XIII. Rozdział - Nadzieja
I
told you to run,
So
we both be free
"
Kiedyś
Kiedyś
byłeś tylko ja i ty. Ja i ty.
Kiedyś
byłam tylko ja. Tylko ja.
Kiedyś
będzie znowu.
Kiedyś
znów... Znów będziesz ty i ja.
Tylko
inaczej. Kiedyś oni się spotkają.
A
jak się spotkają, będą się nienawidzić.
Kiedyś
jednak muszą się pokochać.
Będą
musieli. Inaczej nigdy już nas, nas
nie
będzie. To podłe. Podłe.
Jak
zrozumieją, będzie za późno. Za późno.
Będziemy
wolni. Znów.
Kiedyś
będą nienawidzić tego, że się pokochali.
Kiedyś.
"
Śpiewałam
każde słowo z drżeniem na ustach. Przez wszystkie te lata nie
miałam nic innego, tylko te słowa. Słowa które pomimo, iż
obiecują szczęśliwy koniec, bolą za każdym razem, kiedy je
wypowiem i kiedy tylko pomyślę choćby jeden werset. Nie, to nie
była ta przepowiednia. To były moje słowa. Sama je spisałam w
zielonej książeczce, którą schowałam tam, gdzie w odpowiedni
czas ktoś ją znajdzie.
Nigdy
nie miałam talentu do pisania rymowanych wierszy, wyrażałam się
prosto i nie starałam się o poezję w moich linijkach. One były
mną, po co miałam się przestawiać, po co męczyć? Tak pisałam w
moim pamiętniku. Możliwe, iż niektóre zdania napisałam tylko po
to, aby zostawić po sobie ślady i wskazówki. Zrobiłam to,
ponieważ to również odpowiadało mnie. Dużo ludzi nazywało mnie
jedną wielką zagadką. No, może przesadzam. Nie wielką. Po prosto
zagadką. Co ja na to? Mylili się. Ja nią nie byłam. Owszem,
chciałam być... ale nie udało mi się. Dwoje ludzi dowiedzieło
się o mojej tajemnicy. Wszystko inne: mój charakter, moje
zachowanie... to nie było zagadką, tylko czymś co nazywa się
ludzką psychiką. Jeżeli tak na to spojrzeć, każdy był zagadką.
Ja natomiast stałam się nią, ponieważ miałam w jednej udział.
Byłam zmieszana z tajemnicą. Ani przez chwilę nie wahałam się,
gdy dostałam propozycję. To sprawiło, że stałam
się zagadką. Prawdziwą. Jednak poległam. Dwoje ludzi i wszystko
runęło. Wszystko się posypało. A ostrzegali mnie. Mówili. Nie
wolno ci jest się zakochać. To jedyny warunek. Nie wolno. Jeżeli
jednak to uczynisz, nawet mimowolnie.... Potrząsnęłam
głową, aby wygnać te słowa z mojej głowy. Tak, złamałam ten
warunek. Mogę powiedzieć, że nawet dwa razy. Zakochałam się.
Jednego kochałam tak jak się kocha swoją drugą połówkę,
drugiego jak przyjaciela. W obu w pewnym sensie byłam zakochana.
Tylko w jednym mocniej, w jednym nie aż tak. Nie wiedziałam co się
stanie, gdy jednak złamię ten warunek. Przynajmniej nie dokładnie,
nic konkretnego. To sprawiało, że nie strzegłam się przed tym tak
jak powinnam. Westchnęłam i ponownie zaczęłam nucić melodię
mojej własnej nieszczęsnej piosenki.
Te
lata mijały, ale one dla mnie nie mijały jak lata. Tylko jak
wieczność. Niekończąca się wieczność. Czekałam. Cały czas
czekałam, wiedząc, że kiedyś się doczekam. Doczekam, tego... co
nigdy nie powinno mieć miejsca. Nie miałam pojęcia gdzie był
teraz Lucjusz. Ani gdzie Krystian. Do obu nie byłam w stanie się
odezwać. Lucjusz dawno mnie już znienawidził. Śledziłam
wszystkie wiadomości,aby wiedzieć, iż stał się człowiekiem
zimnym i bezdusznym. Spodziewałam się tego. Takie były tego
konsekwencje. Takie były konsekwencje mojego zakochania i miłości.
Nie było mi nawet dane wychowywać moje dziecko. Moja córka nie
mogła wiedzieć, iż ja byłam jej matką. Pamiętam ten dzień w
którym od razu po jej narodzinach, odwiedziłam mojego brata.
Powoli
zbliżałam się do kamiennego domku na wzgórzu, które unosiło się
nad ciemnym oceanem. Polubiłam tę zatokę, nie ustający szum
morza, a także odgłos fal rozbijających się o skaliste zbocza.
Nie czułam się taka sama tutaj. Przed progiem wytarłam buty o
posadzkę i popchnęłam biało polakierowane drzwi. W środku było
dosyć ciemno, więc podeszłam do starego kredensu i w szufladzie
wygrzebałam kolejną świeczkę. Zapaliłam ją. Od razu
pomieszczenie wydało mi się bardziej ciepłe i miłe. Coś
przemknęło koło mojej nogi, po czym wbiło swoje pazury w miękkie
drewno kredensu. Uśmiechnęłam się lekko i schyliłam, aby
przywitać mojego jedynego towarzysza od lat.
-
Lukier.- powiedziałam słodko i podrapałam go za uchem. Zamiauczał,
jednak nie zamruczał. Był głodny. Wyprostowałam się więc i
wyszłam ponownie na zewnątrz. Zebrał się silny, zimny i wilgotny
wiatr. Chociaż do schowka, gdzie trzymałam żywność, było
zaledwie kilka kroków, musiałam opatulić się szalem. Gdzieś
na górze latały mewy i porozumiewały się wysokimi krzykami,
jeżeli w ogóle można było to nazwać rozmową. Do czasu kiedy
wprowadziłam się do tej opuszczonej chaty, lubiłam mewy. Tak.
Jednak teraz jedynie je akceptowałam. Były takie beztroskie,
zdawały się robić wszystko na co mają ochotę. Zazdrościłam im
tego.
Weszłam
do schowka,który wychodził na stronę morza, i wzięłam butelkę
mleka od kozy, ser i masło. Tak, było skromnie, ale nie mogłam i
nie chciałam pozwolić sobie na więcej. To co potrzebowałam do
przeżycia kupowałam w pobliskich wioskach od ludzi lub na targu,
jeżeli miałam szczęście utrafić prawidłowy dzień tygodnia. Nie
posiadałam kalendarza, ani zegarka. To niebo informowało mnie o
porze dnia. Wiatr i słońce o porze roku. Więcej nie potrzebowałam
wiedzieć. Ten wiatr na przykład mówił mi, iż zostanę tutaj
jeszcze góra tydzień i może kilka dni. Trzeba będzie przenieść
się gdzie indziej. Musiałam sprawdzić moją listę, gdzie.
Weszłam
z powrotem do domku, który posiadał jedynie jedno pomieszczenie i
małą antresole na górze do spania, nalałam Lukrowi mleka do jego
miski i usiadłam obok niego na skrzypiącym krześle, nasłuchując
jego chciwego chlipania. To były te momenty, które mnie pocieszały.
Świeczka paliła się na stole, a ja wbiłam wzrok w jej jasno
świecący płomień. Często ogarniała mnie nostalgia i momenty w
których wspomnienia nie dawały mi spokoju. Lukier skończywszy
swoje mleko wskoczył mi na kolana i ułożył się do drzemki.
