XI. Rozdział - Jestem (cz.2) ft. Verrsace


Don't brake the spell
On a life spent trying to do well
And you stood tall
Now you will fall

Send a question in the wind
It's hard to know where to begin
So send the question in the wind
And give an answer to a friend

Place your past in to a book
Put in everything you ever took
Put your past in to a book
Burn the pages and let them cook

You stood tall 
Now you will fall

(Sia-Lullaby)

*


Masz jedno pragnienie, jedno jedyne i gdy czujesz, że wreszcie będzie to możliwe i cieszysz się, bo marzyłeś o tym tak długo... jest to nie doopisania straszne, jak nagle dowiadujesz się, iż nic z tego. A byłeś tak blisko, właściwie już to miałeś. Właściwie to już się spełniło. Ale nie. Wszystko zmieniło się w jednym dniu. Znów trzeba czekać, aż się spełni ponownie. To marzenie o spokoju i wolności. 
Minęły dwie noce i jeden dzień od mojego spotkania z McGonagall, a już znajdowałem się na drugim końcu Anglii, przynajmniej tak myślałem. Szedłem przez las i mimowolnie zaczęły mi wracać wspomnienia z wyprawy na Horkruksy. Ten las i ta natura, tylko że teraz byłem sam i nie szukałem cząstek duszy Voldemorta zamkniętych w przedmiotach.

- Wiem, że jesteś już zmęczony tym wszystkim, że chciałbyś mieć swój spokój, jednak istnieje jedna rzecz, która jest bardzo ważna. Profesor Dumbledore nie zdołał powiedzieć o tym za żywota, przypomniał więc teraz.-
- Tak, Harry. Bardzo chciałbym, żebyś ty się tym zajął. To sprawa bardzo... delikatna.- 

Nadal słyszałem te słowa w mojej głowie, jak echo, które nie mogło zamilknąć. Przedzierałem się więc przez ten las, dalej.
 Byłem rozczarowany, zły. Nie mogłem pójść z Ginny do Hogwartu, nie mogłem pożegnać  szkoły, która od jedenastego roku życia była moim domem. Nie mogłem być z Ronem i Hermioną.
Sam. Zadanie. Dlaczego zawsze ja? Kopnąłem patyk, leżący na mojej drodze. Nawet miotły nie miałem przy sobie... Tak, pięknie się to zaczyna. Jestem Harry Potter. Ten, któremu zawsze muszą coś zadać. Ten, którego nie mogą zostawić w spokoju. Ten, który zawsze wszystko i wszystkich musi ratować. Ten, który ma już tego wszystkiego dość. Ale... Amen! Niech tak będzie.

*
Szedłem już tak długo, ale nie miałem śmiałości się zatrzymać. Tylko bym zwlekał i wszystko nie potrzebnie przedłużał. A przecież nie chciałem. W środku łudziłem się, że być może uda mi się wrócić do Hogwartu chociaż na drugi semestr. To by było piękne. Taaak, ale jeszcze piękniejsze, było by w ogóle nie mieć tego na głowie. Oczywiście, ale takiej opcji nie miałem. Ja w moim życiu nie miałem żadnych opcji, alternatyw. Czułem się, jak by wszystko już zostało zaplanowane przez kogoś innego. Jak bym był tylko charakterem z książki, który o niczym nie może decydować, ponieważ autor ma na niego cały zarys życia i tym podobne. A przecież nie mogłem odmówić...

- Panie Potter, to naprawdę jest ważne. Chodzi o zaginięcie pewnej czarownicy. Ministerstwo przestało się tym zajmować, zatuszowali wszystko, a w aktach napisali, iż dana osoba nie może zostać odnaleziona z powodu braku informacji i świadków. Profesor Dumbledore dowiedział się o tym krótko przed swoją śmiercią. Wydawać się mogło, iż sprawa była kompletnie nie warta uwagi. Zaginięcie czarownicy pochodzącej z mugolskiego domu. Mogła również zdecydować się na życie pośród świata niemagicznego. Wie pan, panie Potter, takie sytuacje zdarzają się od czasu do czasu.  Zniknęła mniej więcej, dziewięć lat temu. - 
- Minerva ma rację. Dowiedziałem się o tym przez zupełny przypadek i pewnie zapomniałbym o tym szybko, gdyby nie pewne skojarzenia. Dla świętego spokoju sprawdziłem tą sprawę i faktycznie... moje przypuszczenia się sprawdziły. Zaginiona czarownica miała na imię Neleni Granger i nikt do tej pory nie wie, co się z nią stało. Była uczennicą Hogwartu i pochodziła z mugolskiego domu.- 

Tak. Neleni Granger. Dumbledore przypuszczał, iż chodziło o matkę Hermiony i oczywiście miał rację. Jego przeczucia zawsze się sprawdzały.  Teraz dopiero te informacje mogły się uleżeć w mojej głowie. Miona zawsze mówiła, że jej rodzice są dentystami. Mugole. Myliła się. Siostra jej matki, wychowywała ją razem z jej mężem. A jeśli jej matką była Neleni, to kto był ojcem?

- Pamiętam ją. Była znakomitą uczennicą, świetna ze wszystkich przedmiotów, upartą krukonką. Zastanawiam się, dlaczego nie powiązałam ją z Hermioną Granger.-
- Myślę Minervo, iż coś takiego przeszło ci przez myśl, ale jak znam twoją osobę, szybko zagłuszyłaś to rozsądkiem. A przecież znałaś imiona rodziców Hermiony Granger. Poza tym ośmielę się sądzić, że uzasadniłaś to tym, iż "Granger" to powszechne nazwisko w Anglii.- W tym momencie, postanowiłem włączyć się  w rozmowę. 
- Jeżeli chodzi o Hermionę, dlaczego stoję tutaj ja, a nie ona? - 
- Mój miły Harry,to wszystko jest jeszcze bardziej skomplikowane niż przypuszczałem. Widzisz, Hermiona na razie o tym wszystkim nie powinna wiedzieć. Jednak jest ważne, abyśmy zaczęli rozumieć całą tą sprawę. - W tym momencie McGonagall zaskoczona odwróciła się do portretu dyrektora. 
- Albusie, czy chcesz mi przez to powiedzieć, iż wiedziałeś o przepowiedni już przed przyjściem Krystiana tutaj? Myślałam, że chcesz powierzyć to Harry'emu, ponieważ będzie to o wiele mniej bolesne dla niego, niż dla pani Granger. To, iż miałeś na uwadze przepowiednie... - Teraz to kompletnie nie wiedziałem o co chodzi. 
- Minervo, oczywiście, iż wiedziałem o jej istnieniu. Jeżeli zaczynam rozwiązywać pewną sprawę, robię to o ile się da, bardzo starannie i do końca. Nawet jeśli wtedy nie miałem zbyt wiele czasu i moje myśli krążyły wokół horkruksów. Niestety przez to nie rozwikłałem tego do ostatka. Moja śmierć to uniemożliwiła.
- Profesorze... - zacząłem. Nie mogłem słuchać jak bez uczuciowo mówi o swojej śmierci. 
- Harry, Harry... wiesz, że tak musiało się stać. Nie rozczulaj się nad czymś, nad czym nie ma sensu się rozczulać. Wracając do tematu... nie udało mi się. Jednak o przepowiedni wiedziałem. O jej istnieniu tak, nie o jej treści.  Dopiero wizyta Krystiana potwierdziła mi parę moich przypuszczeń. A że mam bardzo dużo czasu do przemyśleń, teraz, w tym obrazie... zacząłem naprawdę nad tym rozmyślać. Neleni zniknęła...i nie wróciła do teraz. To musi coś znaczyć. Również ją znałem. Była dokładna, kochała zagadki i tajemnice. Fascynowała się runami i starymi pismami. We wszystkim co robiła lub mówiła, kryło się drugie dno. A ja zacząłem myśleć nad tym... jakie drugie dno kryje się w jej zniknięciu? Dlaczego oddała małą Hermionę swojej siostrze? Co się za tym kryło? Również ta przepowiednia. Nie martw się Harry, nie będziesz musiał szukać na wszystkie te pytania odpowiedzi. Chciałbym tylko, żebyś udał się do domu Neleni i poszukał tam... czegoś co mogłoby nam pomóc w odnalezieniu jej.-
Nie jestem dumny z tego co odpowiedziałem na to profesorowi. W tamtym momencie nie mogłem wytrzymać, wszystko przekręcało mi się w głowie i nie mogłem pojąć, dlaczego to wszystko było takie ważne. Dlaczego musieliśmy szukać kogoś, kto najwyraźniej znikł i nie chciał być odnaleziony. Ktoś, kto nawet nie interesował się swoją córką. Dumbledore twierdził coś innego. Twierdził, iż Neleni  nie może się pokazać. Ktoś musi ją znaleźć. To dla mnie było kompletnie nie dorzeczne, ale Dumbledore to Dumbledore. Na pewno miał swoje powody. No właśnie.  Chodziło o matkę Hermiony i o jakąś przepowiednię i Merlin wie co jeszcze. Jeżeli nie miałem pojęcia o niczym, to jakim cudem będę w stanie znaleźć coś, co się przyda w jej odnalezieniu? Nie miałem pojęcia. Na razie szedłem przez las, czekając aż przede mną pojawi się jezioro, nad którym miał znajdować się dom. Dom Neleni Granger. 

