XII. Rozdział - Błędy

Cały świat to scena
A ludzie na nim to tyko aktorzy.
Każdy z nich wchodzi na scenę i znika,
A kiedy na niej jest, gra różne role.

Nie być najgorszym, jest już zaletą
W zepsuciu tego świata.

Do miłosierdzia nie można przymusić.

Nawet niskiego charakteru ludzi miłość może zmienić i uszlachetnić- o ileż więcej uszlachetnia już dobrych.

W. Shakespeare
*


Nie poszedłem na zielarstwo. Poszedłem szukać Agnes, w końcu obiecałem, że nie dam jej się zgubić. Nie zawsze udaję mi się dotrzymywać obietnic, ale to nie tak, że się nie staram. Po prostu czasem się nie udaję. Tak jak teraz. Ona po prostu gdzieś zniknęła i nie byłem w stanie jej znaleźć. A jednak, próbowałem. Chodziłem korytarzami na które mogła się jakoś natknąć. Długo szedłem sam, bez jakiegokolwiek śladu. No cóż. Wracać na zielarstwo i tak mi się już nie chciało. Skręciłem w bok i ze zdziwieniem przystanąłem, gdy zobaczyłem tego śmierciożerce Malfoy'a, który patrzył się na jakąś postać leżącą na posadce. Szybko cofnąłem się i schowałem za ścianą. Cały zesztywniałem. Szybko, bez zastanowienia popędziłem korytarzem w dół z dala od Malfoy'a. Wiedziałem co zrobić. Musiałem zawiadomić kogoś, powiedzieć, iż tam leżała obezwładniona osoba, a nad nią stał ex (lub i nie) śmierciożerca. Zacisnąłem pięści. Agnes musiała sobie jakoś poradzić, prędzej czy później zobaczymy się na jakiejś lekcji. A poza tym... naprawdę nie byłem jej niańką.To jak się dzisiaj zachowała na eliksirach pokazało, że umie sobie radzić. Moja pomoc wydawała się tu zbędna. 
Idąc tak musiałem przemyśleć do kogo miałem się zwrócić. Nie miałem bladego pojęcia gdzie znajduje się profesor Flitwick. Byłem zdany na szczęście. Nie wiem dlaczego, ale myślami powędrowałem mimowolnie do Agnes. Była inna i miała mocny charakter...
Nagle przede mną otworzyły się drzwi do klasy, przystanąłem na sekundę, by po chwili podbiec tam. Z klasy właśnie wyszła dziewczyna, miała ciemne czarne włosy. Znałem jej twarz. 
- Hej!- zawołałem. Odwróciła się, a ja zobaczyłem zielony krawat i godło węża na jej szacie. 
- Co?- odparła podrażniona. Zrobiłem grymas i przystanąłem. O ile się nie myliłem, stała przede mną Pansy Parkinson. Ślizgonka i była dziewczyna Malfoy'a.
- Muszę porozmawiać z jakimś nauczycielem. Teraz w tej chwili.- odparłem. Jednak ona tylko odgarnęła swoje proste włosy i rzuciła we mnie zezłoszczonym spojrzeniem. 
- A czy ja wyglądam na nauczycielkę, ty głupi krukonie?- odparła i wykrzywiła usta do czegoś co miało przypominać złośliwy uśmiech, podkreślający jej zwrot do mnie. Głupi krukonie. Jasne. Nie odpowiedziałem jej, tylko przechwyciłem drzwi i wszedłem do środka. Zostawiając obrażoną ślizgonkę na zewnątrz.


Cała klasa właśnie podzieliła się na dwie grupy. Każda grupa musiała ze sobą współpracować,aby w ten sposób dostać się do "skarbu" drugiej  grupy. To zadanie wcale nie było takie proste na jakie się zapowiadało. Oni sami musieli zdecydować czego chcą bronić, z tego wynikały później drużyny. Czym były te skarby? Były nimi dwie osoby, z dwóch domów. Jeden gryfon i jeden ślizgon. Dla mnie był to bardzo ciekawy eksperyment. Czy wszyscy gryfoni będą bronić swojego, i czy każdy ślizgon zdecyduję się na ślizgona? Jak bym zadał to pytanie komuś przed tą lekcją, został bym wyśmiany, iż w ogóle pytam. Przecież to było oczywiste! Czy nie? Uśmiechnąłem się pod nosem, po pierwszym zamieszaniu przed klasą odzyskałem spokój, kontrole i pewność siebie. Ten pomysł przyszedł mi wczoraj w nocy, gdy po spotkaniu z dyrektorką wracałem do mojego gabinetu. Chciała to ma. - pomyślałem, spoglądając zadowolony na klasę, gdzie uczniowie toczyli swoją małą "psychologiczną" bitwę. W tym momencie ktoś rzucił mi się w oczy, ktoś kto nie był w mojej klasie.
- A ty to kto?- zapytałem zdziwiony, podchodząc bliżej do chłopaka z Ravenclaw'u. Chłopak przeczesał zdenerwowany włosy ręką i już zaczął tłumaczyć.
- Profesorze, właśnie szukałem pewnej osoby, no wie Profesor, tej nowej uczennicy, aż natknąłem się na Draco Malfoy'a , który ... no, on stał nad osobą. Ona leżała na ziemi... i..-  nakręcał się. Przerwałem mu poirytowany jednym ruchem mojej lewej ręki.
- Czekaj, czekaj... jak masz na imię?- nowa uczennica. Draco Malfoy. Korytarz. Osoba leżąca na ziemi. Hermiona. 
-  Oliver Medley. Profesorze, może chciałby profesor to sprawdzić.- odpowiedział mi krukon zdenerwowany.
- Szukałeś Agnes, tak?- zacząłem gorączkowo myśleć. Chłopak kiwnął głową.
- Widziałeś Malfoy'a stojącego nad kimś, leżącym nieprzytomnie na posadce, tak? -zadałem drugie pytanie.
- Tak, ale dlaczego profesor tam nie pójdzie po prostu? Tracimy czas.- zniecierpliwił się. Miał rację. Po co ja tu jeszcze bezczynnie stałem?Musiałem to sprawdzić. Z drugiej strony... musiałem nadzorować uczniów. Złapałem się za głowę. Ten dzień wymagał ode mnie nie zwykłego zachowania spokoju. Malfoy był z Agnes i jeżeli do tej pory jej nic nie zrobił, nie zrobiłby i teraz, prawda? A do tego był jeszcze nieźle pobity. Nie dał by rady, przecież ledwo co utrzymywał równowagę! A Agnes z tego co widziałem na uczcie dobrze rozumiała się z Hermioną. Nie, nic nie mogło się stać. Westchnąłem.
-  Posłuchaj mnie, Medley. Nie mogę teraz tam iść, muszę tu zostać. Ty idź i sprawdź to dokładniej, podejdź bliżej, jeśli  Malfoy tam jeszcze jest. Może to zwykłe nieporozumienie. - powiedziałem, wiedząc przecież o pobiciu i tym wszystkim. Medley'owi opadła szczęka, szybko ją jednak zamknął.
- No może faktycznie...- burknął i odwrócił się. We mnie w tej chwili jednak narodził się plan na przyszłość. Coś co mogło by uratować, powstrzymać. Głęboko w środku wiedziałem iż to szaleństwo. Ale tonący przytrzyma się wszystkiego. Musiałem mieć coś w rękawie, jeśli się to wydarzy. Z mojego doświadczenia przepowiednie miały to do siebie, że się spełniały. Ja akurat chciałem spróbować wszystkiego, aby ta się nie spełniła. Chociaż wiedziałem, że to nic nie da. Tak, byłem pewnie, iż nic to nie da. Ale... człowiek ma to do siebie, że musi spróbować, inaczej będzie się do końca życie obwiniał, że nie walczył. Nie próbował. Ten pomysł był ohydny... jednak czy miałem inną alternatywę?
- Medley...chodź no tu jeszcze na chwilę. - zawołałem. Chłopak niechętnie się odwrócił i podszedł. Przyciągnąłem go do siebie, nie patrząc mu w oczy, tylko nachylając do jego ucha.
- Być może się mylę. Mówisz, że szukałeś Agnes... uważaj na nią. Nie wiem czy wiesz, ale ona jest jego siostrą. Obserwuj Malfoy'a, wiesz... nie do końca można mu ufać. Mimo wszystko, był śmierciożercą. Trzeba mieć go na oku. Agnes jest narwana i widzi we wszystkim tylko dobre cechy. Nie zawsze tak jest. Chcę żebyś zapamiętywał sobie wszystko co... wskazuję na to, iż Malfoy'owi nie można ufać. Na przykład to co mi teraz powiedziałeś. Rozumiesz?- szeptałem. W tym momencie poczułem do siebie ogromny wstręt. Nie było to w porządku. Jednak chodziło o Hermionę.
Medley pokiwał głową, marszcząc jednak czoło. Wyprostowałem się i posłałem mu znaczące spojrzenie.
-Liczę na ciebie.- powiedziałem.
-Ale profesorze...- zaczął. Zaprzeczyłem głową.
- Idź już.-  Gdy Medley odwrócił się i zamknął za sobą drzwi, zrozumiałem, że właśnie zleciłem krukonowi szpiegowanie mojego podopiecznego. Krystian, coś ty zrobił, chłopie! Odchyliłem głowę do tyłu. Nie, dzisiaj nie był mój dzień. Sam powinienem pogadać z Malfoy'em. Tylko co powiedzieć? Jak zacząć? Czy w ogóle powinienem? Nie. Zostawię to w spokoju. Lub w tym innym spokoju...