Automatycznie podniosłam dłoń i zaczęłam gładzić go po futrze.
Na stole leżało kilka zdjęć. Mało, bo tylko jakieś cztery
sztuki, ale jednak. Wyciągnęłam drugą rękę spod stołu i
chwyciłam końcówkami palca zdjęcie leżące blisko świeczki.
Lekko uniosłam je do góry.
-
Moja mała.- wyszeptałam, patrząc się na dziewczynkę z mocno
kręconymi włosami. Ziewnęłam mimowolnie i przez chwilę obraz
przed oczami mi się zamazał. Oczy lekko mi załzawiły.
Po
pary minutach ciszy, w Wielkiej Sali rozległy się cichy szepty.
Dużo uczniów jednak nadal nie była w stanie wykrztusić choć
jednego słowa. Patrzyli się w okna, w blat stołu lub gdzieś ponad
to wszystko. Atmosfera była bardzo nietypowa. Siedziałam koło Rona
i naprzeciwko Ginny. Neville zajął miejsce obok mnie. Spojrzałam
na twarz Rona i zobaczyłam tam smutek i ból. Słowa
McGonagall musiały przywołać wspomnienia o Fredzie. Chociaż
dyrektorka już parę minut temu zeszła z podestu, każdy jeszcze
pozostał na swoim miejscu. Rozglądnęłam się po sali jeszcze raz.
Prawie każdy był zamyślony i zamknięty w sobie. Widziałam Padmę,
która po śmierci swojej siostry była nieswoja i milcząca. Jej
twarz zakryła w dłoniach, opierając się o stół. Spojrzałam do
góry, gdzie parę tysięcy świec unosiło się w powietrzu i
zobaczyłam szare niebo z ospałymi, ciężkimi chmurami. Mój wzrok
powędrował na herby domów: Lwa, Węża, Orła i Skunksa... i
powoli zaczęło do mnie docierać: Jeżeli nie spróbujemy współgrać
ze sobą, jeżeli nie spróbujemy się poznać i zaakceptować, nigdy
nie będziemy mieli szansę na pokój. Te wszystkie domy tworzą
jedność, pomimo różnic. Straciliśmy dużo młodych osób,
walczyliśmy razem... a teraz znów chcemy powrócić do starego
porządku? Znów chcemy wznieść mury i zapomnieć o tym, iż
przecież każdy z nas jest człowiekiem. Każdy z nas. A każdego z
nas powinno obchodzić nasze wspólne dobro. Jak ktoś cierpi... jest
ot normalne, że druga osoba... czuwa. A tutaj... prawie każdy
cierpiał. Jesteśmy jednością, więc czemu nie czuwać nawzajem? W
moim sercu poczułam niesamowitą siłę i pragnienie zrobienia
czegoś. Widziałam nas, tutaj na tej sali... i chciałam ich
wszystkich zobaczyć razem. Zobaczyć, że jesteśmy silni. Że damy
rade przezwyciężyć smutek. Jeszcze przez chwilę się
zastanawiałam i zbierałam całą moją odwagę. Po chwili chwyciłam
Nevill'a i Ron'a za rękę i posłałam im spojrzenie, aby oni
zrobili to samo ze swojej drugiej strony.
-
Ron łap Dean'a za rękę....- wyszeptałam. Każdy najpierw
niepewnie, później już bardziej stanowczo podawał sobie rękę. W
końcu wstałam pociągając za sobą Ron'a i Neville'a. Po mnie
wszyscy inni zaczynali się podnosić. Nie którzy zdezorientowani i
nie wiedzący ku czemu ma to wszystko służyć marszczyli czoła,
jednak posłusznie podawali ręce dalej i wstawali. Nie podniósł
się jeszcze cały stół gryfoński, jak zauważyłam, że stół
Ravenclaw'u również zaczął podawać sobie ręce i wstawać
z miejsc. W końcu też Puchoni zaczęli się przyłączać. Po
momencie cichego podnoszenia i podawania sobie rąk, nastał moment
totalnej ciszy, gdzie tylko staliśmy. Patrząc się teraz na twarze
uczniów, każdy z nich wiedział już o co chodziło. Niektórzy
posyłali spojrzenia Ślizgonom, w napięcie jak oni na to zareagują.
Szepty już dawno ustały. Trudno było opisać, jakie panowało
uczucie w Sali. Ze zdumieniem zauważyłam, iż dyrektorka patrzy się
na to z lekkim uśmiechem na twarzy i błyszczącymi oczami. Staliśmy
tak dosyć długo, jak stało się coś prawie niemożliwego. Ktoś
przy stole Slytherin'u faktycznie wstał. Usłyszałam krótko
po tym krzyk. Ten głos rozpoznała bym wszędzie. Pansy Parkinson.
-
Blaise!- zawołała oburzona. W ciszy Sali brzmiało to strasznie
dziwnie i nienaturalnie. Spojrzałam jeszcze raz na tego ślizgona.
Tak, teraz sobie przypominałam. Blaise Zabini. Grał w drużynie
Quidditch'a.Nie znałam jego charakteru, ale poczułam respekt przed
tym, iż jako jedyny odważył się wstać... i coś powiedzieć.
-
Tak. Ja. A wam radzę zrobić to samo. Tu już nie chodzi o
Voldemorta, o dobro czy zło. Tu chodzi o nas i o wszystkich tych
którzy zginęli. Z nas nie zginął nikt. Nasz dom nie poniósł
żadnej straty. Wiecie dlaczego? Bo nie walczyliśmy. Tak. Voldemort
niszczył naszą szkołą. Zniszczył by wszystko... gdyby nie ci
ludzie. My nie zrobiliśmy nic. A teraz nawet nie wstaniemy, nie
oddamy część tym, którzy umożliwili nam ponowny powrót tutaj?
Wtedy naprawdę zasłużylibyśmy sobie na pogardę. Wtedy...
naprawdę bylibyśmy do dupy.- zakończył Blaise.
-
Panie Zabini!- ostrzegła dyrektorka mocnym głosem. Ponownie zapadłą
cisza, w której każdy ślizgon sprawiał wrażenie walczenia ze
sobą i ze swoją dumą. W końcu podniosło się kilka osób, za
nimi.... nie- pewnie następni. Sporo jednak pozostało przy swojej
pozycji siedzącej, uparcie wpatrując się w swoje ręce. No
cóż, lepiej i tak być nie mogło.- pomyślałam.
-
Dziękuje wam wszystkim. Jestem niezmiernie zaskoczona takim aktem!
To było piękne z waszej strony.- powiedziała na koniec McGonagall
krótko, ale szczerze. A ja poczułam ciepło i szczęście w moim
sercu, że udało mi się coś zrobić, co nas połączyło.
Po
tak niespodziewanej akcji Hermiony Granger czułam się mile
zaskoczona i dumna. Dumna, że wszystko zaczyna powoli się układać
i równocześnie zmieniać na dobre. Był to bardzo duży krok dla
domów. Coś nowego i koniecznego zarazem. Hermiona pokazała swoją
nietypową odwagę, przełamała bariery po raz pierwszy po bitwie.
Patrzyłam
jak każdy z uczniów wychodził z Wielkiej Sali. Nadal nie mogłam
się do końca oswoić z moją całkiem nową pozycją, ale miałam
nadzieję, że przyjdzie to z czasem. Mój wzrok padł na długowłosą
blondynkę, która właśnie zmierzała ku wyjściu. Przypomniałam
sobie, iż musiałam z nią omówić jedną sprawę. Zeszłam z
podestu, idąc w jej kierunku.
