XII. Rozdział - Błędy
Cały
świat to scena
A
ludzie na nim to tyko aktorzy.
Każdy
z nich wchodzi na scenę i znika,
A
kiedy na niej jest, gra różne role.
Nie
być najgorszym, jest już zaletą
W
zepsuciu tego świata.
Do
miłosierdzia nie można przymusić.
Nawet
niskiego charakteru ludzi miłość może zmienić i uszlachetnić- o
ileż więcej uszlachetnia już dobrych.
W.
Shakespeare
*
Nie
poszedłem na zielarstwo. Poszedłem szukać Agnes, w końcu
obiecałem, że nie dam jej się zgubić. Nie zawsze udaję mi się
dotrzymywać obietnic, ale to nie tak, że się nie staram. Po prostu
czasem się nie udaję. Tak jak teraz. Ona po prostu gdzieś zniknęła
i nie byłem w stanie jej znaleźć. A jednak, próbowałem.
Chodziłem korytarzami na które mogła się jakoś natknąć. Długo
szedłem sam, bez jakiegokolwiek śladu. No cóż. Wracać na
zielarstwo i tak mi się już nie chciało. Skręciłem w bok i ze
zdziwieniem przystanąłem, gdy zobaczyłem tego śmierciożerce
Malfoy'a, który patrzył się na jakąś postać leżącą na
posadce. Szybko cofnąłem się i schowałem za ścianą. Cały
zesztywniałem. Szybko, bez zastanowienia popędziłem korytarzem w
dół z dala od Malfoy'a. Wiedziałem co zrobić. Musiałem
zawiadomić kogoś, powiedzieć, iż tam leżała obezwładniona
osoba, a nad nią stał ex (lub i nie) śmierciożerca. Zacisnąłem
pięści. Agnes musiała sobie jakoś poradzić, prędzej czy później
zobaczymy się na jakiejś lekcji. A poza tym... naprawdę nie byłem
jej niańką.To jak się dzisiaj zachowała na eliksirach pokazało,
że umie sobie radzić. Moja pomoc wydawała się tu zbędna.
Idąc
tak musiałem przemyśleć do kogo miałem się zwrócić. Nie miałem
bladego pojęcia gdzie znajduje się profesor Flitwick. Byłem zdany
na szczęście. Nie wiem dlaczego, ale myślami powędrowałem
mimowolnie do Agnes. Była inna i miała mocny charakter...
Nagle
przede mną otworzyły się drzwi do klasy, przystanąłem na
sekundę, by po chwili podbiec tam. Z klasy właśnie wyszła
dziewczyna, miała ciemne czarne włosy. Znałem jej twarz.
-
Hej!- zawołałem. Odwróciła się, a ja zobaczyłem zielony krawat
i godło węża na jej szacie.
-
Co?- odparła podrażniona. Zrobiłem grymas i przystanąłem. O ile
się nie myliłem, stała przede mną Pansy Parkinson. Ślizgonka i
była dziewczyna Malfoy'a.
-
Muszę porozmawiać z jakimś nauczycielem. Teraz w tej chwili.-
odparłem. Jednak ona tylko odgarnęła swoje proste włosy i rzuciła
we mnie zezłoszczonym spojrzeniem.
-
A czy ja wyglądam na nauczycielkę, ty głupi krukonie?- odparła i
wykrzywiła usta do czegoś co miało przypominać złośliwy
uśmiech, podkreślający jej zwrot do mnie. Głupi
krukonie. Jasne. Nie odpowiedziałem jej, tylko
przechwyciłem drzwi i wszedłem do środka. Zostawiając obrażoną
ślizgonkę na zewnątrz.
Cała
klasa właśnie podzieliła się na dwie grupy. Każda grupa musiała
ze sobą współpracować,aby w ten sposób dostać się do "skarbu"
drugiej grupy. To zadanie wcale nie było takie proste na jakie
się zapowiadało. Oni sami musieli zdecydować czego chcą bronić,
z tego wynikały później drużyny. Czym były te skarby? Były nimi
dwie osoby, z dwóch domów. Jeden gryfon i jeden ślizgon. Dla mnie
był to bardzo ciekawy eksperyment. Czy wszyscy gryfoni będą bronić
swojego, i czy każdy ślizgon zdecyduję się na ślizgona? Jak bym
zadał to pytanie komuś przed tą lekcją, został bym wyśmiany, iż
w ogóle pytam. Przecież to było oczywiste! Czy nie? Uśmiechnąłem
się pod nosem, po pierwszym zamieszaniu przed klasą odzyskałem
spokój, kontrole i pewność siebie. Ten pomysł przyszedł mi
wczoraj w nocy, gdy po spotkaniu z dyrektorką wracałem do mojego
gabinetu. Chciała to ma. - pomyślałem,
spoglądając zadowolony na klasę, gdzie uczniowie toczyli swoją
małą "psychologiczną" bitwę. W tym momencie ktoś
rzucił mi się w oczy, ktoś kto nie był w mojej klasie.
-
A ty to kto?- zapytałem zdziwiony, podchodząc bliżej do chłopaka
z Ravenclaw'u. Chłopak przeczesał zdenerwowany włosy ręką i już
zaczął tłumaczyć.
-
Profesorze, właśnie szukałem pewnej osoby, no wie Profesor, tej
nowej uczennicy, aż natknąłem się na Draco Malfoy'a , który ...
no, on stał nad osobą. Ona leżała na ziemi... i..- nakręcał
się. Przerwałem mu poirytowany jednym ruchem mojej lewej ręki.
-
Czekaj, czekaj... jak masz na imię?- nowa uczennica. Draco
Malfoy. Korytarz. Osoba leżąca na ziemi. Hermiona.
-
Oliver Medley. Profesorze, może chciałby profesor to sprawdzić.-
odpowiedział mi krukon zdenerwowany.
-
Szukałeś Agnes, tak?- zacząłem gorączkowo myśleć. Chłopak
kiwnął głową.
-
Widziałeś Malfoy'a stojącego nad kimś, leżącym nieprzytomnie na
posadce, tak? -zadałem drugie pytanie.
-
Tak, ale dlaczego profesor tam nie pójdzie po prostu? Tracimy czas.-
zniecierpliwił się. Miał rację. Po co ja tu jeszcze bezczynnie
stałem?Musiałem to sprawdzić. Z drugiej strony... musiałem
nadzorować uczniów. Złapałem się za głowę. Ten dzień wymagał
ode mnie nie zwykłego zachowania spokoju. Malfoy był z Agnes i
jeżeli do tej pory jej nic nie zrobił, nie zrobiłby i teraz,
prawda? A do tego był jeszcze nieźle pobity. Nie dał by rady,
przecież ledwo co utrzymywał równowagę! A Agnes z tego co
widziałem na uczcie dobrze rozumiała się z Hermioną. Nie, nic nie
mogło się stać. Westchnąłem.
-
Posłuchaj mnie, Medley. Nie mogę teraz tam iść, muszę tu
zostać. Ty idź i sprawdź to dokładniej, podejdź bliżej, jeśli
Malfoy tam jeszcze jest. Może to zwykłe nieporozumienie. -
powiedziałem, wiedząc przecież o pobiciu i tym wszystkim.
Medley'owi opadła szczęka, szybko ją jednak zamknął.
-
No może faktycznie...- burknął i odwrócił się. We mnie w tej
chwili jednak narodził się plan na przyszłość. Coś co mogło by
uratować, powstrzymać. Głęboko w środku wiedziałem iż to
szaleństwo. Ale tonący przytrzyma się wszystkiego. Musiałem mieć
coś w rękawie, jeśli się to wydarzy. Z mojego doświadczenia
przepowiednie miały to do siebie, że się spełniały. Ja akurat
chciałem spróbować wszystkiego, aby ta się nie spełniła.
Chociaż wiedziałem, że to nic nie da. Tak, byłem pewnie, iż nic
to nie da. Ale... człowiek ma to do siebie, że musi spróbować,
inaczej będzie się do końca życie obwiniał, że nie walczył.
Nie próbował. Ten pomysł był ohydny... jednak czy miałem inną
alternatywę?
-
Medley...chodź no tu jeszcze na chwilę. - zawołałem. Chłopak
niechętnie się odwrócił i podszedł. Przyciągnąłem go do
siebie, nie patrząc mu w oczy, tylko nachylając do jego ucha.
-
Być może się mylę. Mówisz, że szukałeś Agnes... uważaj na
nią. Nie wiem czy wiesz, ale ona jest jego siostrą. Obserwuj
Malfoy'a, wiesz... nie do końca można mu ufać. Mimo wszystko, był
śmierciożercą. Trzeba mieć go na oku. Agnes jest narwana i widzi
we wszystkim tylko dobre cechy. Nie zawsze tak jest. Chcę żebyś
zapamiętywał sobie wszystko co... wskazuję na to, iż Malfoy'owi
nie można ufać. Na przykład to co mi teraz powiedziałeś.
Rozumiesz?- szeptałem. W tym momencie poczułem do siebie ogromny
wstręt. Nie było to w porządku. Jednak chodziło o Hermionę.
Medley
pokiwał głową, marszcząc jednak czoło. Wyprostowałem się i
posłałem mu znaczące spojrzenie.
-Liczę
na ciebie.- powiedziałem.
-Ale
profesorze...- zaczął. Zaprzeczyłem głową.
-
Idź już.- Gdy Medley odwrócił się i zamknął za sobą
drzwi, zrozumiałem, że właśnie zleciłem krukonowi szpiegowanie
mojego podopiecznego. Krystian, coś ty zrobił,
chłopie! Odchyliłem głowę do tyłu. Nie, dzisiaj nie był
mój dzień. Sam powinienem pogadać z Malfoy'em. Tylko co
powiedzieć? Jak zacząć? Czy w ogóle powinienem? Nie. Zostawię to
w spokoju. Lub w tym innym spokoju...
