XIV. Rozdział - Początek









Otworzyłam oczy  i westchnęłam z ulgą przypominając sobie, iż dzisiaj była sobota. Nareszcie weekend. Serce jednak przystanęło na chwilę, jak przypomniała mi się cała sytuacja. Odliczanie. Odliczanie do przebudzenia Draco. Szósty dzień. Za jeden dzień nie będzie co odliczania.- pomyślałam i od razu skarciłam się w myślach. Nie. Wszystko będzie dobrze. W końcu z tego co udało mi się dowiedzieć, Draco też jest zamieszany w tą przepowiednię. Nie może po prostu wszystko przespać! Nie, on się obudzi. Jutro. A teraz mimo soboty powinnam wstać. W pokoju było już bardzo jasno. Wczoraj na dobre wyszło słońce. Dzisiaj witało wszystkich bardzo promiennie. Aż za promiennie. Dobra, Agnes. Wstajesz. - rozkazałam sobie. 
Przeciągając się, zobaczyłam, że pokój, który dzieliłam z Cathy, Valerią i Cho był pusty. Szybko więc wstałam i zaczęłam ubierać się w pośpiechu. Nie lubiłam być ostatnią, która wychodzi z pokoju . Moje włosy były w opłakanym stanie, prawie nie odskoczyłam od lustra jak się zobaczyłam. Po pierwszym strachu , wypowiedziałam bardzo pożyteczne zaklęcie, a włosy po chwili ułożyły się prosto na moje ramiona. Jednak nadal coś nie pasowało. Proste włosy. Zawsze je tak nosiłam? Trochę ... nudno. Może dzisiaj w bibliotece znajdę jakieś zaklęcie na ciekawszą fryzurę. Na razie musiały takie zostać. Jeszcze raz popatrzyłam się na siebie i uśmiechnęłam lekko. Zobaczyłam moje zielone oczy i już wiedziałam co tu nie pasowało. Nie chodziło o fryzurę. Po prostu... jakoś taka sztywna byłam. Od przyjazdu się nie ruszałam, nie tańczyłam. No właśnie! Ostatni raz tańczyłam po przeczytaniu listu od Narcyzy. To wtedy. Przyjeżdżając tu... kompletnie zapomniałam o tym. Zapomniałam o sobie. Przez Draco i Hermionę. Przez całe to nowe życie. -  Klasnęłam energicznie w dłonie i zaczęłam się ruszać. O, tak. Brakowało jeszcze muzyki. Ach. W Beauxbatons oprócz Magii, mieliśmy też zajęcia dodatkowe, tak jak taniec, śpiew i teatr. Dopiero teraz, zauważyłam czego mi brakowało przez te wszystkie dni. Tańca. Ale jak tu tańczyć? Westchnęłam i na koniec uśmiechnęłam się do siebie lekko. Tak źle nie będzie. 
Pospiesznie zleciałam stromymi drewnianym schodkami do Pokoju Wspólnego. Stanęłam przy wejściu, jak zobaczyłam sporą grupkę osób stojącą przy tablicy ogłoszeń. Zmarszczyłam czoło. Co mogli takiego ciekawego ogłosić? Minęłam więc fotele z niebieskimi obiciami, regały  i okna wychodzące na błonia. Słońce faktycznie bardzo wysoko stało już na niebie. Co ja tak długo spałam? Zbliżyłam się do tablicy i pierwsze co zobaczyłam, były skrzywione miny większości uczniów. Ujrzałam Olivera, który był chyba najbardziej niezadowolony z nich wszystkich. On zazwyczaj na wszystko był optymistycznie nastawiony. Teraz naprawdę byłam zaciekawiona.
- Oli, co jest? To rzadkość, widzieć cię takiego skrzywionego. - powiedziałam, próbując ujrzeć tą "nieszczęśliwą wieść".  Chłopak koło mnie prychnął tylko niezadowolony.
- Daj spokój. McGonagall na starość upadła na głowę. Jesteśmy w Hogwarcie, a nie w.... jakimś domu  wariatów.-  odparł zniechęcony. Koło mnie coraz więcej uczniów zaczęła rozmawiać i się oburzać.
- Nie, tego to za wiele!- 
- Chyba sobie jaja robi. Nie będę tego robił! Jestem czarodziejem, a nie...- 
- To są jakieś żarty. Nikt na to nie pójdzie -
Mówili oburzeni. Dobra, a teraz naprawdę chciałam wiedzieć o co tu chodziło. 
-Przepraszam.- zaczęłam mówić i przepychać się do przodu. Niektórzy dobrowolnie ustępowali mi miejsca, a niektórzy kompletnie nie reagowali. Wreszcie dopchałam się do przodu. Zaczęłam czytać.

Związku z koncertem artystycznym, który częściowo odbędzie się w święta Bożego Narodzenia jak i pod koniec tego roku szkolnego, mam przyjemność ogłosić wam kategorie tego wydarzenia. Każdy z uczniów ma obowiązek zgłosić się do jednej kategorii, w zależności od waszych zainteresowań. Po zgłoszeniu, odbędzie się spotkanie z ludźmi z danego kierunku . W każdej kategorii odbędzie się podział na parę grup, gdyż jest nas bardzo wiele. Każda grupa wybierze osobę prowadzącą. Ta osoba powinna posiadać doświadczenie w tej dziedzinie, a także pomysł na projekt. Każda grupa przygotuję własny występ. A teraz kategorie: 
  • Śpiew
  • Taniec
  • Teatr
  • Muzyka 
Grupy mogą współpracować z grupami innych kategorii. (Śpiew i Muzyka, Muzyka i Taniec... itd.) 
Próby będą odbywać się zawsze w soboty i niedziele. Dokładna data i miejsce spotkania dla każdej kategorii będą wywieszone wkrótce. Proszę zapisać się do jutrzejszego dnia (8. wrzesień, niedziela) na liście. Każdy jest do tego zobowiązany. 
Na koniec najważniejsza informacja ze wszystkich: Udział w tym mogą brać wyłącznie osoby od czwartej klasy wzwyż. 
Pozdrawiam, 
Minerva McGonagall, 
dyrektorka szkoły Hogwart 


Gdy doszłam do ostatniej linijki nie mogłam już wytrzymać. Klasnęłam spontanicznie w dłonie i pisnęłam z radości. Większość osób już wyszło lub po prostu siedziało w fotelach i przy stołach nerwowo ze sobą rozmawiając. Niektórzy jednak posłali mi zdziwione spojrzenia. Tak, zdziwione. Krukoni słynęli z tego iż byli bardzo tolerancyjni. Dlatego też byli tylko zdziwienie i nie posyłali mi zabójczych spojrzeń. Całe szczęście. 
- Agnes, ciebie to ...cieszy?- zapytał z niedowierzaniem Oliver. Byłam tak zalatana w tym tygodniu, że zapomniałam sobie o tym koncercie i o tym co mówiła McGonagall w pierwszy dzień szkoły. Z radości nie mogłam nawet nic powiedzieć. Pokiwałam tylko głową uśmiechając się od ucha do ucha. Tak, naprawdę wszystko będzie dobrze. Będę mogła tańczyć! O mamuniu! Odwróciłam się do Olli'ego i złapałam go za ręce. 
- Tak. Tak. Tak. Ciesze się. Aż za bardzo. Merlinie! Magnifique, magnifique!- powtarzałam, a Oli patrzył się na mnie z szokowanym spojrzeniem. Próbowałam się uspokoić, ale nie mogłam. Puściłam go i ruszyłam w stronę pokoju po rzeczy. Gdy zeszłam z powrotem siedział na jednym z foteli i ... strugał w drewnie. Jego Hobby. 
- Oli... czy śniadanie się już skończyło?- zapytałam, a on podniósł oczy od swojego dzieła.  
- Ehh... raczej tak. Jest już po dwunastej. Ale możesz zejść do kuchni, te skrzaty zawsze mają coś pod ręką.- powiedział niemrawie i zaczął strugać dalej. Już chciałam lecieć, ale przystanęłam.
- Nie martw się tym tak. Na prawdę nie interesuję cię żadna kategoria?- zapytałam. Oliver tym razem nawet nie spojrzał na mnie.
- Nie o to chodzi. Nie ważne. Idź już.- odezwał się tylko. 
-Oliver.- 
- Agnes, idź po prostu... - powtórzył. Co mu się działo? Nie wiedziałam, ale może będzie lepiej, jak zostawię go w spokoju i spróbuje później dowiedzieć się o co chodzi. Wychodząc, podeszłam do tablicy i wielką radością wpisałam imię pod kategorię: Taniec. Oprócz mnie zapisała się Cho i dwie dziewczyny których nie znałam osobiści. Wzruszyłam ramionami, poprawiłam torbę na moim ramieniu, drugą ręką sprawdzając, czy miałam wszystko co potrzebowałam. W końcu wyszłam. Na korytarzu poczułam się wolna. Nikt na mnie nie patrzył, nikt nie obserwował... zaczęłam podskakiwać. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo mi tego brakowało. Ruchu. Tańca. Siebie. Tamtego wieczoru przez mój zrozpaczony taniec... zostawiłam go tam, a teraz... teraz znów go odzyskam. Mój taniec. Fajna ta McGonagall. Uśmiechnęłam się i podskakując jak wariatka biegłam dalej. Zrobiłam pirueta i ... o, Merlinie! Prawie upadłam, zapominając, iż mam pod nogami śliski marmur. No tak. 