*

- Czego chcesz, oszustko?- usłyszałam pytanie i spotkałam jego szaro-niebieskie oczy. Dzisiaj były koloru ciemnego metalu. Był zły, ale niepewny. Powoli uczyłam się rozszyfrowywania jego uczuć, mając nadzieję, iż właśnie tak zaspokoję moją niewytłumaczalną ciekawość i łudząc się, że tak będę w stanie zapobiec moim nagłym wtargnięciom do jego umysłu. Lub Krystiana. 
Chciałam powiedzieć coś, przeprosić, ale jakoś nie przeszło by mi to teraz przez gardło. 
- Jaką masz pierwszą lekcję?- zapytałam na szybkiego. Nie mogłam tego pokazać, ale w środku wszystko się we mnie trzęsło z podenerwowania. Draco patrzył się jeszcze na mnie przez chwilę, a potem wykręcił usta do krzywego uśmieszku. Nie zamierzał odpowiedzieć mi na pytanie. Wbił wzrok gdzieś w dal, po czym znów  mnie zlustrował, przykuwając mnie swoim spojrzeniem. Co się dzieję, dlaczego czuję się nagle nic niewarta i taka słaba? Nigdy tak nie było. Nigdy tak się nie czułam w jego towarzystwie. 
- Możesz mi powiedzieć, co się stało wczoraj? Co ci odbiło? - wysyczał. Wiedziałam momentalnie o co mu chodziło, jednak wolałam udawać coś innego.
- Nie rozumiem. Co masz na myśli ?- spróbowałam, błagając w myślach, żeby sobie odpuścił. Jednak, oczywiście tego nie zrobił. To był Draco Malfoy. Tak samo jak ja jestem Agnes Melphis...eh Bordeaux, nie, Rookwood. No ten, Agnes po prostu. 
- Weź przestań się wykręcać i udawać głupią. Bo przecież oboje wiemy, iż tak nie jest, skoro...- nie dałam mu skończyć. 
- Tak, tak. Już. Stop. Przestań. Zrozumiałam, okej? - Draco podniósł wyczekująca jedną brew, patrząc się na mnie gardzącym spojrzeniem. Westchnęłam i usiadłam na przeciwko niego, odsuwając talerz na bok i spoglądając na blat, gdzie leżały okruszki po pieczywie. W tym momencie byłam nimi zachwycona. Agnes co się z tobą dzieję?! Na merlina nie bądź tchórzem. To tylko twój kochany, zarozumiały brat! No właśnie. Podniosłam więc śmiało wzrok, odgarnęłam włosy  i zmierzyłam się z jego bezuczuciową i gardzącą aurą. 
- Mówiłam ci, że tam nie trafię.- Słysząc to, Draco prychnął. 
- Trafiła byś, gdyby nie twoje francuskie humory. Co ty chcesz od Slytherin'u? Nie jesteś kujonką. Nie znasz tam nikogo.- zaatakował mnie swoimi cienkim głosem. Zawahałam. się. Nie miało sensu tłumaczenie mu czegoś, czego sama całkiem nie rozumiałam. 
- A tutaj bym kogoś znała? -powiedziałam, wstając i nachylając się ku niemu.  Atak jest najlepszą obroną. Przez chwilę rozkoszowałam się jego poirytowaniem na twarzy. Odwróciłam się więc szybko, żeby nie zobaczyć jak chowa swoje uczucia za maską. Maską zimną i kpiącą. Nie, tutaj w Slytherinie nie miała bym nikogo. Nawet gorzej, bo spotykała bym tego bezuczuciowego chłopaka codziennie, wiedząc, iż jest to mój brat. Brat którego już nie mogłam rozpoznać. Dlatego dobrze że byłam w Ravenclaw. Pogładziłam wyszyte godło orła na mojej szacie i skierowałam się do wyjścia, w ręce trzymając plan lekcji. Zostawiając mojego brata siedzącego jeszcze przy stole. Niech zobaczy jak to jest beze mnie. - pomyślałam, odzyskując moją pewność siebie. 
Jednak gdy znalazła się w holu stanęłam przed problemem, który nie przyszedł mi do tej pory do głowy. Gdzie teraz? Przede mną były schody, wiedzące na kolejne piętra. Gdzieś w dali dostrzegłam jak coś się rusza. Schody? Jak to? Koło mnie gnali ludzie w różnych kierunkach, a ja stałam i czułam się kompletnie bezradna.Spojrzałam na listę: 

08.00- 10.00  Eliksiry (Rav.II & Huff.II)
10.10 - 11.10 Zielarstwo (Rav.II & Gryff. II)
11.15-12.15 Zaklęcia (Rav II & Gryff. II)
12.15 -14.00 Przerwa 
14.05- 16.05 Historia
16.10- 17.30 Zebranie w Wielkiej Sali 

Aha. Bien. A jak miałam dojść na Eliksiry? Westchnęłam. Lekcja zaczynała się za pięć minut, a ja nie miałam pojęcia w którym kierunku powinnam iść, nie mówiąc już o ...
- Jesteś nowa, prawda?- usłyszałam obok siebie miły głos. Zaskoczona oderwałam się z moich desperackich zamyśleń i spojrzałam na osobę. Na chłopaka. Uśmiechał się przyjaźnie, na jego klatce piersiowej dostrzegłam orła z rozpostartymi skrzydłami. 
- Ehm, tak.- zdążyłam tylko powiedzieć.  Chłopak przełożył książkę do drugiej ręki i podał mi swoją prawą. Miał jasno brązowe włosy, bladą cerę i ciepłe, inteligentne zielone oczy. 
- Agnes, tak? Oliver . Ale mów mi Oli. - odezwał się i uścisnął mi dłoń. Uśmiechnęłam się.
- A już myślałam, że będę musiała błądzić po tym zamku przez wieczność. - 
- Hahaha, nie, skąd. Mamy eliksiry, prawda? Jak chcesz mogę ci dzisiaj wszystko pokazać. Znaczy gdzie mamy jakie lekcje. Resztę poznaję się z upływem czasu. Eliksiry są w lochach. Ech, niestety. Nie lubię tego miejsca. To co, idziemy?- zapytał i ruszył w stronę mniej uczęszczanego korytarza. Przeciskaliśmy się trochę, ale po chwili szliśmy już swobodnie. Rozglądałam się, nie mogąc nadziwić oczu. To wszystko było takie inne, gotyckie i tajemnicze. Te marmury. W piaskowcu wyrzeźbione motywy i żyrandole ze starego złota. 
- Podoba się? Jak mogę przypuścić,  Hogwart nieco różni się od Beauxbatons?- usłyszałam z mojej lewej strony, zadowolony głos Olivera. 
- Tak, różnice są kolosalne. Co nie znaczy jednak, że Akademia jest gorsza. Po prostu jest tu całkiem inaczej. U nas było tak luksusowo i elegancko, ze stylem..- zaczęłam tłumaczyć. Oli jednak mruknął coś pod nosem.
- Pha. Jasne. Ja i tak uważam, że tutaj jest najlepiej. - 
- Hej, przecież nigdy nie byłeś we Francji...- zagrałam obrażoną. Oli się zaśmiał.
- Poprawka: Nie byłem  w Akademii. No tak. Ale co ty uważałaś o Hogwarcie, dopóki tu nie przyjechałaś i nie przekonałaś się na własne oczy?- zapytał zabawnie, spoglądając na mnie z ukosa. Nie odpowiedziałam. Zbędna była by odpowiedź, iż wyobrażałam sobie Hogwart jako zatęchły, zimny, przedpotopowy zamek. Mój towarzysz zdawał być się zadowolony moją reakcją.
- No właśnie, madmoiselle. Nie dziw mi się więc. A teraz chodź, bo już jesteśmy spóźnieni.- zakończył naszą dyskusję i przyspieszył kroku. Nawet nie zauważyłam, iż zeszliśmy już do podziemi. Jak my się tu znaleźliśmy? 
- Oli?- zapytałam, grając skruszoną.
- Hm?- 
- Nie mam pojęcia jak żeśmy tu zeszli.- powiedziałam szeptem. To miejsce mi się nie podobało. Ciemno i wilgotno, drogę oświetlały pochodnie. A przecież był dzień! Znów usłyszałam ten ciepły śmiech, który kompletnie tu nie pasował, jednak faktycznie przegonił dreszcze na mojej skórze. 
- To mamy problem, pani Melphis. A raczej to pani go ma. - powiedział zupełnie na poważnie.
- Ej!- zaprotestowałam i szturchnęłam go odruchowo ramieniem. Znowu ten śmiech. 
- Przecież nie jestem twoją opiekunką, madmoiselle. Trzeba było uważać gdzie idziemy!- zarechotał. 
- A teraz cicho, bo już jesteśmy.- dodał i otworzył drzwi, których równie dobrze mogło tam nie być, ponieważ były niemalże niewidzialne,tak zlewały się z szarą ścianą. Weszliśmy.
- ... Sok z korzenia ziela Andromedy posiada właściwości odkażające, może jednak w nadmiernej postaci prowadzić do halucynacji. Och, pan Medley i pani ...!?No nie ważne. Szybko, szybko na  miejsca. Na czym to ja skończyłem? Ach no tak... Halucynacje te mogą...- mówił starszy mężczyzna. Z przodu nie było już miejsca, więc usiedliśmy w przedostatniej ławce koło dwóch Puchonów. Z przerażeniem musiałam stwierdzić, że z powodu całego tego stresu rano zapomniałam kociołka i składników. Miałam iść po nie po śniadaniu, ale rozmawiałam przecież z Draco, a potem było już tak mało czasu. Spojrzałam w stronę Olivera, on również nie miał przy sobie potrzebnych rzeczy. 
- Chyba mamy problem.- stwierdziłam szeptem, chociaż nie było to konieczne, nikt nie zwracał na nas uwagi.  
- No chyba masz rację.- powiedział robiąc grymas. Uśmiechnęłam się kpiąco.
- Wiesz, zrozumiałe jest, że ja go dzisiaj zapomniałam. Ale ty? No weź... ts.Ts.Ts. -pokręciłam  aktorsko głową. 
- Cicho. Zamknij się.- odpowiedział niby urażony.  Odwróciłam się i spojrzałam po raz pierwszy na nauczyciela. 
- Na stronie ósmej  waszego podręcznika znajdziecie przepis na eliksir Oczyszczający. A teraz do roboty!- powiedziała nauczyciel. Próbowałam nie wybuchnąć śmiechem... ale Oli nawet się nie krępował, przez chwilę kompletnie nie mógł się uspokoić. Przez nagły ruch w klasie nikt nic nie zauważył, jedynie ci dwaj Puchoni spojrzeli na nas karcącymi spojrzeniami. Przypomniało mi się to, co powiedział o Krukonach Draco. Kujoni. Jednak Oliver wywarł na mnie kompletnie inne wrażenie. A widzisz, Draco. Znam tu kogoś. Ha! Uczniowie zaczynali wypakowywać swoje przybory, książki i składniki, a rozmowy były nieuniknione. Obróciłam głowę do chłopaka i posłałam mu spojrzenie typu: No to co robimy? On bez problemu mnie zrozumiał, przynajmniej tak mi się wydawało i uspokoił kiwnięciem głowy, tym samym prostując się i obracając w stronę nauczyciela, który właśnie chował coś do szuflady.
- Panie Profesorze...?!- przekrzyknął  głośność klasy bez pohamowań. Mężczyzna mimo tego nie zareagował. Uśmiechnęłam się kpiąco, byłam ciekawa co teraz zrobi. Oli westchnął i zawołał jeszcze raz:
- Panie Profesorze mamy p..- jednak w tym momencie Puchon koło mnie odskoczył od swojego stolika, upuszczając swój kocioł, jego koleżanka  zaś zawołała ze złością:
- Na gacie Merlina, Ben! Mógłbyś trochę bardziej uważać! O mały włos nie upaćkałeś mnie tym masłem!
Tak bardzo mnie to wkurzyło, że przyłożyłam sobie różdżkę do gardła i powiedziałam, kompletnie nie  nadwyrężając mojego głosu:
- ZAMKNIJCIE SIĘ WSZYSCY. MEDLEY MA PROBLEM I NIE MOŻE  O NIM POWIEDZIEĆ PROFESOROWI, PONIEWAŻ ZACHOWUJECIE SIĘ JAK STADO ROZWYDRZONYCH HIPOGRYFÓW.-  poczułam słodką satysfakcję, kiedy każdy uczeń w klasie wbił we mnie wzrok. Momentalnie zrobiło się cicho. Żaden łomot, żaden szelest, nawet piśnięcie. Profesor podniósł zaskoczony wzrok. Kiwnęłam głową do Olivera., który przez chwilę patrzył się na mnie tak , jakbym na jego oczach zamieniła się w Bellatrix Lestrange. Po chwili jednak jego oczy zabłysnęły i lekko się uśmiechnął.
- Tak, panie Profesorze... chciałem zapytać czy nie ma pan awaryjnych kotłów, ponieważ dzisiaj o nim zapomniałem.- powiedział normalna tonacją.
- Ach. Parę  kotłów? - zapytał profesor. Już miałem powiedzieć, iż ja też go zapomniałam, ale Oli mnie uprzedził.
- Tak, bo Agnes też zapomniała swojego. Musiałem ją tu zaprowadzić, jest nowa w Hogwarcie, jak pan profesor może wie i dlatego też spóźniliśmy się na lekcję. - wytłumaczył spokojnie. Klasa powoli traciła zainteresowanie i znów robiło się gwarno. Profesor uniósł głowę i zmarszczył czoło.
-  W takim razie... myślę, że coś się znajdzie. Zaraz wracam.- powiedział i otworzył drzwi koło tablicy.