*
W
pierwszej chwili było jeszcze ciemno, ale czułam, że się
przebudzałam. Otwarłam oczy, pode mną czułam zimno, to było
dziwne. W mojej głowie wibrowało, kręciło się wszystko w kółku.
Ruszyłam ręką, nie wiem czy prawą czy lewą, tą którą
widziałam. Tą z blizną. Ach, lewą. No tak. Nabrałam powietrza do
płuc i wyprostowałam się, tak jak zawsze gdy wstawałam z łóżka.
Szybko, bo nie mogłam sobie przypomnieć kiedy zasnęłam, a kiedy
poszłam spać. Już miałam wstać, dziwiąc się, jak znalazłam
się na posadce, gdy coś mnie powstrzymało.
-
No proszę. Przebudziła się. A Agnes tak panikowała...- usłyszałam
neutralny, bezuczuciowy głos. Znów za szybko poruszyłam głową,
ale zaskoczył mnie akurat ten głos.
-
Malfoy? Co ty tu robisz?- zapytałam zdziwiona. Przez chwilę patrzył
się na mnie tymi swoimi kamiennymi oczyma, by zaraz je odwrócić.
Był pobity. Lewe oko zapuchło. Teraz powoli zaczęło do mnie
docierać. Zaczęłam sobie przypominać.
-
Ach.- westchnęłam tylko. Nagle było mi strasznie głupio,
najwidoczniej leżałam tutaj na tej posadce już jakąś chwilę, a
nade mną przez cały ten czas stał Malfoy. W tym momencie
usłyszałam kroki dochodzące ze schodów nie daleko nas.
-
Niech się pani pospieszy, bardzo proszę.- mówił wysoki głos,
który brzmiał mi dosyć znajomo. Agnes. Chciałam wstać, żeby
pokazać, iż już wszystko ze mną w porządku, jednak nie zdążyłam
w czas, tylko z małym opóźnieniem. Na korytarzu pojawiła się
Agnes z czerwonymi policzkami i paniką w oczach. Zaraz za nią
spieszyła się Poppy, nasza szkolna pielęgniarka. Agnes zobaczyła
mnie stojącą i z głośnym radosnym westchnięciem rzuciła mi się
na szyję. Tyle siły jeszcze nie miałam, w skutek czego się
zachwiałam. Za mną usłyszałam lekki śmiech.
-
Agnes ty ją z powrotem powalisz na tą ziemię.- powiedział
Malfoy.
-
Ach. Dobrze, że nic ci nie jest, kochana.- wyszeptała pełna
przejęcia, by po chwili mnie puścić. Byłam zaskoczono,
jednocześnie jednak poczułam słodkie ciepło w moim sercu. Agnes
naprawdę byłą wyjątkową osobą. Nie była sztuczna, nie udawała,
po prostu pokazywała swoje uczucia, była w pełni sobą i dobrze
się z tym czuła.
-
No, no już. Słyszałam że zemdlałaś? Dobrze, że się już
obudziłaś, ale pewnie nadal jesteś osłabiona. Pójdziesz ze mną.A
co do ciebie..- odezwała się Poppy dosadnie, jej nie można było
się sprzeciwić, więc kiwnęłam tylko głową. Wtem starsza już
kobieta podeszła do Malfoy'a krytycznie spojrzała na jego pobitą
twarz, zamlaskała i burknęła coś pod nosem.
-
Tobą zajmiemy się również na skrzydle. Trzeba będzie maści
ziołowej i soku z korzenia ziela Andromedy.- powiedziała w końcu
nie patrząc się na niego i ruszając na przód, tym razem biorąc
drogę, którą na samym początku już zaproponowałam. Agnes stała
w miejscu nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Poppy jednak w tym
momencie sobie o niej przypomniała.
-Ty
możesz już wrócić na lekcję. - dodała zwięźle i odwróciła
się, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź.
-
Ale, ale.... ehm, ja nie wiem gdzie...- wymamrotała Agnes. Już
chciałam jej odpowiedzieć, ale znów nie byłam pierwsza.
-
Tylko nie karz mi rysować kolejnej karty. - burknął Malfoy.
-
A niby skąd ma wiedzieć, gdzie iść? Jest tu pierwszy
dzień!- Zdenerwowałam się.
-
Agnes!!!- zawołał ktoś z końca korytarza. Odwróciłam się i
zobaczyłam chłopaka, zbliżającego się w naszym kierunku.
Popatrzyłam się na Agnes, która ze zdziwienia wytrzeszczyła oczy.
-
Oli?- zapytała.Chłopak już do nas dotarł, znałam jego twarz z
widzenia.
-
Tak. No mówiłem, że nie dam ci się zgubić.- powiedział
zabawnie, kontem oka jednak patrząc na Malfoy'a.
-
Proszę państwa, gdzie wy się podziewacie!? Szybko, już za mną
iść, proszę. Żadnych pogaduszek na korytarzu. A pan skąd się
tutaj wziął! Zmykać na lekcje! Raz, dwa!- oburzyła się Poppy,
klaskając w ręce.
Jeszcze
raz spojrzałam w kierunku Agnes, uśmiechnęłam się niepewnie i
ruszyłam za pielęgniarką, próbując nie zwracać zbytnio uwagi na
chłopaka koło mnie. Szliśmy w ciszy. O dziwo, Malfoy nie dręczył
mnie głupimi komentarzami, może dlatego, iż szła z nami Poppy.
Jeden raz odważyłam się krótko spojrzeć w jego twarz.Jak zwykle
nie ukazywała uczuć, wszystko kryło się za tymi zimnymi oczami.
Czułam się lepiej, dlatego też mój rozum zaczął zadręczać
mnie pytaniami. Myślałam o tym co stało się przed klasą, o tym
jak zachował się Ron. A także o tym, jak bardzo mnie zdziwiło
zachowanie Malfoy'a. Poza tym, teraz już nie mogłam odkładać
tego pytania na później. Nie mogłam spychać go na bok: Co się
dzieje ze mną w ostatnim czasie? Czemu widzę w nagłych momentach,
to co widzę? Co to były za sceny? Wtedy wydawało mi się, iż
Malfoy zobaczył to samo co ja. Ale jak na merlina jest to możliwe?
Na pewno sobie coś uroiłam. Na pewno. Jakże inaczej?
-
Granger nie padaj mi tutaj znowu.- usłyszałam koło mnie.
-
Co?- obruszyłam się. Wyrwał mnie z zamyśleń. Kompletnie nie
wiedziałam co miał na myśli. Przewrócił oczyma i wbił wzrok w
dal.
-
Jesteś blada jak ściana. Nawet gorzej. - stwierdził i schował
jedną rękę do kieszeni. Drugą tarł sobie delikatnie oko, jakby
sprawdzał jego stan.
-
Dziękuje bardzo.- prychnęłam. Może nie była to najmądrzejsza
odpowiedź, ale co innego miałam mu odpowiedzieć? Nie mogłam
przecież tak wprost zadać mu tego pytania, które przed chwilą
przeszło mi przez myśl. Nie w prost przynajmniej.
-
Ty też byłeś blady, wtedy pod ścianą. - powiedziałam, starając
się na obojętny ton. Krótko panowała cisza.
-
Ja ogólnie zawsze jestem blady. Taką mam cerę.- odparł jak by
tłumaczył to upośledzonej osobie.
-
Wiesz, że nie o to mi chodzi. Wtedy kiedy wszyscy bili brawa. Coś
się wtedy z tobą stało. - stwierdziłam, idąc na całego. Co
będzie to będzie. Nie zależało mi na niczym. Skoro już się
nienawidziliśmy, nie miałam co się powstrzymywać. Gorzej być nie
mogło. A przecież tak bardzo chciałam wiedzieć. Malfoy obok mnie
zesztywniał. Wiem, że nie powinnam mu teraz patrzeć w twarz, ale
zrobiłam to automatycznie, bo nic nie odpowiedział. Zobaczyłam
napięte mięśnie i ostre spojrzenie.
-
Ze mną też.- dodałam, ciszej. Nie wiem czemu to powiedziałam, tak
jakoś wyszło. Samo. Malfoy ze zdziwieniem popatrzył się na mnie,
mniej więcej tak jak bym w tym momencie spadła z księżyca.
Wystarczyła mi sekunda, żeby to ocenić. Po raz pierwszy nie udało
mu się ukryć wszystkiego. Przez sekundę zobaczyłam poirytowanie.
-
Nie wiem o czym mówisz, Granger- wysyczał po długim czasie. Przez
resztę drogi nie odezwaliśmy się już do siebie ani jednym słowem.
Tak może nawet było lepiej.
*
-
Nie jesteś głodna?- usłyszałam pytanie Olivera obok mnie. Była
pora obiadu, pierwsze lekcje mieliśmy już za sobą. Ja jednak
beznamiętnie grzebałam widelcem w mojej sałacie z krewetkami. Nie,
nie byłam głodna. Martwiłam się. Hermiony do tej pory nigdzie nie
mogłam zobaczyć, tak samo jak i i mojego brata. Przecież mieli iść
tylko do pielęgniarki i po godzinie, czy coś około tego, wrócić!
Potrząsnęłam głową. Zamiast przejmować się jedzeniem lub
udzielać odpowiedzi mojemu nowemu koledze, po prostu gapiłam się w
wejście Wielkiej Sali. Muszą zaraz przyjść! Wszędzie
było słychać głośne rozmowy, śmiechy i stukot łyżek, widelców
i noży. Jeszcze raz popatrzyłam się na stół Gryfonów, mając
nadzieję, że po prostu nie przyjrzałam się zbyt dokładnie.