Po pierwsze: Nie miałem pojęcia, czy będzie to funkcjonowało. Zamek przebudowano po wojnie, ale miałem nadzieje, iż to jedno tajemne przejście zostało zachowane. Modliłem się o to. Gdybym  był zrównoważonym człowiekiem, który umiał by pracować grzecznie na swoim miejscu, pewnie taka myśl  w ogóle nie przyszła by mi  do głowy. Ale ja nie byłem zrównoważonym, racjonalnym człowiekiem, grzecznie zajmującym się swoim sklepikiem w wiosce Hogsmead przy Hogwarcie. Nie, ja byłem bratem Freda. George. A Fred nigdy nie usiedział by na miejscu. A na dodatek, dzisiaj było tak nudno. Wstałem , zszedłem na śniadanie i ubrałem się. Czekałem na klientów, ale nikt nie przyszedł. Nikt ze szkoły. Jeszcze nie mieli wypadu. Jest to oczywiste, iż jak się jest samemu i ma się czas, a ja naprawdę miałem go zanadto, za dużo się myśli i ma za dużo pomysłów. 
A wracając do tego drugiego: Nie miałem pojęcia do jakiego domu ją przydzielili. Nie odpisała mi. Odpowiedź Rona dostałem dzisiaj. Wypad dopiero za tydzień. Teraz trenuję. Zacząłem się śmiać, gdy wyobraziłem sobie drużynę Gryffindoru bez nas. Fred, byliśmy najlepszymi graczami jakich Godryk widział. Co oni bez nas teraz zrobią? - myślałem i szedłem korytarzem. W sumie mógłbym wejść oficjalnie do zamku, McGonagall na pewno by mnie nie zatrzymała. Ale czy to by wtedy było tak ekscytujące? Eh, nie. Szedłem dalej i zacząłem zastanawiać się co takiego ma w sobie Agnes, że sprawiła iż poczułem się znów żywy. W końcu... przeniosłem się do Hogsmead i teraz maszerowałem w stronę zamku. Nie mając pewności, czy ją spotkam czy nie. Była nawet bardzo duża szansa, iż raczej jej nie znajdę. Mogła być w Pokoju Wspólnym jednego z domów. Mogła być wszędzie. Weź, George. Naprawdę idziesz tam tylko z jej powodu?- usłyszałem ironiczny głosik, bardzo przypominający mi Freda. Od jego śmierci tak miałem. Często słyszałem to, co prawdopodobnie by w danym momencie powiedział. tak serio idziesz tylko do Agnes mój dżordżu ! Tu  tak zwana Verrsace z tej strony. Ale się ciesze ze Lora coś napisała Ale no wracajmy do tekstu. Oj, Fred, bracie. Tak bardzo mi ciebie brakuję! A ona jest taka inna. Ma w sobie tyle energii, że mam ochotę spotykać ją cały czas. Chcę się przekonać, że naprawdę nic mi się nie przyśniło. Chcę się przekonać, że są tacy ludzie jak ona. Roześmiani, pozytywni i napakowani entuzjazmem. Chcę się przekonać, że ją sobie nie wymyśliłem. Dlatego szedłem teraz tym korytarzem. 

*

Siedziałam w bibliotece. Ron już od dziesiątej fruwał na boisku. Westchnęłam. Tak bardzo mu na tym zależy, że widzimy się prawie tylko dwa razy dziennie, na obiedzie i kolacji. Na śniadaniu nigdy nie ma go zbyt długo. Bierze tosta w rękę i nie ma go. A przecież nie mamy razem lekcji. Brakowało mi go. Już, teraz w tym momencie. Ja też zajmowałam się nauką i odrabiałam lekcję... tylko że było tak pusto! Tak bez sensu. Już nie mogłam odnaleźć się w nauce tak jak kiedyś. Przed wojną. Teraz też mnie to wszystko interesowało, ale... odkąd byłam z Ronem zaczęły odzywać się też inne życzenia, pragnienia. Jak byliśmy przyjaciółmi było to normalne, że czasem nie spędzaliśmy tak dużo czasu ze sobą. Chociaż teraz  zaczęłam mięc wrażenie, że wtedy było go o wiele więcej niż teraz... Nie, nie myśl tak. W następnym tygodniu jest nabór. Musi ćwiczyć.  - mówiłam sobie w myślach. Spojrzałam z powrotem na książkę i przeczytałam zdanie na którym się zatrzymałam. A potem jeszcze raz, bo nie mogłam się skoncentrować. W końcu zdenerwowana zamknęłam książkę i odsunęłam ją od siebie. Nic z tego nie będzie.- stwierdziłam i spojrzałam w okno. Niebo było zachmurzone, ale gdzie nie gdzie przebijało się słońce. Słońce. Właśnie. Bardzo mi go brakowało. Dwa dni temu byłyśmy z Agnes na błoniach i cieszyłam się z okazji na spacer. Było wtedy tak przyjemnie. Odwiedziłyśmy Hagrida. Uśmiechnęłam się, przypominając sobie minę Agnes, gdy go zobaczyła. Jednak w końcu wyszło na to, iż bardzo dobrze się ze sobą rozumieli. Hagrid był nieco zmartwiony, jak opowiedziałam mu o Harry'm, a jeszcze bardziej jak powiedziałam, że do tej pory nie dostaliśmy od niego żadnego listu. Harry, gdzie ty teraz jesteś...
Zauważyłam, że bardzo mi go brakowało. Czułam taką wielką dziurę. Byłam ja i Ron, ale to nie to samo. Może dlatego z Ronem jest na razie tak jak jest. Brakuję mu Harry'ego i próbuje się czymś zająć. Tylko mi przecież też go brakuję! Spróbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz poczułam to niesamowite uczucie... To co czułam podczas wyprawy i wojny i które narastało we mnie przez wszystkie te lata. Tak ona nadal gdzieś było. Jednak coraz dalej. Ron był przez tyle lat moim przyjacielem, a teraz jest moim chłopakiem... Jakie to jest wszystko dziwne było. Zaprowadziłam Agnes też na boisko, tam faktycznie spotkaliśmy Rona. A ja patrząc się na te latające miotły, nie mogłam inaczej, jak przypomnieć sobie o mojej utraty przytomności... i pierwszej takiej dziwnej wizji. Nadal nie miałam pojęcia o co tu chodziło. Byłam w bibliotece i mogła bym zacząć szukać coś na ten temat. Jednak tak naprawdę, bałam się trochę. Nigdy o czymś takim nie słyszałam, jednak wiadome było... że coś dziwnego się ze mną działo. W mojej głowie pojawił się obraz Malfoy'a stojącego przy ścianie. Miał wtedy takie spojrzenie... jak ja. Jakby coś widział. Ale przecież to nie mogło być możliwe. Nie mogło. Te myśli mnie wykańczały. Westchnęłam, przypominając sobie jeszcze dodatkowy kłopot. Koncert McGonagall. Tak, był to dobry pomysł... ale ja miałam z nim lekki problem. Nie wiedziałam na co się zapisać, do niczego nie czułam się zbyt zdolna. Niczego tak naprawdę przedtem nie robiłam, oprócz paru lekcji baletu jak byłam małą dziewczynką. Jednak to wszystko. Ado jutro trzeba było się zapisać, a ja nie miałam pojęcia. Ron widząc ogłoszenie fuknął tylko z dezaprobatą, wyzywając naszą profesorkę od zwariowanej staruchy, która straciła rozum po wojnie. Oburzyłam się oczywiście, a wtedy Ron po prostu pokręcił głową i wyszedł. Latać. Teraz to ja parsknęłam.Można było mieć zamiłowania, ale... ja przecież też byłam w tej szkole. A mimo to i tak nie potrafiłam skreślić tego uczucia w moim sercu. Kochałam go i wierzyłam, że będzie lepiej. W końcu to dopiero był pierwszy tydzień. Hermiono, nie panikuj! - rozkazałam sobie biorąc głęboki wdech. Nic mi to nie pomogło, ponieważ w następnej chwili przypomniałam sobie mamę i tatę. Gdzie oni byli? Co robili? Czy kiedykolwiek przywrócę im pamięć? Przez wakacje nie miałam na to jeszcze dosyć siły. Może po tym roku szkolnym. Zamrugałam powiekami, chcąc wstać... i znów to poczułam. O nie.

Okno było otwarte, do pokoju wlatywało świeże powietrze. - Nel. Proszę wytłumaczmy to sobie. Nie możesz, nie zrobisz mi tego.- mówił ktoś przytłumionym głosem. Kobieta stojąca przy oknie stała odwrócona tyłem, patrząc się w dół. - Krystian. To nie ja. Taka cena była za to wyznaczona. Ja nigdy nie mogłam się zakochać. Rozumiesz? Ani w tobie, ani w Lucjuszu. Nie powinnam. Teraz... już wszystko jedno. Mogłabym ci o wszystkim powiedzieć, ale co byś z tego miał? Nic. Czego mam ci nie zrobić? - zaśmiała się smutno i odwróciła się. Miała połyskujące karmelowe włosy, które zakręcały się na końcu. - Nie mów, że... to wszystko było na nic. Że... nie miało sensu. A teraz...ty chcesz...- mówił mężczyzna. - A miało to sens? Przyznaj sam...zaproponowałam ci przyjaźń, chociaż dobrze wiedziałam, iż byłeś we mnie zakochany. A także wiedziałam, że nie będę w stanie cię tak pokochać, jakbyś chciał. To było dla mnie oczywiste, Tian. Byłeś ... marzeniem wielu dziewczyn wtedy. A ty... zakochałaś się akurat we mnie. We mnie...- powiedziała szeptem. - Nie pójdziesz do niego.- powiedział Krystian, patrząc się na nią błagalnym wzrokiem. Nel znów odwróciła się na wpół do okna, patrząc się na zewnątrz.- A co mi zostało?- wyszeptała. Krystian pokręcił mocno głową.- Nel, on ma się ożenić. Z Narcyzą. Każdy o tym wie. Poza tym... on myśli, że nie żyjesz.- powiedział. - Wytłumaczę mu...-

Wdech. Wydech. Nie. Wdech. Wydech. Nie. To tylko... coś głupiego. To nie mogło być prawdą. Au. Chwyciłam się za głowę. Strasznie mnie zabolała.Oparłam się o stół, oczy nadal miałam zamknięte. Nie. Na Merlina! O co tu chodziło? Nel? Lucjusz? Narcyza? ... KRYSTIAN? Czułam się tak, jakbym napiła się jakiegoś eliksiru, po którym dostaję się halucynacji. Nie rozumiałam niczego. Powinnam naprawdę, poszukać w książkach... Hermiona! Opanuj się! Nawet jeśli znajdziesz coś w książkach... One ci w tym wypadku nie pomogą. Czy tak?- Nie wiedziałam. Ale... i tak nie miała bym pojęcia, gdzie czegoś szukać. Zajęło by mi to wieki. A ja potrzebowałam odpowiedzi teraz. W TYM MOMENCIE.KONIECZNIE. Czułam, że inaczej naprawdę mogłam dostać załamania nerwowego. To nie było normalne. Nie było. Po jeszcze kilku wdechach i wydechach, schyliłam się po torbę, zarzuciłam ją na ramię i szybko wybiegłam z biblioteki. W tym zamku znajdowała się tylko jedna osoba, która mogło mi to wszystko albo wytłumaczyć, albo i nie. A wtedy miała bym dowód na to, że zwariowałam. Nie wiedziałam co było by lepsze. Jakby okazało się to prawdą, zwariowała bym naprawdę. A jeżeli już straciłam zmysły, no to cóż. W sumie na jedno wychodziło.
Skierowałam moje kroki na piętro i pomimo, że serce biło mi jak oszalałe, a ja miałam ochotę najchętniej zawrócić, to  i tak szłam dalej. Dalej. Aż zatrzymałam się przed pewnymi drzwiami. Stałam jeszcze kilka sekund, próbując się uspokoić. Jednak na próżno. Podniosłam więc rękę i... zapukałam, zbierając odwagę.