-
Panno Melphis!- zawołałam. Dziewczyna odwróciła się w moim
kierunku i nieco zdziwiona zatrzymała się.
-
Tak, pani profesor?-
-
Chciałam z tobą porozmawiać, co dzisiaj powiedziałaś do Poppy.
Naszej pielęgniarki.- zaczęłam prosto z mostu, nie miałam czasu
na owijanie w bawełnę. Agnes podniosła zdziwiona brwi, po czym
przypominając sobie zarumieniła się.
-Och,
pewnie usłyszała, jak... mówię pod nosem. - odpowiedziała mi.
Coś takiego jednak nie prowadziło mnie dalej.
-
Jak mówisz pod nosem? Poppy zdziwiła się, że nazwałaś pannę
Granger swoją siostrą. Jesteś pewna, że przez stres nie wymsknęło
ci się coś do Poppy?- zapytałam jeszcze raz, patrząc na nią.
Agnes spojrzała na mnie poirytowanie. Za pewne zastanawiała się
skąd wiem o jej pokrewieństwie z Hermioną. Szybko jednak wzięła
się w garść.
-
Nie. Ja ... powiedziałam jej, że uczennica zemdlała. Tylko
potem... no, pod nosem szeptałam ciągle o Hermionie jak o siostrze.
Pewnie to usłyszała. Nie wiedziałam,... nie chciałam.- tłumaczyła
się. Westchnęłam.
A
więc to tak wyglądało.
-
Ale skąd pani profesor wie, że...?- zapytała się niepewnie.
W sumie dlaczego miałam jej nie powiedzieć?
-
Twój ojciec mi o wszystkim powiedział. Oczywiście, nie chciał,
ale był do tego zmuszony. Dobrze, że o wszystkim wiem, on przecież
kompletnie nie ma nad tym wszystkim kontroli.- powiedziałam
stanowczo. Na twarzy Agnes zobaczyłam zdziwienie, krótko po tym
przytaknęła głową.
-
Mówił pani też o jakiejś... przepowiedni? - Spojrzałam na nią i
chociaż uważałam to za nieodpowiedzialne ze strony Krystiana, iż
nic konkretnego jej o tym nie powiedział, nie był to mój
obowiązek. Poza tym obiecałam mu, że nie powiem nikomu. Tak na
razie musiało zostać. Draco Malfoy i tak leżał teraz
nieprzytomny. Przyjdzie czas jak się dowie.
-
Nie jest moim obowiązkiem mówić ci o tym co powiedział mi twój
ojciec. To jego decyzja kiedy zamierza cię wtajemniczyć. Radziła
bym ci jednak na drugi raz, sto razy zastanowić się co szepczesz
pod nosem, młoda damo. Postaram się, aby Poppy szybko o tym
zapomniałam. A teraz... miłego dnia, panno Melphis! Proszę
postarać się już więcej nie opuszczać lekcji!- dodałam na
koniec, odwróciłam się i zobaczyłam Horacego, siedzącego jeszcze
ciągle przy stole. Krystiana nigdzie nie mogłam ujrzeć.
-
Horace, jest coś o czym muszę ci powiedzieć.- zaczęłam.
*
Na
korytarzu ujrzałam Hermionę z Ronem i Ginny. Nie chciałam teraz
iść jeszcze do Pokoju Wspólnego, więc przyspieszyłam kroku i
dogoniłam Gryfonów, gdy Hermiona właśnie żegnała się z nimi
przy schodach.
-
Ledwo rok szkolny się zaczął, a ty już gnasz do tej biblioteki. -
burknął Ron spod łba. Ginny zobaczyła mnie i niepewnie się
uśmiechnęła.
-
Ron, wiesz dobrze, że opuściłam dzisiaj sporo lekcji. Muszę
znaleźć kogoś z mojej grupy i odpisać notatki.- odpowiedziała.
-
To może ja pójdę z tobą. W końcu mnie też nie było na
ostatnich godzinach. A poza tym... nie byłam jeszcze w bibliotece.-
dołączyłam się do rozmowy.
-
Oh, Agnes. Może lepiej by było gdybyś... odpoczęła? Znaczy...-
zaproponowała Hermioan delikatnie.
-
Nie. Nic mi nie jest. To tobie było dzisiaj słabo, nie mnie,
prawda?- odpowiedziałam i uśmiechnęłam się.
-
Poza tym... ktoś musi mi pokazać bibliotekę. Oli jest miły, ale
on nie wie co się stało i ja chyba nie mogę mu powiedzieć. Nie
wiem o nim nic.- stwierdziłam, patrząc się na zbroje stojącą nie
daleko marmurowych schodów.
-
Dobrze. To chodźmy w takim razie. - powiedziała Hermiona i
kiwnęła Ginny głową. Ron szybko pocałował ją w czoło i
poszedł z rudą na górę.
-
Prowadź.- powiedziałam.
Przez
chwilę szliśmy w ciszy. Nie było to nieprzyjemne milczenie. W
zasadzie wręcz przeciwnie. Nie czułam się sama i mogłam w spokoju
ochłonąć po całym tym dniu.
-
Hermiona... czy Draco naprawdę był taki podły? Wiesz, ja poznałam
go dopiero parę dni temu. Mam uczucie, że minęła wieczność, ale
przecież tak nie jest. - powiedziałam mimowolnie. Tak bardzo miałam
ochotę teraz z porozmawiać z kimś, kto jest w stanie odpowiedzieć
dyplomatycznie i prawdziwie. Hermiona, tak mi się zdawało, była
taką osobą.
-
Nie mam zamiaru czegoś przed tobą ukrywać lub... przedstawiać ci
go w lepszym świetle, tylko z powodu tego co stało się dzisiaj.
Tak, Agnes. Był podły i arogancki. Traktował wszystkich z góry i
uważał się za coś lepszego. Przezywał, prowokował i gardził
wszystkimi którzy... no cóż pochodzili z mugolskiego domu. Tak
samo jak tymi którzy się z nimi przyjaźnili. Jego ojciec był
zakochanym w sobie arystokratą. A Malfoy dostawał od niego
wszystko. Gdy Voldemort zaczął wracać do władzy dostał zlecenie,
aby zabić Dumbledore'a i sprowadzić śmierciożerców do Hogwartu.
To pierwsze mu się nie udało, to drugie ... owszem.- Hermiona
zrobiła przerwę i przystanęła przed średnimi wrotami, pokrytymi
różnymi rzeźbami.Otwarła drzwi i weszłyśmy do środka. Hermiona
skierowała się w prawo. Mijałyśmy wysokie regały, które
ciągnęły się w nieskończoność, aż w końcu dotarłyśmy do
małego zakamarka prawie na końcu biblioteki. Przy nie wielkim oknie
stał stół i dwa wygodne krzesła. Na parapecie leżało kilka
książek, których ktoś zapomniał odstawić na regał. Hermiona
postawiła torbę na ziemi i usiadła na jednym z krzeseł. Ja
zajęłam drugie. Gryfonka popatrzyła się za okno, a ja
niecierpliwie czekałam na dalszy ciąg historii mojego brata.
Owszem, nie mogłam powiedzieć, iż mnie nie przerażały jej słowa,
ale wiedziałam, że musiałam wysłuchać jej do końca. W końcu
zaczęła mówić dalej...
-
Później skończył się szósty rok. Dumbledore'a zabił Severus
Snape, jednak to było między nimi omówione na długo przed tym
zdarzeniem.- powiedziała, skoncentrowanie marszcząc czoło i
wracając do tamtych zdarzeń. Zdziwiła mnie jej wypowiedź, ale nie
chciałam jej przerywać.
