VIII. Rozdział - Bezradność i zaskoczenie

           Jest taka bezradność, która boli jak nic innego na świecie.
Jest taka bezradność, która sprawia, że wariujesz.
Jest taka bezradność, która  przyciska cię do muru.
Jest taka bezradność, którą można porównać do najgorszego bólu jaki czułeś, albo nawet jeszcze gorzej.
To ta bezradność, kiedy patrzysz jak osoba którą kochasz cierpi.
A ty nie wiesz jak jej pomóc. Bezradność. Po prostu. O tak. Właśnie.
Nie wiesz co zrobić... aby było lepiej. Bo nie zależy to od ciebie. Kompletnie.
Jak czujesz taką bezradność to wiedz, iż kochasz. Ale nie życzę ci w ten sposób się o tym dowiedzieć.
Nie życzę.

*
Ron cierpiał. Bo stracił swojego brata. George cierpiał, bo stracił swoją drugą połowę. To, że się podniósł to nie dlatego, ponieważ przestał cierpieć. To z miłości do Freda. George robił to dla niego. Fred nie chciał,żeby George tak się zachowywał. George o tym wie. 
Ale Ron cierpiał na inny sposób. A ja cierpiałam z nim. Cierpię, bo kocham. Cierpię na swój sposób, bo Fred też był mi bardzo bliski. Ale cierpię również razem z Ronem, na ten inny sposób. Myślałam, że o tym wie. Że czuje... że widzi. Zawsze byłam blisko niego. Rozumiałam. Wysłuchiwałam. Podziwiałam. Głaskałam go po policzku, gdy kładł się spać i patrzyłam mu prosto w oczy, po czym całowałam go lekko w nos. To było nasze „dobranoc“. Ta miłość sprawiała, że byliśmy w stanie jakoś normalnie funkcjonować. Ale również sprawiała, że cały ten ból przeżywaliśmy podwójnie. 
Ron kochał na swój sposób, był czuły na taką miarę, na jaką mógł być. Ale ja wiedziałam, że kocha. A on wie, że ja kocham jego. Czy to nie było proste? Nie jest? 
Okazuje się, że nie. Ron cierpiał, a ja byłam bezradna. Nie wiedziałam jak mu pomóc. Gdy cierpiałam ja... Wtedy przychodziłam do niego, wtulałam się w jego szerokie ramiona i zamykałam oczy. Czułam ciepło w sercu, tą potężną siłę, której nie da się opisać słowami. Miłość. To ona sprawiała, że miałam odwagę, nadzieję i potrafiłam zachować spokój. Tęskniłam za moim domem, za rodzicami. Ale zawsze, gdy nachodziły mnie te myśli, wtedy myślałam o nas. O tym niesamowitym uczuciu i w nim potrafiłam znaleźć namiastkę przynależności. To uczucie wypełniało tą czarną dziurę, która otwarła się po wojnie. Dotąd myślałam, że to samo czuje Ron. Ale nie... U niego było inaczej. 
Chciałam wrócić do Hogwartu. Tylko... nie sama. Nie sama. Nie bez nich. Bez moich przyjaciół. Ginny pójdzie, tak, owszem. Ale Ron? Harry nie miał wyboru, dostał inne zadanie. 

Dzień zleciał mi spokojnie. Po części starałam się unikać Rona, nie chciałam go do niczego zmuszać. Dlatego nie pozostało mi nic innego, jak pomagać Molly w kuchni. Ginny wyszła gdzieś z Harrym. W sumie nie zdziwiło mnie to. Na pewno chce wykorzystać ostatnie chwile, jakie mu zostały. Kto wie, kiedy wróci?
- Hermiono, kochanie zostaw to już. Tak dużo mi pomogłaś. Idź teraz sobie odpocząć. No już! - odezwała się zatroskana pani Weasley. A co mogłam zrobić? Przecież nie powiem jej o kłótni z Ronem, który nie zamierza wrócić na nasz ostatni rok szkolny. Spojrzałam na blado niebieskie szafki, wyglądające tak, jakby miały się zaraz przewrócić. Westchnęłam i podniosłam głowę, żeby spojrzeć w jej ciepłe orzechowe oczy.
- Dobrze... Niech się pani nie martwi, miałam ochotę pomóc - wyszeptałam prawie bezgłośnie, chociaż starałam się o normalny ton. Molly zmarszczyła czoło, a ja szybko odwróciłam twarz i wyszłam z domu. Nie chciałam, aby myślała, że coś jest nie tak.
Moje nogi, jakby same, zaprowadziły mnie pod jedno z moich ulubionych drzew. Słońce już dawno znajdowało się na zenicie i prażyło niemiłosiernie na grządki i ogródek. Przechodząc koło starannie zasadzonych marchewek zobaczyłam parę gnomów, które najwyraźniej nie miały sił na wybryki. Leżały plackiem na wysuszonej ziemi. Ale mnie nie interesowały gnomy ani marchewka. Już po chwili znalazłam się pod cieniem srebrzystej wierzby. Jej pień był niesamowicie powykręcany, co sprawiało, że wyglądała na tańczącą. Liście szeleściły na lekkim wietrze, który i tak nie wystarczał, aby przynieść ochłody. Jedynie kolor liści tej wierzby sprawiały, że czułam lekką ulgę, były srebrno-zielone. Usiadłam i oparłam się o stare drzewo.
Dlaczego czułam się taka zagubiona?  Dlaczego moje serce tak bardzo się zaciskało, jakby nie miało wystarczająco miejsca? Biło tak nerwowo, dobitnie... Tak dużo czułam. Mój rozum ostatnio miał bardzo mało do roboty, przez co moje uczucia stawały się bardziej wyraźne. To też był jeden powód dlaczego chciałam wrócić do Hogwartu. Potrzebowałam książek, czegoś, na czym mogłam skupić uwagę. Były dla mnie jak powietrze... W Norze nie  było ich wiele. A te, które były, wszystkie już przeczytałam. Och. "Hermiono, wiesz, że nie o to chodzi!" - odezwał się cichy, lecz dosyć dobitny głosik w mojej głowie. Potrząsnęłam głową. Nie chciałam o tym myśleć. Nie teraz, bo...
Ale było już za późno. Moje usta były suche, a oczy zaczęły powoli piec. Mrugnęłam powiekami, jeden, dwa razy... I nagle po twarzy spływały mi łzy. A tak bardzo nie chciałam, żeby się pojawiły! Miałam się ogarnąć! Jednak coraz częściej mi to nie wychodziło.
Krajobraz powoli zaczął się zamazywać, ale zdążyłam zobaczyć Harry'ego z Ginny, siedzieli jakieś niecałe pięćdziesiąt metrów stąd. Nie potrzebowałam dobrej widoczności, żeby powiedzieć, iż byli szczęśliwi. Ich śmiech słyszałam aż tutaj. Czyżby Harry jej jeszcze nie powiedział? Powinien, w końcu to była jego dziewczyna. Jeżeli sądzi, że zrobię to ja... Grubo się myli. To jego obowiązek.
Tak. No właśnie, a jaki był mój? Przecież nikogo nie mogłam do niczego zmuszać. Zwłaszcza Ronalda...
Łzy nagle spływały mi strużkami po twarzy. Teraz to kompletnie już nic nie widziałam. Od czasu do czasu niedbale ocierałam dłońmi nadmiar wody spod oczu, ale to i tak nie pomagało, więc po chwili dałam sobie z tym spokój. Nie zauważyłam nawet, kiedy zaczęłam niekontrolowanie szlochać i za szybko wciągać nadmierne powietrze do płuc. "Daj spokój! Przestań wreszcie płakać!" - rozkazywałam sobie w głowie, ale to tylko pogarszało sprawę. Czułam się tak sama... Jakby nikogo na świecie nie interesowało to, że ja przecież też mam uczucia! Nie mogę zawsze myśleć o innych! A Ron powinien choć raz w życiu pomyśleć jak ja się czuję! W końcu ja też zawsze myślę o nim. Ale nie, bo musi udawać jedynego poszkodowanego! To było takie niesprawiedliwe. Wiedziałam, że będzie dobrze. Że sobie to przemyśli i przyjdzie przepraszać. Ale ja miałam tego dość. Raz chciałam, żeby się obyło bez tego całego obrzędu obrażania, a potem skruchy i... Ale nie potrafiłam skończyć. Łzy w końcu ustały, teraz czułam się bardziej zła niż smutna. Zawsze tak było...
Przetarłam oczy i rozejrzałam się po łące. Wszędzie rosły polne kwiaty. Margaretki, bławatki, maki, kończyna i jakieś inne, których nie znałam; były żółte, świeciły swoim kolorem jak słońce. I wtedy poczułam coś, co już znałam. Tak jakby się powróciło do snu, który ci się już kiedyś przyśnił...