*

Przez chwilę było ciemno. Za długo. W zasadzie po jednym wspomnieniu, pojawiało się zaraz następne, przynajmniej tak mi się do tej pory wydawało. Ale teraz było dłużej ciemno. Podjąłem próbę obudzenia się, ale nie, oczywiście. Nie dało się. Miałam odczucie jak bym z każdym wspomnieniem  zanurzał się coraz głębiej i głębiej w takiej ciemnej, przytłaczającej mazi. Czasem czułem się jakbym miał się zaraz udusić. Może było by to lepsze, od tego ciągłego przeżywania. Chciałem krzyknąć, że już zrozumiałem. Żeby już przestało. Że WIEM. Wiem, co źle zrobiłem. Ale nie. Krzyknąć też nie mogłem. Pieprzyć to wszystko. Miałem tego dość. 
No, już zaczęło się coś pojawiać. Znowu. 
Tym razem jednak od razu wiedziałam, iż nie było to moje wspomnienie. Nic co przeżyłem sam. Po pierwsze nigdzie mnie nie było, a po drugie... nie czułem tym razem uczuć innych. Tylko po prostu to widziałem. Na chwilę odetchnąłem. Ale trwało to krótko. Zobaczyłem młodego mężczyznę w dłuższych blond włosach. Mój ojciec. Jak był młody. W ogrodzie. Pięknie tu było. Szedł wzdłuż przystrzyżonych wysokich żywopłotów. Nagle stanął... A przed nim była dziewczyna. Miała kręcone włosy, wąski nosek i brązowe oczy. Uśmiechnęła się na widok mego ojca. Jego reakcji jednak nie widziałem. 
- Czekałam.- powiedziała. 
- Wiem. Musiałem tylko...- odezwał się mój ojciec. Dziewczyna tylko pokręciła głową i zmarszczyła czoło. W tym momencie bardzo mi kogoś przypomniała, ale nie miałem pojęcia kogo. 
- Nie tłumacz się. W końcu... trzeba zachować te pozory.- odparła zamyślona. Ojciec tylko kiwnął głową. 
- Granger, ja...- zaczął. A ja myślałem przez chwilę, że się przesłyszałem. Chciałem tak myśleć. Ale wiedziałem, że nie mogłem się przesłyszeć. Nie tutaj. Co do cholery? Spojrzałem na dziewczynę. Zacząłem szukać mimowolnie podobieństwa.
- Ja nie wiem co ma być dalej. Wiesz, że muszę... tą roślinę... - mówił. Ona tylko tym razem pokiwała lekko głową.
- Wiem. Dam ci ją.-powiedziała w końcu. Mój ojciec się zdziwił. 
- Jak to?- Dziewczyna podeszła bliżej i wzięła jego rękę. A ja... czułem się jak ostatni idiota, patrząc się na coś takiego. Uśmiechnęła się lekko, a ja już nie miałem wątpliwości. Były tak podobne do siebie. Ale... jak? Nie rozumiałem. Mój Ojciec? Jak ją poznał?
- To mój ostatni rok w Hogwarcie.- powiedziała w końcu. Teraz to już w ogóle nie mogłem pojąć. W Hogwarcie? Popatrzyła się na niego...
- Zrobię to. Dam ci ją. Wszystko mi już jedno. - Mój ojciec obrócił ją teraz tak, że mogłem lepiej widzieć ich obu. Jego twarz... a raczej wyraz jego twarzy powalił by mnie z nóg, jakbym w tym momencie posiadał coś takiego jak ciało. W życiu nie widziałam tyle uczucia w oczach mojego ojca. To było... jak jakaś fatamorgana. Jak by wsadzili w ciało mojego ojca jakiegoś innego człowieka. Ujął jej twarz w ręce. Dla mnie było to tak niepojęte, że nie byłem w stanie nawet myśleć. Po prostu obserwowałem. 
- Dlaczego... akurat ty.- powiedział cicho i oparł czoło o jej. Zrobiło się ciemno.Na nowo. Już nie było miejsca na użalanie się nad sobą. W myślach ciągle krążył mi ojciec i ta dziewczyna. Granger. GRANGER. Ojciec który.. wpajał mi przez lata wyższość krwi, sam jako młody chłopak zakochał się w szlamie. Co za absurd! To nie mogło być prawdą! A jednak było i ja o tym wiedziałem.  Ta dziewczyna...i mój ojciec. Razem. A on patrzył się na nią... jakby była jego jedynym skarbem na tej ziemi. Takiego go nie znałem. Nigdy nie poznałem takiego... i chyba już nie poznam. Chciałem myśleć dalej... ale teraz pojawiło się następne wspomnienia. Tym razem moje. Dziwnie, ale poczułem ulgę być znowu w "świecie" w którym wiedziałem o co chodzi. No dobra, nie wiedziałem. Ale już to przeżyłem kiedyś. To było coś innego, jak "czyjeś" wspomnienia...




*



Przystanęłam przy drzwiach nowego profesora od Obrony przed Czarną Magią. Uniosłam rękę i zapukałam, moje serce biło przy tym jak szalone. Nie mogłam się już wycofać.
- Już idę...- usłyszałam głos. Stałam cała sparaliżowana, w ustach miałam tak sucho jak na pustyni, a w głowie pustkę. Drzwi się otworzyły, a ja natknęłam się na spojrzenie Krystiana Melphisa. Zobaczyłam jego zdziwienie i poczułam jak cały sztywnieje w miejscu. Po chwili jednak otworzył usta. Nie usłyszałam z nich żadnego słowa. Skoro on nie mógł nawet normalnie zacząć rozmowy, będę musiała zacząć pierwsza. Nawet jak wiedziałam, iż kompletnie nie miałam pojęcia od czego zacząć.
- Przepraszam pana profesora, ale muszę pana o coś zapytać. - wyparowałam, patrząc mu się w oczy. To nie jego się obawiałam, tylko tego co mogło okazać się prawdą. On jedynie odsunął się od drzwi i wpuścił do środka. Jakby to było takie oczywiste, że uczennica, która nawet jeszcze nie miała z nim lekcji przychodziła do jego gabinetu, aby się czegoś zapytać. W tygodniu mieliśmy jedynie dwie godziny obrony przed Czarną Magią, ze względu na to, iż byliśmy już w ostatniej klasie i w sumie posiadaliśmy już wszystkie umiejętności. Weszłam do pokoju i niepewnie stanęłam u boku biurka, na którym leżały rozpostarte papiery, listy, kilka zdjęć i książeczka.Ujrzałam zdjęcie leżące obok książeczki i zakręciło mi się w głowie, gdy spostrzegłam tam dziewczynę.  Profesor szybko podszedł i schował wszystko jednym machnięciem różdżki. Ja jednak i tak odwróciłam się wcześniej od jego zbioru rzeczy. Nie chciałam się zbyt dokładnie wpatrywać. Bałam się. Chciałam uwierzyć, że tylko mi się przewidziało. Na pewno mi się przewidziało. Wzięłam głęboki wdech....
- Chciałam...porozmawiać.- wydusiłam z siebie, patrząc się na dywan.
- Nie ukrywam, że jestem zaskoczony. Słucham, panno Granger.-  odezwał się w końcu. Czułam jednak, że był tym bardziej przejęty, niż starał się pokazać.
- Może sobie usiądziesz?- zapytał.
- Nie.- powiedziałam szybko, potrząsając w tym samym momencie głową, nadal nie patrząc się na niego. Westchnął, po czym odwrócił się do okna i otworzył je o kilka centymetrów. Poczułam świeże powietrze i od razu poczułam się lepiej. Mój umysł powoli znów zaczął przypominać sobie, jak się funkcjonuję.
- Czy mówi coś panu imię : Neleni Granger?- zapytałam w końcu i wbiłam wzrok w jego plecy. Gwałtownie zastygł w bezruchu. Aha. Moje serce szalało teraz. Przymknęłam powieki, próbując się uspokoić.
- Skąd... profesor ją zna? Co o niej wie?- zaczęłam pytać dalej drżącym głosem. Czułam jak coś we mnie się przełamuję. Ta historia po tylu latach ... rozgrzebana. Zaczęłam sobie przypominać. Wspomnienia o domie nad jeziorem. Róże. Nel którą tak kochałam jako dziecko. A potem jej zniknięcie. Po prostu... zniknęła. Policja dała sobie spokój już po jednym miesiącu. Jej dom najpierw przewrócili do góry nogami, a potem poszli. Bezradni. Zostawili świństwo i się zmyli. A ja już od dziesięciu lat tam nie byłam. W tej chwili usłyszałam ciężki wdech Krystiana.
-  Dlaczego... skąd wiesz, że mam z nią coś wspólnego?- zapytał. No i teraz miałam problem. Jak miałam powiedzieć mu o tym co widziałam? Jemu, obcemu dla mnie człowiekowi. Ja, ja sama nie mogłam pojąć tego, sama się tego bałam. Do siebie nawet ciężko mi było się przyznać, iż coś takiego widzę. Ale nie było innego wyboru... Albo wyjdę teraz i nie powiem już nic więcej i będę zadręczać się tym do końca moich dni, albo się przełamię i powiem.
- Od jakiegoś czasu... widzę dziwne rzeczy. W niespodziewanych momentach... urywa mi się film i widzę nagle jakąś scenę. Ludzi, rozmowy. Trochę tak jak wspomnienia z myślodsiewni, ale bardziej żywe, realne. Jak bym tam stała, była przy tym. - zaczęłam trochę nie pewnie. Nie śmiałam spojrzeć na niego. Jego reakcja ... jej też się obawiałam.
- Kiedy to się zaczęło? Kiedy zdarzyło ci się to po raz pierwszy?- zapytał skoncentrowany. Pomyślałam o moim upadku z miotły i o pierwszej "wizji".
- W ostatnie dni wakacji.-  odpowiedziałam i teraz poczułam się nagle taka słaba, że musiałam usiąść. Opadłam na fotel w pobliżu i spojrzałam w stronę Krystiana. Nie patrzył się na mnie, ale w bok. Czoło miał zmarszczone, jakby nad czymś mocno rozmyślał.
- Dzisiaj zobaczyłam.. coś, co naprowadziło mnie na pana. - zaczęłam. Nadal nie odrywał spojrzenia od podłogi.
-Pan tam był. Z moją ciocią, Nel. W jej domu. Mówiła coś o Hogwarcie... Ale to przecież niemożliwe, ona była mugolką! Jak mój tata, jej brat. - mówiłam w panice. To wszystko zaczynało mnie przerastać. Z tego co tutaj widziałam, Krystian faktycznie zdawał się znać moją ciocię. Ale...to niemożliwe, czy nie? Mężczyzna popatrzył się na mnie, dosyć smutnym spojrzeniem.
- Her....Panno Granger, to prawda. Znałem Nel. - powiedział powoli, jakby zastanawiając się nad tym ile może jeszcze mi powiedzieć. Czekałem aż powie coś więcej, ale ilekroć otwierał usta, znów je zamykał.
- Ale czy to znaczy, że to co...widzę...jest prawdą? To się naprawdę stało? - zapytałam szeptem, nie mogąc uwierzyć. Czułam, że zaraz stąd ucieknę. Przy tych pytaniach Krystian również długo się zastanawiał.
- Nie wiem. Ale...- zaczął. Wstałam z fotela. Jego tajemnicza postawa zaczynała doprowadzać mnie do szału.
- Jeżeli pana tam widziałam, i jeżeli pan faktycznie znał Nel... to czemu miało by to być nieprawdziwe co tam widzę?- zapytałam się wyzywająco. Chciałam konkretnych odpowiedzi. Już. Inaczej byłam gotowa rzucić krzesłem o ścianę. Mężczyzna pokręcił jedynie głową i spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
- Posłuchaj, proszę i nie przerywaj. Nie wiem co oznaczają te wizję. Ale prawda jest taka, że znałem Nel. Ona chodziła do Hogwartu, to również jest prawdą. Chciałbym powiedzieć ci wszystko co wiem, ale w tym momencie nie mogę. Proszę zaufaj mi. Tak będzie najlepiej. - powiedział siląc się na spokój. W jego oczach zobaczyłam ból. Nic nie rozumiałam. Ten człowiek był ojcem Agnes, równocześnie znał moją ciocię, która miała być czarownicą. Merlinie! A na dodatek wiedział więcej, wiedział...ale nie chciał mi powiedzieć, chociaż miałam do tego prawo. Jeszcze przez chwilę na siebie patrzyliśmy. W końcu podniosłam swoją torbę i skierowałam się ku drzwiom.
- Dobrze. W takim razie, nic tu po mnie, profesorze. Do widzenia!- fuknęłam, starając się o grzeczny ton. Na próżno.  Z tego wszystkiego wynikało również, iż... Krystian mnie znał. Przynajmniej wywnioskowałam to z jego zachowania i odnoszenia się do mnie. Ale... jak? Wiedział coś o Nel? Gdzie była? Dlaczego nigdy nie powiedziała mi o tym, że była czarownicą? A w tej wizji przecież mówiła też o Lucjuszu! LUCJUSZU. Czy to chodziło o ojca Malfoy'a? Nie. Nie. Nie. To było tylko jedno wielkie nieporozumienie. Czułam jak wszystko we mnie buzowało. Czułam narastającą panikę, która zawsze przejawiała się wtedy, gdy czegoś nie rozumiałam, nie pojmowałam. BO TO PRZECIEŻ NIE BYŁO DO POJĘCIA!