*

W pierwszej chwili było jeszcze ciemno, ale czułam, że się przebudzałam. Otwarłam oczy, pode mną czułam zimno, to było dziwne. W mojej głowie wibrowało, kręciło się wszystko w kółku. Ruszyłam ręką, nie wiem czy prawą czy lewą, tą którą widziałam. Tą z blizną. Ach, lewą. No tak. Nabrałam powietrza do płuc i wyprostowałam się, tak jak zawsze gdy wstawałam z łóżka. Szybko, bo nie mogłam sobie przypomnieć kiedy zasnęłam, a kiedy poszłam spać. Już miałam wstać, dziwiąc się, jak znalazłam się na posadce, gdy coś mnie powstrzymało. 
- No proszę. Przebudziła się. A Agnes tak panikowała...- usłyszałam neutralny, bezuczuciowy głos. Znów za szybko poruszyłam głową, ale zaskoczył mnie akurat ten głos. 
- Malfoy? Co ty tu robisz?- zapytałam zdziwiona. Przez chwilę patrzył się na mnie tymi swoimi kamiennymi oczyma, by zaraz je odwrócić. Był pobity. Lewe oko zapuchło. Teraz powoli zaczęło do mnie docierać. Zaczęłam sobie przypominać.
- Ach.- westchnęłam tylko. Nagle było mi strasznie głupio, najwidoczniej leżałam tutaj na tej posadce już jakąś chwilę, a nade mną przez cały ten czas stał Malfoy. W tym momencie usłyszałam kroki dochodzące ze schodów nie daleko nas.  
- Niech się pani pospieszy, bardzo proszę.- mówił wysoki głos, który brzmiał mi dosyć znajomo. Agnes. Chciałam wstać, żeby pokazać, iż już wszystko ze mną w porządku, jednak nie zdążyłam w czas, tylko z małym opóźnieniem. Na korytarzu pojawiła się Agnes z czerwonymi policzkami i paniką w oczach. Zaraz za nią spieszyła się Poppy, nasza szkolna pielęgniarka. Agnes zobaczyła mnie stojącą i z głośnym radosnym westchnięciem rzuciła mi się na szyję. Tyle siły jeszcze nie miałam, w skutek czego się zachwiałam. Za mną usłyszałam lekki śmiech.
- Agnes ty ją z powrotem powalisz na tą ziemię.- powiedział Malfoy. 
- Ach. Dobrze, że nic ci nie jest, kochana.- wyszeptała pełna przejęcia, by po chwili mnie puścić. Byłam zaskoczono, jednocześnie jednak poczułam słodkie ciepło w moim sercu. Agnes naprawdę byłą wyjątkową osobą. Nie była sztuczna, nie udawała, po prostu pokazywała swoje uczucia, była w pełni sobą i dobrze się z tym czuła. 
- No, no już. Słyszałam że zemdlałaś? Dobrze, że się już obudziłaś, ale pewnie nadal jesteś osłabiona. Pójdziesz ze mną.A co do ciebie..- odezwała się Poppy dosadnie, jej nie można było się sprzeciwić, więc kiwnęłam tylko głową. Wtem starsza już kobieta podeszła do Malfoy'a krytycznie spojrzała na jego pobitą twarz, zamlaskała i burknęła coś pod nosem.
- Tobą zajmiemy się również na skrzydle. Trzeba będzie maści ziołowej i soku z korzenia ziela Andromedy.- powiedziała w końcu nie patrząc się na niego i ruszając na przód, tym razem biorąc drogę, którą na samym początku już zaproponowałam. Agnes stała w miejscu nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Poppy jednak w tym momencie sobie o niej przypomniała.
-Ty możesz już wrócić na lekcję. - dodała zwięźle i odwróciła się, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź. 
- Ale, ale.... ehm, ja nie wiem gdzie...- wymamrotała Agnes. Już chciałam jej odpowiedzieć, ale znów nie byłam pierwsza.
- Tylko nie karz mi rysować kolejnej karty. - burknął Malfoy. 
- A niby skąd ma wiedzieć, gdzie iść? Jest  tu pierwszy dzień!- Zdenerwowałam się.
- Agnes!!!- zawołał ktoś z końca korytarza. Odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka, zbliżającego się  w naszym kierunku. Popatrzyłam się na Agnes, która ze zdziwienia wytrzeszczyła oczy.
- Oli?- zapytała.Chłopak już do nas dotarł, znałam jego twarz z widzenia. 
- Tak. No mówiłem, że nie dam ci się zgubić.- powiedział zabawnie, kontem oka jednak patrząc na Malfoy'a.
- Proszę państwa, gdzie wy się podziewacie!? Szybko, już za mną iść, proszę. Żadnych pogaduszek na korytarzu. A pan skąd się tutaj wziął! Zmykać na lekcje! Raz, dwa!- oburzyła się Poppy, klaskając w ręce. 
Jeszcze raz spojrzałam w kierunku Agnes, uśmiechnęłam się niepewnie i ruszyłam za pielęgniarką, próbując nie zwracać zbytnio uwagi na chłopaka koło mnie. Szliśmy w ciszy. O dziwo, Malfoy nie dręczył mnie głupimi komentarzami, może dlatego, iż szła z nami Poppy. Jeden raz odważyłam się krótko spojrzeć w jego twarz.Jak zwykle nie ukazywała uczuć, wszystko kryło się za tymi zimnymi oczami.  Czułam się lepiej, dlatego też mój rozum zaczął zadręczać mnie pytaniami. Myślałam o tym co stało się przed klasą, o tym jak zachował się Ron. A także o tym, jak bardzo mnie zdziwiło zachowanie Malfoy'a.  Poza tym, teraz już nie mogłam odkładać tego pytania na później. Nie mogłam spychać go na bok: Co się dzieje ze mną w ostatnim czasie? Czemu widzę w nagłych momentach, to co widzę? Co to były za sceny? Wtedy wydawało mi się, iż Malfoy zobaczył to samo co ja. Ale jak na merlina jest to możliwe? Na pewno sobie coś uroiłam. Na pewno. Jakże inaczej? 
- Granger nie padaj mi tutaj znowu.- usłyszałam koło mnie. 
- Co?- obruszyłam się. Wyrwał mnie z zamyśleń. Kompletnie nie wiedziałam co miał na myśli. Przewrócił oczyma i wbił wzrok w dal. 
- Jesteś blada jak ściana. Nawet gorzej. - stwierdził i schował jedną rękę do kieszeni. Drugą tarł sobie delikatnie oko, jakby sprawdzał jego stan. 
- Dziękuje bardzo.- prychnęłam. Może nie była to najmądrzejsza odpowiedź, ale co innego miałam mu odpowiedzieć? Nie mogłam przecież tak wprost zadać mu tego pytania, które przed chwilą przeszło mi przez myśl. Nie w prost przynajmniej. 
- Ty też byłeś blady, wtedy pod ścianą. - powiedziałam, starając się na obojętny ton.  Krótko panowała cisza. 
- Ja ogólnie zawsze jestem blady. Taką mam cerę.- odparł jak by tłumaczył to upośledzonej osobie. 
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. Wtedy kiedy wszyscy bili brawa. Coś się wtedy z tobą stało. - stwierdziłam, idąc na całego. Co będzie to będzie. Nie zależało mi na niczym. Skoro już się nienawidziliśmy, nie miałam co się powstrzymywać. Gorzej być nie mogło. A przecież tak bardzo chciałam wiedzieć. Malfoy obok mnie zesztywniał. Wiem, że nie powinnam mu teraz patrzeć w twarz, ale zrobiłam to automatycznie, bo nic nie odpowiedział. Zobaczyłam  napięte mięśnie i ostre spojrzenie. 
- Ze mną też.- dodałam, ciszej. Nie wiem czemu to powiedziałam, tak jakoś wyszło. Samo. Malfoy ze zdziwieniem popatrzył się na mnie, mniej więcej tak jak bym w tym momencie spadła z księżyca. Wystarczyła mi sekunda, żeby to ocenić. Po raz pierwszy nie udało mu się ukryć wszystkiego. Przez sekundę zobaczyłam poirytowanie. 
- Nie wiem o czym mówisz, Granger- wysyczał po długim czasie. Przez resztę drogi nie odezwaliśmy się już do siebie ani jednym słowem. Tak może nawet było lepiej. 