Jednak rozpoznałam tylko poirytowaną twarz Rona, który również
patrzył się jak zahipnotyzowany na drugi koniec sali, na jego
talerzu nawet nie było widać jedzenia. To było dziwne. Czyli też
nie widział Hermiony do tej pory. Ginny która siedziała dwa metry
najwidoczniej nic nie wiedziała, ponieważ beztrosko rozmawiała z
dwoma dziewczynami. Dlaczego Ron nie powiedział swojej siostrze?
Przecież one się przyjaźnią...
Po
następnych długich minutach wszyscy powoli zaczęli się zbierać,
każdy kończył już swój deser i dopijał sok z dyni. Oliver już
dawno przestał próbować się czegoś ode mnie dowiedzieć. A
ja nadal siedziałam jak sparaliżowana, zastanawiając się co
takiego mogło się stać. Gdy zobaczyłam jak Ron powoli podnosi się
z miejsca, szybko zrobiłam to samo. Ani razu nie odwracając się do
Olivera, popędziłam w stronę rudego chłopaka, ignorując za mną
krzyk.
-
Ej, Agnes. Gdzie idziesz? Mamy historię za chwilę!-
-
W nosie mam historie, jak nie wiem co się dzieję z moim
rodzeństwem.- wyszeptałam zdenerwowana pod nosem. W holu wreszcie
udało mi się dogonić Rona. No powiedzmy, że mi się udało...
-
Ron!- krzyknęłam, widząc jak chłopak szybko pokonuję schody,
powoli znikając w tłumie. Tym razem rzuciłam się w pogoń.
Przeciskałam się nie miłosiernie, aż znów uchwyciłam go
wzrokiem. A raczej jego nogawkę. Chcąc biegnąc szybciej potknęłam
się i przewróciłam.
-
Merrrrde!- wykrzywiłam usta, właśnie stuknęłam sobie nogę
o marmur. Dlaczego dzisiaj musiałam mieć takiego pecha? Szybko się
pozbierałam i chciałam gnać dalej, nawet gdy nie miało to żadnego
sensu, bo już kompletnie straciłam go z oczu, jednak za mną
usłyszałam głos.
-
Agnes? Coś się stało?- Spojrzałam na dziewczynę z rudymi
włosami. Ginny. Odetchnęłam i prawie się nie rozpłakałam...
tego wszystkiego było już po prostu za dużo.
-
Ach. Tak. Stało się. Właśnie goniłam za Ronem, bo...no pewnie
nie powiedział ci, co się dzisiaj wydarzyło prawda?- zapytałam,
przytrzymując się barierki. Stopa nadal mnie bolała. Ginny
zdziwiona tylko pokręciła głową, jej oczy przed chwilą
kompletnie nie wyrażały żadnego uczucia, ale teraz... powoli
zaczęła zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak.
-
Nieee. A co się wydarzyło...?- zapytała ostrożnie ze zmarszczonym
czołem. Westchnęłam, po czym odgarnęłam włosy.
-
Ja dzisiaj zgubiłam się w szkole, przechodziłam przypadkowo koło
klasy nowego nauczyciela OPCM. Tak, jest moim ojcem i nie wiem czemu
pchał się do Hogwartu, to musisz już jego spytać, ale nie o to
chodzi. Wtedy Hermiona i Ron mieli tam lekcje. On mnie wysłał z
Hermioną i Malfoy'em do skrzydła szpitalnego, ponieważ Malfoy
został pobity, a Hermiona nie czuła się zbyt dobrze. No i
faktycznie...- mówiłam, gdy Ginny przerwała mi niedowierzającym
spojrzeniem.
-
Że co? Malfoy został pobity? Ale jak, przez kogo?
Nie wierzę..- mówiła w szoku, kręcąc co po chwila głową.
-
Jesteś pewna?- dodała. Przewróciłam oczyma.
-
Tak, jestem. Jak może zauważyłaś, Hermiony nie było teraz na
obiedzie, tak samo jak i Draco. Hermiona owszem zemdlała w drodze do
pielęgniarki, ale... później było jej już dobrze. Rozumiesz? Nie
wiem co się stało! Dlaczego jeszcze nie wrócili? A sama nie trafię
do skrzydła. Chciałam dogonić Rona, bo on przecież był wtedy z
nią. Na pewno też się martwi, ale nie rozumiem, dlaczego sam nie
pójdzie do skrzydła!- panikowałam już do reszty. Ginny wyglądała
na zmartwioną, ale nie tak poruszoną i roztrzepaną jak ja.
-
Spokojnie. Nie możemy teraz panikować.Po prostu pójdziemy teraz
tam i wszystko się wyjaśni.- powiedziała siląc się na spokojny
ton, po czym spojrzała na zegarek.
-
Mamy jeszcze kwadrans do następnej lekcji, wyrobimy się. - W
odpowiedzi kiwnęłam tylko głową. Ginny ruszyła schodami w dół,
a ja poszłam w ślad za nią.
-
Co do tego, że nigdzie sama nie trafisz, może poprosisz swojego
nauczyciela domu, żeby dał ci jakąś mapę? Będzie ci łatwiej.-
dodała, kierując nas ku jasnemu korytarzowi.
-
Chyba masz rację.- zdołałam tylko powiedzieć.
-
A jak nie, to w bibliotece powinno się coś znaleźć.-
-
Jak ty możesz zachowywać taki święty spokój?- zapytałam w końcu
poirytowana. Czułam nadal jak moje serce dobitnie biło o moją
klatkę piersiową.
-
Znam naszą pielęgniarkę. Czasem z banalnych powodów przetrzymuję
pacjentów pół dnia, czasem nawet cały. Nie martwiła bym się
zbytnio.- odparła ruda spokojnie.
-
To w takim razie, dlaczego ze mną tam idziesz?-
-
Przecież inaczej cię nie uspokoję, prawa? A poza tym... chciałabym
naprawdę na własne oczy zobaczyć pobitą fretkę.- dodała już
ciszej.
-
Eh, jaką fretkę?- Ginny lekko się zaśmiała. Wczoraj jeszcze
wyglądała na tak zamkniętą w sobie, w sumie nadal na taką
wyglądała, ale dobrze było wiedzieć, iż umie się jeszcze
śmiać.
-
Malfoy'a, jakoś do tej pory jest mi trudno w to uwierzyć.Tędy i za
chwilę będziemy na miejscu.- powiedziała i skręciła w lewo.
-
Aha. - zdołałam tylko powiedzieć, tak bardzo się denerwowałam.
Po
długich minutach wreszcie doszliśmy do skrzydła. Przyspieszyłam
kroku, aż dotarłam do wejścia. Szybko przeszukałam wzrokiem całą
salę. Zatrzymałam się przy ostatnim łóżku, gdzie ktoś
strasznie się wiercił i wydawał z siebie nie zrozumiałe dźwięki.
Nie mogłam jednak dostrzec o kogo chodziło, ponieważ stały nad
nią trzy osoby. Nikt mnie nie zauważył. Nie miałam pojęcia gdzie
podziała się Ginny, ale nie było to teraz ważne. Przede mną
stała Hermiona, cała blada na twarzy i sparaliżowana. Stała
blisko ściany i patrzyła się przerażonym i zszokowanym wzrokiem
na osobę wiercącą się na łóżku. Pielęgniarka próbowała
uspokoić tą osobę, ale nic poza tym. Czułam jak pokrywam się
zimnym potem. Chciałam coś powiedzieć, zapytać się... co się do
cholery stało, ale nie mogłam nawet otworzyć ust. Usłyszałam
kolejny przeraźliwy krzyk. W tym momencie stały się dwie rzeczy.
Po pierwsze zrozumiałam, kto leży na tym łóżku. A po drugie,
moja siostra mnie zauważyła. Z jej oczu wydobywał się bezgłośny
krzyk. Krzyk przerażenia. Trzecią osobą była dyrektorka we
własnej osobie. Z mojego podenerwowania dzisiaj na obiedzie
kompletnie nie zauważyłam, iż zabrakło jej przy stole
nauczycielskim. Po raz kolejny chciałam wydusić z siebie jakieś
słowo,ale ktoś mnie uprzedził.
-
Co tu się dzieję?- usłyszałam czysty głos Ginny gdzieś
niedaleko mnie. Hermiona wymsknęła się z zakamarku gdzie stała,
trzymając prawą rękę na ustach. Bez zastanowienia wzięła mnie w
ramiona, co mnie zdziwiło ale i też w pewnym sensie uratowało
przed rozpadnięciem na milion kawałeczków. Czułam ciepło jej
ciała i jej zapach, czułam jak mocno mnie ściskała ... i było by
to naprawdę piękne uczucie, ale wiedziałam również, że ten
uścisk coś oznacza. Oznacza, że stało się coś bardzo złego. A
to dotyczyło mojego brata. Draco. No i mnie, ze względu że byłam
jego siostrą. W jej ramionach zaczęłam płakać. Nie wiedziałam
jeszcze żadnych szczegółów, ale czułam w jakim stanie mniej
więcej jest Draco. Czułam to w jej napięciu i widziałam przecież
wcześniej w jej oczach. Byłam na skraju paniki. Dlatego też
zmusiłam się do zadania pytania. Szczegóły i rozmowa pomagały
zachowywać spokój. Taki uścisk tylko wszystko pogarszał. Szybko
więc odsunęłam się od Hermiony, wzięłam ją za ręce i
uścisnęłam je, równocześnie patrząc w jej zaczerwienione oczy.