*

Zatrzymałam się przed wielkim oknem z witrażem. Moje radosne skoki zaprowadziły mnie prosto do skrzydła szpitalnego, gdzie ta radość została nieco zagłuszona niepokojem. W środku jednak wyczuwałam, że będzie dobrze. Musiało. Po prostu musiało. Zostałam przy nim  krótko.  Krzyknęłam "Draco jutro się budzisz, inaczej nie będziesz w drużynie Quidditcha!", wiedziałam że nabór odbywa się w następnym tygodniu. A Draco wyglądał na dobrego gracza. Uśmiechnęłam się, byłam w bardzo dobrym nastroju. Sama nie wiedząc dokładnie czemu. 
Teraz znajdowałam się na którymś piętrze i patrzyłam się na witraż. Niedawno wysłałam listy do domu. Nie wiedziałam co napisać, ale trzeba było. Etienne, rodzice, brat... to wszystko brzmiało dla mnie teraz jak inny świat. Mimo wszystko, to było moje miejsce. Czułam to. Nie było mi łatwo. Ale kto obiecywała kiedy- kolwiek, że będzie? Mój pokój...i moje roztargnione opuszczenie Francji. Etienne który zapłakał. Mój tata. Mama. Siostry i brat.  Jedynie kot przyjechał tutaj ze mną, teraz pewnie spał na jednym z szafirowych foteli w Pokoju Wspólnym. Podobało mu się tutaj. A mi? Ah.
Znowu to poczułam. Nie.
Za późno...

- Narcyza, zostaw mnie po prostu.Odejdź- odezwał się chłopak stojący przy kominku. W Pokoju Wspólnym panował półmrok. Ogień powoli pożerał ostatnie kawałki drewna. W całym pomieszczeniu było pusto. Zegar wskazywał w pół do pierwszej. Dziewczyna w prostych blond włosach  stała niedaleko chłopaka, trzymała się kurczowa w pasie. - Tian. Mogę ci powiedzieć, nic z tego nie wyjdzie. Ona nigdy nie będzie mogła być z nim. Nasze rodziny od lat umówiły się, że Lucjusz wyjdzie za ... mnie. Jeśli ją kochasz... zrób coś, do cholery.- mówiła dziewczyna. Kosztowało ją to bardzo wiele, widać było to po jej oczach. Wyrażały ból, ale i tak to mówiła. Tian zdenerwowany pokręcił głową. - Nie mów mi co mam robić! Nie rozumiesz? Ja nie mogę NIC zrobić. To nie we mnie się zakochała. Znam ją trochę. Ona chcę być z nim, chociaż nie wie... o tym wszystkim. Nie mogę tego przerwać. To jest niemożliwe... za daleko to zaszło. A ona mi nic nie mówiła wcześniej. Na Merlina, jak bym tylko wiedział!- krzyczał. Narcyza niepewnie podniosła rękę... i dotknęła policzka chłopaka. - Krystian. Dlaczego życie musi być takie zawikłane?- wyszeptała. Chłopak zdziwiony popatrzył jej w twarz. Stali teraz bardzo blisko siebie. Dziewczyna już zamknęła oczy.- Nie wiem... - wydusił z siebie po czym pocałował ją zdenerwowanie i pełen złości. Dziewczynie wydawało się to nie przeszkadzać... oddała pocałunek. 

-Agnes?- usłyszałam głos nade mną. Otwarłam oczy. Siedziałam skulona na ziemi.
-Co? Jak? Gdzie ja jestem?- powiedziałam, aby coś z siebie wydusić. W głowie nadal widziałam moją młodą matkę  całującą się z ... Krystianem. Zaczęłam niekontrolowanie szlochać. Było mi zimno. Skuliłam się jeszcze bardziej. Poczułam ciepłe ręce na moich ramionach, chciały mnie podciągnąć, ale ja nie chciałam. Krzyknęłam i złapałam się za głowę. Ktoś coś mówił do mnie. Jakieś słowa. Ale ja nie mogłam, nie mogłam się skoncentrować. Była tylko myśl i ten obraz i wiedza, że on jej w ogóle nie kochał. Tylko się nią pocieszył, wykorzystał. Zaczęłam wyć. Coś nie wytłumaczalnego się ze mną działo, a ja nic na to nie mogłam poradzić. Nie wiedziałam, że płakałam... dopóki ktoś  nie otarł mi twarzy. Dopóki nie poczułam słonego smaku na ustach. I znowu ten głos...
- Co się dzieję? Agnes? No już... - Znałam go. Ale nie chciałąm. Nie chciałam i nie mogłam mu odpowiedzieć. W środku coś pękło. Ciągle ten obraz. Narcyza. Krystian. Ktoś mnie podniósł, zauważyłam to tylko dlatego ponieważ nie czułam już zimnej posadzki. Ktoś trzymał mnie mocno. Mocno. On tak ... ją pocałował. Mocno i bez krzty miłości.
- Cham!- krzyknęłam, nie wytrzymując. Nie chciałam być noszona. Nie chciałam. Chciałam na ziemię. Zaczęłam się wiercić i walić rękami o czyjeś plecy.
- Cholerny chamie! Jak mogłeś to zrobić!- wrzeszczałam poprzez łzy nie widząc nic. Gdzieś w środku sama siebie pytałam dlaczego tak bardzo mnie to bolało, dlaczego tak bardzo mocno zareagowałam. Ale to nie było istotne... to były jakieś echa. Nic na czym  mogłam się skupić. Płakałam, krzyczałam.
- Puść! Muszę, muszę... coś zrobić! Daj mi go tutaj! No już! -

