. Każdy z
uczniów ma obowiązek zgłosić się do jednej kategorii, w
zależności od waszych zainteresowań. Po zgłoszeniu, odbędzie się
spotkanie z ludźmi z danego kierunku . W każdej kategorii odbędzie
się podział na parę grup, gdyż jest nas bardzo wiele. Każda
grupa wybierze osobę prowadzącą. Ta osoba powinna posiadać
doświadczenie w tej dziedzinie, a także pomysł na projekt. Każda
grupa przygotuję własny występ. A teraz kategorie:
- Śpiew
- Taniec
- Teatr
- Muzyka
Grupy
mogą współpracować z grupami innych kategorii. (Śpiew i Muzyka,
Muzyka i Taniec... itd.)
Próby
będą odbywać się zawsze w soboty i niedziele. Dokładna data i
miejsce spotkania dla każdej kategorii będą wywieszone wkrótce.
Proszę zapisać się do jutrzejszego dnia (8. wrzesień, niedziela)
na liście. Każdy jest do tego zobowiązany.
Na
koniec najważniejsza informacja ze wszystkich: Udział w tym mogą
brać wyłącznie osoby od czwartej klasy wzwyż.
Pozdrawiam,
Minerva
McGonagall,
dyrektorka
szkoły Hogwart
Gdy
doszłam do ostatniej linijki nie mogłam już wytrzymać. Klasnęłam
spontanicznie w dłonie i pisnęłam z radości. Większość osób
już wyszło lub po prostu siedziało w fotelach i przy stołach
nerwowo ze sobą rozmawiając. Niektórzy jednak posłali mi
zdziwione spojrzenia. Tak, zdziwione. Krukoni słynęli z tego iż
byli bardzo tolerancyjni. Dlatego też byli tylko zdziwienie i nie
posyłali mi zabójczych spojrzeń. Całe szczęście.
-
Agnes, ciebie to ...cieszy?- zapytał z niedowierzaniem Oliver. Byłam
tak zalatana w tym tygodniu, że zapomniałam sobie o tym koncercie i
o tym co mówiła McGonagall w pierwszy dzień szkoły. Z radości
nie mogłam nawet nic powiedzieć. Pokiwałam tylko głową
uśmiechając się od ucha do ucha. Tak, naprawdę wszystko będzie
dobrze. Będę mogła tańczyć! O mamuniu! Odwróciłam się do
Olli'ego i złapałam go za ręce.
-
Tak. Tak. Tak. Ciesze się. Aż za bardzo. Merlinie! Magnifique,
magnifique!- powtarzałam, a Oli patrzył się na mnie z szokowanym
spojrzeniem. Próbowałam się uspokoić, ale nie mogłam. Puściłam
go i ruszyłam w stronę pokoju po rzeczy. Gdy zeszłam z powrotem
siedział na jednym z foteli i ... strugał w drewnie. Jego Hobby.
-
Oli... czy śniadanie się już skończyło?- zapytałam, a on
podniósł oczy od swojego dzieła.
-
Ehh... raczej tak. Jest już po dwunastej. Ale możesz zejść do
kuchni, te skrzaty zawsze mają coś pod ręką.- powiedział
niemrawie i zaczął strugać dalej. Już chciałam lecieć, ale
przystanęłam.
-
Nie martw się tym tak. Na prawdę nie interesuję cię żadna
kategoria?- zapytałam. Oliver tym razem nawet nie spojrzał na mnie.
-
Nie o to chodzi. Nie ważne. Idź już.- odezwał się tylko.
-Oliver.-
-
Agnes, idź po prostu... - powtórzył. Co mu się działo? Nie
wiedziałam, ale może będzie lepiej, jak zostawię go w spokoju i
spróbuje później dowiedzieć się o co chodzi. Wychodząc,
podeszłam do tablicy i wielką radością wpisałam imię pod
kategorię: Taniec. Oprócz mnie zapisała się Cho i dwie dziewczyny
których nie znałam osobiści. Wzruszyłam ramionami, poprawiłam
torbę na moim ramieniu, drugą ręką sprawdzając, czy miałam
wszystko co potrzebowałam. W końcu wyszłam. Na korytarzu poczułam
się wolna. Nikt na mnie nie patrzył, nikt nie obserwował...
zaczęłam podskakiwać. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo mi
tego brakowało. Ruchu. Tańca. Siebie. Tamtego wieczoru przez mój
zrozpaczony taniec... zostawiłam go tam, a teraz... teraz znów go
odzyskam. Mój taniec. Fajna ta McGonagall. Uśmiechnęłam się i
podskakując jak wariatka biegłam dalej. Zrobiłam pirueta i ... o,
Merlinie! Prawie upadłam, zapominając, iż mam pod nogami śliski
marmur. No tak.
Po
pierwsze: Nie miałem pojęcia, czy będzie to funkcjonowało. Zamek
przebudowano po wojnie, ale miałem nadzieje, iż to jedno tajemne
przejście zostało zachowane. Modliłem się o to. Gdybym był
zrównoważonym człowiekiem, który umiał by pracować grzecznie na
swoim miejscu, pewnie taka myśl w ogóle nie przyszła by mi
do głowy. Ale ja nie byłem zrównoważonym, racjonalnym
człowiekiem, grzecznie zajmującym się swoim sklepikiem w wiosce
Hogsmead przy Hogwarcie. Nie, ja byłem bratem Freda. George. A Fred
nigdy nie usiedział by na miejscu. A na dodatek, dzisiaj było tak
nudno. Wstałem , zszedłem na śniadanie i ubrałem się. Czekałem
na klientów, ale nikt nie przyszedł. Nikt ze szkoły. Jeszcze nie
mieli wypadu. Jest to oczywiste, iż jak się jest samemu i ma się
czas, a ja naprawdę miałem go zanadto, za dużo się myśli i ma za
dużo pomysłów.
A
wracając do tego drugiego: Nie miałem pojęcia do jakiego domu ją
przydzielili. Nie odpisała mi. Odpowiedź Rona dostałem dzisiaj.
Wypad dopiero za tydzień. Teraz trenuję. Zacząłem się śmiać,
gdy wyobraziłem sobie drużynę Gryffindoru bez nas. Fred,
byliśmy najlepszymi graczami jakich Godryk widział. Co oni bez nas
teraz zrobią? - myślałem i szedłem korytarzem. W sumie
mógłbym wejść oficjalnie do zamku, McGonagall na pewno by mnie
nie zatrzymała. Ale czy to by wtedy było tak ekscytujące? Eh, nie.
Szedłem dalej i zacząłem zastanawiać się co takiego ma w sobie
Agnes, że sprawiła iż poczułem się znów żywy. W końcu...
przeniosłem się do Hogsmead i teraz maszerowałem w stronę zamku.
Nie mając pewności, czy ją spotkam czy nie. Była nawet bardzo
duża szansa, iż raczej jej nie znajdę. Mogła być w Pokoju
Wspólnym jednego z domów. Mogła być wszędzie. Weź,
George. Naprawdę idziesz tam tylko z jej powodu?- usłyszałem
ironiczny głosik, bardzo przypominający mi Freda. Od jego śmierci
tak miałem. Często słyszałem to, co prawdopodobnie by w danym
momencie powiedział. tak serio idziesz tylko do Agnes mój dżordżu
! Tu tak zwana Verrsace z tej strony. Ale się ciesze ze Lora
coś napisała Ale no wracajmy do tekstu. Oj, Fred, bracie. Tak
bardzo mi ciebie brakuję! A ona jest taka inna. Ma w sobie tyle
energii, że mam ochotę spotykać ją cały czas. Chcę się
przekonać, że naprawdę nic mi się nie przyśniło. Chcę się
przekonać, że są tacy ludzie jak ona. Roześmiani, pozytywni i
napakowani entuzjazmem. Chcę się przekonać, że ją sobie nie
wymyśliłem. Dlatego szedłem teraz tym korytarzem.
*
Siedziałam
w bibliotece. Ron już od dziesiątej fruwał na boisku. Westchnęłam.
Tak bardzo mu na tym zależy, że widzimy się prawie tylko dwa razy
dziennie, na obiedzie i kolacji. Na śniadaniu nigdy nie ma go zbyt
długo. Bierze tosta w rękę i nie ma go. A przecież nie mamy razem
lekcji. Brakowało mi go. Już, teraz w tym momencie. Ja też
zajmowałam się nauką i odrabiałam lekcję... tylko że było tak
pusto! Tak bez sensu. Już nie mogłam odnaleźć się w nauce tak
jak kiedyś. Przed wojną. Teraz też mnie to wszystko interesowało,
ale... odkąd byłam z Ronem zaczęły odzywać się też inne
życzenia, pragnienia. Jak byliśmy przyjaciółmi było to normalne,
że czasem nie spędzaliśmy tak dużo czasu ze sobą. Chociaż teraz
zaczęłam mięc wrażenie, że wtedy było go o wiele więcej
niż teraz... Nie, nie myśl tak. W następnym tygodniu jest
nabór. Musi ćwiczyć. - mówiłam sobie w myślach.
Spojrzałam z powrotem na książkę i przeczytałam zdanie na którym
się zatrzymałam. A potem jeszcze raz, bo nie mogłam się
skoncentrować. W końcu zdenerwowana zamknęłam książkę i
odsunęłam ją od siebie. Nic z tego nie będzie.-
stwierdziłam i spojrzałam w okno. Niebo było zachmurzone, ale
gdzie nie gdzie przebijało się słońce. Słońce. Właśnie.
Bardzo mi go brakowało. Dwa dni temu byłyśmy z Agnes na błoniach
i cieszyłam się z okazji na spacer. Było wtedy tak przyjemnie.
Odwiedziłyśmy Hagrida. Uśmiechnęłam się, przypominając sobie
minę Agnes, gdy go zobaczyła. Jednak w końcu wyszło na to, iż
bardzo dobrze się ze sobą rozumieli. Hagrid był nieco zmartwiony,
jak opowiedziałam mu o Harry'm, a jeszcze bardziej jak powiedziałam,
że do tej pory nie dostaliśmy od niego żadnego listu. Harry, gdzie
ty teraz jesteś...