-
Malfoy został śmierciożercą. Nie sądzę, że zdawał sobie w
tamtym momencie sprawę, co to tak naprawdę oznaczało. Szczycił
się tym i był z tego dumny. Nie znam jego dalszych losów. Na
siódmym roku nie wróciliśmy do szkoły. On też nie. Voldemort
rządził z domu jego Ojca. W Malfoy Manor. Harry dostał misję,
którą musiał wypełnić. Ron i ja pomagaliśmy mu w tym. Potem
złapali nas szmalcownicy i zaprowadzili do Malfoy Manor. Voldemorta
nie było. Ja w ostatniej chwili ... zdążyłam zniekształcić
twarz Harry'ego, jednak... oczywiście, ktoś kto znał go z
widzenia, mógł rozpoznać podobieństwo natychmiast. Szmalcownicy
więc zapytali się Malfoy'a... czy to był Harry.- Hermiona na
chwilę przystanęła, pogrążona w zamyśleniach. Ja, cała
podenerwowana, miałam spocone ręce, a serce znów zaczęło bić
szybko. Bałam się zapytać co dalej. Bałam się, po prostu.
Chociaż wiedziałam, że Harry Potter żył i że wojna się
skończyła. Hermiona podniosła wzrok i popatrzyła się na mnie.
-
Nie powiedział, że to Harry. Chociaż dokładnie wiedział, iż to
on. Nie wiem, może te pół roku w towarzystwie śmierciożerców
dało mu do myślenia. Ale... no cóż. To wszystko co mogę ci o nim
powiedzieć. Zawsze nazywał mnie szlamą, wyśmiewał się z Rona i
Gin, nie mówiąc już o Harry'm. Jaki jest naprawdę...nie
wiem. Być może on sam tego jeszcze nie wie. Zdaję sobie sprawę,
że musiał mieć trudne życie i że to jaki był i to kim się stał
nie zależało tylko od niego. Tak go wychowali.- zakończyła. Długo
nie byłam w stanie coś powiedzieć. Hermiona powiedziała mi
prawdę, której prawdę mówiąc domyślałam się wcześniej.
-
Dzięki.- wykrztusiłam. Jej brązowe oczy patrzyły się na mnie
zrozumiale.
-
Wiesz...- zaczęłam i pociągnęłam nosem. - Jak... poznałam
Draco... wyglądał strasznie i naprawdę zachowywał się strasznie.
Jak bym miała inny wybór, to pewnie uciekła bym od niego. Ale nie
miałam wyboru. Nie mogłam wtedy wrócić do Krystiana, nie mogłam.
Więc... byłam zmuszona zostać u brata, i jakoś z nim
wytrzymać. O dziwo, jakoś się udało. Był uparty, pyskował...
ale miałam uczucie, że mimowolnie cieszył się, iż ktoś był. On
w tym domu był całkiem sam. Wtedy kiedy spotkałyśmy się na
Pokątnej.... pierwszy raz od dwóch miesięcy wyciągnęłam go z
domu. Wiedziałam, że dawałam mu w kość, ale... to chyba mu
pomogło. Na Pokątnej zobaczyłam też petycję rodziców, aby
Malfoy nie przyjęto z powrotem do szkoły. On i tak nie miał
zamiaru, ale ja go przekonałam aby poszedł. Aby pokazał, iż nie
jest tak jak wszyscy myśleli. Jak porzuciłam swoje stare życie...
nie wiedziałam co mnie tutaj czeka. A teraz... nie wyobrażam sobie
tego inaczej. Jest trudno, ale... czuję, że mama miała rację, jak
pisała mi w liście, żebym wróciła.- powiedziałam. Dużo
mnie to kosztowało, ale musiałam to komuś powiedzieć. A Hermiona
była nie zwykle dobrą słuchaczką.
-
Myślę... że spadłaś Malfoyowi prosto z nieba. To może być jego
szansa aby się zmienił i żeby stać się dobrym człowiekiem.
Chociaż... nie powinnam tak mówić. Ron chyba znienawidził by mnie
do końca życia.- zaśmiała się i odgarnęła włosy.
-
A to czemu?-
-
No dobrze. Raczej wyśmiał by nas, bo wierzymy w to, iż może się
zmienić. Zapewniam cię, że powiedział by coś takiego: Hermiono,
tacy ludzie się już nie zmienią. Żmija pozostaję żmiją, a
fretki fretkami. Zapamiętaj to sobie.- powiedziała naśladując ton
Rudego. Zachichotałam.
-
A teraz chodź, pokaże ci najważniejsze regały z książkami. Może
spotkamy kogoś od kogo mogłybyśmy odpisać notatki.-
Zgodziłam
się. Lubiłam Hermionę, potrafiła słuchać i przyjemnie się z
nią rozmawiało. Żałowałam teraz, że miałam do niej takie
uprzedzenia, tylko dlatego, ponieważ, mój ojciec kochał jej matkę,
a nie moją. Westchnęłam i poszłam za nią.
*
Patrzyłem
się na to wszystko, na co patrzeć się musiałem. Czułem ich
uczucia i byłem zły. Dlaczego ja to wszystko czuję! Przecież nie
jestem nimi! To już się stało. Jaki sens miało przeżywać to na
nowo przypominać sobie? Teraz znajdowałem się na ulicy Londynu,
nie daleko wejścia na ulicę Pokątną. Było popołudnie,a moje
drugie ja stało naprzeciwko mnie. Miałem
szesnaście lat. Stała też Jenna. Znowu.
-
Mówiłem ci, żebyś zostawiła mnie w spokoju. Nie masz nic do
czynienia z moim światem. Nigdy nie miałaś.- pyskowałem jej,
chociaż wiedziałam, że mówiłem to tylko dlatego, aby zatuszować
swoje uczucia. Dlaczego ja nagle to wiedziałem? Dlaczego nie mogłem
tego wyrzucić z głowy, tak jak przez te wszystkie lata? Nie.
Wiedziałem co czułem wtedy. A teraz na dodatek czułem też jej
uczucia. Szlag to trafi! Nie chciałem tego widzieć, nie chciałem
do tego wracać. Zwłaszcza że czułem teraz całą prawdę. Nie
tak, jak zawsze próbowałem sobie to wmówić. Zatuszować. Cała
prawda na mnie napierała. Po tych wszystkich latach.
-
Może i nie. Ale... zawsze byłeś dla mnie jak brat. Wiem, że dla
ojca musiałeś się przestawiać. Tak długo, aż w końcu sam się
w tym zatraciłeś.- mówiła.
-
Nie pieprz.-
-
Draco. Ja wyjeżdżam. Te lata w tym domu dziecka były straszne.
Teraz wreszcie mogę wyjechać. Dostałam stypendium... Wiem dlaczego
taki jesteś....- podeszła do mnie ujęła mnie za rękę. Tak jak
kiedyś, jak byliśmy mali. Znów poczułem wszystko. Faktycznie, w
tym momencie chciałem być do niej tak nie miły jak tylko mogłem.
Dzień wcześniej chciałem ją odwiedzić w tym domu dziecka. Tak,
chciałem raz na zawsze się z nią pożegnać. Wiedziałem, co za
rok będzie mnie czekało. Nie chciałem mieć z nią wtedy żadnego
kontaktu. Jednak jak już byłem na ulicy, gdzie znajdował się ten
dom... zobaczyłem ją z chłopakiem. Czekał na nią pod bramą.