*
Byłam zszokowany. Niosłem zwariowaną Agnes na plecach, starając jej nie upuścić. Było to trudne, ciągle mnie biła i wierciła się. Nie mogłem jej w takim stanie zostawić na korytarzu. Gdy skręciłem w ten korytarz, najpierw nie mogłem uwierzyć mojemu własnemu szczęściu. Jednak w tej chwili gdy ją zobaczyłem przy tym witrażu na środku korytarza, upadła na kolana. Przez chwilę w ogóle nic do niej nie docierało, jakby była głucha i ślepa. Dopiero potem zaczęła mówić, krzyczeć... płakać. Nie miałem pojęcia co się z nią działo. Miałem nadzieję, iż nie miało to nic do czynienia ze mną. Ta dziewczyna kompletnie nie była podobna do tej którą spotkałem na Pokątnej. Znaczy tak, to była ona... Ale co w nią wstąpiło?-
-Cham!- krzyczała. A ja naprawdę myślałem, że nie dam rady donieść jej tam, gdzie planowałem. Miałem kilka kroków do ściany, za którą znajdował się pokój życzeń, gdy nagle wykręciła mi się z rąk i z hukiem upadła na posadzkę. Zdążyłem jeszcze ją podtrzymać, aby nic sobie nie zrobiła. Od razu wyrwała się z mojego uścisku i zwiła na ziemi. Wyglądała na wariatkę. Gorzej, wyglądała jak by straciła zmysły. Westchnąłem. Co mogłem zrobić? 
Nie mogła przecież tak nagle zwariować. Musiał być jakiś powód. Ale nie to było teraz najważniejsze...Po pierwsze musiałem ją zaciągnąć do tego pokoju, a po drugie... musiałem ją przywołać do siebie. Wydawała się znajdować kompletnie w innym świecie. Nieobecna. 
Na razie zostawiłem ją tam gdzie leżała, podchodząc do ściany. Trzy razy mocno myśleć nad tym czego potrzebuję.  Nie musiały być to słowa, tylko mocne pragnienie... 
Odetchnąłem gdy zobaczyłem drewniany drzwi ukazujące się w ścianie. Podbiegłem do Agnes, która wyglądała teraz tylko jak wykończona psychicznie, podniosłem i wszedłem do Pokoju. 
Było przytulnie, nie za jasno, nie za ciemno. Przede mną stało łóżko, było dosyć duże. Na podłodze leżał turkusowy dywan. Były jeszcze dwa okna i szafka z lustrem. Wyglądało na pokój dziewczyny, co mnie nieco zdziwiło. Chociaż...Pokój pewnie przystosował się do potrzeb Agnes. Spojrzałem na nią. Miała zapłakane czerwone oczy i patrzyła się gdzieś w dal, mamrocząc pod nosem francuskie przekleństwa. Delikatnie położyłem ją na łóżku. Nie zareagowała. Teraz tylko patrzyła przed siebie, ból i nienawiść w oczach. Co ją tak zdenerwowało? Czułem się bezradny. Nie wiedziałem co zrobić. Nie znałem jej, ale czułem... coś dziwnego. Jakby mój ból już był mniej ważny. Po raz drugi zapomniałem o sobie. Po śmierci Freda czułem tylko siebie, tylko mój ból i smutek. Nie było nic innego. Do rozsądku przywołał mnie ten wypadek Hermiony. Ale to było automatyczne. Uratowałem ją. Ale to było oczywiste. Tutaj... naprawdę zapominałem o sobie. Gdy ją zobaczyłem.. taką zwariowaną, taka zwijającą się na ziemi... wszystko inne wyblakło. Teraz z resztą też. Siedziałem przy niej i czekałem. Nic innego mi nie pozostało. 
Wyciągnąłem chusteczkę i wytarłem jej nos z którego dosłownie ciekło. Potem policzki. Usta, które nadal się ruszały. W tym momencie zakaszlała i jakby się obudziła... Powoli ruszyła głową i zobaczyła mnie. Zmarszczyła czoło. Jej oczy nadal były czerwone.
- George.- powiedziała zaskoczona, stwierdzając. Uśmiechnąłem się lekko.
- Agnes.- odpowiedziałem. 
- Mój Boże. - wydusiła i zapłonęła rumieńcem. Zaczęła patrzeć wszędzie tylko nie na mnie. Machałą rękami, ocierała oczy. W końcu wbiła wzrok w kołdrę. 
- Nie wiem... Ja. Jej. Ale mi głupio. To, to...w-  zaczęła. Wtedy zrozumiałem, że coś ją musiało tak bardzo przejąć, iż mnie nawet nie zauważyła. Przez cały ten czas. Nagle kompletnie nie interesował mnie ten powód. 
- Pssst.- powiedziałem i zatkałem jej usta. Jej wzrok był przerażony i zmieszany. Wziąłem rękę. 
- Ale ja ...- zaczęła ponownie.
-Tak, zachowywałaś się jak opętana, jednak najwyraźniej ci przeszło.- stwierdziłem dosyć poważnie patrząc się w jej oczy. 
- Tylko nie rób tego więcej, inaczej ktoś  z mniejszym humorem niż ja pewnie zamknie cię w Mungu. - dodałem wykrzywiając usta do uśmiechu. Nie chciałem dać jej poznać, jak bardzo mnie przestraszyła swoim zachowaniem. Na razie sama musiała dojść do siebie. Widząc jej lekki uśmiech poczułem ulgę. 
- George... jak ty się tu znalazłeś?- zapytała w końcu. Podrapałem się po głowie.
- Załóżmy że znam kilka tajemnych przejść.- oddałem. Kilka minut siedzieliśmy w ciszy, ale było to przyjemne. W końcu Agnes zobaczyła moją chusteczkę na łóżku. 
- Wyglądałam ohydnie, prawda?- wyszeptała zakłopotana. Zaśmiałem się. To oczywiste, iż dziewczyny najpierw myślą o tym, a dopiero potem martwią się wszystkim innym. 
- Z czego się śmiejesz?- zapytała, nie rozumiejąc. Jej policzki nadal były zaróżowione. Patrzyłem się na nie jak na najbardziej interesujące odkrycie w całym świecie. Dużo dziewczyn rumieniło się, gdy z Fredem zaczepialiśmy je gdy byliśmy jeszcze w tej szkole. Ale... to było z Fredem. To było celowe, umyślne. Teraz byłem sam i w ogóle nie miałem na celu tego, aby się speszyła. 
- Dziewczyny zawsze myślą o tym jak wyglądają. Jakby to by było najważniejsze na świecie.- odpowiedziałem zgodnie z prawdą.  Agnes popatrzyła się na mnie ostro. O, już powoli wracała do siebie.
- No ale to nie zmienia faktu, iż wyglądałam strasznie.- odpowiedziała, odwracając ode mnie twarz. Przewróciłem oczyma.
- Tak. Owszem. Cała twoja twarz była mokra, oczy spuchnięte i czerwone. Z nosa ci się lało. Istotnie wyglądałaś gorzej niż gnom. - zacząłem. Agnes potraktowała mnie srogim spojrzeniem. Mówiłem dalej.
- Ale nie to mnie przestraszyło, Agnes. Tylko to, że zachowywałaś się jak ... psychicznie chora. Biłaś mnie i krzyczałaś. Nie wiedziałem co się z tobą dzieję.- przyznałem w końcu. W tym momencie zobaczyłem kolejny łzy spływające po jej policzku. O, nie. Jednak przygryzłem się w język. 
- Przepraszam. Nie wiem co we mnie wstąpiło... Ja. Ja chciała bym to wytłumaczyć, ale nie umiem.- szlochała znowu, wyglądała przy tym tak biednie i słabo, że najchętniej znów bym ją podniósł i przytulił, aby się nie rozpadła na kawałki. Po chwili zaczęła wstawać...Zaskoczony podniosłem głowę.
- Merlinie, co ja tu robię. Tylko zajmuję ci czas. Przecież ja cię w ogóle nie znam. Nie powinno mnie tu być. Nie. Masz ważniejsze rzeczy na głowie, niż wariatki które krzyczą i płaczą. Poza tym... my się nie znamy!-powiedziała jeszcze raz dobitniej i wstała z łóżka, kierując się do drzwi. Nie. Nie chciałem takiego obrotu sytuacji. Wstałem i gdy już miała wychodzić, złapałem ją za rękę. Obróciłem do siebie. Nie miałem pojęcia czemu to robiłem, to działo się impulsywnie. Miała rację, widzieliśmy się po raz drugi  w życiu... jednak nie zmieniało to faktu, po co tak naprawdę przyszedłem tutaj. Do zamku. 
- Draco miał rację. Jestem wariatką.- powiedziała, próbując się wyrwać. A co się ze mną działo? Dlaczego ... co to było za uczucie we mnie? Dlaczego nagle trzymałem jej ramiona w moich rękach? 
- Agnes, czekaj. Jak myślisz dlaczego tu przyszedłem?-zapytałem się jej  prosto w oczy. Były zielone i załzawione. Ciągle próbowały się na mnie nie patrzeć. 
- Nie wiem. Właśnie o to chodzi. Zabrałam ci czas... Nie musiałeś mnie tu przynosić. Nie musiałeś na mnie patrzeć i wycierać mi nos! Nie musiałeś mnie brać na ręce jak cię biłam! My widzieliśmy się jeden raz...!- mówiła wysokim głosem. Zamknąłem oczy, zbierając się w garść. Otwarłem je.
- Właśnie, nie musiałem. Ale to zrobiłem. Przyszedłem tutaj. Patrzyłem jak wariujesz i na twój ohydnie cieknący nos! Tak, nie musiałem. Ale to zrobiłem. A to dlatego... bo od początku chciałem spotkać się z tobą! - powiedziałem. Jej oczy patrzyły się na mnie poirytowanie. Westchnąłem i puściłem ją, czując, że teraz mi już nie ucieknie. 
-  Moje życie straciło sens, odkąd nie ma Freda. Tak, mam rodzinę i przyjaciół... i tak dalej. Ale to było dla mnie za mało. Fred był dla mnie moją drugą połówką. Dopełniał mnie, a ja jego. Teraz nagle go nie ma. Przez cały ten czas czułem taką pustkę. Brakowało mi tego.. jego energii. Przez przypadek zrozumiałem jednak, że ... nie ma sensu też zamykanie się w domu. Więc otwarłem ten durny sklep, a wtedy... przed moimi drzwiami siedziałaś TY.- próbowałem jej wytłumaczyć, chociaż dobrze wiedziałem, że polegnę. Nie zrozumie mnie. Popatrzyłem się w jej stronę.
- Nie wiem czemu, ale... masz coś w sobie, co mi go przypomina. Znaczy... wtedy jak byłaś u mnie w sklepie, po raz pierwszy od wojny poczułem się lekki i mogłem się śmiać. Znów byłem sobą. - dokończyłem. Przez chwilę Agnes nie mogła wydobyć z siebie ani jednego słowa. Wiedziałem, że mnie nie zrozumiała. To brzmiało tak, jakbym chciał nią zastąpić Freda, ale nie o to chodziło. To nie tak. 
Agnes podeszła do mnie jednak i... przytuliła mnie. Moje serce przystanęło. Tak, znów to czułem. To dopełnienie, ten spokój którego nie mogłem znaleźć tak długo. Poczułem smutek, który tamowałem. Ten zdrowy smutek. Łzy spłynęły mi po twarzy. Nie dużo, ale jednak. Czułem się uwolniony. Poczułem lekki zapach cytryny i kremu. 
-  Pokaże ci coś. - powiedziała tylko i złapała mnie za rękę, ciągnąc do wyjścia. Poszedłem za nią. 

