VI. Rozdział część 1. - Decyzje






Pianie koguta powoli zaczęło przedzierać się do mojej podświadomości. To jednak nie zmotywowało mnie do otworzenia oczu. Byłam jeszcze zbyt zmęczona po wczorajszym dniu. Wtuliłam się więc głębiej w miękką, puszystą poduszkę tak, że odgłosy kur i kogutów nie mogły mnie zdenerwować. Szczerze mówiąc, najbardziej lubiłam tę fazę, kiedy się budziłam i jest mi tak dobrze. Kiedy czuję zapach Nory, który oznaczał dla mnie już zapach domu i bezpieczeństwa. Kiedy słyszę pode mną krzątanie się pani Weasley, szum wiatru i spokojny oddech Ginny. O dziwo, dzisiaj wydawała się spać spokojnie. Odetchnęłam, chociaż nie znaczyło to, że następnej nocy również tak będzie. Przez chwilę rozkoszowałam się tą niewinną ciszą, a także mocnym snem czerwonowłosej. Martwiłam się o nią, i to bardzo. Przez ostatnie dwa tygodnie prawie każdej nocy budziła się z przeraźliwym krzykiem na ustach, cała zalana potem i blada jak marmur.
- To Harry. On mi się cały czas śni. Prawie zawsze tak samo... Hermiono, ja tego nie rozumiem. Przecież już wszystko jest dobrze. Jesteśmy bezpieczni i wolni. Nie wiem skąd się to bierze.-
To mi powiedziała, gdy zapytałam się co takiego jej się śniło. Oczywiście chodziło o Harry'ego, Ginny opowiadała mi również, jaki szok przeżyła, kiedy Hagrid niósł go na rękach, a Voldemort ogłosił, że go zabił.
- Nawet nie chcesz wiedzieć, co wtedy czułam. Można by to porównać do ataku Dementorów, tylko że to było jeszcze gorsze. Czułam jak otwiera się we mnie jakaś taka wielka czarna dziura, która jest gotowa, aby mnie pożreć. Jakby ktoś zamroził moje serce, albo po prostu przebił je jakimś sztyletem.-
W pewnym sensie ją rozumiałam, przecież stałam wtedy koło niej. A Harry jest moim najlepszym przyjacielem, więc i dla mnie było to coś, do czego nie chciałam wracać. Jednak dziwne było to, że w tym momencie poczułam także niesamowitą złość na Harry'ego. Nie mogłam po prostu uwierzyć w jego wielkoduszność i.... głupotę. Nie mogłam tego pojąć, że słynny Harry Potter tak łatwo dał się zabić. Nie walcząc. Nie broniąc się. Po prostu podał się na tacy! Tak bardzo mnie to zezłościło, gdyż nie znałam takiego Harry'ego. Zaskoczył mnie tak, że cały mój smutek i desperacja zeszła na margines, a moja wściekłość przeszła na pierwszy plan. Co nie znaczy, że w ogóle tego nie przeżyłam. Po prostu każdy człowiek robi to na swój sposób. U mnie była to złość.
Słysząc jak Ginny odwraca się na drugi bok, przypomniała mi się rozmowa z nią, która miała miejsce parę dni temu.
- Ginny, może byłoby lepiej, gdy komuś powiemy. Nie możemy cały czas używać zaklęcia wyciszającego, a ja źle się czuję, jak widzę jak się męczysz i nie mogę o tym nikomu powiedzieć.- powiedziałam błagalnie do mojej koleżanki. Ginny, ukrywając twarz za kaskadą długich, prostych włosów, nagle odwróciła twarz szybkim ruchem w stronę okna. Była cała czerwona, a oczy nieco spuchnięte. Po chwili wbiła we mnie swój wzrok, a ja zobaczyłam tam tylko niewytłumaczalną upartość i zdecydowanie.
- Nie. Nikomu nie powiesz. Wiesz dlaczego? Nie chcę, żeby się o mnie martwili. A przecież nie poślą mnie od razu do Munga. Nie będę nikomu zawracać tym głowy. Już i tak tobie psuję noce, nie muszę i całemu domowi. Poza tym, dokładnie wiesz jak mama przeżyła śmierć Freda.- mówiła. Otwarłam usta, żeby coś jej zaproponować. Jednak nie udało mi się nawet pisnąć słówka, ponieważ już ścięła mnie wzrokiem.
- Tym bardziej nie powiem Harry'emu. Jakby to w ogóle wyglądało, co? Nie chcę, żeby patrzył na mnie jak na wariatkę.- prychnęła. Po chwili jednak ukryła twarz w rękach, pokazując tym samym, że jest wszystkim strasznie poirytowana. Czułam, że bardzo chciałaby powiedzieć o tym swojemu chłopakowi, ale jej duma na to nie pozwalała.
- Ginny, wiesz jaki jest Harry. Prędzej czy później i tak wyczuje, że coś jest nie w porządku. Mówię ci to. A jak mu nie powiesz, będzie się martwił i na pewno będzie mu smutno, że nie chcesz mu o tym powiedzieć. Serio.. Gin, mogłam milczeć do jakiegoś czasu, ale to trwa tak już ponad tydzień. Nie obraź się, ale za każdym razem wyglądasz gorzej, nawet najlepszy make-up niedługo nie będzie mógł wiele zdziałać. Sądzę, że dobrze by ci zrobiło, jakbyś z nim porozmawiała.- powiedziałam delikatnym głosem. Jednak Ginny wstała z łóżka i otwierając drzwi powiedziała:
- A myślałam, że mam dobrą koleżankę...

Tak się to skończyło. Jednak nie trwało to długo, gdy mnie za to przeprosiła, mówiąc, że przez te nieprzespane noce staje się coraz bardziej drażliwa. Tak naprawdę nie oczekiwałam nawet przeprosin, nie było za co. Wiedziałam, że potrzebuje trochę czasu, aby wszystko przemyśleć. Ostatnio podjęła decyzję, że powie Harry'emu, ale gdy przypominam jej o tym przed snem, mówi tylko, że nie było na to odpowiedniej okazji. A ja... No cóż, zadowalam się tym. Każdy potrzebuje swojego czasu. Podejrzewam, że wiem dlaczego dzisiaj nie obudził mnie żaden krzyk. Wczoraj Harry spędził z nią cały wieczór, po tym, jak wszystkich zdołałam przekonać o tym, że nic mi nie jest po upadku z miotły. Oczywiście nie obeszło się bez nagan pani Weasley wobec jej syna, Rona, ale w końcu zdołałam ją przekonać, że nie była to jego wina, co wcale nie było takie proste. Nie mogłam przecież opowiedzieć o tym, co naprawdę do tego doprowadziło. Podziękowałam George'owi, jednak on wtedy tylko kiwnął lekko głową i krótko po kolacji zamknął się w swoim pokoju. Na co pan Weasley zmarszczyła brwi i razem z panią Weasley wymienili się zmartwionymi spojrzeniami. Pan Weasley spóźnił się nieco na kolację, ponieważ zabrakło mu proszku Fiuu. Opowiadał coś jeszcze o jakiejś młodej dziewczynie, która mu użyczyła swojego, ale więcej nie słyszałam, bo Ron przywołał mnie do okna. Chciał mi pokazać Harry'ego, który siedzi razem z Ginny pod płaczącą wierzbą. Widziałam jak się śmiali i od razu było mi lżej na sercu. Miałam nadzieję, że Gin wreszcie powie mu o tym, co ją dręczy.
Do tej pory nie wiedziałam, czy o tym rozmawiali czy nie. Mogłam tylko mieć nadzieję. Byłam prawie pewna, że Harry coś wyczuł. Westchnęłam, bo tak naprawdę próbowałam myśleć o wszystkim, byle żeby nie myśleć o tym, co wydarzyło się wczoraj na tej miotle. Coś mówiło mi także, iż stałoby się to nawet, gdybym wtedy nie leciała z Ronem w powietrzu. W tej wizji - nie wiedziałam jak inaczej to nazwać - zobaczyłam Nel. Moją ciocię, które zaginęła osiem,dziewięć lat temu, a także siebie samą jako małą dziewczynkę. Zmarszczyłam brwi i zaczęłam się wiercić. Błoga faza minęła, co oznaczało, że trzeba wreszcie wstać. Z niechęcią odkryłam więc kołdrę i tak cicho jak tylko potrafiłam usiadłam na łóżku polowym, które miało w zwyczaju strasznie skrzypieć i włożyłam stopy do ciemno różowych filcowych kapci. Wyjęłam szlafrok spod poduszki, narzuciłam go na siebie i wstałam. Teraz etap drugi - dotarcie do drzwi. Ostrożnie doczłapałam do klamki, tak aby uniknąć skrzypnięć podłogi. Koło drzwi stał regał, na którym leżała moja różdżka i parę książek. Szybko więc złapałam drewienko i czmychnęłam dalej. Dopiero gdy zamknęłam drzwi, mogłam spokojnie wziąć głęboki oddech i pochwalić się za udany ''wyczyn''.
Stałam tak przez chwilę, wsłuchując się w melodię domu. Tak, ten dom grał własną melodię. Miał w sobie coś niezwykłego. Zupełnie tak, jak Hogwart lub ulica Pokątna. Teraz było w nim cicho, wszyscy na tym piętrze słodko jeszcze spali. Jedynie na dole dało się usłyszeć stukające garnki. Podreptałam do schodów, żeby spojrzeć w dół. Nie wiem dlaczego, ale stało się to moim zwyczajem. Lubiłam ten widok. Tyle schodów, a na dole salon z kolorowymi meblami. Zaczęłam się zastanawiać, czy mogłam już zejść na dół. Szybko jednak przypomniałam sobie, że Molly na pewno nie będzie mieć nic przeciwko temu. Chwyciłam się balustrady i pogłaskałam miłe w dotyku drewno, po czym poszłam w dół. Gdy znalazłam się na piętrze, gdzie znajdował się pokój Rona i Harry'ego, podeszłam do ich drzwi i nadstawiłam ucha. Nie musiałam długo czekać, by usłyszeć lekkie pochrapywanie Rona. Uśmiechnęłam się. Dziwne uczucie tak stać i przysłuchiwać się ich spaniu. Nagle poczułam, że ktoś ociera się o moje nagie łydki. To był Krzywołap. Kucnęłam i pogłaskałam go za uchem. Odwdzięczył mi się mocnym mruczeniem, które brzmiało naprawdę głośno w tym jeszcze cichym domu. Po chwili jednak odechciało mu się pieszczot i znudzony podreptał w swoje strony. Patrząc się na jego długi, rudy i wyprostowany ogon, wyprostowałam się i poszłam w stronę schodów. Zeszłam do kuchni, zatrzymałam się przed kredensem, aby wciągnąć zapach parzonej zbożowej kawy, którą codziennie przygotowywała Molly dla swojego męża. Ten zapach zawsze panował tutaj nad samym ranem. Powoli i niepewnie weszłam w królestwo pani Weasley, która właśnie wbijała jajko po jajku na olbrzymią patelnię. Skrzyżowałam ręce, podeszłam do stołu i usiadłam na krześle.
- Dzień dobry. - powiedziałam. Po tylu tygodniach nadal byłam trochę niepewna. Czułam się, jak bym wpraszała się komuś do rodziny. Chociaż dobrze wiedziałam, że byłam tu mile widziana, a nawet traktowana jak prawowity członek rodziny. Ale prawda była taka, że nieważne ile miłości mi tutaj by okazywali, tęskniłam... Tylko nie wiedziałam za czym, albo za kim. Za rodzicami? Może. Kochałam ich, ale czegoś mi jeszcze brakowało. Nagle zobaczyłam obraz z mojego wczorajszego snu na jawie. Nel. Tak, za nią tęskniłam. Ale to była tęsknota trwająca już od paru lat.

- Och, dzień dobry słońce! Wybacz, nie słyszałam jak weszłaś! Poruszasz się jak myszka. Co ci zrobić? Kakao? Gorącego mleka? A może kawy zbożowej? A tak w ogóle.. Co tak wcześnie się obudziłaś, panienko? Przecież wszyscy jeszcze śpią, kochaniutka. - powiedziała Molly troskliwym głosem. Pokręciłam tylko głową, lekko się uśmiechając.
- Najchętniej kawy zbożowej, pani robi najlepszą. Sama nie wiem, dlaczego się tak wcześnie obudziłam. Chyba po prostu miałam na to ochotę.- odpowiedziałam wymijająco i wbiłam wzrok w blat stołowy. Za chwilę stał przede mną kubek parującej kawy oraz talerz gorących spieczonych tostów z kawałkami skwierczącego jeszcze boczku. Zapach po prostu sprawił, że poczułam się strasznie głodna.
- Jedz, jedz, żeby nie wystygło. - ponaglała mnie. Szybko chwyciłam więc jedną z kromek i położyłam na nim boczek, następnie ugryzłam i delektowałam się. Nawet tak prostą potrawą. Gdy jadłam i popijałam kawą, pani Weasley zaczęła mówić.
- Zastanawiałam się, kiedy dyrektorka przyśle wam listy z Hogwartu. Przecież odbudowa zakończyła się ponad miesiąc temu. Szkoła powinna być już gotowa na pierwszego września, nie sądzisz? Z drugiej strony zastanawiam się, skąd weźmiemy pieniądze na nowy rok szkolny. Ginny będzie potrzebować książek. A nowe szaty również by się przydały. No, ale mam nadzieję, że jakoś się to ułoży. Zapewne dokończycie swoją edukację, prawda? Przecież teraz nic nie stoi wam już na drodze.- skończyła pani Weasley, spoglądając z wyczekiwaniem na mnie.
Ja na pewno będę chciała jeszcze raz wrócić. Nie mieliśmy okazji, żeby w jakiś przyjemny sposób pożegnać się z Hogwartem. Nie chciałabym, żeby moje wspomnienia z stamtąd skończyły się na wojnie. To by było straszne. Ale... to tylko moje zdanie. Czy Ron i Harry wrócą, nie wiem na sto procent, jeszcze o tym nie rozmawialiśmy.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie przyszło nam to do głowy. Byliśmy na odbudowie Hogwartu i od tamtego czasu chyba każdy z nas chciał trochę zapomnieć .i wyciszyć się. Myślę, że nikt z nas tak naprawdę nie wiedział co zrobić i dlatego nikt nie poruszył tego tematu. Molly wyprzedziła mnie myślami mówiąc
No to najwyższa pora, wreszcie to zrobi! Może dzisiaj przed uroczystym obiadem urodzinowym znajdziecie na to czas. Chociaż szczerze mówiąc, przydałaby mi się pomoc w kuchni. Ale mniejsza z tym... Jakoś sobie poradzę.- kończąc zdanie właśnie nakładała na talerze gotową jajecznicę. Wiedziałam, że za chwilę poprosi mnie, aby wszystkich obudzić. Z wyjątkiem Harry'ego, który dostanie śniadanie do łóżka.
To lecę ich obudzić. Będę uważać, żeby Ron nie obudził Harry'ego!- powiedziałam i wstałam od stołu, zanosząc naczynia do zlewu. Pani Weasley odwróciła się do mnie i uśmiechnęła się wdzięcznie, po czym wróciła do nakładania śniadania na talerze.

Biegnąc cicho po schodach w górę, usłyszałam skrzypnięcie otwierających się drzwi. Będąc na pierwszym piętrze, zobaczyłam także kto je otworzył. Był to George. Stanęłam, widząc jak chłopak przeczesuje włosy ręką. Przez całe wakacje kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować w jego towarzystwie, co mi się bardzo rzadko zdarza. To nie był już ten George, który naśmiewał się ze wszystkiego i robił kawały.
Dzień dobry. Ehm... Molly kazała mi was zawołać na śniadanie.”- powiedziałam ostrożnie. George popatrzył się na mnie obojętnie. Nawet nie byłam pewna, czy w pełni był świadom tego, że coś do niego powiedziałam. Po chwili jednak jakby się uśmiechnął.
To co? Dzisiaj wielki Harry ma urodzinki?- powiedział. Miałam uczucie, że próbował przywołać swój dawny kpiący głos. A jednak walczył. Walczył o siebie. Każdy z nas toczy taką walkę, żeby po tym wszystkim nie zgubić siebie samego. Ale nie można się poddać, bo wtedy koniec. Poczułam ulgę, że George się jeszcze do końca nie poddał. Pomyślałam, że bycie prefektem byłoby nudne, gdyby nie artykuły Weasley'ów. Smutno było patrzeć na George'a, który siedzi zamknięty w swoim pokoju. Nie słysząc żadnych eksplozji, ani nie widzieć dymu, który czasem przemykał przez szparę drzwi.
Hahah... tak. Nie wiem, jak damy radę przejeść te pyszności. Molly szykuje je już od paru dni.”- przyznałam, nie bez przesady. Wczoraj przez przypadek zobaczyłam dwa talerze ciasteczek cynamonowych z kremem waniliowym, dwie blachy ciasta czekoladowego i wiśniowego. Jest także tort, którego jednak jeszcze nie widziałam. Pani Weasley strzegła go w swojej komodzie, miała do niej nawet kluczyk. Spojrzałam na rudowłosego i oczom nie mogłam uwierzyć: George naprawdę lekko się uśmiechał.
Wracacie do Hogwartu? - spytał i popatrzył mi się w oczy. Widziałam w nich ciekawość - nie pytał dlatego, że wypadało, tylko naprawdę go to interesowało. Ja z kolei wbiłam oczy w podłogę. Po chwili jednak zmierzyłam go wzrokiem:
Dlaczego wszyscy uważają, że musimy wrócić razem?! Nie mogę mówić za Rona lub Harry'ego. Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym. Ja... chyba będę chciała wrócić. Na ten ostatni rok. Chcę zapamiętać tę szkołę...w inny sposób. - odpowiedziałam. Skarciłam się za moją zbyt nerwową reakcję na początku. Przecież George o nic takiego nie zapytał, a ja już się denerwuję...
Przytaknął głową. Widziałam, że był trochę zaskoczony moją reakcją. Sama siebie zaskoczyłam. Przecież nie wyobrażałam sobie powrotu do szkoły bez Rona i Harry'ego. To nie byłoby już to samo. Westchnęłam i zamknęłam oczy, aby się skoncentrować na tym, co powinnam zrobić. Przepraszam... Może już pójdę obudzić Ginny i Rona....- zaproponowałam, po czym odwróciłam się w stronę schodów, gdy nagle usłyszałam jeszcze głos George'a za moimi plecami:
Byłem wściekły wczoraj na Rona. To może brzmieć śmiesznie, ale po raz pierwszy pomyślałem jak nieodpowiedzialny potrafi być mój brat. Taa..., wiem, kompletnie to do mnie nie pasuje. W końcu Fred i ja najmniej się przejmowaliśmy odpowiedzialnością czy ryzykiem. Ale, jak widać, wojna zmienia ludzi. - skończył. Ze zdziwienia nie potrafiłam nic powiedzieć. Tak, wojna naprawdę potrafi zmieniać ludzi.
Chciałem tylko powiedzieć... Myślałem nad tym wszystkim, i zdecydowałem, że siedzenie w pokoju całymi dniami jest głupotą. Nawet nie chcę wiedzieć, jaki opieprz bym dostał od Freda za to moje lenistwo. Wiesz, myślę, że chciałby, abym wziął się wreszcie w garść. A mówię ci to, bo dzięki temu, że spadłaś z tej miotły, ja się ocknąłem. Więc...dzięki, haha..- pod koniec usłyszałam jego śmiech. I wtedy ja też musiałam się zaśmiać. Dziwnie to brzmiało - dziękować komuś, że się spadło z miotły. Ale skoro pomogłam mu w ten sposób. Szczęśliwa więc, że jednak nie straciliśmy George'a na zawsze, rzuciłam mu się w ramiona i uścisnęłam. Tak po prostu, bo mi go brakowało. Tego pajaca. Znowu poczułam jego zdziwienie. Po sekundzie jednak odwzajemnił mój uścisk.
Cieszę się, że do nas wróciłeś. Fajnie wiedzieć, że się komuś pomogło, spadając z miotły.-powiedziałam uśmiechając się pod nosem. Czułam ogromną ulgę. Bez bliźniaków Norze czegoś brakowało. Co prawda, Fred już nigdy nie wróci, ale jeszcze gorzej by było, gdyby George podjął decyzję zapadnięcia w całkowitą obojętność. Na razie obrał dobry kurs.
Proszę, co my tu mamy! Hermiono, gdzie Ron i Ginny? Miałaś ich obudzić, a tymczasem... - widząc jednak zmianę na twarzy swojego syna i moją dosyć rozpromienioną twarz, pani Weasley zmarszczyła brwi i popatrzyła się na nas zszokowana.
Czy wy...?! Nie, proszę, nie mówcie mi... Hermiono? George?- zapytała, a ja nie mogąc się powstrzymać, po prostu zaczęłam się śmiać, nie będąc w stanie wydusić z siebie ani słowa. George również roześmiany, nawet nie próbował nic powiedzieć.
Ludzie, czyście poszaleli? To wcale nie jest śmieszne. Naprawdę. Dość tego! Proszę natychmiast mi odpowiedzieć, o co tu chodzi!- domagała się gospodyni domu. Za nią zauważyłam wysoką, dosyć barczystą postać Rona, który musiał się zjawić niedawno.
Właśnie, też chciałbym wiedzieć. Hermiono?- usłyszałam pełen wyrzutu a zarazem poirytowany głos Ronalda Weasley'a. Co oni sobie w ogóle wyobrażają? - pomyślałam. Wtem zauważyłam, że George trzyma mnie jeszcze w talii i nie wiem dlaczego, ale jeszcze bardziej zaczęłam się śmiać. Prawie się dusiłam od śmiechu. Starałam się, naprawdę, opanować tę sytuację i przestać z tym nagłym napadem głupawki, ale po prostu mi to nie wychodziło. To był taki rodzaj śmiechu, przez który ledwo co mogłam już oddychać. Wszystkie wnętrzności kurczyły mi się do jednej całości. Gdyby nie George, już dawno siedziałabym na podłodze, ale jego ręka dawała mi oparcie. Za to on trzymając się mnie, także mógł utrzymać równowagę. Staliśmy tak jak dwoje wariatów, skręcając się ze śmiechu, a wszyscy wytrzeszczali na nas oczy. Szczerze mówiąc wątpiłam, czy Harry jeszcze się nie obudził, bo mogłam się założyć, że naszą głupawkę można było słyszeć aż na czwartym piętrze.
Ja... hahahaha, przepraszam...hahaha, hha, George i ja... my... hahahahahah tylkooo...- starałam się wytłumaczyć. Niestety: z moich strun głosowych dolatywał tylko bardzo wysoki głos, który nie był w stanie nikomu nic wyjaśnić.
Ach, ty i George..., tylko co? - usłyszałam głos Rona. Jednak widząc, że nie uzyska żadnej konkretnej odpowiedzi, postanowił sobie sam wyjaśnić:
Mogłem się domyśleć. Nie chcesz mieć takiego chłopaka, który nie potrafił na ciebie uważać. Jasne... A przecież mój wspaniały brat cię uratował. No tak. Wszystko rozumiem.- odpowiedział sobie Ronald. Jednak nawet fakt, że Ron fałszywie mnie oskarżył, nie potrafił przywołać mnie do porządku. Nie rozumiałam, co we mnie wstąpiło! Byłam Hermioną Granger! Przecież nigdy się tak nie śmiałam.
Dzieci, naprawdę, uspokójcie się już. Czy mam użyć zaklęcia? W moim poradniku dla mam, które wychowują nastolatki, chyba było coś takiego jak zaklęcie na głupawkę...- zaczęła Molly.
Łapiąc powoli oddech, mogłam co raz to bardziej przestać się śmiać, co nadal wymagało dużej koncentracji..
Nie...już dobrze. Haha...Po prostu, jak pani weszła i nas tak zobaczyła, pytając się o to...no..to było po prostu strasznie śmieszne. Pani naprawdę w to uwierzyła. A przecież ...my, haha,...nie...
My się nie całowaliśmy, ani nic podobnego. Braciszku, możesz się uspokoić, nie odbiję ci dziewczyny . Ale w przyszłości lepiej na nią uważaj. Haha... - dokończył George, puszczając moją talię. Wtem na schodach pojawiła się czarna czupryna, która właśnie zakładała sobie okulary. Jego zielone oczy błysnęły widząc roześmianą twarz Georg'a. Widziałam w nich, jak bardzo się z tego powodu ucieszył. Za nim schodziła Ginny, która przystanęła obok niego i złapała za rękę. Patrzyła na mnie pytającym wzrokiem, oczy jej lśniły, a ja nie mogłam dostrzec śladu żadnych kosmetyków, które zamaskowywałyby jej cienie pod oczami. Faktycznie, prawie nie było już ich widać. Ten dzień zapowiadał się więcej niż dobrze. Jedynie Ron miał jeszcze dość skwaszoną minę. Nie pozbawił mnie przy tym dobrego humoru.
Dzieci, dzieci. Skoro tak... George, chodźże tu do mnie! Całe szczęście, że do nas wróciłeś!-powiedziała Molly rozradowana, a jej policzki rozpromieniły się, przybierając malinową barwę. Podeszła do syna, uściskała go mocno i przeczesała mu energicznie fryzurę. Włosy nieco mu urosły, od śmierci Freda przestał o siebie dbać.
No, no, chłopcze! Najwyższa pora na nową fryzurę! A teraz... chodźcie, chodźcie! Jajecznica pewnie dawno już wystygła! - dodała po chwili, po czym odwróciła się w stronę schodów prowadzących w dół. Zauważając jednak Harry'ego, podparła sobie boki i chciała coś już powiedzieć, ale w ostatnim momencie zmieniła zdanie i tylko pokiwała głową na obie strony, mamrocząc coś pod nosem. Harry wyszczerzył zęby i pociągając za sobą Gin ruszył w stronę kuchni. George poszedł tuż za nim, klepiąc go po plecach i coś do niego mówiąc. Po chwili usłyszałam śmiech Harry'ego i Ginny. Chciałam iść za nimi, gdy przypomniałam sobie o Ronie, który nadal stał w tym samym miejscu, niepewnie, z miękkim spojrzeniem, niczym przestraszony pies, nie wiedzący czy zrobił coś złego i czy zostanie za to w jakiś sposób ukarany. Nawet nie musiałam się specjalnie uśmiechać. Ten uśmiech gościł na mojej twarzy już jakiś czas.
Och, Ron! Przecież wiesz, że nie jestem na ciebie zła. To nie twoja wina, że spadłam. Naprawdę. Chociaż na następny raz bardziej szanuj moją wolę, dobrze? I jak w ogóle mogłeś pomyśleć, że ja i George..., no wiesz, to przecież zupełnie niedorzeczne!- powiedziałam, przekręcając oczami.
Serio?- spytał Ronald, wykrzywiając już usta do uśmiechu.
Serio, serio... A teraz, chodźmy wreszcie, marchewko, bo twoja mama się wścieknie!- zakończyłam rozmowę, wzięłam go za rękę i pociągnęłam za sobą.

*

Gnałam przez las, gałęzie zahaczały o moje futro, liście i rzepy się w nim zaczepiały. Wokół mnie była zieleń, tak dużo różnych odcieni zieleni. Powietrze świeże, a zarazem pełne innych zapachów. Błoto, para, ususzone liście, kamienie, kory drzew, żywica, króliki... Słońce dopiero powoli i bardzo delikatnie zaczęło przenikać przez korony drzew. Jeszcze czułam chłód i wilgoć. Na roślinach osiadała jeszcze rosa, a ziemia była wilgotna. To był dokładnie ten moment, w którym las zaczynał się budzić i oddychać. O tej porze zaczynał swój codzienny rytm. Z czasem i ja się do tego przystosowałam. Tak, z czasem. Tym, kim teraz jestem, nie byłam zawsze. Codziennie przywołuję to sobie do świadomości, abym nie zatraciła się w tym życiu, którym teraz żyję i żebym nie zapomniała, kim naprawdę jestem. Ale jest to trudne. Zauważyłam, że z każdym dniem ludzkie myślenie przychodzi mi coraz trudniej. Moje ciało przejmuje nade mną kontrolę, bardziej słucham zwierzęcych instynktów niż ''ludzkiego'' rozsądku. To prawda: tutaj na nic może mi się nie przydać. Ale nie chcę go zatracić. Nie mogę przestać walczyć, nie mogę się poddać. Bo wtedy zgodziłabym się na zapomnienie. Stałabym się zwykłym zwierzęciem, a wtedy już nie będzie żadnej możliwości, aby odzyskać siebie. Ale samo życie zwierzęcia nie jest proste. Muszę codziennie walczyć:
o jedzenie, o terytorium, o wszystko. Muszę myśleć jak zwierzę, żeby przeżyć, a to sprawia, że coraz bardziej się nim staję. Podniosłam głowę i wystawiłam nos w stronę wiatru. Teraz na przykład musiałam złapać coś na śniadanie...

*

Słońce ospale wynurzało się zza horyzontu. Jego blask wkrótce dotarł do jednej z wieży Hogwartu, Szkoły Magii i Czarodziejstwa, która po jednym miesiącu ciężkiej pracy przez uczniów, nauczycieli, pracowników Ministerstwa Magii, a także wielu chętnych, mogła prezentować się w blasku swej dawnej chwały. Tak, można by nawet powiedzieć, że oblicze tej szkoły wydawało się bardziej majestatyczne niż przed wojną. W końcu bitwa została wygrana, mimo iż każda wojna pociąga za sobą niesamowite straty. Także tej wygranej strony. Żadne słowa jednak nie będą w stanie tego opisać, żadne też nie byłyby na miejscu.
Po dotknięciu promienia słońca, kolorowy witraż jednego z okien wieży obudził się do życia. Mienił się on różnymi odcieniami światła. To zjawisko zasłoniło widok tego, co było po przeciwnej stronie, czyli w środku wieży. Przy oknie stała dosyć wysoka, szczupła postać, z rękami schowanymi w rękawach, głową zadziornie podniesioną do góry, i ściśle spiętym kokiem na głowie. Patrzyła się z dosyć miękkim i uczuciowym spojrzeniem na krajobrazy, które były w rzeczy samej godne podziwu z tej wysokości. Lecz po chwili jej łagodny wyraz twarzy ustąpił miejsce innemu, zmartwionemu.
W okrągłym pomieszczeniu było przytulnie, choć na pierwszy rzut oka było widać, że panował tutaj porządek. Na stolikach nie leżały już tykające aparaty, ani stosy pergaminu. Te najważniejsze i, zdaniem nowej dyrektorki Hogwartu, najbardziej przydatne przybory, zostały schludnie uprzątnięte do osobnej komody nieopodal witrażowego okna. W środku pomieszczenia widniał jedynie pięknie wyszywany stary dywan. Oprócz tego powierzchnia była pusta. Dyrektorka bardzo ceniła sobie przestrzeń. Nie lubiła, gdy w pokoju znajdowało się za dużo rzeczy. Czuła się wtedy przytłoczona i ograniczona. Parę schodków wyżej stało stare, wiekowe biurko, przy którym pracowali kiedyś dyrektorzy szkoły. Między innymi sam Dumbledore. Jego portret wisiał teraz nad dawnym stanowiskiem pracy. O dziwo, czarodziej wcale już nie spał, czego nie można było powiedzieć o innych postaciach na obrazach wiszących w gabinecie. Albus Dumbledore miał dosyć zamyślony wyraz twarzy, a w jego oczach, za księżycowymi szkłami, można było dostrzec iskry gorączkowego zaintrygowania, choć w całości emanował swoim słynnym spokojem.
- Albusie, do prawdy nie wiem jak mam to rozstrzygnąć. Potter tyle przeszedł, chciałabym mu dać skończyć ten rok szkolny, aby wreszcie dokończył swoją edukację. Z drugiej strony - jego sława otwiera mu każde drzwi do kariery, o jakiej by tylko zamarzył.- odezwała się McGonagall, nie odwracając się od okna. Czarodziej w fiołkowej szacie zmienił lekko swoją pozycję, odwracając głowę w stronę nowej dyrektorki.
- Myślę, droga Minervo, że Harry nie ma potrzeby tu wracać. Jego przeżycie z tym zamkiem już się zakończyło. Nauczył się tu wszystkiego, czego da się tu nauczyć. Nie tylko teorii, ale i praktyki. Podejrzewam również, a moje przeczucia zazwyczaj się sprawdzają, że to czego najmniej teraz potrzebuje, jest kariera i on sam najlepiej to wie. Po wszystkich latach sławy, zwłaszcza po całym tym finale, jakim była wojna, potrzebuje on wyciszenia. A także kompletnie innych doznań niż praca. Na to jeszcze przyjdzie czas. Dlatego sądzę, że to co niedawno usłyszeliśmy może mu tylko pomóc odnaleźć się w tym całym zamieszaniu. - zakończył spokojnie lecz dosadnie Dumbledore. Po tych słowach Minerva odwróciła się plecami do okna, po czym wyjęła ręce z długich rękawów szaty i poszła w stronę biurka.
Siadając na krześle - które w ogóle nie zasługiwało na takie określenie, lecz nie można było je nazwać fotelem, jako że tym też nie było - wyjęła z jednej szczególnie małej szufladki papier listowy. Sięgając po pióro powiedziała, nie bez lekkiego rozdrażnienia:
- Jak zawsze masz na swój sposób rację. Jednak to nie znaczy, że podzielam twoje zdanie. Edukacja to edukacja, praca to praca, również bardzo istotna i ważna. Ale niech ci będzie. Ty zawsze bardziej znałeś i rozumiałeś Harry'ego niż ja. Mam nadzieję, że to dobra decyzja...
Na twarzy Albusa pojawił się lekko rozbawiony uśmiech. Po chwili jednak odpowiedział :
- To się okaże. Nie wiem, czy go rozumiałem. Nie wiem, czy w ogóle powinno się próbować zrozumieć osoby. Dopiero po całym moim życiu zdałem sobie sprawę, że przecież do końca nigdy nie pojmiemy drugiego człowieka, nieważne jak dobre ma się przeczucia.
Minerva McGonagall nie wypowiedziała się co do słów dawnego dyrektora, nigdy nie wdawała się w takie psychologiczne rozmowy. Nie było to jej mocną stroną. Co nie znaczy, że uważała je za niedorzeczność. Szanowała każdą wypowiedź Albusa, mimo iż czasem było jej ciężko pojąć to, co chciał przekazać. Zresztą, bądźmy szczerzy... Komu by było łatwo?
Przed rozpoczęciem pisania owego, wydawałoby się, dość ważnego listu, sięgnęła po różdżkę spoczywającą w jej kieszeni i jednym machnięciem wyczarowała drugi, mniejszy stolik. Na nim już po paru chwilach pojawiła się sterta świeżego papieru, koperty, pieczątka szkoły, czerwony wosk,
a także drugie pióro, które zawzięcie zaczęło pisać czystym, eleganckim pismem listy do wszystkich uczniów Hogwartu, obwieszczając im nowy rok szkolny. Wiadomość do pierwszoroczniaków będzie musiała, zgodnie ze zwyczajem, napisać własnoręcznie. Lecz to za chwilę.

Szanowny panie Potter,

Z całą powagą proszę o zgłoszenie się do mojego gabinetu, jeden dzień przed rozpoczęciem się nowego roku szkolnego. Jest to sprawa niecierpiąca zwłoki. Proszę jednak przybyć do mnie ze spakowanym bagażem podręcznym, gdzie znajdą się najpotrzebniejsze rzeczy. Z przykrością muszę pana poinformować, że nie będzie pan mógł wrócić na ostatni rok do Hogwartu.

PS: Owa sprawa wymaga dyskrecji, proszę nie rozmawiać o tym z przyjaciółmi. Jedynie przekazać im, że będzie Pan musiał wyjechać.

Z uszanowaniem,
Minerva McGonagall,
Dyrektorka Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart

Po ostatnich słowach odłożyła pióro na miejsce, po czym złożyła papier na pół i włożyła do koperty, nalała trochę gorącego wosku na jej tył, po czym przybiła pieczątkę Hogwartu i podeszła do klatki, gdzie siedziała jej prywatna sowa. Otwierając ją, podała jej list.
Tylko szybko, Godryku. I tak jestem już spóźniona z tym listem. Uważaj, żeby tylko Potter dostał go do ręki. No, leć już. Miłej drogi. - szepnęła sowie, która siedziała jej na nadgarstku. Żółte ślepia błysnęły mądrze, a także ze niecierpliwieniem. McGonagall podeszła do małego okienka, znajdującego się po prawej stronie od biurka, otwarła je i wypuściła sowę. Ta zaś wyprostowała swoje potężne skrzydła i uniosła się w górę. Po chwili była tylko czarną kropką na tle jasnego, już błękitnego nieba.

Harry

Patrzyłem się na ich roześmiane twarze i sam musiałem się uśmiechać. Szczęście. Tak, powoli zaczyna się ono budzić w moim sercu. We mnie. Spotkałem błyszczące, lecz jak zawsze tajemnicze oczy Ginny i zobaczyłem tam te iskierki, które sprawiały, że jestem w stanie wierzyć w nas, w ten świat, w którym żyję. Tych urodzin na pewno nie zapomnę tak szybko.
Odzyskaliśmy wolność! To o nią walczyliśmy przez cały ten czas. A ja wciąż nie mogę w to uwierzyć. Tak naprawdę jeszcze to do mnie nie dotarło. Codziennie budzę się i muszę sobie przypominać o tym, że zło minęło. Zostało pokonane. A jednak ... Co z tego, co z tego bezpieczeństwa i spokoju, jeśli kosztowało to życie innych? Tych, których kochaliśmy.
- Harry, słyszysz mnie? - dobiegł mnie głos Hermiony, Ginny zaczęła się śmiać. Wróciłem do rzeczywistości. Stukanie sztućców i rozbawione szeptanie.
- Tak, przepraszam, co mówiłaś?- zapytałem się i spojrzałem na pełno obładowany talerz. Wbiłem widelec w parówkę.
-Ehm ...nic. Pomyślałam tylko, że być może zainteresuję cię ogromna sowa, siedząca za oknem. Wygląda na to, że ma coś dla ciebie. - głos Hermiony nagle wydawał mi się bardzo wyraźny. Szybko odwróciłem się za siebie. Rzeczywiście: było to dość wielkie zwierzę, na dodatek miało niespotykane upierzenie: czarne, purpurowe i białe. Nie patrzyło na mnie, lecz z niespotykaną zawziętością próbowało otworzyć okno swoim dziobem i długimi pazurami. Na myśl przyszła mi Hedwiga, tęskniłem za nią. Podszedłem do okna siłując się trochę z zawiasem, otworzyłem okienko. Sowa przestała się już wiercić i teraz bardzo majestatycznie pokazała swoją nóżkę. Moje serce podskoczyło z zaskoczenia, widząc pieczątkę Hogwartu. W końcu inni nie dostali jeszcze swoich listów, a przecież zawsze dostawaliśmy je w tym samym czasie. Zmarszczyłem brwi, odpiąłem kopertę i wróciłem zdziwiony do stołu. Jednak zwierzę za mną zaczęło strasznie się wydzierać.
- Pewnie chcę jej się pić. Wygląda na zziajaną, widocznie długo leciała... i szybko. - odezwała się swoim mi dobrze znanym głosem Miona. Po jakimś czasie przestałem zastanawiać się, jak można tak dużo wiedzieć. Spojrzałem ponownie na sowę, która ani na chwilę nie myślała nad tym, aby przestać się drzeć. Niezdecydowany, jednak zmotywowany przez konkretne spojrzenie mojej wszystkowiedzącej koleżanki, złapałem miseczkę, która leżała na blacie kuchennym i wyszedłem do sowy. O dziwo, przestała, gdy tylko zobaczyła, że jestem na dworze. Postawiłem jej naczynie napełnione wodą. On (lub ona) popatrzyła się tymi swoimi mądrymi ślepiami, jakby chciała mi coś przekazać.
- Czyli ...z Hogwartu?- wyszeptałem, po czym przypomniałem sobie o liście i szybko go otwarłem. Sowa przytaknęła niezauważalnie głową i zaczęła spokojnie pić. Faktycznie: miała pragnienie.