Zauważyłam,
że bardzo mi go brakowało. Czułam taką wielką dziurę. Byłam ja
i Ron, ale to nie to samo. Może dlatego z Ronem jest na razie tak
jak jest. Brakuję mu Harry'ego i próbuje się czymś zająć. Tylko
mi przecież też go brakuję! Spróbowałam sobie przypomnieć,
kiedy ostatni raz poczułam to niesamowite uczucie... To co czułam
podczas wyprawy i wojny i które narastało we mnie przez wszystkie
te lata. Tak ona nadal gdzieś było. Jednak coraz dalej. Ron był
przez tyle lat moim przyjacielem, a teraz jest moim chłopakiem...
Jakie to jest wszystko dziwne było. Zaprowadziłam Agnes też na
boisko, tam faktycznie spotkaliśmy Rona. A ja patrząc się na te
latające miotły, nie mogłam inaczej, jak przypomnieć sobie o
mojej utraty przytomności... i pierwszej takiej dziwnej wizji. Nadal
nie miałam pojęcia o co tu chodziło. Byłam w bibliotece i mogła
bym zacząć szukać coś na ten temat. Jednak tak naprawdę, bałam
się trochę. Nigdy o czymś takim nie słyszałam, jednak wiadome
było... że coś dziwnego się ze mną działo. W mojej głowie
pojawił się obraz Malfoy'a stojącego przy ścianie. Miał wtedy
takie spojrzenie... jak ja. Jakby coś widział. Ale przecież to nie
mogło być możliwe. Nie mogło. Te myśli mnie wykańczały.
Westchnęłam, przypominając sobie jeszcze dodatkowy kłopot.
Koncert McGonagall. Tak, był to dobry pomysł... ale ja miałam z
nim lekki problem. Nie wiedziałam na co się zapisać, do niczego
nie czułam się zbyt zdolna. Niczego tak naprawdę przedtem nie
robiłam, oprócz paru lekcji baletu jak byłam małą dziewczynką.
Jednak to wszystko. Ado jutro trzeba było się zapisać, a ja nie
miałam pojęcia. Ron widząc ogłoszenie fuknął tylko z
dezaprobatą, wyzywając naszą profesorkę od zwariowanej staruchy,
która straciła rozum po wojnie. Oburzyłam się oczywiście, a
wtedy Ron po prostu pokręcił głową i wyszedł. Latać. Teraz to
ja parsknęłam.Można było mieć zamiłowania, ale... ja przecież
też byłam w tej szkole. A mimo to i tak nie potrafiłam skreślić
tego uczucia w moim sercu. Kochałam go i wierzyłam, że będzie
lepiej. W końcu to dopiero był pierwszy tydzień. Hermiono,
nie panikuj! - rozkazałam sobie biorąc głęboki wdech.
Nic mi to nie pomogło, ponieważ w następnej chwili przypomniałam
sobie mamę i tatę. Gdzie oni byli? Co robili? Czy kiedykolwiek
przywrócę im pamięć? Przez wakacje nie miałam na to jeszcze
dosyć siły. Może po tym roku szkolnym. Zamrugałam powiekami,
chcąc wstać... i znów to poczułam. O nie.
Okno było otwarte, do pokoju wlatywało świeże powietrze. - Nel. Proszę wytłumaczmy to sobie. Nie możesz, nie zrobisz mi tego.- mówił ktoś przytłumionym głosem. Kobieta stojąca przy oknie stała odwrócona tyłem, patrząc się w dół. - Krystian. To nie ja. Taka cena była za to wyznaczona. Ja nigdy nie mogłam się zakochać. Rozumiesz? Ani w tobie, ani w Lucjuszu. Nie powinnam. Teraz... już wszystko jedno. Mogłabym ci o wszystkim powiedzieć, ale co byś z tego miał? Nic. Czego mam ci nie zrobić? - zaśmiała się smutno i odwróciła się. Miała połyskujące karmelowe włosy, które zakręcały się na końcu. - Nie mów, że... to wszystko było na nic. Że... nie miało sensu. A teraz...ty chcesz...- mówił mężczyzna. - A miało to sens? Przyznaj sam...zaproponowałam ci przyjaźń, chociaż dobrze wiedziałam, iż byłeś we mnie zakochany. A także wiedziałam, że nie będę w stanie cię tak pokochać, jakbyś chciał. To było dla mnie oczywiste, Tian. Byłeś ... marzeniem wielu dziewczyn wtedy. A ty... zakochałaś się akurat we mnie. We mnie...- powiedziała szeptem. - Nie pójdziesz do niego.- powiedział Krystian, patrząc się na nią błagalnym wzrokiem. Nel znów odwróciła się na wpół do okna, patrząc się na zewnątrz.- A co mi zostało?- wyszeptała. Krystian pokręcił mocno głową.- Nel, on ma się ożenić. Z Narcyzą. Każdy o tym wie. Poza tym... on myśli, że nie żyjesz.- powiedział. - Wytłumaczę mu...-
Wdech.
Wydech. Nie. Wdech. Wydech. Nie. To tylko... coś głupiego. To nie
mogło być prawdą. Au. Chwyciłam się za głowę. Strasznie mnie
zabolała.Oparłam się o stół, oczy nadal miałam zamknięte. Nie.
Na Merlina! O co tu chodziło? Nel? Lucjusz? Narcyza? ... KRYSTIAN?
Czułam się tak, jakbym napiła się jakiegoś eliksiru, po którym
dostaję się halucynacji. Nie rozumiałam niczego. Powinnam
naprawdę, poszukać w książkach... Hermiona! Opanuj się!
Nawet jeśli znajdziesz coś w książkach... One ci w tym wypadku
nie pomogą. Czy tak?- Nie wiedziałam. Ale... i tak nie
miała bym pojęcia, gdzie czegoś szukać. Zajęło by mi to wieki.
A ja potrzebowałam odpowiedzi teraz. W TYM MOMENCIE.KONIECZNIE.
Czułam, że inaczej naprawdę mogłam dostać załamania nerwowego.
To nie było normalne. Nie było. Po jeszcze kilku wdechach i
wydechach, schyliłam się po torbę, zarzuciłam ją na ramię i
szybko wybiegłam z biblioteki. W tym zamku znajdowała się tylko
jedna osoba, która mogło mi to wszystko albo wytłumaczyć, albo i
nie. A wtedy miała bym dowód na to, że zwariowałam. Nie
wiedziałam co było by lepsze. Jakby okazało się to prawdą,
zwariowała bym naprawdę. A jeżeli już straciłam zmysły, no to
cóż. W sumie na jedno wychodziło.
Skierowałam
moje kroki na piętro i pomimo, że serce biło mi jak oszalałe, a
ja miałam ochotę najchętniej zawrócić, to i tak szłam
dalej. Dalej. Aż zatrzymałam się przed pewnymi drzwiami. Stałam
jeszcze kilka sekund, próbując się uspokoić. Jednak na próżno.
Podniosłam więc rękę i... zapukałam, zbierając odwagę.
*
Przez
chwilę było ciemno. Za długo. W zasadzie po jednym wspomnieniu,
pojawiało się zaraz następne, przynajmniej tak mi się do tej pory
wydawało. Ale teraz było dłużej ciemno. Podjąłem próbę
obudzenia się, ale nie, oczywiście. Nie dało się. Miałam
odczucie jak bym z każdym wspomnieniem zanurzał się coraz
głębiej i głębiej w takiej ciemnej, przytłaczającej mazi.
Czasem czułem się jakbym miał się zaraz udusić. Może było by
to lepsze, od tego ciągłego przeżywania. Chciałem krzyknąć, że
już zrozumiałem. Żeby już przestało. Że WIEM. Wiem, co źle
zrobiłem. Ale nie. Krzyknąć też nie mogłem. Pieprzyć to
wszystko. Miałem tego dość.
No,
już zaczęło się coś pojawiać. Znowu.
Tym
razem jednak od razu wiedziałam, iż nie było to moje wspomnienie.
Nic co przeżyłem sam. Po pierwsze nigdzie mnie nie było, a po
drugie... nie czułem tym razem uczuć innych. Tylko po prostu to
widziałem. Na chwilę odetchnąłem. Ale trwało to krótko.
Zobaczyłem młodego mężczyznę w dłuższych blond włosach. Mój
ojciec. Jak był młody. W ogrodzie. Pięknie tu było.
Szedł wzdłuż przystrzyżonych wysokich żywopłotów. Nagle
stanął... A przed nim była dziewczyna. Miała kręcone włosy,
wąski nosek i brązowe oczy. Uśmiechnęła się na widok mego ojca.
Jego reakcji jednak nie widziałem.
-
Czekałam.- powiedziała.
-
Wiem. Musiałem tylko...- odezwał się mój ojciec. Dziewczyna tylko
pokręciła głową i zmarszczyła czoło. W tym momencie bardzo mi
kogoś przypomniała, ale nie miałem pojęcia kogo.
-
Nie tłumacz się. W końcu... trzeba zachować te pozory.- odparła
zamyślona. Ojciec tylko kiwnął głową.
-
Granger, ja...- zaczął. A ja myślałem przez chwilę, że się
przesłyszałem. Chciałem tak myśleć. Ale wiedziałem, że nie
mogłem się przesłyszeć. Nie tutaj. Co do cholery? Spojrzałem na
dziewczynę. Zacząłem szukać mimowolnie podobieństwa.
-
Ja nie wiem co ma być dalej. Wiesz, że muszę... tą roślinę... -
mówił. Ona tylko tym razem pokiwała lekko głową.
-
Wiem. Dam ci ją.-powiedziała w końcu. Mój ojciec się zdziwił.
-
Jak to?- Dziewczyna podeszła bliżej i wzięła jego rękę. A ja...
czułem się jak ostatni idiota, patrząc się na coś takiego.
Uśmiechnęła się lekko, a ja już nie miałem wątpliwości. Były
tak podobne do siebie. Ale... jak? Nie rozumiałem. Mój Ojciec? Jak
ją poznał?
-
To mój ostatni rok w Hogwarcie.- powiedziała w końcu. Teraz to już
w ogóle nie mogłem pojąć. W Hogwarcie? Popatrzyła się na
niego...