*

Pędziłam przez korytarz, nie mogłam teraz wrócić do Pokoju Wspólnego, za bardzo byłam zdenerwowana. Szłam aby się uspokoić. Nie udawało mi się. Nie widziałam tego, co mijałam. Gdzie byłam, było zupełnie nie istotne. Mój rozum, moje racjonalne myślenie próbowały poukładać wszystko w jedną logiczną całość. Ale to była syzyfowa praca. To tak jak by ktoś chciał posprzątać kurnik. Nic by to nie dało, za chwilę było by to samo Pięknie, nawet dobrych metafor nie umiałam wymyślać. 
-Hermiono, spokojnie. Będzie dobrze. Wcale nie zwariowałaś. Nie zwariowałaś.- powtarzałam, ale nie uspokajało mnie to ani trochę. Krystian Melphis coś wiedział. Wiedział, ale nie miał zamiaru mi powiedzieć. A ja miałam prawo do tego! Przez dziesięć lat nic nie słyszałam o Nel. A teraz... nagle widzę jakieś wspomnienia. Zaśmiałam się. Teraz rozumiałam Harry'ego. Mogłam sobie wyobrazić  jak to było widzieć coś ... co przeżyła inna osoba. U niego to był Voldemort, to było logiczne. Byli połączeni przez to, iż Harry sam w sobie nosił kawałek duszy Voldemorta. Ale u mnie? Jakim cudem? Jak to możliwe, że zaczęłam teraz widzieć to co przeżyła Nel? Dowiadując się przy tym, iż była czarownicą. Dlaczego mój tata nigdy mi o tym nie powiedział? Przecież...wtedy kiedy dostałam list, mogli o niej wspomnieć.  Ale nie. Jeżeli była czarownicą, to dlaczego do jej zniknięcia... nie żyła w tym świecie? Dlaczego udawała, iż jest mugolaczką? Chowała się w domu? Potrząsnęłam głową. Jeszcze ta sprawa z Lucjuszem! Teraz nie mogłam mieć wątpliwości. Musiało chodzić o ojca Draco Malfoy'a. Ale z tego by wynikało, że była w nim zakochana i ... Merlinie, chciała z nim być, pomimo,że wiedziała o jego małżeństwie z Narcyzą. Czułam się jak idiotka. Przez tyle lat myślałam, że wiem mniej więcej  jakie kto miał relacje i że... jest tak na jak to wszystko wygląda. A teraz... wychodzą rzeczy które nawet nigdy nie była bym w stanie sobie wyobrazić, nawet jeśli by mi ktoś podał jakiś trunek halucynacyjny! Krystian, Agnes i Narcyza. Nel i Lucjusz. Głowa zaczęła mnie boleć. Nie patrzyłam się przed siebie, dlatego też nie zauważyłam postaci skręcającej w  mój korytarz. Nie chcący ją szturchnęłam. Przeprosiłam pod nosem i chciałam już iść dalej, gdy ten ktoś mnie przytrzymał.
- No, no. Dzień dobry, Granger. Piękny dzień, prawda? A ty taka zamyślona chodzisz sama po zamku... - usłyszałam ciepły, niski głos. Podniosłam głowę i spojrzałam prosto w twarz Zabiniego. Nie wiedziałam jak się zachować. Był ślizgonem i kiedyś należał do złej strony. No właśnie, kiedyś. Zapamiętałam jego postawę w Wielkiej Sali w pierwszy dzień szkoły.  On nie miał problemu z zaczęciem rozmowy. Był wyluzowany, chociaż w jego oczach dostrzegłam niepokój.
- Nie patrz się tak na mnie. Nic ci nie zrobię.- powiedział, lekko wykrzywiając usta. Wiedziałam, iż mówił prawdę. 
-Skoro cię tu spotykam, mogę od razu z tobą pogadać. W sumie... i tak miałem to w planie.- stwierdził. No dobrze, nie przesadzajmy. To jednak był ślizgon! Uniosłam zaskoczona brwi. 
- Ach, tak?- zapytałam niby pewna siebie, chociaż tak naprawdę byłam tylko bardzo poirytowana. Uśmiechnął się.
- Tak. Spokojnie. Może...- rozglądnął się wokół... jakby szukał jakiegoś dobrego miejsca. Czekałam.
- Może po prostu przejdźmy się kawałek. - stwierdził i zaczął iść przed siebie. Korytarze świeciły pustkami, większość uczniów była na błoniach lub w Pokojach Wspólnych. Niepewnie poszłam za chłopakiem. 
- Hermiona Granger. - wypowiedział moje imię, kiwając głową.  
- Muszę powiedzieć, że zaskoczył mnie twój ... akt w Wielkiej Sali. -
- Nie sądziłam, że ktoś zauważył od kogo to wyszło.- oddałam, nie wiedząc do czego zmierza. 
- Ach. Jestem bardzo spostrzegawczym człowiekiem. Chciałem tylko powiedzieć, ... nie wszyscy ślizgoni pozostali takimi jakimi byli kiedyś. - mówił szarmanckim głosem. Przewróciłam oczyma, stał się owszem milszy, jednak pozostał sobą. Nie było tajemnicą, że przez te wszystkie lata uważano go za jednego z najprzystojniejszych  i pociągających chłopaków w szkole.
- Dobra, Zabini. Do rzeczy.- upomniałam go. Nie miałam ochoty na tą rozmowę, nie mogłam się skoncentrować.
- To może mówmy sobie od razu po imieniu? Będzie przyjemniej .- powiedział i podał mi rękę. Spojrzałam na nią, nie wiedząc co zrobić Przypomniałam sobie słowa McGonagall i Tiary. W końcu chwyciłam jego dłoń.
- W takim razie... Blaise.-
- Hermiono.-  powiedział z uśmiechem.
- Wydaję mi się, że nieźle upadłeś na głowę. Jest to niemożliwe, żeby ślizgon stał się taki...- mówiłam. Blaise się zaśmiał.
- Taki miły? No tak. Każdy reaguję na to inaczej. Draco na przykład wyrzucił mnie za próg, gdy w wakacje  do niego przyszedłem. Nie mógł znieść mnie takim. Spodziewałem się tego.- opowiadał, a ja nie mogłam rozszyfrować do czego zmierza.
- Nie rozumiem... - zaczęłam. Jednak przerwał mi.
- Widzisz, Hermiono. Jesteś jedną z tych osób, które mają poważanie w tej szkole. To dla nas, ślizgonów jest dziwne. Zawsze my, arystokraci... rządziliśmy wszystkim. Teraz to się zmieniło. Myślę, że tak jest ciekawiej. Kiedyś tylko byłem zapatrzony w swój dom i w status krwi. Jakie to głupie było!Ale dobrze... Chodzi o to, że masz wpływ na ludzi, co potwierdził twój akt w Sali. Na pewno wiesz w jakim stanie jest Draco...- mówił dalej, a ja już powoli traciłam ochotę go słuchać. Był miły, ale czułam, że coś ode mnie chcę. Nie podobało mi się to.
- Blaise.-
- Czekaj, daj mi skończyć- wtrącił. - Wiesz, co się z nim stało, byłaś tam. Wiem, że cię nienawidził i to chyba ze wzajemnością. Nie dziwię się. Ale...gdy się obudzi, a jestem pewien, że to nastąpi... będzie mieć strasznie ciężko. Rozumiesz? Nie przyjechałem do Hogwartu ekspresem, dopiero na drugi dzień Błędnym rycerzem. Nie chciałem ukończyć szkoły, ale dowiedziałem się, że Draco wrócił... dlatego ja też wróciłem. Zrozum, wiem jak teraz jest w Slytherinie... Nott przejął wszystko. Wszyscy są przeciwko niemu. A z innymi domami nie będzie miał prościej, o ile się nie mylę. - skończył. Przez chwilę panowała cisza. Czekał aż się odezwę.
- Co w związku z tym? Co ja, szlama, którą przezywał przez całe swoje życie tutaj, może zrobić?- zapytałam sarkastycznie. Pokręcił głową i schował ręce w kieszeniach. Pachniał na kilometr wodą kolońską.
- Hermiono, Hermiono... Czy ta twoja mądrość nagle gdzieś znikła? Nie wiesz, że ludzie mogą się zmienić? Trzeba im dać szansę. Proponował bym tylko, abyś... nie traktowała go tak jak kiedyś. Zastanowiła się trochę. Masz wpływ na ludzi wkoło ciebie. Po prostu bez ciebie nie uda mi się zrobić z niego człowieka. - zadeklarował, a ja prawie nie wybuchłam śmiechem, tak absurdalne było to, co właśnie do mnie mówił.Tego było za dużo. Za dużo na dzisiaj. Koniec.Zatrzymałam się i stanęłam przed nim.
- Przepraszam, Blaise. Ale ... ja nie wiem jak na to wpadłeś i brzmi to bardzo abstrakcyjnie. Malfoy być może się zmieni, ale... to nie dzięki mnie. Nie wiedziała bym jak... Dlatego myślę, że nie mogę ci pomóc.Dziękuje za rozmowę.- powiedziałam i odwróciłam się od niego idąc w kierunku schodów. Mogła bym się założyć, że Blaise właśnie teraz się uśmiechał pod nosem. Merlin wie dlaczego.
- Nie to nie. Ale ja zawsze miałem dobre przeczucie, Hermiono. Nigdy mnie jeszcze nie zawiodło. A to jest bardzo ważna charyzma w Quidditchu. Zawsze wiedziałem gdzie rzucać. Nigdy nie chybiłem. Każdy mój rzut kończył się bramką!- wołał za mną. A ja wchodząc do góry zastanawiałam się nad tym, czy świat do reszty nie upadł dziś na głowę. " Rzuty, przeczucie... Kim ja byłam? Piłką do gry? "- A niech to!