*

- Nie jesteś głodna?- usłyszałam pytanie Olivera obok mnie. Była pora obiadu, pierwsze lekcje mieliśmy już za sobą. Ja jednak beznamiętnie grzebałam widelcem w mojej sałacie z krewetkami. Nie, nie byłam głodna. Martwiłam się. Hermiony do tej pory nigdzie nie mogłam zobaczyć, tak samo jak i i mojego brata. Przecież mieli iść tylko do pielęgniarki i po godzinie, czy coś około tego, wrócić! Potrząsnęłam głową. Zamiast przejmować się jedzeniem lub udzielać odpowiedzi mojemu nowemu koledze, po prostu gapiłam się w wejście Wielkiej Sali. Muszą zaraz przyjść! Wszędzie było słychać głośne rozmowy, śmiechy i stukot łyżek, widelców i noży. Jeszcze raz popatrzyłam się na stół Gryfonów, mając nadzieję, że po prostu nie przyjrzałam się zbyt dokładnie. Jednak rozpoznałam tylko poirytowaną twarz Rona, który również patrzył się jak zahipnotyzowany na drugi koniec sali, na jego talerzu nawet nie było widać jedzenia. To było dziwne. Czyli też nie widział Hermiony do tej pory. Ginny która siedziała dwa metry najwidoczniej nic nie wiedziała, ponieważ beztrosko rozmawiała z dwoma dziewczynami. Dlaczego Ron nie powiedział swojej siostrze? Przecież one się przyjaźnią...
Po następnych długich minutach wszyscy powoli zaczęli się zbierać, każdy kończył już swój deser i dopijał sok z dyni. Oliver już dawno przestał  próbować się czegoś ode mnie dowiedzieć. A ja nadal siedziałam jak sparaliżowana, zastanawiając się co takiego mogło się stać. Gdy zobaczyłam jak Ron powoli podnosi się z miejsca, szybko zrobiłam to samo. Ani razu nie odwracając się do Olivera, popędziłam w stronę rudego chłopaka, ignorując za mną krzyk.
- Ej, Agnes. Gdzie idziesz? Mamy historię za chwilę!- 
- W nosie mam historie, jak nie wiem co się dzieję z moim rodzeństwem.- wyszeptałam zdenerwowana pod nosem. W holu wreszcie udało mi się dogonić Rona. No powiedzmy, że mi się udało...
- Ron!- krzyknęłam, widząc jak chłopak szybko pokonuję schody, powoli znikając w tłumie. Tym razem rzuciłam się w pogoń. Przeciskałam się nie miłosiernie, aż znów uchwyciłam go wzrokiem. A raczej jego nogawkę. Chcąc biegnąc szybciej potknęłam się i przewróciłam. 
- Merrrrde!-  wykrzywiłam usta, właśnie stuknęłam sobie nogę o marmur. Dlaczego dzisiaj musiałam mieć takiego pecha? Szybko się pozbierałam i chciałam gnać dalej, nawet gdy nie miało to żadnego sensu, bo już kompletnie straciłam go z oczu, jednak za mną usłyszałam głos.
- Agnes? Coś się stało?- Spojrzałam na dziewczynę z rudymi włosami. Ginny. Odetchnęłam i prawie się nie rozpłakałam... tego wszystkiego było już po prostu za dużo.
- Ach. Tak. Stało się. Właśnie goniłam za Ronem, bo...no pewnie nie powiedział ci, co się dzisiaj wydarzyło prawda?- zapytałam, przytrzymując się barierki. Stopa nadal mnie bolała. Ginny zdziwiona tylko pokręciła głową, jej oczy przed chwilą kompletnie nie wyrażały żadnego uczucia, ale teraz... powoli zaczęła zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak. 
- Nieee. A co się wydarzyło...?- zapytała ostrożnie ze zmarszczonym czołem. Westchnęłam, po czym odgarnęłam włosy. 
- Ja dzisiaj zgubiłam się w szkole, przechodziłam przypadkowo koło klasy nowego nauczyciela OPCM. Tak, jest moim ojcem i nie wiem czemu pchał się do Hogwartu, to musisz już jego spytać, ale nie o to chodzi. Wtedy Hermiona i Ron mieli tam lekcje. On mnie wysłał z Hermioną i Malfoy'em do skrzydła szpitalnego, ponieważ Malfoy został pobity, a Hermiona nie czuła się zbyt dobrze. No i faktycznie...- mówiłam, gdy Ginny przerwała mi niedowierzającym spojrzeniem.
- Że co? Malfoy został pobity? Ale jak, przez kogo? Nie wierzę..- mówiła w szoku, kręcąc co po chwila głową. 
- Jesteś pewna?- dodała. Przewróciłam oczyma. 
- Tak, jestem. Jak może zauważyłaś, Hermiony nie było teraz na obiedzie, tak samo jak i Draco. Hermiona owszem zemdlała w drodze do pielęgniarki, ale... później było jej już dobrze. Rozumiesz? Nie wiem co się stało! Dlaczego jeszcze nie wrócili? A sama nie trafię do skrzydła. Chciałam dogonić Rona, bo on przecież był wtedy z nią. Na pewno też się martwi, ale nie rozumiem, dlaczego sam nie pójdzie do skrzydła!- panikowałam już do reszty. Ginny wyglądała na zmartwioną, ale nie tak poruszoną i roztrzepaną jak ja. 
- Spokojnie. Nie możemy teraz panikować.Po prostu pójdziemy teraz tam i wszystko się wyjaśni.- powiedziała siląc się na spokojny ton, po czym spojrzała na zegarek. 
- Mamy jeszcze kwadrans do następnej lekcji, wyrobimy się. - W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową. Ginny ruszyła schodami w dół, a ja poszłam w ślad za nią.
- Co do tego, że nigdzie sama nie trafisz, może poprosisz swojego nauczyciela domu, żeby dał ci jakąś mapę? Będzie ci łatwiej.- dodała, kierując nas ku  jasnemu korytarzowi. 
- Chyba masz rację.- zdołałam tylko powiedzieć. 
- A jak nie, to w bibliotece powinno się coś znaleźć.- 
- Jak ty możesz zachowywać taki święty spokój?- zapytałam w końcu poirytowana. Czułam nadal jak moje serce dobitnie biło o moją klatkę piersiową. 
- Znam naszą pielęgniarkę. Czasem z banalnych powodów przetrzymuję pacjentów pół dnia, czasem nawet cały. Nie martwiła bym się zbytnio.- odparła ruda spokojnie.
- To w takim razie, dlaczego ze mną tam idziesz?-
- Przecież inaczej cię nie uspokoję, prawa? A poza tym... chciałabym naprawdę na własne oczy zobaczyć pobitą fretkę.- dodała już ciszej. 
- Eh, jaką fretkę?- Ginny lekko się zaśmiała. Wczoraj jeszcze wyglądała na tak zamkniętą w sobie, w sumie nadal na taką wyglądała, ale dobrze było wiedzieć, iż umie się jeszcze śmiać. 
- Malfoy'a, jakoś do tej pory jest mi trudno w to uwierzyć.Tędy i za chwilę będziemy na miejscu.- powiedziała i skręciła w lewo. 
- Aha. - zdołałam tylko powiedzieć, tak bardzo się denerwowałam.

