X. La peur, czyli strach w francuskim towarzystwie


Prawdziwa samotność zaczyna się od chwili, kiedy człowiek nie może już dłużej znieść własnego towarzystwa.

- Jacek Wejroch 


*

2. Września, 1998

Obudziłem się cały spięty. Czułem jak moje mięśnie się napinają i spinają i nic na to nie mogłem poradzić. Nie lubiłem, jak czegoś nie mogłem zmienić. Szczególnie kiedy działało mi to na nerwy. Kiedy ja sam sobie działałem na nerwy. Wściekły zrzuciłem z siebie kołdrę, usiadłem na krawędzi łóżka i przeczesałem włosy ręką. Nic to nie dało; ponownie opadły mi na twarz. Spojrzałem na dębowy, ciemny parkiet i przez chwilę nic nie robiłem. Czułem się jak posąg, któremu kazano się ruszać, chociaż nie leżało to w jego naturze. Tak, w mojej natomiast nie leżało pokazywanie się w tej głupiej szkole i udowadnianie, że wcale nie jestem w jakiejś durnowatej depresji. Jakaś niewytłumaczalna siła pchnęła mnie do przodu - po chwili już stałem i przebierałem się. Chyba tylko dlatego, że mój mózg nie widział innej możliwości w spożytkowaniu tej nadmiernej energii, która we mnie siedziała. Pięknie. Po paru minutach więc miałem na sobie już blado niebieską koszulę i jasno brązowe spodnie. "Dlaczego akurat te rzeczy?" - przeszło mi przez myśl. Normalnie przecież brałem tylko czarne rzeczy, w najgorszym wypadku białe. Na wytłumaczenie potrzebowałem zaledwie parę sekund. To też w mojej głowie pojawił się obraz wysokiej, szczupłej dziewczyny o blond włosach i kpiących zielonych oczach. Wysyczałem jej imię.
- Agnes. - Mój wzrok skierował się ku wyjściu. Po chwili znalazłem się już na korytarzu, słysząc za mną huk trzaskających drzwi. Zleciałem po schodach w dół na pierwsze piętro, minąłem kilka pokoi, licząc je. Jeden, dwa, trzy... cztery. Z rozmachem otwarłem drzwi i wpadłem do pokoju. Moje usta już dawno wykrzywiły się do uśmiechu. Lubiłem ją wkurzać, tak samo jak ona mnie.
Oczekując śpiącą francuską królewnę w swoim łożu, która wręcz prosiła się by jej przeszkodzić we śnie... uśmiech zszedł mi z twarzy. Musiałem się nieźle wysilić, żeby nie pokazać jej mojego zdziwienia. Ona jako jedyna osoba, wykluczając matkę, potrafiła mnie przejrzeć szybciej niż ktokolwiek inny. Nie podobało mi się to.
- Ooo, Draco. Bonjour! Spakowałeś się już? Ja mam jeszcze parę małych problemów. Aha... i czy ktoś nie powiedział ci, że zanim się wchodzi do czyjegoś pokoju to najpierw się puka? - powiedziała i spojrzała na mnie spod sterty ubrań i innych rzeczy leżących na łóżku. Przez chwilę mnie zatkało. I to nie z powodu jej białego podkoszulka, który był z bardzo lekkiego i cienkiego materiału. O ile nie straciłem orientacji w czasie, była dopiero piąta nad ranem. Piąta, na Merlina!
- Czy ty dobrze się czujesz? Wiesz która jest godzina? - zapytałem spokojnie, dając jej jednak do zrozumienia, że coś z nią jest nie tak. Ale o tym to ona chyba już wiedziała. Przynajmniej mówiłem jej to na wszystkie możliwe sposoby. Agnes jedynie wyciągnęła jakiegoś ciucha i ubrała na siebie. Później odgarnęła włosy i zeskoczyła z wielką gracją z łoża, należących do największych w tym domu. A to już coś znaczyło.
- Co za głupie pytanie. Oczywiście, że wiem. A tak poza tym... tak, czuję świetnie. Może trochę jestem podenerwowana... jak wstałam byłam cała spięta. No wiesz, nowa szkoła. - Usłyszałem z jej ust, gdy ona chodziła po pokoju zbierając z podłogi rzeczy - głównie książki. Postanowiłem zmienić temat, nie chciałem myśleć o tym, iż ja tak samo się czułem. Merlin wie dlaczego.
- Mogłabyś mi wytłumaczyć, jak te rzeczy znalazły się w moim pokoju? - spytałem pokazując na mój ubiór. Agnes nawet nie uraczyła mnie spojrzeniem; teraz właśnie próbowała zanieść wszystkie książki na raz do swojego kufra. Wyglądało to komicznie.
- Hm... myślałam, że dodatkowe kolory w twojej garderobie dobrze ci zrobią. Aaaaa. Niech to... Merde! - wykrzyknęła, gdy sterta książek przewaliła się na drugą stronę i runęła na ziemię. Przewróciłem oczami i oparłem się o framugę drzwi wsadzając ręce do kieszeń. 
- Co to do cholery ma być? - Teraz to ja się uniosłem. Agnes spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
- Wyluzuj, brat. Jak wsadzasz te swoje łapy do kieszeni garbisz się, a poza tym wyglądasz jak każdy inny. Musisz się tego oduczyć - powiedziała stanowczo wracając do swojego zajęcia. - A poza tym mógłbyś mi pomóc, panie Malfoy - dodała. Ja natomiast wziąłem jedynie głęboki wdech i próbowałem się uspokoić. Ledwo co wstałem, a już się musiałem użerać z tą małolatą. Siostrą... pha!
- Hm, nie, od czego mamy skrzaty? Ehm... a ta kiecka co leży na łóżku to na bal, tak? - powiedziałem, zamierzając się zemścić. Mój wzrok zatrzymał się na czarnym materiale, który jak na Agnes był za mało... spektakularny. Odwróciła i popatrzyła na mnie swoimi smaragdowymi oczami.
- Nie sądzę, żeby ktoś cię w niej zauważył. Kilka dodatkowych kolorów by ci się przydało - powiedziałem, a słowa rozpływały mi się na języku. W odpowiedzi jednak ujrzałem jak bierze coś z łóżka i celuje we mnie. Na twarzy miałem nadal rozbawiony i kpiący uśmiech, musiałem się jednak szybko wycofać i zamknąć za sobą drzwi, przez które usłyszałem te oto słowa:
- Niewdzięczny, głupi, beznadziejny... BRAT! Żeby cię szczuli w tej szkole, ty cholero jedna! Ty!
Pomimo tego i tak nie potrafiłem powstrzymać się od śmiechu. Gdzieś w środku czułem, że nie powiedziała tego na poważnie, inaczej już dawno wylądowała by na progu.
Zadowolony i w lepszym humorze zszedłem na dół, aby coś zjeść. Nowe rzeczy nadal mnie nie zachwycały, ale potrafiłem z nimi żyć. Tak samo jak i jako tako dochodziłem do ładu z Agnes. Chociaż to już była lekka przesada. Powiedzmy, że zacząłem się do niej przyzwyczajać.

