XVII. Rozdział - W cieniu
There's
a light
There's
a sun
Taking
all
Shattered
ones
Rzuciłam
książki na stół przed nami. Uderzyły o ciemny blat stołu,
sprawiając, że mała chmura kurzu uniosła się w powietrze.
Krystian spojrzał na mnie spokojnie, za spokojnie. Zadarłam głowę
do góry.
-
Nie mogę napisać dzisiaj tego wypracowania, profesorze.-
powiedziałam tak grzecznie jak tylko mogłam, patrząc mu się przy
tym w oczy. Krystian nic nie odpowiedział. Nie mogę
powiedzieć dlaczego w mojej głowie nazywałam go zawsze po imieniu.
Może to miało coś do czynienia z tymi wizjami, może z tym.. że
był dosyć młody jak na nauczyciela, a może po prostu... bo sam
czasem nazywał mnie po imieniu. Niechcący.
-
Nalegam.- powiedział bez wielkiego przekonania. Nie mogłam
zrozumieć o co mu chodziło, jaki miał w tym cel. No dobrze,
domyślałam się, ale sama nie mogłam w to uwierzyć.
Zaprzeczyłam.
-
Musze odmówić. Wiem, że nie było mnie na dwóch lekcjach, ale nie
wyrobie się na jutro. Przepraszam.- odpowiedziałam. Dzisiaj był
czwartek. Tydzień minął od mojego spotkania z Malfoy'em. Dzisiaj
był kolejny termin. Wysłałam już wiadomość McGonagall. Dlaczego
Krystian akurat dzisiaj nalegał na tą pracę, dlaczego nie zadał
mi jej parę dni wcześniej. Dlaczego akurat dzisiaj? Zmarszczyłam
czoło... to był niesamowity zbieg okoliczności.
-
Proszę się nie martwić o moje spotkania z panem Malfoy'em. Mówiłam
już, że będę zawiadamiać dyrektorkę, jeżeli coś ma być nie
tak. - dodałam jeszcze. Chciałam aby wiedział, że wiem o co mu
chodziło.
Mężczyzna
się nie odezwał, patrzył się tylko przyćmionym spojrzeniem na
książki, które tak energicznie rzuciłam mu przed nos. Nie wiem
czemu tak zareagowałam. Nigdy nie zachowywałam się tak do
nauczycieli. To było... nie w moim stylu. Ale Krystiana od początku
nie odbierałam jako ... prawdziwego nauczyciela. Prawdopodobnie bo
Agnes była jego córką i nam trochę o nim opowiadała.
-
Dobrze więc. Możesz iść.- powiedział dosyć cicho,
zrezygnowanie... Odwróciłam się na pięcie. Może było by mi go
żal, ... gdyby nie to, że coś przede mną ukrywał, a tego nie
mogłam znieść najbardziej. Szczególnie jak informacje, których
nie chciał mi udzielić, miały do czynienia ze mną. Z Nel. Z moją
rodziną.
Gdy
już znalazłam się na korytarzu przystanęłam, żeby się
uspokoić. Ostatni tydzień był dosyć... nietypowy, zaskakujący i
samo jego wspomnienie przyprawiało mnie o mdłości. Lekko mówiąc.
Czułam się jak w nie swojej skórze. Czułam, że to co zaczęło
się zmieniać, spowodowało, że ja również zaczęłam... być
inna. Przed tym tygodniem na wszystko patrzyłam się tak jak zawsze.
Teraz na wszystko patrzyłam się inaczej. Nie tak jak ja. To mnie
przerażało. Czułam się jakby ktoś w mojej głowie... gdzie
zawsze miałam jak najlepsze porządek, zaczął wszystko przewracać
do góry nogami.
A
zaczęło się od momentu kiedy spotkałam Malfoy'a dwa dni po naszym
pierwszym spotkaniu w Pokoju Życzeń. Nie. To nie
było spotkanie. Po prostu ... tak się
złożyło. Przymknęłam na chwilę oczy.
Co
najbardziej mnie irytowało, to to, że nie mam pojęcia co by ze mną
było, gdyby go wtedy nie było. A to było absurdalne. Bo wtedy do
całej tej sytuacji by nie doszło. Draco Malfoy pierwszy raz w
życiu pomógł mi.
5 dni temu, Sobota
Szłam do biblioteki. Musiałam wreszcie napisać te wszystkie wypracowania. W ostatnich dniach nie miałam do tego głowy. A pogoda jak na razie i tak nie miała zamiaru się w jakiejkolwiek mierze polepszyć. Szłam sama, Agnes powiedziała mi w Wielkiej Sali, że przyjdzie do mnie za pół godziny. Musiała jeszcze z kimś porozmawiać, a ja chyba wiedziałam, z kim. Ten wysoki krukon z jasno brązowymi włosami, który na początku zawsze z nią wszędzie chodził, nie odzywał się do niej ani słowem. Tak, Rita Skeeter naprawdę potrafiła człowiekowi utrudniać życie. Nawet teraz. Do teraz.
Chyba
powinnam jej przypomnieć, że zmiana imienia w tym wypadku nic nie
zmieni. Doskonale wiedziałam, że to ona. Margaret Skettcher.
Westchnęłam. Tak, owszem, ale teraz miałam ważniejsze sprawy od
tej. Mimo wstrętnej pogody chciałam zajrzeć dziś do
Hogsmeade, umówiłam się z Ronem późnym popołudniem. Chcieliśmy
też się spotkać z Hagridem, którego od naszego przyjazdu do
Hogwartu nie widzieliśmy. To było nietypowe.
Skręciłam
w następny korytarz i chciałam właśnie sięgnąć do mojej torby
po pewien pergamin, gdy...