Śmiali się. Tak to był powód, dlaczego tak sie wtedy do nie
zachowywałem. Teraz nawet musiałem sobie przypomnieć całą
prawdę. Wszystkie iluzje w mojej głowie znikły.
-
Widziałam cię wtedy na ulicy. Dlatego chciałam wysłałam ci
dzisiaj list. - Jenna zmarszczyła lekko czoło, po czym się lekko
uśmiechnęła.
-
Zakochałam się. On też tam jedzie, wiesz. Draco, nie obraź
się. Ale ty nigdy... ty nigdy nie okazałeś mi żadnego uczucia.
Zawsze próbowałeś być zimny i opanowany. W tobie też byłam
zakochana, ale ..ile można? Jak już mówiłeś, nie należę do
twojego świata i nigdy nie będę.- zakończyła. Najbardziej
uderzyło mnie moje własne rozczarowanie i złość i ból. Ona
czuła się lekko i dobrze, chociaż byłą zmartwiona. Moje drugie
ja popatrzyło się na nią...
-
To idź. Wynoś się.- powiedziałem. Poczułem jej ogromne
rozczarowanie. Teraz zrozumiałem, patrząc na to jeszcze raz... jak
chamsko się zachowałem. Znaczy... nie zrozumiałem. Nie chciałem
zrozumieć. Ale coś mi to mówiło. Mówiło. A ja wiedziałem, że
nie mogę temu zaprzeczyć. Prawda. Znów wszystko się rozmyło i
znikło w ciemności.
*
Nie
sądziłem, że ten pierwszy dzień tak mnie wykończy. Zmęczony,
ale przede wszystkim zły sam na siebie szedłem korytarzem, który
prowadził do mojego gabinetu. Postacie w obrazach na ścianach
powoli zaczęły zasypiać i pochrapywać. Jak byłem jeszcze uczniem
Hogwartu fascynował mnie każdy obraz, a raczej każdy jego
mieszkaniec.
Przystanąłem
przy drewnianych drzwi ze złotym uchwytem i przez chwilę oparłem
głowę o drewno zaciskając mocno powieki.
-
Coś ty narobił, Rookwood. Coś ty zrobił. Pierwszy dzień tutaj, a
ty już zawalasz...- mówiłem zrezygnowanym szeptem. Podniosłem
głowę i wziąłem głęboki wdech, waląc pięścią o własne
drzwi. Nagle poczułem, że ktoś mnie obserwuję. Odwróciłem się
i zobaczyłem sylwetkę pulchnej osoby, zmierzającej w moim
kierunku. Odchrząknęła i przyspieszyła kroku. Ze zdziwienia nie
mogłem przez chwilę wydobyć z siebie słowa.
-
Profesorze...- powiedziałem w końcu, gdy mężczyzna
zatrzymał się dwa metry ode mnie. Odchrząknął i popatrzył
na mnie, przekrzywiając głowę i podnosząc lekko swoje
rozczochrane brwi.
-
Rookwood, Rookwood...- westchnął i pokręcił głową.
Przełknąłem ślinę, stojąc nieruchomy. Całkiem zapomniałem, iż
ten nauczyciel znał moją prawdziwą tożsamość. Przez chwilę
tylko milczeliśmy. Slughorn znał mnie lepiej niż wszyscy tutaj.
Byłem jego wychowankiem.
Wreszcie
starszy mężczyzna ruszył się i sięgnął pod swoją szmaragdową
kamizelkę.
-
Co ty na to jak wejdziemy do ciebie... i napijemy się czegoś?-
zaproponował, trzymając w ręku płaską buteleczkę średniej
wielkości. Przytaknąłem tylko głową, sięgnąłem do kieszeni po
klucz i otwarłem drzwi, wchodząc bez słowa do środka. Różdżką
machnąłem w stronę kominka, w którym po chwili zaczął palić
się ogień. Do złotych półkul wiszących nad moim biurkiem
posłałem dwa światła. Sprzątnąłem ze stołu szybko listy i
pamiętnik, po czym wyjąłem dwa kieliszki z barku wbudowanego w
ścianę. Horace Slughorn zaczarował krzesło, stojące na
przeciwko mnie w wygodny fotel i usiadł na nim. Na jego twarzy
widniał lekko zmartwiony grymas. Odkręcił buteleczkę i nalał do
kieliszków karmelowego trunku. Wziął swój, kiwnął mi głową,
po czym szybko przechylił kieliszek i wypił za jednym razem
alkohol. Patrzyłem się na niego, zastanawiając się co skłoniło
go do odwiedzenia mnie od razu po pierwszym dniu. Horace
wykrzywił usta, aż po chwili spojrzał na mnie swoimi bladymi
oczyma.
-
Nie nie powiesz, Rookwood?- spytał się w końcu. Ocknąłem się z
zadumy.
-A
co mógłbym powiedzieć profesorowi?- odpowiedziałem. Ten wzruszył
tylko ramionami i nalał sobie kolejny kieliszek.
-
Na przykład jak minął ci dzień. Albo mógłbyś spytać mnie, jak
minął mi mój.- powiedział, patrząc się na naczynie z alkoholem.
-Jak
minął więc profesorowi dzień.- zapytałam od niechcenia. Nie
miałem zamiaru opowiadać mu o moim. Nie miałem sił na takie
rozmowy. Starzec znów na mnie popatrzył ze zmarszczonym czołem.
-
Byłeś już u pana Malfoy'a?- spytał mnie niespodziewanie. Teraz to
ja zmarszczyłem czoło.
-
Nie rozumiem.-
Slughorn
zobaczył moje zdziwienie i zaskoczony podrapał się po głowie.
Otworzył usta, aby coś powiedzieć,ale zamiast tego nalał sobie
kolejny kieliszek. Gdy wypił i ten, odchrząknął.
-
Dziwie się, iż Minerva o niczym ci nie powiedziała. W końcu ja
już nie jestem głową tego domu. No nic, pewnie ważniejsze
obowiązki ją wstrzymały.-
-
O co chodzi, profesorze?- zapytałam, czując narastającą
ciekawość.
-
Pan Malfoy przez nieszczęśliwy wypadek przedawkował sok z korzenia
ziela Andromedy. - Nastała cisza w której starałem przypomnieć
sobie wszystko o tym zielu. W końcu zrozumiałem i poczułem się
bardzo dziwnie. Było mi raz ciepło, raz zimno. Wszystko naraz.
-
Nie...- zdołałem tylko powiedzieć. Slughorn jednak pokiwał
ociężale głową. Teraz to ja potrzebowałem się napić. Chwyciłem
kieliszek i wlałem całą jego zawartość do ust. Skrzywiłem się,
gdy mocny, cierpki smak alkoholu i aromat z żywicy pozostał na
język, gdy przełknąłem.
-
Wiadomo, czy z tego wyjdzie?- wydusiłem z siebie.
-
Nie, w tym momencie nic nie wiadomo.-
Jeszcze
kilka minut siedzieliśmy tak w ciszy. Slughorn wypił jeszcze dwa
kieliszki, po czym wstał i zmierzył do wyjścia. Gdy otworzył
drzwi, chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego, machnął tylko
ręką i pokręcił głową. No tak, jaki sens miały teraz słowa.
Drzwi
się zamknęły, a kroki na korytarzu oddalały się coraz bardziej,
aż nic już nie było słychać. Patrzyłem się na kieliszki i nie
byłem w stanie zebrać myśli. Czułem się jak małe bezradne
dziecko, które nie było poradzić sobie z układanką. Za dużo
kawałków.
Tak,
nie chciałem aby przepowiednia się spełniła.
Tak,
nie przepadałem za Malfoy'em.
Ale...
Nie,
nie chciałem takiego obrotu sprawy.
*
Tym
razem znajdowałem się w moim pokoju w Malfoy Manor. Miałem
szesnaście lat. Siedziałem na łóżku. Pamiętam, że było to w
ten sam dzień, kiedy Jenna próbowała się ze mną pożegnać.
Próbowałem nie myśleć o niej. Ale się nie dało. Prawda zalęgłą
się w mojej głowie, w całym mnie. Jak przekleństwo. Nie mogłem
się jej pozbyć. Ona sama mi się narzucała. Widziałem siebie na
łóżku i czułem to co we mnie się działo. W ręku trzymałem
gitarę. O, nie. Nie chciałem sobie przypominać. Nie chciałem.
Poczułem niesamowitą tęsknotę za tym instrumentem. Nie chciałem,
ale oczywiście, poczułem. Tutaj w tym dziwnym świecie, nic nie
funkcjonowało tak, jak powinno. Wszystko jakieś takie bez masek.
Bez iluzji i zakryć. Słyszałem melodię którą grałem i dobrze
wiedziałam co stanie się za chwilę. Drzwi otworzyły się.
Ojciec wszedł do pokoju.
-
Draco.- powiedział lodowatym tonem.
Nic
mu na to nie odpowiedziałem. Byłem w tym momencie zły. Na niego.
Na siebie. Na to wszystko co ze mnie zrobił. Byłem zagubiony.
-
Mówię coś do ciebie. Masz się odezwać.-
Cisza.
Podszedł bliżej. Spojrzał na mnie z góry.
-
Draco, przecież nie chcesz, abym się zezłościł- spróbował
jeszcze raz, tym razem grążąc mi. Wiedziałem co to oznaczało,
jak tak do mnie mówił. To było ostatnie ostrzeżenie. Ja tylko na
niego spojrzałem. Po raz pierwszy i ostatni mu się sprzeciwiając.
-Dobrze.-
powiedział, wyrwał mi z rąk gitarę, rzucił na ziemię i kopnął
ją w stronę ściany. Wyjął różdżkę i wymamrotał zaklęcie.
Gitara roztrzaskała się na kawałki. Tak, to był pierwszy i
ostatni raz kiedy mu się sprzeciwiłem.
Tym
razem to nie ja źle się zachowałem. Wiedziałem to. Tylko on. A w
ten sposób do resztki pozbawił mnie szansy znalezienia w sobie
czegoś dobrego. Przestałem wierzyć swoim uczuciom. Przestałem
wierzyć dobru. W końcu... mój ojciec też w nie nie wierzył.
Tylko w dumę, władzę i arystokrację.
*
Minęły
cztery dni odkąd Draco... No, w każdym bądź razie minęły cztery
dni. Co dzień budziłam się w moim łóżku z szafirowym
baldachimem, wstawałam i schodziłam na śniadanie. Zawsze
sprawdzałam tysiąc razy, czy naprawdę mam wszystko, ponieważ do
wierzy Krukońskiej nie było tak łatwo się dostać jak do innych
pokoi wspólnych, tak jak na przykład po przez hasło. Nie, tutaj
trzeba było znaleźć odpowiedź na zagadkę. A to naprawdę zżerało
trochę czasu. Ostatnim razem, jak chciałem wejść do środka
stałam jedną godzinę przed tymi głupimi drzwiami i prosiłam w
duchu, aby ktoś wreszcie przyszedł. Albo najlepiej, żeby to była
Luna. Ona zawsze rozwiązywał te zagadki bezbłędnie po trzydziestu
sekundach. Nie miałam pojęcia jak ona to robiła. Jednak pomijając
te bardzo bezsensowne drzwi podobało mi się w tej wierzy. Było
przytulnie i mieliśmy piękny widok na Zakazany Las, Błonia,
Jezioro i na boisko Quidditch'a. Czasem mogłam stać wieczność
przy tych oknach i po prostu się patrzeć i patrzeć zapominając o
wszystkim. Jednak oczywiście nie byłam w stanie zapomnieć o
wszystkim. Czwartego dnia na śniadaniu jadłam właśnie jajecznicę
próbując zignorować sowy, które właśnie wlatywały do Wielkiej
Sali. Gdzieś w myślach miałam świadomość, że muszę kiedyś
coś napisać, ale zawsze spychałam tę myśl na bok. Jadłam sobie
więc spokojnie moje śniadanie, gdy przede mną wylądowała brązowa
sowa z bursztynowymi oczami. Szybko upuściła list na stół i już
poszybowała do góry. Zdziwiona wzięłam kopertę do ręki,
oglądnęłam ją z obu stron, aż w końcu otwarłam.
Cześć
Agnes,
Być
może jeszcze kojarzysz kwiatki przemieniające się w motyle i
rudego chłopaka, który uratował cię przed wielkim głodem? No,
mam nadzieję. Postanowiłem się odezwać, ponieważ .... przenoszę
się do Hogsmead (To najlepsza wioska na świecie w pobliżu
Hogwartu). Mam tam sklep i pomyślałem sobie, że lepiej będzie mi
się tam pracować niż tutaj. Moja najmłodsza siostra i mój brat
nadal jeszcze tkwią w tej szkole, więc będą mieli bliżej do
mnie.
Może
ich już poznałaś? Jeżeli tak, to od razu przepraszam cię za
charakter Rona. Ale tak naprawdę jest spoko facetem.
Czekam
na was w Hogsmead!
A
no właśnie, prawie bym zapomniał...
Do
jakiego domu Cię przydzielili?
PS:
Przepraszam, że pytam ...ale zobaczyłem nie dawno zdjęcie Ciebie i
Malfoy'a w gazecie. O co tu chodzi? Mówiłaś, że jesteś tu
całkiem nowa. Nienawidzę nieporozumień, więc piszę otwarcie.
A
co tam u starej, dobrej McGonagall?
Do
następnego motyla
George
Po
przeczytaniu ostatniej linijki kąciki ust powędrowały mi do góry.
Zrobiło mi się ciepło na sercu i ten nowy dzień od razu wyglądał
dla mnie pogodniej. Czyli przenosi się do Hogsmead! Nie mogłam
zrozumieć mojej niewytłumaczalnej radości, no bo przecież prawie
w ogóle go nie znałam i nie spodziewałam się, że jeszcze się
odezwie. Ach. Jak to miło zostać przez coś nieoczekiwanego
zaskoczonym! Lekcje minęły mi nawet całkiem sprawnie, już umiałam
trafić do poszczególnych klas bez spojrzenia na mapę i zaczęłam
znów rozmawiać z Oliverem. Co jak co, ale czasem się przydawał.
Po
lekcjach jak zwykle poszłam do skrzydła szpitalnego, jak co dzień.
Draco nadal nieprzytomny leżał na łóżku. Wiedziałam, że nic
zbytnio to nie dawało, iż siedziałam przy nim, ale ja sama tego
potrzebowałam. Codziennie siedziałam przy nim jakąś godzinkę, w
zależności od tego ile miałam czasu do dyspozycji, chwytałam jego
rękę i patrzyłam na jego twarz, zastanawiając się jakie tym
razem wspomnienie przeżywa. Czułam się spokojnie, jak przy nim
byłam. Milczenie i wyciszenie pomagało mi pozbierać myśli.
Od
pierwszego razu gdy poszłam z Hermioną do biblioteki stało się to
tak jakby naszą tradycją. Zawsze o tej samej godzinie spotykałyśmy
się w tym zakamarku, odrabiałyśmy lekcje i od czasu do czasu
rozmawiałyśmy. Czasem potrzebowałam jej pomocy, ponieważ pomimo,
iż dobrze umiałam angielski, nie wszystko było takie proste i
oczywiste. Nie które książki były napisane dosyć starym
językiem, gdzie gubiłam się już w pierwszych zdaniach. Wtedy
Hermiona tłumaczyła i podkreślała różdżką słowa, który były
najważniejsze.
Czasem
wypytywała mnie o Francje i Beauxbatons, a czasem prosiła mnie,
abym porozmawiała z nią po francusku, z racji tego, iż sama uczyła
się tego języka jakiś czas i w święta jeździła tam na narty. W
tych momentach łatwo było mi się odprężyć i trochę wyluzować.
Nauka w Hogwarcie nie była prosta, ale tak jak Hermioną lubiłam
się uczyć i czytać. Łączyła nas ciekawość.
Czasem
spotykałam Rona lub Ginny, byli mili... chociaż to z Hermioną
byłam bardziej zaufana. Nic dziwnego, skoro spędzałyśmy
każdego dnia dwie godziny razem w bibliotece. Tak, dzisiaj był
czwarty dzień. W sumie piąty, zależy jak się policzy. Po
odwiedzeniu Draco poszłam jeszcze do komnaty, gdzie wisiały obrazy
poległych. Chciałam porozmawiać z Fredem. Powiedzieć, iż George
wraca do Hogsmead.
-
Cześć Fred.- powiedziałam zabawnie.
-
O, hej Po-prostu-Agnes. Naprawdę nie wiem co
McGonagall myśli sobie, przetrzymując nas tutaj. Jest tak nudno...
na korytarzu przynajmniej mógłbym zaczepiać ludzi!- mówił
nakręcony.
-
Pewnie trzyma was do finału koncertu..- powiedziałam, siadając na
zielonej sofie naprzeciwko ściany z portretami. Fred podniósł do
góry brwi.
-
Jakiego koncertu?-
-
Ach, nic. Takie tam. George napisał mi dzisiaj list. Mówił, że
przenosi się do Hogsmead.- powiedziałam mu, ciekawa jego reakcji.
On uśmiechnął się od ucha do ucha, jednak.. po chwili jego mina
spochmurniała.
-
Co się stało?- zapytałam zdziwiona. Fred ponownie się uśmiechnął,
ale było to raczej smutny uśmiech.
-
Wiesz, cieszę się bardzo. Ale... właśnie przypomniałem sobie, że
nie żyję i... no nie spotkam go już.- powiedział. Zrobiło mi się
głupio.
-
Przepraszam...- zaczęłam niepewnie. Fred jednak szybko się
otrząsnął i popatrzył się na mnie świdrującym spojrzeniem.
-
Nie ważne, dobrze że wraca. Ale czuję, że coś z tobą nie tak. O
co chodzi, mała?- zapytała.
-
Ej, nie nazywał mnie tak!- upomniałam go niby obrażona , ale po
chwili już zdradził mnie mój uśmiech.
-
No mów. Co się stało?- drążył. Już chciałam mu powiedzieć,
gdy przypomniałam sobie co napisał George w swoim liście. Nie
podobało mu się, że ... miałam związek z Malfoy'em. Ale
przecież, czy to ważne. Fred był tylko na obrazie.
-
Ale... nie zdziw się, dobrze?-
-
Spoko.- odparł.
-
No ... ja jestem przyrodnią siostrą Malfoy'a. On ... parę dni temu
napił się za dużo soku z korzenia ziela Andromedy i...- nie
skończyłam, ponieważ Fred przerwał mi wciągając powietrze do
płuc. Co właściwie było śmieszne, bo obrazy nie...oddychała,
prawda?
-
Aaaaaa. Nieprzyjemne. Używaliśmy tego soku do antidotum takiego
cukierka, trzeba było bardzo uważać.- powiedział . Zdziwiona
popatrzyłam się na niego.
-
Nie jesteś... zdziwiony, że jestem jego siostrą i że mi go żal?-
-
Nie. W sumie podejrzewałam to. Macie podobny kolor włosów i rysy
twarzy. Choć Malfoy był dupkiem do potęgi dziesiąte... to i tak
mnie tu już nie rusza. Jeżeli ty uważasz, że jest teraz w
porządku, to mi to pasuję. Może w końcu przejrzy na oczy po tym.-
-
Serio?-
-
Mhm.- powiedział i uśmiechnął się. Spojrzałam na zegarek i
podskoczyłam, jak zobaczyłam która jest godzina. Byłam już
dziesięć minut spóźniona. Hermiona już dawno była w bibliotece.
-
Fred... muszę lecieć. Ale dzięki, że... No, że rozumiesz. Pa!-
krzyknęłam.
-
Do usług! Wpadnij tu kiedyś z Gin lub Ronem. Dawno ich nie
widziałem!- usłyszałam jeszcze, po czym drzwi zamknęły się, a
ja popędziłam schodami w dół do biblioteki.
*
Siedziałam
w bibliotece od piętnastu minut i szczerze mówiąc dziwiłam się,
gdzie podziała się Agnes. Od czterech dni zawsze przychodziła
punktualnie i razem odrabiałyśmy poniektóre zadania. Musiałam
przyznać, że ją polubiłam. Nie męczyło mnie jej towarzystwo,
tylko właśnie na odwrót. Przyjemnie było na chwilę oderwać się
od nauki i mieć się do kogo odezwać. Ron zajął się lataniem,
ponieważ za tydzień odbędzie się nabór do drużyny, a jeżeli o
to chodziło, nikt nie był w stanie go od tego odciągnąć.
Przychodził późno i prosił abym napisała mu poszczególne pracę.
Nie pasowało mi to, ale wiedziałam, jak bardzo zależało mu na tym
aby się dostać do drużyny. Do tej pory nie wiadomo było kto był
kapitanem, kimkolwiek był wolał zachować to w tajemnicy. Kazałam
obiecać Ronowi, że jak tylko dostanie się do tej przeklętej
drużyny, będzie pisał już samodzielnie i znajdzie czas na naukę.
Uściskał mnie i powiedział, że ma najlepszą dziewczynę na
świecie. Co wspominałam z małym uśmiechem.
Ginny
raczej też mało co widziałam, ponieważ nie mieliśmy razem zajęć.
Dlatego przyjemnie było zrobić te zadania z kimś i przy okazji
lepiej poznać Agnes.
Wygrzebałam
z torby książkę do run i zaczęłam tłumaczyć zadanie domowe, co
nie chciało mi za bardzo wyjść, ponieważ ciągle myślałam o
tym, iż Harry nadal się jeszcze do nas nie odezwał. Trochę
martwiłam się o niego, ale wiedziałam też, że być może nie
miał jak napisać. Zastanawiałam się też ostatnio mimowolnie nad
Malfoy'em. Jak szłam na zielarstwo musiałam za każdym razem mijać
skrzydło, a to tylko przypominało mi o tym, kto tam leżał. Wtedy
powracałam myślami do rozmowy z Agnes i zastanawiałam się nad tym
co mi wtedy powiedziała. Chciałam uwierzyć w to, że Malfoy ma
szansę aby się poprawić. Skoro do Zabbiniego dotarło i do
niektórych innych ślizgonów, może i do niego? Wtedy próbowałam
sobie wyobrazić Malfoy'a jako mniej czy więcej miłego i ciepłego
człowieka i za każdym razem śmiałam się sama z siebie, ponieważ
to wyobrażeni po prostu było zbyt absurdalne.
-
Cześć!- wysapała zziajana Agnes, siadając na przeciwko mnie.
-
No myślałam, że sobie dzisiaj odpuściłaś!- powiedziałam,
uśmiechając się.
-Co?
Nie. Jak bym mogła! Co ty! Ale jeszcze wstąpiłam gdzieś po
drodze.- wytłumaczyła i zaczęła wyciągać książki z torby.
-
Spokojnie. - uspokoiłam, widząc jaka była zestresowana.
Zanotowałam runę na pergaminie, której po prostu nie mogłam
zapamiętać i wpatrywałam się na nią jakiś czas, żeby wbiła mi
się wreszcie do głowy.
-
A wiesz kiedy będzie ten taki wypad do Hogsmead?- usłyszałam.
Podniosłam głowę i zaczęłam się zastanawiać.
-
Chyba za dwa tygodnie.-
-
Ah, okej. No bo George napisał, że przenosi się do Hogsmead i że
mamy go odwiedzić.- powiedziała blondynka.Po jej błyszczących
oczach uznałam, że bardzo musiał jej przypaść do gustu. Nie
dziwiło mnie to, mieli podobne wybuchowe, śmieszne charaktery. Och,
coś te francuski lubią Weasley'ów - pomyślałam z ironicznym
uśmiechem, notując kolejną runę.
-
Chyba powinnam odpisać, a jak już zabiorę się za pisanie, to ...
rodzicom i Etienne'owi też pasowało by coś naskrobać. -
westchnęła i odchyliła głowę do tyłu pocierając twarz.
Odłożyłam na chwilę pióro i przeciągnęłam ręce.
-
No to w czym problem?- zapytałam. Spojrzała na mnie nieszczęśliwie.
-Chodzi
o to... że tak dużo się zdarzyło, a ja właściwie czuję się
tutaj jak w domu. A... nie wiem jak mam to wszystko opisać w jednym
liście. - westchnęła ponownie.
-
Za dużo myślisz, Agnes. Oni już na pewno czekają na twój list.
Nie możesz tak po prostu urwać kontakt. Martwią się o ciebie. Jak
nie umiesz napisać i wytłumaczyć wszystkiego, napisz chociaż, że
wszystko w porządku. Jak chcesz, możemy iść razem do sowiarni.-
zaproponowałam.
-
Masz racje. Masz absolutną rację. Czekaj... już.- odpowiedziała,
wyciągnęła nowy kawałek papieru i zamoczyła pióra w atramencie.
Uśmiechnęłam się... i dalej zaczęłam przepisywać runy.
-Ehhhh....-
-
Co? -
-
Nie dam rady.- żaliła się. Przewróciłam oczami.
-
Dasz. Skup się, Agnes.-
Agnes
zmarszczyła czoło i zaczęła pisać słowo po słowie na pergamin.
Wyglądała na taką skoncentrowaną, że i ja skupiłam się
ponownie na tekście do przetłumaczenia. Miałam już prawie jedną
czwartą gdy blondynka zadowolona klasnęła w dłonie i odłożyła
pióro na bok.
-
Chyba gotowe.- oznajmiła i zaczęła stukać placami rytm o stół.
Zamknęłam zeszyt.
-
No to chodźmy.- powiedziałam i zaczęłam się pakować. Na dzisiaj
miałam dosyć nauki. Te dwa wypracowania na historię i transmutację
były dopiero do oddania za tydzień.Miałam jeszcze czas. Poza tym
miałam dzisiaj wielką ochotę na spacer. Od czterech dni nie
wychodziłam zbytnio na pole. Dzisiaj właśnie zaczynało się
przejaśniać,a mi brakowało słońca i świeżego powietrza. Może
będę miała jeszcze czas aby odwiedzić Rona na boisku?
-
Ale co z zadaniami?- zapytała Agnes.Uśmiechnęłam się rozbawiona.
-Nie
sądziłam, że ktokolwiek przejmuję się nimi bardziej niż ja.
Spokojnie, mamy jeszcze czas. A na dzisiaj mam prostu już dosyć.-
stwierdziłam.
-
Po wojnie zrozumiałam, że nauka jest ważna, ale nie
najważniejsza.- dodałam i zarzuciłam torbę na ramię.
-
A co jest najważniejsze?-
-
Przyjaciele, drugi człowiek... i relacje między ludzki.-
stwierdziłam mijając wysokie regały z książkami, które
towarzyszyły mi przez tyle lat tutaj. Po dwóch minutach ciszy,
Agnes odezwała się cicho.
-
Wiesz, co było piękne dla mnie? Jakby Draco obudził się i stał
się otwartym człowiekiem. Żebyście mogli się przyjaźnić i
przebaczyć nawzajem. Jesteś mi tutaj bardzo bliska. Rozumiałaś co
przeżywałam, gdy go tam zobaczyłam. A Draco jest moim bratem i
przez te parę dni poznałam go z tej jego...lepszej strony. Może
jeszcze nie tak odsłoniętej, ale było lepiej . Fajnie by było po
prostu, wiesz. - oznajmiła subtelnie, delikatnie uśmiechając się
pod nosem. To co powiedziała bardzo mnie ..zdziwiło, ale nie mogłam
zaprzeczyć. Ja też przez te kilka dni bardzo ją polubiłam. Co do
tej drugiej sprawy jednak...
-
Agnes...- zaczęłam. Ta machnęła ręką.
-Wiem,
wiem... Tylko tak sobie myślę. Marzenia trzeba mieć. A w końcu
mówi się, że nic nie jest niemożliwe.-
***
Doszedłem
do skraju mojej wytrzymałości. Czułem to. Czułem to tak bardzo.
Byłem przepełniony tyloma uczuciami na raz, że nie wiedziałem
gdzie w tym wszystkim byłem ja. Te uczucia
nawet nie zlewały się ze sobą. Czułem każde jedno i dokładnie
wiedziałem do kogo ono należy i do jakiej sytuacji. To było
straszne.
Wiedziałem,
że jest coś takiego jak wybudzenie. Ale nie mogłem
się obudzić, lub wybudzić. A wspomnienia nie ustawały. Po każdym
błagałem, aby to było ostatnie, dobrze jednak wiedząc, iż tak
nie będzie. Następne i następne. Co raz więcej uczuć. Bólu.
Strachu. Było by pięknie po prostu odpłynąć, już nic nie czuć.
Ponieważ najstraszniejsze było to, że czułem wszystko tak
wyraźnie. Chociaż było tego tak dużo, nie było zamieszania. Był
porządek. Czułem wszystko i zdawałem sobie z każdym momentem
sprawę, że ... mój ojciec był zimnym, bezuczuciowym człowiekiem.
Zamkniętym w sobie. A ja.. jak ślepy go słuchałem. Wierzyłem mu.
Szedłem za nim jak głupi. Nie wiedząc ile bólu przy sprawiam tym
innym. Na przykład matce. Lub ... Jennie. Co raz bardziej
rozumiałem... innych. A nie rozumiałam tego, jak mogłem być
taki... beznadziejny. Przy nie których sytuacjach chciałem krzyczeć
na siebie samego. Oczywiście, nie dało się...
Wspomne ponownie, piosenka "Valerie" wywołuje u mnie za duzo emocji :(
OdpowiedzUsuńBardzo dobry rozdział, lece dalej.
GEORGE I ANGES FOREVA XD