Po długich minutach wreszcie doszliśmy do skrzydła. Przyspieszyłam kroku, aż dotarłam do wejścia. Szybko przeszukałam wzrokiem całą salę. Zatrzymałam się przy ostatnim łóżku, gdzie ktoś strasznie się wiercił i wydawał z siebie nie zrozumiałe dźwięki. Nie mogłam jednak dostrzec o kogo chodziło, ponieważ stały nad nią trzy osoby. Nikt mnie nie zauważył. Nie miałam pojęcia gdzie podziała się Ginny, ale nie było to teraz ważne. Przede mną stała Hermiona, cała blada na twarzy i sparaliżowana. Stała blisko ściany i patrzyła się przerażonym i zszokowanym wzrokiem na osobę wiercącą się na łóżku. Pielęgniarka próbowała uspokoić tą osobę, ale nic poza tym. Czułam jak pokrywam się zimnym potem. Chciałam coś powiedzieć, zapytać się... co się do cholery stało, ale nie mogłam nawet otworzyć ust. Usłyszałam kolejny przeraźliwy krzyk. W tym momencie stały się dwie rzeczy. Po pierwsze zrozumiałam, kto leży na tym łóżku. A po drugie, moja siostra mnie zauważyła. Z jej oczu wydobywał się bezgłośny krzyk. Krzyk przerażenia. Trzecią osobą była dyrektorka we własnej osobie. Z mojego podenerwowania dzisiaj na obiedzie kompletnie nie zauważyłam, iż zabrakło jej przy stole nauczycielskim. Po raz kolejny chciałam wydusić z siebie jakieś słowo,ale ktoś mnie uprzedził.
-  Co tu się dzieję?- usłyszałam czysty głos Ginny gdzieś niedaleko mnie. Hermiona wymsknęła się z zakamarku gdzie stała, trzymając prawą rękę na ustach. Bez zastanowienia wzięła mnie w ramiona, co mnie zdziwiło ale i też w pewnym sensie uratowało przed rozpadnięciem na milion kawałeczków. Czułam ciepło jej ciała i jej zapach, czułam jak mocno mnie ściskała ... i było by to naprawdę piękne uczucie, ale wiedziałam również, że ten uścisk coś oznacza. Oznacza, że stało się coś bardzo złego. A to dotyczyło mojego brata. Draco. No i mnie, ze względu że byłam jego siostrą. W jej ramionach zaczęłam płakać. Nie wiedziałam jeszcze żadnych szczegółów, ale czułam w jakim stanie mniej więcej jest Draco. Czułam to w jej napięciu i widziałam przecież wcześniej w jej oczach. Byłam na skraju paniki. Dlatego też zmusiłam się do zadania pytania. Szczegóły i rozmowa pomagały zachowywać spokój. Taki uścisk tylko wszystko pogarszał. Szybko więc odsunęłam się od Hermiony, wzięłam ją za ręce i uścisnęłam je, równocześnie patrząc w jej zaczerwienione oczy.
- Powiedz mi, co się stało. Na Merlina, przecież był tylko pobity!- wypowiedziałam bezgłośnym głosem, czując jak coś zaciska mnie w gardle. Spróbowałam odchrząknąć, ale nic to nie dało. Hermiona jeszcze raz popatrzyła się za siebie, patrząc na już bardziej spokojnego Draco. To jednak jeszcze nic nie oznaczało. W ogóle nic. A może tak.
- O, nie.- usłyszałam i po chwile zostałam pociągnięta w stronę łóżka, gdzie leżał mój brat. Zdziwiło mnie gdy pielęgniarka odstąpiła miejsca, a dyrektorka odsunęła się parę kroków do tyłu.
- Nic już nie da się zrobić. Próbowałam na początku przytrzymać go przy przytomności, ale się nie dało. Teraz jest bardzo ważne, aby ktoś mu coś powiedział, dopóki jeszcze jest w stanie słyszeć. - usłyszałam pielęgniarkę. Nie zrozumiałam ani jednego słowa, spojrzałam więc na Hermionę. Ta tylko przekręciła oczyma, nie wiedząc od czego zacząć.
- Sok z korzenia ziela Andromedy. Poppy na chwilę zostawiła go na szafce, aby zająć się mną... Malfoy pomyślał, iż szybciej wszystko się zagoi jak weźmie go więcej....-  nie musiała mówić dalej. Akurat tak się składało, że uważałam na dzisiejszej lekcji eliksirów. Nie było czasu na dalsze zastanowienia. Mój brat własnie popadał w śpiączkę, jednak mogłam mu jeszcze coś powiedzieć. Coś, co sprawi, że się jeszcze obudzi. Spojrzałam na jego bladą, w tym momencie bardzo delikatną twarz, na jego różowe usta i pomierzwione blond włosy. Na czole ujrzałam zmarszczkę. Jego twarz nie była spokojna. Wyglądała jak u człowieka, który śni bardzo zły sen i nie może się wybudzić.
- Będzie przeżywał wszystkie najgorsze wspomnienia z jego życia, prawda?- wyszeptałam bezsilnie, odgarniając kosmyk jego włosów. W sali pachniało ziołami, czystym powietrzem i lekarstwami. Słońce właśnie podświetlało kolorowe witraże w oknach nad nami, przez ta płytkach można było zobaczyć różne refleksy. Różowe, żółte, niebieskie plamy migoczące wesoło. Chciałam krzyknąć: Co się tak weselicie? Ale przecież było by to głupie. To tylko światło. Spojrzałam na Hermionę.
- Tak. Wszystkie. Aż do końca.- powiedziała, w jej oczach iskrzyło się coś złowrogiego. Wystraszyłam się. Zapomniałam całkiem, że przecież oni nie byli przyjaciółmi. Malfoy przez cały ten czas który razem spędzili w tej szkole przezywał i upokarzał ją. Nagle Hermiona wstała.
- Gdzie idziesz? - zapytałam, nie oczekując odpowiedzi.
- Idę pogadać z moim chłopakiem. O tym... czego nigdy nie powinien zrobić.- powiedziała zdenerwowana. to do reszty już mnie zdziwiło.
- Chcesz go za to obwinić?-
- Ron nigdy nie powinien go pobić. Tak nie zachowuję się Gryfon. Tak nie zachowuję się  człowiek na poziomie. Myślę, że Malfoy i tak już dawno dostał za swoje. Nie wyobrażam sobie być teraz na jego miejscu. Kto z nas chcę przeżyć wojnę jeszcze raz?-  Na to nie potrafiłam odpowiedzieć. Nigdy nie walczyłam, przez cały ten czas mniej czy więcej byłam bezpieczna. Nie widziałam jak giną przede mną przyjaciele, nie widziałam na własne oczy bitwy. Jeszcze raz spojrzałam na Draco.
- Hermiona... powiedz, że mu to wybaczasz. Jeszcze prawdopodobnie cię słyszy. A poza tym... ach, nie ważne.- chciałam powiedzieć, że przecież Draco sam sobie zawinił, ale przecież nie mogłam. Nie jak była jeszcze szansa, że słyszy.
- Ja...ja tak nie mogę. Nie na zawołanie. Nie dam rady.- usłyszałam, po czym jej kroki oddaliły się pospiesznie. Westchnęłam. Za mną dyrektora szeptała przejęcie z pielęgniarką. Byłam pewna, że co po chwile rzucały mi spojrzenia. Draco wyglądał jak niewolnik, opętany przez przeszłość. Musiał to przejść i się wybudzić. Innej opcji nie było. Ujęłam jego zaciśniętą dłoń  i pogłaskałam. Nachyliłam do jego ucha,w głowie szukając odpowiednich słów. Ale nie było ich. Tylko pustka, szok, bezradność. Niedowierzanie. mimo tego zmusiłam się.
- Draco, pamiętaj... nie jesteś sam. Przeżyłeś to już raz, przeżyjesz i drugi. Wiem o tym. Czekam na ciebie.- to wszystko na co było mnie stać, ale czułam, że nie było to wystarczająco. To nie byłam ja. On znał mnie z całkiem innej strony. Przygryzłam wargę i przypomniałam sobie nasze rozmowy. Przypomniałam sobie jak te dwa razy wślizgnęłam się do jego umysłu! Tak, to było to! Cała podekscytowana tym nowym pomysłem, nie byłam jednak w stanie się skoncentrować. To zawsze działo się bez mojego "chcenia". Agnes, myśl. Myśl. 
Nie, to nie miało sensu. Z frustracji parsknęłam i spojrzałam na jego twarz.
- Masz się do cholery jasnej obudzić, inaczej.... inaczej nie wiem co zrobię, ale na pewno coś wymyśle! Nie umiem ci teraz powiedzieć tego tak... żebyś na stówkę usłyszał, ale nie ważne. Nie myśl o tym co się tam dzieję. Nie patrz na to. Ale... obudź się. Obudź się.- mówiłam w kółko jak mantrę, głaskając jego pięść, nawet nie zauważając kiedy dyrektorka i pielęgniarka wyszły z sali, aby omówić pewne ważne sprawy. Dopiero po godzinie oglądnęłam się do tyłu i stwierdziłam, iż nikogo nie było na skrzydle.
*

- Nie przenosimy go do Św. Munga? - zapytała zdziwiona Poppy dyrektorkę szkoły, która z zamyśleniem na twarzy patrzyła się w stronę Agnes, siedzącą przy łóżku Draco Malfoy'a. 
- Nie, nie sądzę, aby to cokolwiek polepszyło. Przecież mówiłaś, iż pan Malfoy popadł w stan halucynacji w skutek przedawkowania soku leczniczego i że w tym zaistniałym stadium, nie ma żadnej możliwości dobudzenia go?- mówiła zniecierpliwiona McGonagall.
- Tak, dokładnie tak. -
- No więc, po co go przenosić? Nie, pan Malfoy zostanie tutaj. Ma siostrę, która się nim interesuję. W św. Mungu, nie miał by nikogo.  Poza tym... czy wiesz kto...?- 
- Kto mu dał w twarz? Nie, nic nie mówił. Panna Granger również nie odezwała się ani słowem.- odpowiedziała zgodnie z prawdą pielęgniarka. McGonagall zmarszczyła czoło i bezradnie objęła się rękami w pasie.
- Przyszli do ciebie kiedy dokładnie?- zadała następne pytanie. 
- Najpierw ta nowa uczennica przyleciała do mnie cała zziajana, mówiąc iż muszę szybko za nią iść, ponieważ jej siostra zemdlała. Bardzo mnie zdziwiło, jak zobaczyłam pannę Granger. W końcu przecież one nie mogą być spokrewnione, czy nie? W każdym bądź razie było to bardzo dziwne. Panna Granger obudziła się już ze swojej nieprzytomności, ale i tak chciałam ją zatrzymać i podać coś na wzmocnienie...- rozproszyła się kobieta.
-Poppy, pytałam  o konkretny czas.- przypomniała jej dyrektorka, lekko zniecierpliwiona. Że coś takiego musiało się wydarzyć już w pierwszy dzień nowego roku szkolnego!- myślała.
- Ach tak, tak. Myślę, że... jakoś około drugiej godziny lekcyjnej. Tak.- powiedziała i przytaknęła głową. McGonagall nie pamiętała wszystkich planów lekcji, ale mogła to od razu sprawdzić, gdy będzie już u siebie w gabinecie. Czuła się strasznie zmęczona i to, co stało się z Draco Malfoy'em po prostu dało jej tego dnia resztę. Na dodatek musiała pamiętać o przepowiedni i o Krystianie i Agnes. Nie zapominając już o wszystkich innych regularnych obowiązkach szkolnych. Bała się, że nie będzie w stanie sobie z tym poradzić. Że zawiedzie swojego poprzednika, a także swoich uczniów. Mimo wszystkich tych myśli, nie była skora od razu się poddać. Cóż, taka już była i zawsze pozostanie. Ostra, zacięta ,dążąca do celu... a pomimo, że czasem nie było tego widać, miała bardzo dobre i współczujące serce. 
- Dziękuje ci, Poppy. Jak długo trwa taki stan? -zapytała, siląc się na pewność siebie. W tym momencie czuła się dosyć słaba i bezradna. Mina Poppy była nieodgadnięta, jej oczy spojrzały na dyrektorkę w taki sposób, jak magomedycy mają w zwyczaju, gdy muszą komuś powiedzieć nie przyjemną prawdę o stanie danego pacjenta.
- Do tygodnia. Ale jest możliwość, że po ustaniu halucynacji, nastąpi śpiączka. To zależy jak bardzo poruszy go to, co zobaczy i poczuję. W pewnym sensie będzie toczył walkę z samym sobą. Nie jestem w stanie powiedzieć, jaki będzie tego rezultat. - odpowiedziała bardzo konkretnie pielęgniarka. Jednak po chwili ciszy, wydała z siebie jęk i złapała za głowę. 
- Co ja zrobiłam! Dlaczego zostawiłam ten głupi sok na tej szafce! Mogłam go ostrzec, nie wiem... cokolwiek. Przyszedł do mnie z pobitą twarzą, a teraz...Och, nie wiem jak mam sobie to przebaczyć.- mówiła wysokim głosem starsza kobieta. McGonagall nigdy nie posiadała daru do pocieszania ludzi, czuła się zawsze nieswojo w takich sytuacjach, ale starała się jak mogła. Trochę nieporadnie, jednak całkiem delikatnie wzięła swoją przyjaciółkę w ramiona i poklepała ją po plecach. Powoli dochodziła do siebie  i wkrótce wzięła się już w garść.
- Nie sądziłam, że będzie mi tak zależeć. Wiesz... przecież on był... jednak śmierciożercą. Ale... to też człowiek i myślę, iż każdy powinien dostać drugą szansę. Nie chciałam, żeby... do czegoś takiego doszło. Naprawdę.- mówiła. McGonagall potrzebowała chwilkę aby zrozumieć, co koleżanka ma na myśli. 
-Poppy, czy ja cię o cokolwiek oskarżyłam? To był głupi wypadek, nikt nie będzie cię za to obwiniał. Co się stało, tego  nie można już odwrócić. Trzeba przez to przejść, a nie bezpodstawnie się obwiniać.  Mam jeszcze jedno pytanie: Czy wiadomo, czy osoba która znajduję się w takim stanie ... jest zdolna słyszeć lub czuć kogoś, kto nad nią czuwa?- Poppy z bladą twarzą zamyśliła się na chwilę, widać było, iż jest jej ciężko się skoncentrować. 
- Nie można tego powiedzieć z pewnością. U każdego jest inaczej. Myślę jednak, że jest to możliwe... jeżeli w grę wchodzą mocne uczucia, które mają siłę przełamać bariery świata halucynacji. - odpowiedziała Poppy. McGonagall nie wiedziała co na to odpowiedzieć, podziękowała więc swojej przyjaciółce, która krótko po tym wróciła do swojego skromnego gabinetu przy skrzydle szpitalnym. Dyrektorka widząc blondynkę nadal siedzącą przy jej bracie, postanowiła zamienić z nią kilka zdań i przypomnieć jej o zebraniu w Wielkiej Sali za nie całe półtorej godziny. 