Zobaczyłam
tylko światło. Nawet nie wiem jakiego koloru. A później ...
ciemność. Dziwnie jasna ciemność.
Poczułam
nie wyraźnie ból, chciałam krzyknąć, ale żaden ton nie chciał
wyjść z moich ust. Zimno. Gdzieś było zimno i przesiąkało moją
skórę, kości...
...
Czas
w takich chwilach nie gra roli, chociaż z pewnością nadal jest.
Czas zawsze przemija, nie zważa na to, co się z nami dzieje. A może
to jest właśnie jego rola? Gdyby czas przestał istnieć, czy my
byśmy wtedy mogli żyć? Ale czasem zapominamy, że on istnieje. Tak
jak teraz. Zapomniałam o nim. O strachu również.Strach może nas
tylko opanować, jeżeli myślimy o przyszłości lub o przeszłości.
Ja w tej chwili nie myślałam ani jednym ani drugim. Liczyła się
tylko dana chwila. Teraźniejszość. Nie było miejsca na strach.
Nie miałam celu od którego mógłby mnie odprowadzić. Nie
widziałam nic.
...
...
...
Staram
się otworzyć oczy, ale nie mogę. Coś mnie blokuje. Staram się
naprawdę zrobić cokolwiek, ale chyba raczej nie robię nic. Czuje
znowu ten przeszywający ból. Wyraźnie. Ale nie mogę nic zrobić.
Panikuje, ale w środku. Moje serce bije szybko. Próbuje złapać
więcej powietrza. To też jest trudne. Słyszę coś...
-
Uważaj, Granger. Bardzo uważnie. Posłuchaj.....-
Znam
ten głos. Czuje mdłości. Chcę się wyrwać, ale nie jestem w
stanie.Chyba ... łzy spływają mi po policzku. Nienawidzę
bezradności. Tak bardzo jej nienawidzę...
- Imperio.- słyszę,
a moje serce przystaję z przerażenia. Nie! Ale w tym momencie czuje
jakąś taką dziwną słodką siłę....
Ufam.
Czekam. Nie. Nie .Nie. Nie możesz słuchać, musisz...to nie
jest realne, Hermiono. Wszystko jest nie ważne, chcę
tylko...
Słysze
kroki. Ale jak to? Przecież.... Otwieram oczy. Marszczę czoło. Ale
to jest dziwne uczucie. Przecież ja chcę tylko...
-
Granger?- ktoś się mnie pyta. Znam ten głos. Malfoy. Co on tu
robi? Widzę go przed sobą. Musisz mu wytłumaczyć! Nie!
Idź stąd, Hermiono. Za nim będzie za późno. Po co mam
iść?
Malfoy
wygląda dziwnie. Nie mogę oszacować jego wyrazu twarzy. Jest nie
wyraźny. Wyciąga rękę...
-
Co się z tobą stało? Granger, mówię coś do ciebie!- słyszę
jak mówi do mnie. Odpowiedz mu! Odpowiedz mu, że się
przewróciłaś!- słyszę w mojej głowie. Nie,
przecież ja się nie przewróciłam! Ale wtedy czuje znowu to
słodkie uczucie. Niby czemu mam tego nie mówić? Może faktycznie
się przewróciłam.
-
Przewróciłam się. Wszystko w porządku.- odpowiedziałam. Obejmij
go. Co? Nie. Nie. Nie mogę. Obejmij! Już!
Teraz! Robię to. Coś jest nie tak. Czuje to, ale nie
mogę..
Nic
zrobić. Nic. To jest silniejsze ode mnie. Malfoy odsuwa mnie od
siebie, próbuje mi spojrzeć w oczy, ale ja ...Nie patrz mu w
oczy. Sięgnij do prawej kieszeni. Weź to co tam jest. Sięgam
więc, biorę to do ręki. Nie wiem co to jest. Wiesz!
Wiesz! Nie wiem. Wbij to w jego bok. Już!
Czemu
mam to robić! Nawet nie wiem co to jest.
Wiesz,
Hermiono. Trzymam to w ręce...
-
Granger, co się z tobą dzieję...- Rwie mną. Nie chcę stawiać
już oporu, ale to robię i dziwię się samej sobie, że mam na tyle
siły. Nie chcę wbijać tego...
To
jest ...nóż. !!! WBIJ!!!
Siła
jest taka mocna.... nie mogę inaczej. Muszę. Nie.
Moja
ręka robi jeden ruch...
Ale
w tym samym momencie ląduje na posadce. Jest zimno. Nic już nie
słyszę...
-
CHOLERA! - słyszę krzyk. Kroki. Oddalają się. Więcej krzyków.
Zamykam oczy.
Otwieram
oczy. Rozglądam się. Malfoy właśnie pojawia się na korytarzu.
Idzie w moim kierunku. Przede mną leży nóż. Co on tu robi?
Dlaczego Malfoy nic nie mówi? Czemu tu jest? Dlaczego... patrzy się
na moje ręce? Widzę w jego oczach ból, ale nie wiem czemu. Widzę
złość, nienawiść... wstręt. Czemu? Nic nie rozumiem. Co się
stało? Czemu leżę na ziemi? Próbuje sobie przypomnieć co stało
się przed chwilą, ale nie jestem w stanie. Mam czarną dziurę...
jak tylko próbuje sięgnąć pamięcią do ostatnich zdarzeń. To
nie jest normalne. Pamiętałam tylko, że szłam do biblioteki.
Tylko tyle. Nic więcej. Okropne uczucie.
Patrzę
się na moje ręce i z moich ust wychodzi jęk. Dlaczego są
pokaleczone? Teraz czuje też ból.
Moje
serce bije szybko, za szybko. Panikuje. Wiem, że panikuje, ale... co
się ze mną dzieję. Boję się. Co się stało przed chwilą?
