XIII. Rozdział - Nadzieja

I told you to run,
So we both be free






" Kiedyś
  Kiedyś byłeś tylko ja i ty. Ja i ty. 
  Kiedyś byłam tylko ja. Tylko ja.
  Kiedyś będzie znowu. 
  Kiedyś znów... Znów będziesz ty i ja. 
  Tylko inaczej. Kiedyś oni się spotkają.
  A jak się spotkają, będą się nienawidzić. 
  Kiedyś jednak muszą się pokochać. 
  Będą  musieli. Inaczej nigdy już nas, nas  
  nie będzie. To podłe. Podłe.
  Jak zrozumieją, będzie za późno. Za późno.
  Będziemy wolni. Znów. 
  Kiedyś będą nienawidzić tego, że się pokochali.
  Kiedyś. "

Śpiewałam każde słowo z drżeniem na ustach. Przez wszystkie te lata nie miałam nic innego, tylko te słowa. Słowa które pomimo, iż obiecują szczęśliwy koniec, bolą za każdym razem, kiedy je wypowiem i kiedy tylko pomyślę choćby jeden werset. Nie, to nie była ta przepowiednia. To były moje słowa. Sama je spisałam w zielonej książeczce, którą schowałam tam, gdzie w odpowiedni czas ktoś ją znajdzie. 
Nigdy nie miałam talentu do pisania rymowanych wierszy, wyrażałam się prosto i nie starałam się o poezję w moich linijkach. One były mną, po co miałam się przestawiać, po co męczyć? Tak pisałam w moim pamiętniku. Możliwe, iż niektóre zdania napisałam tylko po to, aby zostawić po sobie ślady i wskazówki. Zrobiłam to, ponieważ to również odpowiadało mnie. Dużo ludzi nazywało mnie jedną wielką zagadką. No, może przesadzam. Nie wielką. Po prosto zagadką. Co ja na to? Mylili się. Ja nią nie byłam. Owszem, chciałam być... ale nie udało mi się. Dwoje ludzi dowiedzieło się o mojej tajemnicy. Wszystko inne: mój charakter, moje zachowanie... to nie było zagadką, tylko czymś co nazywa się ludzką psychiką. Jeżeli tak na to spojrzeć, każdy był zagadką. Ja natomiast stałam się nią, ponieważ miałam w jednej udział. Byłam zmieszana z tajemnicą. Ani przez chwilę nie wahałam się, gdy dostałam propozycję. To sprawiło, że stałam się zagadką. Prawdziwą. Jednak poległam. Dwoje ludzi i wszystko runęło. Wszystko się posypało. A ostrzegali mnie. Mówili. Nie wolno ci jest się zakochać. To jedyny warunek. Nie wolno. Jeżeli jednak to uczynisz, nawet mimowolnie.... Potrząsnęłam głową, aby wygnać te słowa z mojej głowy. Tak, złamałam ten warunek. Mogę powiedzieć, że nawet dwa razy. Zakochałam się. Jednego kochałam tak jak się kocha swoją drugą połówkę, drugiego jak przyjaciela. W obu w pewnym sensie byłam zakochana. Tylko w jednym mocniej, w jednym nie aż tak. Nie wiedziałam co się stanie, gdy jednak złamię ten warunek. Przynajmniej nie dokładnie, nic konkretnego. To sprawiało, że nie strzegłam się przed tym tak jak powinnam. Westchnęłam i ponownie zaczęłam nucić melodię mojej własnej nieszczęsnej piosenki. 
Te lata mijały, ale one dla mnie nie mijały jak lata. Tylko jak wieczność. Niekończąca się wieczność. Czekałam. Cały czas czekałam, wiedząc, że kiedyś się doczekam. Doczekam, tego... co nigdy nie powinno mieć miejsca. Nie miałam pojęcia gdzie był teraz Lucjusz. Ani gdzie Krystian. Do obu nie byłam w stanie się odezwać. Lucjusz dawno mnie już znienawidził. Śledziłam wszystkie wiadomości,aby wiedzieć, iż stał się człowiekiem zimnym i bezdusznym. Spodziewałam się tego. Takie były tego konsekwencje. Takie były konsekwencje mojego zakochania i miłości. Nie było mi nawet dane wychowywać moje dziecko. Moja córka  nie mogła wiedzieć, iż ja byłam jej matką. Pamiętam ten dzień w którym od razu po jej narodzinach, odwiedziłam mojego brata. 
Powoli zbliżałam się do kamiennego domku na wzgórzu, które unosiło się nad ciemnym oceanem. Polubiłam tę zatokę, nie ustający szum morza, a także odgłos fal rozbijających się o skaliste zbocza. Nie czułam się taka sama tutaj. Przed progiem wytarłam buty o posadzkę i popchnęłam biało polakierowane drzwi. W środku było dosyć ciemno, więc podeszłam do starego kredensu i w szufladzie wygrzebałam kolejną świeczkę. Zapaliłam ją. Od razu pomieszczenie wydało mi się bardziej ciepłe i miłe. Coś przemknęło koło mojej nogi, po czym wbiło swoje pazury w miękkie drewno kredensu. Uśmiechnęłam się lekko i schyliłam, aby przywitać mojego jedynego towarzysza od lat.
- Lukier.- powiedziałam słodko i podrapałam go za uchem. Zamiauczał, jednak nie zamruczał. Był głodny. Wyprostowałam się więc i wyszłam ponownie na zewnątrz. Zebrał się silny, zimny i wilgotny wiatr. Chociaż do schowka, gdzie trzymałam żywność, było zaledwie kilka kroków, musiałam opatulić się szalem.  Gdzieś na górze latały mewy i porozumiewały się wysokimi krzykami, jeżeli w ogóle można było to nazwać rozmową. Do czasu kiedy wprowadziłam się do tej opuszczonej chaty, lubiłam mewy. Tak. Jednak teraz jedynie je akceptowałam. Były takie beztroskie, zdawały się robić wszystko na co mają ochotę. Zazdrościłam im tego. 
Weszłam do schowka,który wychodził na stronę morza, i wzięłam butelkę mleka od kozy, ser i masło. Tak, było skromnie, ale nie mogłam i nie chciałam pozwolić sobie na więcej. To co potrzebowałam do przeżycia kupowałam w pobliskich wioskach od ludzi lub na targu, jeżeli miałam szczęście utrafić prawidłowy dzień tygodnia. Nie posiadałam kalendarza, ani zegarka. To niebo informowało mnie o porze dnia. Wiatr i słońce o porze roku. Więcej nie potrzebowałam wiedzieć. Ten wiatr na przykład mówił mi, iż zostanę tutaj jeszcze góra tydzień i może kilka dni. Trzeba będzie przenieść się gdzie indziej.  Musiałam sprawdzić moją listę, gdzie. 
Weszłam z powrotem do domku, który posiadał jedynie jedno pomieszczenie i małą antresole na górze do spania, nalałam Lukrowi mleka do jego miski i usiadłam obok niego na skrzypiącym krześle, nasłuchując jego chciwego chlipania. To były te momenty, które mnie pocieszały. Świeczka paliła się na stole, a ja wbiłam wzrok w jej jasno świecący płomień. Często ogarniała mnie nostalgia i momenty w których wspomnienia nie dawały mi spokoju. Lukier skończywszy swoje mleko wskoczył mi na kolana i ułożył się do drzemki. Automatycznie podniosłam dłoń i zaczęłam gładzić go po futrze. Na stole leżało kilka zdjęć. Mało, bo tylko jakieś cztery sztuki, ale jednak. Wyciągnęłam drugą rękę spod stołu i chwyciłam końcówkami palca zdjęcie leżące blisko świeczki. Lekko uniosłam je do góry. 
- Moja mała.- wyszeptałam, patrząc się na dziewczynkę z mocno kręconymi włosami. Ziewnęłam mimowolnie i przez chwilę obraz przed oczami mi się zamazał. Oczy lekko mi załzawiły.