*
Na początku słyszałem jeszcze głosy, rozpoznawałem je. Później było mi już coraz trudniej. Czułem... no właśnie powoli przestawałem czuć siebie.  Jak bym został powoli pozbawiony czucia: nie czułem moich nóg, rąk... ciała. Działo się to stopniowa, jak by jakaś trucizna płynęła moimi żyłami, powoli docierając do każdego zakamarka. Straszne uczucie, jeżeli w ogóle można było nazwać to jakimś uczuciem. Walczyłem, starałem na przekór czuć. Próbowałem się ruszać, nie pozwolić aby to coś mną zawładnęło. Na próżno. Nie ważne jak mocno kopałem i wymachiwałem moimi kończynami, nie dało się temu zapobiec. W końcu musiałem się uspokoić. Byłem przybity i niezdolny się poruszyć. Byłem zapieczętowany w moim własnym ciele, tak jak w tych snach w których nie jest się w stanie oddychać i poruszać. Nie jest się w stanie znaleźć czucia w swoim własnym ciele. Tak, ale dużo gorzej. Byłem świadomy, czułem jak ktoś mnie dotyka, ale ... o cóż, można by porównać to do tego, iż wiedziałem, że ktoś mnie dotyka, ale ja nie czuję tego dotyku. Słyszałem kogoś. Najpierw bardzo delikatnie, ale nie mogłam się już dużej utrzymywać na powierzchni. Ciemność, jasność... cokolwiek to było, wciągała mnie, traciłem ten ostatni kontakt ze światem jaki jeszcze miałem. Nie byłem w stanie się skoncentrować na tych słowach. Więc... leciałem w dół, a może ... do góry? Gdzieś. Głębiej. Aż nagle usłyszałem jeszcze coś i momentalnie rozpoznałem. Agnes. Agnes. Co ona tutaj robiła? Dlaczego mówiła, krzyczała? Dlaczego brzmiało to tak, jak bym był dla niej ważny? Nie, coś musiało mi się pomylić. Chciałem jej odpowiedzieć, odpyskować. Wariatko, nie potrzebujesz mnie. A ja ciebie. Weź idź. Francuzeczka odkryła w sobie miłosierdzie dla braciszka. Ha ha. Nie wygłupiaj się. Zostaw mnie w spokoju. Problem był w tym, ja w cale nie chciałem żeby mnie zostawiła w spokoju i żeby sobie poszła. Tak bardzo potrzebowałem jej, jej głosu... aby nie zostać wciągnięty do tej dziury, która ssała i ssała. Czekałam na coś jeszcze, ale już nic nie było. Cisza. Jeżeli nie ma żadnego odgłosu, naprawdę brak czegokolwiek, czy możemy wtedy powiedzieć, że to jest cisza? To określenie kompletnie mi tu nie pasowało. 
Nagle z ciemności zaczęły wyłaniać się kształty i zarysy, najpierw bardzo powoli i stopniowo. Rozjaśnienie tu, kontrast tam... Ale czy czas grał tutaj rolę? Nie,bo  nagle wszystko było wiadome. To co zobaczyłem... zdziwiło mnie. Bardzo. Stałem w ogrodzie, pod murem przy ławce, gdzie zawsze lubiłem przebywać jak byłem małym dzieckiem. Teraz... też siedziało tam dziecko. Miało jasne, prawie białe włosy i bawiło się jakimiś kamykami. Nagle ktoś zawołał. Teraz zrozumiałem, to byłem ja. Ja. A to wspomnienia. Czy to nie było dziwne? To tak jak w myślodsiewni. Ale przecież... nie byłem w myślodsiewni. A to zaczęło się bardzo nie przyjemnie. Jaka była różnica? Rozglądnąłem się, ale na razie... wszystko było w porządku. Odzyskałem nawet czucie. Tak jakby. 
- Draco! Draco! Twoja mama kazała mi cię poszukać!- rozniósł się cichy, a jednak wysoki głos małej dziewczynki, która wyłoniła się zza różanego krzaka.  Nie! Nie! Nie!- chciałem krzyczeć, naprawdę! Ale nie mogłem. Nie miałem głosu. Chciałem się rozpłakać, ale też nie mogłem. Zamknąłem oczy, żeby nie musieć na to patrzeć... ale nie dało się. Z zamkniętymi widziałem to samo co z otwartymi. Tak, to była ta różnica. Nie mogłem od tego uciec. Musiałem to widzieć. Cokolwiek bym nie zrobił... widziałem to, słyszałem i czułem. Byłem uwięziony. Byłem głuchy. Nic nie funkcjonowało. Byłem zmuszony go oglądnięcia tego.
- Już idę.- powiedziałem ja i zeskoczyłem z ławki. Dziewczynka... uśmiechnęła się smutno i złapała mnie za rękę. To ona. Tak długo... próbowałem o niej zapomnieć. Z przypomnieniem poczułem także niesamowity ból. Czułem jak wszystkie moje zabezpieczenia... się łamią. Powoli, ale jednak. Już samo to, że ją zobaczyłem... Nie chciałem za nimi iść i nie poszedłem. Ale oczywiście, tak się nie dało. Ja nie musiałem iść, ja w ogóle nie miałem tego wyboru. Po prostu byłem tam, z nimi... Nie chcąc. Jakaś siła sama z siebie mną poruszała. To wkurzało. Bardzo.
- Draco...?- zapytała Jenna. 
- Hm?- 
- Czy nauczysz mnie tych sztuczek, które pokazywałeś?- 
- Ty nigdy nie będziesz ich umieć. Nie jesteś tym kim ja jestem- odpowiedziałem ja, już wtedy bardzo pewny siebie.
Patrząc na to przymusowo, czułem każde jej uczucie. Tak, nie moje. Jej. Była smutna, tak bardzo chciała umieć to co ja..., tak bardzo mnie za to podziwiała. Lubiła mnie. Była rozczarowana moją odpowiedzią i zła. Dlaczego czułem uczucia kogoś innego? 
- A kim ty jesteś? Dlaczego ja nie jestem jak ty?- 
- Bo jesteś mugolem. Mój ojciec nazywa takie jak ty... szlamami.- powiedziałem. Pamiętam co wtedy we mnie się działo. Wtedy ojciec zaczynał mnie przyuczać. Kim jestem i kim są mugole. Jaką mają wartość. Jenna była dzieckiem przygarniętym przez czarodziejską rodzinę. Przyjaciółka mojej mamy zlitowała się nad nią, gdy... jej mugolski kochanek zginął w jakimś wypadku. Jej mąż nie wiedział o tym, chociaż podejrzewał swoje. Astrid znała moją matkę od dzieciństwa, jednak rok po przyjęciu Jenny pod swój dach zachorowała i nikt nie mógł jej już pomóc. Jej ostatnią wolą było, żeby Jenna mogła zostać w jej rodzinie do pełnoletności. Oczywiście, było to niemożliwe. Jej mąż nie miał zamiaru trzymać pod swoich dachem Jenny tak długo, zwłaszcza, iż nawet jak by chciał, nie mógł by jej wykształcić i pomóc. Nie posiadała magicznych zdolności. A Charles, mąż Astrid... nie znał się na mugolskim świecie. Pomimo zdrady jego małżonki, bardzo ją kochał... dlatego postanowił zatrzymać dziewczynkę jeszcze przez dwa lata i znaleźć jej jakiś dobry dom. Mój ojciec gardził jego dobrodusznością, którą nazywał "słabością", wielokrotnie mówił mu, aby po prostu oddać dziewczynkę na pastwę losu do jakiegoś domu dziecka i mieć ją z głowy. Moja matka jednak po tajemnie zapraszała Jennę do nas, kiedy ojca nie było w domu. Jako małe dziecko nie miałem zbytnio towarzyszy do zabaw, oprócz Nott'a, który od czasu do czasu przyjeżdżał do nas. Jenna była dla mnie dziwna, ale wtedy potajemnie cieszyłem się z każdego towarzystwa. Tak się polubiliśmy. Prawie. Nie wiem jak ona mogła, skoro byłem do niej taki... chamski, co zawdzięczam mojemu ojcu. 
- Ale ja jestem Jenna. Nie ... szlama. A ty jesteś Draco. - powiedziała. Poczułem jej delikatną, dzieciną pewność siebie i nadzieję. Doszliśmy już do domu i weszliśmy do środka. Moja mama wybiegła i zaczęłam wymachiwać rękami, abyśmy wyszli, ale było już za późno. Mój ojciec właśnie schodził po schodach i gdy zobaczył Jennę jego mina stwardniała, przyspieszył kroku i po chwili już był na dole. 
- Narcyza... jak możesz? To dziecko jest nic nie warte i nie ma prawa znajdować się w tym miejscu.- 
- Lucjuszu....-  zaczęła moja matka. Czułem wszystko. Każdy ich uczucie, ale najbardziej... to co czuła Jenna. Nie rozumiała tego wszystkiego, zaczynała się bać. Była niepewna.
- Nie! Koniec z tym! Draco, zabraniam ci jakiegokolwiek kontaktu z nią! Z tym czymś!- krzyczał na mnie ojciec. Był zły, ale w środku... było coś jeszcze. Jakieś obawy. W tym momencie na policzkach Jenny pojawiły się łzy. 
- Draco... dlaczego twój tata jest taki zły?- zapytała między płaczem Jenna. Pamiętam, że jako małe dziecko byłem bardzo poirytowany w tej sytuacji. Chciałem, aby ojciec był ze mnie dumny, jednocześnie nie wiedząc z tego powodu jak zachować się przed Jenną
- Jest zły, bo... nie mogę z tobą być. Nie mogę się z tobą bawić. Mówiłem ci, nie jesteś tym kim ja jestem.- powiedziałem w końcu. Widziałem jednak, że mój ojciec nie zwracał na mnie uwagi, a ja tak bardzo tego potrzebowałem.
- Nigdy nie będziesz. Nie chcę się z tobą przyjaźnić. Jesteś nikim.- dołożyłem. Teraz poczułem jej  niedowierzanie, a potem ból. Ból który był straszny. Zaczął mnie przeżerać. Teraz. Jak mogłem? Gdybym wiedział, że mój ojciec kiedyś wyląduję w celi w Azkabanie, gdybym wiedział, że nie będę miał go za co podziwiać... ale kto to mógł wiedzieć. Cholera! Nie mogłem przestać czuć. Jej uczucia były we mnie, w moim sercu i rozrywały mnie. Próbowałem się zamknąć... ale tutaj to nie funkcjonowało. Tym razem ciemność zaczęła wszystko pożerać... scena zniknęła, ale uczucia zostały i gryzły mnie jak głodne szczury i zostawiały otwarte rany. 



*

-Hasło?- odezwała się gruba dama. Nawet nie zauważyłam kiedy tak szybko dotarłam do wejścia pokoju wspólnego. 
- Eh. Różowa różdżka.- powiedziałam i szybko weszłam do środka. Przywitał mnie znajomy gwar, śmiechy i ... ciepło. W kominku palił się ogień. Chociaż mieliśmy dopiero pierwszy dzień szkoły, czyli początek września trzeba było już ogrzewać pokoje ze względu na tak nieprzyjazną pogodę jaka panowała na zewnątrz. Ale o czym ja tutaj rozmyślałam! To była chyba jedna z najmniej ważnych rzeczy o jakich powinnam sobie teraz zaprzątać głowę! Potrząsając zdenerwowanie głową zaczęłam mniej czy więcej przedzierać się przez pokój wspólny, nie zwracając kompletnie uwagi na nikogo, chociaż kątem oka spostrzegłam jak parę pierwszoklasistów zaczęło pospiesznie upychać coś po kieszeniach. Tak, byłam prefektem naczelnym, chociaż po całym tym czasie, nie przywiązywałam do tego tak wielkiej wagi. Nie cieszyło mnie to już tak, jak kiedyś. Traktowałam to po prostu jako dodatkowy obowiązek, który będę starała się wykonywać jak najlepiej tylko potrafię. Dzisiaj jednak był dopiero pierwszy dzień szkoły, a ja na głowie miałam całkiem coś innego niż szkolne gadżety pierwszoklasistów. Ujrzałam czuprynę mojej przyjaciółki Ginny, zdenerwowanie chodzącą przy oknie wte i we wte. Wiedziałam, że przyszła razem z Agnes do skrzydła szpitalnego, jednak poszła od razu, zdając sobie sprawę, iż mało ją to dotyczyło. Teraz mnie spostrzegła i przystanęła na miejscu, czekając aż będę w stanie jej wszystko wyjaśnić. Jej oczy błyszczały żywo, choć nie tak jak zwykle. Mimo wszystko cieszyłam się, iż zaczęła powoli dochodzić do siebie po nie spodziewanym dla niej odjeździe Harry'ego. Szczerze mówiąc, mi samej już zaczynało go tutaj brakować. 
- Hermiona!- wykrzyknęła i rzuciła mi się na szyję.Uśmiechnęłam się. Przed chwilą sama przytulałam siostrę Malfoy'a, zdając sobie sprawę w jak krytycznym stanie się znajdował. 
- Ginny, wszystko w porządku. Znaczy, jeśli chodzi o mnie... - powiedziałam i zmęczona opadłam na czerwony fotel, stojący przed stolikiem, gdzie przez wszystkie te lata odrabialiśmy razem z Harry'm i Ronem lekcje. Westchnęłam.
- Wiesz może gdzie podział się Ron?- zapytałam niby niewinnie. Tak naprawdę to z nim chciałam poważnie porozmawiać. Na razie nie miałam najmniejszej ochoty wszystkiego opowiadać Ginny, dopóki nie wyjaśnię pewnych spraw z moim... chłopakiem, a jej bratem. Ginny zdziwiona uniosła brwi do góry, spostrzegła mój podejrzany ton. Nigdy nie byłam zbyt dobrą aktorką. Potarłam czoło i przez chwilę spojrzałam na ciemno-szare okno. Musiałam pozbierać myśli, co w tym momencie nie było takie proste, gdyż było ich całkiem sporo. Ginny w końcu odpowiedziała.
- Nie widziałam go odkąd wyszedł z Wielkiej Sali po obiedzie. Agnes próbowała go dogonić, ponieważ martwiła się o ciebie i o ... Malfoy'a. Spotkałam ją dosyć roztrzęsioną i podenerwowaną, więc dla świętego spokoju postanowiłam ją zaprowadzić do skrzydła. Ale... to co tam zobaczyłam.... Hermiono, co się stało? Dlaczego w ogóle musiałaś iść do Poppy... i co Ron ma  z tym wspólnego?- pytała mnie Ginny, starając uchwycić mój wzrok. Na próżno... nie  byłam do tego zdolna. Dla mnie było wiadome, iż najpierw powinnam znaleźć Rona i z nim wyjaśnić co się tylko dało. Bałam się. To co zrobił pod klasą było... nieodpowiedzialne, ale dobrze mogłam zrozumieć jego powody. Powołując się na jego charakter nie mógł inaczej się zachować. Taki już był, a Malfoy tak czy siak jakoś sobie na to zasłużył. Nie mniej jednak... niepokoiła mnie ta myśl, iż to już nie był ten Malfoy, który upokarzał nas przez wszystkie te lata. Ale to nawet już nie o to chodziło, bardziej o to... iż nigdy nie powinniśmy się zniżać do takich metod, tym bardziej wtedy, kiedy nie ma na to żadnej potrzebności. Z ust Malfoy'a nie usłyszałam nawet jednej prowokacji, zamiast tego przemilczał wszystkie upokorzenia, które wykrzyczał Ron. Oczywiście,tą obojętność i ciszę można było teraz różnorodnie interpretować, ale... pobicie to pobicie. Gdyby nie Ron, Malfoy nigdy nie trafił by do skrzydła i nie wypił by przez przypadek tyle tego cholernego soku. Tak, w pewien sposób współczułam mu. Znałam skutki uboczne tego wyciągu i wyobrażałam je sobie bardzo boleśnie. Nikt nie zasłużył sobie na coś takiego. Szczególnie, że wreszcie dostał szansę aby się poprawić, aby zmienić swoje poglądy... i stać się lepszym człowiekiem. A to wszystko przez tak...niesamowitą osobę jak Agnes. Miała w sobie coś tak pozytywnego i promieniującego, iż mogłam sobie dobrze wyobrazić, że była by w stanie mieć na niego wpływ. Dobry wpływ. Szczególnie, bo naprawdę jej na nim zależało. Akceptowała go takim jaki jest, to było niesamowite. Mogę również przyznać, że przez nią zaczęłam zastanawiać się... nad nim samym. Krótko mówiąc, musiałam teraz porozmawiać z Ronem. Dopiero po tej rozmowie będę w stanie wszystko na spokojnie wyjaśnić Ginny. 
- Hermiono?- 
- Tak, przepraszam. Zamyśliłam się. Ginny... wyjaśnię ci wszystko, jak tylko porozmawiam z Ronem. Obiecuję. - przy tych słowach wstałam i poszłam w stronę schodów do sypialni chłopców. Nie odwróciłam się już do Ginny, nie mogłam bym wytrzymać widoku jej zniecierpliwionej i zmartwionej twarzy. 
Idąc korytarzem czułam jak serce mocno bije mi w piersi. Byłam bardzo podenerwowana, w szczególności dlatego, bo nawet nie wiedziałam jak odpowiednie zacząć rozmowę. Zatrzymałam się przy drzwiach pokoju w którym sypiał już od pierwszej klasy, przyłożyłam ucho do drewna i gdy nic nie usłyszałam, delikatnie a potem już nieco mocniej, zapukałam. Tak jak się spodziewałam, nie usłyszałam odpowiedzi. Tak, byłam na to przygotowana, jednak... poczułam ukłucie w sercu. Dlaczego Ron zawsze musiał się zamykać w sobie?Przecież nie był sam, miał mnie i siostrę, nie licząc już jego kolegów w Gryffindorze. Jego duma czasem naprawdę potrafiła wszystko skomplikować. Po krótkim zastanowieniu po prostu otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Szybko rozejrzałam się po pokoju, który po pierwszym dniu zdążył wyglądać nieporządnie. Oni nigdy się nie zmienią. Trochę niepewnie skierowałam się w stronę łóżka Rona, gdzie zobaczyłam jego zwisającą nogę. Potarłam ręce, które były z całego tego stresu zimne i wilgotne.  Zatrzymałam się nad łóżkiem. Ron leżał na plecach i wpatrywał się w czerwony baldachim. Stałam nad nim, ale on nie pokazywał żadnej reakcji. Wzięłam głęboki wdech, który w tym pustym pokoju brzmiał głośno i nienaturalnie. Delikatnie dotknęłam jego dłoni, która pod wpływem mojego dotyku lekko drgnęła. Ta sytuacja... poruszała się na brzytwie. Nie wiedziałam dokładnie jakie myśli chodziły mu po głowie, dlatego na początek postanowiłam poczekać na jego pierwszy krok. Moje palce ścisnęły jego. Po chwili zamknął oczy i odwrócił głowę na bok. Czekałam. 