Dziewczyna stojąca na dziwnie półokrągłym placu, wokół niej kwiaty i rośliny. Na przeciwko niej dwaj młodzi mężczyźni. Wysoki blondyn, słońce przyświecało tak mocno, iż zdawało się, że jego włosy są jedną wielką jasną plamą. Drugi, niższy brunet. Pojedynkowali się. Z ich różdżek można było dostrzec światła. Kolorowe. Ostateczne. Dziewczyna jednak jest zdesperowana, krzyczy. Z jej oczów płyną łzy bezradności, kompletnej. Cierpi. Pojedynkujący się nie zwracają na nią uwagi. Są zbyt pochłonięci swoim zajęciem. Bitwą. Mężczyźni mierzą się wzrokami, w ich oczach widać, że podjęli już decyzję... Lecz w tym samym czasie dziewczyna rzuca się, aby osłonić jednego z nich. Blondyn wypowiada zaklęcie w tym momencie, kiedy widzi, że dziewczyna stoi pomiędzy nimi. Ale już nic nie może zrobić. Zaklęcie pada. Zielone. Ostateczne... Ciemność.  
Najpierw usłyszałam śpiew ptaków, który zdawał się w żadnym razie nie pasować do tego, co przed chwilą miałam przed oczami. Później poczułam ziemię i trawę. Jej zapach trochę mnie uspokoił. Na końcu dopiero otwarłam oczy, a tak właściwie to one same się otwarły. Było tak jasno jak w moim... śnie na jawie. Tylko inaczej, bardziej spokojnie.
Ktoś szturchał moim ramieniem.
- Miona? - Usłyszałam lekko zaniepokojony głos. Podniosłam głowę i zobaczyłam twarz mojej czerwonowłosej przyjaciółki. Ginny. Przetarłam oczy i wyprostowałam się. W głowie wciąż miałam obrazy... tej wizji? Tego snu?
- Przepraszam, musiałam zasnąć - powiedziałam i zrobiłam jej miejsce. Ginny jeszcze raz spojrzała na mnie badawczym wzrokiem, po czym usiadła obok mnie.
- Naprawdę dobrze się czujesz? Może... - Ale ja stanowczo zaprzeczyłam głową. Za stanowczo. Poczułam lekkie zawirowanie w głowie. Westchnęłam. Jak miałam jej powiedzieć o tym, co się ze mną działo, jak ja sama nawet tego nie rozumiałam?
- Ginny, daj spokój. Wszystko w porządku. Po prostu sobie przysnęłam...
- No dobrze. Ale wiesz przecież, że mi możesz wszystko powiedzieć... W każdym bądź razie... - zaczęła, gdy zauważyła, iż nic jej nie powiem. - Słyszałam, że wybierasz się do Hogwartu! Nawet nie wiesz jak się cieszę! Będziemy razem w klasie! George właśnie oznajmił, że wraca na Pokątną! Dzisiaj! A no i wiesz... - Ściszyła głos i nachyliła do mnie głowę. - Nie sądzisz, że zasłużyłyśmy sobie  na porządne zakupy? Jak ja dawno nie byłam na tej ulicy... - Rozmarzyła się Ginny. Po chwili jednak zlustrowała mnie swoim spojrzeniem.
- Co ty na to? Mogłybyśmy już dzisiaj tam skoczyć... Jutro na pewno będzie tam taki tłum, że... - Specjalnie nie skończyła zdania, jedynie pokiwała bezradnie swoją czerwoną czupryną. Ja tylko westchnęłam zrezygnowanie. Jaki miałam inny wybór, poza tym... Naprawdę dawno nie robiłam zakupów. Mogłam być pewna, iż Ginny miała kompletnie inne zamiary, jeśli chodzi o to, co kupować.
- No nie wiem... - zaczęłam, udając, że się jeszcze waham. Ginny zrobiła tą minę i popatrzyła na mnie błagalnym spojrzeniem. Wyglądała bardzo śmiesznie. Roześmiałam się.
- Czy to oznacza, że się zgadzasz? Zresztą, co ja plotę. Przecież ja cię tutaj nie zostawię - powiedziała i podniosła się migiem. Szybko złapała mnie za ręce i podciągnęła do góry.
- Gin, obiecaj mi tylko jedno... Nie będziesz mnie torturować przebieralniami i... - Ale nie zdążyłam skończyć, ponieważ Ginny zakryła mi usta ręką.
- Cicho bądź, Hermiono Granger, bo zaraz uznam, że moja najlepsza koleżanka jest facetem! A teraz chodź, nie mamy dużo czasu! Merlinie! Przecież już jest wpół do czwartej! Nie wyrobimy się i skończy się na tym, że znowu będę musiała podjąć jakąś szybką decyzję i kupię coś, co w ogóle nie będzie tym i och... katastrofa... - Prowadziła swój żwawy monolog Ginevra Weasley, ciągnąc za sobą swą ofiarę, mnie. Westchnęłam i już nic się nie odezwałam, i tak by mnie nie słuchała. Biedny Harry, naprawdę go podziwiałam. No, ale to nie jego Ginny ciągnęła teraz do sklepów.
Gdy zbliżałyśmy się do Nory, automatycznie spojrzałam do góry. Okno pokoju Rona wychodziło na tą stronę. Ale nie zobaczyłam nic, oprócz pomarańczowych zasłon. Szybko przywołałam się do porządku. "Nie teraz!"- pomyślałam.

*

Pustka i dziwna bezradność. To właśnie czuł Krystian, gdy stał w swoim wielkim i jasnym salonie. Agnes podjęła tak absurdalną decyzję, do tej chwili nie mógł się z tym obyć. Jednak coś w nim podziwiało jej niesamowitą odwagę i... no właśnie, co? Przecież ona nie miała najmniejszego pojęcia na co się porywała! Owszem, była uparta i na swój sposób wredna. Nie brakowało jej także ciętego języka, ale czy to wystarczy, aby poradzić sobie z Draco'nem Malfoy'em, synem Lucjusza Malfoy'a, który sam postarał się o to, żeby jego syn nie znał żadnego miłosierdzia ani żadnych ludzkich uczuć? No, może oprócz nienawiści i pedantycznego opanowania. Westchnął. Jedno było pewne, dopóki nie przekroczy progu Hogwartu, nie będzie się do niczego wtrącał. Agnes musiała sobie poradzić. W końcu sama tego chciała.

*

Było mi gorąco, a szczególnie duszno. Przeciskałam się przez tłum, jedną ręką mocno pociągając za sobą mojego kochanego braciszka. Phu. Taki kochany to on wcale nie był, ale to samo można by było powiedzieć o mnie! Uśmiechnęłam się jednak lekko, musiałam sobie nieźle pogratulować! Graniczyło z cudem, iż lalusiowaty blondynek człapał teraz za mną, niczym dziecko. Nie wytrzymałam i roześmiałam się z zadowolenia. Nagle poczułam silne szarpnięcie i nie wiadomo jak, nie wiadomo kiedy, znalazłam się w małej ciasnej uliczce. Przed moją twarzą pojawiły się wściekłe szare oczy. Znów był widzialny.
- Co ty sobie w ogóle wyobrażasz, co? Daj mi wreszcie spokój i nie ciągaj mnie za sobą, jak jakąś ofermę! W końcu to ja ci tu wziąłem, a nie na odwrót! - wysyczał mi w twarz nie kto inny, jak Draco Malfoy.
- Weź daj spokój, przecież ty w ogóle nie chciałeś ze mną iść! A przecież i tak cię nikt nie widzi. To i tak, że pozwoliłam ci na to zaklęcie. Przecież to jest śmieszne. Nikt ci nic nie zrobi, skoro oczyścili cię z zarzutów. Przesadzasz - powiedziałam i teatralnie poklepałam go po ramieniu. Od razu ode mnie odskoczył. "Oczywiście, zapomniałabym... Przecież mój dotyk jest parzący“ - pomyślałam sarkastycznie. Parsknęłam. Ten mój nowy brat naprawdę był dziwny. Podziwiałam się za to, że jeszcze nie straciłam do niego cierpliwości.
- A ty się odwal ode mnie! Nie jesteś moją matką! Tylko... - Nie dałam mu satysfakcji ukończenia tego zdania.
- Ach, tak. Ja jestem tylko twoją głupia, denerwującą, francuską, debilną, zdzirowatą, chamską... - zaczęłam wyliczać na palcach, spoglądając do góry.
- Z ust mi to wyjęłaś - powiedział pozbawionym uczuć głosem. Westchnęłam.
- Dobra, wiesz co... zawrzyjmy kompromis. Ja nie będę ciągała cię za rękę, a ty nie będziesz mnie obrażał. Za to pokażesz mi drogę do banku i... - Lecz nie musiałam kończyć. Draco potrząsnął głową i na jego twarzy pojawił się ten kpiący uśmieszek, który ja sama znałam tak dobrze.
- Nie zadzieraj z moją naturą... Po prostu przestań mną ciągać, a jakoś przeżyjesz - powiedział. Przewróciłam oczami.

DRACO

Zadziwiała mnie. W życiu nie spotkałem kogoś równie wkurzającego. Przyczepiła się do mnie, jak ta pijawka i nie chciała puścić. Wredny pasożyt. Trzeba było w nią strzelić jakimś zaklęciem póki się jeszcze dało. Teraz już było za późno. Ta przemądrzała lafirynda moją siostrą? Nadal nie mogłem w to uwierzyć. To nawet było zbyt pokręcone, aby mi się przyśniło. Teraz spoglądała na mnie wyczekującym spojrzeniem, wredna dziewucha...
- Chodźmy zanim zaraz się rozmyślę. I ani słowa więcej! Po prostu się zamknij i zachowuj tak, jakby cię nie było. To może jakoś wytrzymam... - dodałem z lekką, ale arogancką rezygnacją. Lecz ona nie miała zamiaru dać za wygraną. A nie mówiłem? Piekło na ziemi. Ta samotność wcale nie była taka zła. Cisza i spokój. Rozmarzyłem się przez chwilę.
- Chyba za dużo ode mnie wymagasz, braciszku. Bo wiesz... Ja po prostu nie umiem zachowywać się tak, jakby mnie nie było. Bo skoro jestem to jestem. Koniec. Kropka. A jak jestem to gadam. Normalne, co nie? - powiedziała przesłodzonym głosikiem i zatrzepotała rzęsami. Merlinie... Ona była gorsza od... no właśnie kogo? Sam nie wiedziałem. Pansy? Nie. Gorzej. Dużo gorzej.
- Dziewczyno, ty mnie wykańczasz. Radziłbym ci jednak spróbować, bo nie wiem jak długo jestem w stanie jeszcze wytrzymać... - zacząłem, jednak ona znów nie dała mi skończyć.
- No wiesz, spróbować zawsze mogę, ale... nie daję ci na to gwarancji! Bo jak na przykład zobaczę Harry'ego Pottera na ulicy lub kogoś z jego trio, to po prostu... och. - Za późno przypomniała sobie, że nie powinna wymawiać tych słów. Nie odezwałem się. Wystarczyło moje spojrzenie.
- Ej, ja nadal nie wiem, co ty z nim masz. W końcu to tak, jakby dzięki niemu nie musisz już służyć Voldemortowi. A tak poza tym, to czytałam w gazecie, że na końcu bitwy zmieniłeś strony, więc o co chodzi? Za pewne... - Nie. Nie wystarczyło. Ona po prostu była niedorozwinięta psychicznie. Ona udawała, czy to tak naprawdę? Nie zdziwiłbym się, gdyby przez jej głupotę, tiara po prostu oświadczyła, że ma się wynosić z Hogwartu, bo nigdzie nie pasuje. A... Hogwart. Zapomniałbym. Jeszcze jeden powód, żeby nie iść do tej przeklętej szkoły.
- Cholera jasna, weź się zamknij, bo ci zaraz czymś przywalę. - Westchnąłem z wściekłością. Zamilkła na chwilę i przechyliła głowę na bok.
- Powiem to mamie. Niegrzecznie, niegrzecznie - odezwała się i wykrzywiła usta do kpiącego i wyzywającego uśmiechu.
- Jasne... Ja ci zaraz powiem kto tu jest niegrzeczny, ty wariatko. Zmywajmy się stąd, bo już nie mogę na ciebie patrzeć.
- Ej, ale nie bądź znowu powietrzem, bo faktycznie będę się czuła, jak jakaś chora psychicznie. Jest taki tłum, że nikt cię nie zobaczy! - powiedziała błagalnym tonem i wyczułem, że naprawdę jej na tym zależało. Ale dlaczego?
- Ty nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? Już i tak, że tu z tobą przychodzę... - burknąłem. Owszem, nie była to przyjemna sprawa, chodzić niewidzialny, ale co jak...?
- Brat! Przestań się przejmować! Przecież masz... mnie! - krzyknęła i na jej twarzy pojawił się grymas. Czy ona nigdy nie da spokoju? Nie odezwałem się. Wzrok utkwiony miałem w ulicy obok, ludzie gnali w swoje strony i nie rozglądali się na boki. Miałem na sobie koszulę z długim rękawem. Właściwie co się ze mną działo? Z tej samotności dostałem jakiejś paranoi.
- Proszę? - Usłyszałem pytający głos koło mnie. Nie obróciłem się w jej stronę.
- Zmywajmy się stąd. I pamiętaj, nie zagadujesz mnie i nie zatrzymujesz się, chyba, że ci powiem - powiedziałem i przeczesałem włosy ręką. Usłyszałem uradowany chichot. Merlinie, jak ja to wytrzymam.
- Czyli tak? Super! - Zaakcentowała ostatnie słowo po francusku. Zacisnąłem zęby i wtopiłem się w tłum. Słońce było dzisiaj strasznie jasne... jak nigdy. Nie musiałem się rozglądać by wiedzieć, iż szła tuż koło mnie.
- Ojeju. To jest jedna wielka katastrofa! My we Francji mamy parę takich ulic, ale one są piękne. Przestrzenne, luksusowe, ze stylem... a tutaj? Jeden wielki harmider! Pfui! A przecież... - Prowadziła swój monolog francuska księżniczka.
- Co ja ci mówiłem o tym, że masz się postarać? Przymknij się raz na zawsze - wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Na chwilę umilkła.
- Och, przepraszam. Z tobą to w ogóle nie można prowadzić normalnej konwersacji! Przecież normalnie, ludzie ze sobą rozmawiają, no nie? Ja tylko po prostu próbuję... - Wzniosłem oczy do góry i spojrzałem w niebo. Czym sobie na to zasłużyłem? Nie odezwałem się już, nie miało to sensu. A przecież nie mogłem jej przywalić przy wszystkich tych ludziach, bo ona wyszłaby na ofiarę, a nie ja. Musiałem poczekać na lepszą okazję. Po chwili już zacząłem sobie obmyślać wszystkie warianty mojej zemsty, co sprawiło, że mogłem przez chwilę zapomnieć o tym gdzie się znajduję... A co najważniejsze, z kim.




*



Ginny właśnie stała przed jednym z lusterek w sklepie z ubraniami i oglądała się ze wszystkich stron. W ręce trzymała ciemno zieloną sukienkę ze złotymi wstawkami.Na razie nie zwracała na mnie zbytniej uwagi. Słyszałam głos pani Malkins rozmawiającą  z rodzicami pewnych bliźniaków, którzy wyglądali na przyszłych pierwszoklasistów. Westchnęłam... ile czasu minęło od moich pierwszych zakupów jako czarownica? No tak... siedem lat.
Nic się tutaj nie zmieniło. Ten sam wystrój, ta sama atmosfera, ta sama obsługa. Ciemno brązowa drewniana podłoga, trochę zdarta po tylu latach użytku. Sklepik nie był duży, ale jak zawsze wyposażony tylko najlepszym towarem. Wszędzie można było ujrzeć nowe szaty. Był też jeden całkiem spory regał na materiały. Koło Ginny znajdowała się jedna malutka przebieralnia. Ja przykucnęłam sobie na stołku na przeciwko lustra....Właśnie zaczęłam się zastanawiać, czy Harry powiedział Ginny, że nie będzie go w szkolę, gdy czerwonowłosa odwróciła się w moją stronę. Jej oczy błyszczały podekscytowane... teraz nagle przypomniałam sobie, iż w liście pisało coś o jakiejś specjalnej okazji. Zmarszczyłam czoło. Harry jej nie powiedział. Westchnęłam.
- I co ty na to? Mi się podoba, ale nie jestem pewna...- zaczęła i jeszcze raz spoglądnęła w swoje odbicie. Oczywiście... wyglądała prze cudnie w tej sukience, ale również wiedziałam komu chciała najbardziej się spodobać.
-Gin... wyglądasz pięknie. Ale czy naprawdę myślisz, że będzie to coś w tym stylu jak bal? Przecież my nigdy nie mieliśmy balów w szkole, oprócz jak był Turniej Trójmagiczny...- powiedziałam próbując sama znaleźć jakieś dyplomatyczne rozwiązanie. Chociaż to było śmieszne! I co tu zrobić? Powiedzieć jej sama czy czekać, aż załatwi to Harry? Ponownie się zamyśliłam...
- ...Ej, Miona? Słuchasz ty mnie?- zarejestrowałam zdenerwowane i dosyć szybkie ruchy ręki.
- Eh, tak przepraszam. Co mówiłaś?- zapytałam nadal nie mogąc się skoncentrować na jej słowach. Przewróciła oczami.
-  Mówiłam tylko... jakaż może być inna specjalna okazja, aby zabrać szatę wyjściową? Serio? To musi być bal, nic innego nie przychodzi mi do głowy. - powtórzyła cierpliwie przyjaciółka. Odsunęłam mój problem na razie na bok.
- Hm,... też nie wiem. Ale przecież nie jest to podobne do McGonnagall, żeby urządzać imprezy... i to jeszcze po wojnie. To musi być coś innego...- przygryzłam lekko wargę.
- Masz rację... ale tak czy siak... jak szata to szata. W końcu nie po to dostaliśmy to całe odszkodowanie, żeby teraz nic nie wydawać, co nie?! A ty już coś wybrałaś?- zapytała się. Uśmiechnęłam się lekko. To właśnie była Ginny. Weasley'owie dostali sporą sumę za walkę  a także za stratę swojego syna, chociaż wiadome było, iż to nie ukoi bólu. Nowy Minister Magii- Kingsley Shacklebot- był bardzo dobrym i sumiennym człowiekiem. Ja też otrzymałam trochę pieniędzy, w końcu teoretycznie ... byłam teraz sierotą. Molly wiedziała jak poświęciłam się dla wolności i opowiedziała to swojemu mężowi, który od razu poleciał z tym do ministra. A przecież w ogóle się o to nie prosiłam. W każdym bądź razie... Ginny mogła wreszcie pójść na swoje wymarzone zakupy, a ja miałam spokojne sumienie, że nikt nie musiał mnie utrzymywać. To było dobre uczucie. A jak tylko skończę szkołę, zamierzałam znaleźć sobie pracę i odnaleźć rodziców.
- Nie... wiesz, jakoś nic szczególnego nie wpadło mi  w oko.- powiedziałam z małą nie chęcią. Dzisiaj w ogóle nie byłam w nastroju na zakupy. W głowie wirowały mi inne myśli. Po pierwsze... Ron. Po drugie... Harry i jego dziwna wyprawa. Po trzecie... moja druga nie wytłumaczalna wizja. Wizja w której ponownie zobaczyłem Nel, moją ciocię z wczesnego dzieciństwa. Ale nie to mnie tak bardzo zaskoczyło, bardziej to, iż była w towarzystwie czarodziei. Jak to możliwe? Skąd ona się tam wzięła? Kim byli ci mężczyźni...? Czy to co widziałam było rzeczywistością, czy po prostu...? Przypomniałam sobie Harry'ego, który opowiadał nam o swoich dziwnych wizjach. A potem okazało się, że to co widział naprawdę miało miejsce. Wzdrygnęłam się. Przecież to... ale jak, ja.... nagle zaczęłam się poważnie denerwować. Teraz dopiero doszło do mnie... że to nie było normalne. Te wizje... to już stało się po raz drugi. Ale dlaczego? Coś było ze mną nie tak?
- Eeeeej! Mówię coś do ciebie! Hermiona!- usłyszałam głos Ginny przy moim uchu, szybko na nią spojrzałam. W jej oczach widziałam zmartwienie. Odgarnęłam włosy i wstałam.
- Och, Ginny... przepraszam. Jakoś mi trudno się dzisiaj na czymkolwiek skoncentrować. - wydusiłam z siebie, lekko się zachwiałam, co było powodem za szybkiego wstania z krzesła. Po krótkiej chwili miałam się już jednak w garści i dla uspokojenia Gin podeszłam do paru wieszaków z sukienkami. Bez namiętnie zaczęłam je przeglądać, a raczej udawać, iż to robię. Tak naprawdę w ogóle nie zwracałam na nie uwagi. Czułam tylko różnice pomiędzy materiałami. Szorstki, gładki ....
 Z tyłu usłyszałam westchnięcie. Za chwilę poczułam jak ktoś ciągnie mnie za rękę.
- No właśnie widzę! Czy ty w ogóle masz otwarte oczy...? Przeglądałaś właśnie sukienki dla obszernych czarownic! Chodź...- w jej głosie usłyszałam zniecierpliwienie. Mogła bym się założyć, że w tej chwili właśnie przewraca swoimi oczami. Nagle stałam przed wieszakami z mieniącymi się materiałami. Westchnęłam, nie miałam szans dzisiaj coś wybrać, za bardzo rozpraszały mnie moje myśli. Ginny widziała jak ciężko mi idzie, więc zaczęła przeczesywać wieszaki w poszukiwaniu czegoś dla mnie.
- Spójrzmy... - wyjęła trzy sukienki. Zmusiłam się, żeby dokładnie im się przyjrzeć. Jedna była ...ciemno czerwona, jej kolor można  było porównać do francuskiego młodego wina. Uśmiechnęłam się, Ginny naprawdę wiedziała jaki kolor najbardziej do mnie pasuję. Wtedy mój wzrok zaczął rejestrować pozostały szczegóły. Spojrzałam na dekolt i tym razem to ja przewróciłam oczami.
- Ginny... wiesz, że ja tego nigdy nie ubiorę! To nie mój... styl!- powiedziałam, wzrok utkwiony w sytej czerwieni sukienki.
- Ach, weź przestań! Musisz czasem na coś się odważyć, w końcu to twój ostatni rok w Hogwarcie. Twoja figura wymaga takiego cuda!-
- Nie, nie i jeszcze raz nie. Źle bym się czuła...- westchnęłam, ale na moich ustach pojawił się lekki uśmiech. W drugiej ręce, prawej... czerwonowłosa trzymała pozostałe dwie. Jedna była blado niebieska, przypominała mi lód, ale miała też coś szarego w odcieniu... popatrzyłam na krój i tym razem uśmiechnęłam się z zadowolenia. Podobała mi się. Miała w sobie coś nie śmiałego, eleganckiego ale prostego. Automatycznie pomyślałam o tym jaki makijaż by do niej pasował. W głowie pojawiła się purpurowo- malinowa szminkę i szare odcienie do oczu. Można by również ożywić policzki lekkim różem. Tak, to było to... zawsze jak zaczynałam kombinować z makijażem, był to znak, że... ale nie dokończyłam tej myśli ponieważ nagle oboje z Ginny usłyszałyśmy, ponowne otwieranie się drzwi sklepowych, a po tym... głośne głosy.
- A ni mi się waż tu wchodzić! Słyszysz, wariatko? Bo zaraz stracę nad sobą panowanie, a to może się źle skończyć!-  odezwał się zimny uniesiony głos z zewnątrz. Zamarłam. Znałam ten głos doskonale. Ginny również zesztywniała, łapczywie wciągnęła powietrze.
-  Och, tylko na chwileczkę. Wyluzuj blondynku. Nic ci się nie stanie jak wejdziesz na moment do sklepu z ubraniami. W końcu szmaty cię nie pogryzą, co nie? - usłyszałam dziwnie melodyjne głos napełniony kpiną i rozbawieniem. Koło mnie Gin ruszyła się na bok, chciała dostrzec tą dziewczynę, która towarzyszyła Malfoy'owi. Ale kto chciał by mu towarzyszyć? Gazety ostatnio nie szczędziły sobie słów na jego temat. Ja osobiście nie widziałam Malfoy'a od ponad dwóch miesięcy. Od .. wojny.
- No, no... nie zła jest.- wyszeptała tuż koło mnie Gin. Przewróciłam oczami, nie miałam najmniejszej ochoty się jej przyglądać. Nie moje życie, nie moja sprawa...
- Jak ja cię nienawidzę kretynko.- usłyszałam cichy, lecz donośny szept blondyna.Wszedł do środka. Przygryzłam wargę, teraz już trochę bardziej zaczęłam się ciekawić. Kim była ta dziewczyna, która tak denerwowała ślizgona?  Podeszłam do Ginny. Stałyśmy za jednym z wyższych  stojaków, na którym wisiały długie suknie balowe i obserwowałyśmy całe zjawisko po przez  prześwity.
Dziewczyna która wydała z siebie tą kpiącą uwagę stała właśnie przed jednym z regałów, gdzie znajdowały się prze różne materiały. Malfoy oparł się o framugę drzwi i rozglądał się po całym pomieszczeniu, jego mina była obojętna i w tym momencie do reszty opanowana. Wodził bez interesownym wzrokiem po wszystkich kątach... Zmarszczyłam czoło. Coś mi tu nie pasowało... coś jakby się zmieniło, ale nie byłam w stanie powiedzieć, co. Wiedziałam, że jego rodzice zostali zamknięci w Azkabanie, a jego samego oczyścili z zarzutów. Uratowała go to, iż nie udało mu się zabić Dumbledore'a   a także to, że został zmuszony do tego aby zostać śmierciożercą. Nie wiedziałam co miałam teraz o nim myśleć. Przez wszystkie te lata, kiedy mieliśmy ze sobą do czynienia, upokarzał mnie i moich przyjaciół na wszelkie możliwe sposoby. Doprowadzał do białej gorączki, przez swoje idiotyczne,chamskie i bezczelne zachowanie. Nigdy nie zauważyłam u niego czegoś takiego jak szczerego uśmiechu lub ... coś, co było by dobre, prawdziwe... serdeczne lub delikatne. Pamiętam, że potrafiłam opanowywać swoje emocje bardziej niż Harry czy Ron, gdy nas obrażał. Potrafiłam, bo zawsze wtedy mówiłam sobie...: " Przecież to tylko słowa. Słowa, które mają na celu wyprowadzić nas z równowagi." Rzeczywiście tak było. Na początku było trudno, ale z czasem gdy zrozumiałam jaki on jest, było łatwiej, chociaż nie mniej przyjemnie.
Tak, Malfoy był przez wszystkie te lata skończonym dupkiem. Czasami myślałam nad tym, jak to jest możliwe, iż człowiek potrafi być taki nie ludzki, taki zatwardziały. Do dzisiaj nie znalazłam na to satysfakcjonującej odpowiedzi. Przecież nawet gdy go tak wychowano, to przecież gdzieś... musiały być też te dobre strony człowieka? Przecież każdy je miał. Ale ja nigdy, ale to nigdy u niego tego nie zauważyłam. Po chwili jednak przypomniały mi się słowa Harry'ego, gdy opowiadał nam, co wydarzyło się na wierzy... jak wrócił z wyprawy po Horkruks. " Dumbledore powiedział do Malfoy'a, że ten go nie zabije... bo nie jest mordercą." - Ale nie miałam czasu zastanawiać się nad tym dłużej, ponieważ wysoka blondynka właśnie spojrzała na Malfoy'a z dziwnym wyrazem twarzy.
- Weź się w garść,braciszku.. przecież nie jest tak źle. Znaczy ze mną ... bo z tym  sklepem jest...i to bardzo... gdzie są te wszystkie francuskie jedwaby? No gdzie? Tylko jakieś angielskie szmaty do wycierania podłóg...- skarżyła się jasno włosa piękność. Ale ja już nie zwracałam uwagi na jej dalsze słowa, obie z Ginny spojrzałyśmy na siebie ze zdziwieniem i... z lekkim szokiem. Braciszku? 
- Zamknij się, Agnes i nie mów tak do mnie.- wysyczał przez zęby Malfoy, w jego oczach zobaczyłam iskrę gniewu. Minimalną, ale jednak...
- Dobrze, dobrze... przecież nikogo tutaj nie ma. No właśnie gdzie ta obsługa....?-  powiedziała dziewczyna o imieniu Agnes i zaczęła rozglądać się po sklepie. Hermiona pociągnęła Ginny za rękaw w stronę kabiny do przebrania się.
- Szybko, zanim będzie za późno.- wyszeptałam tak cicho jak tylko mogłam. Nie miałam ochoty na to, aby Malfoy zauważył, że tu jesteśmy. Najwyraźniej nie podobało mu się to, iż dziewczyna nazwała go swoim bratem. O co tu chodziło? Ginny tylko lekko skinęła głową i na palcach wślizgnęłyśmy się do malutkiej kabiny.
- Halloooo? Jest tu kto?- odezwała się blondynka. W sumie jak by się nad tym zastanowić, podobieństwo było całkiem spore. Blond włosy i ostre rysy twarzy. Nagle zza zaplecza usłyszałyśmy kroki pani Malkins, widocznie dopiero teraz zauważyła, że w jej sklepie byli nowi klienci. Ehm, lub nowa klientka z towarzystwem bardzo nie zadowolonego ex- śmierciożercy.
- Tak, tak! Już idę.... Dzień dobry, o .. pan Malfoy- usłyszałyśmy zdziwiony głos właścicielki sklepu.
- Niech się pani nim nie przejmuję, on tylko mi towarzyszy... ja miałam bym takie małe pytanie...skąd ma pani tyle nie potrzebnych bez gustownych szmat? I gdzie na przykład znajdę jedwab lub tkaniny wyszywane świecącym włosiem pegaza węgierskiego?- tym razem była to ta Agnes. Uśmiechnęłam się, miała coś w sobie, co sprawiało, iż chciało mi się śmiać. Dziwne. Pegaz węgierski nie różnił się wiele od innych pegazy... oprócz tego, że włosy jego grzywy świeciły i mieniły się delikatnie kolorami na słońcu lub przy blasku księżyca. No tak.. ale w życiu nie słyszałam, żeby ktoś wyszywał tkaniny jego włosiem. Nagle uzmysłowiłam sobie, że blondynka mówiła z lekkim, prawie nie dosłyszalnym francuskim akcentem. A! Już wszystko wiedziałam...Beauxbatons. Ta dziewczyna musiała być z Beauxbatons, w Hogwarcie w każdym bądź razie jej jeszcze nigdy nie widziałam. W takim przypadku... czy ona naprawdę mogła być siostrą Malfoy'a? Ale jak?
- ... jednak mogę pani zamówić ten materiał, jeśli mi pani podpiszę oświadczenie, że zapłaci za niego.- usłyszałam lekko zawstydzoną panią Malkins. Prychnięcie niezadowolenia, a potem westchnięcie. Kogo? Blondyna czy blondynki? Nie potrafiłam rozróżnić.
- Dobrze... znaczy nie. Nic nie zamawiam, chciałam się tylko zorientować. O, widzę, że ma pani też sukienki... hmm- najwyraźniej nad czymś się zastanawiała. Obie, Ginny i ja stałyśmy nie ruchomo czekając na jej decyzję. Powoli zaczynało mi być nie wygodnie w tej klitce. W tej samej chwili usłyszałyśmy pewne siebie kroki.... a potem odgłos wieszaków szurających o rurkę. Agnes przeglądała sukienki.
- Ts. Ts. Ts... A jednak, nie jest aż tak źle jak myślałam. Coś by się wybrało...DRACO!- krzyknęła  głośno. Ginny z małą paniką spojrzała mi w oczy, odpowiedziałam jej tym samym bezradnym wzrokiem. Nie miałam pojęcia co zrobić. Z holu usłyszałyśmy tylko wściekłe burknięcie...
- Odpieprz się ode mnie, lalko.-
- No, no panie Malfoy, proszę nie tym tonem w moim sklepie. To dziewczyna.... należy się mówić do niej z szacunkiem.- odważyła się  powiedzieć sprzedawczyni. Malfoy tylko parsknął pogardą.
- No właśnie! A jak tu zaraz nie przyjdziesz, kochany bracie, to będę się darła tak długo aż tu przyjdziesz!- odezwała się  dziewczyna stojąca tuż za zasłoną przebieralni, w której się znajdowałyśmy. Moje serce jeszcze bardziej przyspieszyło. W myślach krążyło mi jedno błagalne zdanie: " Niech sobie wreszcie pójdą! Niech Malfoy się z stąd wynosi!" Nie chodziło o to, że się go bałam... ale gdyby nas nakryli, było by jasne, że cały czas ich podsłuchiwaliśmy. Zrobiłam grymas na samą myśl o tym. Nagle poczułam Ginny, wciskającą mi coś do ręki. Była to ta szaro-niebieska sukienka...nie zrozumiałam. Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem, ale ona nic nie odpowiedziała, tylko zaczęła ściągać mi spodnie. Wreszcie załapałam. Ale czy na zmylenie nie było już za późno? Nie miałam czasu się zastanawiać, Ginny wręcz wymusiła na mnie decyzję. Sama nie mogła tego zrobić, sukienki były za małe na nią. Chwyciłam więc za podkoszulek i zamieniłam na sukienkę. Była dosyć przylegająca... i dekolt wcale nie był taki mały... och. Gin zobaczyła jakim wzrokiem lustruję wycięcie i przewróciła oczami. Obróciła mnie i zasunęła zamek z tyłu. Nagle obie zamarłyśmy. Przez to wszystko nie usłyszałyśmy kroków ślizgona. Serce podskoczyło mi do gardła.
-  Po co ci jestem potrzebny do jakiś kiecek, co? Na szczęście mam już nie zły pomysł jak ci to wszystko wynagrodzić... pasożycie.- syknął blondyn. Mogła bym się założyć, że właśnie teraz na jego twarzy pojawił się ten zimny kpiący uśmieszek. Jednak jego towarzyszka w ogóle się tym nie przejęła. Usłyszałam tylko jej rozbawiony śmiech.
- Ach, ach...nie jesteś mi potrzebny do kiecek! I już ja to widzę jak mi to wynagradzasz! Jestem ciekawa... może być interesująco. - dodała, jednak mogłam się domyśleć, że uwagę skupiła na czymś innym. Na sukienkach. Ginny własnie miała mnie wypchnąć z przebieralni... ale powstrzymałam ją. To nie był jeszcze ten moment. Jeszcze nie...
- Ale wróćmy do tematu... w twoim liście pisało coś o szczególnej okazji i o szatach wyjściowych. Widzisz, ja tego listu w ogóle nie dostałam... bo dopiero zostałam zameldowana...- zaczęła teatralnie słodkim głosem. Nie miałam czasu na rozmyślenia, musiałam wsłuchiwać się dalej.
- Weź się w skróć, Agnes... bo zaraz stracę cierpliwość i nie ręczę za siebie co ci wtedy zrobię. Szczególnie...kto ci kazał czytać mój list, co? Nie dość, że pasożyt to jeszcze wszędzie węszy.-  burknął.
- Ej tam, przestań. Jakoś musiałam sprawdzić, czy na mojej liście jest wszystko ... no i nie myliłam się. Nic nie pisało o szacie wyjściowej... Całe szczęście, że sobie porównałam. No i dlatego tu jestem. Muszę coś znaleźć na tą specjalną okazję, a ciebie zawołałam... no bo wiesz... przeszukałam też twoją szafę i..- ale nie dalej nie doszła.
- ŻE CO ZROBIŁAŚ? Ty chyba masz popierdolone w głowie, kobieto. U mnie nie ma babskich kiecek.- powiedział już bardziej opanowany. Agnes westchnęła ciężko.
- Ej, ej, ej... co ty mówisz, przecież nie przeszukiwałam jej dlatego, bo chciałam znaleźć coś dla siebie! Tylko sprawdzałam czy TY masz się w co ubrać! W końcu nie chcę mieć nie modnego brata.. skoro mam go tutaj jednego. Pierre zawsze wiedział jak się ub..- ale i tu przerwał jej chłodny głos Dracona.
- Czy mi się zdaję, czy ty mnie źle zrozumiałaś? Ja! nie!  wracam! do!  tego!  przekichanego!  Hogwartu! I w dupie mam tego Pierre'a. Dla mnie nie jesteś moją siostrą.Po prostu. I koniec, kropka, madmoiselle!- ostatnie słowo było tak przesiąknięte jadem, że aż mnie wzdrygnęło. Co jak co, ale Malfoy faktycznie zdawał się jej nie trawić. Z resztą... kogo on już traktował stosunkowo normalnie? No właśnie.
- No no... zobaczymy jak to będzie. Wrócisz, wrócisz... choćbym cię tam miała zaciągnąć stadem dzikich testrali. A teraz... co sądzisz o tym? Czarny i biały bardzo dobrze ci pasują... myślę, że klasycznie będzie najlepiej. Bez żadnych treli moreli..- dodała głosem eksperta i za pewne trzymała coś w ręku. Oh, oh. Nie dobrze.
- No, Draco...bracie, na co czekasz wchodź i przymierzaj, przecież muszę zobaczyć jak to będzie wyglądało. Weź się nie krzyw! Złość piękności szkodzi! - wyśpiewała słodkim głosem. Ginny zacisnęła moją rękę. Z tego całego napięcie prawie się trzęsłam. To nie był dobry pomysł. Nie mogłam tak po prostu wyjść.
- Nigdy nie przymierzam czegoś, co nie zostało skrojone na miarę...- wysyczał pogardliwie Malfoy.
- Hm, hm. Taki panicz z mojego brata... - Agnes. Wiedziałam, że nie mogłam zbytnio ryzykować. Teraz albo nigdy. To był ten moment. Jak nie Malfoy, to Agnes na pewno odsłoni kotarę... a co potem to nawet nie chciałam o tym myśleć. Lepiej było się teraz ujawnić. Ginny też była mojego zdania, jej ręka były przygotowana do wypchnięcia mnie z kabiny. Poprawiłam włosy. Ale potrzebowałam alibi...dlaczego tak długo tutaj siedziałam. Wzrok Ginny przypomniał mi jednak, że nie miałam na to czasu. Wygładziłam sukienkę i starałam się nie myśleć o dekolcie.
- Dobra... jak nie ty, to ja...ta czarna wygląda obiecująco. Chociaż oczywiście nie można jej porównać do tych...- w tym momencie wzięłam głęboki wdech i wyszłam z tej pożal się Boże kryjówki.
Dwie pary oczy od razu  wbiły we mnie swoje spojrzenie. Starałam się o obojętną minę.
-... we Francji.- dokończyła cicho  wysoka blondynka z jasno zielonymi oczami.Nie wiem jak długo tak staliśmy. Sekundę? Minutę? Aż w końcu...
- Granger.- usłyszałam głos ślizgona. No to już było po mnie. Teraz trzeba było po prostu zacisnąć zęby i przez to przejść. Istnieją sytuację w życiu, które są bardzo nie przyjemne i  najchętniej byśmy je ominęli... ale problem w tym, iż ich najczęściej nie dało się ich uniknąć. Spróbowałam przywołać moją dawną obojętność i twardość.


AGNES

Trochę się wystraszyłam, gdy ta dziewczyna tak nagle wyskoczyła z... tego schowka na miotły? Momentalnie kogoś mi przypomniała, ale nie mogłam powiedzieć kogo. Te rysy twarzy, te oczy...
Na sobie miała dość ładnie skrojona sukienkę o szaro-niebieskim kolorze, która idealnie pasowała do jej figury i cery. W sumie... sukienka była zwyczajna, nic wyszukanego, a jednak na niej wyglądała wyjątkowo. Uśmiechnęłam się automatycznie, lubiłam gdy ludzie mieli gust.  Wtedy usłyszałam głos mojego braciszka.
- Granger.-
Przez chwilę skamieniałam, to nazwisko...
- Tak Malfoy, to ja. Nie powiem, że miło mi jest ciebie widzieć...- powiedziała dziewczyna ze stanowczym głosem podchodząc do jednego z wieszaków i odwracając się do nas tyłem. Jej włosy wyglądały chaotycznie, ale pomimo tego nawet w tym słabym świetle błyszczały miodowym odcieniem.
-Co ty tutaj robisz?- syknął przez zęby mój towarzysz, który najwyraźniej wstał dzisiaj lewą noga.
- A jak myślisz, co? To jest sklep... tutaj kupuję się ubrania.-  powiedziała tonem jakiego używa się często do ludzi, którzy potrzebują więcej czasu aby zrozumieć.
- Wiesz, że nie o tym mówię, szlamo...- parsknął brat. Wzdrygnęłam się na to określenie i popatrzyłam na niego zszokowana. Nigdy, ale to nigdy nie można było tak kogoś nazwać. Oburzyłam się.
-Ej, ej, ej, ej...! Draco przecież tak nie można!Weź się w garść, bo zaraz stwierdzę, że mój brat jest nie dorozowiniętym idiotą bez żadnych manier! Skoro się już znacie, mógłbyś...- zaczęłam, ale oczywiście nie dane było mi skończyć.
- Agnes weź się przymknij, bo akurat to nie ty tutaj decydujesz o tym, co powiem i do kogo to powiem.- odparł Draco Malfoy, mój nie szczęsny brat. Przewróciłam oczy. Nie miałam zamiaru psuć sobie przez niego znajomości. Dziewczyna nadal stała od nas tyłem ....spojrzałam na jej sukienkę.
- Przepraszam za niego... ma problemy z głową. Nie martw się, do mnie też taki był przez cały dzień. Jakby go coś ukąsiło. Jestem Agnes i mam tą niesamowita przyjemność być jego siostrą. A co do sukienki którą masz na sobie... pasuję ci idealnie! Wyglądasz w niej naprawdę wyjątkowo, myślę, że powinnaś ją kupić...- ale znowu nie mogłam skończyć, to zaczynało być powoli bardzo denerwujące. Mój braciszek wydał z siebie kpiący, oschły śmiech.
- Błagam cię, nawet się nie staraj. To Granger... jej nic nigdy nie będzie pasowało. No może w czymś o kolorze szlamu i brudu... to przynajmniej każdy by wiedział czym jest.-
Zobaczyłam, że kasztanowłosa dziewczyna momentalnie zesztywniała i wciągnęła powietrze. W głowie jednak po raz drugi zabrzmiało mi nazwisko..Granger. Neleni Granger.... Hermiona Granger.Ale nie, to nie mogła być ona... to przecież nie ona była drugą córką Krystiana? Nie Hermiona Granger, która była najlepszą przyjaciółką Harry'ego  Pottera. Rozum być może nie mógł w to uwierzyć, ale moje odczucie mówiło mi coś innego. Ja już wiedziałam. To była ona. Z podekscytowania zachichotałam pod nosem. Jak by nie to, iż najpierw chciałam się upewnić to już na pewno skakała bym jak ta głupia na miejscu. Usłyszałam głosik w mojej głowie: " To ty pierwsza ją zobaczyłaś... znalazłaś."- Chociaż skąd mogłam wiedzieć, czy Krystian już miał pojęcie, że jego córka była tą Hermioną Granger. Ale to nie było teraz najważniejsze. Poczułam niesamowitą ulgę, ponieważ podobała mi się ona. Miała gust i mocny charakter i jakoś potrafiła radzić sobie z moim bratem. To było dobrze, biorąc pod uwagę to, że ona w końcu też byłą ze mną spokrewniona. Znów zachichotałam, to było wszystko jakieś nienormalne i dziwne. Moim przyrodnim bratem od strony matki  był ex-śmierciożerca, a moją siostrą ...
- Ty jesteś Hermiona Granger?!- zapytałam niecierpliwym głosem. Musiało mnie coś ominąć, ponieważ dziewczyna stała teraz twarzą do nas i na jej policzkach pojawił się blado różowy kolor. Aha. Te sprzeczki nie były przyjemne... musiałam się tym zająć.
- HEJ! Cisza. Przestańcie! Przecież to nie ma sensu. Draco zamknij się natychmiast, bo zaraz to ja ci czymś przywalę.- zwróciłam się do niego, ponieważ właśnie wypowiadał następne bardzo nie miłe słowa. I znowu to ja wszystko musiałam opanowywać. Westchnęłam. Widocznie taki był już mój los. Blondyn zacisnął zęby, ale widziałam, że nie zamierzał mnie słuchać. Merlinie! Dlaczego oni wszyscy musieli być tacy uparci? Hermiona powoli odwróciła się w moją stronę, w jej oczach zobaczyłam zdziwienie, ale także złość.
- Tak, to ja.-  jej oczy jeszcze bardziej napełniły się zaskoczeniem, gdy zobaczyła jak wydaję z siebie radosny pisk. Popędziłam w jej kierunku i przytuliłam do siebie. Sama nie wiem dlaczego tak zrobiłam, tak jakoś wyszło. Dziewczyna zesztywniała. Pachniała miodem i czymś bardzo słonecznym. Odsunęłam się od niej, gdy tylko usłyszałam czyjś bardzo znajomy głos.
- Chyba cię do reszty pokręciło...- wydał z siebie Draco i szybkim krokiem przemierzył sklep trzaskając za sobą drzwiami. Szybko puściłam moja przyrodnia siostrę od strony ojca i ruszyłam za nim.
- Przepraszam, ale bez niego nie wrócę...! Spotkamy się w Hogwarcie!Aha.. i kup tą sukienkę!- zdążyłam tylko wykrzyczeć i wyleciałam przez drzwi na ruchliwą ulicę przeklinając w duchu Draco'na. W oczach nadal miałam jej zaskoczoną i zszokowaną twarz.

*
Stałam w bezruchu i nadal patrzyłam się na drzwi, przez które właśnie wyszła siostra Draco'na Malfoya. A ta siostra przed chwilą mnie przytuliła. Zmarszczyłam czoło, czułam się strasznie dziwnie. Podczas całego tego zamieszania czułam jakąś nie wytłumaczalną energię... teraz już nie było po niej ani śladu.
Za mną pojawiła się Ginny, również patrzył w tą samą stronę co ja. Miała lekko otwarte usta, jakby nie mogła pozbierać się po tym, co przed momentami usłyszała. Pani Malkins za to wydawała nie zadowolone pomruki.  Na jej pomarszczonej twarzy pojawiły się dodatkowe zmarszczki. 
- O co tu chodzi?- wydusiła z siebie Ginny. Nie mogąc poukładać myśli, bezradnie potrząsnąłem głową. 
- Malfoy ma siostrę?- powiedziała z niedowierzaniem. 
- Widocznie nic o tym nie wiedział, do teraz... - odparłam. Przypomniałam sobie zachowanie ... Agnes. Ona nie zachowywała się jak każda inna. Jej charakter naprawdę był zadziwiający. Nie była nie grzeczna, ale za to kpiąca... i jak nie prawdopodobnie by to zabrzmiało, radziła sobie całkiem nie źle ze swoim ... eh, bratem. Ciężko mi było pomyśleć o Malfoy'u  inaczej, dla mnie przez całe życie był mniej czy więcej rozpieszczonym i egoistycznym jedynakiem. 
- Dobra... to co, kupujemy coś?- spróbowałam zmienić temat. Ale nie zbyt przekonująco mi to wyszło. Ginny jednak momentalnie ocknęła się ze swojej zadumy.
- No pewnie.  Ja jednak wezmę tą zieloną. A ty...wiesz, co.. ta Agnes wcale się nie myli. Ta sukienka naprawdę dobrze ci leży. Może faktycznie powinnaś ją kupić...- zastanawiała się, zbliżając się powoli do lady, gdzie pani Malkins przyjmowała zapłatę. W ręce trzymała swoje zielone cudo. Spojrzałam na siebie w dół.
-No nie wiem, Gin. Na razie to ja muszę się przebrać. - stwierdziłam i skierowałam się do tej klitki, gdzie nadal leżały moje spodnie i podkoszulek.  




*

"Gdzie on się podział?"- tą myśl ciągle na nowo wypowiadałam w mojej głowie. Szukałam w tłumie jego jasnej-blond czupryny, ale nigdzie nie mogłam jej dostrzec. Wszędzie tylko ludzie gnający przed siebie. Kurz, ptasie pióra i prze różne zapachy unosiły się w powietrzu. Słońce przygrzewało nie miłosiernie,dopiero od kilku chwil znajdowałam się na zewnątrz, a już czułam pot na czole. Odgarnęłam włosy, ale jak na złość nie miałam ze sobą nic czym mogła bym je związać. Westchnęłam. 
Zacisnęłam jednak zęby i z lekko przymkniętymi oczami przedzierałam się na przód. Problem polegał na tym, iż w ten sposób bardzo trudno mi było się rozglądać za moim cholernie upartym braciszkiem. Merde!Nadal nie rozumiałam co ja takiego zrobiłam. Czy było zabronione zawierać nowe znajomości? Przecież ja ją tylko przytuliłam! Nagle przypomniałam sobie, jak się do niej zwrócił. Szlama. No tak, on oczywiście był czarodziejem czystej krwi, ale to nie udzielało mu prawa do takich wyzwisk. Ale chwila, chwila... ojcem Hermiony był Krystian, a z tego co wiedziałam w jego żyłach płynęła wyłącznie czysta krew. Wciągnęłam powietrze... Malfoy nie wiedział o jej pochodzeniu, tak samo jak i ona sama nic o tym nie wiedziała, w końcu zareagowała tak jakby była już do tego przyzwyczajona. Krystian dopiero teraz dowiedział się o naszym istnieniu. I oczywiste było to, że nie był zachwycony tym, iż najpierw poznał mnie. W końcu nie moją matkę kochał i cenił. Zakręciło mi się w głowie, to wszystko było takie irytujące. A jak pomyślę o tej przepowiedni o której wspomniał ten mój ojciec to już w ogóle wszystko zaczynało mi się plątać. 
Przez moje zamyślenia nie zauważyłam sowich klatek stojących na chodniku i zawadziłam o nie nogą, w ostatnim momencie udało mi się zachować równowagę. Ta ulica była jedną wielką katastrofą! Spiorunowałam nie szczęsne klatki moim wzrokiem i w zamian dostałam oburzonymi spojrzeniami sów. Wlepiły we mnie te swoje nie naturalnie żółte ślepia, jakby żądały ode mnie przeprosin. "No co to, to nie!" - wyszeptałam pod nosem i pokazałam im nie zauważalnie język. Jedna zahuczała nawet wyzywająco. Szybkim ruchem odwróciłam się od nich i pomaszerowałam dalej. Bo Draco'nie żadnego śladu...
Szłam teraz wolniej, bardziej zwracając uwagę na to, żeby nikogo nie popychać. Szczerze mówiąc czułam się trochę słabo. Nigdy nie lubiłam znajdować się w takim zbiegowisku. To, iż dzisiaj od śniadania nie jadłam ani kęsa też poprawiało sytuacji. Brat nie był zbyt gościnnym człowiekiem. Owszem, nie żebym czekała na jego zapytanie. Sama przeczesałam większość pomieszczeń, kłócąc się z nim. Ale jak już znalazłam zejście do kuchni, zastawił mi drogę i jakoś nie dostałam nic do jedzenia. Mój brzuch już od bitej godziny żądał czegoś do zgryzienia. 
Mijając tak tych wszystkich ludzi, zaczęłam zauważać, że nie którzy z nich przez chwilę zatrzymywali na mnie swoje spojrzenie. Wszyscy byli w wieku szkolnym. Najchętniej chciałam im wtedy wykrzyknąć " Co jest?" prosto w twarz. Ale powstrzymywałam się. Miałam teraz inne zadanie. Nie mniej jednak zastanawiałam się, czy na prawdę wyglądam tak nie znajomo. Przecież nie było to możliwe iż wszyscy uczniowie Hogwartu się znali i rozpoznawali. Nie, może mi się tylko wydawało. A może po prostu mój wygląd był tak nie pospolity, że... " Ach, weź się w garść, Agnes! Tu nie chodzi teraz o ciebie. Niech się gapią, jak chcą!"- zakończyłam moje bezsensowne rozmyślanie i znów zaczęłam się rozglądać. 
Po kolejnych minutach nie powodzenia zaczęłam czuć się strasznie. To nie był mój kraj. Brat mi przepadł, i tu nie chodziło o to, jak nie miło i chamsko się zachowywał. Musiałam go znaleźć, inaczej nie będę mogła wrócić. Nie miałam ani deka proszku Fiuu. A Ekspres do Hogwartu odjeżdżał dopiero jutro... przygryzłam wargę. Na dodatek nie pokazał mi, gdzie znajduję się ten bank. Byłam głodna i słaba, nie miałam siły na dalsze poszukiwania. Najchętniej opadła bym teraz na ziemię... i po prostu poczekała aż moje nogi sobie trochę odpoczną. Bezradnie człapałam ulicą... we wszystkich sklepach były kolejki. Wszędzie roiło się od małych dzieci, krzyczących z podekscytowania i zadowolenia. 
W jednym momencie zrobiło mi się tak słabo i nie dobrze, iż myślałam, że zaraz runę na ziemię. Potrzebowałam cienia... nie ważne gdzie, byle żeby gdzieś się skryć. 
Nie patrzyłam  do jakiego sklepu właśnie wchodzę, było mi obojętnie. Byle żeby trochę ochłonąć... jak bym tylko mogła sobie gdzieś usiąść. Złapałam za klamkę, chciałam otworzyć drzwi... ale się nie dało. Były zamknięte. " Niech to szlag trafi..."- pomyślałam i walnęłam pięścią parę razy o szybę. Nie miałam już siły na choćby jeden krok . Zrobiło mi się ciemno przed oczami, w związku z czym rezygnowanie zsunęłam się na dół, opierając się o drzwi. Wyciągnęłam nogi i oparłam głowę o drewno. Tu było choć trochę cienia, ponieważ drzwi sklepu znajdowały się we wnęce. Tak było już lepiej....
Nagle coś zaskrzypiało, a ja nie kontrolowanie spadłam do tyłu. Zatrzymało mnie jednak coś przed całkowitym upadkiem na ziemię.
-  Ile razy mam wam mówić, że jeszcze nie....och.- usłyszałam czyiś głos za mną. Za późno zrozumiałam, że to coś... to ktoś. Szybko się podniosłam i spojrzałam w górę. Chłopak o nieco długich,  rudych włosach spoglądał teraz na mnie ze zdziwieniem. Jego oczy miały jasno brązowy odcień, ciepły...ale pomimo tego trochę przygaszony. Zmarszczyłam czoło, pomimo, że to ja teraz wymagała bym pomocy, miałam nie wytłumaczalną ochotę go pocieszyć. Wiem, już chyba do reszty mi odbiło. Może mój kochany braciszek faktycznie miał rację...