-
Zrobię to. Dam ci ją. Wszystko mi już jedno. - Mój ojciec obrócił
ją teraz tak, że mogłem lepiej widzieć ich obu. Jego twarz... a
raczej wyraz jego twarzy powalił by mnie z nóg, jakbym w tym
momencie posiadał coś takiego jak ciało. W życiu nie widziałam
tyle uczucia w oczach mojego ojca. To było... jak jakaś
fatamorgana. Jak by wsadzili w ciało mojego ojca jakiegoś innego
człowieka. Ujął jej twarz w ręce. Dla mnie było to tak
niepojęte, że nie byłem w stanie nawet myśleć. Po prostu
obserwowałem.
-
Dlaczego... akurat ty.- powiedział cicho i oparł czoło o jej.
Zrobiło się ciemno.Na nowo. Już nie było miejsca na użalanie się
nad sobą. W myślach ciągle krążył mi ojciec i ta dziewczyna.
Granger. GRANGER. Ojciec który.. wpajał mi przez lata wyższość
krwi, sam jako młody chłopak zakochał się w szlamie. Co za
absurd! To nie mogło być prawdą! A jednak było i ja o tym
wiedziałem. Ta dziewczyna...i mój ojciec. Razem. A on patrzył
się na nią... jakby była jego jedynym skarbem na tej ziemi.
Takiego go nie znałem. Nigdy nie poznałem takiego... i chyba już
nie poznam. Chciałem myśleć dalej... ale teraz pojawiło się
następne wspomnienia. Tym razem moje. Dziwnie, ale poczułem ulgę
być znowu w "świecie" w którym wiedziałem o co chodzi.
No dobra, nie wiedziałem. Ale już to przeżyłem kiedyś. To było
coś innego, jak "czyjeś" wspomnienia...
*
Przystanęłam
przy drzwiach nowego profesora od Obrony przed Czarną Magią.
Uniosłam rękę i zapukałam, moje serce biło przy tym jak szalone.
Nie mogłam się już wycofać.
-
Już idę...- usłyszałam głos. Stałam cała sparaliżowana, w
ustach miałam tak sucho jak na pustyni, a w głowie pustkę. Drzwi
się otworzyły, a ja natknęłam się na spojrzenie Krystiana
Melphisa. Zobaczyłam jego zdziwienie i poczułam jak cały
sztywnieje w miejscu. Po chwili jednak otworzył usta. Nie usłyszałam
z nich żadnego słowa. Skoro on nie mógł nawet normalnie zacząć
rozmowy, będę musiała zacząć pierwsza. Nawet jak wiedziałam, iż
kompletnie nie miałam pojęcia od czego zacząć.
-
Przepraszam pana profesora, ale muszę pana o coś zapytać. -
wyparowałam, patrząc mu się w oczy. To nie jego się obawiałam,
tylko tego co mogło okazać się prawdą. On jedynie odsunął się
od drzwi i wpuścił do środka. Jakby to było takie oczywiste, że
uczennica, która nawet jeszcze nie miała z nim lekcji przychodziła
do jego gabinetu, aby się czegoś zapytać. W tygodniu mieliśmy
jedynie dwie godziny obrony przed Czarną Magią, ze względu na to,
iż byliśmy już w ostatniej klasie i w sumie posiadaliśmy już
wszystkie umiejętności. Weszłam do pokoju i niepewnie stanęłam u
boku biurka, na którym leżały rozpostarte papiery, listy, kilka
zdjęć i książeczka.Ujrzałam zdjęcie leżące obok książeczki
i zakręciło mi się w głowie, gdy spostrzegłam tam dziewczynę.
Profesor szybko podszedł i schował wszystko jednym
machnięciem różdżki. Ja jednak i tak odwróciłam się wcześniej
od jego zbioru rzeczy. Nie chciałam się zbyt dokładnie wpatrywać.
Bałam się. Chciałam uwierzyć, że tylko mi się przewidziało. Na
pewno mi się przewidziało. Wzięłam głęboki wdech....
-
Chciałam...porozmawiać.- wydusiłam z siebie, patrząc się na
dywan.
-
Nie ukrywam, że jestem zaskoczony. Słucham, panno Granger.-
odezwał się w końcu. Czułam jednak, że był tym bardziej
przejęty, niż starał się pokazać.
-
Może sobie usiądziesz?- zapytał.
-
Nie.- powiedziałam szybko, potrząsając w tym samym momencie głową,
nadal nie patrząc się na niego. Westchnął, po czym odwrócił się
do okna i otworzył je o kilka centymetrów. Poczułam świeże
powietrze i od razu poczułam się lepiej. Mój umysł powoli znów
zaczął przypominać sobie, jak się funkcjonuję.
-
Czy mówi coś panu imię : Neleni Granger?- zapytałam w końcu i
wbiłam wzrok w jego plecy. Gwałtownie zastygł w bezruchu. Aha.
Moje serce szalało teraz. Przymknęłam powieki, próbując się
uspokoić.
-
Skąd... profesor ją zna? Co o niej wie?- zaczęłam pytać dalej
drżącym głosem. Czułam jak coś we mnie się przełamuję. Ta
historia po tylu latach ... rozgrzebana. Zaczęłam sobie
przypominać. Wspomnienia o domie nad jeziorem. Róże. Nel którą
tak kochałam jako dziecko. A potem jej zniknięcie. Po prostu...
zniknęła. Policja dała sobie spokój już po jednym miesiącu. Jej
dom najpierw przewrócili do góry nogami, a potem poszli. Bezradni.
Zostawili świństwo i się zmyli. A ja już od dziesięciu lat tam
nie byłam. W tej chwili usłyszałam ciężki wdech Krystiana.
-
Dlaczego... skąd wiesz, że mam z nią coś wspólnego?-
zapytał. No i teraz miałam problem. Jak miałam powiedzieć mu o
tym co widziałam? Jemu, obcemu dla mnie człowiekowi. Ja, ja sama
nie mogłam pojąć tego, sama się tego bałam. Do siebie nawet
ciężko mi było się przyznać, iż coś takiego widzę. Ale nie
było innego wyboru... Albo wyjdę teraz i nie powiem już nic więcej
i będę zadręczać się tym do końca moich dni, albo się
przełamię i powiem.
-
Od jakiegoś czasu... widzę dziwne rzeczy. W niespodziewanych
momentach... urywa mi się film i widzę nagle jakąś scenę. Ludzi,
rozmowy. Trochę tak jak wspomnienia z myślodsiewni, ale bardziej
żywe, realne. Jak bym tam stała, była przy tym. - zaczęłam
trochę nie pewnie. Nie śmiałam spojrzeć na niego. Jego reakcja
... jej też się obawiałam.
-
Kiedy to się zaczęło? Kiedy zdarzyło ci się to po raz pierwszy?-
zapytał skoncentrowany. Pomyślałam o moim upadku z miotły i o
pierwszej "wizji".
-
W ostatnie dni wakacji.- odpowiedziałam i teraz poczułam się
nagle taka słaba, że musiałam usiąść. Opadłam na fotel w
pobliżu i spojrzałam w stronę Krystiana. Nie patrzył się na
mnie, ale w bok. Czoło miał zmarszczone, jakby nad czymś mocno
rozmyślał.
-
Dzisiaj zobaczyłam.. coś, co naprowadziło mnie na pana. -
zaczęłam. Nadal nie odrywał spojrzenia od podłogi.
-Pan
tam był. Z moją ciocią, Nel. W jej domu. Mówiła coś o
Hogwarcie... Ale to przecież niemożliwe, ona była mugolką! Jak
mój tata, jej brat. - mówiłam w panice. To wszystko zaczynało
mnie przerastać. Z tego co tutaj widziałam, Krystian faktycznie
zdawał się znać moją ciocię. Ale...to niemożliwe, czy nie?
Mężczyzna popatrzył się na mnie, dosyć smutnym spojrzeniem.
-
Her....Panno Granger, to prawda. Znałem Nel. - powiedział powoli,
jakby zastanawiając się nad tym ile może jeszcze mi powiedzieć.
Czekałem aż powie coś więcej, ale ilekroć otwierał usta, znów
je zamykał.
-
Ale czy to znaczy, że to co...widzę...jest prawdą? To się
naprawdę stało? - zapytałam szeptem, nie mogąc uwierzyć. Czułam,
że zaraz stąd ucieknę. Przy tych pytaniach Krystian również
długo się zastanawiał.
-
Nie wiem. Ale...- zaczął. Wstałam z fotela. Jego tajemnicza
postawa zaczynała doprowadzać mnie do szału.
-
Jeżeli pana tam widziałam, i jeżeli pan faktycznie znał Nel... to
czemu miało by to być nieprawdziwe co tam widzę?- zapytałam się
wyzywająco. Chciałam konkretnych odpowiedzi. Już. Inaczej byłam
gotowa rzucić krzesłem o ścianę. Mężczyzna pokręcił jedynie
głową i spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
-
Posłuchaj, proszę i nie przerywaj. Nie wiem co oznaczają te wizję.
Ale prawda jest taka, że znałem Nel. Ona chodziła do Hogwartu, to
również jest prawdą. Chciałbym powiedzieć ci wszystko co wiem,
ale w tym momencie nie mogę. Proszę zaufaj mi. Tak będzie
najlepiej. - powiedział siląc się na spokój. W jego oczach
zobaczyłam ból. Nic nie rozumiałam. Ten człowiek był ojcem
Agnes, równocześnie znał moją ciocię, która miała być
czarownicą. Merlinie! A na dodatek wiedział więcej, wiedział...ale
nie chciał mi powiedzieć, chociaż miałam do tego prawo. Jeszcze
przez chwilę na siebie patrzyliśmy. W końcu podniosłam swoją
torbę i skierowałam się ku drzwiom.
-
Dobrze. W takim razie, nic tu po mnie, profesorze. Do widzenia!-
fuknęłam, starając się o grzeczny ton. Na próżno. Z tego
wszystkiego wynikało również, iż... Krystian mnie znał.
Przynajmniej wywnioskowałam to z jego zachowania i odnoszenia się
do mnie. Ale... jak? Wiedział coś o Nel? Gdzie była? Dlaczego
nigdy nie powiedziała mi o tym, że była czarownicą? A w tej wizji
przecież mówiła też o Lucjuszu! LUCJUSZU. Czy to chodziło o ojca
Malfoy'a? Nie. Nie. Nie. To było tylko jedno wielkie
nieporozumienie. Czułam jak wszystko we mnie buzowało. Czułam
narastającą panikę, która zawsze przejawiała się wtedy, gdy
czegoś nie rozumiałam, nie pojmowałam. BO TO PRZECIEŻ NIE BYŁO
DO POJĘCIA!
*
Zatrzymałam
się przed wielkim oknem z witrażem. Moje radosne skoki zaprowadziły
mnie prosto do skrzydła szpitalnego, gdzie ta radość została
nieco zagłuszona niepokojem. W środku jednak wyczuwałam, że
będzie dobrze. Musiało. Po prostu musiało. Zostałam przy nim
krótko. Krzyknęłam "Draco jutro się budzisz,
inaczej nie będziesz w drużynie Quidditcha!", wiedziałam że
nabór odbywa się w następnym tygodniu. A Draco wyglądał na
dobrego gracza. Uśmiechnęłam się, byłam w bardzo dobrym
nastroju. Sama nie wiedząc dokładnie czemu.
Teraz
znajdowałam się na którymś piętrze i patrzyłam się na witraż.
Niedawno wysłałam listy do domu. Nie wiedziałam co napisać, ale
trzeba było. Etienne, rodzice, brat... to wszystko brzmiało dla
mnie teraz jak inny świat. Mimo wszystko, to było moje miejsce.
Czułam to. Nie było mi łatwo. Ale kto obiecywała kiedy- kolwiek,
że będzie? Mój pokój...i moje roztargnione opuszczenie Francji.
Etienne który zapłakał. Mój tata. Mama. Siostry i brat. Jedynie
kot przyjechał tutaj ze mną, teraz pewnie spał na jednym z
szafirowych foteli w Pokoju Wspólnym. Podobało mu się tutaj. A mi?
Ah.
Znowu
to poczułam. Nie.
Za
późno...
- Narcyza, zostaw mnie po prostu.Odejdź- odezwał się chłopak stojący przy kominku. W Pokoju Wspólnym panował półmrok. Ogień powoli pożerał ostatnie kawałki drewna. W całym pomieszczeniu było pusto. Zegar wskazywał w pół do pierwszej. Dziewczyna w prostych blond włosach stała niedaleko chłopaka, trzymała się kurczowa w pasie. - Tian. Mogę ci powiedzieć, nic z tego nie wyjdzie. Ona nigdy nie będzie mogła być z nim. Nasze rodziny od lat umówiły się, że Lucjusz wyjdzie za ... mnie. Jeśli ją kochasz... zrób coś, do cholery.- mówiła dziewczyna. Kosztowało ją to bardzo wiele, widać było to po jej oczach. Wyrażały ból, ale i tak to mówiła. Tian zdenerwowany pokręcił głową. - Nie mów mi co mam robić! Nie rozumiesz? Ja nie mogę NIC zrobić. To nie we mnie się zakochała. Znam ją trochę. Ona chcę być z nim, chociaż nie wie... o tym wszystkim. Nie mogę tego przerwać. To jest niemożliwe... za daleko to zaszło. A ona mi nic nie mówiła wcześniej. Na Merlina, jak bym tylko wiedział!- krzyczał. Narcyza niepewnie podniosła rękę... i dotknęła policzka chłopaka. - Krystian. Dlaczego życie musi być takie zawikłane?- wyszeptała. Chłopak zdziwiony popatrzył jej w twarz. Stali teraz bardzo blisko siebie. Dziewczyna już zamknęła oczy.- Nie wiem... - wydusił z siebie po czym pocałował ją zdenerwowanie i pełen złości. Dziewczynie wydawało się to nie przeszkadzać... oddała pocałunek.
-Agnes?-
usłyszałam głos nade mną. Otwarłam oczy. Siedziałam skulona na
ziemi.
-Co?
Jak? Gdzie ja jestem?- powiedziałam, aby coś z siebie wydusić. W
głowie nadal widziałam moją młodą matkę całującą się
z ... Krystianem. Zaczęłam niekontrolowanie szlochać. Było mi
zimno. Skuliłam się jeszcze bardziej. Poczułam ciepłe ręce na
moich ramionach, chciały mnie podciągnąć, ale ja nie chciałam.
Krzyknęłam i złapałam się za głowę. Ktoś coś mówił do
mnie. Jakieś słowa. Ale ja nie mogłam, nie mogłam się
skoncentrować. Była tylko myśl i ten obraz i wiedza, że on jej w
ogóle nie kochał. Tylko się nią pocieszył, wykorzystał.
Zaczęłam wyć. Coś nie wytłumaczalnego się ze mną działo, a ja
nic na to nie mogłam poradzić. Nie wiedziałam, że płakałam...
dopóki ktoś nie otarł mi twarzy. Dopóki nie poczułam
słonego smaku na ustach. I znowu ten głos...
-
Co się dzieję? Agnes? No już... - Znałam go. Ale nie chciałąm.
Nie chciałam i nie mogłam mu odpowiedzieć. W środku coś pękło.
Ciągle ten obraz. Narcyza. Krystian. Ktoś mnie podniósł,
zauważyłam to tylko dlatego ponieważ nie czułam już zimnej
posadzki. Ktoś trzymał mnie mocno. Mocno. On tak ... ją pocałował.
Mocno i bez krzty miłości.
-
Cham!- krzyknęłam, nie wytrzymując. Nie chciałam być noszona.
Nie chciałam. Chciałam na ziemię. Zaczęłam się wiercić i walić
rękami o czyjeś plecy.
-
Cholerny chamie! Jak mogłeś to zrobić!- wrzeszczałam poprzez łzy
nie widząc nic. Gdzieś w środku sama siebie pytałam dlaczego tak
bardzo mnie to bolało, dlaczego tak bardzo mocno zareagowałam. Ale
to nie było istotne... to były jakieś echa. Nic na czym mogłam
się skupić. Płakałam, krzyczałam.
-
Puść! Muszę, muszę... coś zrobić! Daj mi go tutaj! No już! -
*
Byłam
zszokowany. Niosłem zwariowaną Agnes na plecach, starając jej nie
upuścić. Było to trudne, ciągle mnie biła i wierciła się. Nie
mogłem jej w takim stanie zostawić na korytarzu. Gdy skręciłem w
ten korytarz, najpierw nie mogłem uwierzyć mojemu własnemu
szczęściu. Jednak w tej chwili gdy ją zobaczyłem przy tym witrażu
na środku korytarza, upadła na kolana. Przez chwilę w ogóle nic
do niej nie docierało, jakby była głucha i ślepa. Dopiero potem
zaczęła mówić, krzyczeć... płakać. Nie miałem pojęcia co się
z nią działo. Miałem nadzieję, iż nie miało to nic do czynienia
ze mną. Ta dziewczyna kompletnie nie była podobna do tej którą
spotkałem na Pokątnej. Znaczy tak, to była ona... Ale co w nią
wstąpiło?-
-Cham!-
krzyczała. A ja naprawdę myślałem, że nie dam rady donieść jej
tam, gdzie planowałem. Miałem kilka kroków do ściany, za którą
znajdował się pokój życzeń, gdy nagle wykręciła mi się z rąk
i z hukiem upadła na posadzkę. Zdążyłem jeszcze ją podtrzymać,
aby nic sobie nie zrobiła. Od razu wyrwała się z mojego uścisku i
zwiła na ziemi. Wyglądała na wariatkę. Gorzej, wyglądała jak by
straciła zmysły. Westchnąłem. Co mogłem zrobić?
Nie
mogła przecież tak nagle zwariować. Musiał być jakiś powód.
Ale nie to było teraz najważniejsze...Po pierwsze musiałem ją
zaciągnąć do tego pokoju, a po drugie... musiałem ją przywołać
do siebie. Wydawała się znajdować kompletnie w innym świecie.
Nieobecna.
Na
razie zostawiłem ją tam gdzie leżała, podchodząc do ściany.
Trzy razy mocno myśleć nad tym czego potrzebuję. Nie musiały
być to słowa, tylko mocne pragnienie...
Odetchnąłem
gdy zobaczyłem drewniany drzwi ukazujące się w ścianie.
Podbiegłem do Agnes, która wyglądała teraz tylko jak wykończona
psychicznie, podniosłem i wszedłem do Pokoju.
Było
przytulnie, nie za jasno, nie za ciemno. Przede mną stało łóżko,
było dosyć duże. Na podłodze leżał turkusowy dywan. Były
jeszcze dwa okna i szafka z lustrem. Wyglądało na pokój
dziewczyny, co mnie nieco zdziwiło. Chociaż...Pokój pewnie
przystosował się do potrzeb Agnes. Spojrzałem na nią. Miała
zapłakane czerwone oczy i patrzyła się gdzieś w dal, mamrocząc
pod nosem francuskie przekleństwa. Delikatnie położyłem ją na
łóżku. Nie zareagowała. Teraz tylko patrzyła przed siebie, ból
i nienawiść w oczach. Co ją tak zdenerwowało? Czułem się
bezradny. Nie wiedziałem co zrobić. Nie znałem jej, ale czułem...
coś dziwnego. Jakby mój ból już był mniej ważny. Po raz drugi
zapomniałem o sobie. Po śmierci Freda czułem tylko siebie, tylko
mój ból i smutek. Nie było nic innego. Do rozsądku przywołał
mnie ten wypadek Hermiony. Ale to było automatyczne. Uratowałem ją.
Ale to było oczywiste. Tutaj... naprawdę zapominałem o sobie. Gdy
ją zobaczyłem.. taką zwariowaną, taka zwijającą się na
ziemi... wszystko inne wyblakło. Teraz z resztą też. Siedziałem
przy niej i czekałem. Nic innego mi nie pozostało.
Wyciągnąłem
chusteczkę i wytarłem jej nos z którego dosłownie ciekło. Potem
policzki. Usta, które nadal się ruszały. W tym momencie zakaszlała
i jakby się obudziła... Powoli ruszyła głową i zobaczyła mnie.
Zmarszczyła czoło. Jej oczy nadal były czerwone.
-
George.- powiedziała zaskoczona, stwierdzając. Uśmiechnąłem się
lekko.
-
Agnes.- odpowiedziałem.