*

1. Września, 1998

Poprosiłem Hermionę, żeby zabrała Ginny gdzieś na parę godzin. Teraz właśnie poszły. Wiem, że zrobiła to z ciężkim sercem. Dostrzegłem wahanie i niepewność w jej oczach, nawet dobrze skryte wyrzuty co do mojej nieodpowiedzialnej postawy. Patrzyłem się więc na mój do połowy spakowany plecak; obok niego leżały rzeczy o których jeszcze nie zdecydowałem czy mam je wziąć ze sobą, czy raczej nie.
"Odwaga." - pomyślałem. Trudno było ją zdefiniować. Po tych wszystkich latach mogę stwierdzić, że przejawia się prawie u każdego na wszelakie sposoby. Zawsze mówiłem sobie, iż bardziej wolałbym zmierzać się z niebezpieczeństwami, niż ze sprawami związanymi z uczuciami. To było kompletnie coś innego. Na to najwyraźniej brakowało mi odwagi i to bardzo. Trzepnąłem jakimś starym podkoszulkiem, po czym wsadziłem go do plecaka. Już nie raz się zastanawiałem nad tym, czy po prostu nie odmówić McGonagall, ale w końcu uznałem, że skoro ona mnie "poprosiła", musiało chodzić o coś ważnego. Co to takiego, wolałem nie myśleć, chociaż nie było to takie proste. To pytanie nachodziło mnie coraz częściej i naprawdę zaczynało mnie już powoli denerwować. Jedynym plusem było to, iż dzisiaj miałem się wszystkiego dowiedzieć. Ale czy to naprawdę jest coś pozytywnego? Usiadłem na łóżku i popatrzyłem na parkiet. Rozglądnąłem się po łóżku... po chwili dostrzegłem zdjęcie. A obok niego album. Długo się zastanawiałem nad tym, czy powinienem wziąć go ze sobą... nie chciałem go zgubić, ale z drugiej strony... kto wie, gdzie mnie poślą? Może wtedy zdjęcia będą moimi jedynymi kompanami? Zdecydowany wziąłem tomik do rąk i wsadziłem do plecaka. W drugiej ręce trzymałem zdjęcie Ginny, Rona, Hermiony i mnie. Siedzieliśmy wtedy w ogrodzie i pan Weasley zrobił nam zdjęcie swoją starą kamerą. Było to parę dni temu. Ron trzymał w talii Hermionę, która śmiała się i patrzyła gdzieś w dal. Po chwili jednak Ron szepcze jej coś do ucha, a ona obraca się do niego. Ja z Ginny... chwilę patrzymy się do kamery, chwilę w nasze oczy.
Patrząc na uśmiechniętą twarz Ginny, przypomniałem sobie wczorajszy wieczór. Jakoś dla nas wszystkich okazał się dobry. Ron ostatecznie pogodził się z Hermioną i oznajmił, iż wróci do Hogwartu. Cieszyłem się z tego powodu. Dobrze było wiedzieć, że będzie w miejscu, które znałem jak własną kieszeń. Uspokajało mnie to.
Wczoraj jednak postanowiłem sam dla siebie pożegnać się z Ginny, tak aby ona tego nie zauważyła. Trudne zadanie...

- Jak ty wytrzymałaś tak długo, znaczy... przez te wszystkie lata, czekać, aż zauważę, że jesteś dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką, no wiesz... - zacząłem, jak zawsze nieporadnie. Przez chwilę starałem się nie patrzeć na jej twarz, ale po paru sekundach się poddałem i zerknąłem. Jej piwne oczy błyszczały, ale nie teraźniejszością tylko przeszłością. Potarłem dłońmi o spodnie; wiedziałem dobrze, iż to będzie moje ostatnie spotkanie z nią. Jeszcze tutaj siedziałem, rozmawiałem z jej osobą, ale tak naprawdę już za nią tęskniłem. Ginny odgarnęła delikatnie kosmyk swoich ognistych włosów na bok. Szukała odpowiednich słów. Otwarła usta, po chwili je zamykając. Czekałam. Serce biło w szybkim rytmie. Wiatr poruszał liściami, w konarach drzew siedziały wrony i prowadziły własne konwersacje.
- Żyłam chwilą - powiedziała w końcu i spuściła wzrok na trawę. Zmarszczyłem czoło, nie za bardzo rozumiałem. Uśmiechnęła się wyrozumiale. Cisza. No i już poległem. Kompletnie nie miałem do tego wyczucia.
- Nie… ech, wytłumaczysz tego, co nie? - zapytałam w końcu. Spojrzała na mnie, nie odzywając się ani słowem. Podrapałem się po głowie i poprawiłem okulary.
- Szczerze mówiąc, nie wiem jak mam to wytłumaczyć. Wyobraź sobie, że kochasz kogoś, kto jest dla ciebie niedostępny i ty dobrze o tym wiesz. Było ciężko, ale próbowałam sobie tak wszystko zorganizować, żeby za dużo nie myśleć... o tobie. Ale tak na serio, nadal nie wiem jakim cudem mi się to udało. Dużo zawdzięczam Hermionie, ona zawsze przywoływała mnie do porządku - wydusiła  wreszcie z siebie. Było mi głupio. Czułem, że nie chcę o tym mówić, a ja musiałem oczywiście nalegać.
- Przepraszam, ja...
-Weź, Harry, przestań. Dlatego nie chciałam tego mówić. Ty zawsze za dużo się martwisz. O wszystko - powiedziała stanowczo i uśmiechnęła się na koniec. Przytaknąłem tylko głową.
- Wiesz co, cieszę się już na Hogwart. Dużo ludzi na pewno zmieniło się przez tą wojnę. Na pewno będą jakieś zmiany. Jestem ciekawa, i ta specjalna okazja... - zaczęła mówić, a ja spuściłem wzrok. Tak bardzo chciałem jej powiedzieć, tak bardzo... ale nie dałem rady. Coś mnie tak strasznie blokowało w środku. A ja byłem zbyt słaby, aby przerwać te sznury. Czułem się strasznie. Głupio. Ja, idiota. Wielki Harry Potter tchórzem. Tchórzem, bo boi się słów. Tak, strach paraliżuje.
- Mam nadzieję, że Ron pogodzi się z Mioną. - Za późno zorientowałem się, co mi się wymsknęło. Ginny szybko się do mnie odwróciła i zaskoczona wbiła we mnie wzrok.
- Och. Miałem tego nie mówić - powiedziałem z frustracją.
- Wiedziałam, że coś jest. Miona kompletnie nie potrafiła się skoncentrować, gdy byłam z nią dzisiaj na Pokątnej. Nie chciałam drążyć. O co poszło? Co mu znowu odbiło? - zapytała zmartwiona, z lekką złością w głosie. Czyli była pewna, iż winę ponosił Ron. Zrobiłem grymas, z dwóch powodów.
- Ehm, o Hogwart. Ale jeśli chcesz wiedzieć coś więcej, zapytaj się sama. Ja nie chcę się mieszać. Z resztą, to nasz wieczór - powiedziałem zdecydowany i posłałem jej spojrzenie.
- Idziemy polatać?
Na jej twarzy od razu pojawił się uśmiech, jednak nie taki jak zawsze. Myślami nadal była przy Hermionie. Nie zdziwiło mnie to. Jednak wstała i chwytając mnie za rękę skierowała się w stronę budki z miotłami.
- Wiesz, boję się - wyszeptała, gdy szliśmy w kierunku polany, nad którą zawsze lataliśmy. Zdziwiony spojrzałem w jej kierunku. Miotłę trzymałem w prawej ręce, lewą uścisnąłem jej dłoń.
- Czego? - Ginny przygryzła sobie wargę i popatrzyła się w dal.
- Że do siebie nie pasują. Że to jednak nie to. Znaczy ja wiem, wiem... kochają się, ale czy jak człowiek przez tyle lat się przyjaźnił, to czy... - Próbowała się wysłowić, ale było jej ciężko. Rozumiałem jednak co chciała powiedzieć.
- Wiem. Też tak czasami myślę. Ale co możemy zrobić? Wszystko się okaże po czasie. Tak mi się wydaje - powiedziałem. Ginny uścisnęła mi rękę, po czym puściła i już unosiła się w powietrzu. Nie czekałem długo. Wkrótce do niej dołączyłem. Może i wyjeżdżam jutro, ale wrócę. Dołączę do niej. To było pewne...