Po pary minutach ciszy, w Wielkiej Sali rozległy się cichy szepty. Dużo uczniów jednak nadal nie była w stanie wykrztusić choć jednego słowa. Patrzyli się w okna, w blat stołu lub gdzieś ponad to wszystko. Atmosfera była bardzo nietypowa. Siedziałam koło Rona i naprzeciwko Ginny. Neville zajął miejsce obok mnie. Spojrzałam na twarz Rona i zobaczyłam tam  smutek i ból. Słowa McGonagall musiały przywołać wspomnienia o Fredzie. Chociaż dyrektorka już parę minut temu zeszła z podestu, każdy jeszcze pozostał na swoim miejscu. Rozglądnęłam się po sali jeszcze raz. Prawie każdy był zamyślony i zamknięty w sobie. Widziałam Padmę, która po śmierci swojej siostry była nieswoja i milcząca. Jej twarz zakryła w dłoniach, opierając się o stół. Spojrzałam do góry, gdzie parę tysięcy świec unosiło się w powietrzu i zobaczyłam szare niebo z ospałymi, ciężkimi chmurami. Mój wzrok powędrował na herby domów: Lwa, Węża, Orła i Skunksa... i powoli zaczęło do mnie docierać: Jeżeli nie spróbujemy współgrać ze sobą, jeżeli nie spróbujemy się poznać i zaakceptować, nigdy nie będziemy mieli szansę na pokój. Te wszystkie domy tworzą jedność, pomimo różnic. Straciliśmy dużo młodych osób, walczyliśmy razem... a teraz znów chcemy powrócić do starego porządku? Znów chcemy wznieść mury i zapomnieć o tym, iż przecież każdy z nas jest człowiekiem. Każdy z nas. A każdego z nas powinno obchodzić nasze wspólne dobro. Jak ktoś cierpi... jest ot normalne, że druga osoba... czuwa. A tutaj... prawie każdy cierpiał. Jesteśmy jednością, więc czemu nie czuwać nawzajem? W moim sercu poczułam niesamowitą siłę i pragnienie zrobienia czegoś. Widziałam nas, tutaj na tej sali... i chciałam ich wszystkich zobaczyć razem. Zobaczyć, że jesteśmy silni. Że damy rade przezwyciężyć  smutek. Jeszcze przez chwilę się zastanawiałam i zbierałam całą moją odwagę. Po chwili chwyciłam Nevill'a i Ron'a za rękę i posłałam im spojrzenie, aby oni zrobili to samo ze swojej drugiej strony. 
- Ron łap Dean'a za rękę....- wyszeptałam. Każdy najpierw niepewnie, później już bardziej stanowczo podawał sobie rękę. W końcu wstałam pociągając za sobą Ron'a i Neville'a. Po mnie wszyscy inni zaczynali się podnosić. Nie którzy zdezorientowani i nie wiedzący ku czemu ma to wszystko służyć marszczyli czoła, jednak posłusznie podawali ręce dalej i wstawali. Nie  podniósł się jeszcze cały stół gryfoński, jak zauważyłam, że stół Ravenclaw'u również zaczął  podawać sobie ręce i wstawać z miejsc. W końcu też Puchoni zaczęli się przyłączać. Po momencie cichego podnoszenia i podawania sobie rąk, nastał moment totalnej ciszy, gdzie tylko staliśmy. Patrząc się teraz na twarze uczniów, każdy z nich wiedział już o co chodziło. Niektórzy posyłali spojrzenia Ślizgonom, w napięcie jak oni na to zareagują. Szepty już dawno ustały. Trudno było opisać, jakie panowało uczucie w Sali. Ze zdumieniem zauważyłam, iż dyrektorka patrzy się na to z lekkim uśmiechem na twarzy i błyszczącymi oczami. Staliśmy tak dosyć długo, jak stało się coś prawie niemożliwego. Ktoś przy stole Slytherin'u faktycznie wstał.  Usłyszałam krótko po tym krzyk. Ten głos rozpoznała bym wszędzie. Pansy Parkinson. 
- Blaise!- zawołała oburzona. W ciszy Sali brzmiało to strasznie dziwnie i nienaturalnie. Spojrzałam jeszcze raz na tego ślizgona. Tak, teraz sobie przypominałam. Blaise Zabini. Grał w drużynie Quidditch'a.Nie znałam jego charakteru, ale poczułam respekt przed tym, iż jako jedyny odważył się wstać... i coś powiedzieć.
- Tak. Ja. A wam radzę zrobić to samo. Tu już nie chodzi o Voldemorta, o dobro czy zło. Tu chodzi o nas i o wszystkich tych którzy zginęli. Z nas nie zginął nikt. Nasz dom nie poniósł żadnej straty. Wiecie dlaczego? Bo nie walczyliśmy. Tak. Voldemort niszczył naszą szkołą. Zniszczył by wszystko... gdyby nie ci ludzie. My nie zrobiliśmy nic. A teraz nawet nie wstaniemy, nie oddamy część tym, którzy umożliwili nam ponowny powrót tutaj? Wtedy naprawdę zasłużylibyśmy sobie na pogardę. Wtedy... naprawdę bylibyśmy do dupy.- zakończył Blaise. 
- Panie Zabini!- ostrzegła dyrektorka mocnym głosem. Ponownie zapadłą cisza, w której każdy ślizgon sprawiał wrażenie walczenia ze sobą i ze swoją dumą. W końcu podniosło się kilka osób, za nimi.... nie- pewnie następni. Sporo jednak pozostało przy swojej pozycji siedzącej, uparcie wpatrując się w swoje ręce. No cóż, lepiej i tak być nie mogło.- pomyślałam. 
- Dziękuje wam wszystkim. Jestem niezmiernie zaskoczona takim aktem! To było piękne z waszej strony.- powiedziała na koniec McGonagall krótko, ale szczerze. A ja poczułam ciepło i szczęście w moim sercu, że udało mi się coś zrobić, co nas połączyło.  