-
Mój Boże. - wydusiła i zapłonęła rumieńcem. Zaczęła patrzeć
wszędzie tylko nie na mnie. Machałą rękami, ocierała oczy. W
końcu wbiła wzrok w kołdrę.
-
Nie wiem... Ja. Jej. Ale mi głupio. To, to...w- zaczęła.
Wtedy zrozumiałem, że coś ją musiało tak bardzo przejąć, iż
mnie nawet nie zauważyła. Przez cały ten czas. Nagle kompletnie
nie interesował mnie ten powód.
-
Pssst.- powiedziałem i zatkałem jej usta. Jej wzrok był przerażony
i zmieszany. Wziąłem rękę.
-
Ale ja ...- zaczęła ponownie.
-Tak,
zachowywałaś się jak opętana, jednak najwyraźniej ci przeszło.-
stwierdziłem dosyć poważnie patrząc się w jej oczy.
-
Tylko nie rób tego więcej, inaczej ktoś z mniejszym humorem
niż ja pewnie zamknie cię w Mungu. - dodałem wykrzywiając usta do
uśmiechu. Nie chciałem dać jej poznać, jak bardzo mnie
przestraszyła swoim zachowaniem. Na razie sama musiała dojść do
siebie. Widząc jej lekki uśmiech poczułem ulgę.
-
George... jak ty się tu znalazłeś?- zapytała w końcu. Podrapałem
się po głowie.
-
Załóżmy że znam kilka tajemnych przejść.- oddałem. Kilka minut
siedzieliśmy w ciszy, ale było to przyjemne. W końcu Agnes
zobaczyła moją chusteczkę na łóżku.
-
Wyglądałam ohydnie, prawda?- wyszeptała zakłopotana. Zaśmiałem
się. To oczywiste, iż dziewczyny najpierw myślą o tym, a dopiero
potem martwią się wszystkim innym.
-
Z czego się śmiejesz?- zapytała, nie rozumiejąc. Jej policzki
nadal były zaróżowione. Patrzyłem się na nie jak na najbardziej
interesujące odkrycie w całym świecie. Dużo dziewczyn rumieniło
się, gdy z Fredem zaczepialiśmy je gdy byliśmy jeszcze w tej
szkole. Ale... to było z Fredem. To było celowe, umyślne. Teraz
byłem sam i w ogóle nie miałem na celu tego, aby się speszyła.
-
Dziewczyny zawsze myślą o tym jak wyglądają. Jakby to by było
najważniejsze na świecie.- odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Agnes popatrzyła się na mnie ostro. O, już powoli wracała
do siebie.
-
No ale to nie zmienia faktu, iż wyglądałam strasznie.-
odpowiedziała, odwracając ode mnie twarz. Przewróciłem oczyma.
-
Tak. Owszem. Cała twoja twarz była mokra, oczy spuchnięte i
czerwone. Z nosa ci się lało. Istotnie wyglądałaś gorzej niż
gnom. - zacząłem. Agnes potraktowała mnie srogim spojrzeniem.
Mówiłem dalej.
-
Ale nie to mnie przestraszyło, Agnes. Tylko to, że zachowywałaś
się jak ... psychicznie chora. Biłaś mnie i krzyczałaś. Nie
wiedziałem co się z tobą dzieję.- przyznałem w końcu. W tym
momencie zobaczyłem kolejny łzy spływające po jej policzku. O,
nie. Jednak przygryzłem się w język.
-
Przepraszam. Nie wiem co we mnie wstąpiło... Ja. Ja chciała bym to
wytłumaczyć, ale nie umiem.- szlochała znowu, wyglądała przy tym
tak biednie i słabo, że najchętniej znów bym ją podniósł i
przytulił, aby się nie rozpadła na kawałki. Po chwili zaczęła
wstawać...Zaskoczony podniosłem głowę.
-
Merlinie, co ja tu robię. Tylko zajmuję ci czas. Przecież ja cię
w ogóle nie znam. Nie powinno mnie tu być. Nie. Masz ważniejsze
rzeczy na głowie, niż wariatki które krzyczą i płaczą. Poza
tym... my się nie znamy!-powiedziała jeszcze raz dobitniej i wstała
z łóżka, kierując się do drzwi. Nie. Nie chciałem takiego
obrotu sytuacji. Wstałem i gdy już miała wychodzić, złapałem ją
za rękę. Obróciłem do siebie. Nie miałem pojęcia czemu to
robiłem, to działo się impulsywnie. Miała rację, widzieliśmy
się po raz drugi w życiu... jednak nie zmieniało to faktu,
po co tak naprawdę przyszedłem tutaj. Do zamku.
-
Draco miał rację. Jestem wariatką.- powiedziała, próbując się
wyrwać. A co się ze mną działo? Dlaczego ... co to było za
uczucie we mnie? Dlaczego nagle trzymałem jej ramiona w moich
rękach?
-
Agnes, czekaj. Jak myślisz dlaczego tu przyszedłem?-zapytałem się
jej prosto w oczy. Były zielone i załzawione. Ciągle
próbowały się na mnie nie patrzeć.
-
Nie wiem. Właśnie o to chodzi. Zabrałam ci czas... Nie musiałeś
mnie tu przynosić. Nie musiałeś na mnie patrzeć i wycierać mi
nos! Nie musiałeś mnie brać na ręce jak cię biłam! My
widzieliśmy się jeden raz...!- mówiła wysokim głosem. Zamknąłem
oczy, zbierając się w garść. Otwarłem je.
-
Właśnie, nie musiałem. Ale to zrobiłem. Przyszedłem tutaj.
Patrzyłem jak wariujesz i na twój ohydnie cieknący nos! Tak, nie
musiałem. Ale to zrobiłem. A to dlatego... bo od początku chciałem
spotkać się z tobą! - powiedziałem. Jej oczy patrzyły się na
mnie poirytowanie. Westchnąłem i puściłem ją, czując, że teraz
mi już nie ucieknie.
-
Moje życie straciło sens, odkąd nie ma Freda. Tak, mam
rodzinę i przyjaciół... i tak dalej. Ale to było dla mnie za
mało. Fred był dla mnie moją drugą połówką. Dopełniał mnie,
a ja jego. Teraz nagle go nie ma. Przez cały ten czas czułem taką
pustkę. Brakowało mi tego.. jego energii. Przez przypadek
zrozumiałem jednak, że ... nie ma sensu też zamykanie się w domu.
Więc otwarłem ten durny sklep, a wtedy... przed moimi drzwiami
siedziałaś TY.- próbowałem jej wytłumaczyć, chociaż dobrze
wiedziałem, że polegnę. Nie zrozumie mnie. Popatrzyłem się w jej
stronę.
-
Nie wiem czemu, ale... masz coś w sobie, co mi go przypomina.
Znaczy... wtedy jak byłaś u mnie w sklepie, po raz pierwszy od
wojny poczułem się lekki i mogłem się śmiać. Znów byłem sobą.
- dokończyłem. Przez chwilę Agnes nie mogła wydobyć z siebie ani
jednego słowa. Wiedziałem, że mnie nie zrozumiała. To brzmiało
tak, jakbym chciał nią zastąpić Freda, ale nie o to chodziło. To
nie tak.
Agnes
podeszła do mnie jednak i... przytuliła mnie. Moje serce
przystanęło. Tak, znów to czułem. To dopełnienie, ten spokój
którego nie mogłem znaleźć tak długo. Poczułem smutek, który
tamowałem. Ten zdrowy smutek. Łzy spłynęły mi po twarzy. Nie
dużo, ale jednak. Czułem się uwolniony. Poczułem lekki zapach
cytryny i kremu.
-
Pokaże ci coś. - powiedziała tylko i złapała mnie za rękę,
ciągnąc do wyjścia. Poszedłem za nią.
*
Pędziłam
przez korytarz, nie mogłam teraz wrócić do Pokoju Wspólnego, za
bardzo byłam zdenerwowana. Szłam aby się uspokoić. Nie udawało
mi się. Nie widziałam tego, co mijałam. Gdzie byłam, było
zupełnie nie istotne. Mój rozum, moje racjonalne myślenie
próbowały poukładać wszystko w jedną logiczną całość. Ale to
była syzyfowa praca. To tak jak by ktoś chciał posprzątać
kurnik. Nic by to nie dało, za chwilę było by to samo Pięknie,
nawet dobrych metafor nie umiałam wymyślać.
-Hermiono,
spokojnie. Będzie dobrze. Wcale nie zwariowałaś. Nie zwariowałaś.-
powtarzałam, ale nie uspokajało mnie to ani trochę. Krystian
Melphis coś wiedział. Wiedział, ale nie miał zamiaru mi
powiedzieć. A ja miałam prawo do tego! Przez dziesięć lat nic nie
słyszałam o Nel. A teraz... nagle widzę jakieś wspomnienia.
Zaśmiałam się. Teraz rozumiałam Harry'ego. Mogłam sobie
wyobrazić jak to było widzieć coś ... co przeżyła inna
osoba. U niego to był Voldemort, to było logiczne. Byli połączeni
przez to, iż Harry sam w sobie nosił kawałek duszy Voldemorta. Ale
u mnie? Jakim cudem? Jak to możliwe, że zaczęłam teraz widzieć
to co przeżyła Nel? Dowiadując się przy tym, iż była
czarownicą. Dlaczego mój tata nigdy mi o tym nie powiedział?
Przecież...wtedy kiedy dostałam list, mogli o niej wspomnieć. Ale
nie. Jeżeli była czarownicą, to dlaczego do jej zniknięcia... nie
żyła w tym świecie? Dlaczego udawała, iż jest mugolaczką?
Chowała się w domu? Potrząsnęłam głową. Jeszcze ta sprawa z
Lucjuszem! Teraz nie mogłam mieć wątpliwości. Musiało chodzić o
ojca Draco Malfoy'a. Ale z tego by wynikało, że była w nim
zakochana i ... Merlinie, chciała z nim być, pomimo,że wiedziała
o jego małżeństwie z Narcyzą. Czułam się jak idiotka. Przez
tyle lat myślałam, że wiem mniej więcej jakie kto miał
relacje i że... jest tak na jak to wszystko wygląda. A teraz...
wychodzą rzeczy które nawet nigdy nie była bym w stanie sobie
wyobrazić, nawet jeśli by mi ktoś podał jakiś trunek
halucynacyjny! Krystian, Agnes i Narcyza. Nel i Lucjusz. Głowa
zaczęła mnie boleć. Nie patrzyłam się przed siebie, dlatego też
nie zauważyłam postaci skręcającej w mój korytarz. Nie
chcący ją szturchnęłam. Przeprosiłam pod nosem i chciałam już
iść dalej, gdy ten ktoś mnie przytrzymał.