Wstaje,
ale kręci mi się w głowie. Boli. Boli mnie. Lecę na dół. Ktoś
mnie łapie. Chcę się wyrwać. Ale ktoś ma bardzo silne ręce.
Malfoy. Chcę się wyrwać.
-
Puść mnie. -próbuje wykrztusić. - Zamykam oczy. -Puść. Puść.-
jęczę. Nie wiem co ma to dać. On mnie nie puszcza. Trzyma tylko
mocniej.
-
Granger.- mówi spokojnie. Powoli. - Uspokój się.- mówi. Ale ja
nie mogę. Ja nie rozumiem. Jeszcze nigdy nie byłam tak
zdezorientowana. Patrze się na moje ręce. Krwawią. Bolą. Trzęsę
się. Cała się trzęsę. Ciężko mi, coś uciska mnie w piersiach.
W gardle.
-
Oddychaj.- słyszę. Marszczę czoło, biorę oddech. Lepiej, ale
teraz czuje łzy. W oczach. W gardle. Jest mi tak zimno. -Wszystko w
porządku. Oddychaj. Wszystko dobrze.- mówił głos. Głos Malfoy'a?
Czy to możliwe. Nie wiem jak trzymałam się na nogach. Nie wiem
gdzie znajdowała się moja głowa. Czułam tylko, że ktoś mnie
trzymał.
Oddycham.
Próbuje oddychać równomiernie. Raz,.... dwa. Raz, ...dwa. Zamykam
oczy. Tak jest lepiej, ale i gorzej. Słyszę jego oddech.
Upływa
parę oddechów. Serce moje bije. Jego też. Dlaczego tak stoimy? Ale
ja nie chcę się ruszać. Boje się każdego następnego ruchu. Co
się stało? Ale nawet tego pytania boje się zadać. Malfoy
jakby tu wyczuł.
-
Nott nałożył na ciebie zaklęcie Imperio. Przedtem musiał cię
skaleczyć... Włożył ci nóż do kieszeni. Nie wiem skąd
wiedział, że jesteś akurat tutaj. Ale dostałem list. Napisany
twoim pismem. Wrobił cię w to, chciał żebyś mnie zraniła,
zabiła... Cokolwiek sobie tam wyobrażał w tej jego chorej głowie.-
szeptał, próbował być spokojny, ale nie udawało mu się to.
Zaczynałam rozumieć, ale nie było mi przez to lepiej. Nie, ja
nadal nic nie rozumiałam. Zaklęcie Imperio? Jaki Nott? Przecież on
nie zrobił by czegoś takiego! Nikt z tej szkole nie zrobił by
czegoś... podobnego. Jednak coś nie daje mi spokoju.
-
Ja... ale... Ja chyba nie...- zaczęłam. Malfoy prychnął pod
nosem.
-
Nie, Granger. Najwyraźniej to stoję i nic mi nie jest. To bardziej
ty jesteś... w złym stanie.- dokończył. Nagle coś przede mną
zniknęło. A ja uzmysłowiłam sobie, że Malfoy cały czas stał
... przy mnie, trzymając mnie. Obejmując. Teraz stał na przeciwko
mnie. Widziałam jego twarz. Chciał wyciągnąć rękę, ale
powstrzymał się.
-Pokaż
ręce.- powiedział. Zauważyłam, że trzymam je mocno przy
sobie. Popatrzyłam się na niego.
-
Nie... ja, pójdę po prostu do skrzydła.- zaczęłam, ale on
przewrócił oczyma.
-
Pokaż. Nie możesz znowu tam iść. Nie możesz powiedzieć, co się
stało. Jak znowu dojdziesz do siebie i zyskasz wstęp do twojego
rozumu, to będziesz wiedzieć czemu.- powiedział sarkastycznie,
jednocześnie patrząc się nadal na moje założone ręce.
-
Że co?- oburzyłam się, wciągając powietrze.
-
No widzisz, już ci lepiej.- burknął. Puściłam ręce
automatycznie, aby ... ale wtedy on już je chwycił. Delikatnie, ale
i tak zabolało.
-
Au.- Jego oczy krótko zarejestrowały moją twarz. Przyjrzał się
obrażeniom, a ja nie mogłam zrozumieć jego powodów. Przed chwilą
to ja chciałam go zabić. Nie z własnej woli, ale jednak...
Spojrzałam
na moje ręce. Były pocięte. Rękawy szaty już opadły mi na
przedramiona, ale Malfoy właśnie je podwinął. Wciągnęłam
powietrze. Moja blizna... pozostałości napisu Bellatrix... ktoś
przejechał pod nią. Jakby chcąc ją podkreślić. Teraz Malfoy'owi
zaczęły się trząść ręce. A jego oddech przyspieszył. Czułam,
że był wściekły. Wyrwałam mu swoje ręce. Co znowu zabolało,
ale nie mogłam patrzeć na jego reakcje.
-
Musze iść do skrzydła.- wydusiłam z siebie, odwracając się.
-
Nie.- powiedział cięcie, ostro. Zatrzymałam się.
-
Nie możesz. Nie rozumiesz? Będziesz musiała to wyjaśnić. Powiesz
co zrobił ci Nott... a on dostanie może jakiś szlaban, a potem
będzie to samo. Uwierz mi, następnym razem wymyśli coś innego.
Następnym razem...- ale nie skończył. Popatrzył się na mnie.
Chyba sam w to nie wierzył, że może mnie tym powstrzymać.
-No
właśnie o to chodzi, że jak powiem, to mogą wyrzucić go za to ze
szkoły! Użył zaklęcia nie wybaczalnego! Wiesz, że mam racje. To
czemu nie chcesz, żebym o tym powiedziała? - zapytałam, była
nadal poirytowana. Malfoy zniżył wzrok.