-
Powiedz mi, co się stało. Na Merlina, przecież był tylko pobity!-
wypowiedziałam bezgłośnym głosem, czując jak coś zaciska mnie w
gardle. Spróbowałam odchrząknąć, ale nic to nie dało. Hermiona
jeszcze raz popatrzyła się za siebie, patrząc na już bardziej
spokojnego Draco. To jednak jeszcze nic nie oznaczało. W ogóle nic.
A może tak.
-
O, nie.- usłyszałam i po chwile zostałam pociągnięta w stronę
łóżka, gdzie leżał mój brat. Zdziwiło mnie gdy pielęgniarka
odstąpiła miejsca, a dyrektorka odsunęła się parę kroków do
tyłu.
-
Nic już nie da się zrobić. Próbowałam na początku przytrzymać
go przy przytomności, ale się nie dało. Teraz jest bardzo ważne,
aby ktoś mu coś powiedział, dopóki jeszcze jest w stanie słyszeć.
- usłyszałam pielęgniarkę. Nie zrozumiałam ani jednego słowa,
spojrzałam więc na Hermionę. Ta tylko przekręciła oczyma, nie
wiedząc od czego zacząć.
-
Sok z korzenia ziela Andromedy. Poppy na chwilę zostawiła go na
szafce, aby zająć się mną... Malfoy pomyślał, iż szybciej
wszystko się zagoi jak weźmie go więcej....- nie musiała
mówić dalej. Akurat tak się składało, że uważałam na
dzisiejszej lekcji eliksirów. Nie było czasu na dalsze
zastanowienia. Mój brat własnie popadał w śpiączkę, jednak
mogłam mu jeszcze coś powiedzieć. Coś, co sprawi, że się
jeszcze obudzi. Spojrzałam na jego bladą, w tym momencie bardzo
delikatną twarz, na jego różowe usta i pomierzwione blond włosy.
Na czole ujrzałam zmarszczkę. Jego twarz nie była spokojna.
Wyglądała jak u człowieka, który śni bardzo zły sen i nie może
się wybudzić.
-
Będzie przeżywał wszystkie najgorsze wspomnienia z jego życia,
prawda?- wyszeptałam bezsilnie, odgarniając kosmyk jego włosów. W
sali pachniało ziołami, czystym powietrzem i lekarstwami. Słońce
właśnie podświetlało kolorowe witraże w oknach nad nami, przez
ta płytkach można było zobaczyć różne refleksy. Różowe,
żółte, niebieskie plamy migoczące wesoło. Chciałam krzyknąć:
Co się tak weselicie? Ale przecież było by to głupie. To tylko
światło. Spojrzałam na Hermionę.
-
Tak. Wszystkie. Aż do końca.- powiedziała, w jej oczach iskrzyło
się coś złowrogiego. Wystraszyłam się. Zapomniałam całkiem, że
przecież oni nie byli przyjaciółmi. Malfoy przez cały ten czas
który razem spędzili w tej szkole przezywał i upokarzał ją.
Nagle Hermiona wstała.
-
Gdzie idziesz? - zapytałam, nie oczekując odpowiedzi.
-
Idę pogadać z moim chłopakiem. O tym... czego nigdy nie powinien
zrobić.- powiedziała zdenerwowana. to do reszty już mnie zdziwiło.
-
Chcesz go za to obwinić?-
-
Ron nigdy nie powinien go pobić. Tak nie zachowuję się Gryfon. Tak
nie zachowuję się człowiek na poziomie. Myślę, że Malfoy
i tak już dawno dostał za swoje. Nie wyobrażam sobie być teraz na
jego miejscu. Kto z nas chcę przeżyć wojnę jeszcze raz?- Na
to nie potrafiłam odpowiedzieć. Nigdy nie walczyłam, przez cały
ten czas mniej czy więcej byłam bezpieczna. Nie widziałam jak giną
przede mną przyjaciele, nie widziałam na własne oczy bitwy.
Jeszcze raz spojrzałam na Draco.
-
Hermiona... powiedz, że mu to wybaczasz. Jeszcze prawdopodobnie cię
słyszy. A poza tym... ach, nie ważne.- chciałam powiedzieć, że
przecież Draco sam sobie zawinił, ale przecież nie mogłam. Nie
jak była jeszcze szansa, że słyszy.
-
Ja...ja tak nie mogę. Nie na zawołanie. Nie dam rady.- usłyszałam,
po czym jej kroki oddaliły się pospiesznie. Westchnęłam. Za mną
dyrektora szeptała przejęcie z pielęgniarką. Byłam pewna, że co
po chwile rzucały mi spojrzenia. Draco wyglądał jak niewolnik,
opętany przez przeszłość. Musiał to przejść i się wybudzić.
Innej opcji nie było. Ujęłam jego zaciśniętą dłoń i
pogłaskałam. Nachyliłam do jego ucha,w głowie szukając
odpowiednich słów. Ale nie było ich. Tylko pustka, szok,
bezradność. Niedowierzanie. mimo tego zmusiłam się.
-
Draco, pamiętaj... nie jesteś sam. Przeżyłeś to już raz,
przeżyjesz i drugi. Wiem o tym. Czekam na ciebie.- to wszystko na co
było mnie stać, ale czułam, że nie było to wystarczająco. To
nie byłam ja. On znał mnie z całkiem innej strony. Przygryzłam
wargę i przypomniałam sobie nasze rozmowy. Przypomniałam sobie jak
te dwa razy wślizgnęłam się do jego umysłu! Tak, to było to!
Cała podekscytowana tym nowym pomysłem, nie byłam jednak w stanie
się skoncentrować. To zawsze działo się bez mojego
"chcenia". Agnes, myśl. Myśl.
Nie,
to nie miało sensu. Z frustracji parsknęłam i spojrzałam na jego
twarz.
-
Masz się do cholery jasnej obudzić, inaczej.... inaczej nie wiem co
zrobię, ale na pewno coś wymyśle! Nie umiem ci teraz powiedzieć
tego tak... żebyś na stówkę usłyszał, ale nie ważne. Nie myśl
o tym co się tam dzieję. Nie patrz na to. Ale... obudź się. Obudź
się.- mówiłam w kółko jak mantrę, głaskając jego pięść,
nawet nie zauważając kiedy dyrektorka i pielęgniarka wyszły z
sali, aby omówić pewne ważne sprawy. Dopiero po godzinie
oglądnęłam się do tyłu i stwierdziłam, iż nikogo nie było na
skrzydle.
*
-
Nie przenosimy go do Św. Munga? - zapytała zdziwiona Poppy
dyrektorkę szkoły, która z zamyśleniem na twarzy patrzyła się w
stronę Agnes, siedzącą przy łóżku Draco Malfoy'a.
-
Nie, nie sądzę, aby to cokolwiek polepszyło. Przecież mówiłaś,
iż pan Malfoy popadł w stan halucynacji w skutek przedawkowania
soku leczniczego i że w tym zaistniałym stadium, nie ma żadnej
możliwości dobudzenia go?- mówiła zniecierpliwiona McGonagall.
-
Tak, dokładnie tak. -
-
No więc, po co go przenosić? Nie, pan Malfoy zostanie tutaj. Ma
siostrę, która się nim interesuję. W św. Mungu, nie miał by
nikogo. Poza tym... czy wiesz kto...?-
-
Kto mu dał w twarz? Nie, nic nie mówił. Panna Granger również
nie odezwała się ani słowem.- odpowiedziała zgodnie z prawdą
pielęgniarka. McGonagall zmarszczyła czoło i bezradnie objęła
się rękami w pasie.
-
Przyszli do ciebie kiedy dokładnie?- zadała następne pytanie.
-
Najpierw ta nowa uczennica przyleciała do mnie cała zziajana,
mówiąc iż muszę szybko za nią iść, ponieważ jej siostra
zemdlała. Bardzo mnie zdziwiło, jak zobaczyłam pannę Granger. W
końcu przecież one nie mogą być spokrewnione, czy nie? W każdym
bądź razie było to bardzo dziwne. Panna Granger obudziła się już
ze swojej nieprzytomności, ale i tak chciałam ją zatrzymać i
podać coś na wzmocnienie...- rozproszyła się kobieta.
-Poppy,
pytałam o konkretny czas.- przypomniała jej dyrektorka, lekko
zniecierpliwiona. Że coś takiego musiało się wydarzyć
już w pierwszy dzień nowego roku szkolnego!- myślała.
-
Ach tak, tak. Myślę, że... jakoś około drugiej godziny
lekcyjnej. Tak.- powiedziała i przytaknęła głową. McGonagall nie
pamiętała wszystkich planów lekcji, ale mogła to od razu
sprawdzić, gdy będzie już u siebie w gabinecie. Czuła się
strasznie zmęczona i to, co stało się z Draco Malfoy'em po prostu
dało jej tego dnia resztę. Na dodatek musiała pamiętać o
przepowiedni i o Krystianie i Agnes. Nie zapominając już o
wszystkich innych regularnych obowiązkach szkolnych. Bała się, że
nie będzie w stanie sobie z tym poradzić. Że zawiedzie swojego
poprzednika, a także swoich uczniów. Mimo wszystkich tych myśli,
nie była skora od razu się poddać. Cóż, taka już była i zawsze
pozostanie. Ostra, zacięta ,dążąca do celu... a pomimo, że
czasem nie było tego widać, miała bardzo dobre i współczujące
serce.
-
Dziękuje ci, Poppy. Jak długo trwa taki stan? -zapytała, siląc
się na pewność siebie. W tym momencie czuła się dosyć słaba i
bezradna. Mina Poppy była nieodgadnięta, jej oczy spojrzały na
dyrektorkę w taki sposób, jak magomedycy mają w zwyczaju, gdy
muszą komuś powiedzieć nie przyjemną prawdę o stanie danego
pacjenta.
