V. Rozdział - W tym samym momencie
Patrząc
przez małe, lecz starannie umyte okienko od strony ogródka
warzywnego Nory, można było zobaczyć krzątającą się po kuchni
panią Weasley, która właśnie szykowała wieczorny posiłek dla
wszystkich przebywających w jej domu. W Norze bowiem mieszkały w
tym momencie osoby, które nie wyróżniały się rudymi włosami, a
także nie nosiły na nazwisko Weasley .
Słysząc
głośne śmiechy i chichrania od strony schodów, pani Weasley od
razu domyśliła się, kim są te osóbki i nawet nie odwracając się
do nich, ponieważ właśnie próbowała uporać się z wyrywającą
się patelnią, którą nie tak dawno zaczarowali bliźniacy,
powiedziała stanowczym głosem:
-
Ginevro! Ile razu mówiłam ci, że masz nosić skarpetki, a nie
latać po domu gołymi stopami! I nie przerywaj mi, dobrze wiem, że
i tym razem tak jest! Ach..., będzie mi tego brakować... -
wtrąciła, jak jednym zamachem różdżki, naczynie do podsmażania
przeróżności przestało się przeciwstawiać.
Pani
Weasley poczuła nagle łzy napływające jej znowu do oczu, kiedy
zdała sobie sprawę, że jednego z bliźniaków już nigdy więcej
nie zobaczy, nie mówiąc o jego psikusach. Gdyby ktoś powiedział
jej dawniej, że będzie jej tego brakowało, okrzyknęłaby go
wariatem i spytała o jego samopoczucie. Lecz teraz sprawa nabrała
innych kolorów, ponieważ George zmienił się nie do poznania.
Skończył z żartami i poczuciem humoru, nawet nie zastanawiał się
nad ponownym otwarciem sklepu na Pokątnej. Pani Molly Weasley już
go nie poznawała. Zresztą nie tylko ona.
-
Mamo, ty znowu płaczesz?- zapytała się Ginny, gdy zobaczyła
szklane oczy swojej mamy. Hermiona zmarszczyła czoło, czując
bezradność, która od jakiegoś czasu często ją ogarniała.
-
Nie, nie dzieci. Wszystko w porządku, tak jakoś mi się zachciało,
nic takiego. Przypomniał mi się Fred, gdy natknęłam się na tę
zwariowaną patelnię, której tak rzadko używam... - powiedziała
Molly, powoli wracając do jej stanowczego tonu. Otarła sobie
policzki ręką, otrzepała fartuch, po czym wciągnęła powietrze
nosem i poszła do kredensu, żeby wyciągnąć ciasto, które
upiekła samym rankiem. Miała być to niespodzianka dla Harry'ego,
który obchodził jutro urodziny. Wprawdzie miał być jeszcze tort,
ale można przecież już dzień wcześniej zrobić mały wstęp. .
-
Kolacja zaraz będzie gotowa, a właściwie już jest, trzeba tylko
nakryć do stołu. Będziecie takie miłe?- powiedziała głosem,
który nie pozostawiał dziewczynom żadnego wyboru.
Hermiona
tylko lekko uśmiechnęła się do swojej przyjaciółki, która
odwzajemniła ten gest, po czym kierując się do wielkiego kredensu
wyciągnęła różdżkę. Jednym ruchem sprawiła, że drzwiczki się
otworzyły, a cała zastawa do obiadu szybko i sprawnie rozłożyła
się na wielkim, drewnianym stole jadalnym Weasleyów. Widząc to
pani Weasley tylko westchnęła głęboko i mruknęła:
- To
już nie łaska zrobić to ręcznie? Nie można zawsze posługiwać
się różdżką, to nie zdrowe. Ale dobrze, dobrze... Wiem, że
musimy się dzisiaj streszczać.
- To
ja pójdę poszukać Rona i Harryego. - odezwała się Ginny. Mama
owej dziewczyny widząc, że nie ma zamiaru przejmować się
jakimkolwiek obuwiem wychodząc na dwór, również machnęła
różdżką, sprawiając że na stopach jej córki pojawiły się
buty .
-
Mamo!!! - krzyknęła Ginny. Widząc jednak, że nie może tu nic
powiedzieć, spojrzała na Hermionę przewracając oczami i wyszła z
domu, które nienajdelikatniej się po niej zamknęły.
Hermiona
w tym czasie wyszła do ogródka tylnymi drzwiami, żeby zerwać
trochę kwiatków na bukieciki do stołu. Zawsze to robiła wiedząc,
że oprócz niej nikt się tego nie podejmie. A szkoda, ponieważ
uważała, że są to takie rzeczy, które nadawały przyjemną
atmosferę. Przypominając sobie jednak stołowe maniery swojego
chłopaka Rona, który zawsze zmiatał z talerza wszystko naraz, nie
przejmując się jego otoczeniem i innych lokatorów tego domu,
zaczęła wątpić czy ktoś kiedykolwiek zauważy te drobiazgi. A
przecież miło by było, gdyby ...