Po tak niespodziewanej akcji Hermiony Granger czułam się mile zaskoczona i dumna. Dumna, że wszystko zaczyna powoli się układać i równocześnie zmieniać na dobre. Był to bardzo duży krok dla domów. Coś nowego i koniecznego zarazem. Hermiona pokazała swoją nietypową odwagę, przełamała bariery po raz pierwszy po bitwie. 
Patrzyłam jak każdy z uczniów wychodził z Wielkiej Sali. Nadal nie mogłam się do końca oswoić z moją całkiem nową pozycją, ale miałam nadzieję, że przyjdzie to z czasem. Mój wzrok padł na długowłosą blondynkę, która właśnie zmierzała ku wyjściu. Przypomniałam sobie, iż musiałam z nią omówić jedną sprawę. Zeszłam z podestu, idąc w jej kierunku. 
- Panno Melphis!- zawołałam. Dziewczyna odwróciła się w moim kierunku i nieco zdziwiona zatrzymała się.
- Tak, pani profesor?- 
- Chciałam z tobą porozmawiać, co dzisiaj powiedziałaś do Poppy. Naszej pielęgniarki.- zaczęłam prosto z mostu, nie miałam czasu na owijanie w bawełnę. Agnes podniosła zdziwiona brwi, po czym przypominając sobie zarumieniła się.
-Och, pewnie usłyszała, jak... mówię pod nosem. - odpowiedziała mi. Coś takiego jednak nie prowadziło mnie dalej. 
- Jak mówisz pod nosem? Poppy zdziwiła się, że nazwałaś pannę Granger swoją siostrą. Jesteś pewna, że przez stres nie wymsknęło ci się coś do Poppy?- zapytałam jeszcze raz, patrząc na nią. Agnes spojrzała na mnie poirytowanie. Za pewne zastanawiała się skąd wiem o jej pokrewieństwie z Hermioną. Szybko jednak wzięła się w garść.
- Nie. Ja ... powiedziałam jej, że uczennica zemdlała. Tylko potem... no, pod nosem szeptałam ciągle o Hermionie jak o siostrze. Pewnie to usłyszała. Nie wiedziałam,... nie chciałam.- tłumaczyła się. Westchnęłam.
 A więc to tak wyglądało. 
- Ale skąd pani profesor wie, że...?- zapytała się  niepewnie. W sumie dlaczego miałam jej nie powiedzieć? 
- Twój ojciec mi o wszystkim powiedział. Oczywiście, nie chciał, ale był do tego zmuszony. Dobrze, że o wszystkim wiem, on przecież kompletnie nie ma nad tym wszystkim kontroli.- powiedziałam stanowczo. Na twarzy Agnes zobaczyłam zdziwienie, krótko po tym przytaknęła głową. 
- Mówił pani też o jakiejś... przepowiedni? - Spojrzałam na nią i chociaż uważałam to za nieodpowiedzialne ze strony Krystiana, iż nic konkretnego jej o tym nie powiedział, nie był to mój obowiązek. Poza tym obiecałam mu, że nie powiem nikomu. Tak na razie musiało zostać. Draco Malfoy i tak leżał teraz nieprzytomny.  Przyjdzie czas jak się dowie. 
- Nie jest moim obowiązkiem mówić ci o tym co powiedział mi twój ojciec. To jego decyzja kiedy zamierza cię wtajemniczyć. Radziła bym ci jednak na drugi raz, sto razy zastanowić się co szepczesz pod nosem, młoda damo. Postaram się, aby Poppy szybko o tym zapomniałam. A teraz... miłego dnia, panno Melphis! Proszę postarać się już więcej nie opuszczać lekcji!- dodałam na koniec, odwróciłam się i zobaczyłam Horacego, siedzącego jeszcze ciągle przy stole. Krystiana nigdzie nie mogłam ujrzeć. 
- Horace, jest coś o czym muszę ci powiedzieć.- zaczęłam. 