-
Do tygodnia. Ale jest możliwość, że po ustaniu halucynacji,
nastąpi śpiączka. To zależy jak bardzo poruszy go to, co zobaczy
i poczuję. W pewnym sensie będzie toczył walkę z samym sobą. Nie
jestem w stanie powiedzieć, jaki będzie tego rezultat. -
odpowiedziała bardzo konkretnie pielęgniarka. Jednak po chwili
ciszy, wydała z siebie jęk i złapała za głowę.
-
Co ja zrobiłam! Dlaczego zostawiłam ten głupi sok na tej szafce!
Mogłam go ostrzec, nie wiem... cokolwiek. Przyszedł do mnie z
pobitą twarzą, a teraz...Och, nie wiem jak mam sobie to
przebaczyć.- mówiła wysokim głosem starsza kobieta. McGonagall
nigdy nie posiadała daru do pocieszania ludzi, czuła się zawsze
nieswojo w takich sytuacjach, ale starała się jak mogła. Trochę
nieporadnie, jednak całkiem delikatnie wzięła swoją przyjaciółkę
w ramiona i poklepała ją po plecach. Powoli dochodziła do siebie
i wkrótce wzięła się już w garść.
-
Nie sądziłam, że będzie mi tak zależeć. Wiesz... przecież on
był... jednak śmierciożercą. Ale... to też człowiek i myślę,
iż każdy powinien dostać drugą szansę. Nie chciałam, żeby...
do czegoś takiego doszło. Naprawdę.- mówiła. McGonagall
potrzebowała chwilkę aby zrozumieć, co koleżanka ma na myśli.
-Poppy,
czy ja cię o cokolwiek oskarżyłam? To był głupi wypadek, nikt
nie będzie cię za to obwiniał. Co się stało, tego nie
można już odwrócić. Trzeba przez to przejść, a nie
bezpodstawnie się obwiniać. Mam jeszcze jedno pytanie: Czy
wiadomo, czy osoba która znajduję się w takim stanie ... jest
zdolna słyszeć lub czuć kogoś, kto nad nią czuwa?- Poppy z bladą
twarzą zamyśliła się na chwilę, widać było, iż jest jej
ciężko się skoncentrować.
-
Nie można tego powiedzieć z pewnością. U każdego jest inaczej.
Myślę jednak, że jest to możliwe... jeżeli w grę wchodzą mocne
uczucia, które mają siłę przełamać bariery świata halucynacji.
- odpowiedziała Poppy. McGonagall nie wiedziała co na to
odpowiedzieć, podziękowała więc swojej przyjaciółce, która
krótko po tym wróciła do swojego skromnego gabinetu przy skrzydle
szpitalnym. Dyrektorka widząc blondynkę nadal siedzącą przy jej
bracie, postanowiła zamienić z nią kilka zdań i przypomnieć jej
o zebraniu w Wielkiej Sali za nie całe półtorej godziny.
*
Na
początku słyszałem jeszcze głosy, rozpoznawałem je. Później
było mi już coraz trudniej. Czułem... no właśnie powoli
przestawałem czuć siebie. Jak bym został powoli pozbawiony
czucia: nie czułem moich nóg, rąk... ciała. Działo się to
stopniowa, jak by jakaś trucizna płynęła moimi żyłami, powoli
docierając do każdego zakamarka. Straszne uczucie, jeżeli w ogóle
można było nazwać to jakimś uczuciem. Walczyłem,
starałem na przekór czuć. Próbowałem się
ruszać, nie pozwolić aby to coś mną zawładnęło. Na próżno.
Nie ważne jak mocno kopałem i wymachiwałem moimi kończynami, nie
dało się temu zapobiec. W końcu musiałem się uspokoić. Byłem
przybity i niezdolny się poruszyć. Byłem zapieczętowany w moim
własnym ciele, tak jak w tych snach w których nie jest się w
stanie oddychać i poruszać. Nie jest się w stanie znaleźć czucia
w swoim własnym ciele. Tak, ale dużo gorzej. Byłem świadomy,
czułem jak ktoś mnie dotyka, ale ... o cóż, można by porównać
to do tego, iż wiedziałem, że ktoś mnie dotyka, ale ja nie czuję
tego dotyku. Słyszałem kogoś. Najpierw bardzo delikatnie, ale nie
mogłam się już dużej utrzymywać na powierzchni. Ciemność,
jasność... cokolwiek to było, wciągała mnie, traciłem ten
ostatni kontakt ze światem jaki jeszcze miałem. Nie byłem w stanie
się skoncentrować na tych słowach. Więc... leciałem w dół, a
może ... do góry? Gdzieś. Głębiej. Aż nagle usłyszałem
jeszcze coś i momentalnie rozpoznałem. Agnes. Agnes. Co
ona tutaj robiła? Dlaczego mówiła, krzyczała? Dlaczego brzmiało
to tak, jak bym był dla niej ważny? Nie, coś musiało mi się
pomylić. Chciałem jej odpowiedzieć, odpyskować. Wariatko,
nie potrzebujesz mnie. A ja ciebie. Weź idź. Francuzeczka odkryła
w sobie miłosierdzie dla braciszka. Ha ha. Nie wygłupiaj się.
Zostaw mnie w spokoju. Problem był w tym, ja w cale nie
chciałem żeby mnie zostawiła w spokoju i żeby sobie poszła. Tak
bardzo potrzebowałem jej, jej głosu... aby nie zostać wciągnięty
do tej dziury, która ssała i ssała. Czekałam na coś jeszcze, ale
już nic nie było. Cisza. Jeżeli nie ma żadnego odgłosu, naprawdę
brak czegokolwiek, czy możemy wtedy powiedzieć, że to jest cisza?
To określenie kompletnie mi tu nie pasowało.
Nagle
z ciemności zaczęły wyłaniać się kształty i zarysy, najpierw
bardzo powoli i stopniowo. Rozjaśnienie tu, kontrast tam... Ale czy
czas grał tutaj rolę? Nie,bo nagle wszystko było wiadome. To
co zobaczyłem... zdziwiło mnie. Bardzo. Stałem w ogrodzie, pod
murem przy ławce, gdzie zawsze lubiłem przebywać jak byłem małym
dzieckiem. Teraz... też siedziało tam dziecko. Miało jasne, prawie
białe włosy i bawiło się jakimiś kamykami. Nagle ktoś zawołał.
Teraz zrozumiałem, to byłem ja. Ja. A to wspomnienia. Czy to nie
było dziwne? To tak jak w myślodsiewni. Ale przecież... nie byłem
w myślodsiewni. A to zaczęło się bardzo nie przyjemnie. Jaka była
różnica? Rozglądnąłem się, ale na razie... wszystko było w
porządku. Odzyskałem nawet czucie. Tak jakby.
-
Draco! Draco! Twoja mama kazała mi cię poszukać!- rozniósł się
cichy, a jednak wysoki głos małej dziewczynki, która wyłoniła
się zza różanego krzaka. Nie! Nie! Nie!- chciałem
krzyczeć, naprawdę! Ale nie mogłem. Nie miałem głosu. Chciałem
się rozpłakać, ale też nie mogłem. Zamknąłem oczy, żeby nie
musieć na to patrzeć... ale nie dało się. Z zamkniętymi
widziałem to samo co z otwartymi. Tak, to była ta różnica. Nie
mogłem od tego uciec. Musiałem to widzieć. Cokolwiek bym nie
zrobił... widziałem to, słyszałem i czułem. Byłem uwięziony.
Byłem głuchy. Nic nie funkcjonowało. Byłem zmuszony go
oglądnięcia tego.
-
Już idę.- powiedziałem ja i zeskoczyłem z ławki. Dziewczynka...
uśmiechnęła się smutno i złapała mnie za rękę. To
ona. Tak długo... próbowałem o niej zapomnieć. Z
przypomnieniem poczułem także niesamowity ból. Czułem jak
wszystkie moje zabezpieczenia... się łamią. Powoli, ale jednak.
Już samo to, że ją zobaczyłem... Nie chciałem za nimi iść i
nie poszedłem. Ale oczywiście, tak się nie dało. Ja nie musiałem
iść, ja w ogóle nie miałem tego wyboru. Po prostu byłem tam, z
nimi... Nie chcąc. Jakaś siła sama z siebie mną poruszała. To
wkurzało. Bardzo.
-
Draco...?- zapytała Jenna.
-
Hm?-
-
Czy nauczysz mnie tych sztuczek, które pokazywałeś?-
-
Ty nigdy nie będziesz ich umieć. Nie jesteś tym kim ja jestem-
odpowiedziałem ja, już wtedy bardzo pewny siebie.
Patrząc
na to przymusowo, czułem każde jej uczucie. Tak, nie moje. Jej.
Była smutna, tak bardzo chciała umieć to co ja..., tak bardzo mnie
za to podziwiała. Lubiła mnie. Była rozczarowana moją odpowiedzią
i zła. Dlaczego czułem uczucia kogoś innego?
-
A kim ty jesteś? Dlaczego ja nie jestem jak ty?-
-
Bo jesteś mugolem. Mój ojciec nazywa takie jak ty... szlamami.-
powiedziałem. Pamiętam co wtedy we mnie się działo. Wtedy ojciec
zaczynał mnie przyuczać. Kim jestem i kim są mugole. Jaką mają
wartość. Jenna była dzieckiem przygarniętym przez czarodziejską
rodzinę. Przyjaciółka mojej mamy zlitowała się nad nią, gdy...
jej mugolski kochanek zginął w jakimś wypadku. Jej mąż nie
wiedział o tym, chociaż podejrzewał swoje. Astrid znała moją
matkę od dzieciństwa, jednak rok po przyjęciu Jenny pod swój dach
zachorowała i nikt nie mógł jej już pomóc. Jej ostatnią wolą
było, żeby Jenna mogła zostać w jej rodzinie do pełnoletności.