2. Września, 1998

Było tak ciemno. Wszędzie. Ale ta ciemność była inna. Taka głęboka, taka bez końca, ciężka. Coś chwyciło mnie od tyłu. Chciałam nabrać powietrza do płuc, ale nie mogłam. Dusiłam się. Coś mnie przytłaczało. Coś niewidzialnego. I ta ciemność. Jasna ciemność. Inna. Gorsza. Straszna. Wpadłam w panikę. Próbowałam złapać oddech, ale na próżno. Moje płuca były napełnione czymś ciężkim. Chciałam krzyczeć, żeby ktoś pomógł mi się obudzić. Ale tym razem nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego głosu. Kurczyłam się pod tym ciężarem. Smoła, kamienie, sznury, łańcuchy... Wszystko naraz i jeszcze gorzej. CHCĘ ODDYCHAĆ...

W małym, jeszcze ciemnym pokoiku, dziewczyna z czerwonymi włosami leżała nieruchomo na materacu. Jej twarz była cała napięta, ale nikt tego nie widział. Była uwięziona w swoim śnie.
Za zaparowaną szybą okna padał deszcz, stukając o parapet. Kap-kap, kap-kap... Niebo nad mglistymi polanami było blado szare, niewyraźne. Jakby przez noc coś go uraziło, a teraz płakało. Smutne i obojętne na wszystkie istoty, które będą musiały zmierzyć się z dzisiejszym dniem. Dla paru mieszkańców wysokiego, dosyć koślawego domu, dzisiejszy dzień oznaczał ponowne spotkanie z Hogwartem, miejscem gdzie wszystko się zaczęło i skończyło.
Harry Potter już dawno opuścił to miejsce i nikt, nawet jego przyjaciele nie mieli pojęcia, gdzie przez najbliższe tygodnie bądź miesiące będzie się znajdował. Nawet on sam nie miał jeszcze o tym żadnego wyobrażenia. Bohater magicznego świata, w sercu chłopak jak każdy inny lub i nie, wyjechał, nie żegnając się z nikim. Zabrał ze sobą wszystkie wspomnienia, nosząc w sobie miłość, która od tego momentu miała być wystawiona na poważną próbę.
Przez niebo, szare i bez żadnego wyrazu, przebiła się sowa. Leciała, jej szerokie skrzydła biły w regularnym tempie przez powietrze. Przez przestrzeń. Po jej jasno brązowych piórach spływały krople wody. Dosyć szybko zbliżała się do celu, bursztynowymi oczami mierząc małe okienko na trzecim piętrze. Krótko przed jej celem zmieniła postawę i zatrzepotała, aby zastopować swój lot. Skrzydłami uderzyła parę razy o szybę, która przybrała ten sam kolor co niebo.
Na drugim materacu, w ciepłym lecz ponurym pokoju, dziewczyna z burzą loków na głowie, na odgłos trzepoczących skrzydeł jedynie odwróciła się na drugi bok. Z kolei czerwonowłosej dziewczynie sowa zrobiła niezmierną przysługę. Gwałtownie otwarła piwne oczy i z ulgą wzięła głęboki wdech. Przez chwilę delektowała się tą wolnością. Mogła już powoli oddychać, jednak ucisk w sercu nie ustał. W ogóle czuła się strasznie ociężała. Rozejrzała się po pomieszczeniu, kątem oka dostrzegając kasztanowe kołtuny koleżanki. Jej kołdra unosiła się równomiernie - jeszcze spała. Spojrzała automatycznie na okno, wydając z siebie dźwięk niezadowolenia, kiedy zauważyła krople na szybie. Sowa ponownie niecierpliwie zatrzepotała  potężnymi skrzydłami. Dziewczyna zmarszczyła lekko czoło, po czym bardzo ostrożnie podniosła się z łóżka. Na palcach podeszła do okna i otworzyła je. Kilka kropel deszczu trafiły ją prosto w twarz, a zwierzę zmierzyło ją ślepiami, trzymając w dziobie przemokniętą kopertę. Czerwonowłosa wyciągnęła rękę i przejęła kopertę. Sowa natychmiast oderwała się od, dla niej niewygodnego parapetu i wzbiła się wzwyż. Dziewczyna szybko, ale delikatnie zamknęła za sobą okno i przyjrzała się wiadomości, po chwili otwarła kopertę i zaczęła czytać.

Cześć Ginny!
Jeżeli cię obudziłem jest mi przykro... no, dobra, nie jest. Ale tak na serio, siostra, przecież nie chcę żebyś się spóźniła, co nie? Lub wpadła w panikę, bo masz za mało czasu.
Chciałam jedynie przekazać, że nie będę mógł dzisiaj przyjść na peron, aby się z wami pożegnać. Nie wyrobię się. Poza tym, właśnie robię parę eksperymentów i... hm, jakby to powiedzieć, dopóki nie znajdę jakiegoś antidotum, nie będę mógł się pokazać ludziom. Znaczy mógłbym oczywiście, ale nie wiem czy to byłby taki dobry pomysł.
Pamiętaj, nie bądź za grzeczna! To twój ostatni rok więc szalej, dziewczyno, szalej.
Postanowiłem na czas roku szkolnego sam poprowadzić sklep w Hogsmeade. Na Pokątną znajdę jakąś odpowiednią osobę. Więc na pewno się zobaczymy!
Za parę dni dostaniecie ode mnie... no powiedzmy, taki bonus. Coś ekstra.
Uważaj na tego naszego rudego durnia, Rona!
PS: Będziecie mieć nową uczennice. Dosyć zabawna osoba, miałem okazję ją spotkać. Nazywa się Agnes.
Jest w porządku.

Dobra, a więc...
Nie pozdrawiam uroczyście,
George.



*
Powoli otworzyłam oczy. Już od jakiegoś czasu słyszałam krople deszczu, które niemiłosiernie stukały o parapet, a także dach. W mojej głowie pojawiła się jedna myśl. "Dzisiaj wracamy do Hogwartu." Moje serce od razu przyspieszyło, a w brzuchu poczułam lekkie ukłucie. Padał deszcz, na polu musiało być zimno i przed wszystkim mokro, a w łóżku było tak ciepło i przytulnie.
Westchnęłam i zrozumiałam to, co widziały moje oczy. A widziały Ginny, która czytała nade mną jakiś list. Ale jak ona...? Gwałtownie się podniosłam, a moje zmierzwione włosy opadły mi na boki. Niektóre kosmyki na pewno odstawały, ale nie to teraz było moim problemem.
- Ginny... - zaczęłam; mój głos brzmiał dziwnie. Byłam zachrypnięta. Czerwonowłosa spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
- Oh, obudziłam cię. Przepraszam. Dlaczego tak na mnie patrzysz, coś się stało? - zapytała zdezorientowana widząc mój wyraz twarzy. Pewnie przerażony. Zmarszczyłam czoło i zirytowana potrząsnęłam głową.
- Co tam czytasz? - zapytałam niepewnie. Czoło Ginny się wygładziło, ale nadal lustrowała mnie swoim spojrzeniem. Wzruszyła ramionami.
- George napisał, że nas nie odprowadzi. Eksperymenty... - powiedziała i podała mi list. Był jeszcze cały wilgotny. Szybko przeleciałam oczami po linijkach. Zatrzymałam się na ostatniej i z niedowierzaniem otwarłam usta.
- Agnes...? George ją spotkał? Ale jak? - zaczęłam, nadal nie mogąc zrozumieć. Czułam się jeszcze niedobudzona. Wszystko co widziałam było zamazane, mgliste. Przyjaciółka usiadła obok mnie na materacu i oparła się o ścianę.
- Sama nie wiem. Ale przecież nie uważałby, że jest w porządku, gdyby miała przy sobie Malfoya, no nie?
Nie musiałam długo się nad tym zastanawiać.
- No raczej nie. Czyli musiał spotkać ją samą... to oznaczało by, iż... - Myślałam na głos.
- ... nie dogoniła wtedy Malfoya, jak wyparował ze sklepu. Hm. Ciekawe - dokończyła ruda. Popatrzyłyśmy na siebie.
- Wiesz co... Szczerze mówiąc, ona nie była taka zła. Nieźle go wkurzała.
- Tak. A George zawsze miał dobre wyczucie do ludzi. Podobało mi się, jak mu tak rozkazywała. To było takie inne. Nie dała się poniżyć, wręcz przeciwnie... Chyba na prawdę jest...
- ... całkiem w porządku - dokończyłam za nią, a po chwili wybuchłyśmy niekontrolowanym śmiechem, zwijając się na materacu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak bardzo ta osoba przyczyni się do zmian w moim życiu. Tak, "całkiem w porządku".