-
Bo Nott się do tego nie przyzna. A ty go nie widziałaś. To ja ci
powiedziałem, że to był on. Ale ... przecież równie dobrze
mogłem kłamać, prawda? Równie dobrze, to ja ....- Teraz
zrozumiałam. No tak, nie widziałam Nott'a. O wszystkim
powiedział mi Malfoy.
-
Nie... ty nic nie zrobiłeś.- zaprzeczyłam, choć wiedziałam, że
nie w tym tkwił problem.
-
Tak, ale nie masz dowodów na to. Nie masz nic przeciwko Nottowi. Nie
widziałaś go nawet.- powiedział cicho. Spojrzałam mu w oczy. Tak.
To prawda. Nie pamiętałam nic. Mogłam powiedzieć o tym, że ktoś
mnie zranił. Ale nie widziałam kto to był. Mogłam powiedzieć, że
ktoś rzucił na mnie zaklęcie Imperio...ale jak się obudziłam,
zobaczyłam tylko Malfoya. W mojej głowie wytworzyło się następne
pytanie. Dlaczego wierzysz Malfoy'owi?
To
mogła być zwykła sztuczka. Równie dobrze to on mógł próbować
mnie zabić. Coś mi zrobić. Ale ta opcja kompletnie mi nie
pasowała. Potrząsnęłam głową. Teraz co raz bardziej czułam ból
w moich rękach. Nie wiedziałam co powinnam zrobić.
-
Zabierz mnie stąd.- powiedziałam, ale ja nawet nie wiedziałam
jakim cudem te słowa wydobyły się z moich ust. Malfoy zaskoczony
popatrzył się na mnie.
-Wierzysz
mi? - zapytał. Ja tylko pokiwałam głową. Nie wiedziałam czemu
jestem nagle tego taka pewna, ale ... czułam to. Malfoy tym razem
nic mi nie zrobił. W jego oczach zobaczyłam zaskoczenie, ale zaraz
potem odwrócił wzrok.
-
Możesz iść?- zapytał.
-
Chyba tak.- odparłam.
-
To chodź.-
Poszłam
za nim. Było tylko jedno miejsce, gdzie mogłam opatrzyć rany nie
idąc do skrzydła szpitalnego. Pokój Życzeń. Znowu. Weszliśmy do
środka. To był ten sam pokój... z jednym oknem... z drewnianą
podłogą, tylko trochę większy. Przy ścianie stała teraz zielona
kanapa, a na niej leżała taca z bandażami. Usiadłam i chciałam
zrobić to sama, powiedzieć Malfoy'owi, że może sobie pójść....
ale on po prostu wziął mi z ręki bandaże i bez słowa zaczął
opatrywać mi ręce. Patrzyłam się na jego dłonie, które były
pewne...delikatne i zimne. Przyjemne. Wiedział co robić i jak. Ze
zdziwienia otwarłam usta.
-
Skąd ty...- zaczęłam, ale przerwał mi.
-
Naucz się nie pytać o wszystko co w tym momencie przechodzi ci
przez głowę. - powiedział prosto, właśnie smarując jakąś maść
na moje rany. Ugryzłam się więc w język. Gdy skończył prawą
rękę... krótko zamknął oczy, a potem zaczął zajmować się
lewą. Jego palec krótko przystanął przy mojej bliźnie. Wciągnął
powietrze...
-
Wiesz co robiłem, gdy moja ciotka wżynała ci to do skóry?-
zapytał bez uczucia, ale jego głos się trząsł. Przeszedł mnie
dreszcz. Nadal patrzył się na tą bliznę. Potrząsnęłam lekko
głową. Nie, nawet nie wiedziałam, że przy tym był. Ponownie
wziął oddech.
-
Stałem niedaleko i myślałem o sobie. - wydusił z siebie, pełen
wstrętu do samego siebie.
-
Myślałem, że ... rozumiem. Myślałem, że... Rozumiem tych ludzi.
Że jest mi ich żal. Że im współczuję. Nie. Myliłem się. Nie
mogłem znieść tego bólu. Zawsze go czułem w nocy. Ale to przez
niego zrozumiałem, że to co ...się tam dzieło jest złe. Było mi
żal samego siebie, chciałem... żeby ich nie torturowano, ale tylko
dlatego bo myślałem o sobie. O tym, że mnie to wykańczało. Nie
myślałem o nich. Tylko o sobie. - powiedział prawie bezgłośnie.
Byłam cała sparaliżowana. Nie wiem czemu mi to mówił.
-
Wtedy jak... ona ci to robiła, było tak samo. Nie czułem nic.
Nienawidziłem się za to. Nawet nie pomyślałem, że mógłbym
zrobić... coś. - mówił, bandażując mi rękę. Zacisnął
mocniej, a ja musiałem ugryźć się w język, żeby nie jęknąć.
-
Miałaś racje. Jak cię przepraszałem, też tylko myślałem o
sobie. - powiedział i popatrzył się w stronę okna. Wstrzymałam
oddech. Co człowiek robi, jak nagle drugi postanawia pokazać się
takim jaki naprawdę jest? Co się robi, jak kompletnie nie było się
na to przygotowanym?
Malfoy
wstał.
-
Chyba zawsze tak będzie. Chociaż...dziwne, ale jak zrozumiałem,
że... ktoś zrobił ci to... że to był Nott, poczułem złość.
Dawno nie czułem cokolwiek. - dodał. Nastała chwila ciszy.
Wiedziałam, że powinnam coś powiedzieć. Ale co? Co?
Nie
ważne, bo było już za późno. Malfoy otworzył drzwi i chciał
wyjść. Jedyne co powiedziałam było: Dziękuje. Ale tego już
chyba nie usłyszał. Mój głos był zbyt cichy. Zbyt nie pewny. A
wszystko we mnie nie mogło uwierzyć co się przed chwilą stało.
..
I
do teraz pamiętam jego słowa. Pamiętam co powiedział i
pamiętam jak wyglądała jego twarz. Pamiętałam. Może trochę nie
dokładnie, ale w końcu nasz rozum nie jest do tego stworzony aby
zapamiętywać każdy szczegół.
Nikomu
o tym nie powiedziałam. Ani o Nott'cie, ani o tym co wtedy się
wydarzyło. Tak miało być. Nie mogłam zrozumieć, czemu nagle
Nott... chciał zabić Malfoy'a. Przez moje ręce. To było
niedorzeczne i tak głupie, że nadal nie umiem brać tego na
poważnie. Ale skoro naprawdę tak było...
Nie.
Coś tu nie grało. Nott musiał wiedzieć, że mu się nie uda.
Każdy kto podejmuję się czegoś takiego... powinien wiedzieć, że
nie ma to sensu. Ale Nott nie był aż tak głupi. Musiał mieć w
tym jakiś cel. Inny. Ale jaki? To pytanie chodziło mi już parę
dni po głowie, ale ja nie byłam w stanie na nie odpowiedzieć. A
dzisiaj musiałam zobaczyć się z Malfoy'em. W tamtym
tygodniu... tak szybko poszedł. A od tamtego dnia widziałam go
tylko na korytarzu. Na lekcjach. Ignorowaliśmy się.
Wiedziałam
czemu.
Ale
były rzeczy o które musiałam się dzisiaj zapytać. Ale
czy on znał na nie odpowiedź...
Potrząsnęłam
głową. Takie myśli mi teraz nie pomogą. Przyspieszyłam kroku,
jeżeli się teraz nie pospieszę, nie zdążę nic zjeść. W
prawdzie jedzenie nie było teraz moim priorytetem, ale nie mogłam
znowu niepokoić Gin lub Rona. Poza tym... musiałam jeść.
Oczywiście,
że każdy zauważył bandaże na moich nadgarstkach... ale
znajomym powiedziałem, że stłukłam szkło podczas dodatkowych
eliksirów. Starałam się, żeby nikt nie zauważył dokąd idą
bandaże.
***
Dziś
był czwartek. Obiecałem sobie coś. Obiecałem sobie, ale mi się
nie udało. Nie będę sobie już nic więcej obiecywał. Powinienem
już to wiedzieć, ale no cóż. Głupia nadzieją, że kolejnym
razem będzie lepiej.
Błąd.
To
co wydarzyło się w tamtym tygodniu nie dawało mi spokoju. Nikt
nie byłby na tyle ... głupi. Nikt nie porywał by się na coś
tak niedorzecznego. Nikt nie chowałby ci noża do kieszeni, podczas
kiedy stoisz pod zaklęciem Imperio i nikt na serio nie wierzył by w
to, że takim sposobem może kogoś zranić lub ...ha, zabić! To
było po prostu absurdalne. A
skoro to było takie głupie i absurdalne, musiało mieć też inny
cel. Obiecałem sobie, że się tego dowiem. Do dzisiaj. W końcu
Granger naprawdę była ostatnią osobą przez którą można by mnie
było szantażować. Co on sobie myślał? Wielki Theodor Nott?
Przez jego głupie wybryki, Granger jeszcze będzie uznawać mnie za
dobroczyńce, a to było niebezpieczne. Dla mnie jak i dla niej. Bo
nim nie jestem i nigdy nie będę. Gdybym wtedy jej jednak nie
przytrzymał i zostawił samą... nie wiem co by wtedy zrobiła.
Pewnie by poszła do skrzydła szpitalnego, nie wiedziała by o tym
wszystkim. A to było by źle dla niej. Nie wiem czemu mnie to
obchodziło, ale... nie mogłem wtedy tak po prostu sobie pójść.
Miałem
zamiar tylko jej wytłumaczyć, a potem się zmyć. Nie byłem nawet
pewien czy mi uwierzy. Nie. Byłem pewien właśnie tego, że mi nie
uwierzy. A wtedy bym po prostu...
No,
co byś zrobił?
Przystanąłem.
Szedłem właśnie korytarzem do Pokoju Wspólnego. Nie wiem. Nie
myślałem nad tym. Ale to nie było takie ważne. Nie teraz.
Zatrzymałem się przed gładką szarą ścianą. Nabrałem powietrza
do płuc i próbowałem zebrać myśli. Co mogłem teraz zrobić?
Rozmowa z Nott'em nie miała najmniejszego sensu. Zresztą... już
próbowałem. Na próżno. Czego on ode mnie chciał? Miał już
swoją władzę w Slytherinie. Myślałem, że tylko o to mu
chodziło. Dlaczego mieszał do tego innych ludzi? Jeżeli nie mógł
znieść mnie i mojej przeszłości...jeżeli faktycznie oskarżał
mnie o to, z kim się zadawałem podczas wojny i przed nią, to czemu
do cholery kaleczył Granger i podkreślał jej bliznę? Próbowałem
zobaczyć w tym jakąś logikę, ale nie ... mogłem. Wiedział, że
mam asa w rękawie.
Wiedziałem
co jego rodzina ukryła w pewnym miejscu. Ale co z tym wszystkim
miała do czynienia ... ona?