-
No, no. Dzień dobry, Granger. Piękny dzień, prawda? A ty taka
zamyślona chodzisz sama po zamku... - usłyszałam ciepły, niski
głos. Podniosłam głowę i spojrzałam prosto w twarz Zabiniego.
Nie wiedziałam jak się zachować. Był ślizgonem i kiedyś należał
do złej strony. No właśnie, kiedyś. Zapamiętałam
jego postawę w Wielkiej Sali w pierwszy dzień szkoły. On nie
miał problemu z zaczęciem rozmowy. Był wyluzowany, chociaż w jego
oczach dostrzegłam niepokój.
-
Nie patrz się tak na mnie. Nic ci nie zrobię.- powiedział, lekko
wykrzywiając usta. Wiedziałam, iż mówił prawdę.
-Skoro
cię tu spotykam, mogę od razu z tobą pogadać. W sumie... i tak
miałem to w planie.- stwierdził. No dobrze, nie przesadzajmy. To
jednak był ślizgon! Uniosłam zaskoczona brwi.
-
Ach, tak?- zapytałam niby pewna siebie, chociaż tak naprawdę byłam
tylko bardzo poirytowana. Uśmiechnął się.
-
Tak. Spokojnie. Może...- rozglądnął się wokół... jakby szukał
jakiegoś dobrego miejsca. Czekałam.
-
Może po prostu przejdźmy się kawałek. - stwierdził i zaczął
iść przed siebie. Korytarze świeciły pustkami, większość
uczniów była na błoniach lub w Pokojach Wspólnych. Niepewnie
poszłam za chłopakiem.
-
Hermiona Granger. - wypowiedział moje imię, kiwając głową.
-
Muszę powiedzieć, że zaskoczył mnie twój ... akt w Wielkiej
Sali. -
-
Nie sądziłam, że ktoś zauważył od kogo to wyszło.- oddałam,
nie wiedząc do czego zmierza.
-
Ach. Jestem bardzo spostrzegawczym człowiekiem. Chciałem tylko
powiedzieć, ... nie wszyscy ślizgoni pozostali takimi jakimi byli
kiedyś. - mówił szarmanckim głosem. Przewróciłam oczyma, stał
się owszem milszy, jednak pozostał sobą. Nie było tajemnicą, że
przez te wszystkie lata uważano go za jednego z najprzystojniejszych
i pociągających chłopaków w szkole.
-
Dobra, Zabini. Do rzeczy.- upomniałam go. Nie miałam ochoty na tą
rozmowę, nie mogłam się skoncentrować.
-
To może mówmy sobie od razu po imieniu? Będzie przyjemniej .-
powiedział i podał mi rękę. Spojrzałam na nią, nie wiedząc co
zrobić Przypomniałam sobie słowa McGonagall i Tiary. W końcu
chwyciłam jego dłoń.
-
W takim razie... Blaise.-
-
Hermiono.- powiedział z uśmiechem.
-
Wydaję mi się, że nieźle upadłeś na głowę. Jest to
niemożliwe, żeby ślizgon stał się taki...- mówiłam. Blaise się
zaśmiał.
-
Taki miły? No tak. Każdy reaguję na to inaczej. Draco na przykład
wyrzucił mnie za próg, gdy w wakacje do niego przyszedłem.
Nie mógł znieść mnie takim. Spodziewałem się tego.- opowiadał,
a ja nie mogłam rozszyfrować do czego zmierza.
-
Nie rozumiem... - zaczęłam. Jednak przerwał mi.
-
Widzisz, Hermiono. Jesteś jedną z tych osób, które mają
poważanie w tej szkole. To dla nas, ślizgonów jest dziwne. Zawsze
my, arystokraci... rządziliśmy wszystkim. Teraz to się zmieniło.
Myślę, że tak jest ciekawiej. Kiedyś tylko byłem zapatrzony w
swój dom i w status krwi. Jakie to głupie było!Ale dobrze...
Chodzi o to, że masz wpływ na ludzi, co potwierdził twój akt w
Sali. Na pewno wiesz w jakim stanie jest Draco...- mówił dalej, a
ja już powoli traciłam ochotę go słuchać. Był miły, ale
czułam, że coś ode mnie chcę. Nie podobało mi się to.
-
Blaise.-
-
Czekaj, daj mi skończyć- wtrącił. - Wiesz, co się z nim stało,
byłaś tam. Wiem, że cię nienawidził i to chyba ze wzajemnością.
Nie dziwię się. Ale...gdy się obudzi, a jestem pewien, że to
nastąpi... będzie mieć strasznie ciężko. Rozumiesz? Nie
przyjechałem do Hogwartu ekspresem, dopiero na drugi dzień Błędnym
rycerzem. Nie chciałem ukończyć szkoły, ale dowiedziałem się,
że Draco wrócił... dlatego ja też wróciłem. Zrozum, wiem jak
teraz jest w Slytherinie... Nott przejął wszystko. Wszyscy są
przeciwko niemu. A z innymi domami nie będzie miał prościej, o ile
się nie mylę. - skończył. Przez chwilę panowała cisza. Czekał
aż się odezwę.
-
Co w związku z tym? Co ja, szlama, którą przezywał przez całe
swoje życie tutaj, może zrobić?- zapytałam sarkastycznie.
Pokręcił głową i schował ręce w kieszeniach. Pachniał na
kilometr wodą kolońską.
-
Hermiono, Hermiono... Czy ta twoja mądrość nagle gdzieś znikła?
Nie wiesz, że ludzie mogą się zmienić? Trzeba im dać szansę.
Proponował bym tylko, abyś... nie traktowała go tak jak kiedyś.
Zastanowiła się trochę. Masz wpływ na ludzi wkoło ciebie. Po
prostu bez ciebie nie uda mi się zrobić z niego człowieka. -
zadeklarował, a ja prawie nie wybuchłam śmiechem, tak absurdalne
było to, co właśnie do mnie mówił.Tego było za dużo. Za dużo
na dzisiaj. Koniec.Zatrzymałam się i stanęłam przed nim.
-
Przepraszam, Blaise. Ale ... ja nie wiem jak na to
wpadłeś i brzmi to bardzo abstrakcyjnie. Malfoy być może się
zmieni, ale... to nie dzięki mnie. Nie wiedziała bym jak... Dlatego
myślę, że nie mogę ci pomóc.Dziękuje za rozmowę.- powiedziałam
i odwróciłam się od niego idąc w kierunku schodów. Mogła bym
się założyć, że Blaise właśnie teraz się uśmiechał pod
nosem. Merlin wie dlaczego.
-
Nie to nie. Ale ja zawsze miałem dobre przeczucie, Hermiono. Nigdy
mnie jeszcze nie zawiodło. A to jest bardzo ważna charyzma w
Quidditchu. Zawsze wiedziałem gdzie rzucać. Nigdy nie chybiłem.
Każdy mój rzut kończył się bramką!- wołał za mną. A ja
wchodząc do góry zastanawiałam się nad tym, czy świat do reszty
nie upadł dziś na głowę. " Rzuty, przeczucie... Kim ja
byłam? Piłką do gry? "- A niech to!
Weszłam
do Pokoju ponieważ nie miałam ochoty błądzić po błoniach.
Musiałam usiąść i zacząć coś robić, a nie ciągle myśleć. Cały
świat dzisiaj wariował. A przecież miało być spokojnie,
normalnie. Zaśmiałam się, w Hogwarcie najwyraźniej nigdy
nie mogło być spokojnie. Zawsze coś musiało się dziać i
zadziwiać człowieka. Opadłam na czerwony, miękki fotel niedaleko
kominka i podkuliłam nogi. W ten sposób nie przestaniesz
nad tym myśleć.- upomniałam sama siebie i zignorowałam
to ostrzeżenie. Nie chciało mi się schodzić z fotela, było
tak przytulnie. A ja po prostu chciałam się skulić i zapomnieć o
tym wszystkim. Zamknęłam oczy i próbowałam skoncentrować się
tylko nad odgłosem trzaskającego drewna w kominku. Już lepiej....
-
Co za idiota! Jak można być takim niezrównoważonym palantem!-
krzyczał ktoś na całe gardło. Westchnęłam. Ron.
-
Ron, uspokój się.- odezwała się Ginny. Zacisnęłam jeszcze
bardziej powieki, chcąc nie słuchać....
-
A w ogóle..Dlaczego akurat TY jesteś kapitanem drużyny, co? Jesteś
ode mnie młodsza, na Merlina! Mogłaś mi powiedzieć, że..-
oburzał się dalej. Napięłam mięśnie, chciałam SPOKOJU. Ale
nie, bo akurat teraz Ronald Wielki chciał urządzać sobie
awanturę ze swoją siostrą. Może jak bym była w innym humorze,
potrafiłabym ich uspokoić...ale teraz sama byłam zła. Wszystko
dzisiaj było nie takie jakie powinno być. Czułam, że zaraz mogę
wybuchnąć.
-
Przepraszam bardzo, Ronald... ale nie chciałam cię denerwować.
Musiałam to zachować dla siebie, inaczej zareagował byś dokładnie
tak jak teraz! Poza tym... Cruse to nie palant, to jeden z
najlepszych graczy jaki się do nas zgłosił i nie zamierzam go nie
przyjmować tylko dlatego, ponieważ TY masz z nim jakieś
widzi-mi-się ! - odkrzyknęła Gin. Jeszcze bardziej skuliłam się
na fotelu, przygryzając wargę.
-
Ach, tak? Najlepszy gracz...też mi sobie! On nawet nie potrafi
odróżnić znicza od kafla! On zgłosił się tylko dlatego
ponieważ na ciebie leci!-
Nastała
chwila ciszy. To nigdy nie wróżyło nic dobrego. Powoli podniosłam
się z fotela. Ginny właśnie zamieniała się w furię.
-
Jak MOŻESZ coś takiego do mnie mówić! NIE MOŻESZ ZNIEŚĆ TEGO,
ŻE TO JA JESTEM KAPITANEM, a nie TY! CRUSE ZŁAPAŁ DZISIAJ
dziesięć na dziesięć piłek, ty tylko osiem! A ja dałam ci
jeszcze drugą szansę!- krzyczała.
-
Dobre mi sobie... oficjalny nabór i tak jest dopiero w następnym
tygodniu! - odparł Ron.
-
A, PRZYPOMNIAŁ SOBIE. PIĘKNIE. A TERAZ ZEJDŹ MI Z OCZU BO NIE MOGĘ
NA CIEBIE PATRZEĆ!-
-
TY NA MNIE? MAM NAPISAĆ HARRY'EMU JAK SIĘ DZISIAJ DO NIEGO
SZCZERZYŁAŚ?- Nie. tego było już za wiele. Wiedziałam o tym.
Wstałam.
-
RON IDŹ NA GÓRĘ, JUŻ! - krzyknęłam i posłałam mu
spojrzenie. Chwilę wahał się jeszcze.
-
Nie będziesz mi się tu dalej kłócił! Na górę, w tym momencie!-
-
A kim ja do cholery jestem, żeby dać sobą rządzić, co?-
parsknął, po czym skierował się do schodów. Gdy poszedł,
podeszłam do Ginny, która teraz stała cała sparaliżowana i
patrzyła się gdzieś w dal. Jej twarz była cała czerwona, a oczy
zaczynały lśnić. Objęłam jej ramię. Cała się trzęsła.
-
No już. Wiesz, jaki on czasem potrafi być.- powiedziałam cicho.
Spojrzała na mnie.
-
Wiem. Ale szczerze? Mam tego dość. Tydzień już ćwiczymy, a on
zachowuję się jak małe dziecko! A to co teraz powiedział...-
urwała i zaczęła szlochać. Pięknie, Ronald. Dlaczego
tobie brak kompletnego wyczucia!- pomyślałam i
przeklęłam Rona w duchu.
-
Próbuję wszystkiego, aby ta drużyna miała ręce i nogi, ale odkąd
Ron dowiedział się, że to ja jestem kapitanem, ciągle próbuje
się wtrącać. Nie wiem co w niego wstąpiło. Wiem, że brakuję
nam Harry'ego, ale ... jakoś trzeba żyć. On nawet nie potrafi
sobie wyobrazić, jak bardzo mnie to boli. Kiedy widzę drużynę
automatycznie muszę myśleć o nim. Nie wiem gdzie jest... Chce być
na niego wściekła, że tak się ze mną pożegnał... na początku
byłam. Ale teraz... teraz tylko się martwię i tęsknie. - mówiła
ruda. A co ja mogłam zrobić? Trzymałam jej rękę i głaskałam po
plecach. To musiało z niej wyjść.
-
Będzie dobrze. Harry na pewno coś nam wyślę, jak tylko będzie
mógł...- mówiłam, aby pocieszyć ją i siebie. W rzeczywistości
też się o niego martwiłam. Ginny powoli już się uspokajała.
-
Widziałaś to ogłoszenie na tablicy?- zapytała słabym głosem.
Przytaknęłam głową.
-
Nie nadaje się do niczego.- odparła.
-
Ja też nie.- Spojrzałyśmy na siebie.
-
Czyli tancerka w trykocie?- zapytała.
-
Albo aktorka w kostiumie babci Neville'a.- powiedziałam. Zaśmiałyśmy
się.
-
Nie damy się.- powiedziała Gin poważnym głosem, lecz na jej
twarzy pojawił się uśmiech.
-
Nie.- przyznałam.
*
Gdy
przyprowadziłam George'a do portretu Freda... musiałam przez chwilę
zatkać sobie uszy, tak bardzo krzyczeli z radości i niedowierzania.
To o czym potem rozmawiali też nie jestem w stanie powtórzyć,
bo nie zrozumiałam ani słowa. Za szybko mówili i na tematy o
których nie miałam pojęcia, więc szybko zrezygnowałam z
dokładnego słuchania.
Wyszłam
na zewnątrz, aby zostawić ich na trochę samych. To był jego brat.
A mój leżał teraz w skrzydle szpitalnym i jutro powinien się
obudzić. Przykucnęłam przy ścianie i zamknęłam oczy. Nadal nie
mogłam pojąć tego co zobaczyłam. Nie wiedziałam skąd biorą się
te nagłe wizję, ale przerażały mnie. Moja mama... Narcyza,
najwidoczniej naprawdę kochała Krystiana, skoro chciała mu
pomóc... mówiła mu, żeby walczył o Nel, chociaż tak bardzo
chciała, aby on był z nią.A ten cham po prostu ją pocałował,
choć wiedział, że jej nie kocha, wykorzystując jej uczucia.
Pokręciłam wściekła głową. Nadal było mi głupio jak
zachowałam się przy George'u, ale pewnie gdyby nie on, już dawno
leżała bym w szpitalu na oddziale psychicznych chorób.
Właśnie
zastanawiałam się, czy powinnam złożyć wizytę naszemu
kochanemu nauczycielowi od Obrony przed Czarną Magią, gdy drzwi do
komnaty się otwarły. George stał przede mną uśmiechając się od
ucha do ucha. Piękny widok widzieć go takiego uradowanego.
-
Tak szybko? Myślałam, że nigdy stamtąd nie wyjdziesz.- zaśmiałam
się. Podszedł do mnie i podciągnął na nogi.
-
Owszem pokusa była dosyć duża. Ale w końcu ... nie mogę
zapominać o dobrych manierach. Nie grzecznie jest dać komuś czekać
tak długo na siebie.- powiedział uśmiechając się kpiąco.
Przewróciłam oczyma.
-
Daj spokój. Przecież nie ma nic do roboty.-
-
Mimo wszystko. To nad odmianę ... ja ci coś pokaże.- powiedział i
pociągnął mnie w lewo.
-
Zakładam, że jeszcze nie znasz najpiękniejszych miejsc w
Hogwarcie. Dlatego zaprowadzę cię na jedno. Było, jest moim
ulubionym. - mówił entuzjastycznie. Poczułam się dziwnie, tak jak
bym na to wszystko nie zasłużyła. Nic nie powiedziałam, nie
wiedziałam co. On był parę lat starszy ode mnie, miał już pracę
i swoje życie. A zachowywał się tak beztrosko. Przypomniałam
sobie jego słowa w tym dziwnym pokoju. To, co mówił o mnie. Nie
mogę zrozumieć, dlaczego chcę się ze mną zadawać. Przecież...
nie należę do jego świata. Jestem kimś obcym. W sklepie było
miło, owszem... ale nie sądziłam,że ... ktoś by chciał
specjalnie z mojego powodu zakraść się do zamku.
- O
czym tak myślisz?- zapytał koło mnie.
-
Nie interesuje cię jaki mam związek z Malfoy'em?- oddałam. Nie
wiedziałam dlaczego akurat to mi się wymsknęło. Mogłam przecież
powiedzieć kompletnie coś innego. Mniej niebezpiecznego.
Polubiłam
go, ale ... czułam, właśnie... za dużo czułam. A tego się
bałam. Wszystko było takie skomplikowane... George spuścił głowę
i wziął ciężki wdech.
-
Jestem jego siostrą.- powiedziałam cicho. Popatrzył się na mnie
zdziwiony. Ale nie tak jak patrzyli się na mnie Ron i Ginny jak im
powiedziałam. Inaczej.
-
Siostrą?-
-
Tak. Przyrodnią. Narcyza to moja matka.- ciągnęłam dalej.
Potrzebował chwili. Zaraz potem uśmiechnął się lekko.
-
Co?- zapytałam.
-
Nic. Fred mi już powiedział. Dlatego ... nie pytałem cię już o
to. Dziwię się tylko, dlaczego mówisz to tak, jakby miało mnie to
przestraszyć i zdenerwować. Jak to mówią, rodziny się nie
wybiera.- mówił. A ja znowu poczułam się źle. On był taki
wyrozumiały, taki pogodny. Czy ja w ogóle na to zasłużyłam?
Zaczęliśmy wchodzić po schodkach w górę.
-
Jesteś bardzo wyrozumiały.- zdołałam tylko powiedzieć. Wzruszył
ramionami i uśmiechnął się, jednak od razu spoważniał, jakby
sobie coś przypomniał.
-
Może powiesz mi, co tak bardzo wyprowadziło cię z równowagi?
Naprawdę się wystraszyłem.-
-
Nie wiedziała bym od czego zacząć.- powiedziałam bezradnie. Teraz
stanęliśmy przy drzwiach. George wyciągnął różdżkę, coś
szepnął ... i już mogliśmy wejść . Znajdowaliśmy się w
wierzy. Tutaj schodki kręciły się w górę. Trzeba było iść
gęsiego. George kiwnął głową, abym szła na przód. Poszłam.
Przez cały ten czas nic nie powiedział. Szliśmy w ciszy, było
słychać tylko nasze kroki. Mijaliśmy małe okienka , z których
można było zobaczyć dach zamku, jezioro i błonia. Było chłodniej
niż na korytarzach, ciągnęło i było bardzo wąsko. Musiałam
przytrzymywać się kamiennej ściany. W końcu sapałam jak
lokomotywa i zatrzymałam się przy drzwiczkach pomalowanych na
zielono. Na klamce pająk uwił sobie pajęczynę. Chciałam otworzyć
drzwi różdżką, ale się nie dało.
-
Czekaj. Trzeba mieć klucz. - usłyszałam George'a. Odwróciłam się
do niego.
-
No to dawaj.- Zaśmiał się.
-
Nie mam.- odpowiedział.
-Jak
to nie masz!? Niby jak teraz mamy tu wejść? Przecież nie weszłam
tu, żeby podziwiać pajęczyny!- złościłam się. George nadal
uśmiechał się pod nosem.
-
Spokojnie. Nie wiesz z kim masz do czynienia. - odpowiedział
spokojnie. Wyszedł te parę schodków które nas od siebie dzieliło.
Nagle było strasznie mało miejsca. Znaczy: Prawie w ogóle go nie
było. Popatrzył mi się w oczy. Był tak blisko.
-
A teraz patrz i ucz się. - odparł i wyciągnął coś z kieszeni.
Miałam trudność oderwać spojrzenia od jego brązowych oczu. W
końcu mi się udało.
-
Drut? Chyba sobie żartujesz.- parsknęłam. Przeczesał sobie włosy
ręką i tylko zachichotał. Kucnął i przecisnął się do drzwi.
Zeszłam dwa schodki niżej. Ach, znowu przestrzeń.
George
zaczął dłubać w tym zamku, aż usłyszałam lekki kliknięcie.
Faktycznie mu się udało. Omiótł pajęczynę ręką i odwrócił
się do mnie. Przekręcił głowę na bok.
-
Chyba sobie żartowałem? - zapytał z uniesionymi brwiami.
Parsknęłam, podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Orzeźwiające
powietrze trafiło mnie w twarz. Przekroczyłam próg i wyszłam na
zewnątrz. Otwierałam usta, aby po chwili znów je zamknąć. Tutaj
też było mało miejsca, ale nie obchodziło mnie to zbytnio. George
stał tuż za mną.
-Fajnie,
co nie?- usłyszałam jego zadowolony z siebie głos. Znajdowaliśmy
się na jednej z najwyższej chyba wierzy w Hogwarcie. A widok... był
po prostu oszałamiający. Widziałam wszystko. Na wprost mnie była
nieco niższa wieża w których oknach świeciły się światła.
Pokój Wspólny któregoś domu. Za tą wieżą widać było góry i
lśniące jezioro, które było otoczone ciemnymi lasami. Dostrzegłam
też boisko i błonia, a także bardziej na prawo... wioskę.
Hogsmead.
-
Ale to nie dlatego jest to moje ulubione miejsce. Widoki są piękne,
ale... jest coś jeszcze.- powiedział. Odwróciłam się do niego
twarzą.
-
Niby co?- zapytałam. Nie wiedziałam co jeszcze mogło
znajdować się na wierzy. Nic tu takiego nie widziałam. George
tylko pociągnął mnie na prawo. Wierze można było okrążyć...
popatrzyłam się w dół i poczułam się wolna. Zawsze tak miałam
na wysokościach. Dlatego też kochałam latać na miotle. George się
schylił i otworzył coś. Jakiś schowek. Wyciągnął coś .
-
To jest najlepsze miejsce na lot w dół.- powiedział.
Tym czymś była miotła, a właściwie dwie miotły.
Oszalał? Czy to w ogóle było dozwolone?
-
Czy to dobrze się czujesz?- zapytałam.
-
Wyśmienicie. No chodź, nie bój się. McGonagall nas nie zobaczy
jej gabinet jest w innej części zamku. A my polecimy tylko tu.-
wskazał głową na wprost, w stronę jeziora.
-
Skąd wiesz, że umiem dobrze latać? - zapytałam. Zaśmiał się.
Jego oczy błyszczały.
-
Weź, Agnes. Przecież to widać. - odpowiedział i rzucił mi
miotłę. Złapałam.
-
Nie wiedziała bym po czym...- odparłam, trzymając w ręce miotłę
i czując motyle w brzuchu.
-
To takie przeczucie, wiesz. Dobrze. Jesteś gotowa?- Przewróciłam
oczyma.
-
Chyba nie...- odpowiedziałam, po czy momentalnie usiadłam na
miotle, odbiłam się i już leciałam w dół. Był to manewr, który
dla amatorów mógł skończyć się tragicznie, ale dla mnie było
to po prostu... normalne. Czułam wiatr, czułam adrenalinę i
widziałam jak dach zamku coraz bardziej się przybliżał. W
ostatnim momencie przekręciłam miotłę i delikatnie postawiłam
nogi na dachu. -
-Ej,
ej, ej. Co tak porywczo. Myślałem, że za raz będzie z
ciebie rozbite jajko.- usłyszałam głos George'a. Był tuż nade
mną. Nie odezwałam się, tylko znów odbiłam i zrobiłam salto w
powietrzu. Czułam się wolna.
-
Ktoś tu chyba się popisuję.- zaśmiał się mój towarzysz.
*
Po
rozmowie z Gin poszliśmy na obiad.Nie miałam ochoty rozmawiać z
Ronem. Powinien sam się domyśleć co tym razem źle zrobił. Ginny
nie odzywała się do niego ani słowem i szczerze mówiąc doskonale
rozumiałam dlaczego. Ron po prostu od zawsze nie miał wyczucia, i
tak zdarzało mu się ranić ludzi.
Resztę
dnia próbowałam wszystkiego, aby nie myśleć o tym wszystkim czego
się dowiedziałam. Robiłam zadania, odwiedziłam Hagrida, a
wieczorem złapałam jedną z tych książek, które zawsze potrafią
wciągnąć mnie w inny wymiar rzeczywistości. Aż w końcu
zasnęłam z nią w ręku. Tak bardzo bałam się myśleć,
zastanawiać.
Obudził
mnie stukot. Otwarłam oczy ... Coś stukało o szybę. Teraz? Sowy
przecież i tak za nie długo mogły przynieść pocztę. Dlaczego to
zwierzę nie poczeka do śniadania? Burknęłam pod nosem, odsłoniłam
kotary mojego łóżka i nawet nie ubierając pantofli wstałam i
podeszłam do okna. Za szybą naprawdę siedziała sowa. Otworzyłam
rygiel i odpięłam list od nóżki płomykówki.
-
Musiałaś mnie obudzić?- westchnęłam do sowy, po czym zamknęłam
okno i usiadłam z listem na łóżku. Wszystko jeszcze widziałam
niewyraźnie, więc przez chwilę tylko trzymałam kopertę w rękach.
Ginny obróciła się w swoim łóżku.
-Co
jest?- zapytała zaspana. Przetarłam więc oczy i otwarłam kopertę.
-Nic.
Jakiś list...- odpowiedziałam i spojrzałam na pergamin zapisany
niestarannym pismem.
Hermiono,
Nie mam teraz czasu na tłumaczenie. Piszę to w pośpiechu. Widziałam przepowiednię... mogę mieć tylko nadzieję, że dostaniesz ten list w ten dzień co trzeba. Jakie to wszystko dziwne... Posłuchaj, wiem, że dzieją się teraz z tobą nie wytłumaczalne rzeczy. Wiem. Nie martw się. To wszystko przeze mnie i... nie ważne.Ważne, jest jednak to : Przez jakiś nieszczęsny przypadek Draco Malfoy przeżyje wszystko od nowa. Dzisiaj jest dzień w którym ma się obudzić. Dziwisz się na pewno co to ma z tobą wspólnego. Spokojnie. Proszę Cię tylko o jedno: Zejdź dzisiaj do skrzydła szpitalnego. Nie mogę już więcej nic napisać. Kocham Cię, Hermiono. Twoja Nel G.
Parę
razy czytałam od nowa i od nowa, żeby mieć pewność... mieć
pewność. Potem już tylko wpatrywałam się w podpis, jakby to, że
faktycznie widzę to przed nosem, nie mogło mi dać pewności. Jak?
Skąd mogła to wiedzieć?
-Hermiono,
dobrze się czujesz?- usłyszałam obok siebie Gin. Dopiero teraz
zauważyłam, że przez cały ten czas nie oddychałam. Wzięłam
wdech i szybko złożyłam list na połowę, chowając go drżącymi
rękami do koperty.
-Przepraszam,
Gin. Muszę iść.- powiedziałam bez tchu. Nie mogłam jej teraz o
tym wszystkim powiedzieć. Nie mogłam, za długa historia. Poza tym,
ja sama tego nie pojmowałam. Niemożliwe. To jedyne słowo które
krążyło mi teraz w głowie. Niemożliwe, że wiedziała o tym
wypadku już na długo zanim on naprawdę się wydarzył. Żadna
przepowiednia nie była chyba tak dokładna. Szybko
narzuciłam na siebie sweter, spodni nie zmieniałam, spałam w
luźnych szarych getrach. Cały zamek i tak jeszcze spał.
-
Ale co się stało?Miona!- krzyczała Ginny, próbując zarazem nie
obudzić innych w sypialni. Co mogłam jej powiedzieć?
-
Nie martw się o mnie. Zobaczymy się na śniadaniu.- odparłam
szybko nie odwracając się do niej. Zleciałam po schodach,
przeleciałam przez Pokój Wspólnym i wyszłam na korytarz. Gruba
Dama chrapnęła głośno, ale ja już popędziłam schodami w dół.
Chciałam uciec. Uciec przed tym wszystkim. Hogwart nie był teraz
dla mnie ... przyjemny. Nie czułam się dobrze. Czułam się
przytłoczona. Wszędzie obrazy, marmury... posągi. Wszystko było
jeszcze w głębokim śnie, ale ja i tak czułam się obserwowana.
Biegłam więc.
*
Chciałem
czuć się obojętnie. Na to wszystko. Mimo to... czułem się
wszystko inne niż obojętny. Chciałem uciec. Ale to już chciałem
przez cały czas. Nie miało sensu. Nie dało się. Przed chwilą
zobaczyłem wspomnienie... które miało miejsce zaledwie parę
miesięcy temu. Czekałem na następne teraz, ale nic się nie
wyłaniało, a ja zacząłem się bać. Już dawno przestałem sobie
coś wmawiać, nie dało się. Bałem się, że jak nie pojawi się
następne, to będę musiał o tym myśleć. Już powoli nawet
zaczynałem. A wtedy... się obudzę, będę wiedział co powinienem
zrobić... i będę inny. Czułem to, to wszystko co zobaczyłem...
ta czysta prawda... ona zaczęła mnie zmieniać. Jedyne, ja nie
wiedziałem, czy chcę tej zmiany. Bałem się samego siebie.
Innego.
Jestem z Tobą!
OdpowiedzUsuńNie wiem i nie rozumiem co się stało, że musiałaś przenieść bloga. Ale i tak będę wiernie czytać. Kocham tę historię! : )
Też ją kocham! I yey czytalam te rozdziały juz wczesniej ale chcialam jakis kontekst miec :D
OdpowiedzUsuńdraco wstanie z martwych!!!! łuhuuuuu