*
Krystian Melphis właśnie pakował swoje rzeczy do ciemno-brązowej skórzanej walizki. Dla niego również był to dzień powrotu do Hogwartu, szkoły Magii i Czarodziejstwa. Nie zważał na porządek, wszystko wrzucał jak popadnie. Kiedyś dostałby białej gorączki na takie niechlujstwo, teraz było mu to obojętne. Za bardzo był zajęty swoimi myślami, za bardzo podenerwowany, opanowany niewytłumaczalnym strachem. Ale przed czym? Jakoś nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Czasem odczuwamy strach, ale nie wiemy tak naprawdę czego się boimy.
Za wielkimi szklanymi szybami w jego salonie, padał deszcz. Wszystko było zimne i niprzyjazne. Chmury kłębiły się tam na górze, niezdecydowane, smutne i bez krzty nadziei. Zieleń w ogrodzie była ciemna i mokra. Wszystkie te rośliny w zasadzie powinny się cieszyć wodą, po tym jak przez parę dni nieustannie świeciło słońce. Tylko że one w ogóle nie wyglądały na zadowolone. Raczej jak istoty, które muszą cierpieć z powodu złego nastroju kogoś innego. Tak, coś w tym stylu.
Krystian zatrzasnął walizkę i postawił na rubinowym perskim dywanie. W głowie jeszcze raz przeszedł wyimaginowaną listę. Nie chciał zapomnieć o czymś ważnym. Po kilku sekundach odszedł od swojego bagażu, usatysfakcjonowany, w stronę okrągłego stołu. Tam ostatnio przeglądał listy i zdjęcia. Teraz zaczął wszystko pospiesznie zbierać, starając nie zapatrywać się na papiery. Niestety, bez powodzenia. Jego wzrok utkwił na kilku pospiesznie napisanych zdaniach.

Tian,
stało się coś strasznego. Muszę wyjechać, zniknąć. Nie wiem kiedy znowu się zobaczymy. Być może nigdy. To wszystko zależy od...
Kocham cię. Jesteś dla mnie bardzo wa...
Wiesz, że cię kocham.
PS; Tam, gdzie wszystko się zaczęło i skończyło.

Krystian stał nieruchomo, siląc się na opanowanie. Tyle razy czytał te zdania, tyle razy... a i tak przeżywał je wiecznie od nowa.
Tyle razy czytał i nadal nie rozumiał sensu ostatniego zdania. Owszem, mógł się domyśleć o jakie miejsce jej chodziło, ale co związku z tym? Co "tam" miało być? Dla niego to miejsce było... w pewnym sensie przeklęte. Gdyby nie ono, Nel nigdy nie zakochałaby się w Lucjuszu. Nigdy. A on w niej. Nawet po tylu latach brzmiało to dla niego absurdalnie. Nigdy by w to nie uwierzył. Ale musiał, bo to było prawdą. Prawdą, która skończyła się tragicznie. Dla nich. A później dla niego samego. Nel podarowała swoje serce komuś, kto jego zdaniem w ogóle sobie na to nie zasłużył. To stało się przekleństwem dla nich obu, gdy okazało się, że nie będą mogli mieć razem przyszłości. Kiedy Lucjusz się od niej odwrócił. Kiedy stał się człowiekiem bez uczuć. Nel zawsze mówiła, iż to nie była jego wina. Po prostu... wielkie nieporozumienie. Nieporozumienie, którego nigdy nie wyjaśniła, bo się bała. Tak, mogła zaprzeczać, jednak on, Krystian, wiedział. Nel go straciła przez  brak odwagi. A Lucjusz stracił ją również przez strach.
Gdzie tu było to "przekleństwo"? Krystian gwałtownie odwrócił się od stołu i upchnął wszystko w jednej z szuflad komody, po czym oparł się o ścianę i zsunął powoli na dół. Ból trwał do dziś, nie było na niego sposobu. Zawsze już będzie, on tylko powoli będzie się do niego przyzwyczajać. Mocno zacisnął zęby na ustach. Tak mocno jak potrafił, ale nie poczuł nic. W książkach zawsze pisało, iż po zaciśnięciu zębów na ustach, osoba czuła lekki posmak krwi. U niego to nie funkcjonowało. W końcu nie był w jakiejś książce.
Przekleństwo tkwiło w tym, iż Nel nigdy nie mogła go pokochać tak jak Lucjusza. A on kochał ją właśnie tak, jak tylko można najbardziej. Dlatego nie miało to sensu, żeby byli razem. Dlatego Nel zdecydowała się na życie bez nich obu, w samotności. Przynajmniej tak przypuszczał. Nadal dokładnie nie wiedział, co tak strasznego się stało, że skłoniło ją to do napisania takiego listu. Był to jednak jej ostatni list do niego.
Teraz po tylu latach dowiadywał się o swoich dwóch córkach i o przepowiedni. Z tej głupiej przepowiedni mógłby spokojnie zrezygnować, tak go wkurzała. Jednak przepowiednie są po to, aby się spełniały. Niestety. Przynajmniej w pewnym sensie. Dzisiaj na przykład nie zmrużył całą noc oczu, bo myślał nad tym jak by ją ominąć. Jak mógłby się jej przeciwstawić. Myśl, która przeszła mu przez głowę, była okrutna. Przeraziła go, bo czyniła go nie lepszym od samego Voldemorta. Oczywiście od razu postarał się o niej zapomnieć.
Teraz miał jeden dylemat. Jako szef Departamentu Tajemnic powinien poinformować dane osoby o przepowiedni. Oczywiście, nie wszystkich trzeba informować, jest to decyzja której on sam, na szczęście lub i nie na szczęście, nie musiał podejmować. Chodziło tylko o to, nie ważne teraz jaka decyzja padnie, czy będzie lepiej jak jego córka się o tym dowie czy nie. Z jednej strony mógłby jej o wszystkim powiedzieć, a wtedy ona... byłaby tak zaskoczona... ale nie. Dobrze wiedział, iż nie mógł pokładać nadziei w takich rzeczach. Więc pierwsze co musiał zrobić, to poznać Hermionę Granger. Co do Agnes, nie miał żadnego planu.Nie wiedział jak odebrał ją Draco Malfoy. Nie wiedział i dlatego musiał się dowiedzieć.
Nabierając nowych sił, wstał i wziął do ręki swój bagaż. Rzucając ostatnie spojrzenie zdjęciom na ścianie obrócił się, wyobraził sobie mocno miejsce docelowe i zniknął. Mała, zielona książeczka na jednym z regałów przewróciła się na bok, a mgiełka kurzu uniosła się w powietrze.

*

Ogień który płonął już zgasł,
a śmiech zamienia się w strach...