- Wiem, co chcesz powiedzieć... Że jestem Gryfonem. Że powinienem zachować się lepiej, bardziej odpowiedzialnie. Tylko: Nie mogłem. Wtedy... tak bardzo się zdenerwowałem. Wszystkie te momenty upokorzenia nagle napadły mnie... Jeszcze to jego prowokujące milczenie i obojętność! To co powiedziałem... może faktycznie przesadziłem. Ale nie myśl sobie, że  żałuję tego. Nie zamierzam tego powtarzać. Ale no wiesz... to była taka spraw honoru. Myślę, że w pewnym sensie miałem do tego prawo. Ale... ten nauczyciel, który wysłał cię razem z nim do skrzydła! Jak on mógł! W ogóle... on jest jakiś dziwny.- mówił Ron, w końcu podnosząc się z łóżka. Ja usiadłam obok i popatrzyłam się na przeciwległe łóżko obok, które było puste. Jakie to absurdalne, że Harry'ego tu nie było razem z nami. Miałam nadzieję, że za niedługo nam napiszę.
- Mówisz, że nie żałujesz. Jednak gdyby tak było, nie zamykał byś się sam w pokoju.- odpowiedziałam prosto. Wzruszył tylko ramionami. 
- Ron, nie chcę ci niczego zarzucać. Wiem jaki jesteś, wiem że po tych wszystkich latach było trudno ci się powstrzymać... Ale problem w tym, iż Malfoy nie skończył tylko z zapuchniętym okiem i złamanym nosem. - powiedziałam impulsywnie, chociaż miałam w planach zacząć od czegoś innego. Jednak po tak szczerej, jak na jego warunki, wypowiedzi Rona, moje plany się zmieniły. Niespodziewanie. Po prostu wiedziałam, że muszę inaczej z nim porozmawiać, niż myślałam na początku.
- Co?- wydał z siebie tylko zdziwiony.
- Widzisz... gdybyś tak pospiesznie nie wyleciał z Wielkiej Sali, wtedy byś spotkał Agnes. W tym momencie bardzo się martwiła o mnie i o jej brata. Dosyć długo nie wracaliśmy ze skrzydła. Sądziła, iż ciebie trapi ta sama myśl, więc starała się ciebie dogonić, na próżno. Wtedy Ginny zaprowadziła ją do Poppy. Widzisz... Malfoy przez przypadek wypił za dużo soku ziela, którego używa się do oczyszczania i szybszego gojenia ran. Myślał, że jak wypije więcej... szybciej zagoją mu się obrażenia.- 
- Głupek. Zakochany w sobie egoista.- burknął obok mnie Ron. Nie dałam sobie tym przerwać. 
- A może po prostu tak bardzo go bolało, iż chciał ukoić ból. Wiesz, naprawdę mocno uderzyłeś go w twarz. Ból złamanej kości nosowej na pewno nie należy do najprzyjemniejszych.- dodałam, za nim zaczęłam dalej opowiadać. 
- Mógł zaczekać, aż Poppy się nim zajmie.- wyszeptał do siebie. 
- Moim zdaniem Poppy zachowała się trochę... nieodpowiedzialnie. Zamiast zająć się najpierw nim, zaczęła badać najpierw mnie. A przecież nie byłam w takim złym stanie jak on. Z pewnością były to te uprzedzenia z bitwy.- nie mogłam się powstrzymać od tej wypowiedzi. 
- Taaa, ale kto by ich nie miał! Przecież to zrozumiałe.- 
- Dobrze. Nie ważne. W każdym bądź razie...  ten sok w nadmiernych ilościach ma straszne skutki uboczne.- stwierdziłam, próbując nie przypominać sobie krzyków Malfoy'a wiercącego się na łóżku szpitalnym.Na próżno.
- Ach. Oczywiście oczekujesz ode mnie, żebym je wiedział. Dla mojej obrony mogę powiedzieć, iż nawet nie wymieniłaś imienia tego zioła- odparł Ron po chwili ciszy, w której ja walczyłam ze wspomnieniami niedawnych wydarzeń. 
- Przestań, Ron. Przypomniało mi się tylko coś i nie mogłam przez chwilę mówić.- zrobiłam przerwę, aby po chwili powiedzieć o co w tym wszystkim chodzi.
- Malfoy... popadł w stan halucynacji swoich najgorszych przeżyć z całego jego życia. Nikt nie jest w stanie go dobudzić, objawy muszą przejść same...do tygodnia. Gdy ustaną...powinien się obudzić, jest ale wielkie ryzyko, że popadnie w śpiączkę i wtedy naprawdę może się już nie obudzić. . To zależy jak odbierze swoje wspomnienia, jak mocno go dotkną i tym podobne.- wyrecytowałam jednym tchem. Jeszcze raz mówić coś takiego naprawdę nie było zbyt przyjemne. Spojrzałam ukradkiem na Rona, który zmarszczył czoło i przez dłuższą chwilę nie był w stanie nic powiedzieć. 
- To... to by znaczyło, że przeżyje wojnę tak jakby jeszcze raz? Tylko w swojej głowie?- 
- Tak, coś w tym stylu. -
- Na merlina. Nie wiem czy nawet jemu był bym w stanie coś takiego życzyć. Chyba nie. Przecież on widział jak Voldemort torturuję i zabija ludzi! Nie chcę sobie wyobrażać... co to musi znaczyć. - A jednak. Ron miał w sobie trochę sumienia. Odetchnęłam. 
- Z drugiej strony... może to wcale nie jest takie złe. Może przez to... zobaczy, że był po złej stronie.- wymamrotał Ron z pewną goryczą w głosie. Znów nastała ta cisza. 
-Myślę, Ron..., że on już to dawno to zauważył i zrozumiał. Pamiętasz, jak wtedy wahał się... czy przejść na stronę Voldemorta, czy nie? Poza tym... po tym już nie uczestniczył w bitwie.- powiedziałam cicho. Ron tylko parsknął.
-Właśnie. A co to o nim mówi? Tchórz. Zwykły tchórze. Nie, Hermiono tacy ludzie nie zmieniają się od tak! A co do tego wypadku... nie sądzę, żebym był za to odpowiedzialny. W końcu to on popełnił błąd, nie czekając na Poppy. No to teraz ma.- odparł tylko. 
- Nie mówię, że ktoś taki jest w stanie zmienić się od tak, ale tylko o tym, że nie jest jeszcze zupełnie stracony. Faktycznie, to nie twoja wina, że znajduję się teraz w takim stanie. Ale co do błędu, ty również go popełniłeś dając mu w twarz! - krzyknęłam dosadnie, nie żałując żadnego słowa. Tak, to był błąd. Każdy użycie niepotrzebnej siły i agresji jest błędem.
- Dobrze, dobrze. Nie unoś mi się tutaj tak! Z resztą... nie mam ochoty już więcej rozmawiać na temat tej fretki, lepiej zapomnijmy o tym i... zejdźmy na dół. Zdaje mi się, że musimy  za nie długo iść do Wielkiej Sali na jakieś zebranie...- odpowiedział Ron wstając z łóżka, przeciągając się i narzucając na siebie szatę. Patrzyłam się na niego z niedowierzaniem. Czy on naprawdę nie rozumiał, iż tu nie chodziło tylko o Malfoy'a? Czy on naprawdę był w stanie o tym wszystkim zapomnieć? Owszem, nie miałam zamiaru się z nim kłócić, ale ... on nawet jeden raz nie zapytał się mnie jak się czuję! A przecież też byłam w skrzydle. Agnes poszła mnie szukać... martwiła się, a on.. przesiedział tu cały czas rozmyślając prawdopodobnie tylko nad tym co zrobił... i wyszukując sobie na obronę argumentów! Potrząsnęłam głową. Nie, to nie mogło być prawdą. Poza tym nie wiedział przecież, że zemdlałam... Zdecydowanie za dużo dzisiaj myślałam. Szybko więc również podniosłam się i  razem z Ronem zeszliśmy do pokoju, gdzie było  już o wiele mniej osób, niż wtedy, kiedy tutaj dotarłam. Ginny również nigdzie nie było widać. Prawie wszyscy zeszli już na dół. Przyspieszyliśmy więc, nie mówiąc w czasie drogi wiele.  Głównie dlatego, bo potrzebowałam sobie wszystko bardziej poukładać w głowię, uspokoić się.

*

Nie wiem jakim cudem McGonagall dała radę odciągnąć mnie od Draco, ale jednak... w tym momencie faktycznie byłam w drodze do Wielkiej Sali. Od przerwy nie poszłam na żadne zajęcia, po prostu nie mogłam. Teraz trzymałam w ręku małą mapkę, którą dostałam od dyrektorki zupełnie ją o to nie prosząc. Tak było naprawdę o wiele łatwiej gdziekolwiek trafić. Powoli zaczęłam pojmować rozłożenie poszczególnych korytarzy i system pięter. Cieszyłam się, że nie będę musiała polegać na pomoc kogoś innego, nawet jeśli miał by to być ktoś tak miły jak Oliver Medley. 
Chociaż ubrałam dzisiaj rano dosyć gruby, wełniany sweter pod moją szatę i tak miałam gęsią skórkę i lodowate ręce. Nie byłam przyzwyczajona do takiego klimatu i temperatury w samej szkole. Po paru minutach doszłam do Wielkiej Sali. Tak bardzo chciałam teraz usiąść koło Hermiony, że zaczęłam się zastanawiać, czy ktoś zauważył by to, jak bym na czas tego zebrania właśnie do niej się dosiadła. Mój wzrok powędrował do jej stołu, gdzie zobaczyłam ją siedzącą koło Rona i Ginny. Nie, nie będę się wpychać. - pomyślałam i  skierowałam się do stołu Ravenclaw. Nie miałam ochoty na zajęcie miejsca koło Olivera, nie ze względu na jego towarzystwo, tylko na to w jaki znajdowałam się stanie. Nie dała bym rady wytłumaczyć mu to, co przed chwilą się zdarzyło i nie chciałam go martwić moim cichym zachowaniem. Usiadłam więc obok Luny, która uśmiechnęła się do mnie tylko lekko, po czym zaczęła patrzeć się rozmarzonym wzrokiem w sufit, nad którym latały świecę. Jej spokojne zachowanie miało wpływ na mnie, dlatego też po paru minutach poczułam się już trochę więcej opanowana.
Po nie określonym czasie do Sali weszła McGonagall, jej twarz nie ukazywała żadnych specjalnych uczuć. Nie wierzyłam jednak, aby całkowicie zapomniała o losie mojego brata. Rozmawiałam z nią nie całe piętnaście minut temu, wtedy jej oczy wyrażały szok i współczucie. Teraz była jak na dyrektorkę przystało dosyć obojętna. Szybko przeszłą obok czterech stołów i bez wahania weszła na nie wielki podest, gdzie wszyscy dyrektorzy tej szkole przez wieki wygłaszali mowy i przemawiali do uczniów. Jak ja się czułam? W tym momencie... czułam pustkę. Nawet nie umiałam już płakać lub mocno zaciskać pięści. Tak, byłam słaba i pusta w środku. Przynajmniej w tym momencie.
- Witajcie. Nie chcę was długo zatrzymać, ale zapewniam was, nie robię tego na daremno. Dzisiaj jesteście po pierwszym dniu szkoły. Pierwszy dzień szkoły i Hogwart znów zapełnił się uczniami. Chyba nie mylę się, jeśli powiem, iż każdy z was pamięta co wydarzyło się tutaj dwa miesiące temu. Zapewne wielu z was, przechodząc korytarzami przypominali sobie nie przyjemne i bolesne sceny. Wielu z was straciło bliskich, rodzinę i przyjaciół. Jestem pewna, że dla większości  było trudne wrócić tu ponownie. Chciałabym wam dlatego  wszystkim  podziękować, iż jednak tu jesteście. Dziękuje.- dyrektorka wodziła wzrokiem po całej sali, na której panowała teraz cisza. Po krótkiej przerwie zaczęła mówić dalej.
- Przypomnijmy sobie o tych wszystkich, którzy odeszli od nas, równocześnie umożliwiając nam przyszłość. Przyszłość w pokoju. Bez nich, nie byli byśmy tutaj. Bez nich... nie mielibyśmy tej wolności. Uważam, że oni wszyscy zasługują na szczególną pamięć. Długo zastanawiałam się, w jaki sposób możemy najlepiej wyrazić naszą wdzięczność, jak najlepiej wspomnieć ich wszystkich w taki sposób, abyśmy zbytnio nie rozpaczali. Bo to, co się stało... już się nie odstanie. Każdy z nas nosi w sobie smutek, a ja nie chcę, abyście przez niego zamykali się w sobie. Życzę sobie, abyśmy się wszyscy złączyli w naszej żałobie, żebyśmy razem mogli oddać wszystkim poległym hołd, ale inny niż każdy z nas sobie  to wyobraża. Na sposób szczególny. Nie przez żałobne miny i ciszę, to wydaje mi się za mało. Za płytkie. To były osoby, które kochaliśmy. Pokażmy im więc to, co w nas najlepsze! Pokażmy, że nie zmarnujemy szansy, którą dostaliśmy! Pokażmy że umiemy ze sobą współpracować i ze sobą współgrać. Stwórzmy coś pięknego razem! Razem! Bo tylko tak połączymy nasz respekt i włożymy w to całe swoje serce. Tylko tak pokonamy tą zimną, niepewną atmosferę na korytarzach naszej szkoły  i nauczymy znów na nowo ze sobą żyć. - mówiła z siłą i pewnością w głosie. Na całym ciele czułam teraz gęsią skórkę. Rozglądnęłam się... wszyscy patrzyli się na McGonagall, jakby wygłosiła nową naukę życia. Byli zahipnotyzowani. Każdy z nich przypominał sobie swoich bliskich i przyjaciół, a nawet jeśli ktoś nikogo nie stracił to czuł smutek innych. Nadzieje, powaga, chęć pokazania wdzięczności... to wszystko było widać na twarzach tych wszystkich ludzi.
- Z tej okazji.... zorganizujemy koncert. Koncert ten będzie przygotowywany przez nas wszystkich. Każdy z was przypomni sobie swoje talenty i każdy z was zrobi coś co sprawi, iż ta niezwykła uroczystość się powiedzie. Będą grupy, zależnie od tego kto ma do czego zdolności. Muzyka, teatr, taniec i śpiew. Również dekoracje. Wszystko to zrobicie razem, nie zależnie od domu i wieku. To nie będzie bal dla zabawy. To będzie uroczystość, która przez swoje przygotowania ma nas połączyć. Ma nas nauczyć respektu przed każdym człowiekiem. Ma sprawić, iż poznamy się lepiej, zburzymy mury nienawiści pomiędzy domami . Sprawie iż jako szkoła będziemy jednością. Pod koniec odbędzie się finał. Myślę, że czas przygotowań będzie tym najważniejszym. Wynik jednak naszej pracy z pewnością będzie nas wszystkich cieszyć. Teraz mogę nic innego powiedzieć, niż: Do roboty! To czyny są dowodem miłości, nie słowa. Więc, zacznijmy czynić. Wyraźmy naszą miłość poprzez czyny, nie poprzez wymyślone przemowy. Życzę nam powodzenia! Wszystkich szczegółów dowiecie się od swoich głów domu.- zakończyła McGonagall i zeszła z podestu. Przez parę minut nikt się nie odważył powiedzieć chociaż słówko. Każdy był zdumiony. Za bardzo aby mieć o tym jakieś zdanie.













Komentarze

Popularne posty