W tej chwili jednak usłyszała wściekły krzyk, po którym od razu wiedziała kto musiał go wydać. Trzymając zerwane kwiatki w jednej ręce, pobiegła na polanę, gdzie Ron i Harry zawsze grali w quidditcha. Słońce świeciło dzisiaj dosyć mocno, więc potrzebowała trochę czasu, aby zobaczyć co się dzieje. A wiadomo, że działo się na górze. Tuż przed jej nosem przeleciała jakaś miotła i nie była w stanie powiedzieć, który z chłopaków na niej siedział. Nagle usłyszała głos Ginny, która o dziwo również znajdowała się gdzieś wysoko:
W tej chwili jednak usłyszała wściekły krzyk, po którym od razu wiedziała kto musiał go wydać. Trzymając zerwane kwiatki w jednej ręce, pobiegła na polanę, gdzie Ron i Harry zawsze grali w quidditcha. Słońce świeciło dzisiaj dosyć mocno, więc potrzebowała trochę czasu, aby zobaczyć co się dzieje. A wiadomo, że działo się na górze. Tuż przed jej nosem przeleciała jakaś miotła i nie była w stanie powiedzieć, który z chłopaków na niej siedział. Nagle usłyszała głos Ginny, która o dziwo również znajdowała się gdzieś wysoko:
-
Hermiono, powiedz mu coś! Przecież tak nie można.., ach! Harry,
przestań, co w ciebie wstąpiło? Przestań..., no! - krzyczała
Ginny, jednak Hermiona znając dobrze swoją czerwonowłosą
koleżankę wiedziała, że tak naprawdę bardzo jej się podobało
to, co Harry robił. A wyglądało na to, że porwał Ginny na swoją
miotłę, wywijając kaskaderskie piruety, co znowu zmuszało Ginny
do objęcia go w życiu... Jak powiedział, tak chciał zrobić.
Podleciał do Hermiony, by ją złapać i wsadzić na swoją miotłę,
która nie była tak dobra jak Harry'ego, jednak naszej brązowowłosej
Gryfonce zupełnie to wystarczyło, by cały jej uśmiech zszedł z
jej twarzy, a cała jej wyluzowana dotąd po pasie. Obserwując to
dosyć zabawne widowisko zaczęła się śmiać. Dawno nie widziała
swojej kumpelki tak szczęśliwej. To było coś, czego musieli się
dopiero nauczyć, po tym wszystkim, co się wydarzyło.
Niestety
nie zauważyła Rona, który zaczynał mieć podobne pomysły co do
swojej dziewczyny. Kierując się w stronę Hermiony, która nie
miała pojęcia, co się szykuje, zawołał:
- A
teraz twoja kolej! Myślisz że będę gorszy i zostawię cie tu na
tym nudnym kawałku trawy! Wstawa zamieniła się w wyprostowaną i
napiętą . Jej dziurki nosa się zwęziły, a usta zwęziły się w
małą cienką linię. Pomimo tego Ron nie miał zamiaru rezygnować.
-
Ron! Ani mi się waż! Słyszysz! Nie rób tego..., bo pożałujesz.
Ron.., nie! Proszę cię. Zostaaaa..-
lecz
jak można było się domyśleć, rudowłosy chłopak nie posłuchał,
a Hermiona nie wiedząc dokładnie co się z nią dzieje, czuła, że
jak zaraz jej nie spuści z powrotem na bezpieczną i stabilną
ziemię, to nie będzie mogła za siebie ręczyć.
-
Spokojnie, Miona! Nie czujesz tego?! Wiatr,
powietrze...wolność...Zawsze chciałem ci to pokazać! - powiedział
Ron radosnym głosem. Hermiona w innej sytuacji zdziwiłaby się jego
poetyzmem, ale w istniejącym momencie nie mogła myśleć o niczym
innym niż o tym, żeby jak najmocniej się go trzymać.
-Ron,
masz mnie natychmiast spuścić na ziemię. Ale już....!!! -
powiedziała tak stanowczo i rozkazująco, jak tylko potrafiła. Jej
spocone ręce nadal zaciskały małe zerwane kwiatuszki na obiadowy
stół, a całe ciało było tak napięte, że wszystko zaczynało ją
boleć. Nie mówiąc już o jej sercu, które przypominało skrzydła
małego ptaka wypadającego z gniazda. Oczy oczywiście były
zamknięte.
-
Wyluzuj.., przecież nic się nie dzieje! - odpowiedział Ron,
poklepując jej kolano lewą ręką.
Po
jakiejś chwili Hermiona odważyła się otworzyć swoje oczy na
milimetr albo dwa. Widziała kosmyki swoich włosów i trochę
zieleni. W tej chwili zobaczyła też jakiegoś ptaka. Był szary,
jakiś taki srebrny. A później - nie wiedząc skąd, nie wiedząc
jak - zobaczyła obrazy, ale w głowie. Jakby był to jakiś sen na
jawie...
Dziewczyna
spacerująca po błoniach Hogwartu z chłopakiem. Ogród. Postać z
blond włosami przedzierająca się przez zarośla. Coś woła.
Czegoś szuka. Dziewczyna... Kłócą się. On chwyta ją za
nadgarstek. Mówi. Przestaje. Pocałunek. Zdziwienie obydwu. Drugi
chłopak widzi to. Obserwuje. Ucieka. Biegnie.
Znika.
Korytarz,
księżyc. Krzyk. Ciemność.
Kobieta ukrywa coś pod czarnym płaszczem, jej jasne włosy opadają jej na ramiona. Po jej policzku spływa jedna łza. Powoli wyciąga kłębuszek spod płaszcza i przygląda mu się uważnie. Dziecko.
Ktoś spacerujący po ogrodzie pełnych róż... Kobieta z wijącymi się lokami, koło niej mała dziewczynka... Zieleń. Kolory.
Kobieta ukrywa coś pod czarnym płaszczem, jej jasne włosy opadają jej na ramiona. Po jej policzku spływa jedna łza. Powoli wyciąga kłębuszek spod płaszcza i przygląda mu się uważnie. Dziecko.
Ktoś spacerujący po ogrodzie pełnych róż... Kobieta z wijącymi się lokami, koło niej mała dziewczynka... Zieleń. Kolory.
Hermionie
zakręciło się w głowie. Poczuła, że robi jej się ciemno przed
oczami. Chciała coś powiedzieć...cokolwiek, ale już nie dała
rady. Straciła przytomność. Ron, nie wiedząc, że jego dziewczyna
nie była w stanie trzymać się go, aby nie spadła, nawet nie mógł
jej złapać, kiedy osunęła się z miotły. Może, gdyby nie
zapatrzył się na swojego przyjaciela, który właśnie zakręcił
się, lecąc prosto w dół, aby móc za chwilę dramatycznie
zatrzymać się przed ziemią, zauważyłby, że ręce Hermiony już
go nie obejmowały.
Ginny
Kiedy
Harry zastopował i uniósł się niesamowicie szybko w górę,
zobaczyłam, że coś...że nie!!!...Hermiona spadała.
-HARRY!
Hermiona....!!!!-krzyknęłam. Od razu zobaczył, o co mi chodzi i
popędził w dół. Ale... wiedziałam, to były sekundy. Ona już
była w połowie. A my tak daleko. Czas zmienił swój bieg. Wszystko
zwolniło, równocześnie przyspieszając. Nie zdążymy...
Ta
jedna dziesiąta sekundy, w której sobie to uświadomiłam była
straszna. Zmroziło mnie, moje serce na chwilę przestało bić.
Czułam, że nie mogłam myśleć. Nic. Pustka.
Widząc,
że Hermiona zaraz dotknie ziemi, nie wiem, po prostu skamieniałam,
a z moich ust wydobył się krzyk całkowitej bezradności....
-
Nieeeeeeeee!.... - i dokładnie w tym momencie zobaczyłam srebrne
światło, a Hermiona dokładnie o milimetr zatrzymała się przed
ziemią. Dziwne, ale przez chwilę nie mogłam uwierzyć w to, że
faktycznie nic się jej nie stało. Po chwili już stałam na ziemi i
biegłam w stronie mojej koleżanki, Harry tuż za mną. Klękając
przy niej, rozejrzałam się kto mógł rzucić zaklęcie stopujące.
Nie musiałam długo szukać. Od strony domu szedł do nas George,
mój brat. Takiego nigdy go jeszcze nie widziałam. Minę miał
przerażoną, złą, a w jego oczach dostrzegłam jeszcze tą pustkę,
która zagościła tam od śmierci Freda. Różdżkę jeszcze trzymał
w ręce, podszedł do leżącej na trawie Hermiony. Po czym spojrzał
na mnie krótko, a ja nie miałam pojęcia, co chciał przekazać mi
tym spojrzeniem. Od jakiegoś czasu w ogóle nie wiedziałam, jak
interpretować zachowanie brata. Był nieswój...
Wtem
wylądował Ron, był blady, a może nawet gorzej. Od razu schylił
się nad Mioną. George popatrzył się na niego i powiedział prawie
bezgłośnie:
-
Nawet nie chcesz wiedzieć, jak to jest stracić swoją drugą
połowę... Miała ogromne szczęście, mama akurat mnie po was
wysłała. - po czym zawrócił i poszedł. Tak po prostu.
Ron
miał wyryte przerażenie na twarzy, zresztą jak każdy z nas. Ta
cała sytuacja była dziwna. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że
mam przy sobie różdżkę, ja - idiotka! Przecież mogłam jej użyć.
Zdziwiona i przerażona moją własną głupotą wyciągnęłam
ją i pochylając się nad Hermioną szepnęłam Aquamenti. A
brązowowłosa powoli zaczęła poruszać powiekami. Za mną doszedł
mnie głos Harry'ego:
- To
moja wina. Przecież mogłem przewidzieć, że Ron wpadnie na ten sam
pomysł.-powiedział chwiejnie. No tak, cały Harry. Zawsze gotowy
brać całą winę na siebie.
-
Harry, daj spokój. Nie wszystkiego da się przewidzieć... -
próbowałam z siebie wykrztusić.
- Ale
to prawda... - zaczął, lecz nie zdążył dokończyć, bo wtedy
usłyszałam koło mnie głos mojego brata.
- Nie
gadajcie głupot! Wszyscy wiemy, że to moja wina! Gdybym tylko jej
posłuchał. Albo przynajmniej zauważył, że przestała się mnie
trzymać... Przecież mogłaby być teraz nie żyć. Co ja
zrobiłem...?! - krzyczał. Słychać było, że powoli popadał w
histerię. Zaczął chodzić w tę i we w tę, obejmując się za
głowę i szepcząc do siebie co po chwilę: Co ja zrobiłem... jak
jakąś mantrę. Oboje z Harry'm wiedzieliśmy, że nie miało sensu,
żebyśmy mu w takim stanie próbowali przemówić do rozsądku.
Musiał się najpierw uspokoić.
-Gi
... Ginny? - usłyszałam ochrypły głos. Hermiona się obudziła i
patrzyła na mnie z przymrużonymi oczami. Odetchnęłam głęboko.
Harry przysiadł koło mnie, a Ron błyskawicznie przestał
zachowywać się jak nawiedzony i od razu był przy Mionie, dając
jej oparcie, aby mogła się wyprostować.
Hermiona
Widząc
zmartwione twarze moich przyjaciół, wiedziałam, że coś musiało
się stać. Nagle poczułam silną rękę Rona za moimi plecami,
która sprawiła, że mogłam powoli usiąść. Było strasznie
jasno, moje oczy musiały dopiero przyzwyczaić się do takiego
światła. Dopiero za kilka chwil mogłam dokładnie zobaczyć wyrazy
twarzy moich przyjaciół. Zielone, zmartwione oczy Harry'ego,
zmarszczone czoło Ginny i ... bladą twarz Rona.
- Co
się stało? - zapytałam nie pewnie. Nie pamiętałam niczego
oprócz...
-
Zemdlałaś i...spadłaś z miotły. Gdyby nie George... -
powiedziała Ginny. Reszty już mogłam domyśleć się sama.
Złapałam się za głowę, dziwnie mnie bolała. Chociaż nigdzie
przecież się nie uderzyłam. Może lepiej będzie, gdy nie będę
martwić ich dalej. Nie mogłam im powiedzieć, że zemdlałam z
powodu jakichś obrazów w mojej głowie. Postanowiłam na początek
nie zaprzątać sobie tym głowy i podziękować George'owi, który
najwyraźniej już sobie poszedł.
-
Pomożecie mi wstać? - zapytałam i po chwili znalazłam się w
ramionach Rona, który mnie podniósł. Nie wiem dlaczego, ale
rozbawiło mnie jego zachowanie. Po krótkim namyśle stwierdziłam,
że jeszcze nigdy nie nosił mnie na rękach, więc chyba mogłam mu
na to pozwolić. Szczególnie, że nie czułam się na siłach, aby
wstać i iść. Za bardzo wirowało mi jeszcze w głowie. Co to było?
Ten chłopak w tym ogrodzie razem z tą dziewczyną... Szybko jednak
przypomniałam sobie o moim postanowieniu i odsunęłam te myśli na
bok.
- No,
Ron..., zamieniłeś się w prawdziwego dżentelmena. - próbowałam
zażartować, ale nie uśmiechnął się. Za to Harry i Ginny zrobili
to za niego. Wiedziałam, że wini się za to, że spadłam z tej
miotły, ale tak naprawdę nie była to jego wina. W końcu w tym
momencie, kiedy otworzyłam oczy faktycznie nie było tak źle. Może
nawet by mi się spodobało, gdyby nie to, co stało się potem. W
tym momencie poczułam się strasznie zmęczona i odruchowo położyłam
głowę na ramieniu mojego chłopaka. Pachniał trawą, Norą, potem
i powietrzem. Była to uspokajająca mieszanka.
*
W
momencie, gdy Hermiona ujrzała to, co spowodowało jej utratę
przytomności, dwoje innych osób również doznało czegoś
niewytłumaczalnego...
Chmara
osób, gnających nie wiadomo gdzie, odgłosy butów drepczących po
posadzce, co chwilę pojawiające się osoby w kominach, zielony dym
...To pierwsze co zauważyłam, gdy wylądowałam w Ministerstwie
Magii w Londynie. Przez chwile stałam tak, żeby odczekać
nieprzyjemne uczucie w moim żołądku.
-
Proszę nie zagradzać wejścia, proszę panią! Inni czekają na
wolny komin! Proszę się odsunąć! - usłyszałam naglący, dosyć
zdenerwowany niski głos. Oszołomiona, dopiero po chwili zauważyłam
jego osobę, stojącą niedaleko komina, w którym wylądowałam. Był
dosyć niskiego wzrostu, tak że musiałam zniżyć wzrok, żeby
napotkać się z jego pełnym wyrzutu spojrzeniem. W głowie ciągle
mi się jeszcze kręciło, gdyż rzadko kiedy używałam takiego
rodzaju transportu. Zdecydowanie wołałam miotły albo pociągi. Do
tego dochodziło, że musiałam przestawić się na język angielski.
Po chwili dopiero mój rozum był w stanie przetworzyć prośbę, a
raczej komendę owego czarodzieja, który dokładnie w tym momencie,
kiedy już miałam się przesunąć, szarpnął mnie za ramię i
wręcz wyciągnął mnie z komina. Chciałam coś powiedzieć i nawet
otworzyłam usta, ale zupełnie się zablokowałam. Widząc mój
bagaż, czarodziej jeszcze bardziej się zdenerwował.
-Proszę
pani, gdzie pani z tym bagażem!? Co my jesteśmy, Kings Cross czy
co?! Ja panią proszę … Przecież to Ministerstwo, miejsce powagi
i pracy! Czego pani tu szuka? Co? Proszę Pani!-krzyczał na mniej
czarodziej krasnolud. Być może naprawdę zagradzałam drogę, ale
czy to dawało mu prawo, żeby krytykować mój bagaż i tak się do
mnie zwracać?! Nie, na pewno nie. I ten okropny angielski...Ciekawa
jestem, jak ja to wytrzymam. Nie miałam ochoty się z nim wykłócać,
ale nie mogłam również tego tak zostawić.
- A
czy ja się pana czepiam, że ma pan nieświeży oddech? Zapewne nie
jest to przyjemne dla ludzi którzy z panem współpracują. I po co
się tak denerwować?! Nie pańska sprawa, dlaczego mam przy sobie
bagaż. A teraz do widzenia, miłego dnia! - powiedziałam stanowczo,
dumnie chwytając moją walizkę i wtapiając się w tłum. Uśmiech
już zagościł na mojej twarzy. Nikt nie będzie tu mną rządził,
a tym bardziej nie jakiś niski angielski czarodziej z nieświeżym
oddechem. Tak, pomimo jego niskiego wzrostu byłam w stanie wyczuć
jego ziew bezproblemowo. Zdecydowanie powinien coś z tym zrobić.
Szłam
przed siebie, za całą masą, w jednym kierunku. Innej możliwości
chyba nie było. Widziałam tylko długie, czarodziejskie szaty w
przeróżnym stanie, w różnych barwach i odcieniach, a także
krojach. Wszyscy albo patrzyli przed siebie lub w ciemną posadzkę,
w przeciwieństwie do mnie. Stawałam od czasu do czasu na końcówkach
palców, aby zobaczyć gdzie tak naprawdę idę i dokąd zaprowadzi
mnie ten tłum. Nie miałam pojęcia kogo powinnam się zapytać. W
liście pisało, że mam zacząć moje poszukiwania w Ministerstwie i
zapytać się kogoś o Krystiana Melphisa. W domu nie wydawało mi
się to takie trudne, lecz teraz... Wszyscy ci ludzie byli tacy
nieobecni, jakby w myślach byli już gdzie indziej. Mój pomysł
zaczepienia kogoś tak po prostu wydał mi się nagle strasznie
nieodpowiedni i trochę głupi. Ale nic lepszego nie wpadło mi do
głowy, więc postanowiłam po prostu spróbować szczęścia.
Czarodziej krasnolud wcale mnie nie onieśmielił. W gruncie rzeczy
nigdy nie dawałam się styranizować przez innych.
Nie
wiedząc kiedy, dotarłam do głównego placu, czyli centrum
Ministerstwa. Od razu w oko wpadła mi fontanna, ale nie miałam
czasu na oglądanie jej dokładniej, ponieważ w tym momencie
zauważyłam być może odpowiednią osobę, której mogłabym zadać
moje pytanie. Był to czarodziej z dosyć wytartą i poniszczoną
szatą, który szukał coś zawzięcie w swojej teczce. Nie wiem
dlaczego, ale w jakimś sensie odróżniał się od innych. Może
właśnie dlatego, że jako jedyny się zatrzymał i robił coś
innego niż gonienie w którymś kierunku. Postanowiłam skorzystać
z szansy, spokojnie więc podeszłam i przystanęłam.
- Coś
pan zgubił? Może panu pomóc? - zapytałam grzecznie. Być
może w ten sposób coś osiągnę. Czarodziej słysząc nad sobą
głos, podniósł głowę i popatrzył się na mnie. Westchnął
tylko i wyprostował się. Był dosyć wysoki i miał rude włosy.
Wyglądał na sympatycznego lecz nad wyraźniej trochę zmęczonego,
miał podkrążone oczy i bladą cerę. Ponadto w jego spojrzeniu
można było zobaczyć smutek. Taki, który siedział tam już od
dawna. Uśmiechnęłam się ponownie.
-
Nie, nie...i tak się już nic nie da zrobić. Zapomniałem po prostu
zapasu proszku i tyle. Będę musiał pożyczyć od kogoś. - jego
głos był zrezygnowany. Zdałam sobie sprawę z tego, że
prawdopodobnie nikt mu nie pożyczy, sądząc po tym, jakie panowały
tutaj stosunki międzyludzkie. Po krótkim namyśle wyjęłam swoją
sakiewkę i podałam mu ją.
- W
takim razie ja panu pożyczam. W sumie...i tak nie będzie mi już
potrzebny. - powiedziałam lekko.
-
Ależ to bardzo miłe, ale nie. Nie mogę. Proszę się nie
przejmować, znajdę kogoś znajomego i będzie dobrze. - zapewniał
mnie rudy mężczyzna, nieco zakłopotany.
-
Nalegam. Naprawdę. - powiedziałam i uśmiechnęłam się ponownie.
- No,
skoro tak... Bardzo pani dziękuję. - odpowiedział z uśmiechem
przejmując sakiewkę z proszkiem.
- A
czy pan może wie, gdzie znajdę pana Krystiana Melphisa?-
wykrztusiłam z siebie wreszcie. Czarodziej spojrzał na mnie z
większym zaciekawieniem. Jakby dopiero teraz zdał sobie z tego
sprawę, że jestem bardzo młoda, mówię z lekkim francuskim
akcentem i że właściwie nie powinno mnie tu być. Zauważyłam
jednak, że postanowił zachować to dla siebie i odpowiedzieć mi na
moje pytanie. Zmarszczył brwi...
- Hm.
Melphis..., gdzieś już słyszałem to nazwisko. Ach,.., to ten, co
wyjechał na parę lat do pracy zagranicę, do Nowego Jorku, o ile
się nie mylę. Wrócił całkiem niedawno i pracuje obecnie w
Departamencie Tajemnic. Może tam panienka powinna go poszukać. -
powiedział, a w jego oczach zobaczyłam narastającą ciekawość.
Ciekawy był, co szesnastoletnia dziewczyna z Francji robi w
Londyńskim Ministerstwie Magii i dlaczego pyta o tego Melphisa.
-
Dziękuję. Może jakoś go znajdę. - powiedziałam i chcąc pójść
w stronę wind, usłyszałam ponownie głos Anglika:
-
Przepraszam....- odwróciłam się więc przez ramię, mniej więcej
czując, co powie, a może bardziej o co zapyta. - Może powinna
panienka pójść w tamtą stronę. Trzeba jechać na dół, a tamte
windy głównie jeżdżą do góry. - wymamrotał pokazując palcem
na wyciągi, przy których stało mniej osób.
A
jednak zmienił zdanie co do wypytania mnie skąd jestem i co tutaj
robię. Zdziwiłam się trochę, ale poczułam też lekką ulgę, że
nie będę musiała się tłumaczyć.
-
Dziękuję! - powiedziałam głośniej i szybszym krokiem skierowałam
się do wskazanych przez niego wind. Czułam, że Piegusek wierci się
już w swojej klatce i że niedługo będzie mi marudził. Był kotem
przyzwyczajonym do wolności. Tym bardziej postanowiłam jak
najszybciej znaleźć ...ojca. Nie byłam w stanie sobie wyobrazić,
czy kiedykolwiek się z tą myślą oswoję. Szesnaście lat to
całkiem sporo, zwłaszcza jak nagle trzeba się przestawić. Poza
tym, zaczęłam czuć się nieco głodna. Patrząc na posadzkę
zobaczyłam skrawek gazety angielskiego „Proroka Codziennego”.
Przekrzywiłam głowę, aby móc przeczytać nagłówek i zobaczyć
dość obszerne ruchome zdjęcie.
Skrócenie
wyroku Narcyzy Malfoy

Nawet
nie zdążyłam naprawdę pojąć co przed sekundą przeczytałam,
kiedy nagle poczułam tak intensywny zapach, że ...zakręciło mi
się w głowie. Był to zapach...
...deszczu,
zimnego i mokrego. Ciarki... na całym ciele czułam dreszcze. Tak
strasznie było mi zimno. To nie był tylko deszcz... Liście, mokra
ziemia, zapach lasu iglastego. W tym wszystkim przeważała żywica,
sosnowa i modrzewiowa. Coś miłego, coś co stwarzało poczucie
bezpieczeństwa..., ale także coś chropowatego. Później... ciepłe
mleko. Nareszcie coś ciepłego i … tak uspakajającego. Cisza...,
świeżo umyte włosy, dotyk..., tak delikatny i ostrożny,
obiecujący. I ni stąd ni zowąd ...krzyk. Drugiego stworzenia..,
jakby było zazdrosne. Jakby upominało się o uwagę, o dotyk. O to
wszystko..., co przed chwilą czułam.
Coś
srebrnego, kula..., ciemność. Strach.
Później...wilgotne
łzy. Tłuste włosy. Pot. Spięcie. Krzyki. Dorosłych osób.
Smutek. Desperacja.
Na
koniec... pustka, ciemność, zimno, przerażająco zimno..., tak, że
nie miało to już znaczenia. Zawirowanie myśli, próby ...i upadki.
Jest. Ciepła myśl... Myśl miłości pokonująca na chwilę tę
desperację, przedzierającą na moment tą nieprzeniknioną
ciemność..., ale już jej nie ma, poszła ...i tylko...
Ja
się o niej dowiedziałam. Ta myśl. To nie była myśl. To był
głos, gdzieś w moim sercu, który odezwał się automatycznie. Nie
proszony i nie pytany. Po chwili jednak zauważyłam że klęczę na
tych zimnych ,bezinteresownych flizach. A ktoś próbuję mnie
podnieść, czułam czyjąś ciepłą dłoń na moim ramieniu. Nie
byłam w stanie powiedzieć na którym, lewym czy prawym. Jakie miało
to teraz znaczenie...? Po tych wszystkich uczuciach i doznaniach, z
taką mieszanką negatywnych uczuć spotykam się po raz pierwszy. Po
prostu mnie zwaliły na kolana, tak były mocne..., tyle rozpaczy.
Jeszcze teraz czułam ich ciężar w moim sercu. W mojej duszy. Nie
wiedziałam, co z tym zrobić. Aż nagle przypomniałam sobie
wszystkie dobre uczucia i powoli odnajdowałam swój oddech. Myślałam
o ciepłym mleku i o zapachu żywicy, i już poczułam poprawę. Ten
ciepły dotyk, tego kto mnie w tym momencie trzymał, sprawiał że
mogłam utrzymać się na powierzchni rzeczywistości.
-
Wszystko w porządku...? - usłyszałam cichy lecz mocny,
uspokajający głos. To był ten mężczyzna, któremu pożyczyłam
proszek. Nie miałam nawet sił, żeby się zdziwić.
-
Proszę to zjeść.- usłyszałam ponownie. Poczułam coś twardego w
mojej dłoni. Mężczyzna coś mi do niej wcisnął. Szczerze mówiąc
nie wiedziałam, jak mu się to udało, skoro przed chwilą miałam
mocno zaciśnięte pięści. Usłyszałam charakterystyczne
chrzęst) kolan, które nagle się zginają. Czarodziej kucnął,
żeby móc nawiązać ze mną jakiś kontakt. Było mi zimno i ciepło
zarazem. Pociłam się, było mi słabo i niedobrze.
-
Naprawdę, proszę zjeść. Zaraz pani się poprawi. Proszę mi
zaufać. - powiedział spokojnym, lecz bardzo przekonującym głosem.
Gdy jednak zobaczył, że nie byłam w stanie, wyjął mi to coś z
ręki i po chwili podał ponownie. Pod nos. A ja od razu wyczułam
zapach ciemnej czekolady. Westchnęłam... Tak, tego było mi teraz
potrzeba. Skąd na to wpadł? Chwiejną ręką, która była cała
spocona i odrobinę się trzęsła, złapałam za batonik czekolady i
ugryzłam całkiem spory kawałek. Najpierw czekolada w moich ustach
była łykowata, ale po chwili zaczęła się rozpuszczać na języku,
a ja niemal od razu poczułam ciepło w całym ciele. Cukier sprawił,
że siła zaczynała powracać do moich rąk, a także nóg.
Przestałam się pocić, a dreszcze ustały krótko po tym. Nawet nie
zauważyłam, kiedy po czekoladzie został tylko papierek. Ulga była
nie do opisania. Wreszcie byłam w stanie podnieść głowę i
podziękować za tę małą, ale zarazem tak wielką przysługę.
*
Gdy
robi mi się za ciasno,
gdy
lęk zaciska mi gardło.
gdy
nie widzę drogi wyjścia,
gdy
ludzie stają się lwami,
a
ja zaczynam się wić jak nędzny robak
włóż
w moje usta właściwie słowa,
prowadź
mnie z ciasnoty ku przestrzeni,
w
lęku daj mi nadzieję
pokaż
mi drogę do wolności.
Amen.
-Dörte
Schrömges
*
Jaki
ten przeklęty świat jest mały. - myślał Draco Malfoy
idąc bocznymi uliczkami od Pokątnej. Umyślnie starał się nie
pojawiać na najbardziej uczęszczanej przez czarodziei i czarownice
ulicy w Londynie. A taka myśl przemknęła mu przez głowę,
ponieważ nie pasowało mu w ogóle to, że jest zmuszony kryć się
przed ludźmi. To nie było w jego stylu. Draco był dumny i
zadziorny. Kiedyś to ludzie jego mijali, bali się i poważali go.
Przynajmniej taki status miał w Hogwarcie. A teraz to on mija
wszystkich. A dlaczego? Bo nie miał ochoty znosić ciekawskich,
oskarżających i pełnych nienawiści spojrzeń. Tym bardziej
słyszeć za swoimi plecami stłumionych rozmów i komentarzy. Nie
chciał znaleźć się w sytuacji, kiedy będzie musiał odpowiedzieć
na jakąś wyzywającą uwagę. Nie chciał widzieć, jak rodzice
odciągali swoje dzieci od niego i szeptali im do ucha, że jest złym
człowiekiem i byłym śmierciożercą. Prawda była taka, że Draco
Lucjusz Malfoy po raz pierwszy raz w życiu czuł ogromny wstyd i
wstręt do samego siebie, chociaż próbował stłumić te uczucia i
pogrzebać je gdzieś głęboko w swoim sercu. Nie miał odwagi, żeby
przyznać się do tego przed samym sobą. Coś go blokowało, coś
powstrzymywało go przed zmierzeniem się z prawdą. To z drugiej
strony sprawiało, że czuł niesamowite ściskające uczucie w
środku swojego serca i wir myśli, które na próżno próbował
wykasować ze swojego umysłu. Dlatego postanowił całą swoją
złość skupić na światu, iż jest za mały. Najchętniej
wyjechałby gdzieś hen daleko, w jakieś miejsce, gdzie nikt go nie
zna. Nowy początek. Inny świat, inni ludzie. Ta myśl coraz
częściej dawała o sobie znać. I nawet od jakiegoś czasu naprawdę
zaczął traktować tę możliwość poważnie. Z tego powodu
postanowił opuścić w ogóle swoją twierdzę. Dzisiaj. Jak jakieś
zwierzę mieszkające w jaskini i czekające na odpowiedni
moment. Ten moment nadszedł wczesnym wieczorem. Draco
wiedział, że wtedy ruch jest mniejszy. Mógłby również wybrać
późny wieczór albo jeszcze lepiej: noc. Jednak to, co sobie
postanowił mógł zrobić najpóźniej teraz.
Maszerując
szybkim, nerwowym krokiem wzdłuż ciasnej, nieco cuchnącej uliczki
poprawiał sobie co chwilę biały kołnierz swojej koszuli. To było
typową oznaką jego zdenerwowania. Nie był w stu procentach pewien
tego, co teraz chciał zrobić. Mimo że chciał, tak bardzo marzył
o nowym początku, bał się opuścić swój dotychczasowy świat.
Lęk przed nowym i nieznanym. Lęk przed tym, czy mu się uda. I
jeszcze tak dużo innych lęków. Nadzieja? Tak - nadzieja była.
Inaczej nie byłby w stanie nawet wyjść z domu.
Gdy
zbliżał się już do końca tej uliczki, zatrzymał się przy
ścianie i oparł się o nią. Oddychał szybko, białe czoło
błyszczało od potu. Ściana był chłodna i sprawiła mu małą
ulgę. Serce jednak nadal trzepotało mu w piersi, a całe ciało
było napięte i sztywne. Draco nie mógł znieść się w takim
stanie. Nie chciał się takiego znać. A jednak nie potrafił nic,
po prostu nic zrobić, żeby przywrócić dawną pewność siebie.
Powoli do głowy zaczęła się przedzierać myśl, że być może ta
pewność siebie nigdy nie istniała. Tylko zamieszanie, wielkie
zagubienie gdzie i jaką ścieżkę wybrać. I złość na to, że
nigdy nie miał możliwości sam jej wybrać. Złość na to, że
wszystko stało się tak a nie inaczej. I ...krótka, trwająca
sekundę myśl: że był tchórzem. Kukłą, która bez swoich panów
nie wie co zrobić. Z samym sobą.
Przestraszony
tymi myślami, odepchnął się od ściany, jakby go oparzyła i
ruszył dalej. Przed wejściem na Pokątną rozglądnął się na
wszystkie strony, po czym szybko czmychnął przez ten mały kawałek,
który mu został do schodów Gringgott's .Gdy był już tuż tuż
przy wejściu, zatrzymał się. Chowając się za filarem usłyszał
głosy.
- Gnork!Zamykamy! -
krzyczał Goblin z środka Banku. Goblin stojący przy wejściu
popatrzył się na opustoszała ulicę Pokątną, po czym wyciągnął
klucze i chciał już zamykać, gdy usłyszał stłumiony krzyk.
-Nie
zamykaj! - był to głos Dracona, który w ostatniej chwili wyłonił
się zza filara. Gnork nawet się nie zdziwił,wykrzywił tylko już
i tak zniekształcone usta na znak niezadowolenia i mruknął coś
pod nosem.
-
Miałeś szczęście..., jeszcze nie zamknąłem. Wchodź pan, tylko
nie wiem, czy zostaniesz obsłużony. - wymamrotał niezbyt dobrym
angielskim. Wewnątrz Draco odezwała się dawna duma, która miała
ochotę skarcić goblina, że miał czelność odzywać się do niego
w taki niegodny sposób. Lecz Malfoy w tym momencie był tak
zmieszany swoimi własnymi myślami, że zlekceważył swoje
oburzenie i bez komentarza wszedł w pośpiechu do środka.
Nie
rozglądając się podszedł do pierwszego stanowiska, oczywiście w
pełni świadomy, że wszystkie gobliny zauważyły jego nagłe
wtargnięcie. Goblin siedzący przy swoim podeście, oderwał wzrok
od szmaragdu, którego kształt studiował i przeniósł swoje
wyniosłe spojrzenie na Malfoya.
- Czy
nie wie pan, panie Malfoy, iż już zamykaliśmy? Czego pan tu szuka?
Dawno… pana... tu nie widywaliśmy, skąd ta nagła wizyta? -
wychrząkał stary goblin o nienaturalnych żółtych tęczówkach.
Słowo pan dosyć trudno przechodziło mu przez gardło.
-
Chciałem do … - ale Draco nie skończył zdania ponieważ
zobaczył dziwnie błyszczący się trójkącik, który leżał na
boku kupki z diamentami i innymi drogocennymi rzeczami. Wiedział, co
to było i zanim się zdziwił, co to tutaj robiło, usłyszał
dźwięki ...instrumentu, jego instrumentu, gitary.
Energiczne
uderzenia o struny kogoś, kto dopiero się uczył grania na
gitarze. Później muzyka..,
szczęśliwy
śmiech kobiety,... Nagle otwierające się drzwi, cisza..., muzyka
ustała, śmiech także. Kroki..., odgłos rozpędzonej ręki, która
uderza w policzek..., drzwi trzaskają.
Odgłosy
gwaru na peronie, rozmowy, śmiech... pospieszające krzyki. Huczenie
sów, miauczenie kotów...
Nagle....
kompletnie coś innego, dziwne syczenie..., nieludzka mowa, krzyki i
płacz..., ciągle innych osób. Błaganie..., jęk. Później
strzały...., huki, znowu krzyki, znowu ten głos..., tak zimny i
opanowany. Nie do opisania, płacz... Dziwna cisza pochłaniająca
wszystko. Syczenie ognia. Znów cisza, tym razem głośna i
wyzywająca. Wiatr.., szepczący ulgą i wolnością.
Nie, nie tak szybko. Melodia słów na pożegnanie... Od drugiej strony nic, nawet ciszy. Pustka. Nicość.
Nie, nie tak szybko. Melodia słów na pożegnanie... Od drugiej strony nic, nawet ciszy. Pustka. Nicość.
Draco
nie mogąc znieść ponownie tych wszystkich odgłosów, odruchowo
zacisnął dłonie na uszach. Nie miał pojęcia, co to wszystko
miało znaczyć. Myślał, że już nigdy nie będzie musiał słyszeć
tego po raz drugi...A jednak się mylił. Na dodatek czuł, że
żołądek zaraz wywróci mu się do góry nogami, więc nie
zastanawiając się ani dłużej pobiegł w stronę wyjścia, na
świeże powietrze. Nie słyszał nawet ochrypłego głosu goblina,
wołającego coś za nim. Nie było to ważne. Nie patrzył nawet
dokąd biegł, a gdy poczuł że dłużej nie wytrzyma, podtrzymał
się ściany jakiegoś budynku i zaczął dławić. Miał jednak
szczęście, że przez cały dzień niczego nie zjadł i po kilku
chwilach wszystko ustało. Stał tak jeszcze przez chwilę i zobaczył
że naprzeciwko, na gablocie jakiegoś sklepiku, wisiała przylepiona
kartka z „Proroka Codziennego”. Przykuło to jego uwagę,
ponieważ dzisiaj skończył się jego abonament i nie dostał gazety
do domu. Wpatrując się najpierw w zdjęcie, później w nagłówek,
nie mógł uwierzyć w to, co tam było napisane. Poczuł
nieoczekiwany podskok serca, coś takiego jak ulgę albo radość.
Sam nie wiedział, jak to określić. Odwrócił głowę,.po czym
podniósł ją w stronę nieba i zamknął oczy. Moglibyśmy się
teraz sprzeczać o to, czy Draco Malfoy w tym momencie się uśmiechał
lub nie...To zależy od tego, jak się na to popatrzy.
*
Dzisiaj
mija dziewięć lat odkąd zniknęłam.
A
dziewiąty rok oznacza spełnienie się przepowiedni. Zacisnęłam
powieki, a moje ręce zamieniły się w silne zaciśnięte pięści.
Popatrzyłam w niebo i zobaczyłam trzy ptaki, frunęły tam wysoko.
Tak daleko ode mnie. „Odnajdźcie wolność...”- wyszeptałam. „-
Hermiono. Nie daj się”.
Komentarze
Prześlij komentarz