*
Otwarłem drzwi, ale tego co tam zobaczyłem w życiu bym się nie spodziewał. U moich stóp siedziała dziewczyna z dziwnie słonecznymi blond włosami. Odwróciła się i spojrzała do góry. Zaniemówiłem, a to w zasadzie zdarzało się bardzo rzadko. Była bardzo blada i wyglądała na wykończoną, patrzyła się na mnie zdezorientowanym spojrzeniem, jej oczy były świeżo zielone. Otrząsnąłem się. 
- Ehm, ja przepraszam, że tutaj tak siedzę. Zrobiło mi się słabo, chciałam wejść do sklepu, ale był zamknięty. - zaczęła się tłumaczyć. Miała lekko francuski akcent. 
- Nie szkodzi.... myślałem, że to znowu niecierpliwi pierwszoklasiści. Nie spodziewałem się francuskiej blondyneczki pod moimi drzwiami.  - powiedziałem zabawnym tonem.
- A ja tego, że jakiś gość z czerwonymi włosami jak marchewka otworzy sklep, skoro był zamknięty.- oddała dziewczyna sarkastycznym tonem. 
-Marchewki są pomarańczowe, ale tym razem jakoś przeżyję to fatalne porównanie. - powiedziałem uśmiechając się coraz szerzej. Popatrzyliśmy na siebie i wybuchliśmy śmiechem. Nagle dziewczyna się skrzywiła. 
- Coś nie tak?- spytałem, trochę zmartwiony. Uśmiech jednak nadal nie schodził mi z twarzy. Jak ja dawno tego nie czułem.... tej radości z byle czego. Kiedyś śmiałem się bez przerwy, a po tym wszystkim ... jakoś nie miałem powodu. Nie miałem źródła życia. Jak by mi czegoś brakowały, lub kogoś... Oczywiście doskonale wiedziałem kogo...ale co miałem zrobić? Fred nigdy już nie wróci. Teraz jednak nagle poczułem coś podobnego... coś dopełniającego. 

*
Usłyszałam pytanie chłopaka i automatycznie westchnęłam. Lubiłam jego śmiech, miał w sobie coś bez interesownego, ciepłego. W cale nie czułam się skrępowana faktem, iż  siedziałam na wycieraczce jego sklepu. Wręcz przeciwnie. Jednak przed chwilą mój brzuch przypomniał mi o tym  jak bardzo byłam głodna. A mój ból głowy o tym, jak bardzo chciało mi się pić. I że nadal przed moimi oczami tańczyły małe czarne kropeczki.
- A jak myślisz, dlaczego tutaj siedzę? Gdyby wszystko było tak jak ma być, była bym teraz w drodze do banku...- powiedziałam, mój głos nie był tak mocny jak zwykle. Przede mną pojawiła się wyciągnięta ręka. 
- Chodź, zaraz coś wymyślimy. - powiedział rudy chłopak. Bez zastanowienia chwyciłam jego rękę, a on postawił mnie na nogi. Znów lekko się zachwiałam, ale on przytrzymał mnie i wprowadził do środka. Poczułam przyjemny chłód i odetchnęłam. Wszystko się na mnie kleiło. Nie, to nie było fajne. To było obrzydliwe, nie znosiłam być spocona. Chłopak właśnie dał mi znak ręką, żebym za nim poszła... i już to miałam uczynić, gdy moje oczy zarejestrowały otoczenie. Szczęka mimowolnie mi opadła, a ja nie byłam w stanie jej zamknąć. 
- O maman! Ces't magnifique!- powiedziałam nie mogąc się powstrzymać. Ten sklep w cale nie był taki mały na jaki wyglądał. Pozory na prawdę mogły nie źle zmylić człowieka. Rozglądnęłam się po półokrągłym ciemnawym  pomieszczeniu i spojrzałam w górę. Nade mną wisiały, lub unosiły się..  jeśli się nie myliłam, ogromne cukierki w nie ziemskich kolorach, które zmieniały się po kilku sekundach. Dalej mogłam zobaczyć nie ruchome artefakty....widocznie w tej chwili się nie ruszały, ponieważ sklep był nie czynny. Mogłam sobie jednak wyobrazić, iż musiało to wyglądać widowiskowo... 
Teraz zwróciłam uwagi na stoliki, były zapełniony prze różnymi artykułami. Podeszłam do jednego z nich, ale przystanęłam, ponieważ jakoś dziwnie się szło. Spojrzałam na dół. Stałam na puszystym dywanie, mieniącym się jadowitą zielenią. Koło moich butów... wyrastały teraz kwiatki. Rosły, rosły...i owiały się wokół mojej nogi. Pisnęłam zdziwiona i zaskoczona. Jakie to było... niesamowite.
- Och, no tak... dobre co, nie? Wymyśliliśmy to jakieś trzy miesiące temu...- powiedział z dumą, ale po chwili przestał. Jakby powiedział coś, czego nie powinien mówić. Zmarszczyłam czoło. Zaczęłam rozważać czy wypadało zapytać go o coś, ale ciekawość jednak przeważyła.
- My?- 
Podniosłam wzrok, kwiatki teraz dosięgnęły końcówek moich palców. Chłopak odwrócił głowę i spojrzał gdzieś w górę. Po chwili znów lekko się uśmiechnął.
- Tak. My. Miałem brata. Zginął na wojnie. - wyszeptał, jego głos przybrał nie typową barwę. Przełknęłam ślinę, w tym chłodnym ponurym ale jednak... magicznym pomieszczeniu zabrzmiało to bardzo smutno. To dlatego jak go zobaczyłam miałam dziwne pragnienie aby go pocieszyć. 
- Och. Ja...- zaczęłam ale nie wiedziałam jak skończyć. Mój brzuch wydał z siebie nie cierpliwy odgłos. Teraz zrobiło mi się głupio... w tak nie pasującym momencie. Przeklęłam go w myślach. Jednak rudy chłopak wyrwał się ze swojej zadumy i zachichotał pod nosem, po czym odwrócił się twarzą do mnie. 
- Zapomniał bym, ktoś tu jest bardzo głodny. Na początek możesz zjeść te kwiatki, ale uważaj... na moment zamienisz się w motyla.- odezwał się już  swoim rozbawionym tonem. Uniosłam brwi i spojrzałam raz jeszcze na kwiatki, które teraz były już przy moim łokciu. Zerwałam jednego... a łodyga tej przedziwnej rośliny momentalnie zaczęła wić się ku dywanowi. Zachichotałam, to było takie... inne i piękne. Teraz spojrzałam na kwiat. Wyglądał jak rumianek...
- Nie musisz, jak nie chcesz... chyba mam też coś normalnego do jedzenia.- powiedział, teraz trochę nie pewnie. Posłałam mu wyzywające spojrzenie. 
-A co jak chcę?!- powiedziałam i wsadziłam sobie kwiatek do buzi. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

Komentarze

Popularne posty