*
Na korytarzu ujrzałam Hermionę z Ronem i Ginny. Nie chciałam teraz iść jeszcze do Pokoju Wspólnego, więc przyspieszyłam kroku i dogoniłam Gryfonów, gdy Hermiona właśnie żegnała się z nimi przy schodach.
- Ledwo rok szkolny się zaczął, a ty już gnasz do tej biblioteki. - burknął Ron spod łba. Ginny zobaczyła mnie i niepewnie się uśmiechnęła.
- Ron, wiesz dobrze, że opuściłam dzisiaj sporo lekcji. Muszę znaleźć kogoś z mojej grupy i odpisać notatki.- odpowiedziała. 
- To może ja pójdę z tobą. W końcu mnie też nie było na ostatnich godzinach. A poza tym... nie byłam jeszcze w bibliotece.- dołączyłam się do rozmowy. 
- Oh, Agnes. Może lepiej by było gdybyś... odpoczęła? Znaczy...- zaproponowała Hermioan delikatnie. 
- Nie. Nic mi nie jest. To tobie było dzisiaj słabo, nie mnie, prawda?- odpowiedziałam i uśmiechnęłam się. 
- Poza tym... ktoś musi mi pokazać bibliotekę. Oli jest miły, ale on nie wie co się stało i ja chyba nie mogę mu powiedzieć. Nie wiem o nim nic.- stwierdziłam, patrząc się na zbroje stojącą nie daleko marmurowych schodów. 
- Dobrze. To chodźmy w takim razie. -  powiedziała Hermiona i kiwnęła Ginny głową. Ron szybko pocałował ją w czoło i poszedł z rudą na górę. 
- Prowadź.- powiedziałam. 
Przez chwilę szliśmy w ciszy. Nie było to nieprzyjemne milczenie. W zasadzie wręcz przeciwnie. Nie czułam się sama i mogłam w spokoju ochłonąć po całym tym dniu. 
- Hermiona... czy Draco naprawdę był taki podły? Wiesz, ja poznałam go dopiero parę dni temu. Mam uczucie, że minęła wieczność, ale przecież tak nie jest. - powiedziałam mimowolnie. Tak bardzo miałam ochotę teraz z porozmawiać z kimś, kto jest w stanie odpowiedzieć dyplomatycznie i prawdziwie. Hermiona, tak mi się zdawało, była taką osobą.
- Nie mam zamiaru czegoś przed tobą ukrywać lub... przedstawiać ci go w lepszym świetle, tylko z powodu tego co stało się dzisiaj. Tak, Agnes. Był podły i arogancki. Traktował wszystkich z góry i uważał się za coś lepszego. Przezywał, prowokował i gardził wszystkimi którzy... no cóż pochodzili z mugolskiego domu. Tak samo jak tymi którzy się z nimi przyjaźnili. Jego ojciec był zakochanym w sobie arystokratą. A Malfoy dostawał od niego wszystko. Gdy Voldemort zaczął wracać do władzy dostał zlecenie, aby zabić Dumbledore'a i sprowadzić śmierciożerców do Hogwartu. To pierwsze mu się nie udało, to drugie ... owszem.- Hermiona zrobiła przerwę i przystanęła przed średnimi wrotami, pokrytymi różnymi rzeźbami.Otwarła drzwi i weszłyśmy do środka. Hermiona skierowała się w prawo. Mijałyśmy wysokie regały, które ciągnęły się w nieskończoność, aż w końcu dotarłyśmy  do małego zakamarka prawie na końcu biblioteki. Przy nie wielkim oknie stał stół i dwa wygodne krzesła. Na parapecie leżało kilka książek, których ktoś zapomniał odstawić na regał. Hermiona postawiła torbę na ziemi i usiadła na jednym z krzeseł. Ja zajęłam drugie. Gryfonka popatrzyła się za okno, a ja niecierpliwie czekałam na dalszy ciąg historii mojego brata. Owszem, nie mogłam powiedzieć, iż mnie nie przerażały jej słowa, ale wiedziałam, że musiałam wysłuchać jej do końca. W końcu zaczęła mówić dalej...
- Później skończył się szósty rok. Dumbledore'a zabił Severus Snape, jednak to było między nimi omówione na długo przed tym zdarzeniem.- powiedziała, skoncentrowanie marszcząc czoło i wracając do tamtych zdarzeń. Zdziwiła mnie jej wypowiedź, ale nie chciałam jej przerywać. 
- Malfoy został śmierciożercą. Nie sądzę, że zdawał sobie w tamtym momencie sprawę, co to tak naprawdę oznaczało. Szczycił się tym i był z tego dumny. Nie znam jego dalszych losów. Na siódmym roku nie wróciliśmy do szkoły. On też nie. Voldemort rządził z domu jego Ojca. W Malfoy Manor. Harry dostał misję, którą musiał wypełnić. Ron i ja pomagaliśmy mu w tym. Potem złapali nas szmalcownicy i zaprowadzili do Malfoy Manor. Voldemorta nie było. Ja w ostatniej chwili ... zdążyłam zniekształcić twarz Harry'ego, jednak... oczywiście, ktoś kto znał go z widzenia, mógł rozpoznać podobieństwo natychmiast. Szmalcownicy więc zapytali się Malfoy'a... czy to był Harry.- Hermiona na chwilę przystanęła, pogrążona w zamyśleniach. Ja, cała podenerwowana, miałam spocone ręce, a serce znów zaczęło bić szybko. Bałam się zapytać co dalej. Bałam się, po prostu. Chociaż wiedziałam, że Harry Potter żył i że wojna się skończyła. Hermiona podniosła wzrok i popatrzyła się na mnie.
- Nie powiedział, że to Harry. Chociaż dokładnie wiedział, iż to on. Nie wiem, może te pół roku w towarzystwie śmierciożerców dało mu do myślenia. Ale... no cóż. To wszystko co mogę ci o nim powiedzieć. Zawsze nazywał mnie szlamą, wyśmiewał się z Rona i Gin, nie mówiąc już o Harry'm. Jaki jest naprawdę...nie wiem. Być może on sam tego jeszcze nie wie. Zdaję sobie sprawę, że musiał mieć trudne życie i że to jaki był i to kim się stał nie zależało tylko od niego. Tak go wychowali.- zakończyła. Długo nie byłam w stanie coś powiedzieć. Hermiona powiedziała mi prawdę, której prawdę mówiąc domyślałam się wcześniej. 
- Dzięki.- wykrztusiłam. Jej brązowe oczy patrzyły się na mnie zrozumiale.
- Wiesz...- zaczęłam i pociągnęłam nosem. - Jak... poznałam Draco... wyglądał strasznie i naprawdę zachowywał się strasznie. Jak bym miała inny wybór, to pewnie uciekła bym od niego. Ale nie miałam wyboru. Nie mogłam wtedy wrócić do Krystiana, nie mogłam. Więc... byłam zmuszona zostać u brata, i jakoś z nim wytrzymać. O dziwo, jakoś się udało. Był uparty, pyskował... ale miałam uczucie, że mimowolnie cieszył się, iż ktoś był. On w tym domu był całkiem sam. Wtedy kiedy spotkałyśmy się na Pokątnej.... pierwszy raz od dwóch miesięcy wyciągnęłam go z domu. Wiedziałam, że dawałam mu w kość, ale... to chyba mu pomogło. Na Pokątnej zobaczyłam też petycję rodziców, aby Malfoy nie przyjęto z powrotem do szkoły. On i tak nie miał zamiaru, ale ja go przekonałam aby poszedł. Aby pokazał, iż nie jest tak jak wszyscy myśleli. Jak porzuciłam swoje stare życie... nie wiedziałam co mnie tutaj czeka. A teraz... nie wyobrażam sobie tego inaczej. Jest trudno, ale... czuję, że mama miała rację, jak pisała mi w liście, żebym wróciła.-  powiedziałam. Dużo mnie to kosztowało, ale musiałam to komuś powiedzieć. A Hermiona była nie zwykle dobrą słuchaczką. 
- Myślę... że spadłaś Malfoyowi prosto z nieba. To może być jego szansa aby się zmienił i żeby stać się dobrym człowiekiem. Chociaż... nie powinnam tak mówić. Ron chyba znienawidził by mnie do końca życia.- zaśmiała się i odgarnęła włosy. 
- A to czemu?- 
- No dobrze. Raczej wyśmiał by nas, bo wierzymy w to, iż może się zmienić. Zapewniam cię, że powiedział by coś takiego: Hermiono, tacy ludzie się już nie zmienią. Żmija pozostaję żmiją, a fretki fretkami. Zapamiętaj to sobie.- powiedziała naśladując ton Rudego. Zachichotałam. 
- A teraz chodź, pokaże ci najważniejsze regały z książkami. Może spotkamy kogoś od kogo mogłybyśmy odpisać notatki.- 
Zgodziłam się. Lubiłam Hermionę, potrafiła słuchać i przyjemnie się z nią rozmawiało. Żałowałam teraz, że miałam do niej takie uprzedzenia, tylko dlatego, ponieważ, mój ojciec kochał jej matkę, a nie moją. Westchnęłam i poszłam za nią. 

*
Patrzyłem się na to wszystko, na co patrzeć się musiałem. Czułem ich uczucia i byłem zły. Dlaczego ja to wszystko czuję! Przecież nie jestem nimi! To już się stało. Jaki sens miało przeżywać to na nowo przypominać sobie? Teraz znajdowałem się na ulicy Londynu, nie daleko wejścia na ulicę Pokątną. Było popołudnie,a moje drugie ja  stało naprzeciwko mnie. Miałem szesnaście lat. Stała też Jenna. Znowu.
- Mówiłem ci, żebyś zostawiła mnie w spokoju. Nie masz nic do czynienia z moim światem. Nigdy nie miałaś.- pyskowałem jej, chociaż wiedziałam, że mówiłem to tylko dlatego, aby zatuszować swoje uczucia. Dlaczego ja nagle to wiedziałem? Dlaczego nie mogłem tego wyrzucić z głowy, tak jak przez te wszystkie lata? Nie. Wiedziałem co czułem wtedy. A teraz na dodatek czułem też jej uczucia. Szlag to trafi! Nie chciałem tego widzieć, nie chciałem do tego wracać. Zwłaszcza że czułem teraz całą prawdę. Nie tak, jak zawsze próbowałem sobie to wmówić. Zatuszować. Cała prawda na mnie napierała. Po tych wszystkich latach.
- Może i nie. Ale... zawsze byłeś dla mnie jak brat. Wiem, że dla ojca musiałeś się przestawiać. Tak długo, aż w końcu sam się w tym zatraciłeś.- mówiła.
- Nie pieprz.- 
- Draco. Ja wyjeżdżam. Te lata w tym domu dziecka były straszne. Teraz wreszcie mogę wyjechać. Dostałam stypendium... Wiem dlaczego taki jesteś....- podeszła do mnie ujęła mnie za rękę. Tak jak kiedyś, jak byliśmy mali. Znów poczułem wszystko. Faktycznie, w tym momencie chciałem być do niej tak nie miły jak tylko mogłem. Dzień wcześniej chciałem ją odwiedzić w tym domu dziecka. Tak, chciałem raz na zawsze się z nią pożegnać. Wiedziałem, co za rok będzie mnie czekało. Nie chciałem mieć z nią wtedy żadnego kontaktu. Jednak jak już byłem na ulicy, gdzie znajdował się ten dom... zobaczyłem ją z chłopakiem. Czekał na nią pod bramą. Śmiali się. Tak to był powód, dlaczego tak sie wtedy do nie zachowywałem. Teraz nawet musiałem sobie przypomnieć całą prawdę. Wszystkie iluzje w mojej głowie znikły.
- Widziałam cię wtedy na ulicy. Dlatego chciałam wysłałam ci dzisiaj list. - Jenna zmarszczyła lekko czoło, po czym się lekko uśmiechnęła.
- Zakochałam się. On też tam  jedzie, wiesz. Draco, nie obraź się. Ale ty nigdy... ty nigdy nie okazałeś mi żadnego uczucia. Zawsze próbowałeś być zimny i opanowany. W tobie też byłam zakochana, ale ..ile można? Jak już mówiłeś, nie należę do twojego świata i nigdy nie będę.- zakończyła. Najbardziej uderzyło mnie moje własne rozczarowanie i złość i ból. Ona czuła się lekko i dobrze, chociaż byłą zmartwiona. Moje drugie ja popatrzyło się na nią...
- To idź. Wynoś się.- powiedziałem. Poczułem jej ogromne rozczarowanie. Teraz zrozumiałem, patrząc na to jeszcze raz... jak chamsko się zachowałem. Znaczy... nie zrozumiałem. Nie chciałem zrozumieć. Ale coś mi to mówiło. Mówiło. A ja wiedziałem, że nie mogę temu zaprzeczyć. Prawda. Znów wszystko się rozmyło i znikło w ciemności. 
*
Nie sądziłem, że ten pierwszy dzień tak mnie wykończy. Zmęczony, ale przede wszystkim zły sam na siebie szedłem korytarzem, który prowadził do mojego gabinetu. Postacie w obrazach na ścianach powoli zaczęły zasypiać i pochrapywać. Jak byłem jeszcze uczniem Hogwartu fascynował mnie każdy obraz, a raczej każdy jego mieszkaniec. 
Przystanąłem przy drewnianych drzwi ze złotym uchwytem i przez chwilę oparłem głowę o drewno zaciskając mocno powieki. 
- Coś ty narobił, Rookwood. Coś ty zrobił. Pierwszy dzień tutaj, a ty już zawalasz...- mówiłem zrezygnowanym szeptem. Podniosłem głowę i wziąłem głęboki wdech, waląc pięścią o własne drzwi. Nagle poczułem, że ktoś mnie obserwuję. Odwróciłem się i zobaczyłem sylwetkę pulchnej osoby, zmierzającej w moim kierunku. Odchrząknęła i przyspieszyła kroku. Ze zdziwienia nie mogłem przez chwilę wydobyć z siebie słowa.
- Profesorze...- powiedziałem  w końcu, gdy mężczyzna zatrzymał się dwa metry ode mnie. Odchrząknął  i popatrzył na mnie, przekrzywiając głowę i podnosząc lekko swoje rozczochrane brwi. 
- Rookwood, Rookwood...-  westchnął i pokręcił głową. Przełknąłem ślinę, stojąc nieruchomy. Całkiem zapomniałem, iż ten nauczyciel znał moją prawdziwą tożsamość. Przez chwilę tylko milczeliśmy. Slughorn znał mnie lepiej niż wszyscy tutaj. Byłem jego wychowankiem. 
Wreszcie starszy mężczyzna ruszył się i sięgnął pod swoją szmaragdową kamizelkę. 
- Co ty na to jak wejdziemy do ciebie... i napijemy się czegoś?- zaproponował, trzymając w ręku płaską buteleczkę średniej wielkości. Przytaknąłem tylko głową, sięgnąłem do kieszeni po klucz i otwarłem drzwi, wchodząc bez słowa do środka. Różdżką machnąłem w stronę kominka, w którym po chwili zaczął palić się ogień. Do złotych półkul wiszących nad moim biurkiem posłałem dwa światła. Sprzątnąłem ze stołu szybko listy i pamiętnik, po czym wyjąłem dwa kieliszki z barku wbudowanego w ścianę. Horace Slughorn  zaczarował krzesło, stojące na przeciwko mnie w wygodny fotel i usiadł na nim. Na jego twarzy widniał lekko zmartwiony grymas. Odkręcił buteleczkę i nalał do kieliszków karmelowego trunku. Wziął swój, kiwnął mi głową, po czym szybko przechylił kieliszek i wypił za jednym razem alkohol. Patrzyłem się na niego, zastanawiając się co skłoniło go do odwiedzenia  mnie od razu po pierwszym dniu. Horace wykrzywił usta, aż po chwili spojrzał na mnie swoimi bladymi oczyma. 
- Nie nie powiesz, Rookwood?- spytał się w końcu. Ocknąłem się z zadumy. 
-A co mógłbym powiedzieć profesorowi?- odpowiedziałem. Ten wzruszył tylko ramionami i nalał sobie kolejny kieliszek. 
- Na przykład jak minął ci dzień. Albo mógłbyś spytać mnie, jak minął mi mój.- powiedział, patrząc się na naczynie z alkoholem.
-Jak minął więc profesorowi dzień.- zapytałam od niechcenia. Nie miałem zamiaru opowiadać mu o moim. Nie miałem sił na takie rozmowy. Starzec znów na mnie popatrzył ze zmarszczonym czołem. 
- Byłeś już u pana Malfoy'a?- spytał mnie niespodziewanie. Teraz to ja zmarszczyłem czoło. 
- Nie rozumiem.- 
Slughorn zobaczył moje zdziwienie i zaskoczony podrapał się po głowie. Otworzył usta, aby coś powiedzieć,ale zamiast tego nalał sobie kolejny kieliszek. Gdy wypił i ten, odchrząknął. 
- Dziwie się, iż Minerva o niczym ci nie powiedziała. W końcu ja już nie jestem głową tego domu. No nic, pewnie ważniejsze obowiązki ją wstrzymały.- 
- O co chodzi, profesorze?- zapytałam, czując narastającą ciekawość. 
- Pan Malfoy przez nieszczęśliwy wypadek przedawkował sok z korzenia ziela Andromedy. - Nastała cisza w której starałem przypomnieć sobie wszystko o tym zielu. W końcu zrozumiałem i poczułem się bardzo dziwnie. Było mi raz ciepło, raz zimno. Wszystko naraz. 
- Nie...- zdołałem tylko powiedzieć. Slughorn jednak pokiwał ociężale głową. Teraz to ja potrzebowałem się napić. Chwyciłem kieliszek i wlałem całą jego zawartość do ust. Skrzywiłem się, gdy mocny, cierpki smak alkoholu i aromat z żywicy pozostał na język, gdy przełknąłem. 
- Wiadomo, czy z tego wyjdzie?- wydusiłem z siebie. 
- Nie, w tym momencie nic nie wiadomo.- 
Jeszcze kilka minut siedzieliśmy tak w ciszy. Slughorn wypił jeszcze dwa kieliszki, po czym wstał i zmierzył do wyjścia. Gdy otworzył drzwi, chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego, machnął tylko ręką i pokręcił głową. No tak, jaki sens miały teraz słowa. 
Drzwi się zamknęły, a kroki na korytarzu oddalały się coraz bardziej, aż nic już nie było słychać. Patrzyłem się na kieliszki i nie byłem w stanie zebrać myśli. Czułem się jak małe bezradne dziecko, które nie było poradzić sobie z układanką. Za dużo kawałków. 
Tak, nie chciałem aby przepowiednia się spełniła.
Tak, nie przepadałem za Malfoy'em.
Ale... 
Nie, nie chciałem takiego obrotu sprawy. 


*

Tym razem znajdowałem się w moim pokoju w Malfoy Manor. Miałem szesnaście lat. Siedziałem na łóżku. Pamiętam, że było to w ten sam dzień, kiedy Jenna próbowała się ze mną pożegnać. Próbowałem nie myśleć o niej. Ale się nie dało. Prawda zalęgłą się w mojej głowie, w całym mnie. Jak przekleństwo. Nie mogłem się jej pozbyć. Ona sama mi się narzucała. Widziałem siebie na łóżku i czułem to co we mnie się działo. W ręku trzymałem gitarę. O, nie. Nie chciałem sobie przypominać. Nie chciałem. Poczułem niesamowitą tęsknotę za tym instrumentem. Nie chciałem, ale oczywiście, poczułem. Tutaj w tym dziwnym świecie, nic nie funkcjonowało tak, jak powinno. Wszystko jakieś takie bez masek. Bez iluzji i zakryć. Słyszałem melodię którą grałem i dobrze wiedziałam co stanie się  za chwilę. Drzwi otworzyły się. Ojciec wszedł do pokoju. 
- Draco.- powiedział lodowatym tonem.
Nic mu na to nie odpowiedziałem. Byłem w tym momencie zły. Na niego. Na siebie. Na to wszystko co ze mnie zrobił. Byłem zagubiony. 
- Mówię coś do ciebie. Masz się odezwać.-  
Cisza. Podszedł bliżej. Spojrzał na mnie z góry. 
- Draco, przecież nie chcesz, abym się zezłościł- spróbował jeszcze raz, tym razem grążąc mi. Wiedziałem co to oznaczało, jak tak do mnie mówił. To było ostatnie ostrzeżenie. Ja tylko na niego spojrzałem. Po raz pierwszy i ostatni mu się sprzeciwiając. 
-Dobrze.- powiedział, wyrwał mi z rąk gitarę, rzucił na ziemię i kopnął ją w stronę ściany. Wyjął różdżkę i wymamrotał zaklęcie. Gitara roztrzaskała się na kawałki. Tak, to był pierwszy i ostatni raz kiedy mu się sprzeciwiłem. 
Tym razem to nie ja źle się zachowałem. Wiedziałem to. Tylko on. A w ten sposób do resztki pozbawił mnie szansy znalezienia w sobie czegoś dobrego. Przestałem wierzyć swoim uczuciom. Przestałem wierzyć dobru. W końcu... mój ojciec też w nie nie wierzył. Tylko w dumę, władzę i arystokrację. 
*
Minęły cztery dni odkąd Draco... No, w każdym bądź razie minęły cztery dni. Co dzień budziłam się w moim łóżku z szafirowym baldachimem, wstawałam i schodziłam na śniadanie. Zawsze sprawdzałam tysiąc razy, czy naprawdę mam wszystko, ponieważ do wierzy Krukońskiej nie było tak łatwo się dostać jak do innych pokoi wspólnych, tak jak na przykład po przez hasło. Nie, tutaj trzeba było znaleźć odpowiedź na zagadkę. A to naprawdę zżerało trochę czasu. Ostatnim razem, jak chciałem wejść do środka stałam jedną godzinę przed tymi głupimi drzwiami i prosiłam w duchu, aby ktoś wreszcie przyszedł. Albo najlepiej, żeby to była Luna. Ona zawsze rozwiązywał te zagadki bezbłędnie po trzydziestu sekundach. Nie miałam pojęcia jak ona to robiła. Jednak pomijając te bardzo bezsensowne drzwi podobało mi się w tej wierzy. Było przytulnie i mieliśmy piękny widok na Zakazany Las, Błonia, Jezioro i na boisko Quidditch'a. Czasem mogłam stać wieczność przy tych oknach i po prostu się patrzeć i patrzeć zapominając o wszystkim. Jednak oczywiście nie byłam w stanie zapomnieć o wszystkim. Czwartego dnia na śniadaniu jadłam właśnie jajecznicę próbując zignorować sowy, które właśnie wlatywały do Wielkiej Sali. Gdzieś w myślach miałam świadomość, że muszę kiedyś coś napisać, ale zawsze spychałam tę myśl na bok. Jadłam sobie więc spokojnie moje śniadanie, gdy przede mną wylądowała brązowa sowa z bursztynowymi oczami. Szybko upuściła list na stół i już poszybowała do góry. Zdziwiona wzięłam kopertę do ręki, oglądnęłam ją z obu stron, aż w końcu otwarłam. 


Cześć Agnes, 

Być może jeszcze kojarzysz kwiatki przemieniające się w motyle i rudego chłopaka, który uratował cię przed wielkim głodem? No, mam nadzieję. Postanowiłem się odezwać, ponieważ .... przenoszę się do Hogsmead (To najlepsza wioska na świecie w pobliżu Hogwartu). Mam tam sklep i pomyślałem sobie, że lepiej będzie mi się tam pracować niż tutaj. Moja najmłodsza siostra i mój brat nadal jeszcze tkwią w tej szkole, więc będą mieli bliżej do mnie. 
Może ich już poznałaś? Jeżeli tak, to od razu przepraszam cię za charakter Rona. Ale tak naprawdę jest spoko facetem. 
Czekam na was w Hogsmead! 
A no właśnie, prawie bym zapomniał... 
Do jakiego domu Cię przydzielili? 
PS: Przepraszam, że pytam ...ale zobaczyłem nie dawno zdjęcie Ciebie i Malfoy'a w gazecie. O co tu chodzi? Mówiłaś, że jesteś tu całkiem nowa. Nienawidzę nieporozumień, więc piszę otwarcie. 
A co tam u starej, dobrej McGonagall? 
Do następnego motyla 
George