Kotły dostaliśmy parę minut później. Przynajmniej tak szacowałam, przy Oli'm czas mijał niesamowicie szybko. Nasze naczynia, w których przez resztę lekcję mieliśmy uwarzyć eliksir Oczyszczający były w opłakanym stanie, ale... jakoś się trzymały i nie miały żadnych dziur, no... dobrze, wydawały się nie mieć żadnych dziur. To pewnie okażę się później. Otworzyłam swoją książkę, na szczęście tą niechcący spakowałam wczoraj do torby, i przeczytałam pierwsze zdania wprowadzenia.

Podstawowym składnikiem tego eliksiru jest sok z korzenia ziela Andromedy, które rośnie na samych szczytach gór pod przykryciem śniegu i lodu. Ziele to ma bardzo wielkie znaczenie w zielarstwie i magomedycynie. Co ciekawe, nie używa się go często w przyrządzaniu eliksirów, ponieważ mocno reaguję z innymi składnikami. Sok z korzenia tej rośliny jest bardziej neutralny, choć w dużych ilościach może powodować halucynację, przy których człowiek jeszcze raz przeżywa wszystkie negatywne i bolesne zdarzenie ze swojego życia na nowo. W stanie zaistniałej  halucynacji, nie ma możliwości dobudzenia danej osoby. Objaw musi przejść sam, co w przypadku osoby, mającej dużo przykrych wspomnień może trwać aż do tygodnia. Po przebudzeniu następuje faza silnego osłabienia i zmęczenia, w niektórych przypadkach po przebudzeniu lub bo ustaniu halucynacji może dojść do śpiączki. 
Eliksir Oczyszczający jest jednak niezbędny w oczyszczeniu rozmaitych ran i uderzeń. Wspomaga gojenie się urazów, jednak jest również stosowany do oczyszczania wewnętrznego: wypłukuje wszelkie bakterie i może zostać stosowany jako antidotum na sporo trucizn, choć nie wszystkich. (Wyjątkami są tu np: jad tarantuli) 

Mogłam szczerze powiedzieć iż zainteresowały mnie te informacje. Wszyscy już coś kroili i szatkowali na swoich deskach, a ja po prostu przykleiłam się do tej książki. No dobra, nie wszyscy. Oli również z zainteresowaniem czytał w podręczniku. Podparł głowę na rękach, na twarzy wyraz skoncentrowania i zamyślenia zarazem.  Uśmiechnęłam się, dobrze było nie być samemu tutaj. Znać kogoś. To przypomniało mi o Lunie. No właśnie, gdzie ona była? Teraz rozglądnęłam się po sali w poszukiwaniu kręconych jasnych loków opadających na plecy. Nigdzie ich nie dostrzegłam... zmarszczyłam czoło i wyrwałam Olivera z stanu niezwykłego u niego spokoju.
- Czy Luna Lovegood jest na naszym roku?- zapytałam. Dopiero po kilku chwilach oderwał wzrok od kartki i spojrzał na mnie zdezorientowany, po czym załapał.
- Eeee... właściwie nie. Znaczy tak... ale przez to, że tak dużo tamtorocznych siedmioklasistów powtarza rok, podzielili nas na pół. Pewnie zrobili to we wszystkich domach, no może oprócz Slytherin'u. Pamiętasz co powiedziała tiara na uczcie? Myślę, że dyrektorka skorzysta z tej okazji i będzie próbowała nas przemieszać na lekcjach.  Znaczy tych z ostatniego rocznika. - wytłumaczył energicznie. Zastanowiłam się nad tym. W sumie brzmiało to logicznie.
- Ale jak normalnie mieliście lekcje? Z jakim domem? - zapytałam. Oli zaczął powoli wykładać składniki na stół, które przedtem przywołał różdżką z szafki klasowej. Nie zwracając na mnie uwagę wziął spokojnie w ręce korzeń ziela Andromedy i zaczął kroić ją dziwnie na skos a potem w kratkę. Czy zapamiętał instrukcję? Z podziwu nie mogłam oderwać oczu.... a przy tym jeszcze mówił:
- Różnie. Ale prawie zawsze z Puchonami. Ślizgoni mają przeważnie z Gryfonami, ale mówię ci... to od początku nie był dobry pomysł. Oni się nienawidzą. My to jakoś tolerujemy Hufflepuff, chociaż zachwytu nie ma, co nie...-
- Aha. Okej. To uważasz że teraz będziemy mieć czasami z Gryfonami lub z Ślizgonami?- zapytałam bardziej z grzeczności niż z potrzeby, zafascynował mnie swoimi zaradnymi rękami.
- Mmmmh, tak. Z resztą na planie piszę z kim mamy poszczególne lekcje i z którą grupą.- A, to to były te dziwne skróty na moim planie lekcji! - pomyślałam.
- A możesz mi powiedzieć jak ty to robisz, bo normalnie... mam wyrzuty, że źle mnie przydzielili. - powiedziałam wreszcie, patrząc zazdrośnie na jego wynik pracy.
- Hahahaha. Ale co? To?- Wskazał na swoje piękną posiekaną korzeń, która teraz w misce oddalała zielony sok. Pokiwałam głową.
- Mógłbym teraz się ważnić i powiedzieć, iż po prostu przeczytałem instrukcje, ale... chyba tego nie zrobię. Wiesz... już robiłem kiedyś ten eliksir. Ale mogę cię pocieszyć, zawsze byłem najlepszy z eliksirów, więc nie musisz się dołować.- odparł i następnie zaczął warzyć pomarańczowe płatki jakiegoś kwiatka, powoli nakrapiając na każdy, kropelkę soku z korzenia.
- Ha-ha. Bardzo śmieszne. Pfff.  Najlepszy. Jasne. Ja ci tu zaraz dam...-  odpowiedziałam, chociaż nie mogłam mówić dalej, ponieważ kropelki na płatkach kwiatka po prostu znikły. Zmarszczyłam czoło.
- Eee, dlaczego to znikło?- nie mogłam się powstrzymać od pytania. Westchnięcie.
- Bo to są płatki które neutralizują ten sok. Nie można go dodać tak bezpośrednio do kotła... trzeba dodać go w płatkach, żeby eliksir nie wybuchł ci przed nosem. A na twoim miejscu... zabrałbym się do pracy, madmoiselle.-
- Tak, tak. Już.-

*
(od Verrsace)

Otworzyłem oczy. Wyłącz myślenie, nie myśl, nie myśl, nie myśl... Mocno zacisnąłem usta i po woli podniosłem się z łóżka. Kilka głębszych wdechów i byłem gotowy zacząć ten dzień. Popatrzyłem na bordowe ściany mojego pokoju i przetarłem twarz ręką. Drugi września - pierwsze otwarcie sklepu od czasu wojny. Od śmieci Freda 
Powinien to być nowy, czysty początek dla wszystkich. Dla mnie, dla mojej rodziny oraz setek innych czarodziejów, którym wojna odebrała bliskich.
Jednak jak mamy zacząć od nowa? Zapomnieć? Może inni umieją, ale ja nie... Nie, przestań. Miałeś nie myśleć Zganiłem siebie w myślach.
Po dwóch miesiącach cierpienia,wreszcie znalazłem sposób, na radzenie sobie ze stratą. Nie ważne jak bolesna, wielka oraz potężna ona była... Ważne jest aby pamiętać, ale za nic nie myśleć.
Myślenie sprawia, że stajemy się słabi...że ja staję się słaby. Przeczesałem palcami moje rude włosy i zabrałem się za ścielenie łóżka, następnie prysznic i już byłem gotów aby otworzyć sklep. Podszedłem do parapetu na którym siedziała szaro-czarna sowa z moim prorokiem codziennym. Pogłaskałem ją delikatnie, zapłaciłem za niego jednego knuta i położyłem na stole.. a następnie nie patrząc w lustro, zszedłem na dół do części budynku w której znajdował się sklep.
-Hej George! - Usłyszałem głos Jimmy'ego Fallon'a, nie kiedyś jednego z naszych stałych klientów w Hogwarcie. Jimmy tak jak całe moje rodzeństwo, także był Gryfonem i mimo iż kilka razy próbował dostać się do drużyny, to nigdy mu się to nie udało. Mimo tego iż nie był urodzonym zwycięzcą i nie był wtedy aż tak popularny, był świetnym kompanem. Pracował u mnie już dwa miesiące i obyło się bez większych tragedii.
Kiedyś sobie postanowiliśmy, że nikogo nie zatrudnimy ponieważ nikt tak jak my nie zna asortymentu. Czasy trochę się jednak zmieniły, a Jimmy na wejściu znał większość produktów. Z lekkim uśmiechem podszedłem do drzwi i w tym momencie dostałem dziwnego wrażenia, że gdy tylko je otworze to na progu zastanę złotowłosą Agnes. Pamiętam jej radosne spojrzenie, gdy przyglądała się temu pomieszczeniu. Widać było, że jej się spodobało... też zawsze je lubiłem. Okrągłe, kolorowe pomieszczenie stanowiło odzwierciedlenie naszych największych marzeń. Przepełnione półki niemal pod każdą ścianą, stanowiły jego nierozłączny element i nawet zabałaganione wyglądały niesamowicie. Tuziny girland, koszyki z piórami samopiszącymi oraz samosprawdzającymi, ogromne ilości eliksirów miłosnych, Bąblówki krwawe nienaturalnych rozmiarów, Omdlejki grylażowe wplecione między kolorowe ozdoby i masa innych naszych produktów które zdobiły nasz sklep.Twój sklep!! To jest twój sklep. Potrząsnąłem głową i otworzyłem drzwi, aby wpuścić do środka świerze poranne powietrze.
-Wrzesień... - wyszeptałem patrząc na ulice Pokątną. Nie była już tak pełna ludzi jak wczoraj, ale wciąż nie można było powiedzieć ze była pusta. Rodzice szukający książek w ostatnim momencie, dzieci oglądające miotły i pohukiwania kilku pozostałych sów. 
Jako uczeń hogwartu uwielbiałem ten klimat. Wypady na zakupy szkolne były szalone, ale przezabawne. Chyba dla tego zadecydowałem się, na zamieszkanie nad sklepem. Chciałem czuć "ten klimat" przez cały rok, ale niestety gdzieś w połowie wakacji miałem go dość.
-Jimmy? Jak przyjdzie ktoś to wołaj...- powiedziałem wchodząc na zaplecze gdzie planowałem nowe produkty. Trochę bałem się jak to, co stworzyłem w wakacje zostanie przyjęte przyjęte przez klientów, ale moje wątpliwości rozwiała pewna blondynka która wczoraj pojawiła się w moim sklepie.


-Zapomniał bym, ktoś tu jest bardzo głodny. Na początek możesz zjeść te kwiatki, ale uważaj... Na moment zmienisz się w motyla.- Powiedziałem lekko rozbawiony. Dziewczyna popatrzyła, na mnie po czym przeniosła wzrok na mały kwiatek. Nie wyglądała na zbytnio rozbawioną, więc niemal od razu pożałowałem swoich słów. Francuzka zerwała jednen z kwiatków i w niemal tym samym momencie jego łodyga zaczęła wić się ku dywanowi. Zaśmiała się cicho i delikatnie dotknęła kwiatka.
-Nie musisz tego jeść jak nie chcesz... Chyba mam coś normalnego do jedzenia. -Powiedziałem nerwowo bawiąc się palcami. Agnes w odpowiedzi wysłała mi zadziorne spojrzenie i dodała. -A co jeśli chce? - Nie zdążyłem nawet odpowiedzieć, a dziewczyna już wsadziła kwiatek do swojej buzi. 
Nie minęło kilka sekund aby mój gość zmienił się w pięknego zielonego motyla. Uśmiechnąłem się widząc jak robi kółka w powietrzu i po jakiś czas pikuje w dół.  Gdy usiadła mi na ramieniu, zaśmiałem się kręcąc głową na boki. 
Widziałem wcześniej działanie tego kwiatka. Inaczej przecież nie dopuścił bym go do sprzedaży. Testowałem go nawet na Jimmy'im, ale wtedy nie zrobił on na mnie aż takiego wrażenia.
Teraz miałem ochotę się uśmiechać. Uśmiechać, widząc jak uradowana jest moja nowa znajoma. 
Już miałem pozwolić jej sfrunąć na moją dłoń, ale zobaczyłem że zaklęcie przestaje działać. W przeciągu sekundy długowłosa Agnes już stała na ziemi, lekko przeze mnie przytrzymywana.
-Je aime! -Pisnęła dziewczyna z radością. - Od kiedy tu przyjechałam, nie spotkałam się z niczym co pasowało by do mnie, co sprawiło by mi taką radość. - Poprawiła lekko rozczochrane włosy.
-Nie jesteś stąd? To by tłumaczyło czemu nigdy nie widziałem cię w Hogwarcie. - Zapytałem, próbując ukryć rozczarowanie. W jej towarzystwie czułem się jak stary ja... I liczyłem na to że swoją obecnością... Tylko obecnością pomoże mi podnieść się po tym wszystkim. 
-Jestem z Francji...ale tego mogłeś się domyślić. Właśnie się przeniosłam do Hogwartu. - Zerknęła w stronę kolorowych szafek z gadżetami. -Trochę się boje że trafie do Slytherinu. - Dotknęła delikatnie cukierkowej trawy rosnącej na kilku szafkach. 
-Nie nadajesz się na ślizgonkę, nie martw się, -Przyciąlem kilka kwiatków i szybko wpakowałem je do kolorowej torby. - Jeśli są jedną z pierwszych rzeczy, które w Anglii Ci pasują, to powinnaś je wziąść ze sobą.
-Merci beaucoup! - skoczyła na mnie i chwyciła mnie za szyje. Zaśmiałem się, chwytając ją, aby nie wpadła na jedną z półek. 
-Spokojnie łobuzie, bo jeszcze sobie krzywdę tutaj zrobisz. - Ona była szczera, otwarta, miła... Biła od niej pewność siebie, wymieszana z zamiłowaniem do interakcji z ludźmi. Nie bała się robić wielu rzeczy, które, w wielu innych osobach wzbudziły by strach. Była czysta, nie skarżona wspomnieniami o niewybaczalnej magii, którą nas terroryzowano.
-Nie łobuzie, wypraszam sobie. -Uśmiechnęła się pewnie. -Najbardziej preferuje swoje imię, Agnes.
-No więc Łobuziarska Agnes. - wręczyłem jej kolorową papierową torebkę. -Jestem George Weasley. - przedstawiłem się, odwracając głowę w stronę zaplecza w którym Jimmy, próbował nowych produktów.
-Nazywasz się jak przyjaciel Harrego Pottera. -zauważyła delikatnie zwężając oczy. 
-Ron to mój młodszy brat, łatwo nas poznać.No wiesz. Włosy...-



Nie za bardzo znałem Agnes, ale polubiłem ją. Może po części spowodowane było to tym, że dziewczyna mnie nie znała. Nie wiedziała kim byłem, ani kim był mój brat bliźniak.
Jej wiedza na mój temat ograniczała się do tego co sam jej o sobie powiedziałem. Mogłem być pewny, że nie robi czegoś tylko abym lepiej się poczuł, lub nie powie czegoś ponieważ będzie jej mnie żal.
Fakt, czułem ból po stracie Freda. Fakt, bywały momenty gdy nie mogłem się podnieść, ale małymi kroczkami dawałem radę i stanąłem na nogi. Sam. 
Najbardziej jednak zabolała mnie odmowa ministerstwa w kwestii portretu mego brata. Nie był on wielkim magiem, ani dyrektorem, ale postanowiono że polegli zasłużyli na portrety. Liczyłem, że kto jak kto, ale mi nie odmówią. A jednak się myliłem... 
Jednen z nich zawisł w Hogwarcie, a drugi w Ministerstwie Magii i to tyle. Myśl o tym że znów będę mógł z nim porozmawiać była dla mnie jak powietrze. Dzięki niej funkcjonowałem. A nagle jedna szara sowa sprawiła, że nie miałem czym oddychać.
Zabrano mi brata i nadzieje na dalsze życie. 
W każdym razem tak wtedy myślałem. Z czasem dostrzegłem, że świat dookoła mnie stanął na głowie. Mama nie śpiewa jak kiedyś, Ron zachowuje się jak by w każdej chwili miał umrzeć, a Ginny śpi z różdżką w ręce. Wojna także odcisnęła na nich piętno. A strata, którą oni także przeżywali, nie pomagała tu w niczym. 
Dla tego przestałem się odcinać, wróciłem i wszystko wznowiłem. Zacząłem teleportować się do mamy na śniadania, rozmawiałem z nią o Proroku i nawet żartowałem.  Ale to nie znaczyło że ból minął. To znaczyło, że chce aby życie wróciło do normy.
Agnes była jakąś normą. Agnes była kimś kto mnie nie znał i pewnie nie pozna. Była punktem odniesienia.
Do tego miałem dążyć do tej zabawnej normy...
Może źle o tym myślę, bo Agnes którą poznałem wczoraj z pewnością normą nie była. Ale chodziło mi o tą jej wrodzoną naturalność, którą niesie wraz z kaźdym jej krokiem, o tą beztroskę gdy się porusza... 

*
Eliksiry z Oliverem były o wiele bardziej zajmujące niż eliksiry bez Olivera. Nie sądziłam, że to powiem, ale temu Brytyjczykowi udało się udowodnić, że się myliłam. Żaden z nas nie zajął pierwszego miejsca  swoim eliksirem, ale profesor pochwalił Oli'ego za konsystencje i ziołowy zapach. Ale tak na marginesie mówiąc, nikt nie zajął pierwszego miejsce, ponieważ nikomu nie udało się go bezbłędnie uwarzyć. Oli wydawał się niezbyt zadowolony, ponieważ już podobno go kiedyś robił, ale nic nie powiedział. Może to była wina tego kotła, lub tego, iż starał mi się wszystko pokazać... i nie zdążył w porę dodać  u siebie tego co trzeba. Nie wiem. 
Po eliksirach mieliśmy zielarstwo. Z tego co pamiętałam z poprzedniej szkoły te zajęcia nie należały do moich ulubionych. A teraz to wszystko po angielsku... Udręka.
-Co!? Ale mamy zielarstwo. Że na polu? -zapytałam Oli'ego po raz piąty.
-No tak. W szklarni. - zaśmiał się. -Widzę, że do Francji jeszcze ten wynalazek nie dotarł. Jest to oszklony budynek na polu! I nie zgadniesz! Tam są rośliny.-
-Bardzo śmieszne - pokręciłam głową z dezaprobatą. Jesteś facetem, nie zrozumiesz mojego problemu. -Powiedziałam poprawiając torbę i krzywiąc się na widok wyjścia z zamku.
-A spróbuj... -rzucił, witając się z jakimiś kolegami z Gryffindoru. 
-No to na początku, ta szata. Czy ona jest specjalnie tak zaprojektowana, aby nawet ciekawe osoby wyglądały tak samo jak inni? Ja bym na serio dodała koloru. - chłopak patrzył na mnie, hamując śmiech ale ja nie reagowałam, ciągnęłam mój monolog dalej. -A po drugie : czy ty widziałeś moje buty.... a teraz popatrz na to błoto. Będą zrujnowane - Westchnęłam zrezygnowanie i ruszyłam przed siebie.
Chłopak pobiegł za mną i zaczął się śmiać. -Wiesz co... Zrozumiałem twoje problemy, ale jakoś nie rozumiem czemu są to problemy. Jak nie chcesz pobrudzić butów możemy iść inną drogą.-
-Jest inna droga? -wlepiłam w niego wzrok. -Chodź, prowadź - pchnęłam go lekko w przeciwną stronę  i rękami zaczęłam się przepychać przez tłum zmierzający w zupełnie innym kierunku.


-Chodź, musimy minąć ten korytarz i już wyjdziemy na błonia. -Powiedział Oli prowadząc mnie prze zawiłe korytarze zamku. Już dawno zapomniałam drogi, którą szliśmy przez co nie czułam się zbyt pewnie. Czułam, że minął wieki zanim się nauczę poruszać po tym zamku. Ba! Ja ukończę tą szkole i wciąż nie będę wstanie nigdzie dojść samodzielnie. Skręciliśmy w korytarz w którym z nie wiadomych przyczyn roiło się od uczniów wszelkiego rodzaju i znów trzeba było się wymijać i przepychać. - No chodź!- usłyszałam jeszcze krzyk mojego towarzysza, jednak  nagle jakaś dziewczyna weszła mi w drogę i przez sekundę nie mogłam iść dalej. 
Próbowałam dogonić chłopaka, który przyspieszył, równocześnie ginąc gdzieś w tłumie. Popatrzyłam na swoją książkę do zielarstwa, która miała za sekundę wypaść z torby i ułożyłam ją lepiej. Podniosłam głowę, aby spojrzeć na Olivera, ale jego już nie było. Znikł. Został porwany przez chmarę uczniów gnających w jednym kierunku. 
Przez chwile stałam osłupiała po czym głośno przeklnęłam : Merde!  Teraz nie dość, że nie wiedziałam jak tam dojść, to nie wiedziałam jak wrócić z powrotem. 
Przez sekundę zaczęłam żałować, że nie jestem w Slytherinie z Draco,  ale chwile później już mi przeszło. 
Po jednej chwili traktował mnie jak obcą, a w drugiej jak małe dziecko. Dawał mi takie zawiłe sygnały, że z pewnością sam ich nie pojmował. 
-Ach ten brat. - westchnęłam, gdy w tej samej chwili zostałam szturchnięta mocno na bok. Już spodziewałam się zimnej ściany... jednak nic podobnego. Ściany nie było, tylko następny korytarz. Nie zdecydowanie popatrzyłam w kierunku gdzie chłopak znikł mi z oczu, myśląc, czy ma to sens za nim gonić.... Jeszcze raz westchnęłam,zamknęłam oczy i pomasowałam skronie. Byłam zmęczona, ten wieczny tłok i hałas nie był dla mnie. Postanowiłam zostać tutaj i iść  dalej, słysząc po chwili wyłącznie moje kroki. Nie daleko mnie były schodki więc usiadłam sobie, żeby się uspokoić i wyciszyć. W Akademii było całkiem inaczej.
W zamku panowała teraz absolutna cisza. Zapewne była to sprawka budowy zamku i jego struktury, ale dosłownie wydawało mi się że jestem tu sama... To dziwne, bo przecież dwie minuty temu przeciskałam się przez tłum.
Kilka minut siedziałam tak w samotności, aż usłyszałam czyjś cichy śmiech.
 -... A potem, nie mógł tego zmyć... - Kilka innych cichutkich głosików się dołączyło. Otworzyłam szeroko oczy. Nie wiedziałam czy to był sen, czy rzeczywistość więc zaczęłam nasłuchiwać.
-Jak będzie w nocy patrolował... to..... Haha - usłyszałam urywany cichutki głos. Ktoś musiał być naprawdę  lub szeptać. 
Wstałam i podeszłam do pierwszych drzwi. Zza nich nie usłyszałam ani słowa. Podeszłam do następnych i następnych, aż napotkałam wielkie żelazne drzwi z zabezpieczone kłódką. 
Nadstawiłam uszy i oczekiwałam jakiegokolwiek dźwięku. Gdy usłyszałam cichusieńki śmiech, wyciągnęłam moją długą różdżkę i szepnęłam. -Alohomora!
Metalowe drzwi stanęły przede mną otworem. Nie chowając różdżki wkroczyłam powoli do pomieszczenia.
Była to ogromna komnata do połowy zapełniona portretami. Na samym środku głównej ściany było zostawione puste miejsce na coś specjalnego, z tuż pod nim leżał stół z kwiatami.
Rozglądałam się po pomieszczeniu. Te obrazy nie wyglądały na jakieś specjalne. Nie mogli być to sławni czarodzieje, a tym bardziej, że się nie ruszali.
Mając czas zaczęłam chodzić wśród każdej ściany i oglądać twarze. Gdy gdzieś po drodze minęłam rudą czuprynę, cofnęłam się i wbiłam wzrok w jeden punkt. Na ścianie wisiał mężczyzna ze sklepu znajdującego się na Pokątnej. Jak on miał na imię?
-George? -zapytałam sama siebie, wpatrując się w uśmiechniętego chłopaka.
-Tak w sumie to jestem Fred. - odpowiedział mi nagle obraz. Przestraszona odskoczyłam i omal nie wpadłam na stół.
-Mieliśmy udawać że się nie ruszamy! - powiedziała jakaś kobieta.
-Brawo, Fred! - skomentowała druga z dezaprobatą w głosie. Popatrzyłam na niektóre portrety, po czym mój wzrok znowu spoczął na Fredzie.
- A więc znasz mojego braciszka! Co u niego? -mężczyzna podparł się i wbił swój wzrok we mnie.
- Ledwo go znam, poznałam go na Pokątnej... -
- Prowadzi sklep!? - krzyknął radośnie chłopak, bardziej stwierdzając niż pytając.
- Tak, otworzyli wczoraj, chyba. - powiedziałam odrobinę odsuwając się od ściany.
- Mój Boże, on to nigdy nie umie wyczaić okazji! Pierwszego września były zakupy, a on otworzył drugiego!- Zaczął naśmiewać się Fred. - Jak on sobie sam radzi to ja nie mam pojęcia... -
Nie wiedząc jak się zachować, poprawiłam swoją szatę i przeczesałam końcówki włosów. Nie chciałam się odzywać. Nic nie wiedziałam o tym czarodzieju. - A ty, to jak się nazywasz? -zagadał wesoło.
- Agnes... -zaczęłam zastanawiać się nad nazwiskiem. - Po prostu Agnes. 
- Wiec "po prostu Agnes" co tam u mojego brata bliźniaka? Czy zrobił już ten kawał ,że to George zginął na wojnie, a on jest Fred? Oszukał by sporo osób! -
- Nie znam go aż tak. Ja po prostu przypadkiem wpadłam do jego sklepu i... zjadłam mu trochę asortymentu.- uśmiechnęłam się. - Ale co do żartu, nie sądzę że go zrobi... Nie wydaje się być typem żartownisia. - odpowiedziałam, zastanawiając się nad słowami Freda.
-NO TOŚ POJECHAŁA. GEORGE TO ŻARTOWNIŚ! - zaśmiał się rudowłosy, podpierając się o ramę.
-Nie wydaje się taki. Był niepewny, zaproponował mi coś super po czym speszył i stwierdził że jak nie chce,  to nie muszę. Może on wciąż przezywa twoje odejście?  Kiedy .. to się stało? -Zapytałam z francuskim akcentem i popatrzyłam na chłopaka. W jednej chwili posmutniał i zmizerniał. 
-Odszedłem dwa miesiące temu i kilka dni. Wszyscy odeszliśmy... Wszyscy zginęliśmy w bitwie o nasz Hogwart.-



*



Fleur przychodziła do mnie co jakiś czas, więc nie zdziwiłem się, gdy tego dnia po zamknięciu sklepu, dostrzegłem ją po drugiej stronie ulicy. 
Francuzka musiała przejąć się naszą sytuacją do tego stopnia, że chciała nade mną czuwać i sprawdzać czy dobrze sobie radzę.
Przeszkadzało mi to trochę, ale doceniałem to. Dbała o mnie, więc nie mogłem być o to zły. Poza tym ułatwiała mi sprawę. Oszukałem ją że wszystko jest dobrze to oszukałem całą rodzinę...
Zależało mi na tym jak nigdy, od kiedy zobaczyłem ich wzrok gdy zacząłem się śmiać wraz z Hermioną. Bali się o mnie i czułem ze też chcą wrócić do normalności lecz sami sobie na to nie pozwalają.
-Jak pierwszy dzień?- 
-Świetnie. Wielu uczniów przyszło specjalnie przed odjazdem aby kupić zapas. Dostałem też prośbę na dostawy przez sowią pocztę. Myślę, że jest to świetny pomysł... - mówiłem co tylko ślina mi na język przyniosła chcąc zająć jej uwagę. - A i poznałem taką Agnes wczoraj. Jest z twojej szkoły, ale przenosi się do Hogwartu.-
-Szalony pomysł. W takim razie  musi być ciekawą osobą. -Powiedziała dyplomatycznie, aby nie obrażać pomysłu mojej nowej znajomej.
- Jest wspaniałą osobą... - Powiedziałem z lekkim uśmiechem, czym zwróciłem jej uwagę. 
-No skoro zwróciła twoją uwagę... - przytaknęła i rozłożyła przede mną proroka. Ze znudzenia popatrzyłem na pierwszą stronę zatytułowaną "Śmierciożerca powraca do Hogwartu?" 
Normalnie artykuł by mnie nie zadziwił, gdyby nie to, że pod spodem widniało zdjęcie jego i Agnes. Agnes którą poznałem wczoraj... 
-Coś nie tak? -zapytała Fleur patrząc z uwagą na moją reakcje.
- Nie nic... Będą musieli przeżyć Malfoy'a w szkole... - Wciąż wpatrywałem się w ruchome zdjęcie Malfoya, ciągniętego za nadgarstek przez wysoką blondynkę.

*
*L. Lora*

Hermiona

Szłam przez Hogwart, wdychałam to powietrze i rozglądałam się, jakbym po raz pierwszy szła tymi korytarzami, jakbym po raz pierwszy raz tu była. Niby wszystko wróciło do normy: uczniowie i nauczyciele spieszący się na lekcje. Na pozór wszystko wyglądało normalnie, jakby nigdy nie było tej wojny... jakby nigdy nie było kogoś takiego jak Voldemorta i jego śmierciożerców. Jednak wystarczyło dokładnie przyjrzeć się twarzom, popatrzyć w ich oczy... i zobaczyć tam te rany, które pozostawiła tam walka i strata najbliższych. Każdy śmiech był niczym nowa próba, nowe wyzwanie...sprawdzenie siebie, swojego stanu psychicznego i sumienia. Każda nowa przyjaźń porywcza, ale ostrożna, niepewna.
- Pewnie nie ma sensu pytać cię o czym myślisz.- usłyszałam burknięcie Rona, który szedł koło mnie. Nie trzymał mnie za rękę,choć próbował na początku. Niestety przy tłumie jaki panował po lekcjach, trudno było chodzić razem. Zamyśliłam się.
- A ty o czym myślałeś?- zapytałam, patrząc się w jego twarz przez sekundę. Nie byłam w stanie dłużej, trzeba było patrzeć pod nogi. Ron szukał odpowiedzi na moje pytanie i dopiero po chwili mi odpowiedział.
- Ta Agnes...- zaczął. Czekałam, jednak Ron patrzył się w okna które mijaliśmy.
- Tak?- przypomniałam się. W końcu popatrzył się na mnie.
- Nie sądzisz, że to wszystko jest jakieś dziwne? Malfoy, ona... ten przydział. Dlaczego ona w ogóle taka miła do nas była, co? O co chodziło Malfoy'owi jak przyszedł po nią do naszego przedziału? Obserwowałem ją dzisiaj, rozmawiała z nim. No i to... dlaczego Ravenclaw? Miała iść do Slytherinu, nikt kto najpierw ma trafiać do Ślizgonów, nie trafia do Krukonów!- oburzał się koło mnie mój chłopak. Już po pierwszych dwóch zdaniach, przewróciłam niezauważalnie oczyma. Ron.
- Wiesz, ty to chyba przejąłeś to po Harry'm. To podstępne nastawienie...- zaczęłam. Ron się poddał wzdychając ciężko.
- Nie zaprzątaj sobie tym  głowy. Ron. Naprawdę. Nie twoje życie, nie twoja sprawa. Ciekawa jestem tego nowego nauczyciela z OPCM...- powiedziałam i przystanęłam przy drzwiach do sali w których te zajęcia już od lat się odbywały. Przerwa jeszcze nie minęła, więc byliśmy przy wejściu jednymi z pierwszych.  Chciałam spojrzeć jeszcze raz na nasz plan lekcji, byłam pewna, że dałam go pomiędzy kartki mojego kalendarza...na próżno, nie było go tam. Westchnęłam...
-Masz mój...- powiedział Ron i wcisnął mi do ręki pomięty kawałek papieru, zgięty w połowie. Podziękowałam pod nosem, wygładziłam plan i spojrzałam na niego. Po chwili jednak zmarszczyłam czoło, tutaj pisało, że druga lekcja to zielarstwo. Tylko jakim cudem? Przeczytałam mój plan lekcji dwa razy jakąś godzinę temu i dobrze pamiętałam, iż u mnie pisało coś innego, czyli : Obrona przed czarną Magią.
- Co jest?- zapytał obok mnie chłopak. Pytał bo musiał, nie bo go interesowało. Spojrzałam na niego, nie mogąc nadal zrozumieć.
- Tutaj piszę, że następna lekcja to zielarstwo. Czy to na pewno twój plan?- zapytałam, chociaż dlaczego miał być nie jego?
- Eee tak, mój. Pokaż...- wyrwał mi papier z ręki.
- Ej no faktycznie... ty, a może ci się coś pomyliło, po prostu?Skoro tak musimy schodzić do szklarni.- powiedział.- Próbowałam zachować spokój, wzięłam głęboki wdech... zamknęłam oczy. A jak to nie pomogło, po prostu dałam sobie spokój i wyparowałam:
- Nie, nic mi się nie pomyliło, Ronald. Wiem dokładnie, że na moim planie pisało, iż mamy teraz OPCM....Ty w ogóle nie spojrzałeś dzisiaj na swój plan, prawda? Ponieważ tu piszę, że twoja  pierwsza lekcja to historia. A my mieliśmy zaklęcia.-
- No po co miałam patrzeć, ty patrzyłaś!- tłumaczył się Ron. Obróciłam się i poszłam parę kroków na przód trzymając się za głowę. Nagle poczułam, że na kogoś wpadłam. Nie wiem dlaczego, ale poczułam jak za mną Ron zamienia się w kamień, chociaż go nie widziałam. Otworzyłam oczy i spojrzałam w  szare oczy Malfoy'a. Oczekiwałam, że coś powie typowego jak na swoja osobę, lecz on wydawał się równie zaskoczony jak i ja, widocznie musiał nad czymś rozmyślać skoro nie miał gotowej odzywki. Przez chwilę tak staliśmy, patrząc na siebie w milczeniu, jak dwa posągi, które nie są w stanie się poruszyć, ponieważ jeden drugiemu patrzy w oczy. Malfoy który był śmierciożercą, przez wszystkie lata prześladował mnie i moich przyjaciół, bezwzględny i arogancki, zimny i opanowany, uważający się za coś lepszego, gardzący czarodziejami nieczystej krwi.... patrzył się na mnie, a na jego ustach powoli pojawił się smutny uśmiech. Jak by kompletnie mnie nie widział, tylko coś innego...jakby nadal był zamyślony. W końcu odwrócił wzrok i popatrzył się gdzieś w bok.
- Widzę, że najsłynniejsza para tej zakichanej szkoły już zdążyła się pokłócić. - brak cynizmu, brak ironii. Po prostu stwierdzał. Wzięłam głęboki wdech, oszołomiona i poirytowana. Zatkało mnie. Malfoy już miał się oprzeć o ścianę parę metrów od nas, gdy usłyszałam Rona.
- Odwal się, Malfoy.- parsknął. Draco spojrzał na niego niechętnie, bez zainteresowania, po raz kolejny uśmiechnął się tak dziwnie  i podniósł ręce do góry, jakby na znak, że nie zamierza się już wtrącać, po czym schował je do kieszeń. Poczułam jak duma Rona została urażona, ponieważ nawet taki idiota jak Malfoy mu nie odpowiedział. Z pewnością był tak samo poirytowany spokojem Malfoy'a jak ja . Zamruczał coś pod nosem.
- Ta żmija, jak ona śmie się tu w ogóle pokazywać. - wysyczał na tyle głośno, żeby dotarło to do uszu Malfoy'a. Spojrzałam na Ron'a ostrzegawczo, nie chciałam, żeby go prowokował. Szczególnie dlatego, iż Malfoy zdawał się zrezygnować z dzisiejszej okazji. Teraz też udawał jakby tego nie usłyszał, jednak ja wiedziałam lepiej. Rona jednak prowokowało samo jego milczenie i ignorowanie. Czułam że cała urażona przez te wszystkie lata duma, rwała go aby teraz  przypłacić swojemu wrogowi. Coraz więcej uczniów zbierało się pod klasą, szeptali i słali blondynowi spojrzenia. Oczywiście większość z nich była z Gryffindoru. Ron widząc lub może czując nie chęć od strony innych uczniów, poczuł się mocniejszy, widziałam to po jego postawie. Szturchnął mnie lekko.
- Co Hermiono, pokaże mu raz na zawsze, a co! Niech żmija nauczy się respektu... - burczał. Zaczęłam panikować, chociaż powinnam zachować spokój.
-Ron, nie zrobisz tego. Zostaw. Proszę cię, to nie ma sensu. - zaczęłam przemawiać mu do rozsądku, jednak on w ogóle mnie już nie słuchał. W oczach miał to coś, co tak dobrze znałam. O, nie. Szarpnęłam nim, żeby spojrzał mi w oczy. Natknęłam się na jasno brązowe, błyszczące oczy narwańca, jakim często potrafił być.Ujęłam go nawet za twarz...
- Ron, on nic ci teraz nie zrobił. Zaraz przyjdzie nauczyciel...Proszę zostaw.- mówiłam, ale czułam, że nic do niego nie trafiało.Wyrwał mi się.
- Hermiono... czy ty zapomniałaś? Czy ty naprawdę zapomniałaś... co on nam zrobił? Kim jest? Przezywał i znęcał się nad nami przez tyle lat. Chciał zabić Dumbledore'a...ale wiecie co...- teraz to krzyczał. Przymknęłam oczy. Już nic nie mogłam zrobić. Ron już nie mówił do mnie, mówił, nie, krzyczał do wszystkich tych ludzi stojących na korytarzu.
- Stchórzył. Nie zabił go. Ale to nie jest ważne, wiecie...czemu on w ogóle zgodził się, żeby to zrobić? No wiecie...?! Bo bał się o swoje własne blade dupsko, bał się o swoją pożal się Boże rodzinkę. To zwykły tchórz. Przez tyle lat przezywał nas, wyzywał moją dziewczynę od szlam. W końcu stał się śmierciożercą. A Harry uratował mu jeszcze jego nic nie warte życie, tylko po to, by teraz tu stał pośród nas... w zamku, za który ginęli nasi bliscy, kiedy on tylko chował się po kątach. Jest śmierdzącym śmieciem...- mówił w szału Ron, a ja nic nie mogłam zrobić. Wiedziałam, że wszystko to słyszał Malfoy... i wiedziałam, że w pewnym sensie sobie na to zasłużył...ale wydawało mi się to pomimo wszystko podłe. Bo w końcu, czy my znaliśmy go tak dobrze, by móc o nim sądzić? Nie. Ale on widział, jak cię torturowano. Jak Bellatrix wżynała ci na rękę napis, który do dzisiaj widnieje na twojej skórze jako lśniąca blizna. Potrząsnęłam głową... Owszem. Był złym człowiekiem. Bez uczucia. Jednak wojna zmieniła dużo ludzi. Byłam pewna, że wtedy jak spotkałam jego wzrok, zobaczyłam tam zmianę. Nie wiem jak i nie wiem na jaką skalę, ale coś tam było inaczej. Nie pomoże się mu, przez to jak wyliczy jego błędy. Jego okropieństwa. Przypomniałam sobie słowa tiary na wczorajszej przemowie...
- Nie ma prawa tu być...- mówił Ron. Nawet Ślizgoni, którzy nie dawno przybyli, patrzyli się na niego z zamyśleniem w oczach. Przy Malfoy'u nie stał nikt. Stał sam, przy tej ścianie. No dobrze, oprócz Pansy Parkinson... jednak ta widząc, jak dużo ludzi  stoi po drugiej stronie, nawet jej ślizgoni, powoli się odsunęła i przysunęła do Nott'a, który uśmiechnął się triumfalnie, przygarniając ją ręką i szeptając coś do ucha. Atmosfera była więcej niż napięta. Ron stał teraz metr od blondyna, który nadal bez reakcji patrzył się pustym i twardym wzrokiem na marmurową posadzkę. Nie byłam w stanie powiedzieć co przechodzi mu przez myśl. W końcu mówca odwrócił się w stronę do Malfoy'a.
- No i co, Malfoy? Nawet się nie odezwiesz, co? Bez twojej paczki jesteś nikim. Nikt cię już nie szanuję. Nie łudź się. Jesteś dla nas nikim. Choć założę się, że ty sam w sobie nic nie jesteś wart. Dziecko śmierciożerców. Ilu ludzi zabiłeś? Ilu torturowałeś? Podobało ci się? Głupia żmija.- wysyczał mu w twarz czekając na jego reakcję. Po jego słowach usłyszałam oklaski. Tak, wielu uczniów klaskało po przemowie Rona. Szybko jednak ucichli, gdy zobaczyli, że blondyn unosi głowę. Nie patrzył mu się w oczy.
- Skończyłeś. - stwierdził, kpiąco się uśmiechając. Zachowywał kompletny spokój. Widziałam jak cała twarz mojego przyjaciela zaczerwienia się co raz to bardziej. Uciskało mnie, jak patrzyłam na tą scenę. Chciałam coś krzyknąć.... ale było już za późno. Ron nie mógł się już pohamować, Malfoy to zauważył.
- No nie krępuj się. Dalej, powal mnie- powiedział chłodnym, wyzywającym spojrzeniem. Jego szare oczy iskrzyły się groźnie. Chociaż to Ron był napastnikiem.
- RON NIE!- Tak, wiem za późno. Łudziłam się jednak, że tego nie zrobi. Jego pięść się zamachnęła...wstrzymałam oddech, wierząc, że Malfoy przecież nie da się tak potraktować, on jednak nie zrobił nic. Nic. NIC. Pięść Rona wylądowała w twarzy Malfoy'a. Nie słyszałam uczniów wkoło mnie. Widziałam tylko strugę krwi i profil twarzy blondyna, który nie runął na ziemię, ale uderzył plecami o ścianę, jego zgięte kolana trzymały go jeszcze w pozycje pionowej. Nie potrafię opisać tego uczucia, widząc mojego odwiecznego wroga zranionego, i powalonego przez najlepszego przyjaciela. Nie czułam triumfu, nie czułam się dobrze. Nawet gdy przypomniałam sobie wszystkie momenty, w którym on, Malfoy, mnie zranił. Wiedziałam, czułam, że sobie zasłużył. Z jednej stron mój głos krzyczał: Dobrze. Dobrze mu tak. Po chwili jednak przypominałam sobie, iż przecież... on sam do tego dopuścił. Jakby wiedział, iż zasłużył. Czy to były zbyt honorowe myśli jak na Malfoy'a? Nie wiedziałam. Przecież go nie znałam. Zrozumiałam tylko jedno: Ten Draco Malfoy, którego pamiętałam przez wszystkie te lata być może w ogóle nim nie był. W nim był też inny człowiek. Czyż nie? Spojrzałam w jego oczy, gdy uczniowie znów zaczęli klaskać i krzyczeć. Ron uśmiechał się triumfalnie. Ale ja ich wszystkich nie widziałam. Ślizgonów nie pewnie włączających się w owacje. Patrzyłam się na jego twarz, nie wiem co sprawiło, że akurat tam, ale nie byłam w stanie do niczego innego. I co zobaczyłam? Jego oczy. Oczy przez chwilę przepełnione nagle takim nie kończącym się smutkiem, iż mnie rozrywało w sercu. Współczułam z nim. Z moim największym wrogiem. A on przez chwilę spostrzegł mnie i za moje współczucie, które nie byłam w stanie sobie wytłumaczyć, zdziwiony zmarszczył czoło. W tej chwili kiedy spotkały się nasze spojrzenia, poczułam ponownie, dziwnie znajome uczucie. Zakręciło mi się w głowie, poczułam jak coś mnie wciąga i...

Zakurzone półki regałów na książki, drobinki kurzu wirujące w powietrzu. Przy oknie, gdzie wpadała jasna struga światła, stała postać o brązowo kręconych włosach, a w jej oczach płonęła niepewność i ciepło. - Czemu?- wyszeptała, bez głosu. - Sama wiesz. No już, daj mi zapomnieć. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Nie mógłbym...- mówił zimnym, opanowanym głosem chłopak po jej drugiej stronie, odwrócony do niej tyłem.- Co się stało?- zapytała dziewczyna marszcząc czoło. Podeszłą bliżej, w ręce trzymając zieloną książeczkę. Nastała cisza, dziewczyna czekała. Powoli wyciągnęła rękę i położyła na jego ramieniu. Chłopak drgnął i odwrócił do niej twarz, na której malował się smutek i ból. - No zrób to wreszcie.- wysyczał. Jednak ona pokręciła tylko lekko głową i po chwili uciekła, zostawiając go samego. 

- Czy ktoś może mi wytłumaczyć, co tu się dzieję?- męski głos  przywołał mnie do mojego świata. Wciągnęłam powietrze, jak bym właśnie wypłynęła z pod wody. Zauważyłam, że zdołałam nie upaść na posadzkę i jakoś utrzymać się na nogach. To było dobre, zawsze traciłam przytomność przy tych... halucynacjach? Potrząsnęłam głową, inaczej nie mogłam tego nazwać. Nie miałam pojęcia czemu to się ze mną działo. Przy drzwiach właśnie pojawił się nauczyciel. Krystian Melphis, o ile dobrze pamiętałam. Melphis.To był ojciec Agnes!Że też wcześniej na to nie wpadłam. Nadal jeszcze całkiem słaba, spojrzałam  na wprost mnie. Malfoy trzymał się teraz za nos, jednak... wyglądał jak by miał się zaraz przewrócić. Mogłabym dać głowę za to, iż dwie minuty temu wyglądał lepiej. Przecież się na niego patrzyłam, co mu się stało? Patrzyłaś, a wtedy... Zakręciło mi się w głowie. Nagle u mojego boku znalazł się Ron, który mnie podparł. Spojrzałam mu w twarz.
- Miona, źle się czujesz? Nie wyglądasz najlepiej.- zauważył. Parsknęłam i uspokoiłam go machnięciem ręki. Za dużo myśli krążyło w mojej głowie, by móc mu odpowiedzieć. Czy Malfoy widział to samo co ja? Nie, nie. Nie, to było niemożliwe. Przecież... to była Nel. NEL. Moja ciocia. Co ona robiła w bibliotece Hogwartu? Kim był ten chłopak?

*


Dzisiaj znów byłem spóźniony. Spóźniony na moją pierwszą lekcje. Los chciał aby to od razu była lekcja z siódmoklasistami z Gryffindoru i Slytherinu. Wiedziałem o nowym pomyśle McGonagall, aby podzielić siódmoklasistów w każdym domie oprócz Slyhterinu  na dwie grupy, wedle alfabetu, dlatego zdziwiłem się, gdy zobaczyłem młodego Weasley'a prze drzwiach klasy. Miałem mieć pierwszą grupę Gryfonów. Gdy byłem już bliżej, zauważyłem, że coś musiało się tutaj wydarzyć. Wszyscy stali zgromadzeni  w półokręgu przed ścianą i wiwatowali. Młodego Weasleya rozpoznałem już po jego rudej czuprynie, stał bliżej ściany niż inni. Uczniowie stojący z tyłu od razu ucichli speszeni i  ustąpili mi drogę jak zobaczyli, że się zbliżam. Nie zwracałem na nich uwagi, miałem złe przeczucie.
To co zobaczyłem zaparło mi dech w piersi. O ścianę opierał się nie kto inny jak Draco Malfoy, trzymający się za głowę z zamkniętymi oczami i zakrwawioną twarzą, a przed nim dziewczyna, wyglądająca jakby zaraz miała się przewrócić. Nie widziałam jej twarzy, ale od razu rozpoznałem. Miała te same włosy co jej matka. Przede mną stała Hermiona Granger. Obok niej Ron Weasley, o którym wiedziałem, że był jej chłopakiem, a przy ścianie... syn Lucjusza.
- Czy ktoś może mi wytłumaczyć, co się dzieję? -zapytałem głośno. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że mój głos drżał ze wściekłości. Siłą odwróciłem wzrok od mojej córki i popatrzyłem na każdego z nich. Gryfoni patrzący na posadzkę i Ślizgoni wytrzeszczający na mnie swoje oczy. Wszyscy byli tacy poirytowani. Musiałem przypomnieć sobie iż byłem głową domu Węża i wypadałoby zapytać Malfoya jak się czuję i wysłać go do skrzydła szpitalnego. Tak, wypadałoby, nie miałem jednak na to najmniejszej ochoty. Weasley podszedł dwa kroki do Hermiony i przytrzymał ją, mówiąc jej coś do ucha. Mimo, iż się ich coś zapytałem, nikt nie śmiał mi odpowiedzieć, niektórzy nawet szeptali coś do siebie. Nie wiem skąd nagle we mnie było tyle energii, ale byłem co raz to bardziej zły. Spojrzałem jeszcze raz na nich wszystkich, ale nikt nic nie powiedział. Zacisnąłem więc ręce w pięści, zacisnąłem zęby i podszedłem do Malfoya. Nie wyglądał zbyt dobrze.
- Naprawdę nikt nie wie jak to się stało?- nadal cisza. Starałem nie patrzeć się na Hermionę.  Bałem się, iż nie będę mógł od niej odwrócić wzroku. Po chwili usłyszałam, cichy, ale zdecydowany głos.
- Ron zaczął się do niego unosić. Wie profesor, Malfoy był śmierciożercą... po tym wszystkim jesteśmy zdezorientowani. Prawie wszyscy tutaj stracili bliskich w bitwie. Na dodatek nigdy nie było między nim a Gryfonami dobrych stosunków. Ron postanowił, że tak powiem, dać mu za to wszystko nauczkę, chociaż w sumie Malfoy nic mu teraz nie zrobił. - musiałem spojrzeć w jej kierunku. Zobaczyłem w jej oczach, że mówi to niechętnie. W końcu Ron jest jej chłopakiem.
- Hermiona....- wydusił z siebie tylko rudy  i popatrzył na nią, jakby właśnie go wydała.
- Mówię tylko prawdę, Ron.- szepnęła i uniosła dumnie głowę, widać jednak było, że każde słowo sprawiało jej wysiłek. Tak jak mówiłem, ciężko było mi odwrócić od niej wzrok. Miała  w prawdzie włosy Nel, oczy jednak miała po mnie.
- Profesorze, może ktoś powinien zaprowadzić Draco do skrzydła szpitalnego?- usłyszałem głos jakiejś dziewczyny z mojej lewej strony i jakimś cudem udało mi się odwrócić głowę. Krótko zastanowiłem się, czy będzie lepiej jak nie będzie go na tej lekcji, czy może jak zostanie.
- Panie Malfoy, jak się pan czuję?- zapytałem siląc się na normalny ton, odwracając się do niego. Chłopak zaśmiał się ochryple.
- A jak mam się czuć, profesorze?-  odpowiedział nie wyraźnie. Widocznie Weasley dosyć mocno go uderzył. Wiem, że nie powinno mnie to cieszyć, nic nie mogłem na to jednak poradzić.
- Dobrze, w takim razie... - przerwałem, gdy zobaczyłem mi bardzo znajomą twarz przechodzącą właśnie koło zbiorowiska uczniów. Miała jasne długie blond włosy. Co na Merlina ona tutaj robiła? Miałem ją zatrzymać, czy pozwolić się zmyć? Co za dzień.
- Pani Melphis co pani tutaj robi?!- krzyknąłem w jej kierunku. Usłyszałem zaciekawione szepty jak wymówiłem nasze nazwisko.  Agnes zatrzymała się, mogłem sobie dobrze wyobrazić jej wyraz twarzy, ale potrzebowałem teraz kogoś, kto pójdzie z Malfoyem do skrzydła, a nie chciałem posyłać nikogo z mojej klasy, pani Pomfrey od razu by to zauważyła i powiedziała McGonagall. Na wytłumaczenia pierwszego dnia nie miałem ochoty. Agnes była neutralna, nikt jej nie znał.
-  Zgubiłam się, Kr-.... profesorze.- odpowiedziała, powoli odwracając się w moim kierunku.
- Zgubiłaś się. No dobrze... w takim razie zaprowadzisz Malfoya do skrzydła szpitalnego.- powiedziałem, wiedząc iż brzmiało to głupio, ponieważ przecież ona kompletnie nie miała pojęcia gdzie to skrzydło się znajduję. Krystian, nie mam cholernego pojęcia gdzie ono jest.- usłyszałem w mojej głowie.
- Ale profesorze...- usłyszałem ponownie głos tej czarnowłosej dziewczyny. Przewróciłem oczyma.
- Wiem, że pewnie nie wiesz gdzie ono jest, dlatego pójdzie z wami też pani Granger.- powiedziałem. W życiu nie puściłbym Hermiony w towarzystwie Malfoya, jednak Agnes w miarę tako ufałem. Poza tym... Hermiona naprawdę nie wyglądała najlepiej. Cała blada na twarzy, nie będzie mogła dzisiaj uczestniczyć w zajęciach, które przygotowałem.
-Nie ma takiej potrzeby, profesorze. Nic mi nie jest, naprawdę.- odezwała się brązowowłosa.
- Myślę jednak, że jest. Widzę przecież, że źle się pani czuję i ledwo trzyma na nogach. Proszę mnie posłuchać. Jeżeli poczuję się pani lepiej, może pani oczywiście wrócić na zajęcia. Ale w takim stanie lepiej coś z tym zrobić, niż się męczyć.- Od razu wiedziałem, że za dużo powiedziałem. Na merlina, co to było? Jesteś nauczycielem, ona twoją uczennicą. Nie przesadzaj z tą troską, bo zacznie się ciebie bać. - Agnes. Nie wiem jak ona to robiła, ale będę musiał z nią o tym porozmawiać. Wysłałem jej karcące spojrzenie,jednak ona już przedarła się przez grupkę uczniów do jej przyrodniego brata i właśnie chwytała go za ramię. Hermiona stała niezdecydowana i sztywna obok. Coś ty najlepszego zrobił! - tym razem zam skarciłem się w myślach. Ron patrzył się na mnie nienawistnym spojrzeniem. Czułem jak sytuacja wyrywała mi się spod kontroli.
- O pańskim zachowaniu porozmawiamy po lekcji, panie Weasley. - powiedziałem tak ostro jak potrafiłem i odwróciłem się zdecydowanie aby otworzyć wreszcie drzwi do klasy.
- A teraz proszę wchodzić. Szybko. Na miejsca i ani słowa! - mówiłem. Już po dziesięciu minutach miałem dosyć nauczania. Ha! Przecież ja nawet nie zacząłem lekcji! Gdy wszyscy weszli i szepcząc zaczęli zajmować miejsca, zamknąłem oczy i złapałem się za skronie.
- Powiedziałem, że macie być cicho!- krzyknąłem i przeszedłem przez klasę by zająć swoje miejsce przy biurku. Byłem jednak zbyt podenerwowany aby sobie usiąść. Stanąłem więc przed drewnianym meblem, wyjąłem różdżkę i popatrzyłem się na klasę.
- Mój przedmiot to Obrona przed Czarną Magią. Wy, którzy już walczyliście na wojnie, uśmiechacie się pod nosem, myśląc, iż jeżeli ją przeżyliście jesteście w tym całkiem dobrzy. To się okaże. Obrona... - zacząłem. Miałem w planie zacząć kompletnie inaczej, ale teraz byłem wściekły.
- Może kiedyś zastanawialiście się, jak można się bronić, skoro nie ma się pojęcia o czarnej Magii. Tak, to ciekawa myśl. Czarna Magia... o co chodzi, co to jest? Wiem, że wszyscy uważacie znać na to odpowiedź. Dobrze. Na liście zakupów była książka... jeżeli ją kupiliście, możecie ją od razu wyrzucić do kosza lub dać komuś z niższej klasy. Będziemy uczyć się... trochę inaczej. W końcu nie mam już do czynienia z początkującymi, prawda?- mówiłem do nich, z satysfakcją obserwując, jak ciekawość pojawia się na ich twarzach. Powoli się uspokajałem, a może lepiej było powiedzieć, iż odnajdywałem moją pewność siebie?
- Zaczynajmy więc.-

*
Szliśmy jakimiś korytarzami, z Hermioną na przodzie .. ponieważ nie miała ochoty zadawać się z moim braciszkiem i znała drogę. Draco powoli odzyskiwał siły, ale nie widział nic na jedno oko, ponieważ zdążyło mu już zapuchnąć. Szliśmy w milczeniu, co doprowadzało mnie do szału. Brat nie chciał, abym go przytrzymywała, więc po krótkiej kłótni zostawiłam go w spokoju i chociaż szedł, jak jakiś pijany, uważałam, aby żadna uwaga na ten temat, mi się nie wymsknęła. Oboje byli jacyś dziwni. Przecież całkiem dobrze rozumiałem się z Hermioną, a ona teraz zachowywała się tak jakby mnie nie znała. Draco natomiast ciągle krzywo się na nią patrzył. Wiedziałam tylko tyle, iż Ron dał w gębę mojemu bratu, a Hermiona się źle czuła i dlatego Krystian posłał ją z nami. Doszliśmy do końca tego korytarza, gdzie można było skręcić w dwa inne lub wejść po schodach na górę. Hermiona pewna siebie skręciła w lewo, jednak Draco stanął koło mnie i parsknął:
- Granger, gdzie ty do cholery idziesz. Trzeba iść na górę. Korytarze ci się pomyliły.- Hermiona przystanęła i odwróciła się do nas niechętnie. 
- Tędy też się da. Jest krócej.- odpowiedziała siląc się na spokój. 
- Nie. Poza tym nigdy nie słyszałem, że tędy da się dojść do skrzydła. - prychnął jej w odpowiedzi. Na twarzy Hermiony pojawił się grymas złości. 
- Malfoy, oczywiście, że nie wiedziałeś, ponieważ zamek przy odbudowie, został gdzie nie gdzie zmieniony.Teraz da się tędy tak samo dobrze dojść do skrzydła, jak tymi schodami. Zaufaj po prostu.- Jednak Draco się to nie spodobało. 
- Jasne. Nie jestem głupi, Granger. Idziemy górą.- prychnął i skierował się ku schodom w pewnym momencie  jednak się chwiejąc. 
- Właśnie dlatego, chciałam iść tędy, ponieważ myślałam, że będzie ci trudno wejść po schodach. Ale skoro chcesz utrudniać sobie życie...- powiedziała wzruszając lekko ramionami. 
-Chyba tobie...  sama wyglądasz jakbyś miała się za chwilę przewrócić. - oddał jej mój brata. Tak się więc na siebie patrzyli,jakby jedno drugiego chciało przekonać o swojej racji, aż w końcu nie wytrzymałam.
- Oboje wyglądacie beznadziejnie i oboje nie jesteście w stanie wejść po tych schodach, dobrze? - westchnęłam podrażniona i skierowałam się w stronę Miony, łapiąc mojego brata za rękę i pociągając go w tamtą stronę.
- Puść mnie...- wysyczał  i wyrwał mi się.
- To chcesz tu zostać i jakimś cudem pokonać te schody, czy przełkniesz swoją dumę i pójdziesz tą drogę, jaka dla was obu jest najlepsza?- spytałam go wyzywająco. 
- Jak dla mnie może tu zostać, naprawdę jest mi słabo i nie wiem jak długo mogę tu jeszcze stać.-wymamrotała kasztanowłosa. Spojrzałam na mojego brata, jednak on nie zamierzał ruszać się z miejsca.
- Malfoy, idziesz czy nie?- zapytała się go zdenerwowana Hermiona, jednak czułam, że było jej źle, a jej twarz była jeszcze bledsza niż wtedy jak byliśmy jeszcze pod klasą.
- Merde! No chodź wreszcie...- powiedziałam. W tym momencie jednak usłyszałam jak coś spada na posadzkę. Odwróciłam się i krzyknęłam z przerażenia.  Hermiona zemdlała. Najpierw Malfoy mi mdleje na Pokątnej, a teraz....

*

Cholera. Cholera. Granger zemdlała. Na Merlina! Ten rok zaczyna się świetnie. Patrzyłem się na nią i na Agnes i czułem się ... no właśnie jak? Co miałem teraz zrobić?
- Malfoy, jak się idzie do tego skrzydła?- zapytała moja spanikowana siostra. Zmarszczyłem czoło, co zabolało, ale nie mogłem pozbyć się tego grymasu z twarzy.
- Przecież ty tam nie trafisz, idiotko.- 
- ALE COŚ TRZEBA ZROBIĆ. Powiedz mi jak tam dojść, a ja dojdę i sprowadzę pielęgniarkę!- wydzierała się. To też bolało. Westchnąłem.
- No dobra, dobra. Daj mi jakiś kawałek papieru, szybko.- powiedziałem. Nie miałem pojęcia co się stało z Granger, ale faktycznie nie wyglądała najlepiej, a poza tym uderzyła się lekko w głowę. Nie mogłem na to patrzeć. Za bardzo przypominała mi tych wszystkich ludzi na posadzce w naszym domy, kiedy Voldemort ich torturował. Kiedy Bellatrix ją torturowała... 
- Masz. - powiedziała moja siostra i wcisnęła mi coś do ręki. 
-A tu pióro.- 
Wziąłem do ręki i próbowałem skoncentrować się na liniach które rysowałem. Musiałem wyobrazić sobie korytarze i skręty... a później to wszystko jak najprościej narysować. Z zapuchniętym okiem było to nie lada wyzwanie. Wszystko utrudniała jeszcze Agnes, która mnie pospieszała i spanikowana ciągle tarła twarz to jedną to drugą ręką. Kątek oka zauważyłem, że z jej oczy leciały łzy.
- Spokojnie. Przecież tylko zemdlała, wariatko.- powiedziałem kpiąco. Nie powinienem tego mówić.
- JAK MOŻESZ? TYLKO ZEMDLAŁA? A tą ranę widziałeś? UDERZYŁA SIĘ O TEN GŁUPI MARMUR! WSZYSTKO PRZEZ CIEBIE. TA TWOJA BEZNADZIEJNA DUMA!- krzyczała na mnie. 
- Nie krzycz. Masz tu plan i leć, bo już nie mogę cię słuchać.-  powiedziałem. Kompletnie nie wiedziałem jak mam się zachować. Agnes złapała plan, spojrzała na niego, po czym  od razu poleciała schodami do góry. Niestety, Granger. Twojej krótszej drogi nie znam.- pomyślałem. 
-AHA!  MASZ JEJ PILNOWAĆ I NIC JEJ NIE ROBIĆ, INACZEJ CIĘ ZABIJE!- krzyknęła Agnes z góry. Przekręciłem oczyma. Co jak co, nie zamierzałem się tutaj bawić w Voldemorta i śmierciożerców. Draco, jaki ty żałosny jesteś- pomyślałem sam do siebie, stojąc nagle sam w pustym korytarzu z nieprzytomną Granger. Co za ironia. Przez chwilę stałem tak, nie wiedząc dokładnie co zrobić. Było cicho, za cicho. 
Nie wiem dlaczego, ale po paru sekundach podszedłem bliżej i spojrzałem na bezbronną Gryfonkę. Jest szlamą. Nic nie wartą czarownicą o brudnej krwi. - Tak. Tylko, teraz wyglądała tak bezbronnie. Mógłbym wszystko. Mógłbym w tym momencie ją torturować, mógłbym ją zabić. Mógłbym. Ale nie potrafiłbym. Nienawidziłem patrzeć na ludzkie cierpienie i na to, jaką frajdę sprawiało to Bellatrix lub Vodemortowi. To on mi uświadomił, że przecież... my wszyscy jesteśmy ludźmi. Nie ważne, czy arystokraci czy z mugolskiego domu. Każdy cierpiał tak samo. Każdy był człowiekiem. Zaśmiałem się pod nosem. Co musiało się stać, abym wreszcie to zrozumiał? Ile ludzi musiało zginąć przed moimi oczami, żebym pojął. A teraz, dziewczyna którą przez tyle lat tratowałem jak... śmiecia, leżała u moich stóp. Bezbronna. Bezradna. 
Impulsywnie kucnąłem i usiadłem obok niej. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że jej kompletnie nie znałem. Pamiętałem jedynie jak w trzeciej klasie uderzyła mnie w twarz. Wtedy świat był dla mnie taki jasny. Szlamy i prawdziwy czarodzieje. Teraz wszystko się zmieniło. 
Teraz to mnie traktowano jako największego śmiecia. Bo służyłem Mu. A przecież nie mieli pojęcia....Przypomniał mi się wzrok Granger, gdy wszyscy bili brawo temu idiocie. Nie widziałem tam tirumfu ani radości. Widziałem tylko to, że... mnie nie oceniała. A przecież miała prawo do tego. Miała prawo do gardzenia moją osobą, bardziej niż kto inny. Nie rozumiałem jej. 
Widząc jej wyciągniętą rękę, zobaczyłem kawałek skóry, który błyszczał się nienaturalnie. Nie wiem czemu to zrobiłem, ale powoli odsunąłem rękaw jej szaty i wtedy zobaczyłem resztę. Szlama. Przejechałam po bliźnie palcem, nie mogąc uwierzyć, jak wcześniej byłem w stanie uwierzyć w te brednie. Owszem, nadal była zarozumiałą, nieznośną Gryfonką, ale na pewno nie była już szlamą. 


Komentarze

Popularne posty