Weszłam do Pokoju ponieważ nie miałam ochoty błądzić po błoniach. Musiałam usiąść i zacząć coś robić, a nie ciągle myśleć. Cały świat dzisiaj wariował. A przecież miało być spokojnie, normalnie. Zaśmiałam się, w Hogwarcie najwyraźniej nigdy nie mogło być spokojnie. Zawsze coś musiało się dziać i zadziwiać człowieka. Opadłam na czerwony, miękki fotel niedaleko kominka i podkuliłam nogi. W ten sposób nie przestaniesz nad tym myśleć.- upomniałam sama siebie i zignorowałam to ostrzeżenie.  Nie chciało mi się schodzić z fotela, było tak przytulnie. A ja po prostu chciałam się skulić i zapomnieć o tym wszystkim. Zamknęłam oczy i próbowałam skoncentrować się tylko nad odgłosem trzaskającego drewna w kominku. Już lepiej....
- Co za idiota! Jak można być takim niezrównoważonym palantem!- krzyczał ktoś na całe gardło. Westchnęłam. Ron.
- Ron, uspokój się.- odezwała się Ginny. Zacisnęłam jeszcze bardziej powieki, chcąc nie słuchać....
- A w ogóle..Dlaczego akurat TY jesteś kapitanem drużyny, co? Jesteś ode mnie młodsza, na Merlina! Mogłaś mi powiedzieć, że..- oburzał się dalej. Napięłam mięśnie, chciałam SPOKOJU. Ale nie, bo  akurat teraz Ronald Wielki chciał urządzać sobie awanturę ze swoją siostrą. Może jak bym była w innym humorze, potrafiłabym ich uspokoić...ale teraz sama byłam zła. Wszystko dzisiaj było nie takie jakie powinno być. Czułam, że zaraz mogę wybuchnąć.
- Przepraszam bardzo, Ronald... ale nie chciałam cię denerwować. Musiałam to zachować dla siebie, inaczej zareagował byś dokładnie tak jak teraz! Poza tym... Cruse to nie palant, to jeden z najlepszych graczy jaki się do nas zgłosił i nie zamierzam go nie przyjmować tylko dlatego, ponieważ TY masz z nim jakieś widzi-mi-się ! - odkrzyknęła Gin. Jeszcze bardziej skuliłam się na fotelu, przygryzając wargę.
- Ach, tak? Najlepszy gracz...też mi sobie! On nawet nie potrafi odróżnić  znicza od kafla! On zgłosił się tylko dlatego ponieważ na ciebie leci!-
Nastała chwila ciszy. To nigdy nie wróżyło nic dobrego. Powoli podniosłam się z fotela. Ginny właśnie zamieniała się w furię.
- Jak MOŻESZ coś takiego do mnie mówić! NIE MOŻESZ ZNIEŚĆ TEGO, ŻE TO JA JESTEM KAPITANEM, a nie TY!  CRUSE ZŁAPAŁ DZISIAJ dziesięć na dziesięć piłek, ty tylko osiem! A ja dałam ci jeszcze drugą szansę!- krzyczała.
- Dobre mi sobie... oficjalny nabór i tak jest dopiero w następnym tygodniu! - odparł Ron.
- A, PRZYPOMNIAŁ SOBIE. PIĘKNIE. A TERAZ ZEJDŹ MI Z OCZU BO NIE MOGĘ NA CIEBIE PATRZEĆ!-
- TY NA MNIE? MAM NAPISAĆ HARRY'EMU JAK SIĘ DZISIAJ DO NIEGO SZCZERZYŁAŚ?- Nie. tego było już za wiele. Wiedziałam o tym. Wstałam.
-  RON IDŹ NA GÓRĘ, JUŻ! - krzyknęłam i posłałam mu spojrzenie. Chwilę wahał się jeszcze.
- Nie będziesz mi się tu dalej kłócił! Na górę, w tym momencie!-
- A kim ja do cholery jestem, żeby dać sobą rządzić, co?- parsknął, po czym skierował się do schodów. Gdy poszedł, podeszłam do Ginny, która teraz stała cała sparaliżowana i patrzyła się gdzieś w dal. Jej twarz była cała czerwona, a oczy zaczynały lśnić. Objęłam jej ramię. Cała się trzęsła.
- No już. Wiesz, jaki on czasem potrafi być.- powiedziałam cicho. Spojrzała na mnie.
- Wiem. Ale szczerze? Mam tego dość. Tydzień już ćwiczymy, a on zachowuję się jak małe dziecko! A to co teraz powiedział...- urwała i zaczęła szlochać. Pięknie, Ronald. Dlaczego tobie brak kompletnego wyczucia!- pomyślałam  i przeklęłam Rona w duchu.
- Próbuję wszystkiego, aby ta drużyna miała ręce i nogi, ale odkąd Ron dowiedział się, że to ja jestem kapitanem, ciągle próbuje się wtrącać. Nie wiem co w niego wstąpiło. Wiem, że brakuję nam Harry'ego, ale ... jakoś trzeba żyć. On nawet nie potrafi sobie wyobrazić, jak bardzo mnie to boli. Kiedy widzę drużynę automatycznie muszę myśleć o nim. Nie wiem gdzie jest... Chce być na niego wściekła, że tak się ze mną pożegnał... na początku byłam. Ale teraz... teraz tylko się martwię i tęsknie. - mówiła ruda. A co ja mogłam zrobić? Trzymałam jej rękę i głaskałam po plecach. To musiało z niej wyjść.
- Będzie dobrze. Harry na pewno coś nam wyślę, jak tylko będzie mógł...- mówiłam, aby pocieszyć ją i siebie. W rzeczywistości też się o niego martwiłam. Ginny powoli już się uspokajała.
- Widziałaś to ogłoszenie na tablicy?- zapytała słabym głosem. Przytaknęłam głową.
- Nie nadaje się do niczego.- odparła.
- Ja też nie.- Spojrzałyśmy na siebie.
- Czyli tancerka w trykocie?- zapytała.
- Albo aktorka w kostiumie babci Neville'a.- powiedziałam. Zaśmiałyśmy się.
- Nie damy się.- powiedziała Gin poważnym głosem, lecz na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Nie.- przyznałam.

*


 Gdy przyprowadziłam George'a do portretu Freda... musiałam przez chwilę zatkać sobie uszy, tak bardzo krzyczeli z radości i niedowierzania.  To o czym potem rozmawiali też nie jestem w stanie powtórzyć, bo nie zrozumiałam ani słowa. Za szybko mówili i na tematy o których nie miałam pojęcia, więc szybko zrezygnowałam  z dokładnego słuchania.
Wyszłam na zewnątrz, aby zostawić ich na trochę samych. To był jego brat. A mój leżał teraz w skrzydle szpitalnym i jutro powinien się obudzić. Przykucnęłam przy ścianie i zamknęłam oczy. Nadal nie mogłam pojąć tego co zobaczyłam. Nie wiedziałam skąd biorą się te nagłe wizję, ale przerażały mnie. Moja mama... Narcyza, najwidoczniej naprawdę kochała Krystiana, skoro chciała mu pomóc... mówiła mu, żeby walczył o Nel, chociaż tak bardzo chciała, aby on był z nią.A ten cham po prostu ją pocałował, choć wiedział, że jej nie kocha, wykorzystując jej uczucia. Pokręciłam wściekła głową. Nadal było mi głupio jak zachowałam się przy George'u, ale pewnie gdyby nie on, już dawno leżała bym w szpitalu na oddziale psychicznych chorób.
Właśnie zastanawiałam się, czy powinnam złożyć wizytę  naszemu kochanemu nauczycielowi od Obrony przed Czarną Magią, gdy drzwi do komnaty się otwarły. George stał przede mną uśmiechając się od ucha do ucha. Piękny widok widzieć go takiego uradowanego.
- Tak szybko? Myślałam, że nigdy stamtąd nie wyjdziesz.- zaśmiałam się. Podszedł do mnie i podciągnął na nogi.
- Owszem pokusa była dosyć duża. Ale w końcu ... nie mogę zapominać o dobrych manierach. Nie grzecznie jest dać komuś czekać tak długo na siebie.- powiedział uśmiechając się kpiąco. Przewróciłam oczyma.
- Daj spokój. Przecież nie ma  nic do roboty.-
- Mimo wszystko. To nad odmianę ... ja ci coś pokaże.- powiedział i pociągnął mnie w lewo.
- Zakładam, że jeszcze nie znasz najpiękniejszych miejsc w Hogwarcie. Dlatego zaprowadzę cię na jedno. Było, jest moim ulubionym. - mówił entuzjastycznie. Poczułam się dziwnie, tak jak bym na to wszystko nie zasłużyła. Nic nie powiedziałam, nie wiedziałam co. On był parę lat starszy ode mnie, miał już pracę  i swoje życie. A zachowywał się tak beztrosko. Przypomniałam sobie jego słowa w tym dziwnym pokoju. To, co mówił o mnie. Nie mogę zrozumieć, dlaczego chcę się ze mną zadawać. Przecież... nie należę do jego świata. Jestem kimś obcym. W sklepie było miło, owszem... ale nie sądziłam,że ... ktoś by chciał specjalnie z mojego powodu zakraść się do zamku. 
- O czym tak myślisz?- zapytał koło mnie.
- Nie interesuje cię jaki mam związek z Malfoy'em?- oddałam. Nie wiedziałam dlaczego akurat to mi się wymsknęło. Mogłam przecież powiedzieć kompletnie coś innego. Mniej niebezpiecznego.
Polubiłam go, ale ... czułam, właśnie... za dużo czułam.  A tego się bałam. Wszystko było takie skomplikowane... George spuścił głowę i wziął ciężki wdech.
- Jestem jego siostrą.- powiedziałam cicho. Popatrzył się na mnie zdziwiony. Ale nie tak jak patrzyli się na mnie Ron i Ginny jak im powiedziałam. Inaczej.
- Siostrą?-
- Tak. Przyrodnią. Narcyza to moja matka.-  ciągnęłam dalej. Potrzebował chwili. Zaraz potem uśmiechnął się lekko.
- Co?- zapytałam.
- Nic. Fred mi już powiedział. Dlatego ... nie pytałem cię już o to. Dziwię się tylko, dlaczego mówisz to tak, jakby miało mnie to przestraszyć i zdenerwować. Jak to mówią, rodziny się nie wybiera.- mówił. A ja znowu poczułam się źle. On był taki wyrozumiały, taki pogodny. Czy ja  w ogóle na to zasłużyłam? Zaczęliśmy wchodzić po schodkach w górę.
- Jesteś bardzo wyrozumiały.- zdołałam tylko powiedzieć. Wzruszył ramionami i uśmiechnął się, jednak od razu spoważniał, jakby sobie coś przypomniał.
- Może powiesz mi, co tak bardzo wyprowadziło cię z równowagi? Naprawdę się wystraszyłem.-
- Nie wiedziała bym od czego zacząć.- powiedziałam bezradnie. Teraz stanęliśmy przy drzwiach. George wyciągnął różdżkę, coś szepnął ... i już mogliśmy wejść . Znajdowaliśmy się w wierzy. Tutaj schodki kręciły się w górę. Trzeba było iść gęsiego. George kiwnął głową, abym szła na przód. Poszłam. Przez cały ten czas nic nie powiedział. Szliśmy w ciszy, było słychać tylko nasze kroki. Mijaliśmy małe okienka , z których można było zobaczyć dach zamku, jezioro i błonia. Było chłodniej niż na korytarzach, ciągnęło i było bardzo wąsko. Musiałam przytrzymywać się kamiennej ściany. W końcu  sapałam jak lokomotywa i zatrzymałam się przy drzwiczkach pomalowanych na zielono. Na klamce pająk uwił sobie pajęczynę. Chciałam otworzyć drzwi różdżką, ale się nie dało.
- Czekaj. Trzeba mieć klucz. - usłyszałam George'a. Odwróciłam się do niego.
- No to dawaj.- Zaśmiał się.
- Nie mam.- odpowiedział.
-Jak to nie masz!? Niby jak teraz mamy tu wejść? Przecież nie weszłam tu, żeby podziwiać pajęczyny!- złościłam się. George nadal uśmiechał się pod nosem.
- Spokojnie. Nie wiesz z kim masz do czynienia. - odpowiedział spokojnie. Wyszedł te parę schodków które nas od siebie dzieliło. Nagle było strasznie mało miejsca. Znaczy: Prawie w ogóle go nie było. Popatrzył mi się w oczy. Był tak blisko.
- A teraz patrz i ucz się. - odparł i wyciągnął coś z kieszeni. Miałam trudność oderwać spojrzenia od jego brązowych oczu. W końcu mi się udało.
- Drut? Chyba sobie żartujesz.- parsknęłam. Przeczesał sobie włosy ręką i tylko zachichotał. Kucnął i przecisnął się do drzwi. Zeszłam dwa schodki niżej. Ach, znowu przestrzeń.
George zaczął dłubać w tym zamku, aż usłyszałam lekki kliknięcie. Faktycznie mu się udało. Omiótł pajęczynę ręką i odwrócił się do mnie. Przekręcił głowę na bok.
- Chyba sobie żartowałem? - zapytał z uniesionymi brwiami. Parsknęłam, podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Orzeźwiające powietrze trafiło mnie w twarz. Przekroczyłam próg i wyszłam na zewnątrz. Otwierałam usta, aby po chwili znów je zamknąć. Tutaj też było mało miejsca, ale nie obchodziło mnie to zbytnio. George stał tuż za mną.
-Fajnie, co nie?- usłyszałam jego zadowolony z siebie głos.  Znajdowaliśmy się na jednej z najwyższej chyba wierzy w Hogwarcie. A widok... był po prostu oszałamiający. Widziałam wszystko. Na wprost mnie była nieco niższa wieża w których oknach świeciły się światła. Pokój Wspólny któregoś domu. Za tą wieżą widać było góry i lśniące jezioro, które było otoczone ciemnymi lasami. Dostrzegłam też boisko i błonia, a także bardziej na prawo... wioskę.  Hogsmead.
- Ale to nie dlatego jest to moje ulubione miejsce. Widoki są piękne, ale... jest coś jeszcze.- powiedział. Odwróciłam się do niego twarzą.
- Niby co?- zapytałam. Nie wiedziałam co  jeszcze mogło znajdować się na wierzy. Nic tu takiego nie widziałam. George tylko pociągnął mnie na prawo. Wierze można było okrążyć... popatrzyłam się w dół i poczułam się wolna. Zawsze tak miałam na wysokościach. Dlatego też kochałam latać na miotle. George się schylił i otworzył coś. Jakiś schowek. Wyciągnął coś .
- To jest najlepsze miejsce na lot w dół.- powiedział. Tym czymś była miotła, a właściwie dwie miotły. Oszalał? Czy to w ogóle było dozwolone?
- Czy to dobrze się czujesz?- zapytałam.
- Wyśmienicie. No chodź, nie bój się. McGonagall nas nie zobaczy jej gabinet jest w innej części zamku. A my polecimy tylko tu.- wskazał głową na wprost, w stronę jeziora.
- Skąd wiesz, że umiem dobrze latać? - zapytałam. Zaśmiał się. Jego oczy błyszczały.
- Weź, Agnes. Przecież  to widać. - odpowiedział i rzucił mi miotłę. Złapałam.
- Nie wiedziała bym po czym...- odparłam, trzymając w ręce miotłę i czując motyle w brzuchu.
- To takie przeczucie, wiesz. Dobrze. Jesteś gotowa?- Przewróciłam oczyma.
- Chyba nie...- odpowiedziałam, po czy momentalnie usiadłam na miotle, odbiłam się i już leciałam w dół. Był to manewr, który dla amatorów mógł skończyć się tragicznie, ale dla mnie było to po prostu... normalne.  Czułam wiatr, czułam adrenalinę i widziałam jak dach  zamku coraz bardziej się przybliżał. W ostatnim momencie przekręciłam miotłę i delikatnie postawiłam nogi na dachu. -
-Ej, ej, ej.  Co tak porywczo. Myślałem, że za raz będzie z ciebie rozbite jajko.- usłyszałam głos George'a. Był tuż nade mną. Nie odezwałam się, tylko znów odbiłam i zrobiłam salto w powietrzu. Czułam się wolna.
- Ktoś tu chyba się popisuję.- zaśmiał się mój towarzysz.