Po przeczytaniu ostatniej linijki kąciki ust powędrowały mi do góry. Zrobiło mi się ciepło na sercu i ten nowy dzień od razu wyglądał dla mnie pogodniej.  Czyli przenosi się do Hogsmead! Nie mogłam zrozumieć mojej niewytłumaczalnej radości, no bo przecież prawie w ogóle go nie znałam i nie spodziewałam się, że jeszcze się odezwie. Ach. Jak to miło zostać przez coś nieoczekiwanego zaskoczonym! Lekcje minęły mi nawet całkiem sprawnie, już umiałam trafić do poszczególnych klas bez spojrzenia na mapę i zaczęłam znów rozmawiać z Oliverem. Co jak co, ale czasem się przydawał.
Po lekcjach jak zwykle poszłam do skrzydła szpitalnego, jak co dzień. Draco nadal nieprzytomny leżał na łóżku. Wiedziałam, że nic zbytnio to nie dawało, iż siedziałam przy nim, ale ja sama tego potrzebowałam. Codziennie siedziałam przy nim jakąś godzinkę, w zależności od tego ile miałam czasu do dyspozycji, chwytałam jego rękę i patrzyłam na jego twarz, zastanawiając się jakie tym razem wspomnienie przeżywa. Czułam się spokojnie, jak przy nim byłam. Milczenie i wyciszenie pomagało mi pozbierać myśli.
Od pierwszego razu gdy poszłam z Hermioną do biblioteki stało się to tak jakby naszą tradycją. Zawsze o tej samej godzinie spotykałyśmy się w tym zakamarku, odrabiałyśmy lekcje i od czasu do czasu rozmawiałyśmy. Czasem potrzebowałam jej pomocy, ponieważ pomimo, iż dobrze umiałam angielski, nie wszystko było takie proste i oczywiste. Nie które książki były napisane dosyć starym językiem, gdzie gubiłam się już w pierwszych zdaniach. Wtedy Hermiona tłumaczyła i podkreślała różdżką słowa, który były najważniejsze.
Czasem wypytywała mnie o Francje i Beauxbatons, a czasem prosiła mnie, abym porozmawiała z nią po francusku, z racji tego, iż sama uczyła się tego języka jakiś czas i w święta jeździła tam na narty. W tych momentach łatwo było mi się odprężyć i trochę wyluzować. Nauka w Hogwarcie nie była prosta, ale tak jak Hermioną lubiłam się uczyć i czytać. Łączyła nas ciekawość.
Czasem spotykałam Rona lub Ginny, byli mili... chociaż to z Hermioną  byłam bardziej zaufana. Nic dziwnego, skoro spędzałyśmy każdego dnia dwie godziny razem w bibliotece. Tak, dzisiaj był czwarty dzień. W sumie piąty, zależy jak się policzy. Po odwiedzeniu Draco poszłam jeszcze do komnaty, gdzie wisiały obrazy poległych. Chciałam porozmawiać z Fredem. Powiedzieć, iż George wraca do Hogsmead.
- Cześć Fred.- powiedziałam zabawnie.
- O, hej Po-prostu-Agnes. Naprawdę nie wiem co McGonagall myśli sobie, przetrzymując nas tutaj. Jest tak nudno... na korytarzu przynajmniej mógłbym zaczepiać ludzi!- mówił nakręcony.
- Pewnie trzyma was do finału koncertu..- powiedziałam, siadając na zielonej sofie naprzeciwko ściany z portretami. Fred podniósł do góry  brwi.
- Jakiego koncertu?-
- Ach, nic. Takie tam. George napisał mi dzisiaj list. Mówił, że przenosi się do Hogsmead.- powiedziałam mu, ciekawa jego reakcji. On uśmiechnął się od ucha do ucha, jednak.. po chwili jego mina spochmurniała.
- Co się stało?- zapytałam zdziwiona. Fred ponownie się uśmiechnął, ale było to raczej smutny uśmiech.
- Wiesz, cieszę się bardzo. Ale... właśnie przypomniałem sobie, że nie żyję i... no nie spotkam go już.- powiedział. Zrobiło mi się głupio.
- Przepraszam...- zaczęłam niepewnie. Fred jednak szybko się otrząsnął i popatrzył się na mnie świdrującym spojrzeniem.
- Nie ważne, dobrze że wraca. Ale czuję, że coś z tobą nie tak. O co chodzi, mała?- zapytała.
- Ej, nie nazywał mnie tak!- upomniałam go niby obrażona , ale po chwili już zdradził mnie mój uśmiech.
- No mów. Co się stało?- drążył. Już chciałam mu powiedzieć, gdy przypomniałam sobie co napisał George w swoim liście. Nie podobało mu się, że ... miałam związek z Malfoy'em. Ale przecież, czy to ważne. Fred był tylko na obrazie.
- Ale... nie zdziw się, dobrze?-
- Spoko.- odparł.
- No ... ja jestem przyrodnią siostrą Malfoy'a. On ... parę dni temu napił się za dużo soku z korzenia ziela Andromedy i...- nie skończyłam, ponieważ Fred przerwał mi wciągając powietrze do płuc. Co właściwie było śmieszne, bo obrazy nie...oddychała, prawda?
- Aaaaaa. Nieprzyjemne. Używaliśmy tego soku do antidotum takiego cukierka, trzeba było bardzo uważać.- powiedział . Zdziwiona popatrzyłam się na niego.
- Nie jesteś... zdziwiony, że jestem jego siostrą i że mi go  żal?-
- Nie. W sumie podejrzewałam to. Macie podobny kolor włosów i rysy twarzy. Choć Malfoy był dupkiem do potęgi dziesiąte... to i tak mnie tu już nie rusza. Jeżeli ty uważasz, że jest teraz w porządku, to mi to pasuję. Może w końcu przejrzy na oczy po tym.-
- Serio?-
- Mhm.- powiedział i uśmiechnął się. Spojrzałam na zegarek i podskoczyłam, jak zobaczyłam która jest godzina. Byłam już dziesięć minut spóźniona. Hermiona już dawno była w bibliotece.
- Fred... muszę lecieć. Ale dzięki, że... No, że rozumiesz. Pa!- krzyknęłam.
- Do usług! Wpadnij tu kiedyś z Gin lub Ronem. Dawno ich nie widziałem!- usłyszałam jeszcze, po czym drzwi zamknęły się, a ja popędziłam schodami w dół do biblioteki.

*
Siedziałam w bibliotece od piętnastu minut i szczerze mówiąc dziwiłam się, gdzie podziała się Agnes. Od czterech dni zawsze przychodziła punktualnie i razem odrabiałyśmy poniektóre zadania. Musiałam przyznać, że ją polubiłam. Nie męczyło mnie jej towarzystwo, tylko właśnie na odwrót. Przyjemnie było na chwilę oderwać się od nauki i mieć się do kogo odezwać. Ron zajął się lataniem, ponieważ za tydzień odbędzie się nabór do drużyny, a jeżeli o to chodziło, nikt nie był w stanie go od tego odciągnąć. Przychodził późno i prosił abym napisała mu poszczególne pracę. Nie pasowało mi to, ale wiedziałam, jak bardzo zależało mu na tym aby się dostać do drużyny. Do tej pory nie wiadomo było kto był kapitanem, kimkolwiek był wolał zachować to w tajemnicy. Kazałam obiecać Ronowi, że jak tylko dostanie się do tej przeklętej drużyny, będzie pisał już samodzielnie i znajdzie czas na naukę. Uściskał mnie i powiedział, że ma najlepszą dziewczynę na świecie. Co wspominałam z małym uśmiechem.
Ginny raczej też mało co widziałam, ponieważ nie mieliśmy razem zajęć. Dlatego przyjemnie było zrobić te zadania z kimś i przy okazji lepiej poznać Agnes.
Wygrzebałam z torby książkę do run i zaczęłam tłumaczyć zadanie domowe, co nie chciało mi za bardzo wyjść, ponieważ ciągle myślałam o tym, iż Harry nadal się jeszcze do nas nie odezwał. Trochę martwiłam się o niego, ale wiedziałam też, że być może nie miał jak napisać. Zastanawiałam się też ostatnio mimowolnie nad Malfoy'em. Jak szłam na zielarstwo musiałam za każdym razem mijać skrzydło, a to tylko przypominało mi o tym, kto tam leżał. Wtedy powracałam myślami do rozmowy z Agnes i zastanawiałam się nad tym co mi wtedy powiedziała. Chciałam uwierzyć w to, że Malfoy ma szansę aby się poprawić. Skoro do Zabbiniego dotarło i do niektórych innych ślizgonów, może i do niego? Wtedy próbowałam sobie wyobrazić Malfoy'a jako mniej czy więcej miłego i ciepłego człowieka i za każdym razem śmiałam się sama z siebie, ponieważ to wyobrażeni po prostu było zbyt absurdalne.
- Cześć!- wysapała zziajana Agnes, siadając na przeciwko mnie.
- No myślałam, że sobie dzisiaj odpuściłaś!- powiedziałam, uśmiechając się.
-Co? Nie. Jak bym mogła! Co ty! Ale jeszcze wstąpiłam gdzieś po drodze.- wytłumaczyła i zaczęła wyciągać książki z torby.
- Spokojnie. - uspokoiłam, widząc jaka była zestresowana. Zanotowałam runę na pergaminie, której po prostu nie mogłam zapamiętać i wpatrywałam się na nią jakiś czas, żeby wbiła mi się wreszcie do głowy.
- A wiesz kiedy będzie ten taki wypad do Hogsmead?- usłyszałam. Podniosłam głowę i zaczęłam się zastanawiać.
- Chyba za dwa tygodnie.-
- Ah, okej. No bo George napisał, że przenosi się do Hogsmead i że mamy go odwiedzić.- powiedziała blondynka.Po jej błyszczących oczach uznałam, że bardzo musiał jej przypaść do gustu. Nie dziwiło mnie to, mieli podobne wybuchowe, śmieszne charaktery. Och, coś te francuski lubią Weasley'ów - pomyślałam z ironicznym uśmiechem, notując kolejną runę.
- Chyba powinnam odpisać, a jak już zabiorę się za pisanie, to ... rodzicom i Etienne'owi też pasowało by coś naskrobać. - westchnęła i odchyliła głowę do tyłu pocierając twarz. Odłożyłam na chwilę pióro i przeciągnęłam ręce.
- No to w czym problem?- zapytałam. Spojrzała na mnie nieszczęśliwie.
-Chodzi o to... że tak dużo się zdarzyło, a ja właściwie czuję się tutaj jak w domu. A... nie wiem jak mam to wszystko opisać w jednym liście. - westchnęła ponownie.
- Za dużo myślisz, Agnes. Oni już na pewno czekają na twój list. Nie możesz tak po prostu urwać kontakt. Martwią się o ciebie. Jak nie umiesz napisać i wytłumaczyć wszystkiego, napisz chociaż, że wszystko w porządku. Jak chcesz, możemy iść razem do sowiarni.- zaproponowałam.
- Masz racje. Masz absolutną rację. Czekaj... już.- odpowiedziała, wyciągnęła nowy kawałek papieru i zamoczyła pióra w atramencie. Uśmiechnęłam się... i dalej zaczęłam przepisywać runy.
-Ehhhh....-
- Co? -
- Nie dam rady.- żaliła się. Przewróciłam oczami.
- Dasz. Skup się, Agnes.-

Agnes zmarszczyła czoło i zaczęła pisać słowo po słowie na pergamin. Wyglądała na taką skoncentrowaną, że i ja skupiłam się ponownie na tekście do przetłumaczenia. Miałam już prawie jedną czwartą gdy blondynka zadowolona klasnęła w dłonie i odłożyła pióro na bok.
- Chyba gotowe.- oznajmiła i zaczęła stukać placami rytm o stół. Zamknęłam zeszyt.
- No to chodźmy.- powiedziałam i zaczęłam się pakować. Na dzisiaj miałam dosyć nauki. Te dwa wypracowania na historię i transmutację były dopiero do oddania za tydzień.Miałam jeszcze czas. Poza tym miałam dzisiaj wielką ochotę na spacer. Od czterech dni nie wychodziłam zbytnio na pole. Dzisiaj właśnie zaczynało się przejaśniać,a mi brakowało słońca i świeżego powietrza. Może będę miała jeszcze czas aby odwiedzić Rona na boisku?
- Ale co z zadaniami?- zapytała Agnes.Uśmiechnęłam się rozbawiona.
-Nie sądziłam, że ktokolwiek przejmuję się nimi bardziej niż ja. Spokojnie, mamy jeszcze czas. A na dzisiaj mam prostu już dosyć.- stwierdziłam.
- Po wojnie zrozumiałam, że nauka jest ważna, ale nie najważniejsza.- dodałam i zarzuciłam torbę na ramię.
- A co jest najważniejsze?-
- Przyjaciele, drugi człowiek... i relacje między ludzki.- stwierdziłam mijając wysokie regały z książkami, które towarzyszyły mi przez tyle lat tutaj. Po dwóch minutach ciszy, Agnes odezwała się cicho.
- Wiesz, co było piękne dla mnie? Jakby Draco obudził się i stał się otwartym człowiekiem. Żebyście mogli się przyjaźnić i przebaczyć nawzajem. Jesteś mi tutaj bardzo bliska. Rozumiałaś co przeżywałam, gdy go tam zobaczyłam. A Draco jest moim bratem i przez te parę dni poznałam go z tej jego...lepszej strony. Może jeszcze nie tak odsłoniętej, ale było lepiej . Fajnie by było po prostu, wiesz. - oznajmiła subtelnie, delikatnie uśmiechając się pod nosem. To co powiedziała bardzo mnie ..zdziwiło, ale nie mogłam zaprzeczyć. Ja też przez te kilka dni bardzo ją polubiłam. Co do tej drugiej sprawy jednak...
- Agnes...- zaczęłam. Ta machnęła ręką.
-Wiem, wiem... Tylko tak sobie myślę. Marzenia trzeba mieć. A w końcu mówi się, że nic nie jest niemożliwe.-

***
Doszedłem do skraju mojej wytrzymałości. Czułem to. Czułem to tak bardzo. Byłem przepełniony tyloma uczuciami na raz, że nie wiedziałem gdzie w tym wszystkim byłem ja.  Te uczucia nawet nie zlewały się ze sobą. Czułem każde jedno i dokładnie wiedziałem do kogo ono należy i do jakiej sytuacji. To było straszne. 
Wiedziałem, że jest coś takiego jak wybudzenie. Ale nie mogłem się obudzić, lub wybudzić. A wspomnienia nie ustawały. Po każdym błagałem, aby to było ostatnie, dobrze jednak wiedząc, iż tak nie będzie. Następne i następne. Co raz więcej uczuć. Bólu. Strachu. Było by pięknie po prostu odpłynąć, już nic nie czuć. Ponieważ najstraszniejsze było to, że czułem wszystko tak wyraźnie. Chociaż było tego tak dużo, nie było zamieszania. Był porządek. Czułem wszystko i zdawałem sobie z każdym momentem sprawę, że ... mój ojciec był zimnym, bezuczuciowym człowiekiem. Zamkniętym w sobie. A ja.. jak ślepy go słuchałem. Wierzyłem mu. Szedłem za nim jak głupi. Nie wiedząc ile bólu przy sprawiam tym innym. Na przykład matce. Lub ... Jennie. Co raz bardziej rozumiałem... innych. A nie rozumiałam tego, jak  mogłem być taki... beznadziejny. Przy nie których sytuacjach chciałem krzyczeć na siebie samego. Oczywiście, nie dało się... 





Komentarze

  1. Wspomne ponownie, piosenka "Valerie" wywołuje u mnie za duzo emocji :(
    Bardzo dobry rozdział, lece dalej.
    GEORGE I ANGES FOREVA XD

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty