XI. Jestem, część pierwsza




Drogi Draco,
Nie znam cię. Pomimo tego chciałabym zadać ci jedno pytanie: Kim jesteś?


Otworzyłem kopertę odruchowo, dziwiąc się jednak trochę, kto mógłby do mnie pisać. Przecież już nie ma nikogo. Łyk soku dyniowego, który właśnie połykałem, poleciał tam gdzie nie trzeba, gdy przeczytałem linijkę. Odchrząknąłem. Szybko również rozejrzałem się po stole Ślizgonów, wszyscy byli zajęci swoim pierwszym śniadaniem w Hogwarcie. Nikt nie patrzył w moją stronę. Ponownie spojrzałem na papier. Nikt się nie podpisał. A ja nie znałem tego charakteru pisma.
Napisała to kobieta, która mnie nie znała, chociaż wiedziała jak mam na imię. Prychnąłem, gdy spostrzegłem, że nie byłoby człowieka w magicznym świecie, nie znającego mojego imienia. "Depresyjny syn Lucjusza. Draco Malfoy" - usłyszałem sarkastyczny głos gdzieś w mojej głowie. Kim jesteś? Co to miało być za cholernie, głupie pytanie. Czy nie każdy wie kim jestem? Sfrustrowany przygryzłem wargę i jeszcze raz machinalnie rozejrzałem się po Wielkiej Sali. Zaczarowany sufit przybrał niewyrazistą szarą barwę. Nad nami, jak od wieków, unosiły się tysiące świec.
Przybycie takiego dziwnego listu wyprowadziło mnie trochę z równowagi. Szczególnie dlatego, iż w życiu nie dostałem podobnego. Co to miało być, do diaska? Jeżeli to ktoś, kto chciał się ze mnie ponabijać... to lepiej dla niego, abym nigdy nie poznał jego imienia. Wściekły, zmiąłem list i upchnąłem do kieszeni. Nie dam nikomu satysfakcji oglądania mnie zdenerwowanego. Szybko przybrałem bezuczuciową maskę i kontynuowałem jedzenie tosta. W głowie jednak miałem obraz tej jednej, tak starannie napisanej linijki. Pytanie z tej wiadomości zaczęło mimowolnie chodzić mi po głowie. Nie zauważyłem nawet, gdy przede mną wylądował nowy plan zajęć na ten rok. Ktoś zaczął machać ręką przed moimi oczami..
- Salut! - Usłyszałem głośne przywitanie. Spojrzałem w jej dziwnie jasne zielone oczy i westchnąłem. Nadal nie mogłem przetrawić tego, co wydarzyło się wczoraj w pociągu. Nie mogłem po prostu zrozumieć.

2. Września, 1998

Patrzyłem się w oczy Agnes, która przed chwilą wtargnęła do mojego umysłu. Byłem w szoku. Jak ta małolata tego dokonała? Jak znalazła się w mojej głowie, w moich wspomnieniach? Jak? Nie wiedziałem. Jednak czy mnie to interesowało? Nie. Ważne było to, iż to zrobiła. Gdzieś w środku coś się przełamało. Ta szesnastoletnia dziewucha była w stanie zajrzeć pod moją maskę. Nie tylko to, potrafiła ją przełamać, włamać się. Poczułem złość... i nagle znowu czułem wszystko. Wszystko tak, jak nie powinienem. Przecież dopiero co byłem zamknięty. Niedostępny, nawet dla siebie samego. Co się stało?
- Oh... - wydała z siebie. W jej oczach dostrzegłem przerażenie i strach... To powstrzymało mnie od zrobienia jej krzywdy. Gdybym tego nie zobaczył, nie uwierzyłbym, że zrobiła to niechcący. Jednak coś musiałem zrobić.
- Kim ty do cholery jesteś, Agnes? Jak ty... - wysyczałem. Znałem się dosyć na czarnej magii, żeby wiedzieć, że to nie była zdolność, którą się miało od tak. Trzeba było wieloletniego treningu, i nawet wtedy nie udawało się to bez zarzutu. A ona nawet nie użyła zaklęcia. Jako, iż służyłem Czarnemu Panu, musiałem się dla własnego dobra nauczyć Oklumencji. Mimo że stałem się w tym najlepszy, nie zawsze mogłem zapobiec wtargnięciu się do mojego umysłu przez Voldemorta. On był w tym po prostu mistrzem. Jednak nawet wtedy potrafiłem wytrzymać parę dobrych minut, zanim mu się udało. Tak, nie pozwoliłem mu. Starałem się. Nie zawsze wychodziło. Miałem cenne myśli, chciałem je przed nim uchronić. Nie udawało się. Pod koniec się dowiedział.
Pamiętam jak byłem nim zafascynowany. Jego władzą i poziomem. Iż jest nieśmiertelny. Iż ma taką wielką moc. Bałem się śmierci i nadal się boję. Kiedy zauważyłem, że to ku niczemu nie prowadzi? Kiedy zmądrzałem i spostrzegłem, że nas tylko wykorzystywał? Nic dla niego nie znaczyliśmy. Byliśmy marionetkami, i to jeszcze tak głupimi; każdy czuł dumę, iż należyliśmy do jego szeregów. Teraz na tą myśl zrobiło mi się tylko niedobrze. Jednak nie o to teraz chodziło. Chwyciłem Agnes za nadgarstki i przyparłem do ściany.
- Mów, co to było.
- Draco, puść. Ja , ja... nie wiem - jąkała się. Jej twarz była blada jak ściana. Rozejrzałem się po korytarzu. Nikogo nie było. Odetchnąłem.
Jak to nie wiesz? Nie wiesz jak weszłaś mi do głowy? Powiedz prawdę, kto cię przysłał? A może po prostu jesteś pod wpływem Imperiusa? - zacząłem się nakręcać. Nic na to nie mogłem poradzić, to jakieś niewytłumaczalne uczucie... strach? Nie, na pewno nie. (Z tego miejsca pozdrawiam autorkę, mam nadzieje ze nie zauważy tego i nie usunie, a jeśli zauważy mam nadzieje że zostawi. kocham was -Verssace.) Coś innego. Wzmocniłem chwyt na jej drobnych nadgarstkach.
- Co? Nie, nie... Ja naprawdę nie wiem. To ja byłam wściekła i wtedy, wtedy... Au! Draco puść mnie, to boli! - zawołała. Czułem, że była cała roztrzęsiona. Czy mnie to obchodziło? Szczerze, nie wiedziałem. Nie chciałem jej ranić lub krzywdzić. Coś we mnie stanowczo się temu przeciwiło, ale...
- Malfoy! Puść ją natychmiast! - Usłyszałem rozwścieczony głos szlamy. Właśnie otworzyła drzwi od przedziału, w jej oczach zobaczyłem iskry złości. Włosy odstawały na wszystkie strony, nic się nie zmieniła.
- Wyluzuj, Granger.To się nazywa rodzinna pogawędka - powiedziałem spokojnie i puściłem Agnes, która nawet tego nie zauważyła. Była zamyślona, w jej oczach nadal szkliło się poirytowanie i przerażenie. Machinalnie zaczęła rozcierać uściski.
- Ha! Wiesz co, jakoś nigdy nie miałeś dobrego poczucia humoru. A teraz wynoś się stąd. Jak w ogóle śmiesz...! - prychnęła w moją stronę. Trochę mnie zaskoczyła. Zawsze ona najbardziej potrafiła się opanować w mojej obecności. Nie rozumiałem jej nagłego wybuchowego zachowania, nie znała przecież Agnes. Poza tym sam fakt, iż była moją siostrą, powinien ją zrazić do niej, zważając na naszą odwieczną nienawiść.
- Opanuj się, Granger. Radziłbym ci również nie wtrącać się w nasze sprawy - dodałem, opierając się o szybę.
- Agnes, czy masz z nim do omówienia jeszcze jakieś "wasze" sprawy? - zwróciła się do niej, oczywiście delikatniej. Nutka sarkazmu i zdenerwowania jednak została. Dawno nie widziałem Granger tak wściekłej. W głowie zobaczyłem obraz jej leżącej przede mną na ciemnej posadzce...
- Nie. Nie mam. Ale nie martw się o mnie, nic mi nie jest - wyszeptała Agnes, po czym niepewnie odwróciła się w moją stronę.
- Draco... przepraszam. Nie mam pojęcia jak to zrobiłam. Serio - powiedziała takim bezradnym tonem, że zacząłem się o nią martwić. Gdzie zostawiła swój sposób bycia? Takiej jej nie znałem. Nie odezwałem się. Granger zmarszczyła tylko zirytowana czoło, patrząc się to na nią, to na mnie. Ogarnęło mnie nagłe pragnienie zostawienie tego w spokoju. W środku poczułem, że Agnes nie zrobiła tego specjalnie. Tak, byłem tego pewny. Odwróciłem się więc i ruszyłem przed siebie.

*

Nie wiem czemu do niego podeszłam, w sumie cały czas obawiałam się tego momentu, a teraz jednak to zrobiłam. Już od samego rana wyobrażałam sobie różne możliwości reakcji mojego braciszka, żeby być przygotowana na niemalże wszystko. A on teraz po prostu się na mnie patrzył. Nie mogłam odczytać jego uczuć w szarych oczach, ale dostrzegłam tam błysk czegoś, czego nie potrafiłam wytłumaczyć. Oczywiście. „Agnes weź przestań. Przecież to normalne, że nie wiesz o co chodzi. Każdy tak ma. Nie powinnaś się ciekawić wszystkim, co mu przechodzi przez głowę."- przywołałam się do porządku. Zerknęłam ukradkiem na ślizgoński stół. Uniosłam trochę głowę i zobaczyłam srebrnie połyskującego węża na zimnej, soczystej i nieco ciemnej zieleni. Godło Slytherinu. Dom węża... 
Przeszedł mnie lekki dreszcz. Wspomnieniami wróciłam się do wczorajszego dnia...



Pociąg huśtał się wte i we wte. Słyszałam syczenie pary i odgłosy żelaznych kół toczących się po szynach. Na moim ramieniu poczułam lekki, ciepły dotyk. Nie zareagowałam od razu, dopiero po chwili byłam w stanie popatrzeć na Hermionę. Zobaczyłam w jej oczach troskę, chociaż wyczułam, że ta troska o mnie dziwiła ją samą. W końcu znałyśmy się zaledwie od wczoraj. Zaczęłam mrugać niekontrolowanie powiekami, nadal byłam poirytowana. Uśmiechnęłam się na próbę, ale był to ciężki wyczyn. Mijaliśmy właśnie łąki, na której gdzieniegdzie rosły sosny. Niebo pozostawało zniechęcone, widać było mgłę unoszącą się w dali. A deszcz nadal padał, krople natrafiały na szybę pociągu.
- Kochaniutkie, chcecie coś? - Usłyszałam uprzejmy, serdeczny, słodki głos gdzieś obok mnie. Normalnie reagowałam szybciej, ale teraz jakoś nawet było mi trudno odwrócić głowę.
- Ehm, Agnes? - zapytała Hermiona. 
- Hm - zastanowiłam się, nie wiedząc nawet nad czym się zastanawiałam. Spojrzałam na Mionę, a potem na starszą panią stojącą w korytarzu z wózkiem załadowanym różnymi rzeczami. Na końcu korytarza usłyszałam rozbawiony śmiech i nowe głosy. Dwie dziewczyny z trzema chłopakami wyszły na zewnątrz rozmawiając o czymś. Niektórzy patrzyli się w moją stronę. 
- Nie, nie dziękuje - powiedziałam odruchowo. W innej sytuacji zaczęłabym przeglądać słodycze i porównywać je z tymi, które mamy we Francji, ale nie miałam teraz do tego głowy. Chciałam po prostu usiąść i pomyśleć lub zadać kilka pytań o Hogwarcie. Było kilka rzeczy, o których nie miałam pojęcia, zresztą skąd miałam mieć?
- Może jednak coś sobie weźmiesz? Czekolada dobrze by ci zrobiła, wyglądasz trochę niewyraźnie. - Usłyszałam. Ledwo co mogłam skoncentrować się na jej słowach. Co się ze mną działo? Wzruszyłam ramionami.
- Nie chciałabym być nieuprzejma, ale nie mogę tutaj stać wieczność, panienki. A więc? - odezwała się kobieta, popatrzyła na mnie swoimi małymi orzechowymi oczami i uśmiechnęła się lekko, po chwili jednak zmarszczyła czoło. - Dziecko, co się stało? Wyglądasz w istocie nie najlepiej. Może mogę ci zaproponować gorącej czekolady? Z pewnością postawi cię na nogi. - Chciałam coś powiedzieć, ale po chwili zrozumiałam, że nie miało to sensu. Kobieta już zaczęła wyciągać papierowy kubek i przyrządzać ciepły napój.
- Ajajaj. Dziwna ta pogoda, nie uważacie? Szaro, buro... niby jak na Anglię przystało, ale coś jednak jest... nieprzyjemnego w atmosferze - zaczęła mówić zmartwionym tonem, po chwili podała mi czekoladę. Z pomarańczowo-złotego kubka unosiła się aromatyczna para. Kubek w ogóle nie parzył, ale był przyjemnie ciepły; uśmiechnęłam się. Przypomniałam sobie jak Etienne kiedyś opowiadał mi o mugolach i o ich wynalazkach. Ale niezależnie od tego ile nowości wymyślali i odkrywali, nadal mieli pewne braki. Etienne... Kiedy to ja ostatnio o nim myślałam? Nagle poczułam się strasznie, w końcu przez ostatnie dni ani razu nie przeszedł mi przez myśl. Agnes, co się z tobą dzieje?
- Dziękuję. Ja... możesz potrzymać? Muszę wyciągnąć pieniądze z torebki. - Zwróciłam się do kasztanowłosej. Ona tylko machnęła ręką i dała już wyliczone monety sprzedawczyni. Ta wzięła je i uśmiechnęła się do mnie miło. Hermiona pociągnęła mnie za rękę i wciągnęła do przedziału. Wiedziała, że coś jest ze mną nie tak i że nie zachowuję się jak zwykle. Byłam szczęśliwa, mogąc usiąść sobie i trzymać coś w rękach, coś ciepłego. Powoli zaczęłam pić. Nie zwracałam uwagi na innych. Myśli szalały mi w głowie. Słyszałam jak inni zaczynają rozmowę, nie zważałam na słowa. Jak uwięziona nie mogłam się wydostać z wiru pytań i jeszcze raz pytań. Z desperacji nawet za mocno ścisnęłam kubek, co spowodowało, że omal nie wylałam napoju. Po chwili jednak stwierdziłam: Nie ma sensu zastanawiać się nad czymś, co tylko powoduje u mnie frustrację i zdenerwowanie. Nie byłam w stanie teraz odpowiedzieć sobie na niektóre pytania, ale mogłam uzyskać odpowiedzi na inne. Wzięłam głęboki wdech i zwróciłam się do reszty.
- Możecie mi opowiedzieć trochę o domach Hogwartu? - Nie miałam ochoty na owijanie w bawełnę. Chciałam teraz wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Odwróciłam się w ich stronę i oparłam się o drewno, zdjęłam buty i położyłam na siedzeniu. Naprzeciwko mnie było okno. W ten sposób mogłam widzieć każdego z nich. Hermionę, Rona, Ginny i blondynkę. Nie znałam jej imienia. Przerwali swoje rozmowy. A Ginny odwróciła do mnie głowę. Ron wytrzeszczył na mnie oczy.
- Naprawdę nic o nich nie wiesz? Nic? - zapytał zdumiony i trochę urażony. Przewróciłam oczami.
- A ty może wiesz, jak jest u nas w Beauxbatons? - Oddałam i wzięłam do ust kolejny łyk czekolady. Tak, czekolada to niesamowite lekarstwo. Na to Rudy otworzył usta, chcąc coś odpowiedzieć. Nie udało mu się.
- No, ehm... ten – stękał. Zamilkł na chwilę, po czym dodał: - Ale Hogwart to... Hogwart. Każdy o nim już coś słyszał. - Starał się obronić. Westchnęłam, w tym samym momencie Miona również pokręciła bezradnie głową.
- Tak, Ron... ale jak można wiedzieć o domach coś prawdziwego, jak nigdy nie słyszało się przemowy tiary? Agnes z pewnością zna przynajmniej dwa domy Hogwartu, prawda? Ale skąd ma wiedzieć jakie są kryteria? W sumie my na naszym roku nie możemy dokładnie tego wytłumaczyć - stwierdziła Miona.
- No, słyszałam o Gryffindorze. Oczywiście też o Slytherinie. Jest także Ravenclaw i... - zastanowiłam się chwilę. - Hufflepuff. Tak? Wiem też, że byli to najwięksi czarodzieje owego czasu, jak nie do dzisiaj.
- Tak, dokładnie. Każdy z nich cenił sobie coś innego - powiedziała Hermiona wszechwiedzącym tonem.
- Ale jak to coś innego? - zapytałam. Kiedyś już coś o tym słyszałam, ale nic dokładnego.
- Cechy, wartości i talenty człowieka. Gryffindor cenił sobie przede wszystkim odwagę, ale nie tylko...
- A Slytherin kompletne przeciwieństwo... - dodał Ron nienawistnym tonem.
- Nie trudno się domyślić. Ale co to znaczy? - zapytałam. Tym razem odezwała się dziewczyna z rozmarzonym spojrzeniem.
- Ludzie o czystej krwi. Tylko i wyłącznie.
- Tak. Slytherin miał na tym punkcie obsesję. Dla niego liczyli się czarodzieje tylko o czystej krwi. Ślizgoni mają skłonność do przebiegłości, chciwości, władzy. Uważają się za coś lepszego - powiedziała Miona pół szeptem. - Z resztą, chyba nie muszę tego wyjaśniać, prawda? Wystarczy popatrzeć na Voldemorta....
A jednak. U nas w szkole był pewien nauczyciel, nazywał się Snape. Severus Snape. Był głową domu Slytherinu. Nienawidziliśmy go, a Harry szczególnie. Pod koniec wojny okazało się, że przez cały czas był po naszej stronie. Przez cały czas udawał śmierciożercę i dostarczał informację naszemu byłemu dyrektorowi szkoły, Dumbledore'owi. Był Ślizgonem. Zginął z ręki Voldemorta - zakończyła.
- Snape kochał matkę Harry'ego. Jej miłość uratowała go - powiedziała cicho Ginny, pierwszy raz włączając się w rozmowę. Przez chwilę nie byłam w stanie nic powiedzieć. Zapanowała cisza. Było słychać tylko rozmowy osób w przedziale obok i śmiechy na korytarzu.
- Wow - powiedziałam bezgłośnie.
- Czyli nie każdy Ślizgon musi być zły. - To bardziej było stwierdzenie niż pytanie. Nikt mi nie odpowiedział. Każdy gnał gdzieś za swoimi myślami. Przypomniałam sobie o mojej czekoladzie i wzięłam parę łyków. Powoli dochodziłam do siebie.
- Mój ojciec również był w Slytherinie - wyszeptałam bardziej do mnie, niż do nich. Cisza zamieniła się nagle w inny rodzaj milczenia. Wyczułam pytanie, które pojawiło się w ich głowach. Zaczęłam stukać końcówkami palców o tekturkę kubka.
- Nie, to nie Lucjusz Malfoy. Moją matką jest Narcyza - powiedziałam, wpatrując się w przemijający krajobraz za szybą.
- Łooo Narcyza zdradziła Malfoya. Nieźle - wykrztusił Ron, najwyraźniej nie mogąc w to uwierzyć. Nie wiem dlaczego, ale to mnie zabolało. Brzmiało to tak, jakby moja matka w ich opinii była słabą osobą. Osobą, która była zbyt zalękniona i kontrolowana, żeby odważyć się do takiego czynu.
- Co wiecie o mojej matce? - zapytałam ponownie wprost. Od Dracona jak na razie zbyt wiele się nie dowiedziałam. Hermiona wyglądała na zamyśloną, gdy otworzyła usta. Jej wzrok utkwiony był w jedno z siedzeń.
- Szczerze mówiąc niewiele. Mogłabym tylko ogólnie powiedzieć ci, jak ja ją widzę. Ale to chyba nie zbyt dobry pomysł, skoro równie dobrze mogłabym się mylić, prawda? Ale jedno wiem na pewno... uratowała życie Harry'emu i przez to umożliwiła zwycięstwo nad Voldemortem - powiedziała bez wahania. W tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, iż Hermiona była niezwykłą osobą, która dobrze wiedziała jaką wagę miały słowa i prawda. Poczułam wielki respekt do niej.
Potrzebowałam również paru chwil, żeby zrozumieć, co powiedziała. Co powiedziała o matce, której nigdy w życiu nie widziałam. Przez którą wylądowałam we Francji i przez którą teraz tutaj siedziałam. Krystian, mój ojciec, nie mógł mi nic o niej powiedzieć. On sam jej nie znał, kochał przecież inną. Matkę Hermiony. W tym momencie tak dużo zrozumiałam, tak dużo do mnie dotarło, iż znów poczułam się taka bezradna i słaba. Szybko wzięłam łyk czekolady. Hermiona mi opowiadała o czymś, o czym nie wiedział Krystian. Ona opowiadała mi coś, o czym prawdopodobnie nie wiedział nawet Draco. A ja wiedziałam, że ona tak naprawdę nie zna swoich rodziców. Potrząsnęłam głową.
- W jaki sposób? Jak to zrobiła? - zapytałam. Mój głos był przepełniony wiedzą, którą na razie nie mogłam się z nią podzielić. Również drżał dlatego, bo w głębi duszy tak bardzo obawiałam się tego, iż Narcyza była złym człowiekiem. A teraz usłyszałam coś dobrego. Nadzieja, zwłaszcza ożywiona nadzieja, potrafi być niezwykle mocnym uczuciem. Hermiona teraz popatrzyła mi prosto w oczy, jej tęczówki były takie ciepłe i zamyślone. Czekoladowe.
- W Hogwarcie odgrywała się bitwa. Nie było dobrze. Wtedy Voldemort oznajmił, że daje nam godzinę. Godzinę aby... - przerwała, w jej oczach zobaczyłam ból i nagle poczułam się za niego odpowiedzialna, chociaż dobrze wiedziałam, że jej tylko o nim przypomniałam, a nie wywołałam. Nie chciałam jej jednak przerwać. Ginny odwróciła od nas głowę. Ron zacisnął wargi.
- ... aby zobaczyć jak wielkie są nasze straty. Chciał żebyśmy poczuli, iż nie mamy szans, gdy będziemy widzieć jak wiele osób straciliśmy na zawsze. Zwrócił się również do Harry'ego. Powiedział, że jak się dobrowolnie podda i... do niego pójdzie, to wtedy walka ustanie. Wtedy już nikt nie zginie. Tak, Voldemort chciał zabić Harry'ego. Wiesz, my nawet nie wiedzieliśmy, kiedy on się wymsknął. Kiedy znikł bez pożegnania. Później opowiedział nam, że Voldemort rzucił na niego śmiertelne zaklęcie. Jednak w każdym bądź razie wrócił, Voldemort go nie zabił. Ale dlaczego mu się to nie udało, jest teraz nieistotne, bo to całkiem inna historia. - Hermiona zrobiła przerwę, żeby zebrać myśli.
- Wtedy Voldemort rozkazał Narcyzie, aby podeszła i zobaczyła, czy Harry faktycznie nie żyje. Zrobiła to, a jak zorientowała się, że Harry oddycha, zapytała go, czy Draco żyje. Była bardzo przejęta. Założę się, że nigdy nie chciała zostać śmierciożercą. Harry pokiwał niezauważalnie głową, wiedział, iż Malfoy przeżył. Wtedy twoja matka powiedziała Voldemortowi to, co chciał usłyszeć. Harry nie żył. Życie za życie, możnaby powiedzieć. Gdyby nie Narcyza, Harry nie miał by szans. Wojna by się nie skończyła - zakończyła cichym głosem. Spuściła wzrok i przygryzła  usta. Ron siedział za nią sztywny, nieruchomy. Blondynka patrzyła się rozmarzonym wzrokiem za okno, a Ginny na kosmyk swoich czerwonych włosów.W jej spojrzeniu zobaczyłam pustkę. Tak bardzo skupiłam się na reakcji innych, że sama nie zauważyłam jak łza spłynęła mi po policzku. Zdziwiona podniosłam rękę i otarłam ją delikatnie. Nagle wszystko zaczęło się zamazywać. A ja czułam tylko jak kolejne ciepłe, słone kropelki spływały po mojej twarzy. Tak jak krople deszczu po szybie. W tym momencie wszyscy usłyszeliśmy cichy, melodyjny głos śpiewający jakąś piosenkę.

- I'm a soldier, but I don'k know how to fight. I'm your best friend,but I'm scared to see you tonight. I'm the darkness, but I want to be the light...

Tak cicha melodia, spokojna, a miała w sobie coś mocnego, niepokonanego i smutnego. Zdziwiona spojrzałam na bladą blondynkę. Przerwała nam milczenie przez piosenkę... ponieważ wiedziała, że żadne słowa mówione nie powaliłyby tego muru, którym każdy z nas się otoczył.
- Co ona znowu śpiewa... - Usłyszałam poirytowanego Rona szepczącego do Miony, która słysząc to, uśmiechnęła się.
- Dlaczego ty uważasz, że ja wiemwszystko, Ronald - odpowiedziała mu zabawnie; ból, który przed chwilą widziałam w jej oczach, wycofał się na drugi plan.
- No bo tak jest? - odparł jej Rudy, na co ona tylko przewróciła oczami i zaprzeczyła głową. Lubiłam ją, była taka naturalna i prosta na swój sposób.
- To była bardzo ładna melodia, a ja nawet nie znam twojego imienia - powiedziałam w stronę tajemniczej dziewczyny, która nadal nuciła piosenkę pod nosem spoglądając na podłogę i obracając kamień swojego naszyjnika w dłoni. Zakładałam, że mnie nie usłyszy, w końcu wyglądała na bardzo skupioną, ale o dziwo odpowiedziała. Przerwała nucenie i spojrzała na mnie  jasno niebieskimi oczami.
- Luna, Luna Lovegood. Właściwie melodię wymyśliłam sama. Poczułam, że jak zaraz czegoś nie zrobię, zatoniemy w bolesnych wspomnieniach. To jedna z tych zwrotek, które powtarzał mi tata przed zaśnięciem, żebym się nie bała i mogła zająć się wymyślaniem do nich własnych melodii. Większość z nich napisała moja mama w swoich notatnikach - powiedziała Luna dziwnie spokojnym głosem. Próbowałam usłyszeć w nim coś smutnego, refleksyjnego... ale nic podobnego. Na jej twarzy pojawił się skromny uśmiech, a w oczach szczęśliwy błysk. Nie rozumiałam jej, ale miała w sobie coś mądrego.
- A ty też jesteś w Gryffindorze? - zapytałam, ponieważ nie wiedziałam dokładnie jak powinnam się odwołać do jej wcześniejszej wypowiedzi, która mnie bardzo poruszyła. W ogóle poruszało mnie dzisiaj bardzo dużo rzeczy. Westchnęłam. Luna chyba jednak teraz się nieco zamyśliła, bo nie odpowiedziała.
- Luna jest w Ravenclaw'ie. Ten dom bardzo ceni sobie mądrość, bardzo ogólnie mówiąc oczywiście - odezwała się Hermiona. Kiwnęłam głową, mądrość mogła przejawiać się na różne sposoby. Nagle przypomniałam sobie jeszcze kogoś, kto był w Ravenclaw'ie. Nel Granger.
- Jak to możliwe, że ty nie jesteś w tym domie?
- Hm. Widocznie tiara uznała, że mam więcej odwagi niż rozumu. Ale szczerze mówiąc, nie wiem - odpowiedziała mi moja przyrodnia siostra, wzruszając ramionami.
- Ciekawe... A więc podsumowując: Gryffindor to odwaga, Slytherin to przebiegłość, Ravenclaw to mądrość, a Hufflepuff? - zapytałam, układając sobie równocześnie wszystko w głowie.
- Hufflepuff to wszystko inne - zakpił Ron, na co Hermiona wydawała z siebie niezadowolone parsknięcie.
- Oczywiście, że nie. Do Hufflepuff'u trafiają ludzie bardzo lojalni, spokojni i sumienni. Ludzie, którzy z zapałem przykładają się do pracy i ją wykonują z wielką dokładnością. Są sprawiedliwi i nie mają pragnienia do pokazania się lub chwalenia - wytłumaczyła. Ron tylko pokręcił przecząco głową i zwrócił się do mnie.
- Tak wygląda teoretyczna definicja. A tak praktycznie, to nikt nie chce trafić do tego domu. Z resztą ja nikogo takiego nie znam. A z tym spokojem i nie chwaleniem się to bym uważał, Hermiono. Nie pamiętasz niejakiego Zachariusza Smith'a?
- A ty nie pamiętasz Cedrica Diggory'ego?- oddała mu brązowowłosa. A ja patrzyłam się to na nią, to na niego i nie wiedziałam, co myśleć. Nie znałam tych osób.
- Bien, bien...Bien! To znaczy Hufflepuff... jest szlachetny na swój sposób, tak? - podsumowałam bardzo nienaukowo. Zadziałało, Hermiona oderwała wzrok od rudego.
- No tak też można to ująć.... - Zniecierpliwiona potrząsnęłam głową.
- Jak myślicie dlaczego Draco uważał, że trafię do Slytherinu? - zapytałam, czując, że moje serce kołacze w piersi. W duchu zaś prosiłam o odpowiedź odciążającą moje obawy.
- Twój ojciec... poznałaś go?- zapytała delikatnie Hermiona. Kiwnęłam głową.
- Tak. Narcyza kazała mi w liście, który pozostawiła moim "rodzicom", odnaleźć najpierw mojego ojca. Więc znalazłam go... ale jak by to powiedzieć, nie doszłam z nim do ładu... Od niego dowiedziałam się, że moim przyrodnim bratem jest Draco Malfoy. Bez zastanowienia do niego "uciekłam". Mój ojciec wywarł na mnie dziwne wrażenie. Nie chciał mi nic wytłumaczyć, sam sprawiał wrażenie bardzo poirytowanego. Wiem, że jest czarodziejem o czystej krwi i zmienił swoje nazwisko. Był w Slytherinie, ale nie chciał tam trafić - zakończyłam, zaczynając coś rozumieć.
- Czyli jeżeli moi rodzice byli w Slytherinie, ja prawdopodobnie też tam trafię, tak? - wydusiłam z siebie. Hermiona popatrzyła na mnie ciepłym, współczującym spojrzeniem.
- Ogólnie tak bywa. Ale nie zawsze.
- Pha! Nie zawsze! Hermiona! Przecież to wiadome, że jak jej rodzice byli w Slytherinie, ona też tam trafi - powiedział Ron donośnym tonem. Hermiona zdenerwowana trąciła go łokciem. Rudy jak najwyraźniej nie należał do osób wczuwających się w sytuację. Ale przecież ja też nie byłam z waty. Potrafiłam się pogodzić z prawdą. Jednocześnie jednak odczułam rozczarowanie, rozczarowanie tym, że wszystko można tak łatwo przewidzieć. Przydział wyobrażałam sobie całkiem inaczej. Przecież chodziło o cechy człowieka, a nie o to, gdzie byli rodzice. Czy to było to samo, ponieważ ogólnie dziedziczyło się cechy po rodzicach, czy jak?

Resztę drogi spędziliśmy na opowiadaniu sobie różnych wspomnień. To ja zaproponowałam tą "zabawę". Chciałam dowiedzieć się więcej o Hogwarcie i o tym, jak oni spędzili tam czas. W końcu był to ich ostatni rok. Każdy miał za zadanie opowiedzieć jakieś mniej lub bardziej szczególne zdarzenie. Trochę o nauczycielach, trochę o ich niezwykłych przygodach. Były momenty, kiedy wszyscy zaczynali się śmiać, były również te milczące. Ale Luna nie zaczęła śpiewać po raz drugi, co odebrałam za dobry znak. To milczenie było ważne. W ten sposób mieliśmy czas na przypomnienie sobie kim byliśmy przed wojną. Lub kim oni byli przed wojną. Szczerze mówiąc straciłam przez to wszystko rachubę czasu. Zdziwili mnie również tym, że byli ciekawi mojego życia. Ciekawi, jak się żyje we Francji i jak tam jest. Opowiedzieli mi o turnieju Trójmagicznym i zapytali czy znałam Fleur Delacour. To imię wywołało u mnie niechciany grymas na mojej twarzy. Nie znałam jej dobrze, ale kojarzyłam ją, jako dziewczynę uważającą się za najlepszą w naszej Akademii.
- Skoro nie macie domów, tak jak my, to... jak to się u was odbywa? Są jakieś podziały? - zapytała Ginny, która podczas rozmów nieco się rozluźniła.
- Czytałam kiedyś, że jest to tajemnicą. Nikt poza Beauxbatons nie wie tego, tak samo jak nieznane jest położenie magicznych szkół - powiedziała Miona. Przytaknęłam głową.
- Tak. Nawet gdybym chciała, nie mogłabym wam powiedzieć. Obietnica wiąże mnie na całe życie. Ale możecie się domyślić, że nie ma to nic do czynienia z domami - powiedziałam i wróciłam myślami do stylowego pałacu i jego komnat, do którego tak długo chodziłam jako uczennica. W myślach obiecałam sobie od razu po przyjeździe do Hogwartu napisać list do Etienne'a, do moich rodziców, brata i siostry. Ta myśl wydała mi się bardzo dziwna. Jak mogłam tak szybko o nich zapomnieć?
- Ciekawe dlaczego musicie to trzymać w tajemnicy - prychnął Ron, patrząc się za okno. O! Nawet nie zauważyłam kiedy przestało padać. Teraz wjeżdżaliśmy do lasów, a w przedziale zrobiło się ciemno.
- Zbliżamy się do Hogwartu... jeszcze jakieś półgodziny - oszacowała Luna z lekkim uśmiechem na twarzy. Nagle drzwi do naszego przedziału się otwarły, a w nich stanął wysoki chłopak z brązowymi, lekko pokręconymi włosami.
- Oh! Nareszcie was znalazłem! Luna! - wykrzyczał uradowany. Jego twarz była bardzo sympatyczna, oczy błysnęły mocnym uczuciem.
- Neville! Wypatrywaliśmy cię na peronie, ale nigdzie cię nie zobaczyliśmy! - Rudy podniósł się z miejsca i wciągnął chłopaka do przedziału, po czym mocno go objął i poklepał po plecach. Hermiona nachyliła się do mnie i pospiesznie zaczęła tłumaczyć:
- To nasz dobry przyjaciel z Gryffindoru. Neville Longbottom. To on zabił węża Voldemorta. 
- Przytaknęłam i popatrzyłam się na chłopaka.Wyglądało na to, że Gryfoni naprawdę byli odważni i bohaterscy. W tym momencie bardzo zapragnęłam zostać przydzielona właśnie tam. Nie tylko dlatego, bo byli tam sami bohaterzy, ale bardziej dlatego, że przez te parę godzin naprawdę polubiłam ich wszystkich. Ginny, Rona i Hermionę (Lunę oczywiście też!). Wiedziałam, że to będzie się wiązało z mniejszym kontaktem z Draco, ale... teraz może najlepiej było trzymać się od niego z daleka. Zrobiłam coś, czego nie powinnam nawet umieć. Wtargnęłam do jego umysłu i w głębi bałam się, że może zdarzyć się to ponownie. Bałam się, bo nie chciałam, żeby przez to stracił do mnie zaufanie. Pha! Agnes, przecież on właśnie to zrobił! Jeden raz wystarczył, aby wszystko runęło. To zaś był drugi powód. Jeśli Draco faktycznie mnie skreślił, jak miałam odnaleźć się w tym domie? Dobrze, jakoś bym sobie poradziła, ale, no właśnie... ja nie chciałam już sobie więcej jakoś radzić. Ja chciałam raz się nie wysilać, raz nie walczyć i po prostu być tam, gdzie czuję się swobodnie. To, że ma się silny charakter, który jest w stanie poradzić sobie z wieloma trudnymi sytuacjami, nie znaczy, iż wiecznie powinno się pokonywać jakieś wyzwania. Westchnęłam i potarłam twarz rękoma.
- A to jest Agnes. Przyjechała z Beauxbatons. Jest... - zaczęła Hermiona. Ocknęłam się i wstałam. Chłopakowi sięgałam ledwo do klatki piersiowej.
- Jestem przyrodnią siostrą Malfoya. Jednak dopiero w tym roku się o tym dowiedziałam, więc proszę nie oceniaj mnie po tym - powiedziałam, uśmiechnęłam się i uścisnęłam jego ciepłą dłoń. Neville był owszem zdziwiony, potrząsnął jednak przecząco głową i również uśmiechnął się nieśmiało. Jego brązowe oczy były przyjazne nastawione.
- Miło cię poznać. A on cię już zna? - zapytał. Zaczęłam się śmiać i odgarnęłam automatycznie kosmyk włosów za ucho.
- Tak, poznał mnie. Twierdzi, że przydzielą mnie do Slytherin'u. - Westchnęłam ciężko. Neville zmarszczył czoło.
- Nie jesteś jak Ślizgonka. Może się mylić - powiedział, po czym odwrócił się do Luny i uniósł ją do góry przytulając ją mocno.

Ostatnie chwile w Ekspresie do Hogwartu minęły bardzo przyjemnie. W naszym przedziale zrobiło się dosyć gwarnie. Nawet Luna mówiła pod koniec więcej niż przez cały ten czas, a Ginny wzięła się na tyle w garść, by poszukać swoje koleżanki z roku. Ron opowiedział Nevillowi o tym, że Harry nie będzie na ostatnim roku, co trochę zasmuciło bruneta.
- Ale wszystko w porządku z nim, prawda? - zapytał, jedną ręką obejmując Lunę, która oparła głowę o jego ramię. Ten obraz wywołał u mnie radość i ciepło w duszy. Jak po wojnie istniała miłość, wszystko z czasem się ułoży. Uśmiechnęłam się.
- Tak, nie martw się Neville. Będzie pisał - odparła Miona.

Po chwili Neville musiał wrócić do swojego przedziału, żeby przebrać się w szaty. Za niedługo pociąg wjedzie na peron do wsi zwanej Hogsmade.
Zestawiliśmy więc nasze bagaże i wyjęliśmy czarne szaty. Przez chwilę nie mogłam się napatrzeć na wyszyte godła Gryffindoru, na których widniał dumny złoty lew obszyty bordową czerwienią. Na szacie Luny widniało godło z purpurowym orłem. Speszona, pogładziłam palcami moje godło, które było jeszcze nie wyszyte. Jaki symbol w końcu pojawi się na tym miejscu? Hermiona dostrzegła moje zastanowienie, podeszła i położyła rękę na moim ramieniu.
- Nie martw się tym tak. Będzie dobrze. Ja też nie sądzę, żebyś została Ślizgonką.

Pociąg zaczął hamować jakieś parę minut później. Większość uczniów wyszła już ze swoimi bagażami na korytarz, żeby ustawić się w kolejce do wyjścia. My zaś za późno zaczęliśmy się ubierać, dlatego byliśmy zmuszeni do poczekania w przedziale przykucając na naszych walizkach. Piegusek w swojej klatce właśnie się przebudził i zaczął marudzić najgłośniej jak potrafi. Otwarliśmy drzwi, tak żeby jak najszybciej, jak tylko nadarzy się okazja, wyjść z przydziału i włączyć się w tłum. W pociągu panowało niemałe zamieszanie, trochę przypominające to na dworcu, z tą jednak różnicą, iż wszyscy wydawali się na coś cieszyć. Krzyki, śmiechy, wołanie... Między czuprynami ludzi zobaczyłam światła latarni, małe domki i wysokie sosny.

2. Września 1998, Draco Malfoy

Na zewnątrz było chłodno, a w powietrzu unosiła się wilgoć, wchodząca za kość. Zapach powietrza był mi jednak znajomy. Wilgotna ziemia, żywica, liście i sosny. Teraz czułem także dym z pociągu. Nagle zdałem sobie sprawę, że sam Hogwart lubiłem, miałem do niego nieco sentymentu. Za to co zawsze mnie odstręczało byli ludzie. Nie ważne czy nauczyciele, czy uczniowie. W szkole czułem się jak ktoś zwykły. Dlatego tak bardzo zależało mi na władzy w moim własnym domie, potrzebowałem jej jak powietrza do oddychania. Gdybym jej nie miał, czułbym się jak nikt. Jak  ktoś przeciętny, jak te wszystkie osoby, zlewające się w jedną masę. Bałem się tego. Bałem się normalności, przeciętności. Lubiłem, gdy ślizgoni uważali mnie za kogoś takiego jak przywódcę, chociaż czasami potrafiło to być denerwujące. Nie miałem nawet pojęcia czy nadal będę miał na to cierpliwość... ale cóż innego posiadałem w tej beznadziejnej szkole? Tak, Hogwart to nie szkoła. Hogwart to miejsce i budynek, który znałem prawie na wylot. Po wojnie będą poszczególne miejsca, które jeszcze bardziej zachodzić mi za skórę, ale byłem pewny, że sobie z tym poradzę.
Na peronie było już ciemno, gdzieś za szaro granatowymi chmurami, można było dostrzec blady blask księżyca. Dzisiejszej nocy jednak najwidoczniej nie miał dużo do gadania, szarość i ciemność przeważała. Nie lubiłem ciemności, kojarzyła mi się z bólem i cierpieniem innych osób. Wtedy wszystkie te krzyki ponownie ożywiały się w mojej głowie. Noce były horrorem. Za dnia dało się wytrzymać, mogłem się jakoś kontrolować, a w snach nie.
Gdzieś za mną słyszałem głos tego obleśnego leśniczego, wołającego pierwszoroczniaków. Zaśmiałem się w duchu; ile czasu minęło od mojej przeprawy łódką? Wolałem nie odpowiadać sobie na to pytanie. Przyspieszyłem kroku, chcąc jakoś uciec uczuciom, których w pewnych momencie było za dużo. Za dużo. Próbowałem z powrotem się zamknąć, przybrać totalną obojętność. Nie dało się. Co się do cholery dzieje?!
Przede mną zobaczyłem Notta idącego z Pansy Parkinson. Jeszcze jedenego drobiazgu potrzebowałem do zachowania mojej władzy. Chociaż odrzucało mnie to, musiałem to zrobić, musiałem. Ostatni krok do potwierdzenia kto tu rządzi. Dogoniłem ich i złapałem brunetkę w talii. Nie czekałem na jej reakcję, ująłem ją za twarz i pocałowałem. Dawno tego nie robiłem, ale nie było to trudne. Pansy łapała się prawie na wszystko. Przyciskając moje usta do jej, próbowałem o tym zbytnio nie myśleć. Nie czuć nic. Gdy usłyszałem jej westchnięcie, wiedziałem, że ją mam. Puściłem.
- Draco! - wyszeptała. Nie patrzyłem jej się w oczy. Z jakiegoś powodu poczułem się jak ostatni idiota. Zmarszczyłem czoło i odepchnąłem wszystkie niepotrzebne myśli na bok. Dajesz!
- Chodź, nie zadawaj się z tym palantem - powiedziałem i odwróciłem się od Notta, kątem oka obserwując jego reakcję. Poczułem jego wściekłość, co dało mi satysfakcje.
- DRACO! - Usłyszałem moje imię wykrzyczane przez tak dobrze mi znany głos. O Merlinie, nie teraz! Odwróciłem się do Agnes i posłałem jej spojrzenie, które miałem nadzieję, że zrozumie.
- Możesz mi wreszcie powiedzieć kim ona jest? - zapytała dziewczyna, którą obejmowałem. Nadal jednak patrzyłem się w zielone oczy Agnes. Rozczarowanie i oburzenie. Idioto, co ty robisz! To jest obrzydliwe! Ona nie jest twoją zabawką! Nienawidzisz jej! - Usłyszałem nagle w mojej głowie. Skamieniałem, ona rozumiejąc przycisnęła dłoń do ust. Znów ten strach i przerażenie w oczach. Otrząsnąłem się i przywołałem mur między moimi myślami, ale było to trudne. Szczególnie kiedy zobaczyłem jej "nowych przyjaciół". Szlama, Wieprzlej i ta cała kochanka Pottera. Brązowe oczy Granger zafiksowały mnie. Odwalcie się ode mnie wszyscy! - pomyślałem i pociągnąłem Pansy do przodu.
- Ej! - zaprotestowała, omal się nie przewracając. Co za niezdara!
- Weź się przymknij - wyszeptałem pod nosem.
- Co powiedziałeś, Dracuś? - Zacisnąłem zęby i przewróciłem oczami.
- Nic. Rusz się tylko.
- Przecież idę!
- Nie, ty się wleczesz - sprostowałem, zawieszając wzrok gdzieś nad głowami ludzi. Zbliżaliśmy się już do alei z powozami.
- Szła bym szybciej, ale mam wysokie buty. Nowe. A tu są kałuże i jest błoto - kwiknęła swoim wysokim, piskliwym głosem. Nic się nie odezwałem. Kto ubiera na tą pogodę nowe buty? Debilka. Szliśmy w milczeniu. Nie przeszkadzało mi to, ale jej tak. Czułem to. Dlaczego dziewczyny uważają, że trzeba zawsze o czymś gadać?
- No, to kim ona była? Ta blondynka. - A więc o to jej chodziło. Prawie bym nie wybuchnął śmiechem, faktycznie naprawdę się zaśmiałem.
- Dlaczego się śmiejesz? Jeżeli to... - zaczęła obrażona, jednak zdążyłem jej przerwać.
- Powiem ci, żebyś się odczepiła. Chociaż nie powinno cię to obchodzić – powiedziałem,  czekając. Chwila ciszy.
- A więc kto to? - Usłyszałem po chwili.
- Moja przyrodnia siostra.
- Ty masz siostrę? - Teraz miałem ochotę jej przywalić. Doszliśmy do powozów i wsiedliśmy do jednego z nich, był jeszcze pusty.
- Tak mam. I jak jeszcze jeden raz o niej wspomnisz... to naprawdę skończymy to raz na zawsze.
- Ale co? - Litości! I ona była w Slytherinie!
- Z tym - powiedziałem i ponownie pocałowałem ją w usta. Zrobiłem to jednak tylko i wyłącznie dlatego, ponieważ parę osób zamierzało wsiąść do naszego powozu, a ja nie miałem teraz ochotę na towarzystwo. Oprócz Agnes - przeszło mi nieumyślnie przez głowę, przekląłem ją w myślach. Tak, była w porządku. Ale do czasu... Czego najbardziej nie mogę znieść to ludzie węszący w moich myślach. Przerażało mnie również to, iż ona nie zdawała sobie sprawy ze swoich możliwości. Z mocy. A najbardziej niebezpieczna jest niekontrolowana moc. To nie tylko mi przeszkadzało, to również mogło źle się skończyć dla niej samej. Czy u innych osób też tak robiła, nie mając o tym pojęcia?
- Oh! - wydała z siebie Pansy i zaczęła histerycznie się chichrać. Próbowałem naprawdę nie myśleć o tym, co przed paroma minutami usłyszałem w mojej głowie. Agnes miała rację. Po jakiego to robiłem?
- Dlaczego byłeś wtedy taki do mnie, na Pokątnej? - Zdziwiłem się. Zupełnie normalne, uzasadnione pytanie. Zaśmiałem się chłodno. Jedynie trochę późno je zadaje. Powóz właśnie ruszył. Kreatury, które je ciągnęły zauważyłem już wcześniej, nie miałem teraz jednak głowy zastanawiać się nad tym, skąd się wzięły.
- Wiesz, normalny człowiek nie rzuca się na kogoś, jak widzi, że jest nieprzytomny - powiedziałem zgodnie z prawdą. Nie miałem zamiaru wysilać się na kłamstwa. Poza tym ktoś powinien jej nauczyć trochę etyki społecznej. Pansy ze zdziwienia zmarszczyła czoło.
- Ach. Ale przecież po tym się obudziłeś... Ta dziwka w życiu by ci nie dała rady pomóc - kwiczała. Zaczynała boleć mnie głowa. Coś w środku we mnie również oburzyło się na takie przezwisko Agnes. W końcu to ona wtedy mnie uratowała od Pansy.
- Nie masz prawa oceniać lub obrażać jej. Nie ważne czy ja ją akceptuję czy nie. Jest moją przyrodnią siostrą, powinnaś mieć do niej respekt - powiedziałem zimno, ostro, ale spokojnie.
- No, ale powiedziałeś, że mam już o niej nie wspominać. Dlatego nie użyłam jej imienia. - Wziąłem głęboki wdech. Dlaczego teraz dopiero zauważam, jak... niedorozwinięta jest ta dziewczyna, czy po prostu byłem przez te wszystkie lata ślepy?
- Pansy, błagam ... to jedno i to samo. A teraz lepiej już nic nie mów, bo zaczynam mieć dość. - Siliłem się na grzeczność, sam nie wiedząc czemu. No tak, była mi potrzebna. Potrzebowałem kogoś na początek po mojej stronie, gdyby ludzie byli po stronie tego durnia Notta. Draco, ale zszedłeś na psy. - Odsunąłem tą myśl na bok. Przecież to dopiero początek. Nawet nie wiem na pewno czy coś straciłem. Muszę się zorientować, dopiero wtedy mogę działać.
- Och. Czy nie uważasz, że jest romantycznie? Tak ciemno i te latarnie...? - Westchnęła. Zamknąłem oczy i naprawdę zacząłem mieć plan, aby po prostu wyskoczyć z tego powozu i iść na nogach, lub na odwrót. Wypchnąć Pansy na drogę; uśmiechnąłem się, ta możliwość mnie bawiła. Pansy z tymi swoimi wysokimi butami i ach, to całe... błoto.
- Hm. Jakoś tego nie czuję - powiedziałem z konieczności. Musiałem zmienić temat i to teraz. Jeżeli już tu z nią siedziałem, mogłem również dobrze zrobić z tego jakiś użytek.
- Co myślą o mnie Ślizgoni? Wiesz, dlaczego Nott się tak zachowuje? - zapytałem żądającym tonem. Pansy potrzebowała wieczności. W końcu ujęła swoimi palcami moją twarz, pozwoliłem jej przez chwilę. Mając nadzieję na konkretną odpowiedź.
- Cz to ważne, co tobie myślą? Ważne, że ja zawsze będę po twojej stronie, smoczku. - Zrobiło mi się mdło. Szybko wyrwałem się jej i chwyciłem ją za nadgarstki. Mocno.
- Pansy. Ja. Się. Nie. Pytam. O. Ciebie. Ja. Się. Pytam. O. Innych - powtórzyłem powoli i głośno z powstrzymywaną złością. Czułem, że jak zaraz nie wysiądę to wybuchnę. Rozsadzało mnie. Pansy z podniesioną brwią pokiwała głową, ale ja i tak wiedziałem, że nic się od niej nie dowiem. Powóz zatrzymał się na kamiennym podwórzu, przed główną bramą. Wstałem i wyskoczyłem, nie mogłem już jej znieść.
- Czekaj, Draco... - Usłyszałem niepewnie. Niechętnie się odwróciłem.
- Oni... Ehm, większość z nich nie wie, co myśleć. Chyba się boją. A Nott zawsze ci zazdrościł. Teraz może pokazać,że jest lepszy od ciebie - powiedziała cicho. Ze zdziwienia wytrzeszczyłem na nią oczy. Całe szczęście było ciemno, musiałem zachować maskę. Pansy mnie zaskoczyła. Po chwili nasunęło mi się myśl, czy ona po prostu nie udaje swojej głupoty. Czy ona również musiała ukrywać siebie? Nie. Nie przesadzaj. To tylko Pansy - pomyślałem. Mimo tego popatrzyłem jej się w oczy... były pełne strachu i obawy. Ale o co? Dlaczego?
- Dzięki - rzuciłem za siebie i odszedłem.
- Ale Draco? Jesteśmy razem, tak? - Zesztywniałem. Czyli tylko o to jej chodziło. Teraz jej obawy były dla mnie jasne. Taaa.
- Hmrm - burknąłem, ponieważ nie mogłem wydobyć z siebie normalnego słowa. Wszystko stroszyło się przeciwko jednemu "tak". Szybko przeszedłem przez plac, nie zwracając uwagi na kałuże i na deszcz, który nadal kropił. Z dziwnym uczuciem przekroczyłem próg głównej bramy, zdając sobie z tego sprawę, że jeszcze dwa miesiące temu przechodził tędy Czarny Pan. Voldemort. A na mojej ręce nadal widniał jego znak. Chociaż go już nie było. Świat był niepojęty.

*

2. Września 1998
Nel,

co się ze mną dzieje? Za chwilę będę musiał zejść na dół. Na ucztę. Kiedyś byłem zwykłem uczniem, teraz mam zasiąść za stołem nauczycielskim. Jakim cudem? Dlaczego nigdy nie powiedziałaś, nie napisałaś mi o Hermionie? Dlaczego w ogóle istnieje ta przepowiednia?
Dlaczego musiałaś zniknąć, Nel? Gdzie jesteś...?! Ja się gubię, ja nie wiem jak! Boję się, że sobie nie poradzę. Ty byś teraz na mnie nakrzyczała, kazała się wziąć w garść. Nel, tak bardzo mi ciebie brakuje...
Mógłbym spróbować wysłać ten list i sprawdzić, czy jakaś sowa byłaby w stanie go dostarczyć. Ale nie zrobię tego. Jeżeli uważasz, że na razie lepiej jest milczeć, to muszę się z tym pogodzić. A teraz schodzę. Nie zawiodę cię.

Ps: Wiem! Tak, wiem, co chcesz powiedzieć. Agnes to również moja córka. Mam ją traktować tak samo jak Hermionę. I TAK! Wiem! Źle się zachowałem. Nie miałem prawa nie odpowiadać na jej pytania. Miała prawo do odpowiedzi. Tylko tak bardzo mnie zaskoczyła...
I wiesz, zaczęła zrzucać wszystkie twoje fotografie ze ściany. To... to do mnie dotarło. Dlaczego ZAWSZE wszystko robię nie tak?! Gdybym jej powiedział, nie zrobiłaby tego. Nie uciekłaby, do swojego "brata". Teraz tylko wszystko jeszcze bardziej się skomplikowało. Niech to. Idę. 

PsII: Muszę poznać tego Rona. Tak, dowiedziałem się, że to jej chłopak. Nel, gdzieśmy byli? Gdzieśmy byli, kiedy ona dorastała? Czuje się jak spóźniony idiota, który nagle chce wszystko naprawić. Trzymaj mnie, Nel. Trzymaj.

Wstałem od biurka i odłożyłem pióro na swoje miejsce. Spojrzałem w czarną szybę mojego pokoju, przy której stała świeczka i właśnie się dopalała. W szybie zobaczyłem swoje odbicie: Mężczyzna w średnim wieku z pomierzwionymi włosami i przybitym spojrzeniem. Masz się cieszyć, głupolu! Poznasz niedługo swoją córkę! - Tak, ale w jaki sposób poznać ją na ten odpowiedni sposób? U Agnes najwyraźniej mi się nie udało. Spojrzałem na pozłacany zegar miniaturkę na moim regale i prawie podskoczyłem. Byłem już spóźniony! Szybko narzuciłem na siebie ciemno zieloną szatę i pędem wybiegłem na korytarz. W drodze do Wielkiej Sali przeczesałem włosy. Nikogo nie spotkałem, wszyscy nauczyciele byli już na miejscu. A uczniowie właśnie zbierali się przy swoich stołach. Nie wszedłem przez główne wejście, oczywiście, że nie. Niestety, jak nie przez salę, musiałem przejść przez pokój, gdzie McGonagall zbierała pierwszoklasistów. Szkoda, iż wcześniej na to nie wpadłem. Ciekawskie i podenerwowane oczy jedenastoletnich dzieci wbiły się we mnie.
- Krystian! - zawołała zaskoczona dyrektorka.
- Przepraszam, pani dyrektor. Już mnie nie ma.
- No mam nadzieję. Jesteś spóźniony - powiedziała ostro.
Już miałem zamknąć za sobą drewniane drzwi, gdy usłyszałem jej głos.
- Krystian?
- Tak?
- Dzisiaj zostanie przydzielona również Agnes – powiedziała, wpatrując się we mnie swoimi niebieskimi oczami. Wiedziałem o tym, czemu mi to mówiła?
- Wiem, pani dyrektor - odpowiedziałem tylko i kiwnąłem głową. Ona nie odezwała się już więcej, zacisnęła tylko mocno usta i odwróciła się do przyszłych pierwszoklasistów. Poirytowany wszedłem na salę i nie rozglądając się, usiadłem na moim miejscu. Gdy uniosłem wzrok zobaczyłem coś brązowego i bardzo starego leżącego na stołku u dołu. Tiara przydziału. Zesztywniałem. Nagle wiedziałem o co mogło chodzić McGonagall z przydziałem Agnes. Do którego domu trafi? W zasadzie, jak rodzice byli z jednego domu, to i ich dziecko tam trafia. Narcyza i ja byliśmy w Slytherinie. Gdyby wszystko miało swój tok, tak jak powinno... Agnes z pewnością też by tam trafiła. Jednak wychowała się przecież bez nas, to jak mogła trafić tam, gdzie i też my trafiliśmy? Czy nie chodziło o cechy i wartości człowieka? Prychnąłem. U niektórych widocznie nie, inaczej przecież nie trafiłbym do Domu Węża. Tak, przydział Agnes z pewnością będzie czymś ciekawym. Co ja o niej sądziłem? Co ja myślałem? Z jednej strony jej zaciętość, zdeterminowanie i odwaga. Z drugiej strony też wredność i tupet. Ale to przecież było tylko moje pierwsze wrażenie, prawda? Potarłem zdenerwowanie ręce. Do kogo jest bardziej podobna? Do swojej przyrodniej siostry, czy brata? Tyle pytań, a jakby tego było mało, istniała jeszcze przepowiednia. To mogłoby być ciekawym zjawiskiem do moich badań jako strażnik Departamentu Tajemnic. Jakie wpływy naprawdę mają na człowieka przepowiednie i tym podobne. Tak mogłoby, gdyby Agnes i Hermiona nie były moimi córkami. Gdyby nie historia Nel, moja i Lucjusza. Ach, no i Narcyzy. Jakby to wszystko nie działo się w moim życiu. Tak, wtedy byłoby ciekawie. Moja głowa pękała w szwach, a w Wielkiej Sali głośność wciąż narastała wraz z uczniami. Tyle rozmów, tyle słów...
*
Zatrzymaliśmy się przed wielką bramą. Wokół przestrzennego dziedzińca mogłam dostrzec cienie wiekowych kolumn i gdzieniegdzie rzeźb. Niebo nad nami nadal w złym nastroju, nie ukazywało żadnych gwiazd. Szkoda. Ciemność była taka bezradna bez gwiazd. Bez światła. Bo ciemność to nic innego jak jego brak. Potrząsnęłam głową, nie mogłam teraz zacząć filozofować o ciemności. Teraz musiałam stawić mój pierwszy krok do zamku. Do Hogwartu.
- Jej, nadal nie mogę do nich przywyknąć - burknął Ron, patrząc się na... no właśnie na co? Jeszcze raz spojrzałam na Rudego, a potem na to, na co się patrzył. Problem w tym, że na nic konkretnego się nie patrzył. Niecierpliwie zaczęłam kiwać się na piętach. Powietrze było nieprzyjemne, przeszywało cię aż do kości. Potarłam dłonie, patrząc się na grupkę osób właśnie wchodzących przez bramę, do ciepła i do światła. Westchnęłam.
- Moglibyśmy wreszcie wejść? - Ginny gdzieś znikła, pewnie dołączyła się do swoich koleżanek. Ron i Hermiona stali właśnie przed powozem, unosząc ręce, tak jakby coś dotykali. Ej, o co tu chodzi? Podeszłam bliżej, przez chwilę się nie odzywając. Oboje wyglądali jakby byli nieobecni.
- Ehm, przepraszam, ale na co wy się patrzycie? - zapytałam, czując się przy tym jak głupia blondynka.
- Oh. No tak, zapomniałam. Nie widzisz ich - odpowiedziała mi Hermiona, nie unosząc wzroku.
- A co powinnam widzieć? - zapytałam po chwili. Tym razem kasztanowłosa odwróciła się i zaczęła iść w stronę bramy.
- Ron, chodźmy już. Spóźnimy się na ucztę - zawołała. Rudy jeszcze raz spojrzał na to coś po czym ruszył w naszą stronę, a ja zaczęłam iść obok Miony. czekając na jakiekolwiek wytłumaczenie.
- Widzisz, te powozy nie ciągną się same. Ciągną je testrale. To istoty magiczne, które są  niewidzialne dla człowieka, który nie widział śmierci lub inaczej: nie widział, jak ktoś umiera. - Jej odpowiedź była konkretna i wypowiedziana bez uczuć. Trochę tak jakby odpowiedziała na pytanie nauczyciela. Jednak skoro je widziała... musiała już coś takiego przeżyć. W takim razie, jak jej się udaje mówić to z takim spokojem? Ludzie mnie zadziwiali. Spojrzałam w jej twarz i zobaczyłam tam to, czego szukałam w jej głosie. Znowu ten smutek, głęboko zakorzeniony w środku. Chwilę milczałam.
- Pewnie większość osób mogło je teraz zobaczyć - stwierdziłam. Hermiona przytaknęła głową. Znowu chwila ciszy.
- Mam nadzieję, że jedzenie będzie tak dobre jak zawsze. Padam z głodu! - żalił się Ron. Uśmiechnęłam się w jego stronę, sama również byłam głodna. Hermiona jednak tylko westchnęła. Dotarliśmy do bramy i przekroczyliśmy próg, po chwili już poczułam błogie ciepło i lekki zapach potraw, chociaż to mogło mi się oczywiście tylko zdawać. Przystanęłam, patrząc się w górę i w górę, a potem na boki. To wszystko tak różniło się od szkoły, którą ja znałam, że przez chwilę nie mogłam ruszyć się z miejsca. Grube, solidne ściany z kamienia. Te świece w żyrandolach, zbroje i  freski wyrzeźbione w murach. Taka przestrzeń i tak... naprawdę jak w starym zamku. Przywołując  przed oczy wygodne i eleganckie komnaty Akademii musiałam powstrzymać się od śmiechu. Nasza elegancja i styl we Francji mogła być naprawdę godna podziwu, ale nie mogła równać się z... tą aurą i atmosferą. W sumie sama siebie zdziwiłam takimi myślami, ponieważ całkiem nieźle czułam się w Beauxbatons. Toteż to miejsce miało w sobie tyle potęgi, władzy i magii, że żadne złoto nie mogło temu dorównać. Czułam tą historię w tych murach, w każdym kącie. Czułam tragedię, która dokonała się tutaj, niecałe dwa miesiące temu. Właśnie tak wygodna  francuska Agnes zakochała się w obliczu Hogwartu. Pha! No cóż, ale tak było. Wzięłam głęboki wdech.
- No, zatkało kakao, co nie? Taaa. Hogwart ma w sobie to coś, czego Beauxbatons na pewno nigdy nie będzie miał - powiedział Rudy, wodząc wzrokiem po sali. Pokiwałam głową.
- A ja myślałam Ron, że jesteś głodny? - zakpiła Hermiona, na co chłopak się odwrócił w jej stronę i popatrzył na nią ze zmarszczonym czołem.
- No bo jestem! To co, idziemy? - dodał i zaczął iść typowym krokiem naprzód. Obejrzałam się za siebie. Zobaczyłam tylko ciemność i czarne cienie. Wszyscy już musieli być w sali... Przeszedł mnie dreszcz i szybko pobiegłam za Mioną i Ronem.  A Harry'ego brakowało - dodałam w myślach. Nie podobało mi się to. Nie byli w komplecie.
Weszliśmy do bardzo wielkiej sali. Musiałam się nieźle wziąć w garść, żeby stawiać kolejne kroki. Szczególnie, ponieważ zachwyciły mnie tysiące świec unoszących się w całym pomieszczeniu na górze. Krystian też tak miał w swoim salonie. Ale gdzie była góra? Gdzie sufit? Otóż to, nie było go. Zamiast tego, granatowe niebo. Och! A świece wyglądały jak iskry na niebie, których tam na zewnątrz brakowało. Świece, który płonęły i migotały... wydawały się być żywymi, płonącymi gwiazdami. Jak w transie podążałam za moimi nowymi przyjaciółmi, nawet nie zauważając, iż wcale nie miałam prawa. Nie miałam prawa zasiadać do żadnego stołu, gdyż przecież jeszcze mnie nie przydzielili. W tym momencie miałam to jednak gdzieś. Niezauważalnie wcisnęłam się na miejsce obok Miony. Teraz było już za późno, żeby wstać. Teraz musiałam tutaj zostać, aż ktoś zawoła moje imię i mnie przydzielą.
- Kim ona jest? - Usłyszałam wokół mnie szepty, gdy parę osób nie mogło mnie skojarzyć.
- Ty, wiesz... Widziałem ją z Malfoyem na peronie. 
- Ale co ona tutaj robi?
Zesztywniałam. To gdzie miałam pójść? Spojrzałam na Hermionę pytającym spojrzeniem.
- Nie powinno mnie tu być, prawda? Ale gdzie mam iść? Przecież nie mogłam... z tymi pierwszoroczniakami - wyjąkałam. Teraz ponownie zaczęłam czuć podenerwowanie.
- No tak. W sumie myślę, że nic się nie stanie jak tu zostaniesz, dopóki McGonagall cię nie wywoła - stwierdziła po krótkim namyśle, chociaż usłyszałam w jej głosie niepewność. Spojrzałam do przodu, na niewielki podest, gdzie stał stół z krzesłami o wysokich oparciach. Jedno było szczególnie ozdobione i ustawione na samym środku, jednak puste. Przy wszystkich innych siedzieli już nauczyciele. Szybko znalazłam zmierzwioną fryzurę Krystiana i serce jeszcze bardziej przyspieszyło. Był moim ojcem. Jest naszym ojcem - poprawiłam w myślach, ukradkiem spoglądając na kasztanowłosą. Jej fryzura również miała w sobie coś... burzliwego i chaotycznego. Zaczęłam porównywać ich podobieństwo... Oczy, nos, podbródek... Przypomniałam sobie jakie miałam nastawienie do Hermiony, kiedy dopiero odkryłam, że istnieje. Nie jako sławna Hermiona Granger, tylko jako moja siostra i dziecko prawdziwej ukochanej mojego ojca. Teraz jednak nie mogłam żywić do niej żadnych negatywnych uczuć. Przecież o niczym nie wiedziała, tak samo jak i mnie, wychowali ją ludzie, którzy nie byli jej rodzicami. Tylko w porównaniu do mnie, jeszcze o tym nie wiedziała.
- Kim jest ten facet w zielonej szacie? - zapytał Ron. Wzdrygnęłam się, wiedziałam oczywiście o kogo mu chodziło.
- Sama nie wiem. Też się zastanawiałam. Pewnie nowy nauczyciel obrony przed czarną magią... No bo przecież nie głowa domu Slytherinu. Slughorn jest obecny - powiedziała Miona, wpatrując się w Krystiana poirytowanym spojrzeniem.
- Po co? Voldemorta już nie ma - prychnął Rudy, stukając niecierpliwie palcami o blat stołu. Hermiona oburzona odpowiedziała:
- Ron! Voldemort nie był jedynym zagrożeniem w świecie magii! Zapomniałeś, że nie tylko ludzie są zdolni do czarnej magii! Istnieje wiele magicznych istot, przed którymi trzeba umieć się bronić. Na przykład dementory, albo...
- Dobrze, dobrze. Przecież wiem. Tylko wydało mi się to trochę... no wiesz, po tym wszystkim, co przeżyliśmy...
- No, ale przecież nie tylko my chodzimy do Hogwartu. Co z młodszymi? Hm? Czasem naprawdę mógłbyś się najpierw zastanowić nad tym co mówisz - zakończyła, ponieważ w tym momencie Ginny pomachała nam z końca stołu. Wszelkie dyskusje jednak zakończyła kobieta, stojąca na podeście z różdżką przyłożoną do gardła.
` - Dumbledore nigdy nie musiał tego robić - szepnął Ron.
- No tak, ale to był Dumbledore - odpowiedziała mu kasztanowłosa, patrząc się w dyrektorkę.
- Co teraz będzie? - szepnęłam do jej ucha, lecz ona tylko machnęła ręką.
- Zobaczysz. - Uśmiechnęła się. Wtem usłyszeliśmy głos czarownicy stojącej przed wysokim pultem, przyozdobionym pozłoconą sową z rozpostartymi skrzydłami.
- Witam wszystkich na nowym roku w Hogwarcie! Wiem, że każde słowo, które teraz powiem, będzie zbędne. Dlatego też przejdźmy od razu do przydziału. Bardzo jednak chciałabym podziękować wszystkim, którzy umożliwili nowy początek. Bez nich nie moglibyśmy tutaj siedzieć. A młodzi czarodzieje i czarownice nie mogliby zostać przydzieleni. Posłuchajmy więc co tiara ma nam do powiedzenia. - Po tych słowach zeszła z podestu i ustawiła się na dole, blisko stołka z tiarą. Oklapnięty kapelusz wyprostował się nieco, i czarna kreska, wyglądająca przed chwilą jak zwykła fałda materiału, zaczęła się poruszać... i przemawiać.

Kim jesteś człowieku młody,
Kim się stałeś po bitwie,
A kim byłeś?
Rymy moje zapomnieć pragnę,
świat się zmienia,
a wraz z nim - ludzie.
Przez wieki przemawiałem do nowych pokoleń.
Historie opowiadałem, rad udzielałem.
Teraz czuję zmianę,
Czuję ją, dla tego zamku.
Dziwnie jest bez rymów,
bo czym ja byłem?
Wierszem, historią i przeszłością.
To byłem ja, teraz sam o sobie zapomnieć pragnę.
Dla was zmienić się chcę. 
Do Odważnego kiedyś należałem,
Ale czym odwaga teraz jest?
Czy nie każdy z was, odwagą się wykazał?
Czy nie każdy w sobie bitwę wygrał?
Czy nie każdy ukazał swą lojalność i przebiegłość?
Cechy wasze nie należą do domów Hogwartu.
To nie wasze cechy segregować pragnę - przydzielać.
Każdy z was inny jest.
Każdy z was ma dobro w sobie.
Nie ważne, czy Slytherin, Ravenclaw
Gryffindor czy Hufflepuff.
Tak samo jak i zło, w każdym czyha i się skrada.
Nie zapomnijcie o jednym, najważniejszym.
To nie dom was czyni tym kim jesteście
lub będziecie.
To nie przydział decyduje o waszym życiu
i o duszy.
Przez wieki poznałem charakterów wiele,
przydzielałem, to moje zadanie na wieczność.
Całą waszą osobowość
w jednej sekundzie poznać mogę.
Przypominam i wołam,
W każdym z was jest dobro, jak i zło.
W każdym z was jest miłość, jak i nienawiść.
W każdym z was jest odwaga, jak i tchórzostwo.
W każdym jest wola.
To, co czyni was tym kim jesteście,
to decyzje.
Macie własną wolę.
Ja podejmuję tylko jedną decyzję,
to od was zależy reszta.
To od was zależy jaką drogą pójdziecie.
Nie bądźcie tchórzami!
Nie bądźcie ludźmi bez serca i uczuć!
Nie bądźcie ludźmi, którzy nienawidzą!
Nie bójcie się odnaleźć siebie.
Nie bójcie się siebie, a przede wszystkim
nie bójcie się miłości.
To siła potężniejsza od wszystkiego, co istnieje na naszym świecie.
To siła, którą macie odnaleźć!
To wasz ratunek.
Czcijcie śmierć swoich bliskich przez czyny miłości. Czcijcie ich dobrem,
bo w każdym z was
jest nasienie pragnące wyrosnąć i obrodzić owocami.
Umarli za naszą przyszłość. Budujmy ją więc
miłością, pokojem i przebaczeniem.
Nie lękajcie się, bo strach paraliżuje.
Krukon, Ślizgon
Gryfon i Puchon
jesteście  sobie równi.


W Sali po ostatnich słowach tiary zapadła niewyobrażalna cisza. Cisza, która była tak potężna, że przeszedł mnie dreszcz, a włosy na mojej skórze stanęły dęba. Tiara umilkła, jednak każdy w pomieszczeniu słyszał jeszcze jej słowa. Były jak echo. Echo myśli tych wszystkich, siedzących tutaj. Nie było wątpliwości, ta przemowa była jedyna w swoim rodzaju, była inna... była czymś więcej niż przemową przestarzałego materiału. Była - jest prawdą.
McGonagall powoli, jakby w transie, rozwinęła rolkę pergaminu i przeczytała pierwsze nazwisko. 
- Allison, Jane.
Niska, szczupła dziewczynka z krótkimi brązowymi włosami i dumnie podniesioną głową podeszła do przodu i usiadła na stołku zakładając tiarę. Fałdy w materiale zaczęły się wyginać, tworząc różne grymasy.
- Hm... duma, szacunek, lojalność, ale co jeszcze? Ah! - Po krótkiej przerwie wykrzyknęła: - "GRYFFINDOR!" -Dziewczynka zeskoczyła ze stołka i pobiegła do stołu, przy którym siedziałam, nie wiedząc nawet czy naprawdę zostanę Gryfonką. Wszyscy przy stole zaczęli klaskać i radośnie wykrzykiwać jej imię. Jej twarz ujrzałam dosłownie na sekundę, ale to co w niej zobaczyłam nieco mnie zdziwiło. Uśmiechała się, to prawda, ale jej oczy były dziwnie smutne, pełne tęsknoty... za czym? Kto by nie chciał być w Gryffindorze? Może nie o to chodziło. Może straciła kogoś bliskiego na wojnie.
- Trochę przypomina mi ciebie - mruknął Ron.
- Mnie? - odpowiedziała mu Hermiona.
- Tak, ten zadarty nos i podniesiona głowa... - Nie dało się jednak rozmawiać dalej, ponieważ na stołku usiadł teraz chłopak o czarnych pokręconych włosach i bladą cerą. Wyglądał na zdenerwowanego, ciągle obgryzał paznokcie. Tiara nie potrzebowała dużo czasu, kiwnęła się tylko lekko w przód i w tył, jakby sama sobie przyznawała rację i wykrzyknęła:
- SLYTHERIN! - Słysząc to, moje serce przyspieszyło. Co jak Draco miał rację, jak faktycznie trafię do Domu Węża? Ale przecież tiara powiedziała w swojej przemowie, że nie o to chodziło. Nie to było najważniejsze. Mimo wszystko, nie chciałabym tam być.  Za mną, gdzieś z drugiego końca Sali, usłyszałam triumfalny okrzyk Ślizgonów. Chłopak z opadającymi lokami na twarz, przestał obgryzać paznokcie i szybko przebiegł salę do stołu swojego domu.
- Usłyszałaś jego imię? - Zapadło pytanie gdzieś obok mnie. Hermiona pytająca kogoś, niedaleko niej.
- Tak, to Finnick Gray. Czytałem w gazecie, że to nie jego prawdziwe nazwisko. Jego matka była kochanką jakiegoś śmierciożercy - odezwał się niski głos. Przestałam zwracać uwagę na to, co działo się tam na stołku i odwróciłam głowę w stronę chłopaka. 
- Czy to syn... śmierciożercy? - zapytałam. Chłopak popatrzył na mnie dosyć długo, nie wiedząc czy odpowiedzieć czy nie. Może irytowało go to, iż nie wiedział kim jestem i co tutaj robię. Odwróciłam się, poddając się. Lepiej trzymaj język za zębami, dopóki cię nie przydzielą! 
- Joy, Molly! - wywołała dyrektorka. Była to dosyć pulchna dziewczynka o długich, kręconych blond włosach. Miała w sobie coś z aniołka. Tiara potrzebowała dosłownie kilka sekund. Molly Joy trafiła do Hufflepuffu. Nie zdziwiło mnie to. Druga dziewczyna miała włosy koloru czerwieni, co bardzo przypomniało mi Ginny. Nazywała się Helena Kensington. Tiara przydzieliła ją do Ravenclawu, który przywitał nową uczennicę jeszcze bardziej owacyjnie niż Gryffindor, Hufflepuff i Slytherin. Była to pierwsza Krukonka. No i tak to mijało. Z każdym nazwiskiem, mój puls przyspieszał, a ja myślałam, że nie wytrzymam napięcia. Po czterech nazwiskach na "N" i jednym na "M", w końcu usłyszałam swoje:
- Melphis, Agnes! - W żołądku poczułam nieprzyjemny przewrót, moje serce zatrzymało się na chwilę. A ciało samo wstało z ławki. Sama nie wiedziałam, jak mi się to udało. Stawiałam krok po kroku, czując wzrok każdej osoby w sali na mnie. Na mnie. NA MNIE. Uspokój się, Agnes.  Będzie dobrze. Będzie dobrze... będzie... - zaklinałam się w duchu. Nie zadziałało. Nie widziałam ich twarzy. Świece pod sufitem latały... świece pod sufitem latały... stołek. Stołek i ta tiara. McGonagall. Krystian. Draco. Narcyza. Hermiona. AGNES, weź się do diaska w garść! To tylko jakiś stary kapelusz. Nie może, nie zrobi..., nie przydzieli cię do... - Siadłam na drewnianym, twardym stołku i nałożyłam tiarę na głowię. Była na mnie za duża. A ja nie mogłam zebrać żadnej porządnej myśli. W głowie kręciły mi się  brązowe oczy Krystiana i ciekawość Rona, troska Hermiony. Poirytowane spojrzenia Gryfonów, jak wstałam z ich stołu. Szepty, słyszałam szepty. Ale nie docierały do mnie, nie słyszałam ich na prawdę. Byłam gdzieś pomiędzy rzeczywistością, a światem niepewności. Słyszałam mój własny oddech. Nagle także niski pomruki tiary. 
- Hm. O. Beauxbatons, tak? Ah, ale rodzice... rozumiem, rozumiem! Tak, tu jest moc i zadziorność. Odwaga! Kochana, kochana... Czuję, że nie jest mi łatwo. Hm, dylemat. Dylemat! W takim razie... pamiętaj, co mówiłem dzisiaj na przemowie. tak, tak... - Słyszałam to wszystko i zaciskałam mocno kanty stołka. Moje serce trzepotało jak skrzydła znicza. Czułam jak tiara otwiera swoje fałdy by wykrzyknąć mój dom.
- SLYTHE... - usłyszałam. Nie wiem co sprawiło, że tak szybko zareagowałam, ale to zrobiłam.
- Nie! NIE! - krzyknęłam. To była reakcja, impuls. W sumie sama nie wiem co. Ja nie myślałam przy tym, ja to po prostu wykrzyczałam. Jak jakaś zaprogramowana maszyna. Jak oparzona wstałam z krzesła  prawie się przy tym potykając, ponieważ na głowie nadal miałam ten przestarzały, przemądrzały kapelusz. Nie, nie, nie, nie! Nie Slytherin - myślałam.
- Panno Melphis, proszę się uspokoić i usiąść na krześle! Tak nie można! Proszę dać zadecydować tiarze i się z tym pogodzić. - Usłyszałam ostry, obruszony głos dyrektorki. Nie wiedziałam gdzie stała, byłam ślepa. Zaczęłam jednak wymachiwać rękami i mówić. Cokolwiek, po prostu sprzeciw. Sprzeciw.

*

Siedziałem przy moim stole, spoglądając na Agnes, która własnie robiła z siebie idiotkę, gestykulując wariacko rękoma i wydzierając się na McGonagall z Tiarą na głowie. Przez to również oczywiście nie stała naprzeciwko dyrektorki, tylko gdzieś naprzeciw stołu Hufflepuffu. A to wyglądało jakby się wydzierała na nich, a nie na McGonagall.Tiara faktycznie chciała przydzielić ją do Slytherin'u - przeszło mi przez myśl.
- Proszę pani dyrektor! Najmocniej panią przepraszam, ale nie przyjechałam tutaj po to, aby mnie przydzielono tam, gdzie z pewnością nie chcę trafić! Mam prawo się sprzeciwiać. Chyba znam siebie na tyle, żeby powiedzieć, iż nie jestem typu Ślizgonki! Więc niech mi pani wybaczy, ale nie! Nie pogodzę się z tym, że właśnie ten przestarzały kapelusz - którego nie chcę obrazić, ponieważ naprawdę wygłosił niesamowitą mowę, co jednak nie zmienia faktu, iż naprawdę jest stary! Przydzielił mnie do domu węża. Co to, to nie! 
- Niech pani natychmiast się uspokoi! - powiedziała McGonagall, oburzona i wściekła. W tym momencie jednak tiara na głowie Agnes otworzyła swoje "usta" i burknęła:
- Spokojnie, Minervo. A ty dziecko też się uspokój. Wystarczyło mi to grzecznie szepnąć do ucha, to uszanowałbym twoje życzenia.No, ale cóż... w takim razie, jak nie Slytherin, to... - zamilkł na chwilę, a ja potrafiłem zobaczyć, jak ciało Agnes sztywnieje, a jej pięści się zaciskają. Cała Sala również wstrzymała oddech.
- Ach, no i jeszcze to! W tym przypadku: RAVENCLAW! - Przez parę sekund panowała totalna cisza. Spojrzałem w stronę stołu Krukonów, automatycznie. Mój rozum nie był na razie w stanie przetworzyć tej informacji. Patrzyli się na Agnes, jakby była jakimś dziwnym stworzeniem nie z tego świata. Tak, no bo przecież Krukoni byli tacy stoiccy, spokojni, rozsądni, a tu ktoś taki? Tak nieopanowany? W tym momencie Lovegood odwróciła się w moją stronę i spojrzała na mnie bladymi oczami, uśmiechała się lekko. Odwróciłem się. Tak, teraz mogłem sobie przypomnieć, że Agnes siedziała z nią w przedziale. Lovegood wiedziała, że byłem jej przyrodnim bratem. Pięknie! Obok mnie Pansy wydała z siebie dziwny dźwięk. Zdziwienie, zaskoczenie... szok? Nie mogłem powiedzieć.

*

Czułam się oszołomiona. Gdy usłyszałam "Ravenclaw" miałam tylko jedno skojarzenie. Wiązało się z pewną Krukonką. Z Neleni Granger, matką Hermiony. A Tiara naprawdę chciała mnie przydzielić do domu Węża. Jak zahipnotyzowana zeszłam po schodkach, mijając stoły; nie patrzyłam się na boki. Nie mogłam. Zobaczyłam jasne loki Luny i szybko wcisnęłam się na miejsce koło niej. Jestem Krukonką, jestem Krukonką! - Kolejne przydziały osób zupełnie mnie nie poruszyły. Szczerze: W ogóle nie słuchałam. A jak dyrektorka skończyła wyczytywać listę, weszła jeszcze raz na podest i po raz drugi przemówiła. Jej też bym nie usłyszała gdyby nie to, iż wymieniła moje imię.
- W tym roku mamy również przyjemność przywitania nowej uczennicy. Jest to Agnes Melphis, przyjechała tu z Beauxbatons i ukończy swoją edukację tutaj. Proszę was o koleżeńskość i miłe przyjęcie. Jak niektórzy może wiedzą, Akademia we Francji, nieco różni się od naszej placówki. Co do kolegium: Być może większość z was już wie, iż straciliśmy w czasie bitwy głowę domu Slytherinu, profesora Snape'a. Uczył was eliksirów. Tego przedmiotu będzie uczył, jak już może się domyślacie, profesor Slughorn. Zatem... - przerwała, ponieważ za nią, wstał niski, lecz pulchny mężczyzna z kamizelką ledwo opinającą jego brzuch i zastukał w kieliszek. Zdumiona dyrektorka odwróciła się w jego stronę.
- Tak?
- Przepraszam, że pani przerywam. Jestem jednak zmuszony coś ogłosić - powiedział z podniesioną brwią, spoglądając na uczniów. Gdy McGonagall nic na to nie odpowiedziała, uznał to za znak, aby kontynuować.
- Jak wiecie mam już swoje lata. Przeżyłem wiele i... jak już sam się przekonałem na jednej bardzo nieprzyjemnej sytuacji, nie jestem tym kim byłem kiedyś. Nie jestem już tak sprawny. Starzeje się, po prostu. Wojna odcisnęła na mnie dodatkowe piętno. Nie czuję się już na siłach, mieć na sobie tak dużą odpowiedzialność. Z tego powodu zdecydowałem nie być już głową Slytherinu. - W tym momencie kilku lojalnych Ślizgonów wykrzyczało swoje niezadowolenie. Slughorn uśmiechnął się i uspokoił ich paroma ruchami ręki.
- Tak, tak. Dziękuję. Zapewniam was jednak, że nie oddaję was w złe ręce. Mój zastępca jest o wiele młodszy ode mnie i z pewnością znajdziecie z nim wspólny język. Mimo że to będzie jego pierwszy rok tutaj w Hogwracie, jestem pewien, iż sobie ze wszystkim poradzi. Pierwszy rok jako nauczyciel, oczywiście. Minervo jeśli się z tym zgodzisz, będę ci bardzo wdzięczny. Przepraszam również, że wyskakuję z tym dopiero teraz, ale dopiero dzisiaj, a właściwie w tym momencie, podjąłem tą decyzję - mówił mężczyzna. Nie dość, że wciąż przeżywałam szok, teraz nagle zapowiadała się następna szokująca niespodzianka. Moje ręce były lodowate, już kompletnie nie czułam się głodna. Popatrzyłam się w stronę Krystiana, który wydawał się bardzo podenerwowany, zdziwiony i poirytowany. Jego brązowe oczy, pełne niedowierzania i lekkiej paniki, spoglądały to na Slughorna, to na McGonagall, która w tym momencie odchrząknęła i po chwili ciszy odpowiedziała:
- Faktycznie byłoby lepiej, gdybyś poinformował mnie o tym wcześniej. Jednak jeżeli taka jest twoja wola, nie mogę cię do niczego zmuszać. Zgadzam się.
- Cudownie, cudownie! Dziękuje ci! A teraz: Panie Melphis, proszę się nam pokazać! Śmiało, śmiało... inaczej nie wezmą pana na poważnie, ci Ślizgoni. - Zaśmiał się Slughorn. Krystian nadal trochę nieogarnięty powoli wstał od stołu i popatrzył się w salę. Zrobiło mi się go żal, chociaż tak bardzo mnie zawiódł na początku. Umiesz mówić, Tian. Sam pisałeś w pamiętniku o twoim talencie przekonywania do siebie ludzi! Nie zapomnij kim jesteś! - myślałam nieświadomie. Krystian gwałtownie zmarszczył brwi i zobaczyłam to, co nie dawno temu zobaczyłam też w oczach mojego brata. Znów ogarnęła mnie bezradność, znów poczułam jak przelatują mnie dreszcze. Bałam się, bo znów to zrobiłam. Nie wiedząc nawet o tym. Co ze mną nie było tak, jak trzeba? Dlaczego Draco, a teraz Krystian, usłyszeli moje myśli? Do licha! O co chodzi? Czemu ja to w ogóle umiem...Nie powinnam. 

*
"Umiesz mówić, Tian. Sam pisałeś w pamiętniku o twoim talencie przekonywania do siebie ludzi! Nie zapomnij kim jesteś!" - Usłyszałem te słowa gdzieś w środku. Poczułem współczucie, żal i chęć pomocy. Ktoś właśnie użył Leglimencji. Nie. Ja znałem ten głos. Agnes. Ale jak? Wziąłem się w garść.
- Ehm. Profesorze Slughorn, jestem bardzo zaszczycony tym wyróżnieniem, ale chyba pokłada pan we mnie za wielkie nadzieje i oczekiwania. Pan mnie uczył; jestem nie tylko młodszy od pana, ale jestem początkujący. Szanuję jednak pańską decyzję, więc nie będę się sprzeciwiał. - Slughorn uśmiechnął się lekko i przytaknął głową. Odwróciłem się w stronę uczniów. Większość z nich była ciekawska, jednak wiedziałem, że powoli wszyscy zaczynali być głodni. Nie miałem zamiaru przemawiać nie wiadomo co, nawet bym nie mógł.
- Nie będę dużo o sobie opowiadał. Jestem Krystian Melphis i będę uczył was obrony przed czarną magią.Wszystkiego innego dowiecie się w swoim czasie - powiedziałem, siadając już powoli na krześle.
- Dobrze, dobrze. Koniec pogaduszek. Myślę, że najwyższa pora na jedzenie! Smacznego! - zawołała dyrektorka, a na stołach pojawiły się dania wszelkiego rodzaju. To wywołało u mnie wspomnienia. Wspomnienia, o których teraz będę musiał zapomnieć. Dobrze wiesz, że to niemożliwe - zaprzeczyłem sam sobie i napiłem się czerwonego wina.


Komentarze

Popularne posty