Oczywiście, było to niemożliwe. Jej mąż nie miał zamiaru
trzymać pod swoich dachem Jenny tak długo, zwłaszcza, iż nawet
jak by chciał, nie mógł by jej wykształcić i pomóc. Nie
posiadała magicznych zdolności. A Charles, mąż Astrid... nie znał
się na mugolskim świecie. Pomimo zdrady jego małżonki, bardzo ją
kochał... dlatego postanowił zatrzymać dziewczynkę jeszcze przez
dwa lata i znaleźć jej jakiś dobry dom. Mój ojciec gardził jego
dobrodusznością, którą nazywał "słabością",
wielokrotnie mówił mu, aby po prostu oddać dziewczynkę na pastwę
losu do jakiegoś domu dziecka i mieć ją z głowy. Moja matka
jednak po tajemnie zapraszała Jennę do nas, kiedy ojca nie było w
domu. Jako małe dziecko nie miałem zbytnio towarzyszy do zabaw,
oprócz Nott'a, który od czasu do czasu przyjeżdżał do nas. Jenna
była dla mnie dziwna, ale wtedy potajemnie cieszyłem się z każdego
towarzystwa. Tak się polubiliśmy. Prawie. Nie wiem jak ona mogła,
skoro byłem do niej taki... chamski, co zawdzięczam mojemu ojcu.
-
Ale ja jestem Jenna. Nie ... szlama. A ty jesteś Draco. -
powiedziała. Poczułem jej delikatną, dzieciną pewność siebie i
nadzieję. Doszliśmy już do domu i weszliśmy do środka. Moja mama
wybiegła i zaczęłam wymachiwać rękami, abyśmy wyszli, ale było
już za późno. Mój ojciec właśnie schodził po schodach i gdy
zobaczył Jennę jego mina stwardniała, przyspieszył kroku i po
chwili już był na dole.
-
Narcyza... jak możesz? To dziecko jest nic nie warte i nie ma prawa
znajdować się w tym miejscu.-
-
Lucjuszu....- zaczęła moja matka. Czułem wszystko. Każdy
ich uczucie, ale najbardziej... to co czuła Jenna. Nie rozumiała
tego wszystkiego, zaczynała się bać. Była niepewna.
-
Nie! Koniec z tym! Draco, zabraniam ci jakiegokolwiek kontaktu z nią!
Z tym czymś!- krzyczał na mnie ojciec. Był zły, ale w środku...
było coś jeszcze. Jakieś obawy. W tym momencie na policzkach Jenny
pojawiły się łzy.
-
Draco... dlaczego twój tata jest taki zły?- zapytała między
płaczem Jenna. Pamiętam, że jako małe dziecko byłem bardzo
poirytowany w tej sytuacji. Chciałem, aby ojciec był ze mnie dumny,
jednocześnie nie wiedząc z tego powodu jak zachować się przed
Jenną
-
Jest zły, bo... nie mogę z tobą być. Nie mogę się z tobą
bawić. Mówiłem ci, nie jesteś tym kim ja jestem.- powiedziałem w
końcu. Widziałem jednak, że mój ojciec nie zwracał na mnie
uwagi, a ja tak bardzo tego potrzebowałem.
-
Nigdy nie będziesz. Nie chcę się z tobą przyjaźnić. Jesteś
nikim.- dołożyłem. Teraz poczułem jej niedowierzanie, a
potem ból. Ból który był straszny. Zaczął mnie przeżerać.
Teraz. Jak mogłem? Gdybym wiedział, że mój ojciec kiedyś
wyląduję w celi w Azkabanie, gdybym wiedział, że nie będę miał
go za co podziwiać... ale kto to mógł wiedzieć. Cholera! Nie
mogłem przestać czuć. Jej uczucia były we mnie, w moim sercu i
rozrywały mnie. Próbowałem się zamknąć... ale tutaj to nie
funkcjonowało. Tym razem ciemność zaczęła wszystko pożerać...
scena zniknęła, ale uczucia zostały i gryzły mnie jak głodne
szczury i zostawiały otwarte rany.
*
-Hasło?-
odezwała się gruba dama. Nawet nie zauważyłam kiedy tak szybko
dotarłam do wejścia pokoju wspólnego.
-
Eh. Różowa różdżka.- powiedziałam i szybko weszłam do środka.
Przywitał mnie znajomy gwar, śmiechy i ... ciepło. W kominku palił
się ogień. Chociaż mieliśmy dopiero pierwszy dzień szkoły,
czyli początek września trzeba było już ogrzewać pokoje ze
względu na tak nieprzyjazną pogodę jaka panowała na zewnątrz.
Ale o czym ja tutaj rozmyślałam! To była chyba jedna z najmniej
ważnych rzeczy o jakich powinnam sobie teraz zaprzątać głowę!
Potrząsając zdenerwowanie głową zaczęłam mniej czy więcej
przedzierać się przez pokój wspólny, nie zwracając kompletnie
uwagi na nikogo, chociaż kątem oka spostrzegłam jak parę
pierwszoklasistów zaczęło pospiesznie upychać coś po
kieszeniach. Tak, byłam prefektem naczelnym, chociaż po całym tym
czasie, nie przywiązywałam do tego tak wielkiej wagi. Nie cieszyło
mnie to już tak, jak kiedyś. Traktowałam to po prostu jako
dodatkowy obowiązek, który będę starała się wykonywać jak
najlepiej tylko potrafię. Dzisiaj jednak był dopiero pierwszy dzień
szkoły, a ja na głowie miałam całkiem coś innego niż szkolne
gadżety pierwszoklasistów. Ujrzałam czuprynę mojej przyjaciółki
Ginny, zdenerwowanie chodzącą przy oknie wte i we wte. Wiedziałam,
że przyszła razem z Agnes do skrzydła szpitalnego, jednak poszła
od razu, zdając sobie sprawę, iż mało ją to dotyczyło. Teraz
mnie spostrzegła i przystanęła na miejscu, czekając aż będę w
stanie jej wszystko wyjaśnić. Jej oczy błyszczały żywo, choć
nie tak jak zwykle. Mimo wszystko cieszyłam się, iż zaczęła
powoli dochodzić do siebie po nie spodziewanym dla niej odjeździe
Harry'ego. Szczerze mówiąc, mi samej już zaczynało go tutaj
brakować.
-
Hermiona!- wykrzyknęła i rzuciła mi się na szyję.Uśmiechnęłam
się. Przed chwilą sama przytulałam siostrę Malfoy'a, zdając
sobie sprawę w jak krytycznym stanie się znajdował.
-
Ginny, wszystko w porządku. Znaczy, jeśli chodzi o mnie... -
powiedziałam i zmęczona opadłam na czerwony fotel, stojący przed
stolikiem, gdzie przez wszystkie te lata odrabialiśmy razem z
Harry'm i Ronem lekcje. Westchnęłam.
-
Wiesz może gdzie podział się Ron?- zapytałam niby niewinnie. Tak
naprawdę to z nim chciałam poważnie porozmawiać. Na razie nie
miałam najmniejszej ochoty wszystkiego opowiadać Ginny, dopóki nie
wyjaśnię pewnych spraw z moim... chłopakiem, a jej bratem. Ginny
zdziwiona uniosła brwi do góry, spostrzegła mój podejrzany ton.
Nigdy nie byłam zbyt dobrą aktorką. Potarłam czoło i przez
chwilę spojrzałam na ciemno-szare okno. Musiałam pozbierać myśli,
co w tym momencie nie było takie proste, gdyż było ich całkiem
sporo. Ginny w końcu odpowiedziała.
-
Nie widziałam go odkąd wyszedł z Wielkiej Sali po obiedzie. Agnes
próbowała go dogonić, ponieważ martwiła się o ciebie i o ...
Malfoy'a. Spotkałam ją dosyć roztrzęsioną i podenerwowaną, więc
dla świętego spokoju postanowiłam ją zaprowadzić do skrzydła.
Ale... to co tam zobaczyłam.... Hermiono, co się stało? Dlaczego w
ogóle musiałaś iść do Poppy... i co Ron ma z tym
wspólnego?- pytała mnie Ginny, starając uchwycić mój wzrok. Na
próżno... nie byłam do tego zdolna. Dla mnie było wiadome,
iż najpierw powinnam znaleźć Rona i z nim wyjaśnić co się tylko
dało. Bałam się. To co zrobił pod klasą było...
nieodpowiedzialne, ale dobrze mogłam zrozumieć jego powody.
Powołując się na jego charakter nie mógł inaczej się zachować.
Taki już był, a Malfoy tak czy siak jakoś sobie na to zasłużył.
Nie mniej jednak... niepokoiła mnie ta myśl, iż to już nie był
ten Malfoy, który upokarzał nas przez wszystkie te
lata. Ale to nawet już nie o to chodziło, bardziej o to... iż
nigdy nie powinniśmy się zniżać do takich metod, tym bardziej
wtedy, kiedy nie ma na to żadnej potrzebności. Z ust Malfoy'a nie
usłyszałam nawet jednej prowokacji, zamiast tego przemilczał
wszystkie upokorzenia, które wykrzyczał Ron. Oczywiście,tą
obojętność i ciszę można było teraz różnorodnie
interpretować, ale... pobicie to pobicie. Gdyby nie Ron, Malfoy
nigdy nie trafił by do skrzydła i nie wypił by przez przypadek
tyle tego cholernego soku. Tak, w pewien sposób współczułam mu.
Znałam skutki uboczne tego wyciągu i wyobrażałam je sobie bardzo
boleśnie. Nikt nie zasłużył sobie na coś takiego. Szczególnie,
że wreszcie dostał szansę aby się poprawić, aby zmienić swoje
poglądy... i stać się lepszym człowiekiem. A to wszystko przez
tak...niesamowitą osobę jak Agnes. Miała w sobie coś tak
pozytywnego i promieniującego, iż mogłam sobie dobrze wyobrazić,
że była by w stanie mieć na niego wpływ. Dobry wpływ.
Szczególnie, bo naprawdę jej na nim zależało. Akceptowała go
takim jaki jest, to było niesamowite. Mogę również przyznać, że
przez nią zaczęłam zastanawiać się... nad nim samym. Krótko
mówiąc, musiałam teraz porozmawiać z Ronem. Dopiero po tej
rozmowie będę w stanie wszystko na spokojnie wyjaśnić Ginny.
-
Hermiono?-
-
Tak, przepraszam. Zamyśliłam się. Ginny... wyjaśnię ci wszystko,
jak tylko porozmawiam z Ronem. Obiecuję. - przy tych słowach
wstałam i poszłam w stronę schodów do sypialni chłopców. Nie
odwróciłam się już do Ginny, nie mogłam bym wytrzymać widoku
jej zniecierpliwionej i zmartwionej twarzy.
Idąc
korytarzem czułam jak serce mocno bije mi w piersi. Byłam bardzo
podenerwowana, w szczególności dlatego, bo nawet nie wiedziałam
jak odpowiednie zacząć rozmowę. Zatrzymałam się przy drzwiach
pokoju w którym sypiał już od pierwszej klasy, przyłożyłam ucho
do drewna i gdy nic nie usłyszałam, delikatnie a potem już nieco
mocniej, zapukałam. Tak jak się spodziewałam, nie usłyszałam
odpowiedzi. Tak, byłam na to przygotowana, jednak... poczułam
ukłucie w sercu. Dlaczego Ron zawsze musiał się zamykać w
sobie?Przecież nie był sam, miał mnie i siostrę, nie licząc już
jego kolegów w Gryffindorze. Jego duma czasem naprawdę potrafiła
wszystko skomplikować. Po krótkim zastanowieniu po prostu
otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Szybko rozejrzałam się po
pokoju, który po pierwszym dniu zdążył wyglądać nieporządnie.
Oni nigdy się nie zmienią. Trochę niepewnie skierowałam się w
stronę łóżka Rona, gdzie zobaczyłam jego zwisającą nogę.
Potarłam ręce, które były z całego tego stresu zimne i wilgotne.
Zatrzymałam się nad łóżkiem. Ron leżał na plecach i
wpatrywał się w czerwony baldachim. Stałam nad nim, ale on nie
pokazywał żadnej reakcji. Wzięłam głęboki wdech, który w tym
pustym pokoju brzmiał głośno i nienaturalnie. Delikatnie dotknęłam
jego dłoni, która pod wpływem mojego dotyku lekko drgnęła. Ta
sytuacja... poruszała się na brzytwie. Nie wiedziałam dokładnie
jakie myśli chodziły mu po głowie, dlatego na początek
postanowiłam poczekać na jego pierwszy krok. Moje palce ścisnęły
jego. Po chwili zamknął oczy i odwrócił głowę na bok.
Czekałam.
-
Wiem, co chcesz powiedzieć... Że jestem Gryfonem. Że powinienem
zachować się lepiej, bardziej odpowiedzialnie. Tylko: Nie mogłem.
Wtedy... tak bardzo się zdenerwowałem. Wszystkie te momenty
upokorzenia nagle napadły mnie... Jeszcze to jego prowokujące
milczenie i obojętność! To co powiedziałem... może faktycznie
przesadziłem. Ale nie myśl sobie, że żałuję tego. Nie
zamierzam tego powtarzać. Ale no wiesz... to była taka spraw
honoru. Myślę, że w pewnym sensie miałem do tego prawo. Ale...
ten nauczyciel, który wysłał cię razem z nim do skrzydła! Jak on
mógł! W ogóle... on jest jakiś dziwny.- mówił Ron, w końcu
podnosząc się z łóżka. Ja usiadłam obok i popatrzyłam się na
przeciwległe łóżko obok, które było puste. Jakie to absurdalne,
że Harry'ego tu nie było razem z nami. Miałam nadzieję, że za
niedługo nam napiszę.
-
Mówisz, że nie żałujesz. Jednak gdyby tak było, nie zamykał byś
się sam w pokoju.- odpowiedziałam prosto. Wzruszył tylko
ramionami.
-
Ron, nie chcę ci niczego zarzucać. Wiem jaki jesteś, wiem że po
tych wszystkich latach było trudno ci się powstrzymać... Ale
problem w tym, iż Malfoy nie skończył tylko z zapuchniętym okiem
i złamanym nosem. - powiedziałam impulsywnie, chociaż miałam w
planach zacząć od czegoś innego. Jednak po tak szczerej, jak na
jego warunki, wypowiedzi Rona, moje plany się zmieniły.
Niespodziewanie. Po prostu wiedziałam, że muszę inaczej z nim
porozmawiać, niż myślałam na początku.
-
Co?- wydał z siebie tylko zdziwiony.
-
Widzisz... gdybyś tak pospiesznie nie wyleciał z Wielkiej Sali,
wtedy byś spotkał Agnes. W tym momencie bardzo się martwiła o
mnie i o jej brata. Dosyć długo nie wracaliśmy ze skrzydła.
Sądziła, iż ciebie trapi ta sama myśl, więc starała się ciebie
dogonić, na próżno. Wtedy Ginny zaprowadziła ją do Poppy.
Widzisz... Malfoy przez przypadek wypił za dużo soku ziela, którego
używa się do oczyszczania i szybszego gojenia ran. Myślał, że
jak wypije więcej... szybciej zagoją mu się obrażenia.-
-
Głupek. Zakochany w sobie egoista.- burknął obok mnie Ron. Nie
dałam sobie tym przerwać.
-
A może po prostu tak bardzo go bolało, iż chciał ukoić ból.
Wiesz, naprawdę mocno uderzyłeś go w twarz. Ból złamanej kości
nosowej na pewno nie należy do najprzyjemniejszych.- dodałam, za
nim zaczęłam dalej opowiadać.
-
Mógł zaczekać, aż Poppy się nim zajmie.- wyszeptał do siebie.
-
Moim zdaniem Poppy zachowała się trochę... nieodpowiedzialnie.
Zamiast zająć się najpierw nim, zaczęła badać najpierw mnie. A
przecież nie byłam w takim złym stanie jak on. Z pewnością były
to te uprzedzenia z bitwy.- nie mogłam się powstrzymać od tej
wypowiedzi.
-
Taaa, ale kto by ich nie miał! Przecież to zrozumiałe.-
-
Dobrze. Nie ważne. W każdym bądź razie... ten sok w
nadmiernych ilościach ma straszne skutki uboczne.- stwierdziłam,
próbując nie przypominać sobie krzyków Malfoy'a wiercącego się
na łóżku szpitalnym.Na próżno.
-
Ach. Oczywiście oczekujesz ode mnie, żebym je wiedział. Dla mojej
obrony mogę powiedzieć, iż nawet nie wymieniłaś imienia tego
zioła- odparł Ron po chwili ciszy, w której ja walczyłam ze
wspomnieniami niedawnych wydarzeń.
-
Przestań, Ron. Przypomniało mi się tylko coś i nie mogłam przez
chwilę mówić.- zrobiłam przerwę, aby po chwili powiedzieć o co
w tym wszystkim chodzi.
-
Malfoy... popadł w stan halucynacji swoich najgorszych przeżyć z
całego jego życia. Nikt nie jest w stanie go dobudzić, objawy
muszą przejść same...do tygodnia. Gdy ustaną...powinien się
obudzić, jest ale wielkie ryzyko, że popadnie w śpiączkę i wtedy
naprawdę może się już nie obudzić. . To zależy jak odbierze
swoje wspomnienia, jak mocno go dotkną i tym podobne.- wyrecytowałam
jednym tchem. Jeszcze raz mówić coś takiego naprawdę nie było
zbyt przyjemne. Spojrzałam ukradkiem na Rona, który zmarszczył
czoło i przez dłuższą chwilę nie był w stanie nic powiedzieć.
-
To... to by znaczyło, że przeżyje wojnę tak jakby jeszcze raz?
Tylko w swojej głowie?-
-
Tak, coś w tym stylu. -
-
Na merlina. Nie wiem czy nawet jemu był bym w stanie coś takiego
życzyć. Chyba nie. Przecież on widział jak Voldemort torturuję i
zabija ludzi! Nie chcę sobie wyobrażać... co to musi znaczyć. - A
jednak. Ron miał w sobie trochę sumienia. Odetchnęłam.
-
Z drugiej strony... może to wcale nie jest takie złe. Może przez
to... zobaczy, że był po złej stronie.- wymamrotał Ron z pewną
goryczą w głosie. Znów nastała ta cisza.
-Myślę,
Ron..., że on już to dawno to zauważył i zrozumiał. Pamiętasz,
jak wtedy wahał się... czy przejść na stronę Voldemorta, czy
nie? Poza tym... po tym już nie uczestniczył w bitwie.-
powiedziałam cicho. Ron tylko parsknął.
-Właśnie.
A co to o nim mówi? Tchórz. Zwykły tchórze. Nie, Hermiono tacy
ludzie nie zmieniają się od tak! A co do tego wypadku... nie sądzę,
żebym był za to odpowiedzialny. W końcu to on popełnił błąd,
nie czekając na Poppy. No to teraz ma.- odparł tylko.
-
Nie mówię, że ktoś taki jest w stanie zmienić się od tak, ale
tylko o tym, że nie jest jeszcze zupełnie stracony. Faktycznie, to
nie twoja wina, że znajduję się teraz w takim stanie. Ale co do
błędu, ty również go popełniłeś dając mu w twarz! -
krzyknęłam dosadnie, nie żałując żadnego słowa. Tak, to był
błąd. Każdy użycie niepotrzebnej siły i agresji jest błędem.
-
Dobrze, dobrze. Nie unoś mi się tutaj tak! Z resztą... nie mam
ochoty już więcej rozmawiać na temat tej fretki, lepiej zapomnijmy
o tym i... zejdźmy na dół. Zdaje mi się, że musimy za nie
długo iść do Wielkiej Sali na jakieś zebranie...- odpowiedział
Ron wstając z łóżka, przeciągając się i narzucając na siebie
szatę. Patrzyłam się na niego z niedowierzaniem. Czy on naprawdę
nie rozumiał, iż tu nie chodziło tylko o Malfoy'a? Czy on naprawdę
był w stanie o tym wszystkim zapomnieć? Owszem, nie miałam zamiaru
się z nim kłócić, ale ... on nawet jeden raz nie zapytał się
mnie jak się czuję! A przecież też byłam w skrzydle. Agnes
poszła mnie szukać... martwiła się, a on.. przesiedział tu cały
czas rozmyślając prawdopodobnie tylko nad tym co zrobił... i
wyszukując sobie na obronę argumentów! Potrząsnęłam głową.
Nie, to nie mogło być prawdą. Poza tym nie wiedział przecież, że
zemdlałam... Zdecydowanie za dużo dzisiaj myślałam. Szybko więc
również podniosłam się i razem z Ronem zeszliśmy do
pokoju, gdzie było już o wiele mniej osób, niż wtedy, kiedy
tutaj dotarłam. Ginny również nigdzie nie było widać. Prawie
wszyscy zeszli już na dół. Przyspieszyliśmy więc, nie mówiąc w
czasie drogi wiele. Głównie dlatego, bo potrzebowałam sobie
wszystko bardziej poukładać w głowię, uspokoić się.
*
Nie
wiem jakim cudem McGonagall dała radę odciągnąć mnie od Draco,
ale jednak... w tym momencie faktycznie byłam w drodze do Wielkiej
Sali. Od przerwy nie poszłam na żadne zajęcia, po prostu nie
mogłam. Teraz trzymałam w ręku małą mapkę, którą dostałam od
dyrektorki zupełnie ją o to nie prosząc. Tak było naprawdę o
wiele łatwiej gdziekolwiek trafić. Powoli zaczęłam pojmować
rozłożenie poszczególnych korytarzy i system pięter. Cieszyłam
się, że nie będę musiała polegać na pomoc kogoś innego, nawet
jeśli miał by to być ktoś tak miły jak Oliver Medley.
Chociaż
ubrałam dzisiaj rano dosyć gruby, wełniany sweter pod moją szatę
i tak miałam gęsią skórkę i lodowate ręce. Nie byłam
przyzwyczajona do takiego klimatu i temperatury w samej szkole. Po
paru minutach doszłam do Wielkiej Sali. Tak bardzo chciałam teraz
usiąść koło Hermiony, że zaczęłam się zastanawiać, czy ktoś
zauważył by to, jak bym na czas tego zebrania właśnie do niej się
dosiadła. Mój wzrok powędrował do jej stołu, gdzie zobaczyłam
ją siedzącą koło Rona i Ginny. Nie, nie będę się
wpychać. - pomyślałam i skierowałam się do stołu
Ravenclaw. Nie miałam ochoty na zajęcie miejsca koło Olivera, nie
ze względu na jego towarzystwo, tylko na to w jaki znajdowałam się
stanie. Nie dała bym rady wytłumaczyć mu to, co przed chwilą się
zdarzyło i nie chciałam go martwić moim cichym zachowaniem.
Usiadłam więc obok Luny, która uśmiechnęła się do mnie tylko
lekko, po czym zaczęła patrzeć się rozmarzonym wzrokiem w sufit,
nad którym latały świecę. Jej spokojne zachowanie miało wpływ
na mnie, dlatego też po paru minutach poczułam się już trochę
więcej opanowana.
Po
nie określonym czasie do Sali weszła McGonagall, jej twarz nie
ukazywała żadnych specjalnych uczuć. Nie wierzyłam jednak, aby
całkowicie zapomniała o losie mojego brata. Rozmawiałam z nią nie
całe piętnaście minut temu, wtedy jej oczy wyrażały szok i
współczucie. Teraz była jak na dyrektorkę przystało dosyć
obojętna. Szybko przeszłą obok czterech stołów i bez wahania
weszła na nie wielki podest, gdzie wszyscy dyrektorzy tej szkole
przez wieki wygłaszali mowy i przemawiali do uczniów. Jak ja się
czułam? W tym momencie... czułam pustkę. Nawet nie umiałam już
płakać lub mocno zaciskać pięści. Tak, byłam słaba i pusta w
środku. Przynajmniej w tym momencie.
-
Witajcie. Nie chcę was długo zatrzymać, ale zapewniam was, nie
robię tego na daremno. Dzisiaj jesteście po pierwszym dniu szkoły.
Pierwszy dzień szkoły i Hogwart znów zapełnił się uczniami.
Chyba nie mylę się, jeśli powiem, iż każdy z was pamięta co
wydarzyło się tutaj dwa miesiące temu. Zapewne wielu z was,
przechodząc korytarzami przypominali sobie nie przyjemne i bolesne
sceny. Wielu z was straciło bliskich, rodzinę i przyjaciół.
Jestem pewna, że dla większości
było trudne wrócić tu ponownie. Chciałabym wam dlatego
wszystkim podziękować, iż jednak tu jesteście.
Dziękuje.- dyrektorka wodziła wzrokiem po całej sali, na której
panowała teraz cisza. Po krótkiej przerwie zaczęła mówić dalej.
-
Przypomnijmy sobie o tych wszystkich, którzy odeszli od nas,
równocześnie umożliwiając nam przyszłość. Przyszłość w
pokoju. Bez nich, nie byli byśmy tutaj. Bez nich... nie mielibyśmy
tej wolności. Uważam, że oni wszyscy zasługują na szczególną
pamięć. Długo zastanawiałam się, w jaki sposób możemy
najlepiej wyrazić naszą wdzięczność, jak najlepiej wspomnieć
ich wszystkich w taki sposób, abyśmy zbytnio nie rozpaczali. Bo to,
co się stało... już się nie odstanie. Każdy z nas nosi w sobie
smutek, a ja nie chcę, abyście przez niego zamykali się w sobie.
Życzę sobie, abyśmy się wszyscy złączyli w naszej żałobie,
żebyśmy razem mogli oddać wszystkim poległym hołd, ale inny niż
każdy z nas sobie to wyobraża. Na sposób szczególny. Nie
przez żałobne miny i ciszę, to wydaje mi się za mało. Za
płytkie. To były osoby, które kochaliśmy. Pokażmy im więc to,
co w nas najlepsze! Pokażmy, że nie zmarnujemy szansy, którą
dostaliśmy! Pokażmy że umiemy ze sobą współpracować i ze sobą
współgrać. Stwórzmy coś pięknego razem! Razem! Bo tylko tak
połączymy nasz respekt i włożymy w to całe swoje serce. Tylko
tak pokonamy tą zimną, niepewną atmosferę na korytarzach naszej
szkoły i nauczymy znów na nowo ze sobą żyć. - mówiła z
siłą i pewnością w głosie. Na całym ciele czułam teraz gęsią
skórkę. Rozglądnęłam się... wszyscy patrzyli się na
McGonagall, jakby wygłosiła nową naukę życia. Byli
zahipnotyzowani. Każdy z nich przypominał sobie swoich bliskich i
przyjaciół, a nawet jeśli ktoś nikogo nie stracił to czuł
smutek innych. Nadzieje, powaga, chęć pokazania wdzięczności...
to wszystko było widać na twarzach tych wszystkich ludzi.
-
Z tej okazji.... zorganizujemy koncert. Koncert ten będzie
przygotowywany przez nas wszystkich. Każdy z was przypomni sobie
swoje talenty i każdy z was zrobi coś co sprawi, iż ta niezwykła
uroczystość się powiedzie. Będą grupy, zależnie od tego kto ma
do czego zdolności. Muzyka, teatr, taniec i śpiew. Również
dekoracje. Wszystko to zrobicie razem, nie zależnie od domu i wieku.
To nie będzie bal dla zabawy. To będzie uroczystość, która przez
swoje przygotowania ma nas połączyć. Ma nas nauczyć respektu
przed każdym człowiekiem. Ma sprawić, iż poznamy się lepiej,
zburzymy mury nienawiści pomiędzy domami . Sprawie iż jako szkoła
będziemy jednością. Pod koniec odbędzie się finał. Myślę, że
czas przygotowań będzie tym najważniejszym. Wynik jednak naszej
pracy z pewnością będzie nas wszystkich cieszyć. Teraz mogę nic
innego powiedzieć, niż: Do roboty! To czyny są dowodem miłości,
nie słowa. Więc, zacznijmy czynić. Wyraźmy naszą miłość
poprzez czyny, nie poprzez wymyślone przemowy. Życzę nam
powodzenia! Wszystkich szczegółów dowiecie się od swoich głów
domu.- zakończyła McGonagall i zeszła z podestu. Przez parę minut
nikt się nie odważył powiedzieć chociaż słówko. Każdy był
zdumiony. Za bardzo aby mieć o tym jakieś zdanie.
Komentarze
Prześlij komentarz