Powiedziałem
hasło i wszedłem do środka. Jak zwykle powitało mnie jak gdyby
srebrne światło, w kominku palił się ogień...ale mi zawsze
wydawało się, że to ciepło nie rozchodziło się po tym pokoju,
tak jak trzeba. Przechodząc koło stołów, czułem na sobie
spojrzenia. Nic nowego. Zawsze ktoś się gapił. Gdybym nie uwziął
się na to, aby dowiedzieć się prawdy, szybko zniknął bym w moim
pokoju. Ale ..Pokój Wspólny był jeszcze moją jedyną szansą. To
tutaj wszyscy wymieniali się informacjami. Ale ja nie
potrzebowałem byle kogo...
Po
chwili już spostrzegłem ją, siedziała na zielonej kanapie przy
kominku, jej ręce lekko wyciągnięte do góry. Pilniczek piłował
jej paznokcie, a kilka innych ślizgonek siedziały koło niej i
przeglądały jakieś babskie czasopisma. Śmiały się i rozmawiały.
A w środku tego kółeczka siedziała Pansy Parkinson. Nowa
dziewczyna Theodora Notta. Nie miałem nadziei. Ja na jego miejscu
nie powiedział bym takiej dziewczynie nic. Ale musiałem spróbować.
Chociaż robiłem wszystko, aby właśnie tego nie musieć robić.
Zatrzymałem
się za nią. Jej proste ulizane włosy opadały na ramiona. Kilka
dziewczyn siedzących u jej stóp podniosły głowę patrząc się na
mnie... Nie wiem jak bo nie to mnie interesowało. Chwyciłem
ją za ramię. Zesztywniała i obróciła głowę lustrując mnie
spojrzeniem, po czym uśmiechając wrednie.
-
Czego może chcieć ode mnie Draco Malfoy?- zapytała słodko w
stronę swojej gromadki. Śmiech. Nie ruszyło mnie to. Ostatnio
przecież nic mnie nie rusza. Długo zastanawiałem się nad tym jaka
metoda będzie najbardziej skuteczna. Ale ja ją znałem od siedmiu
lat. Ona się nie zmieniła, chociaż bardzo chciała to udowodnić.
-
Pansy.- powiedziałem i spojrzałem w jej oczy. Próbowała wyminąć
mój wzrok. Wiedziałem. Ta dziewczyna zawsze miała do mnie słabość.
Nawet teraz. Nott był tylko jej zabawką, taką samą jaką ona była
dla niego. Jaka idealna para. Do wzruszenia.
-
Musimy pogadać.- powiedziałem. A ona przez chwilę była
poirytowana. Przez chwilę, ponieważ od razu zatuszowała to
gardzącym śmiechem. Nadal się na mnie nie patrzyła.
-
Niby o czym? Ja już nie gadam z takimi jak ty.- prychnęła i
chciała się już całkowicie odwrócić. Nie pozwoliłem jej.
Pamiętałem jak jechałem z nią na początku tego roku w powozie.
Pamiętałem jak się na mnie patrzyła i co mi powiedziała. Była
zraniona. Ja ją faktycznie zraniłem. Dlatego się teraz tak
zachowywała. Wiedziałem, że już nie będzie tak łatwo...
Ją
do siebie przekonać. Nie chciałem mieć z nią nic do czynienia.
Ale chciałem wiedzieć co Nott planował. Co miał na celu... robiąc
coś takiego. To przestało już być denerwujące. Zbliżyłem twarz
do jej. Teraz wreszcie popatrzyła mi się w oczy.
-
To już nie chodzi o nas. Wykorzystywałem cię. Tak. To prawda.
Nigdy nie traktowałem cię poważnie. Byłaś mi potrzebna, bo
myślałem tylko o sobie. To też jest prawdą. Ale muszę teraz z
tobą porozmawiać... - wykrztusiłem, jednak mój głos nie zadrżał
ani razu. Wiedziałem, że było to bardzo niepewne posunięcie.
Przyznawałem się, że jej potrzebuję. Że muszę z
nią porozmawiać. Zmarszczyła czoło.
-
Potrzebuję cie, Pansy.- powiedziałem jak tylko mogłem błagalnie.
Było mi nie dobrze tak się zniżać. Przed nią. Ale musiałem.
Przełknąłem ślinę. Cholera, Draco... co ty robisz? Co ty
gadasz? Przecież ty się zniżasz ..!- Zamknąłem oczy...
i odsunęłam od siebie te myśli.
-
A co za to dostanę?- zapytała wyzywająco. Otworzyłem oczy. Chyba
w między czasie musiała dać znak swojemu orszakowi, ponieważ
byliśmy nagle sami. Typowa ona. Podniosłem brew. Przewróciła
oczyma.
-
Draco, znam cię. Potrzebujesz odpowiedzi. Masz pytania...do niczego
innego nie jestem ci potrzebna.- odparła, odwracając głowę w
stronę ognia płonącego na przeciwko nas. Ostatnie zdanie brzmiało
zgorzkniale. Oparłem ręce o kanapę.
-
A czego chcesz?- Nie miałem pojęcia co jej zaproponować. Pansy
rozglądnęła się na boki, wstała i zaczęła przeciskać się
koło stolików. Poszedłem za nią. Poszła do sypialni. Matko,
chyba nie tego?- pomyślałem, gdy zamknęła za nami drzwi. Stałem
w jej sypialni. Nikogo nie było. Oprócz nas. Z założonymi rękami
się odwróciła i popatrzyła na mnie. Roześmiała się.
-
Ta mina była tego warta.- zakpiła. A ja nadal nie wiedziałem co
powiedzieć. Czułem się źle. Powinienem kontrolować sytuacje, ale
nie miałem tego uczucia. Kompletnie.
-
O co ci chodzi, Parkinson?- rzuciłem, kiedy podeszła bliżej i
zaczęła poprawiać mi koszulę. Chciałem stąd uciec. Mdliło mnie
już teraz, ale...