*


Po rozmowie z Gin poszliśmy na obiad.Nie miałam ochoty rozmawiać z Ronem. Powinien sam się domyśleć co tym razem źle zrobił. Ginny nie odzywała się do niego ani słowem i szczerze mówiąc doskonale rozumiałam dlaczego. Ron po prostu od zawsze nie miał wyczucia, i tak zdarzało mu się ranić ludzi.
Resztę dnia próbowałam wszystkiego, aby nie myśleć o tym wszystkim czego się dowiedziałam. Robiłam zadania, odwiedziłam Hagrida, a wieczorem złapałam jedną z tych książek, które zawsze potrafią wciągnąć mnie w inny wymiar rzeczywistości.  Aż w końcu zasnęłam z nią w ręku. Tak bardzo bałam się  myśleć, zastanawiać. 
Obudził mnie stukot. Otwarłam oczy ... Coś stukało o szybę. Teraz? Sowy przecież i tak za nie długo mogły przynieść pocztę. Dlaczego to zwierzę nie poczeka do śniadania? Burknęłam pod nosem, odsłoniłam kotary mojego łóżka i nawet nie ubierając pantofli wstałam i podeszłam do okna. Za szybą naprawdę siedziała sowa. Otworzyłam rygiel i odpięłam list od nóżki płomykówki.
- Musiałaś mnie obudzić?- westchnęłam do sowy, po czym zamknęłam okno i usiadłam z listem na łóżku. Wszystko jeszcze widziałam niewyraźnie, więc przez chwilę tylko trzymałam kopertę w rękach. Ginny obróciła się w swoim łóżku.
-Co jest?- zapytała zaspana. Przetarłam więc oczy i otwarłam kopertę.
-Nic. Jakiś list...- odpowiedziałam i spojrzałam na pergamin zapisany niestarannym pismem.

 Hermiono,
Nie mam teraz czasu na tłumaczenie. Piszę to w pośpiechu. Widziałam przepowiednię... mogę mieć tylko nadzieję, że dostaniesz ten list w ten dzień co trzeba. Jakie to wszystko dziwne... Posłuchaj, wiem, że dzieją się teraz z tobą nie wytłumaczalne rzeczy. Wiem. Nie martw się. To wszystko przeze mnie i... nie ważne.Ważne, jest jednak to : Przez jakiś nieszczęsny przypadek Draco Malfoy przeżyje wszystko od nowa. Dzisiaj jest dzień w którym ma się obudzić. Dziwisz się na pewno co to ma z tobą wspólnego. Spokojnie. Proszę Cię tylko o jedno: Zejdź dzisiaj do skrzydła szpitalnego.  Nie mogę już więcej nic napisać. Kocham Cię, Hermiono. Twoja Nel G. 

Parę razy czytałam od nowa i od nowa, żeby mieć pewność... mieć pewność. Potem już tylko wpatrywałam się w podpis, jakby to, że faktycznie widzę to przed nosem, nie mogło mi dać pewności. Jak? Skąd mogła to wiedzieć?
-Hermiono, dobrze się czujesz?- usłyszałam obok siebie Gin. Dopiero teraz zauważyłam, że przez cały ten czas nie oddychałam. Wzięłam wdech i szybko złożyłam list na połowę, chowając go drżącymi rękami  do koperty.
-Przepraszam, Gin. Muszę iść.- powiedziałam bez tchu. Nie mogłam jej teraz o tym wszystkim powiedzieć. Nie mogłam, za długa historia. Poza tym, ja sama tego nie pojmowałam. Niemożliwe. To jedyne słowo które krążyło mi teraz w głowie. Niemożliwe, że wiedziała o tym wypadku już na długo zanim on naprawdę się wydarzył. Żadna przepowiednia nie była chyba tak dokładna. Szybko narzuciłam na siebie sweter, spodni nie zmieniałam, spałam w luźnych szarych getrach. Cały zamek i tak jeszcze spał.
- Ale co się stało?Miona!- krzyczała Ginny, próbując zarazem nie obudzić innych w sypialni. Co mogłam jej powiedzieć?
- Nie martw się o mnie. Zobaczymy się na śniadaniu.- odparłam szybko nie odwracając się do niej. Zleciałam po schodach, przeleciałam przez Pokój Wspólnym i wyszłam na korytarz. Gruba Dama chrapnęła głośno, ale ja już popędziłam schodami w dół. Chciałam uciec. Uciec przed tym wszystkim. Hogwart nie był teraz dla mnie ... przyjemny. Nie czułam się dobrze.  Czułam się przytłoczona. Wszędzie obrazy, marmury... posągi. Wszystko było jeszcze w głębokim śnie, ale ja i tak czułam się obserwowana. Biegłam więc.

*


Chciałem czuć się obojętnie. Na to wszystko. Mimo to... czułem się wszystko inne niż obojętny. Chciałem uciec. Ale to już chciałem przez cały czas. Nie miało sensu. Nie dało się. Przed chwilą zobaczyłem wspomnienie... które miało miejsce zaledwie parę miesięcy temu. Czekałem na następne teraz, ale nic się nie wyłaniało, a ja zacząłem się bać. Już dawno przestałem sobie coś wmawiać, nie dało się. Bałem się, że jak nie pojawi się następne, to będę musiał o tym myśleć. Już powoli nawet zaczynałem. A wtedy... się obudzę, będę wiedział co powinienem zrobić... i będę inny. Czułem to, to wszystko co zobaczyłem... ta czysta prawda... ona zaczęła mnie zmieniać. Jedyne, ja nie wiedziałem, czy chcę tej zmiany. Bałem się samego siebie. Innego. 

Komentarze

  1. Jestem z Tobą!
    Nie wiem i nie rozumiem co się stało, że musiałaś przenieść bloga. Ale i tak będę wiernie czytać. Kocham tę historię! : )

    OdpowiedzUsuń
  2. Też ją kocham! I yey czytalam te rozdziały juz wczesniej ale chcialam jakis kontekst miec :D
    draco wstanie z martwych!!!! łuhuuuuu

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty