VI. Rozdział część 1. - Decyzje
Pianie koguta powoli zaczęło przedzierać się do mojej podświadomości. To jednak nie zmotywowało mnie do otworzenia oczu. Byłam jeszcze zbyt zmęczona po wczorajszym dniu. Wtuliłam się więc głębiej w miękką, puszystą poduszkę tak, że odgłosy kur i kogutów nie mogły mnie zdenerwować. Szczerze mówiąc, najbardziej lubiłam tę fazę, kiedy się budziłam i jest mi tak dobrze. Kiedy czuję zapach Nory, który oznaczał dla mnie już zapach domu i bezpieczeństwa. Kiedy słyszę pode mną krzątanie się pani Weasley, szum wiatru i spokojny oddech Ginny. O dziwo, dzisiaj wydawała się spać spokojnie. Odetchnęłam, chociaż nie znaczyło to, że następnej nocy również tak będzie. Przez chwilę rozkoszowałam się tą niewinną ciszą, a także mocnym snem czerwonowłosej. Martwiłam się o nią, i to bardzo. Przez ostatnie dwa tygodnie prawie każdej nocy budziła się z przeraźliwym krzykiem na ustach, cała zalana potem i blada jak marmur.
-
To Harry. On mi się cały czas śni. Prawie zawsze tak samo...
Hermiono, ja tego nie rozumiem. Przecież już wszystko jest dobrze.
Jesteśmy bezpieczni i wolni. Nie wiem skąd się to bierze.-
To
mi powiedziała, gdy zapytałam się co takiego jej się śniło.
Oczywiście chodziło o Harry'ego, Ginny opowiadała mi również,
jaki szok przeżyła, kiedy Hagrid niósł go na rękach, a Voldemort
ogłosił, że go zabił.
-
Nawet nie chcesz wiedzieć, co wtedy czułam. Można by to porównać
do ataku Dementorów, tylko że to było jeszcze gorsze. Czułam jak
otwiera się we mnie jakaś taka wielka czarna dziura, która jest
gotowa, aby mnie pożreć. Jakby ktoś zamroził moje serce, albo po
prostu przebił je jakimś sztyletem.-
W
pewnym sensie ją rozumiałam, przecież stałam wtedy koło niej. A
Harry jest moim najlepszym przyjacielem, więc i dla mnie było to
coś, do czego nie chciałam wracać. Jednak dziwne było to, że w
tym momencie poczułam także niesamowitą złość na Harry'ego. Nie
mogłam po prostu uwierzyć w jego wielkoduszność i.... głupotę.
Nie mogłam tego pojąć, że słynny Harry Potter tak łatwo dał
się zabić. Nie walcząc. Nie broniąc się. Po prostu podał się
na tacy! Tak bardzo mnie to zezłościło, gdyż nie znałam takiego
Harry'ego. Zaskoczył mnie tak, że cały mój smutek i desperacja
zeszła na margines, a moja wściekłość przeszła na pierwszy
plan. Co nie znaczy, że w ogóle tego nie przeżyłam. Po prostu
każdy człowiek robi to na swój sposób. U mnie była to złość.
Słysząc
jak Ginny odwraca się na drugi bok, przypomniała mi się rozmowa z
nią, która miała miejsce parę dni temu.
-
Ginny, może byłoby lepiej, gdy komuś powiemy. Nie możemy cały
czas używać zaklęcia wyciszającego, a ja źle się czuję, jak
widzę jak się męczysz i nie mogę o tym nikomu powiedzieć.-
powiedziałam błagalnie do mojej koleżanki. Ginny, ukrywając twarz
za kaskadą długich, prostych włosów, nagle odwróciła twarz
szybkim ruchem w stronę okna. Była cała czerwona, a oczy nieco
spuchnięte. Po chwili wbiła we mnie swój wzrok, a ja zobaczyłam
tam tylko niewytłumaczalną upartość i zdecydowanie.
-
Nie. Nikomu nie powiesz. Wiesz dlaczego? Nie chcę, żeby się o mnie
martwili. A przecież nie poślą mnie od razu do Munga. Nie będę
nikomu zawracać tym głowy. Już i tak tobie psuję noce, nie muszę
i całemu domowi. Poza tym, dokładnie wiesz jak mama przeżyła
śmierć Freda.- mówiła. Otwarłam usta, żeby coś jej
zaproponować. Jednak nie udało mi się nawet pisnąć słówka,
ponieważ już ścięła mnie wzrokiem.
-
Tym bardziej nie powiem Harry'emu. Jakby to w ogóle wyglądało, co?
Nie chcę, żeby patrzył na mnie jak na wariatkę.- prychnęła. Po
chwili jednak ukryła twarz w rękach, pokazując tym samym, że jest
wszystkim strasznie poirytowana. Czułam, że bardzo chciałaby
powiedzieć o tym swojemu chłopakowi, ale jej duma na to nie
pozwalała.
-
Ginny, wiesz jaki jest Harry. Prędzej czy później i tak wyczuje,
że coś jest nie w porządku. Mówię ci to. A jak mu nie powiesz,
będzie się martwił i na pewno będzie mu smutno, że nie chcesz mu
o tym powiedzieć. Serio.. Gin, mogłam milczeć do jakiegoś czasu,
ale to trwa tak już ponad tydzień. Nie obraź się, ale za każdym
razem wyglądasz gorzej, nawet najlepszy make-up niedługo nie będzie
mógł wiele zdziałać. Sądzę, że dobrze by ci zrobiło, jakbyś
z nim porozmawiała.- powiedziałam delikatnym głosem. Jednak Ginny
wstała z łóżka i otwierając drzwi powiedziała:
-
A myślałam, że mam dobrą koleżankę...
Tak
się to skończyło. Jednak nie trwało to długo, gdy mnie za to
przeprosiła, mówiąc, że przez te nieprzespane noce staje się
coraz bardziej drażliwa. Tak naprawdę nie oczekiwałam nawet
przeprosin, nie było za co. Wiedziałam, że potrzebuje trochę
czasu, aby wszystko przemyśleć. Ostatnio podjęła decyzję, że
powie Harry'emu, ale gdy przypominam jej o tym przed snem, mówi
tylko, że nie było na to odpowiedniej okazji. A ja... No cóż,
zadowalam się tym. Każdy potrzebuje swojego czasu. Podejrzewam, że
wiem dlaczego dzisiaj nie obudził mnie żaden krzyk. Wczoraj Harry
spędził z nią cały wieczór, po tym, jak wszystkich zdołałam
przekonać o tym, że nic mi nie jest po upadku z miotły. Oczywiście
nie obeszło się bez nagan pani Weasley wobec jej syna, Rona, ale w
końcu zdołałam ją przekonać, że nie była to jego wina, co
wcale nie było takie proste. Nie mogłam przecież opowiedzieć o
tym, co naprawdę do tego doprowadziło. Podziękowałam George'owi,
jednak on wtedy tylko kiwnął lekko głową i krótko po kolacji
zamknął się w swoim pokoju. Na co pan Weasley zmarszczyła brwi i
razem z panią Weasley wymienili się zmartwionymi spojrzeniami. Pan
Weasley spóźnił się nieco na kolację, ponieważ zabrakło mu
proszku Fiuu. Opowiadał coś jeszcze o jakiejś młodej dziewczynie,
która mu użyczyła swojego, ale więcej nie słyszałam, bo Ron
przywołał mnie do okna. Chciał mi pokazać Harry'ego, który
siedzi razem z Ginny pod płaczącą wierzbą. Widziałam jak się
śmiali i od razu było mi lżej na sercu. Miałam nadzieję, że Gin
wreszcie powie mu o tym, co ją dręczy.
Do
tej pory nie wiedziałam, czy o tym rozmawiali czy nie. Mogłam tylko
mieć nadzieję. Byłam prawie pewna, że Harry coś wyczuł.
Westchnęłam, bo tak naprawdę próbowałam myśleć o wszystkim,
byle żeby nie myśleć o tym, co wydarzyło się wczoraj na tej
miotle. Coś mówiło mi także, iż stałoby się to nawet, gdybym
wtedy nie leciała z Ronem w powietrzu. W tej wizji - nie wiedziałam
jak inaczej to nazwać - zobaczyłam Nel. Moją ciocię, które
zaginęła osiem,dziewięć lat temu, a także siebie samą jako małą
dziewczynkę. Zmarszczyłam brwi i zaczęłam się wiercić. Błoga
faza minęła, co oznaczało, że trzeba wreszcie wstać. Z niechęcią
odkryłam więc kołdrę i tak cicho jak tylko potrafiłam usiadłam
na łóżku polowym, które miało w zwyczaju strasznie skrzypieć i
włożyłam stopy do ciemno różowych filcowych kapci. Wyjęłam
szlafrok spod poduszki, narzuciłam go na siebie i wstałam. Teraz
etap drugi - dotarcie do drzwi. Ostrożnie doczłapałam do klamki,
tak aby uniknąć skrzypnięć podłogi. Koło drzwi stał regał, na
którym leżała moja różdżka i parę książek. Szybko więc
złapałam drewienko i czmychnęłam dalej. Dopiero gdy zamknęłam
drzwi, mogłam spokojnie wziąć głęboki oddech i pochwalić się
za udany ''wyczyn''.
Stałam
tak przez chwilę, wsłuchując się w melodię domu. Tak, ten dom
grał własną melodię. Miał w sobie coś niezwykłego. Zupełnie
tak, jak Hogwart lub ulica Pokątna. Teraz było w nim cicho, wszyscy
na tym piętrze słodko jeszcze spali. Jedynie na dole dało się
usłyszeć stukające garnki. Podreptałam do schodów, żeby
spojrzeć w dół. Nie wiem dlaczego, ale stało się to moim
zwyczajem. Lubiłam ten widok. Tyle schodów, a na dole salon z
kolorowymi meblami. Zaczęłam się zastanawiać, czy mogłam już
zejść na dół. Szybko jednak przypomniałam sobie, że Molly na
pewno nie będzie mieć nic przeciwko temu. Chwyciłam się
balustrady i pogłaskałam miłe w dotyku drewno, po czym poszłam w
dół. Gdy znalazłam się na piętrze, gdzie znajdował się pokój
Rona i Harry'ego, podeszłam do ich drzwi i nadstawiłam ucha. Nie
musiałam długo czekać, by usłyszeć lekkie pochrapywanie Rona.
Uśmiechnęłam się. Dziwne uczucie tak stać i przysłuchiwać się
ich spaniu. Nagle poczułam, że ktoś ociera się o moje nagie
łydki. To był Krzywołap. Kucnęłam i pogłaskałam go za uchem.
Odwdzięczył mi się mocnym mruczeniem, które brzmiało naprawdę
głośno w tym jeszcze cichym domu. Po chwili jednak odechciało mu
się pieszczot i znudzony podreptał w swoje strony. Patrząc się na
jego długi, rudy i wyprostowany ogon, wyprostowałam się i poszłam
w stronę schodów. Zeszłam do kuchni, zatrzymałam się przed
kredensem, aby wciągnąć zapach parzonej zbożowej kawy, którą
codziennie przygotowywała Molly dla swojego męża. Ten zapach
zawsze panował tutaj nad samym ranem. Powoli i niepewnie weszłam w
królestwo pani Weasley, która właśnie wbijała jajko po jajku na
olbrzymią patelnię. Skrzyżowałam ręce, podeszłam do stołu i
usiadłam na krześle.
-
Dzień dobry. - powiedziałam. Po tylu tygodniach nadal byłam trochę
niepewna. Czułam się, jak bym wpraszała się komuś do rodziny.
Chociaż dobrze wiedziałam, że byłam tu mile widziana, a nawet
traktowana jak prawowity członek rodziny. Ale prawda była taka, że
nieważne ile miłości mi tutaj by okazywali, tęskniłam... Tylko
nie wiedziałam za czym, albo za kim. Za rodzicami? Może. Kochałam
ich, ale czegoś mi jeszcze brakowało. Nagle zobaczyłam obraz z
mojego wczorajszego snu na jawie. Nel. Tak, za nią tęskniłam. Ale
to była tęsknota trwająca już od paru lat.
-
Och, dzień dobry słońce! Wybacz, nie słyszałam jak weszłaś!
Poruszasz się jak myszka. Co ci zrobić? Kakao? Gorącego mleka? A
może kawy zbożowej? A tak w ogóle.. Co tak wcześnie się
obudziłaś, panienko? Przecież wszyscy jeszcze śpią, kochaniutka.
- powiedziała Molly troskliwym głosem. Pokręciłam tylko głową,
lekko się uśmiechając.
-
Najchętniej kawy zbożowej, pani robi najlepszą. Sama nie wiem,
dlaczego się tak wcześnie obudziłam. Chyba po prostu miałam na to
ochotę.- odpowiedziałam wymijająco i wbiłam wzrok w blat stołowy.
Za chwilę stał przede mną kubek parującej kawy oraz talerz
gorących spieczonych tostów z kawałkami skwierczącego jeszcze
boczku. Zapach po prostu sprawił, że poczułam się strasznie
głodna.
-
Jedz, jedz, żeby nie wystygło. - ponaglała mnie. Szybko chwyciłam
więc jedną z kromek i położyłam na nim boczek, następnie
ugryzłam i delektowałam się. Nawet tak prostą potrawą. Gdy
jadłam i popijałam kawą, pani Weasley zaczęła mówić.
-
Zastanawiałam się, kiedy dyrektorka przyśle wam listy z Hogwartu.
Przecież odbudowa zakończyła się ponad miesiąc temu. Szkoła
powinna być już gotowa na pierwszego września, nie sądzisz? Z
drugiej strony zastanawiam się, skąd weźmiemy pieniądze na nowy
rok szkolny. Ginny będzie potrzebować książek. A nowe szaty
również by się przydały. No, ale mam nadzieję, że jakoś się
to ułoży. Zapewne dokończycie swoją edukację, prawda? Przecież
teraz nic nie stoi wam już na drodze.- skończyła pani Weasley,
spoglądając z wyczekiwaniem na mnie.
Ja
na pewno będę chciała jeszcze raz wrócić. Nie mieliśmy okazji,
żeby w jakiś przyjemny sposób pożegnać się z Hogwartem. Nie
chciałabym, żeby moje wspomnienia z stamtąd skończyły się na
wojnie. To by było straszne. Ale... to tylko moje zdanie. Czy Ron i
Harry wrócą, nie wiem na sto procent, jeszcze o tym nie
rozmawialiśmy.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie przyszło nam
to do głowy. Byliśmy na odbudowie Hogwartu i od tamtego czasu chyba
każdy z nas chciał trochę zapomnieć .i wyciszyć się. Myślę,
że nikt z nas tak naprawdę nie wiedział co zrobić i dlatego nikt
nie poruszył tego tematu. Molly wyprzedziła mnie myślami mówiąc
No
to najwyższa pora, wreszcie to zrobi! Może dzisiaj przed uroczystym
obiadem urodzinowym znajdziecie na to czas. Chociaż szczerze mówiąc,
przydałaby mi się pomoc w kuchni. Ale mniejsza z tym... Jakoś
sobie poradzę.- kończąc zdanie właśnie nakładała na talerze
gotową jajecznicę. Wiedziałam, że za chwilę poprosi mnie, aby
wszystkich obudzić. Z wyjątkiem Harry'ego, który dostanie
śniadanie do łóżka.
To
lecę ich obudzić. Będę uważać, żeby Ron nie obudził
Harry'ego!- powiedziałam i wstałam od stołu, zanosząc naczynia do
zlewu. Pani Weasley odwróciła się do mnie i uśmiechnęła się
wdzięcznie, po czym wróciła do nakładania śniadania na talerze.
Biegnąc cicho po schodach w górę, usłyszałam skrzypnięcie otwierających się drzwi. Będąc na pierwszym piętrze, zobaczyłam także kto je otworzył. Był to George. Stanęłam, widząc jak chłopak przeczesuje włosy ręką. Przez całe wakacje kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować w jego towarzystwie, co mi się bardzo rzadko zdarza. To nie był już ten George, który naśmiewał się ze wszystkiego i robił kawały.
Dzień
dobry. Ehm... Molly kazała mi was zawołać na śniadanie.”-
powiedziałam ostrożnie. George popatrzył się na mnie obojętnie.
Nawet nie byłam pewna, czy w pełni był świadom tego, że coś do
niego powiedziałam. Po chwili jednak jakby się uśmiechnął.
To
co? Dzisiaj wielki Harry ma urodzinki?- powiedział. Miałam uczucie,
że próbował przywołać swój dawny kpiący głos. A jednak
walczył. Walczył o siebie. Każdy z nas toczy taką walkę, żeby
po tym wszystkim nie zgubić siebie samego. Ale nie można się
poddać, bo wtedy koniec. Poczułam ulgę, że George się jeszcze do
końca nie poddał. Pomyślałam, że bycie prefektem byłoby nudne,
gdyby nie artykuły Weasley'ów. Smutno było patrzeć na George'a,
który siedzi zamknięty w swoim pokoju. Nie słysząc żadnych
eksplozji, ani nie widzieć dymu, który czasem przemykał przez
szparę drzwi.
Hahah...
tak. Nie wiem, jak damy radę przejeść te pyszności. Molly szykuje
je już od paru dni.”- przyznałam, nie bez przesady. Wczoraj przez
przypadek zobaczyłam dwa talerze ciasteczek cynamonowych z kremem
waniliowym, dwie blachy ciasta czekoladowego i wiśniowego. Jest
także tort, którego jednak jeszcze nie widziałam. Pani Weasley
strzegła go w swojej komodzie, miała do niej nawet kluczyk.
Spojrzałam na rudowłosego i oczom nie mogłam uwierzyć: George
naprawdę lekko się uśmiechał.
Wracacie
do Hogwartu? - spytał i popatrzył mi się w oczy. Widziałam w nich
ciekawość - nie pytał dlatego, że wypadało, tylko naprawdę go
to interesowało. Ja z kolei wbiłam oczy w podłogę. Po chwili
jednak zmierzyłam go wzrokiem:
Dlaczego
wszyscy uważają, że musimy wrócić razem?! Nie mogę mówić za
Rona lub Harry'ego. Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym. Ja... chyba
będę chciała wrócić. Na ten ostatni rok. Chcę zapamiętać tę
szkołę...w inny sposób. - odpowiedziałam. Skarciłam się za moją
zbyt nerwową reakcję na początku. Przecież George o nic takiego
nie zapytał, a ja już się denerwuję...
Przytaknął
głową. Widziałam, że był trochę zaskoczony moją reakcją. Sama
siebie zaskoczyłam. Przecież nie wyobrażałam sobie powrotu do
szkoły bez Rona i Harry'ego. To nie byłoby już to samo.
Westchnęłam i zamknęłam oczy, aby się skoncentrować na tym, co
powinnam zrobić. Przepraszam... Może już pójdę obudzić Ginny i
Rona....- zaproponowałam, po czym odwróciłam się w stronę
schodów, gdy nagle usłyszałam jeszcze głos George'a za moimi
plecami:
Byłem
wściekły wczoraj na Rona. To może brzmieć śmiesznie, ale po raz
pierwszy pomyślałem jak nieodpowiedzialny potrafi być mój brat.
Taa..., wiem, kompletnie to do mnie nie pasuje. W końcu Fred i ja
najmniej się przejmowaliśmy odpowiedzialnością czy ryzykiem. Ale,
jak widać, wojna zmienia ludzi. - skończył. Ze zdziwienia nie
potrafiłam nic powiedzieć. Tak, wojna naprawdę potrafi zmieniać
ludzi.
Chciałem
tylko powiedzieć... Myślałem nad tym wszystkim, i zdecydowałem,
że siedzenie w pokoju całymi dniami jest głupotą. Nawet nie chcę
wiedzieć, jaki opieprz bym dostał od Freda za to moje lenistwo.
Wiesz, myślę, że chciałby, abym wziął się wreszcie w garść.
A mówię ci to, bo dzięki temu, że spadłaś z tej miotły, ja się
ocknąłem. Więc...dzięki, haha..- pod koniec usłyszałam jego
śmiech. I wtedy ja też musiałam się zaśmiać. Dziwnie to
brzmiało - dziękować komuś, że się spadło z miotły. Ale skoro
pomogłam mu w ten sposób. Szczęśliwa więc, że jednak nie
straciliśmy George'a na zawsze, rzuciłam mu się w ramiona i
uścisnęłam. Tak po prostu, bo mi go brakowało. Tego pajaca. Znowu
poczułam jego zdziwienie. Po sekundzie jednak odwzajemnił mój
uścisk.
Cieszę się, że do nas wróciłeś. Fajnie wiedzieć, że się komuś pomogło, spadając z miotły.-powiedziałam uśmiechając się pod nosem. Czułam ogromną ulgę. Bez bliźniaków Norze czegoś brakowało. Co prawda, Fred już nigdy nie wróci, ale jeszcze gorzej by było, gdyby George podjął decyzję zapadnięcia w całkowitą obojętność. Na razie obrał dobry kurs.
Cieszę się, że do nas wróciłeś. Fajnie wiedzieć, że się komuś pomogło, spadając z miotły.-powiedziałam uśmiechając się pod nosem. Czułam ogromną ulgę. Bez bliźniaków Norze czegoś brakowało. Co prawda, Fred już nigdy nie wróci, ale jeszcze gorzej by było, gdyby George podjął decyzję zapadnięcia w całkowitą obojętność. Na razie obrał dobry kurs.
Proszę,
co my tu mamy! Hermiono, gdzie Ron i Ginny? Miałaś ich obudzić, a
tymczasem... - widząc jednak zmianę na twarzy swojego syna i moją
dosyć rozpromienioną twarz, pani Weasley zmarszczyła brwi i
popatrzyła się na nas zszokowana.
Czy
wy...?! Nie, proszę, nie mówcie mi... Hermiono? George?- zapytała,
a ja nie mogąc się powstrzymać, po prostu zaczęłam się śmiać,
nie będąc w stanie wydusić z siebie ani słowa. George również
roześmiany, nawet nie próbował nic powiedzieć.
Ludzie,
czyście poszaleli? To wcale nie jest śmieszne. Naprawdę. Dość
tego! Proszę natychmiast mi odpowiedzieć, o co tu chodzi!- domagała
się gospodyni domu. Za nią zauważyłam wysoką, dosyć barczystą
postać Rona, który musiał się zjawić niedawno.
Właśnie,
też chciałbym wiedzieć. Hermiono?- usłyszałam pełen wyrzutu a
zarazem poirytowany głos Ronalda Weasley'a. Co oni sobie w ogóle
wyobrażają? - pomyślałam. Wtem zauważyłam, że George trzyma
mnie jeszcze w talii i nie wiem dlaczego, ale jeszcze bardziej
zaczęłam się śmiać. Prawie się dusiłam od śmiechu. Starałam
się, naprawdę, opanować tę sytuację i przestać z tym nagłym
napadem głupawki, ale po prostu mi to nie wychodziło. To był taki
rodzaj śmiechu, przez który ledwo co mogłam już oddychać.
Wszystkie wnętrzności kurczyły mi się do jednej całości. Gdyby
nie George, już dawno siedziałabym na podłodze, ale jego ręka
dawała mi oparcie. Za to on trzymając się mnie, także mógł
utrzymać równowagę. Staliśmy tak jak dwoje wariatów, skręcając
się ze śmiechu, a wszyscy wytrzeszczali na nas oczy. Szczerze
mówiąc wątpiłam, czy Harry jeszcze się nie obudził, bo mogłam
się założyć, że naszą głupawkę można było słyszeć aż na
czwartym piętrze.
Ja...
hahahaha, przepraszam...hahaha, hha, George i ja... my... hahahahahah
tylkooo...- starałam się wytłumaczyć. Niestety: z moich strun
głosowych dolatywał tylko bardzo wysoki głos, który nie był w
stanie nikomu nic wyjaśnić.
Ach,
ty i George..., tylko co? - usłyszałam głos Rona. Jednak widząc,
że nie uzyska żadnej konkretnej odpowiedzi, postanowił sobie sam
wyjaśnić:
Mogłem
się domyśleć. Nie chcesz mieć takiego chłopaka, który nie
potrafił na ciebie uważać. Jasne... A przecież mój wspaniały
brat cię uratował. No tak. Wszystko rozumiem.- odpowiedział sobie
Ronald. Jednak nawet fakt, że Ron fałszywie mnie oskarżył, nie
potrafił przywołać mnie do porządku. Nie rozumiałam, co we mnie
wstąpiło! Byłam Hermioną Granger! Przecież nigdy się tak nie
śmiałam.
Dzieci,
naprawdę, uspokójcie się już. Czy mam użyć zaklęcia? W moim
poradniku dla mam, które wychowują nastolatki, chyba było coś
takiego jak zaklęcie na głupawkę...- zaczęła Molly.
Łapiąc
powoli oddech, mogłam co raz to bardziej przestać się śmiać, co
nadal wymagało dużej koncentracji..
Nie...już
dobrze. Haha...Po prostu, jak pani weszła i nas tak zobaczyła,
pytając się o to...no..to było po prostu strasznie śmieszne. Pani
naprawdę w to uwierzyła. A przecież ...my, haha,...nie...
My
się nie całowaliśmy, ani nic podobnego. Braciszku, możesz się
uspokoić, nie odbiję ci dziewczyny . Ale w przyszłości lepiej na
nią uważaj. Haha... - dokończył George, puszczając moją talię.
Wtem na schodach pojawiła się czarna czupryna, która właśnie
zakładała sobie okulary. Jego zielone oczy błysnęły widząc
roześmianą twarz Georg'a. Widziałam w nich, jak bardzo się z tego
powodu ucieszył. Za nim schodziła Ginny, która przystanęła obok
niego i złapała za rękę. Patrzyła na mnie pytającym wzrokiem,
oczy jej lśniły, a ja nie mogłam dostrzec śladu żadnych
kosmetyków, które zamaskowywałyby jej cienie pod oczami.
Faktycznie, prawie nie było już ich widać. Ten dzień zapowiadał
się więcej niż dobrze. Jedynie Ron miał jeszcze dość skwaszoną
minę. Nie pozbawił mnie przy tym dobrego humoru.
Dzieci,
dzieci. Skoro tak... George, chodźże tu do mnie! Całe szczęście,
że do nas wróciłeś!-powiedziała Molly rozradowana, a jej
policzki rozpromieniły się, przybierając malinową barwę.
Podeszła do syna, uściskała go mocno i przeczesała mu energicznie
fryzurę. Włosy nieco mu urosły, od śmierci Freda przestał o
siebie dbać.
No,
no, chłopcze! Najwyższa pora na nową fryzurę! A teraz...
chodźcie, chodźcie! Jajecznica pewnie dawno już wystygła! -
dodała po chwili, po czym odwróciła się w stronę schodów
prowadzących w dół. Zauważając jednak Harry'ego, podparła sobie
boki i chciała coś już powiedzieć, ale w ostatnim momencie
zmieniła zdanie i tylko pokiwała głową na obie strony, mamrocząc
coś pod nosem. Harry wyszczerzył zęby i pociągając za sobą Gin
ruszył w stronę kuchni. George poszedł tuż za nim, klepiąc go po
plecach i coś do niego mówiąc. Po chwili usłyszałam śmiech
Harry'ego i Ginny. Chciałam iść za nimi, gdy przypomniałam sobie
o Ronie, który nadal stał w tym samym miejscu, niepewnie, z miękkim
spojrzeniem, niczym przestraszony pies, nie wiedzący czy zrobił coś
złego i czy zostanie za to w jakiś sposób ukarany. Nawet nie
musiałam się specjalnie uśmiechać. Ten uśmiech gościł na mojej
twarzy już jakiś czas.
Och,
Ron! Przecież wiesz, że nie jestem na ciebie zła. To nie twoja
wina, że spadłam. Naprawdę. Chociaż na następny raz bardziej
szanuj moją wolę, dobrze? I jak w ogóle mogłeś pomyśleć, że
ja i George..., no wiesz, to przecież zupełnie niedorzeczne!-
powiedziałam, przekręcając oczami.
Serio?-
spytał Ronald, wykrzywiając już usta do uśmiechu.
Serio,
serio... A teraz, chodźmy wreszcie, marchewko, bo twoja mama się
wścieknie!- zakończyłam rozmowę, wzięłam go za rękę i
pociągnęłam za sobą.
*
Gnałam
przez las, gałęzie zahaczały o moje futro, liście i rzepy się w
nim zaczepiały. Wokół mnie była zieleń, tak dużo różnych
odcieni zieleni. Powietrze świeże, a zarazem pełne innych
zapachów. Błoto, para, ususzone liście, kamienie, kory drzew,
żywica, króliki... Słońce dopiero powoli i bardzo delikatnie
zaczęło przenikać przez korony drzew. Jeszcze czułam chłód i
wilgoć. Na roślinach osiadała jeszcze rosa, a ziemia była
wilgotna. To był dokładnie ten moment, w którym las zaczynał się
budzić i oddychać. O tej porze zaczynał swój codzienny rytm. Z
czasem i ja się do tego przystosowałam. Tak, z czasem. Tym, kim
teraz jestem, nie byłam zawsze. Codziennie przywołuję to sobie do
świadomości, abym nie zatraciła się w tym życiu, którym teraz
żyję i żebym nie zapomniała, kim naprawdę jestem. Ale jest to
trudne. Zauważyłam, że z każdym dniem ludzkie myślenie
przychodzi mi coraz trudniej. Moje ciało przejmuje nade mną
kontrolę, bardziej słucham zwierzęcych instynktów niż
''ludzkiego'' rozsądku. To prawda: tutaj na nic może mi się nie
przydać. Ale nie chcę go zatracić. Nie mogę przestać walczyć,
nie mogę się poddać. Bo wtedy zgodziłabym się na zapomnienie.
Stałabym się zwykłym zwierzęciem, a wtedy już nie będzie żadnej
możliwości, aby odzyskać siebie. Ale samo życie zwierzęcia nie
jest proste. Muszę codziennie walczyć:
o
jedzenie, o terytorium, o wszystko. Muszę myśleć jak zwierzę,
żeby przeżyć, a to sprawia, że coraz bardziej się nim staję.
Podniosłam głowę i wystawiłam nos w stronę wiatru. Teraz na
przykład musiałam złapać coś na śniadanie...
*
Słońce
ospale wynurzało się zza horyzontu. Jego blask wkrótce dotarł do
jednej z wieży Hogwartu, Szkoły Magii i Czarodziejstwa, która po
jednym miesiącu ciężkiej pracy przez uczniów, nauczycieli,
pracowników Ministerstwa Magii, a także wielu chętnych, mogła
prezentować się w blasku swej dawnej chwały. Tak, można by nawet
powiedzieć, że oblicze tej szkoły wydawało się bardziej
majestatyczne niż przed wojną. W końcu bitwa została wygrana,
mimo iż każda wojna pociąga za sobą niesamowite straty. Także
tej wygranej strony. Żadne słowa jednak nie będą w stanie tego
opisać, żadne też nie byłyby na miejscu.
Po
dotknięciu promienia słońca, kolorowy witraż jednego z okien
wieży obudził się do życia. Mienił się on różnymi odcieniami
światła. To zjawisko zasłoniło widok tego, co było po przeciwnej
stronie, czyli w środku wieży. Przy oknie stała dosyć wysoka,
szczupła postać, z rękami schowanymi w rękawach, głową
zadziornie podniesioną do góry, i ściśle spiętym kokiem na
głowie. Patrzyła się z dosyć miękkim i uczuciowym spojrzeniem na
krajobrazy, które były w rzeczy samej godne podziwu z tej
wysokości. Lecz po chwili jej łagodny wyraz twarzy ustąpił
miejsce innemu, zmartwionemu.
W
okrągłym pomieszczeniu było przytulnie, choć na pierwszy rzut oka
było widać, że panował tutaj porządek. Na stolikach nie leżały
już tykające aparaty, ani stosy pergaminu. Te najważniejsze i,
zdaniem nowej dyrektorki Hogwartu, najbardziej przydatne przybory,
zostały schludnie uprzątnięte do osobnej komody nieopodal
witrażowego okna. W środku pomieszczenia widniał jedynie pięknie
wyszywany stary dywan. Oprócz tego powierzchnia była pusta.
Dyrektorka bardzo ceniła sobie przestrzeń. Nie lubiła, gdy w
pokoju znajdowało się za dużo rzeczy. Czuła się wtedy
przytłoczona i ograniczona. Parę schodków wyżej stało stare,
wiekowe biurko, przy którym pracowali kiedyś dyrektorzy szkoły.
Między innymi sam Dumbledore. Jego portret wisiał teraz nad dawnym
stanowiskiem pracy. O dziwo, czarodziej wcale już nie spał, czego
nie można było powiedzieć o innych postaciach na obrazach
wiszących w gabinecie. Albus Dumbledore miał dosyć zamyślony
wyraz twarzy, a w jego oczach, za księżycowymi szkłami, można
było dostrzec iskry gorączkowego zaintrygowania, choć w całości
emanował swoim słynnym spokojem.
-
Albusie, do prawdy nie wiem jak mam to rozstrzygnąć. Potter tyle
przeszedł, chciałabym mu dać skończyć ten rok szkolny, aby
wreszcie dokończył swoją edukację. Z drugiej strony - jego sława
otwiera mu każde drzwi do kariery, o jakiej by tylko zamarzył.-
odezwała się McGonagall, nie odwracając się od okna. Czarodziej w
fiołkowej szacie zmienił lekko swoją pozycję, odwracając głowę
w stronę nowej dyrektorki.
-
Myślę, droga Minervo, że Harry nie ma potrzeby tu wracać. Jego
przeżycie z tym zamkiem już się zakończyło. Nauczył się tu
wszystkiego, czego da się tu nauczyć. Nie tylko teorii, ale i
praktyki. Podejrzewam również, a moje przeczucia zazwyczaj się
sprawdzają, że to czego najmniej teraz potrzebuje, jest kariera i
on sam najlepiej to wie. Po wszystkich latach sławy, zwłaszcza po
całym tym finale, jakim była wojna, potrzebuje on wyciszenia. A
także kompletnie innych doznań niż praca. Na to jeszcze przyjdzie
czas. Dlatego sądzę, że to co niedawno usłyszeliśmy może
mu tylko pomóc odnaleźć się w tym całym zamieszaniu. - zakończył
spokojnie lecz dosadnie Dumbledore. Po tych słowach Minerva
odwróciła się plecami do okna, po czym wyjęła ręce z długich
rękawów szaty i poszła w stronę biurka.
Siadając
na krześle - które w ogóle nie zasługiwało na takie określenie,
lecz nie można było je nazwać fotelem, jako że tym też nie było
- wyjęła z jednej szczególnie małej szufladki papier listowy.
Sięgając po pióro powiedziała, nie bez lekkiego rozdrażnienia:
- Jak
zawsze masz na swój sposób rację. Jednak to nie znaczy, że
podzielam twoje zdanie. Edukacja to edukacja, praca to praca, również
bardzo istotna i ważna. Ale niech ci będzie. Ty zawsze bardziej
znałeś i rozumiałeś Harry'ego niż ja. Mam nadzieję, że to
dobra decyzja...
Na
twarzy Albusa pojawił się lekko rozbawiony uśmiech. Po chwili
jednak odpowiedział :
- To
się okaże. Nie wiem, czy go rozumiałem. Nie wiem, czy w ogóle
powinno się próbować zrozumieć osoby. Dopiero po całym moim
życiu zdałem sobie sprawę, że przecież do końca nigdy nie
pojmiemy drugiego człowieka, nieważne
jak dobre ma się przeczucia.
Minerva McGonagall nie wypowiedziała się co do słów dawnego dyrektora, nigdy nie wdawała się w takie psychologiczne rozmowy. Nie było to jej mocną stroną. Co nie znaczy, że uważała je za niedorzeczność. Szanowała każdą wypowiedź Albusa, mimo iż czasem było jej ciężko pojąć to, co chciał przekazać. Zresztą, bądźmy szczerzy... Komu by było łatwo?
Minerva McGonagall nie wypowiedziała się co do słów dawnego dyrektora, nigdy nie wdawała się w takie psychologiczne rozmowy. Nie było to jej mocną stroną. Co nie znaczy, że uważała je za niedorzeczność. Szanowała każdą wypowiedź Albusa, mimo iż czasem było jej ciężko pojąć to, co chciał przekazać. Zresztą, bądźmy szczerzy... Komu by było łatwo?
Przed
rozpoczęciem pisania owego, wydawałoby się, dość ważnego listu,
sięgnęła po różdżkę spoczywającą w jej kieszeni i jednym
machnięciem wyczarowała drugi, mniejszy stolik. Na nim już po paru
chwilach pojawiła się sterta świeżego papieru, koperty, pieczątka
szkoły, czerwony wosk,
a
także drugie pióro, które zawzięcie zaczęło pisać czystym,
eleganckim pismem listy do wszystkich uczniów Hogwartu,
obwieszczając im nowy rok szkolny. Wiadomość do pierwszoroczniaków
będzie musiała, zgodnie ze zwyczajem, napisać własnoręcznie.
Lecz to za chwilę.
Szanowny
panie Potter,
Z
całą powagą proszę o zgłoszenie się do mojego gabinetu, jeden
dzień przed rozpoczęciem się nowego roku szkolnego. Jest to sprawa
niecierpiąca zwłoki. Proszę jednak przybyć do mnie ze spakowanym
bagażem podręcznym, gdzie znajdą się najpotrzebniejsze rzeczy. Z
przykrością muszę pana poinformować, że nie będzie pan mógł
wrócić na ostatni rok do Hogwartu.
PS:
Owa sprawa wymaga dyskrecji, proszę nie rozmawiać o tym z
przyjaciółmi. Jedynie przekazać im, że będzie Pan musiał
wyjechać.
Z
uszanowaniem,
Minerva
McGonagall,
Dyrektorka
Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart
Po
ostatnich słowach odłożyła pióro na miejsce, po czym złożyła
papier na pół i włożyła do koperty, nalała trochę gorącego
wosku na jej tył, po czym przybiła pieczątkę Hogwartu i podeszła
do klatki, gdzie siedziała jej prywatna sowa. Otwierając ją,
podała jej list.
Tylko
szybko, Godryku. I tak jestem już spóźniona z tym listem. Uważaj,
żeby tylko Potter dostał go do ręki. No, leć już. Miłej drogi.
- szepnęła sowie, która siedziała jej na nadgarstku. Żółte
ślepia błysnęły mądrze, a także ze niecierpliwieniem.
McGonagall podeszła do małego okienka, znajdującego się po prawej
stronie od biurka, otwarła je i wypuściła sowę. Ta zaś
wyprostowała swoje potężne skrzydła i uniosła się w górę. Po
chwili była tylko czarną kropką na tle jasnego, już błękitnego
nieba.
Harry
Patrzyłem
się na ich roześmiane twarze i sam musiałem się uśmiechać.
Szczęście. Tak, powoli zaczyna się ono budzić w moim sercu. We
mnie. Spotkałem błyszczące, lecz jak zawsze tajemnicze oczy Ginny
i zobaczyłem tam te iskierki, które sprawiały, że jestem w stanie
wierzyć w nas, w ten świat, w którym żyję. Tych urodzin na pewno
nie zapomnę tak szybko.
Odzyskaliśmy
wolność! To o nią walczyliśmy przez cały ten czas. A ja wciąż
nie mogę w to uwierzyć. Tak naprawdę jeszcze to do mnie nie
dotarło. Codziennie budzę się i muszę sobie przypominać o tym,
że zło minęło. Zostało pokonane. A jednak ... Co z tego, co z
tego bezpieczeństwa i spokoju, jeśli kosztowało to życie innych?
Tych, których kochaliśmy.
-
Harry, słyszysz mnie? - dobiegł mnie głos Hermiony, Ginny zaczęła
się śmiać. Wróciłem do rzeczywistości. Stukanie sztućców i
rozbawione szeptanie.
-
Tak, przepraszam, co mówiłaś?- zapytałem się i spojrzałem na
pełno obładowany talerz. Wbiłem widelec w parówkę.
-Ehm
...nic. Pomyślałam tylko, że być może zainteresuję cię ogromna
sowa, siedząca za oknem. Wygląda na to, że ma coś dla ciebie. -
głos Hermiony nagle wydawał mi się bardzo wyraźny. Szybko
odwróciłem się za siebie. Rzeczywiście: było to dość wielkie
zwierzę, na dodatek miało niespotykane upierzenie: czarne,
purpurowe i białe. Nie patrzyło na mnie, lecz z niespotykaną
zawziętością próbowało otworzyć okno swoim dziobem i długimi
pazurami. Na myśl przyszła mi Hedwiga, tęskniłem za nią.
Podszedłem do okna siłując się trochę z zawiasem, otworzyłem
okienko. Sowa przestała się już wiercić i teraz bardzo
majestatycznie pokazała swoją nóżkę. Moje serce podskoczyło z
zaskoczenia, widząc pieczątkę Hogwartu. W końcu inni nie dostali
jeszcze swoich listów, a przecież zawsze dostawaliśmy je w tym
samym czasie. Zmarszczyłem brwi, odpiąłem kopertę i wróciłem
zdziwiony do stołu. Jednak zwierzę za mną zaczęło strasznie się
wydzierać.
-
Pewnie chcę jej się pić. Wygląda na zziajaną, widocznie długo
leciała... i szybko. - odezwała się swoim mi dobrze znanym głosem
Miona. Po jakimś czasie przestałem zastanawiać się, jak można
tak dużo wiedzieć. Spojrzałem ponownie na sowę, która ani na
chwilę nie myślała nad tym, aby przestać się drzeć.
Niezdecydowany, jednak zmotywowany przez konkretne spojrzenie mojej
wszystkowiedzącej koleżanki, złapałem miseczkę, która leżała
na blacie kuchennym i wyszedłem do sowy. O dziwo, przestała, gdy
tylko zobaczyła, że jestem na dworze. Postawiłem jej naczynie
napełnione wodą. On (lub ona) popatrzyła się tymi swoimi mądrymi
ślepiami, jakby chciała mi coś przekazać.
-
Czyli ...z Hogwartu?- wyszeptałem, po czym przypomniałem sobie o
liście i szybko go otwarłem. Sowa przytaknęła niezauważalnie
głową i zaczęła spokojnie pić. Faktycznie: miała pragnienie.
Agnes
Wczoraj.
Jak tylko to słowo przechodzi mi przez głowę, to wciąż nachodzi
mnie uczucie, że przecież to się nie stało. Ale uczucia to
przecież uczucia, nie zawsze są wiarygodne. Ach, co ja plotę.. Nie
chodzi o to, że uczucia nie są wiarygodne, tylko o to, że czasem w
ogóle nie chcemy zaakceptować prawdy i rzeczywistości. Tak jak w
moim przypadku. Myślałam, że będę na to przygotowana.
Przynajmniej próbowałam się na tyle przestawić, żeby jakoś
racjonalnie pojąć moją przeszłość, o której nie miałam
pojęcia. Nie udało mi się. Porażka na całej linii. Kompletna.
Pomimo, że starałam się nie myśleć o wczorajszym dniu, zwłaszcza
o tym, co stało się po moim zasłabnięciu, to obrazy i wspomnienia
ciągle wirowały mi przed oczami. Nic nie mogłam na to poradzić.
Chociaż zazwyczaj byłam w tym całkiem
dobra. Niemiłe i nieprzyjemne rzeczy przeważnie trzymałam na
dystans. Ale to mnie przerosło. Pierre by się ze mnie teraz
nabijał: - Moja dzielna, mądra, zadziorna siostra się załamuje?!-
powiedziałby. Na myśl o nim zrobiło mi się jeszcze smutniej.
Pomyślałam
o tym, jaka pewna siebie byłam wczoraj jeszcze w tym londyńskim
Ministerstwie. Nazwijmy to inaczej: byłam zdecydowana i gotowa
stawić temu wszystkiemu czoła. W końcu jestem Agnes, która tak
łatwo się nie poddaje. Tak, no właśnie... Ale co się stało
wtedy, kiedy ten człowiek, który mi pomógł, zapytał się czy
czegoś jeszcze potrzebuję i czy mógłby mi jeszcze jakoś pomóc?
Wtedy spojrzałam w te jego oczy i nagle znowu coś mnie tknęło.
Sama nie wiem, co to było. Ale uświadomiło mi w błyskawicznym
tempie, że wcale nie jestem silna, pewna siebie, że tak naprawdę
nie mam pojęcia o sobie. A ja myślałam... ach, tak. Czy jak
człowiek traci w jednym mgnieniu oka rodzinę, pomimo tego, że ta
strata jest inna, to gubi siebie? Nie wiem. Ale czuję się
zagubiona. To spojrzenie tego miłego, lecz zupełnie obcego
człowieka, uświadomiło mi, że jestem tu sama. Nie mam tu nikogo.
I co zrobię, jak nikogo nie znajdę? Będę wtedy w stanie tak po
prostu wrócić do mojego życia? Ach, zapomniałam. Nie ma już
tamtego życia. Więc jak wrócę, to już nie będzie to samo.
Oczywiście.
Ten
człowiek zdjął ze mnie na krótką chwilę moją maskę. Maskę,
którą samą próbowałam się oszukać, że temu podołam. Wszyscy
ci ludzie, którzy mówili nie moim ojczystym językiem, którzy
gnali gdzieś, w pośpiechu, zaczęli mnie przytłaczać. A ja tam
stałam sama, w tym nieokreślonym tłumie.... Szesnastoletnia
Francuzka, z klatką i bagażem. A w klatce kotka, która na dodatek
zasłabła z niewiadomego powodu. Ktoś obcy podający jej batonik
czekolady, jego miłe spojrzenie i chęć pomocy. I nagle pytanie:
dlaczego muszę tu być? Co ja tu mam zrobić?
Chociaż
to dziwne, że czyjaś pomoc mnie nie wzmocniła, tylko wręcz
przeciwnie. Natomiast chamskie docinki na początku, przy kominie,
sprawiały, że przypłynęło więcej siły. Zadziorność i pewność
siebie. Czy coś jest ze mną nie w porządku? Działam na odwrót?
Czy po prostu mam taką naturę, że złe rzeczy zamieniam w siłę,
gdyż umiem się bronić i nie biorę tego do siebie. A miłe,
pozytywne rzeczy … no, właśnie co? Czy odkrywają mnie taką,
jaka jestem naprawdę? Czy wchodzą do serca, w najgłębsze
szczeliny, które nie są mi znane? Tak, mi samej nie są znane.
Każdy tam, na dnie swojego serca, ma tajemnicę siebie samego.
Odkrywamy ją przez całe życie. Czyli tu głównie nie chodziło o
coś złego. Po prostu poznałam się z innej strony.
Westchnęłam,
co w ogóle do mnie nie pasowało. Gdzie moja twardość? Wbrew woli
się uśmiechnęłam: tak, moje drugie życie się zaczyna. Widocznie
przez to odkrywam tą część siebie, o której nie miałam pojęcia.
Wczoraj
- teraz było mi trochę łatwiej - poszłam do Departamentu
Tajemnic. Zmusiłam się do tego siłą, którą jeszcze w jakiś
sposób przywołałam. Lecz tak na poważnie: miałam inny wybór?
Nie znałam Londynu. Jedyne, co mi wtedy zostało, było znalezienie
mojego ojca i nadzieja na to, że będzie w stanie przyjąć do
wiadomości, że jestem jego córką. Gdy wyszłam z windy na
podejrzanie opustoszały korytarz, trochę mnie zmroziło. Szłam
czytając tabliczki na eleganckich drewnianych drzwiach, które
prowadziły do pojedynczych pracowników. Szybko stwierdziłam, że
było ich niewiele. Przy ostatnich drzwiach się zatrzymałam, a moje
serce przestało na chwilę bić, przyspieszając po tym jeszcze
bardziej. Poczułam ciarki, jednak nie dziwiłam się. Tutaj było
całkiem chłodno i pachniało piwnicą, kurzem i środkami
czystości. A także tym, czym pachną korytarze, kiedy są puste i
nieuczęszczane. Na pozłacanej tabliczce było wyryte:
Krystian
Melphis
Główny
Strażnik przepowiedni
i
akt ściśle tajnych ich dotyczących
Od
poniedziałku do niedzieli w godz. 8.00 i 19.30
Dzisiaj
była sobota. Nie miałam pojęcia, która mogłaby być godzina.
Wzięłam jednak głęboki oddech, wiedząc, że nie mogę się
zbytnio zastanawiać i zapukałam. Cisza. Chwyciłam więc za klamkę,
ale rozczarowałam się, jednocześnie czując ulgę: drzwi były
zamknięte. Po chwili jednak zobaczyłam drugą, o wiele mniejszą
tabliczkę na drzwiach:
Od
27.08 do 30.08 nieobecny.
Zastępstwo:
Leonard Kits. Drzwi nr 2.
Zdenerwowana
popatrzyłam się na tabliczkę. Ląduję tu akurat w ostatni dzień,
w którym go jeszcze nie ma. Pięknie. Pytania, dlaczego go nie ma i
z jakiego powodu na razie odsunęłam na bok. Najpierw musiałam coś
wymyślić, żeby nie spędzić mojej pierwszej nocy w Londynie na
ulicy pod gołym niebem.
Miauczenie
mojego zniecierpliwionego kota zmobilizowało mnie do szybkiego
podjęcia decyzji. Odwróciłam się na pięcie, pokazując do
tabliczek na drzwiach język na znak bezradności, po czym
skierowałam się w stronę drzwi nr 2.
Tym
razem nie czytając nawet tabliczki, zapukałam i o dziwo usłyszałam
zachrypnięty głos. Zdziwiona, ale już z lżejszym uczuciem na
sercu, otwarłam drzwi i weszłam. Bagaż wzięłam do środka, na
wszelki wypadek i na dowód, że przyjechałam z daleka. Kot jako
pierwszy przywitał się z pracownikiem, miaucząc na cały głos.
Przy
wejściu przywitał mnie zapach książek, starego papieru, atramentu
i zakurzonego dywanu. Było jednak o wiele cieplej niż na zewnątrz.
Zamknęłam ostrożnie drzwi i otwarłam usta. Serce nadal biło
mocno. Za mocno. Co się ze mną działo? Przecież to nawet nie był
on.- Dobry wieczór. Właściwie przyszłam do pana Melphisa,
ale najwyraźniej go nie ma.- zaczęłam dosyć niezdarnie jak na
mnie. Odgarnęłam kosmyk włosów, który właściwie w ogóle mi
nie przeszkadzał. Za niesamowicie podłużnym biurkiem, które było
zawalone niezliczonym stosami akt, rolkami pergaminu i książek,
siedział przygarbiony czarodziej z dosyć zaniedbanym wyblakłym
wąsem, pomarszczoną twarzą i piegami na nosie. Wzrok miał
obojętny i ospały, jakby siedział tu tylko, aby być i nic poza
tym. Moim nagłym przybyciem wzbudziłam u niego zaskoczenie i
dezorientację. Jego bladoniebieskie oczy na sekundę błysnęły
spoglądając na mnie, a także na klatkę z kotem. Odchrząknął i
podjął próbę wyprostowania się. Skrzywił się jednak, gdy coś
gruchnęło mu w kościach i opadł z powrotem na krzesło, które
wyglądało na dosyć niewygodne. Czyli tak traktowali tutaj stałych
pracowników...
-Tak,
tak... wyjechał. Czy jest coś, w czym mógłbym panience pomóc?-
powiedział bezuczuciowo, prawie machinalnie.
Komentarze
Prześlij komentarz