Spotkali się wszyscy na peronie dziewięć i trzy czwarte. Bordowa lokomotywa stała już gotowa na szynach. Tak jak wszystko w dzisiejszym dniu, ona również była dosyć niewyraźna. Jej kontury dodatkowo były zamaskowane ciemno-szarą parą. Na peronie było dziwnie spokojnie. Dobrze nadal było słychać krzyki dzieci i zdenerwowane ponaglanie rodziców, miauczenie i prychanie kotów, które chyba najbardziej cierpiały z powodu tak mokrej pogody, i drące się sowy. Jednak coś było inne. Brakowało śmiechu. Brakowało ciepła. Brakowało... tak. Czegoś brakowało. Pierwszy rok szkolny po wojnie zaczynał się dosyć dziwnie. Być może ogień potrzebuje więcej czasu, aby się rozpalić. Ogień w duszach tych wszystkich ludzi, którzy gdzieś tam w środku nadal nosili w sobie cień strachu i niepewności. Tak, wojna pozostawia ślady. Na zawsze?
Na peronie widać było dzieci. Niektóre pchające wózki parę razy większe od nich samych. Rodziców rozglądających się we wszystkie strony. Młodzież, która niepewnie zbliżała się do znajomych twarzy. Młodzież stojąca w grupkach. W oczach tych wszystkich ludzi, można było zobaczyć dziwną melancholię i dobrze skryty ból. Niektórzy rozglądali się po zaparowanej stacji, w poszukiwaniu kogoś. Kogoś, kto być może nie przyjdzie. A deszcz padał i przedzierał się przez parę i dym.
Na płytkach peronu tworzyły się kałuże. Ludzie próbowali je omijać, jednak niektórzy za bardzo byli zajęci rejestrowaniem nowych twarzy i niestety nie zdążyli ich wyminąć. Do tych osób głównie liczyła się Agnes. Plusk.
- Ooo nie! Dlaczego dzisiaj musi ciągle padać! Co za...  wydała z siebie ze złością. Wysoki blondyn stojący tuż za nią przewrócił oczami, ale powstrzymał się od komentarza. Czuł się dziwnie. Z jednej strony nie chciał tu być, a z drugiej... musiał, to go strasznie irytowało. W życiu rzadko kiedy coś "musiał" robić. Teraz tak jakby nie miał wyboru, jednak nie to przeszkadzało mu najbardziej. Najgorsze było to, iż nie miał pojęcia co go czeka. Nie wiedział jak inni z jego domu na niego zareagują. To, co wszyscy inni o nim myśleli, było już wiadome. Jednak co z uczniami Slytherinu? Spotkanie z Nottem dało mu trochę do myślenia, chociaż szczerze mówiąc nie przejął się bardzo jego słowami. Było w nim zakorzenione przekonanie, że w Slytherinie to on jest panem. Jak mogło się to zmienić? Nawet gdy ludzie pokonali Voldemorta, to Slytherin zawsze będzie Slytherinem, czyż nie?
Burknął więc tylko coś pod nosem i pogonił swoją denerwującą siostrzyczkę do ruszenia się z miejsca. Starał nie patrzeć się na ludzi i iść tak, jak zwykle. Wyprostowany, dumny i z podniesioną głową. W spojrzeniu miał tylko pustkę, zimno i obojętność. Mimo iż nie rozglądał się na boki, czuł na sobie wszystkie te zaciekawione i zaskoczone spojrzenia. Tam gdzie przechodzili, na chwilę ludzi milkli i stawali w miejscu. Zabrzmiałoby to głupio, ale blondyn faktycznie był wdzięczny, że miał przy sobie Agnes.
Przeciskali się przez tłum, chociaż to do końca nie było prawdą. Tłum ustępował im miejsca, ale nie tak, jak się ustępuje przed kimś, kto jest znany lub szanowany. Tylko trochę tak, jakby przez ulicę szedł przestępca, a ludzie automatycznie się odsuwają. Ale czy Draco Malfoy naprawdę był przestępcą?
Wszystko to działo się niezauważalnie. Ludzie rejestrowali twarz i cofali się o krok, później znów szybko wracając na swoje miejsce. Nachylali głowy do swoich znajomych, szepcząc. Czasami brali swoje dzieci za rękę i chowali je za siebie. Tak, ludzie reagowali dziwnie, ale musimy sobie przypomnieć, że wojna skończyła się dopiero dwa miesiące temu, a dziennikarze Proroka Codziennego zawsze lubili sobie strzępić języki na artykuły przeważnie nie zawierające prawdy.
Gdy przechodzili obok jakiejś rodzinki z dwoma małymi dziećmi, jedno z nich wskazało na niego palcem i powiedziało: 
- Mamusiu, to ten zły chłopak! Tata mi opowiadał. Sprawiał, że ludzie znikali i nie mogą teraz wrócić, bo ich już nie ma. - Dziecko było dosyć małe. Widocznie jeszcze nie znało pojęcia "zabić" lub "umrzeć", za to wiedziało o rzekomych przestępstwach danego chłopaka. Agnes zszokowana odwróciła się do dziecka i spojrzała na niego. Zauważyła również jak jej brat momentalnie zamienia się w kamień i pomimo wysiłku spuszcza wzrok na dół. Szybko złapała za rękaw Dracona i pociągnęła go dalej, starając się aby nikt inny tego nie zauważył. Możliwość, iż ktoś mógłby zobaczyć jak jakaś dziewczyna pcha go do przodu, nie zachwycała go, a Agnes dobrze o tym wiedziała.
- Zatrzymaj się - wysyczał w końcu Draco. Jego jasno blond włosy były mokre i kleiły mu się do czoła. Szli wzdłuż ściany. Agnes posłała mu pytające spojrzenie.
- Dlaczego? Myślałam, że chcieliśmy zająć sobie dobre miejsca - powiedziała poirytowana, przystała jednak i odwróciła się do niego.
- Wybij sobie to "my" z głowy. Muszę iść do przedziału Ślizgonów. Ty nie należysz jeszcze do żadnego domu... nie możesz iść ze mną - odpowiedział Draco. Starał się być w miarę opanowany, nie chciał pokazywać jej jak bardzo jest podenerwowany. Agnes zmarszczyła czoło, trawiąc jego słowa. Przez chwilę wyglądała strasznie zagubiona, jednak szybko pojawiło się inne uczucie na pierwszym planie.
- Chcesz mnie zostawić samą?! Błagam, przecież ja nikogo tutaj nie znam, na Merlina! Nie możesz tego zrobić! Ty... - zaczęła się unosić i patrzeć na bezuczuciowego Draco Malfoya. Tak, już założył swoją maskę.
- Tak, właśnie. Poradzisz sobie. Z resztą... ty zawsze jakoś sobie radzisz, co nie? A poza tym znasz tą szlamę... - powiedział, będąc myślami już kompletnie gdzie indziej. Odruchowo złapał swój bagaż i zniknął w zimnej szarej parze i tłumie ludzi, idąc w kierunku jednego z wagonów. Deszcz padał dalej. Agnes poczuła się samotnie, ona również przyzwyczaiła się do tego. Z frustracji tupnęła nogą o mokrą dworcową posadzkę.
- Ale ty sobie przecież beze mnie nie poradzisz, ty wariacie - szepnęła cicho wodząc za nim wzrokiem. Gdzieś w oddali zagrzmiało.


Stałam na peronie, obok mnie Ginny, nie odzywająca się ani słowem. Patrzyła się gdzieś w dal, ponad dach czerwonego pociągu. Ron z bezradnie zaciśniętymi ustami stał koło nas, nie wiedząc jak się zachować. Szczerze, kto by wiedział? Tym razem ja tak samo nie miałam pojęcia, co mogłabym zrobić. Czułam ból, złość i niesamowity smutek bijący od mojej przyjaciółki. Najgorsze było to, że nie mogłam nic powiedzieć, nic zrobić, aby było jej lżej. Jej koszmary w końcu się spełniły, chociaż na inny sposób. Mogłam sobie jedynie wyobrazić co to dla niej znaczyło.
Moje ręce były lodowate i mokre. Spróbowałam nimi poruszyć, ale od razu poczułam ból. Nadal nie mogłam się nadziwić tym, ile różnych rodzai bolów istniało na tym świecie. Ginny wciąż trzymała w swojej ręce wilgotny list od Harry'ego. Parę kropel deszczu sprawiły, iż niektóre słowa rozpłynęły się na pergaminie. Wzięłam głęboki wdech i rozejrzałam się po peronie. Wszędzie przemoknięci ludzie, zwierzęta w klatkach, walizki, wózki, bagaże. Porzucone gazety na posadzce i deszcz. Deszcz, deszcz i deszcz. Wiedziałam, że to będzie trudny dzień. Jednak określenie "trudny" kompletnie tutaj nie pasowało. Zaczęłam przywykać do tego, iż niektórych rzeczy nie dało się określić słowami. Lub być może nie od razu, nie w danej chwili.
List przekazałam Ginny, kiedy tylko schodziłyśmy na śniadanie. Dalsze wydarzenia wydawały mi się teraz mgliste. Jakby to był tylko jakiś film... a nie moje życie. Mrugnęłam powiekami, byłam mokra. Po moich włosach i twarzy spływała woda. Ron nie wyglądał lepiej. Ale czy my się tym przejmowaliśmy? Nie. Bo wiedzieliśmy, że twarz Ginny nie jest mokra od deszczu. Przynajmniej nie tylko.
W myślach po raz kolejny zaczęłam litanie przeklinania Harry'ego, a także (chyba po raz pierwszy w moim życiu) profesor McGonagall. Nie wystarczyło jej, iż uratował świat? Czego jeszcze można chcieć od chłopaka? Powinni mu wreszcie dać święty spokój.


Przed moimi oczami przeszła dosyć niepewnie jakaś postać; miała na sobie bordowy płaszcz, który bardzo kontrastował z jej jasnymi włosami. Potrzebowałam chwilę, aby zrozumieć kim była. Trochę za długo, ponieważ już zdążyła zniknąć w zgiełku. Popatrzyłam się niezdecydowanie na Rona, patrzącego się pustym wzrokiem ponad ludzi, i na Ginny... która robiła to samo, z jedną tylko małą różnicą. W jej oczach pojawiła się mieszanka wszystkich uczuć. Nie wiem, szczerze mówiąc co mnie tknęło, aby rzucić się w tłum, ale tak zrobiłam. Zostawiłam moich przyjaciół i zaczęłam przepychać się przez tłum w poszukiwaniu dziewczyny z jasnym włosami. To była jakaś niewytłumaczalna, irracjonalna siła.
- Przepraszam, przepraszam... - mówiłam za każdym razem, gdy w drogę wchodzili mi ludzie. Widziałam dużo: ciemne kolory, mokre, proste włosy, naburmuszone miny, nieśmiałe uśmiechy, otwarte buzie i nosy. Aż w końcu zobaczyłam ją. Właśnie wchodziła do jednego z wagonu... zaczęłam biec.
- Agnes - zawołałam, gdy byłam już tuż tuż. Zatrzymałam się. Dziewczyna jednak nie zareagowała.
- Agnes! - spróbowałam głośniej; tym razem zirytowana dziewczyna odwróciła głowę. Stała już jedną nogą w wagonie, lewą ręką trzymając się srebrnego uchwytu. Dostrzegła mnie w tłumie, a jej oczy rozszerzyły się w miłym zaskoczeniu. Czy się myliłam, czy na jej twarzy na prawdę było widać coś takiego jak ulgę?
Podeszłam bliżej, a ona wysiadła i bez zastanowienia wzięła mnie za ręce i uścisnęła je.
- Hermiona! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę! - wykrzyczała radośnie. Uśmiechnęłam się niepewnie. Nie znałam jej, to fakt, ale było w niej coś, co sprawiało, iż musiałeś ją lubić.
- Zobaczyłam cię i pomyślałam, że... - Ale nie dokończyłam zdania, bo Agnes pokręciła ze zdenerwowaniem głową.
- Tak, zostawił mnie, ten idiota. Mówił, że musi iść do swoich, a ja przecież jeszcze nie mam żadnego domu... To palant, a nie brat. Tyle ci powiem. Ale na szczęście ty mnie dostrzegłaś. Nie wiem co bym zrobiłam... - mówiła. Zmarszczyłam czoło.
- To jednak znalazłaś go wtedy na Pokątnej? - Nie mogłam się powstrzymać od pytania, chociaż w sumie nie powinno mnie to obchodzić. Agnes prychnęła tylko pod nosem.
- Taaaaak. Znalazłam, ale to był raczej przypadek - powiedziała niechętnie. Wyczułam, że było coś, czego nie chciała lub nie mogła powiedzieć.
- Może pójdziesz ze mną? - zapytałam. Widząc jak na jej twarzy momentalnie pojawia się promienny uśmiech, zrobiło mi się ciepło w okolicy serca.
- Serio? Och... jesteś kochana, kochana! - wykrzyknęła i pocałowała w policzek. Ta dziewczyna na prawdę była kompletnym przeciwieństwem swojego brata. Słońce w osobie. Mimowolnie uśmiechnęłam się i zaczęłam iść w stronę Ginny i Rona. Zaczęłam się zastanawiać jak przekazać Ronowi informacje, iż ta osóbka była siostrą Draco Malfoya. Nie miałam jednak zbytnio dużo czasu na wymyślenie jakiejś obiecującej taktyki, ponieważ po chwili już byliśmy na miejscu. Pod ścianą. Badawczo spojrzałam na twarz Ginny i od razu zauważyłam, że coś musiało się stać w czasie mojej nie obecności. Ron stał do niej odwrócony plecami. Westchnęłam. Chłopak kątem oka zobaczył moją obecność i zdziwiony widokiem nieznanej blondynki, podniósł brwi.
- Ginny, Ron... to jest Agnes. Agnes, to Ginny i Ron - powiedziałam.

*

Czerwonowłosa dziewczyna spojrzała na mnie niechętnym spojrzeniem. Rozpoznała mnie, ale nie obchodziłam ją. Wysoki, rudy chłopak, którego z pewnością gdzieś już widziałam, zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu; zobaczyłam w jego oczach ciekawość i mały zachwyt. Ach, chłopacy. Hermiona stała pomiędzy nami, nie wiedząc dokładnie co powinna zrobić. Wyczułam, iż coś musiało się stać. Ruda dziewczyna trzymała w ręce kurczowo jakiś kawałek papieru.
- Miło was poznać - powiedziałam i uśmiechnęłam się. Sytuacja była dosyć dziwna i jeżeli zaraz czegoś nie wymyślę, z pewnością będzie tylko gorzej. O, mamuniu. Dlaczego wszyscy dzisiaj musieli mieć taki ponury humor? Najpierw Draco, teraz oni. W ogóle wszyscy ci ludzie na tym peronie bili jakąś taką dziwną energią.
- No, cześć... - mruknął Ron z małym opóźnieniem. Za nami rozniósł się gwizd konduktora, pociąg miał za niedługo odjechać. Wszyscy jakby ożywili się. Porzucili nieruchomą postawę i złapali za swoje bagaże. Ginny rzuciła Hermionie dziwne spojrzenie. Aha, rozumiem, byłam nieproszona. Procesja ruszyła w stronę wagonów. Rudowłosa poszła przodem; jej wzrok utkwiony był w dal. Ron ruszył za nią, patrząc ukradkiem na Hermionę, która nadal stała koło mnie. Czułam się nie na miejscu.
- Coś się stało? - Odważyłam się zapytać. Moja przyrodnia siostra tylko pokiwała bezradnie głową. W jej oczach zobaczyłam zmartwienie. Nagle uświadomiłam sobie coś. Coś o czym wcześniej nie pomyślałam.
- Jeżeli to był Ron, Ronald Weasley, a ty jesteś Hermioną Granger, to... gdzie jest Harry Potter? - powiedziałam zamyślona i rozejrzałam się niepotrzebnie. Jak gdyby owa osoba kryła się gdzieś za kolumnami. Hermiona pociągnęła za swoją walizkę i ruszyła z miejsca.
- On... nie ma go. Nie będzie w tym roku w Hogwarcie - wydusiła z siebie kasztanowłosa. Zatkało mnie. Przez chwilę szłyśmy w ciszy, za uczniami zmierzającymi w stronę wagonów.
- Ale jak to? A moja siostra tak bardzo chciała jego autograf... - przypomniałam sobie. Chociaż zdawałam sobie sprawę, że był to nie odpowiedni moment na takie komentarze.
Przy wejściu do pociągu rozglądnęłam się po całym peronie, wiem, głupie. Miałam jednak nadzieję zobaczyć gdzieś jego. Nie chodziło mi tutaj o mojego brata, to, jakie decyzje podejmuje była mniej czy więcej jego sprawą. Jeżeli postanowił przejść przez to sam, proszę bardzo, nie będę się wtrącała. Jednak ja szukałam kogoś innego. Chłopaka. który oczarował mnie swoim delikatnym, smutnym uśmiechem. Nie było go. Szybko przywołałam się do porządku i wsiadłam za Hermioną do środka. Stanęłam. W wagonie był straszny tłok, nie było miejsca i utworzyła się kolejka czekająca, aby zająć sobie jakiś przedział... lub po prostu wcisnąć się na jakieś wolne miejsce. Hm, nie zbyt praktyczne. U nas we Francji mieliśmy inne sposoby. Uśmiechnęłam się do samej siebie. "Tak, Agnes... ale ty już nie jesteś we Francji. Jesteś tutaj i wcale nie jest tak źle, co nie?" No w sumie, jest w porządku. Przynajmniej się nie nudziłam.
- Zawsze tak jest? - zapytałam. Hermiona lekko się uśmiechnęła.
- To zależy. Tym razem jest wyjątkowo tłoczno. Zastanawiam się gdzie jest Ron i Ginny. Wydawało mi się, że wsiedli tutaj. 

Ron i Ginny mieli więcej szczęścia, wcześniej wsiedli i dlatego wcześniej udało im się coś zająć. Hermionę znała każdą osobę, przynajmniej tak mi się wydawało. Każdy się za nią oglądał i patrzył z dziwnym wyrazem twarzy. Po wojnie stała się bohaterką, to było widać na każdym kroku. Jeżeli wcześniej nikt się nią nie interesował, teraz było wręcz przeciwnie. Z kolei starsi patrzyli na mnie z ciekawością i niepewnością. Miałam takie uczucie, iż każdy od razu wyczuwał, że byłam tutaj tak jakby obca. Jakimś cudem dopchnęłyśmy się na korytarz, a tam idąc wzdłuż wymijaliśmy innych uczniów, co było nie lada wyczynem zważając na to, że każdy z nas miał przy sobie bagaż. Hermiona odsunęła ostatnie drzwi na drugim końcu korytarza. W środku stała czerwonowłosa dziewczyna i wysoki chłopak, a także szczupła blondynka z długimi, kręconymi włosami.
- No wreszcie was znalazłam. Dlaczego nie zaczekaliście na nas?
- Chcieliśmy dostać wolny przedział, wiesz jak to jest. Poza tym... straciliśmy was z oczu - odezwała się Ginny monotonnym tonem. Coś było nie tak, coś próbowała ukryć. Zmarszczyłam czoło.
- Przepraszam, ale mogłabyś się ruszyć z miejsca... inni też chcą przejść - usłyszałam obok mnie zdenerwowany głos jakiegoś chłopaka. Spojrzałam mu w twarz i pokazałam język, po chwili jednak szybko weszłam do przedziału, zasuwając za sobą drzwi. Ginny zajęła miejsce przy oknie, Ron siedział naprzeciwko niej. Blondynka z rozmarzonym wyrazem twarzy przeszukiwała swoją cekinową torbę. Hermiona westchnęła, po czym poprosiła Rona, aby wstawił jej bagaż na górę.
- Mógłbyś mój też, proszę? - Ron tylko popatrzył na mnie z szerokimi oczami i bez słowa złapał za walizkę. W tym momencie pociąg powoli ruszył. Poczułam lekkie pchnięcie do przodu i spojrzałam na okno, na którym widać było pojedyncze krople deszczu. Faktycznie, jechaliśmy. Rodzice machali swoim dzieciom i posyłali całusy.
- Oh, Hermiona, jesteś - powiedział delikatny, aksamitny głos. Dziewczyna o jasnej cerze spojrzała na kasztanowłosą. Jej jasno niebieskie, prawie turkusowe oczy, nieco mnie oszołomiły.
- Hm. Ciebie nie znam - stwierdziła po chwili i usiadła na swoim miejscu, lustrując mnie swoimi oczami.
- Tak, jestem Agnes... Melphis. Przyjechałam z Francji... - zrobiłam krótką przerwę, zastanawiając się, czy powinnam wspomnieć o moim pokrewieństwie z Draco. Wyprostowałam się i również usiadłam. Teraz siedziałam prawie naprzeciwko niej. Obok mnie Hermiona. Szybko podjęłam decyzję, iż prędzej czy później i tak wszyscy będą wiedzieć, więc czemu nie od razu z tym wyjechać?
- Jestem przyrodnią siostrą Draco Malfoya - powiedziałam spokojnie, obojętnie i wyjrzałam za okno. Mijaliśmy jakieś szare budynki, przypominające swoim wyglądem fabryki.
- Że co?! - wykrzyknął Ron, zeskakując ze swojego siedzenia. Ginny, która do tej pory nie odezwała się ani słowem, siedząc z podkurczonymi nogami na miejscu, teraz lekko odwróciła do nas głowę. Jej kąciki ust nieco się podniosły.
- Oh - wydała z siebie blondynka.
- Ty.... jego siostrą? Ale on nigdy nie miał żadnego rodzeństwa, ta zakichana żmija - prychnął Ron i spojrzał na mnie oskarżycielsko.
- No nie miał, ale teraz ma. Nie denerwuj się. On sam za bardzo nie może mnie znieść. - Po tych słowach usłyszałam cichy chichot Hermiony. Uśmiechnęłam się, jednak w sercu zrobiło mi się trochę smutno. Sama nie wiedziałam dlaczego. Brakowało mi go, jego docinek i komentarzy. Brakowało. Dziwne. A przecież rozmawiałam z nim niecałe piętnaście minut temu.
- To akurat prawda. Wiesz, Ron, spotkaliśmy Agnes na Pokątnej. Byliśmy na zakupach u pani Malkins... - Próbowała wytłumaczyć moja przyrodnia siostra, która kompletnie nie wiedziała o tym, że nią jest.
- To Ginny też była? Wtedy rozmawiałam tylko z tobą... -  wtrąciłam.
- A, no tak. No bo... hm, jak by to wytłumaczyć... Na pewno zauważyłaś po tym jednym razie, iż nie mamy z twoim bratem najlepszych relacji. To nawet nie ma nic do czynienia z wojną,  po prostu tak było od zawsze. My jesteśmy Gryfonami, on jest Ślizgonem. Te dwa domy nigdy nie żywiły do siebie pozytywnych uczuć. Nie wliczając tego, że twój brat był... - Nie skończyła jednak zdania, ponieważ ktoś inny włączył się do rozmowy.
- Taaa... ja zawsze byłem chamem i bezuczuciowym dupkiem, no nie Granger? Za to ty nieogarniętą, przemądrzałą i śmierdzącą szlamą - powiedział chłodny, cienki głos. Draco stał przy drzwiach. Nade mną. Ron słysząc te słowa podskoczył jeszcze raz, cały czerwony na twarzy. Hermiona patrzyła się w szare tęczówki mojego brata wytrwale i dumnie. Złapała rękę Rona i próbowała go uspokoić.
- Ty cholero jedna... nie warz się - wysyczał rudzielec. Draco ani drgnął, na jego twarzy pojawił się tylko zimny, opanowany uśmiech. Tam już nawet nie było kpiny. Zaskoczona spojrzałam na niego, próbując odszukać go pod tą maską. Gdzie był mój brat?
- Nie wiedziałam, że wracasz do Hogwartu, Malfoy - powiedziała Hermiona ostrym tonem. Draco nie zwrócił na nią uwagi, za to popatrzył się na mnie.
- Wiesz, a ja miałam nadzieję, że znajdziesz sobie lepsze towarzystwo. No nic. Wstawaj, zabieram cię stąd - odezwała się osoba, której nie znałam. Nie wstałam, ani mi się śniło.
- Nie. - Malfoy się zaśmiał, po chwili spoważniał.
- Nie? To chyba jakiś słaby żart. Jak ci coś mówię, to masz to zrobić, jasne? - odezwał się, czułam jego autorytet w głosie. Jednak jeśli myślał, że wpadnę na jego sztuczki grubo się pomylił.
- Nigdzie nie idę. Powiedziałeś, że idziesz do swoich... to, że tak powiem, wynoś się. Nie jestem twoją siostrą do pomiatania. Nie jestem Ślizgonem, który słucha twoich rozkazów - oburzyłam się i wstałam. Był wyższy ode mnie, ale różnica nie była taka wielka. Próbowałam odnaleźć jego w tych szarych oczach, ale nie znalazłam. Pustka.
- I tak wylądujesz w Slytherinie, więc w sumie... jak sobie chcesz. Ale tam to akurat ja rządzę. 
- To sobie rządź. Ja tam nie trafię. A tak przy okazji, co zrobiłeś z chłopakiem z rana? - zapytałam na poważnie. Naprawdę nie mogłam zrozumieć, co się z nim stało.
- Odwal się - prychnął i już miał się odwrócić, gdy napadła mnie nagła, niewytłumaczalna złość. On coś ukrywał. Coś się stało. Coś wywołało to jego zachowanie. Coś nie pasowało, a ja poczułam pragnienie dowiedzenia się "tego". Popchnęłam go na korytarz; nawet nie wiem skąd się wzięła u mnie ta siła. Moja ręką zamachnęła się i... dałam mu w twarz. Popatrzyłam w jego oczy i zobaczyłam tam sekundę irytacji, wystarczyła mi... to było wejście. (Jakie wejście? - krzyczał mój drugi głos..) Złość, frustracja, sympatia, zmartwienie i coś jeszcze... to wszystko na raz czułam. A potem nagle... stało się coś dziwnego. Niewytłumaczalnego.

- Malfoy - odezwał się Nott. Wszedłem do przedziału, który od niepamiętnych czasów był zawsze zajmowany przez uczniów domu węża. Prawie wszyscy odwrócili się w moją stronę. Nie patrzyłem w ich oczy. Usłyszałem gwizd zwiastujący odjazd ekspresu. Nie wiedziałem, po raz pierwszy raz w życiu nie wiedziałem, jak mam się wobec nich zachować. Nie odezwałem się, zacząłem tylko iść naprzód. Powoli, obojętnie; zarzuciłem marynarkę na plecach. Rozglądałem się to tu, to tam. Dostrzegłem Pansy parę metrów ode mnie. Mierzyła mnie wzrokiem, stała blisko Notta. O co tu chodziło? Przystanąłem na wprost bruneta, nadal się nie odzywając. Zajął moje miejsce. Uśmiechnąłem się, lekko... bez nerwów. Zimno.
- Pamięć znów cię zawiodła, Nott? - On tylko zmierzył mnie wzrokiem. Nie ustępując. W wagonie zapanowała cisza. Zdałem sobie sprawę o co tu chodziło. To było jednak tak absurdalne, że potrzebowałem chwili, aby to przetrawić. Teodor Nott na prawdę chciał przejąć moje miejsce? Tak, władza. To się teraz liczyło. Nie mogłem przegrać. Nie tym razem. Jednak... walczyć? Było w ogóle o co? Nie, na pewno nie będę walczył. Przyszedłem tutaj po to, aby coś udowodnić, przypomnieć. Przypomnieć tym durniom, iż ja to nadal "ja". Draco Malfoy nie cierpi. On nie ubolewa, on nie płacze. On nie walczy. On jest. To ma wystarczyć. Nagle poczułem tą pustkę. Tą ratującą i przeklętą pustkę. Nie musiałem myśleć, nie musiałem czuć. Proste. A jakie skuteczne. Nie musiałem się bać. Nie musiałem obawiać. To były uczucia, teraz ich nie było. Nie było ich tu, były gdzieś daleko, daleko... 
- Nott nie mam czasu na takie gry. Spieprzaj tam gdzie twoje miejsce, inaczej... - zacząłem. Słowa tak lekko wychodziły z moich ust. 
- Inaczej co mi zrobisz, śmierciożerco? - burknął dumnie głupek. Uniosłem głowę do góry, rozkoszując się napięciem. 
- Nie wiesz? Pomyśl tylko... co wiem o tobie i twoim życiu. Kiedyś nasi rodzice odwiedzali się. Z tym małym wyjątkiem, iż twoja rodzina zawsze chciała się nam podlizać. Nie przekonuję cię? Dobrze, powiem tylko jedno słowo: Barball Place... - Momentalnie zobaczyłem strach w jego oczach. Nie mam pojęcia jak zdołałem sobie przypomnieć o tej małej tajemnicy, ale w końcu się na coś przydała. Nott przez chwilę nie wiedział co zrobić, jego usta zwęziły się do cienkiej kreski, patrzył na mnie nienawistnym spojrzeniem, a ja odwzajemniłem spojrzenie, czując jak władza do mnie wraca. No i po co walczyć? Wystarczy sobie przypomnieć, przypomnieć coś o czym inni chcą zapomnieć i wzbudzić w nich strach. Proste...

Wszystko się urwało, a ja powoli zaczęłam wracać na ziemię. Jasno oświetlony korytarz, laminowana podłoga, szare, zdziwione oczy mego brata. Przestraszona, załkałam. Ta wizja, nie była tylko wizją. To było... to się stało. Przeżyłam sytuację, w której znajdował się Draco jakieś dziesięć minut temu. Widziałam to jego oczami... jego myśli, wszystko. Czułam się strasznie słaba, ale nie zwracałam na to uwagi. Wiedziałam jedno, to nie było normalne. Tą sztukę posiadali tylko nieliczni czarodzieje, a mi się to udało bez jakiegokolwiek zaklęcia, bez zamiaru, bez niczego. Co się stało? Draco patrzył na mnie z przerażeniem. Mogłabym się złożyć, iż moje oczy wyrażały dokładnie to samo.



_ ___



Rozdział został zbetowany przez Mrs. M i zaktualizowany 29.08.16

Komentarze

Popularne posty