Pansy
zachichotała, kładąc dłoń na mojej twarzy. Patrząc mi w oczy.
-
Jesteś taki inny, jak zabierze ci się wolność. Nie wiesz co
zrobić. To jest... zabawne.- powiedziała. Strzepnąłem jej rękę.
-
Czego chcesz?- zapytałem. A z jej twarzy zszedł uśmiech i
odwróciła głowę. Nagle wyglądała na strasznie zagubioną.
Musiałem to wykorzystać. Jedną ręką chwyciłem ją za ramię.
-
Pansy, nie mam czasu na takie zabawy. Poza tym skąd mam wiedzieć,
czy naprawdę wiesz to, co chcę wiedzieć.- powiedziałem. Wyrwała
mi się. Coś było nie tak. Odwróciła się, a ja zobaczyłem, że
jej ręce zaczęły się trząść.
-
Pansy?- zapytałem. Zachłysnęła się powietrzem.
-
Dlaczego wy wszyscy tacy jesteście?Co? Czemu ciągle coś chcecie?
Czemu ... ? A później i tak macie mnie w nosie! Myślicie, że
jestem taka głupia. Ale ja nie jestem. Zauważyłam to. Theodor...
wiem wszystko o nim. Mówi mi o wszystkim. Szczyci się tym. Słucham
go codziennie. Wiem jakie ma plany i co myśli. Ale ja mam tego
dosyć. Czuję się że jestem tylko po to, aby on mi mógł wszystko
powiedzieć.- powiedziała ostrym głosem. Ale w jej oczach
zobaczyłem łzy, gdy odwróciła się w moją stronę. O, nie.
Dziewczyny. Tylko nie to.
Nie
odzywam się. Czekam, aż się uspokoi. Aż wreszcie to robi. Prycha
pod nosem, odgarnia włosy i krzyżuje ręce na piersi.
-
Ale co was to obchodzi. Ty przynajmniej wreszcie jesteś szczery.
Mówisz jak jest. Dlatego ci powiem.- mówi i patrzy mi się w oczy.
-
Powiem ci, bo... przez te nie całe dwa tygodnie zrozumiałam, że
...Nott jest wariatem. Prawdziwym.- Zamknęła oczy, a ja nadal
czekałem.
-
On ... sama nie wiem, ale on myśli, że powiedziałeś tej Granger o
tej jego tajemnicy rodzinnej. On myśli, że... ona ci pomaga. W
tamtym tygodniu ... wiesz, ja mu powiedziałam, że to jest nie
dorzeczne. Ale on był tak... zawzięty. Boi się. Dlatego taki jest.
Chyba. Ale w tamtym tygodniu kazał mi podrobić pismo Granger, bo
wiedział, że umiem robić takie rzeczy. Chciał sprawdzić, czy...
naprawdę jest tak jak myśli. Że wy ze sobą...trzymacie. Nie wiem
jak to nazwać. - powiedziała jednym tchem. Nie byłem zdziwiony,a
to mnie dziwiło najbardziej.
-
Czyli chciał tylko sprawdzić, czy jej pomogę, tak? Jaki będę do
niej i czy przyjdę na to spotkanie, tak?-
Pansy
pokiwała głową.
-
Ale ... przecież poszedł sobie od razu, gdy ...- zacząłem. Pansy
zaprzeczyła głową.
-Nie.
Udał, że trafiłeś go zaklęciem i że go zastraszałeś. Ale...
był tam. Słyszał waszą rozmowę....- odparła bezgłośnie. W
jednej sekundzie zrozumiałem.
-
Cholera...- powiedziałem, pocierając twarz ręką. Nie musiałem
przypominać sobie... tej sceny. Wiedziałem że dla Nott'a była to
bardzo satysfakcjonująca odpowiedź.
-
On jest ... teraz strasznie przekonany, że ma racje. Nie wiem
jeszcze co planuję, ale ciągle chodzi z uśmieszkiem na twarzy i
mówi mi, że wymyślił coś... genialnego. Ale nie mówi co to
jest. - powiedziała jeszcze Pansy. Popatrzyłem się na nią...
Teraz już wiedziałem. Przynajmniej... wiedziałem coś.
Kiwnąłem
głową, nie potrzebowałem więcej informacji. Właśnie chciałem
wyjść, ale usłyszałem za sobą jeszcze jej głos.
-
Uważaj na niego. -
Nie
wiem... czemu, ale lekko się uśmiechnąłem. Pansy nie była
głupia. Ale błądziła. Nie wiedziała czego się złapać. Nie
wiedziała co złapać. Ja też miałem ten problem. Ale teraz... coś
się zmieniło. Nagle widziałem coś takiego jak cel i dodawało mi
to energii.
Musiałem
tylko trzymać się parę reguł.
Po
pierwsze będę próbował dowiedzieć się o co chodzi z wielką,
straszną i ach, tak genialną tajemnicą Nott'a. Zapobiec w jakiś
sposób temu, żeby Granger została w to wmieszana. Po drugie: Będę
musiał jej powiedzieć... przynajmniej połowę prawdy. A po
trzecie: Już nigdy więcej nie powiem tak dużo, co wtedy, kiedy
bandażowałem jej ręce. Nie powinienem. To było bezsensowne.
To
może brzmiało bardzo konkretnie i łatwe do wykonania, ale tym nie
było.
Teraz
miałem dwie godziny czasu do... spotkania z Granger. Przed tym
musiałem jeszcze z kimś porozmawiać. Nawet jak mi to nie pasowało.
Ale ona przynajmniej będzie miała wreszcie jakąś rolę i zadanie,
a tego chciała chyba przez cały ten czas, prawda?
No
to będzie miała.