Agnes

Wczoraj. Jak tylko to słowo przechodzi mi przez głowę, to wciąż nachodzi mnie uczucie, że przecież to się nie stało. Ale uczucia to przecież uczucia, nie zawsze są wiarygodne. Ach, co ja plotę.. Nie chodzi o to, że uczucia nie są wiarygodne, tylko o to, że czasem w ogóle nie chcemy zaakceptować prawdy i rzeczywistości. Tak jak w moim przypadku. Myślałam, że będę na to przygotowana. Przynajmniej próbowałam się na tyle przestawić, żeby jakoś racjonalnie pojąć moją przeszłość, o której nie miałam pojęcia. Nie udało mi się. Porażka na całej linii. Kompletna. Pomimo, że starałam się nie myśleć o wczorajszym dniu, zwłaszcza o tym, co stało się po moim zasłabnięciu, to obrazy i wspomnienia ciągle wirowały mi przed oczami. Nic nie mogłam na to poradzić. Chociaż zazwyczaj byłam w tym całkiem dobra. Niemiłe i nieprzyjemne rzeczy przeważnie trzymałam na dystans. Ale to mnie przerosło. Pierre by się ze mnie teraz nabijał: - Moja dzielna, mądra, zadziorna siostra się załamuje?!- powiedziałby. Na myśl o nim zrobiło mi się jeszcze smutniej.
Pomyślałam o tym, jaka pewna siebie byłam wczoraj jeszcze w tym londyńskim Ministerstwie. Nazwijmy to inaczej: byłam zdecydowana i gotowa stawić temu wszystkiemu czoła. W końcu jestem Agnes, która tak łatwo się nie poddaje. Tak, no właśnie... Ale co się stało wtedy, kiedy ten człowiek, który mi pomógł, zapytał się czy czegoś jeszcze potrzebuję i czy mógłby mi jeszcze jakoś pomóc? Wtedy spojrzałam w te jego oczy i nagle znowu coś mnie tknęło. Sama nie wiem, co to było. Ale uświadomiło mi w błyskawicznym tempie, że wcale nie jestem silna, pewna siebie, że tak naprawdę nie mam pojęcia o sobie. A ja myślałam... ach, tak. Czy jak człowiek traci w jednym mgnieniu oka rodzinę, pomimo tego, że ta strata jest inna, to gubi siebie? Nie wiem. Ale czuję się zagubiona. To spojrzenie tego miłego, lecz zupełnie obcego człowieka, uświadomiło mi, że jestem tu sama. Nie mam tu nikogo. I co zrobię, jak nikogo nie znajdę? Będę wtedy w stanie tak po prostu wrócić do mojego życia? Ach, zapomniałam. Nie ma już tamtego życia. Więc jak wrócę, to już nie będzie to samo. Oczywiście.
Ten człowiek zdjął ze mnie na krótką chwilę moją maskę. Maskę, którą samą próbowałam się oszukać, że temu podołam. Wszyscy ci ludzie, którzy mówili nie moim ojczystym językiem, którzy gnali gdzieś, w pośpiechu, zaczęli mnie przytłaczać. A ja tam stałam sama, w tym nieokreślonym tłumie.... Szesnastoletnia Francuzka, z klatką i bagażem. A w klatce kotka, która na dodatek zasłabła z niewiadomego powodu. Ktoś obcy podający jej batonik czekolady, jego miłe spojrzenie i chęć pomocy. I nagle pytanie: dlaczego muszę tu być? Co ja tu mam zrobić?
Chociaż to dziwne, że czyjaś pomoc mnie nie wzmocniła, tylko wręcz przeciwnie. Natomiast chamskie docinki na początku, przy kominie, sprawiały, że przypłynęło więcej siły. Zadziorność i pewność siebie. Czy coś jest ze mną nie w porządku? Działam na odwrót? Czy po prostu mam taką naturę, że złe rzeczy zamieniam w siłę, gdyż umiem się bronić i nie biorę tego do siebie. A miłe, pozytywne rzeczy … no, właśnie co? Czy odkrywają mnie taką, jaka jestem naprawdę? Czy wchodzą do serca, w najgłębsze szczeliny, które nie są mi znane? Tak, mi samej nie są znane. Każdy tam, na dnie swojego serca, ma tajemnicę siebie samego. Odkrywamy ją przez całe życie. Czyli tu głównie nie chodziło o coś złego. Po prostu poznałam się z innej strony.
Westchnęłam, co w ogóle do mnie nie pasowało. Gdzie moja twardość? Wbrew woli się uśmiechnęłam: tak, moje drugie życie się zaczyna. Widocznie przez to odkrywam tą część siebie, o której nie miałam pojęcia.
Wczoraj - teraz było mi trochę łatwiej - poszłam do Departamentu Tajemnic. Zmusiłam się do tego siłą, którą jeszcze w jakiś sposób przywołałam. Lecz tak na poważnie: miałam inny wybór? Nie znałam Londynu. Jedyne, co mi wtedy zostało, było znalezienie mojego ojca i nadzieja na to, że będzie w stanie przyjąć do wiadomości, że jestem jego córką. Gdy wyszłam z windy na podejrzanie opustoszały korytarz, trochę mnie zmroziło. Szłam czytając tabliczki na eleganckich drewnianych drzwiach, które prowadziły do pojedynczych pracowników. Szybko stwierdziłam, że było ich niewiele. Przy ostatnich drzwiach się zatrzymałam, a moje serce przestało na chwilę bić, przyspieszając po tym jeszcze bardziej. Poczułam ciarki, jednak nie dziwiłam się. Tutaj było całkiem chłodno i pachniało piwnicą, kurzem i środkami czystości. A także tym, czym pachną korytarze, kiedy są puste i nieuczęszczane. Na pozłacanej tabliczce było wyryte:

Krystian Melphis

Główny Strażnik przepowiedni
i akt ściśle tajnych ich dotyczących

Od poniedziałku do niedzieli w godz. 8.00 i 19.30

Dzisiaj była sobota. Nie miałam pojęcia, która mogłaby być godzina. Wzięłam jednak głęboki oddech, wiedząc, że nie mogę się zbytnio zastanawiać i zapukałam. Cisza. Chwyciłam więc za klamkę, ale rozczarowałam się, jednocześnie czując ulgę: drzwi były zamknięte. Po chwili jednak zobaczyłam drugą, o wiele mniejszą tabliczkę na drzwiach:

Od 27.08 do 30.08 nieobecny.
Zastępstwo: Leonard Kits. Drzwi nr 2.

Zdenerwowana popatrzyłam się na tabliczkę. Ląduję tu akurat w ostatni dzień, w którym go jeszcze nie ma. Pięknie. Pytania, dlaczego go nie ma i z jakiego powodu na razie odsunęłam na bok. Najpierw musiałam coś wymyślić, żeby nie spędzić mojej pierwszej nocy w Londynie na ulicy pod gołym niebem.
Miauczenie mojego zniecierpliwionego kota zmobilizowało mnie do szybkiego podjęcia decyzji. Odwróciłam się na pięcie, pokazując do tabliczek na drzwiach język na znak bezradności, po czym skierowałam się w stronę drzwi nr 2.
Tym razem nie czytając nawet tabliczki, zapukałam i o dziwo usłyszałam zachrypnięty głos. Zdziwiona, ale już z lżejszym uczuciem na sercu, otwarłam drzwi i weszłam. Bagaż wzięłam do środka, na wszelki wypadek i na dowód, że przyjechałam z daleka. Kot jako pierwszy przywitał się z pracownikiem, miaucząc na cały głos.
Przy wejściu przywitał mnie zapach książek, starego papieru, atramentu i zakurzonego dywanu. Było jednak o wiele cieplej niż na zewnątrz. Zamknęłam ostrożnie drzwi i otwarłam usta. Serce nadal biło mocno. Za mocno. Co się ze mną działo? Przecież to nawet nie był on.- Dobry wieczór. Właściwie przyszłam do pana Melphisa, ale najwyraźniej go nie ma.- zaczęłam dosyć niezdarnie jak na mnie. Odgarnęłam kosmyk włosów, który właściwie w ogóle mi nie przeszkadzał. Za niesamowicie podłużnym biurkiem, które było zawalone niezliczonym stosami akt, rolkami pergaminu i książek, siedział przygarbiony czarodziej z dosyć zaniedbanym wyblakłym wąsem, pomarszczoną twarzą i piegami na nosie. Wzrok miał obojętny i ospały, jakby siedział tu tylko, aby być i nic poza tym. Moim nagłym przybyciem wzbudziłam u niego zaskoczenie i dezorientację. Jego bladoniebieskie oczy na sekundę błysnęły spoglądając na mnie, a także na klatkę z kotem. Odchrząknął i podjął próbę wyprostowania się. Skrzywił się jednak, gdy coś gruchnęło mu w kościach i opadł z powrotem na krzesło, które wyglądało na dosyć niewygodne. Czyli tak traktowali tutaj stałych pracowników...
-Tak, tak... wyjechał. Czy jest coś, w czym mógłbym panience pomóc?- powiedział bezuczuciowo, prawie machinalnie.






Komentarze

Popularne posty