Pomyślałem
chwilę i stwierdziłem, że pójdę najpierw do biblioteki. Parę
razy już ją tam widziałam. Nie chciałem nikomu już nic wysyłać.
Żadnych liścików.
*
Iommjagb
klar'mng, kamh loiw.
Wodziłam
wzrokiem po tym zdaniu, ale nie mogłam doczytać się w nim żadnego
sensu. Było to zadanie na runy. Problem w tym, że zapisując się
na stare runy, nie spodziewałabym się czegoś takiego. Chodziło
przecież o symbole, tak? To czemu musieliśmy doszukiwać się
sensu w jakich bezsensownie ułożonych wyrazach. Bo to przecież
nawet nie były słowa. Nasza nauczycielka powiedziała, że przez
krótki czas będziemy zajmować się szyframi, ponieważ i to w
jakimś sensie należy do tej dziedziny. Pha! Potarłam czoło i z
frustracji zaczęłam wiązać sobie włosy w kucyka, żeby ciągle
mi nie leciały na pergamin. Hermiona siedziała na przeciwko mnie i
ze skoncentrowanym wzrokiem patrzyła się na stronę w książce.
Ostatnio
zauważyłam, że coś się zmieniło. Nie wiem co, bo jak bym się
nad tym tak logicznie zastanowiła, to w sumie wszystko było tak jak
zawsze. Dlatego sama już nie wiedziałam, zmyślałam... czy
naprawdę ... było coś... nie tak? Zazwyczaj moje przeczucie mnie
nie myli, ale wtedy to ja zawsze nie mogę mu uwierzyć. Nie mam na
to dowodów.
Spojrzałam
na jej dłonie, które nadal były zabandażowane. Powiedziała, że
stłukła naczynie na eliksirach. Jakie miałam podstawy, żeby jej
nie wierzyć? Przecież... co innego mogło się stać?
Zaczęłam
mimowolnie obgryzać końcówkę mojego pióra. Wiedziałam już, że
McGonagall kazała mojemu bratu i mojej siostrze współpracować ze
sobą. Hermiona mi powiedziała. Draco nie chciał. Na początku ...
nawet się cieszyłam. Może wreszcie coś się zmieni?
No
i chyba coś się zmieniło. Ale ... na razie nie wyglądało to zbyt
dobrze.
Ktoś
nagle stanął parę metrów przede mną. Popatrzyłam się w tą
stronę i puściłam pióro, które od razu spadło na stół,
zostawiając na moim zadaniu parę drobnych kleksów.
Mój
brat.
-
Co ty ....- chciałam powiedzieć, ale on od razu uciął mi jednym
ruchem ręki, patrząc się w stronę Hermiony, która nic jeszcze
nie zauważyła, tak bardzo była skupiona. Nadal stojąc w tym samym
miejscu, dał mi znak, abym poszła z nim. Zmarszczyłam czoło. On
przewrócił zdenerwowanie oczyma i odwrócił się. Draco jak
najwyraźniej nie chciał, aby Hermiona cokolwiek zauważyła.
-
Miona?- zapytałam, kiedy Draco zniknął pomiędzy regałami.
Westchnęłam i rzuciłam w nią papierkiem. Zdezorientowana
popatrzyła na mnie.
-
Muszę na chwilę wyjść... zaraz wrócę.- powiedziałam. Kiwnęła
głową, po czym westchnęła.
-
Nie wyrobie się z tym. Za dużo tego wszystkiego...- powiedziała,
znów zanurzając się w książce. Uśmiechnęłam się pod nosem i
wstałam. Czego chciał Draco? Zazwyczaj mnie ignorował i unikał.
Skierowałam
się do wyjścia, ale przy którymś regale z lewego boku, złapała
mnie ręka i wciągnęła pomiędzy korytarz. Było widać tylko
książki. Stałam na przeciwko mojego brata, patrząc mu się w
oczy. Uniosłam do góry brew i przekręciłam głowę na bok.
-
Jest problem.- powiedział Draco, po czym wyminął moje spojrzenie.
Aha. Coś tu nie grało.
Nastała chwila ciszy.
-
Nott najwyraźniej zamienił się ze mną rolami.- prychnął i
podniósł rękę, żeby odgarnąć kosmyki włosów z czoła.
Otworzyłam
już usta, ale w tym momencie...
Wszystko
co widziałam przed oczyma zniknęło. Nie miałam nawet czasu
westchnąć, lub tupnąć nogą na znak sprzeciwu. A już miałam
nadzieję....
Nadzieja
jest czymś takim, która nam poprawia nastrój, która podnosi...i
jest przepięknym uczuciem, dopóki... nie zostanie pożarta przez
rzeczywistość. Przez teraźniejszość. Ale najbardziej absurdalne
było to, że po tym powracała. Na nowo i na nowo. Nie wiedziałam
czy było to dobre, czy złe. Ale jednego się nauczyłam, nie miałam
wpływu na to co czuję, dlatego najlepiej jest być ze sobą
szczerym.
Widzieć
rzeczy takimi jakie są, a nie zniekształcone przez nasz egoizm,
przez naszą egoistyczną koncentrację, która nas oślepia.
Przez
którą widzimy tylko siebie, i przez którą powoli też tracimy
siebie.
Lucjusz Malfoy stał parę metrów od stołu przy którym stały różne osoby, składające życzenia dziewczynie z kręconymi brązowymi włosami. Patrzył się na nich, nie daleko. Czuł, że dziewczyna wiedziała o jego cichej obecności. W końcu jej wzrok krótko powędrował w jego kierunku. Momentalnie odwrócił głowę i wyszedł. Przeszedł obok gromadki osób, słysząc słowa: "Wszystkiego Najlepszego".
Komentarze
Prześlij komentarz