IX. Rozdział - Co cię nie zabije, to cię wzmconi
Same dobre gwiazdy spotkały się na niebie szczycie,
Z ducha, ognia i rosy tchnęły w ciebie życie.
- Robert Browning
Wszędzie
byli ludzie. Przepychali się, wchodzili do sklepów, rozmawiali ze
sobą...Wszędzie było tak miło, rodzinnie, słodko. Dzieci
krzyczały z radości i zachwytu, starsi stali przed wystawami i
śmiali się. Nie było to miejsce dla mnie. Obrzydzała mnie ta
normalna, piękna, słoneczna rzeczywistość.
Jeszcze
bardziej niż wszystko co mnie tutaj otaczało, wkurzało mnie to, co
przed chwilą wydarzyło się w tym przeklętym sklepie z ubraniami.
I to coś śmiało być moją siostrą od
strony matki? Prychnąłem pod nosem. Ktoś właśnie zawadził o
mnie ramieniem, nie.. tego już za wiele. Odwróciłem się jak
najszybciej do tego, kto był na tyle nie udolny i mną szturchnął.
Automatycznie złapałem go za rękaw i przytrzymałem.
-
Co ty sobie w ogóle wyobrażasz co?- odezwałem się, nie mogąc już
wytrzymać. Za długo siedziałem cicho i grzecznie w domu.... a po
tym co dzisiaj się wszystko wydarzyło, musiałem to gdzieś
rozładować.
-
Ej... !- wzdrygnął się smarkacz. Gdzieś ten głos już
słyszałem...
-
Nott?-
Brunet
unikał mojego spojrzenia, faktycznie wyglądał tak, jakby chciał
jak najszybciej zakończyć to nasze nagłe spotkanie.
-
Weź się odwal ode mnie, Malfoy...i puść mnie!- burknął i
próbował mi się wyrwać. Nie wiem dlaczego, ale to sprawiło, że
tylko jeszcze bardziej zacisnąłem dłoń, tak aby mi nie umknął.
-
Proszę, proszę... jak pięknie witasz się z twoim starym znajomym.
Gdzie ci tak spieszno? Może i tobie przytrafiła się
jakaś wielka miłość... która sprawiła, że
wszystko ci się poprzestawiało w tym twoim wielkim łbie, co? -
wysyczałem z sarkazmem. Nagle miałem ogromną potrzebę komuś nie
źle przyłożyć... nie ważne w jaki sposób. Z drugiej strony
zadziwiało mnie to, jak Nott się zachowywał. W Slytherinie zawsze
mi usługiwał i poważał moje zdanie. Nie był może takim kumplem
jak Blaise, ale ... jakoś dochodziliśmy ze sobą do ładu. Czy nie
nauczył się przez wszystkie lata, jak należało się do mnie
odzywać?
-
Sorry, Malfoy... ale nic z tych rzeczy. A tak przy okazji nigdy nie
byłeś moim kumplem. Byłeś bogaty... z wyższej półki i miałeś
twojego kochanego ojca, który nad tobą czuwał jak kwoka nad
jajkiem. Wybacz, ale teraz to już coś innego. Nie zamierzam się
teraz przed tobą kłaniać...i za tobą łazić jak jakiś idiota
bez rozumu. Czasy się zmieniły...- powiedział Nott agresywnym
tonem. Patrzył mi się teraz w oczy, chociaż byłem od niego
wyższy. Staliśmy nie daleko jakiegoś muru, na którym wisiały
stare plakaty.
-
Wiesz co, Nott... muszę cię rozczarować. Ty nigdy nie miałeś
rozumu. A ja w cale nie miałem cię za kumpla. Ale myślałem, że
czegoś nauczyłem cię w Hogwarcie.- zrobiłem krótką przerwę. -
Chodzi o Respekt, zdaję się...iż nie słyszałeś o czymś takim,
co nie? Za mało szarych komórek, aby móc zapamiętać. A ja zawsze
myślałem, że jesteś rozsądny.- powiedziałam nad wyraz spokojnie
i opanowanie. Ale brunet tylko wydał z siebie śmiech.
-
Taaa jasne, śmierciożerco. A gdzie jest twój? Jak śmiesz się
tutaj pokazywać! Ale zapamiętaj jedno... twój czas minął. Nikim
już nie będziesz rządził! A mną to już na pewno nie! Nawet w
Slytherinie nie będzie ci już tak łatwo jak kiedyś... jak
myślisz, że tam znowu zakosztujesz władzy to się grubo mylisz! A
zresztą ... i tak już nikt nie bierze cię na poważnie. Spójrz
tylko tam!- wykrzyknął mi w twarz i pokazał ręką na mur
oblepiony papierem. Ani się nie obejrzałem. Ten palant już dawno
przekroczył granicę. Spuściłem głowę i spojrzałem obojętnie w
dół. Puściłem go i wsadziłem ręce do kieszeń. Dałem mu przez
chwilę złudzenie, iż wygrał... kątem oka, zobaczyłem jak
prostuję się dumnie. Ha! Jasne. Wykrzywiłem usta do lekkiego
uśmiechu.
-
Hahaha...teraz to ja jestem śmierciożercą, tak? Zapomniałeś, że
ty też nim byłeś?! Widzisz, ja mam respekt przed tobą i czekam aż
zamkniesz swoją wygadaną gębę, inaczej ....- i wtedy energicznie
wyciągnąłem już zaciśnięta pięść z kieszeni, zamachnąłem
się i dałem mu w pysk. Różdżki ten gnojek nawet nie był warty.
Nott runął nie ziemie.
-
Inaczej mógłbym ci wyłamać kilka twoich nic nie wartych zębów.-
dorzuciłem lekko i spojrzałem jeszcze raz na tego opryszczka. Z
nosa lała mu się krew. Odgarnąłem włosy na bok i wsadziłem ręce
z powrotem do kieszeni. Nagle usłyszałem przerażony krzyk...
Zakląłem pod nosem i wywróciłem oczy ku niebu.
"
Jeszcze tego mi tutaj brakowało..."
-
Draco Malfoy, ty żmijo... jak mogłeś! Coś ty mu najlepszego
zrobił!"- usłyszałem jej głos. Głos mojej znienawidzonej
przyrodniej siostry. Nad wyraz spokojnie się do niej odwróciłem. W
tym miejscu ludzie kompletnie nie zwracali na nas uwagi.
Znajdowaliśmy się w małym nie widocznym zaułku, gdzie
światło nie miało tak łatwo dostępu. Dlatego też tak bardzo się
zezłościłem, gdy ten idiota mną szturchnął. Szedłem wtedy na
obrzeżach ulicy.. było wystarczająco dużo miejsca aby się
wyminąć. Ale nie... bo ten gość lubił igrać ze swoim losem. No
to teraz dostał, na co sobie zasłużył.
-
A ty co tu robisz? Myślałem, że przykleiłaś się do tej szlamy
na Amen. - wydałem z siebie znudzony, nie ukrywając jednak swojego
obrzydzenia. Agnes zmierzyła mnie tylko swoim przenikliwym wzrokiem.
Jej długie proste, blond włosy opadały na lewą stronę jej
twarzy... niestety, jak bardzo chciałem zaprzeczyć... nie mogłem.
Podobieństwo było zbyt duże. Tak czy siak naprawdę była moją
siostrą. Chociaż nadal nie mogłem tego pojąć.
Jednak
jej wściekłe, pełne pogardy spojrzenie w ogóle mnie nie ruszyło.
Zbyt dobrze się teraz czułem. Uśmiechnąłem się kpiąco, gdy
zobaczyłem jak podchodzi do Nott'a, który teraz oparł się o
ścianę, trzymając się za nos.
-
Odpuść sobie, Agnes. On nie będzie chciał twojej miłosiernej
pomocy. Jest zbyt dumny. Poza tym, też nie wiele sądzi o
przebywaniu ze szlamami...- powiedziałem w jej kierunku. Nott
burknął coś pod nosem. Agnes natomiast w ogóle nie zareagowała,
odwrócona tyłem właśnie wyciągnęła różdżkę i coś
wyszeptała. Dało się usłyszeć lekkie, ale bardzo nie przyjemne
gruchnięcie. Czyli złamałem mu nos.... nie źle.
-Poradził
bym sobie sam.- szepnął Nott upokorzony do reszty. Dobrze mu
tak było. Znałem go dobrze, aby wiedzieć, że uważał przyjęcie
pomocy dziewczyny za wielką hańbę i wstyd. Teraz właśnie
podnosił się z ziemi. Już powoli jednak zacząłem rozumieć, iż
prawie nic nie obeszło się od komentarza Agnes.
-
Jasne, jasne... Wy zawsze tak mówicie. Wiecznie jesteście dumni i
zadziorni. A wystarczyło by proste "dziękuje", nie
sądzisz?- powiedziała donośnym głosem, wlepiając wzrok w Nott'a,
który unikał jej spojrzenia.
-
Mówię ci, blondyneczko, że poradził bym sobie sam, tak? Nie
trzeba było się wtrącać!- wykrzyczał i chwiejnym krokiem szybko
ruszył w stronę ulicy. Nie obejrzał się ani razu. Agnes koło
mnie zaczęła coś szeptać pod nosem. Brzmiało to trochę jak
francuskie przekleństwa.
-
A nie mówiłem? To idiota. Ale moja przemądrzała siostrzyczka
zawsze wie lepiej.- powiedziałem pogardliwie, patrząc się wciąż
na ulicę. Za mną usłyszałem zdumiony śmiech. Przecież dopiero
co przeklinała! Odwróciłem się w jej stronę... i nie zdążyłem
więcej uczynić, ponieważ coś rzuciło mi się na szyję. Szybko
jednak wyswobodziłem się z tego wariackiego uścisku.
-
Odbiło ci, smarkulo?- prychnąłem. Ona jednak patrzyła się
we mnie dziwnym spojrzeniem. Na jej twarzy pojawił się ... uśmiech.
Ale nie ten co zawsze.
-
Właśnie po raz pierwszy nazwałeś mnie twoją siostrzyczką!-
zachichotała zadowolona. Merlinie! Kompletnie nie pojęła sensu
słów. Obruszyłem się.
-
Jaka ty głupia jesteś...- wymamrotałem z niedowierzaniem.
-
Chyba nie głupsza od ciebie... wiesz, nie wali się komuś tak po
prostu w twarz. A jak już trzeba komuś dać coś do zrozumienia,
wyciąga się różdżkę... i rzuca jakieś nie winne zaklęcie.
Powinieneś to wiedzieć, bracie.- powiedziała tym swoim
przemądrzałym tonem i odgarnęła włosy. Po chwili odwróciła się
do plakatów poprzyklejanych do ściany. Wodziła wzrokiem i z
udawanym zainteresowaniem czytała wszystko po kolei.
-
A ja już miałem nadzieję, że się ciebie pozbyłem.- wyszeptałem
zgryźliwie, bardziej do siebie samego niż do niej samej.
-
Można przynajmniej wiedzieć, czemu ty tak wszystkich przytulasz? To
jakaś choroba, bo nie sądzę, abyś tak po prostu przytuliła tą
Granger...- mówiłem na głos. Nie podobało mi się, że tak po
prostu się ode mnie odwróciła. Jak by mnie tu nie było...
-
Wiesz co... skoro się tak zaczytałaś, to ja skorzystam z okazji i
spadam...- powiedziałem.
-
Dla twojej informacji.... można przytulać ludzi też od tak! A po
drugie... w życiu nie słyszałam o jakiejś chorobie, która zmusza
człowieka do przytulania innych. Tu chyba bardziej chodzi o
charakter...- zaczęła, nadal stała odwrócona do mnie tyłem.
Zastanawiałem się po kim miała to gadulstwo, raczej nie po naszej
matce. Zacisnąłem zęby, gdyby ojciec się dowiedział, że matka
go zdradziła... nie był by zadowolony. Ale cóż mógł teraz
zrobić? Prawdopodobnie i tak nigdy się o tym nie do wie.
-
Draco! Tu piszą coś o tobie! Posłuchaj... - jednak nim zaczęła
czytać, ja już byłem przy ścianie i prychnąłem w jej stronę:
-
Sam umiem czytać, dziękuje bardzo.- po czym skierowałem spojrzenie
na jedno ogłoszenie, na które patrzyła się Agnes.
Czarne owce z Hogwartu... wrócą czy nie?! Nie dajmy się zmanipulować. Ministerstwo być może oczyściło ich z zarzutów, ale to nic nie znaczy! Nie możemy ryzykować, oni w końcu służyli Sami-Wiecie-Komu! Tylko z wielkim trudem, a także niezłomną odwagą Harry'ego Pottera udało nam się pokonać czarnego Pana, bezwzględnego mordercę.A teraz dzieci sługów sam-wiesz-kogo, a także jeden bardzo młody śmierciożerca, którego rodzice gniją a Azkabanie , mają wrócić do Hogwartu? Mamy sobie na to pozwolić?Oczywiście, że nie!
Podpisy na petycję można złożyć w każdym sklepie na ul. Pokątnej do 1. sierpnia. Można również oddać podpis drogą pocztową.(Adrest:Mrs.Cluewibb, przedstawicielka Komitetu Rodzicielskiego Hogwartu.) Wszystkie te podpisy zostaną wysłane razem z listem, który przedstawia nasze żądania do dyrektorki szkoły, pani Minervy McGonnagall.
Z poszanowaniem, Gerda Cluewibb
Następne
ogłoszenie tego samego pochodzenia, zostało przyklejone obok.
Zmusiłem się do przeczytania również tego, chociaż w środku
czułem jak narasta u mnie gniew, złość...wściekłość. Agnes
wydawała się przeczytać już wszystko, gdyż czułem jej wzrok na
mojej twarzy. Nie zwracałem na nią uwagi. Dobrze dla niej, iż ten
jeden raz powstrzymała się od komentarza. Nie wiem czy byłbym w
stanie się opanować ...
NIE TAKI DIABEŁ STRASZNY JAK GO MALUJĄ! DRACO MALFOY POGRĄŻONY W DEPRESJI! NAJMŁODSZY Z SZEREGÓW CZARNEGO PANA NIE WYSZEDŁ Z DOMU OD CZASU BITWY. TYLKO JEDEN RAZ WIDZIANO GO W DRODZE DO BANKU. JAK POWIEDZIAŁ JEDEN Z ZATRUDNIONYCH w GRINGOTTS, CHŁOPAK WYDAWAŁ SIĘ NIE PEWNY, ZALĘKNIONY, ROZKOJARZONY JAK I BLADY. OD JEDNEGO ANONIMOWEGO ŚWIADKA WIEMY RÓWNIEŻ, IŻ CHŁOPAK POSPIESZNIE WYBIEGŁ Z BANKU." PO PROSTU ZASŁABŁ." PRAWDOPODOBIEŃSTWO, IŻ SYN LUCJUSZA MALFOYA ZAMIERZA WRÓCIĆ DO HOGWARTU NA SWÓJ OSTATNI ROK SZKOLNY JEST W TYM WYPADKU BARDZO MAŁE. FAKTEM JEST: DRACO MALFOY KRYJE SIĘ PRZED ŚWIATEM. NIE ZDZIWILIBYŚMY SIĘ GDYBY JESZCZE W TYM ROKU POPEŁNIŁ SAMOBÓJSTWO. TO BYŁA BY JEGO NALEŻYTA KARA ZA TO CO UCZYNIŁ.
DZIĘKUJE JEDNAK WSZYSTKIM RODZICOM ZA ODDANIE PODPISÓW. ZEBRALIŚMY ICH PONAD 250. LIST ZOSTAŁ WYSŁANY DO DYREKTORKI SZKOŁY. JEDNAK JAKA BYŁA JEJ ODPOWIEDŹ NIE POWINNo TU ODGRYWAĆ WIĘKSZEJ ROLI, GDYŻ TERAZ MOŻEMY BYĆ PEWNI: DRACO MALFOY NIE MA ZAMIARU WRÓCIĆ DO SZKOŁY.Z POSZANOWANIEM:PRZEWODNICZĄCA KOMITETU RODZICIELSKIEGO, GERDA CLUEWIBB.
Chociaż
już dawno przeczytałem ostatnią linijkę tego śmiecia, jakoś nie
byłem w stanie się poruszyć. Wzrok nadal miałem utkwiony w czarny
tusz. Czułem się, jakby coś od środka chciało mnie wysadzić.
Chciało. Ale nie mogło.
*
Już
dawno skończyłam czytać. Patrzyłam się teraz, jak mojego brata
zżera coś od środka. A ja jakoś wiedziałam, iż nic nie
potrafiło mu teraz pomóc. Dawno już zauważyłam, że nie byłam
jego kochaną siostrzyczką. Ale w końcu jeszcze mnie nie znał. To
potrzebowało czasu. U takiego człowieka jak u niego... dużo czasu.
Wieczność. Ale ja się nie spieszyłam.
Owszem,
był śmierciożercą, na pewno robił straszne rzeczy. A po tym jak
zobaczyłam jak się odnosi do ludzi i jak ciągle próbuje zadzierać
nos... stało się jasne, iż jest to twardy orzech do zgryzienia.
Jednak coś nie dawało mi tak szybko o nim sądzić. Zawsze jak się
tak unosił, tą swoją kpiną lub sarkazmem... zawsze wtedy
wyczuwałam u niego coś takiego jak strach przed tym co ludzie mogli
by w nim zobaczyć, gdyby wreszcie porzucił tą swoją... maskę?
Ale to były tylko odczucia. Nic pewnego. Nie mogłam przecież coś
takiego podejrzewać, gdyż przecież sama nie zachowywałam się
lepiej. Tylko ja, odkąd pamiętam taka byłam. Nigdy jednak nie
obraziła bym kogoś wprost, jeśli nie znałam tej osoby.
Draco
wydawał mi się taki niedostępny i lodowaty. A teraz wszyscy
rodzice uczniów zebrali się przeciwko jemu. Nagle poczułam wielką,
nie wytłumaczalną złość. Dlaczego nie można dać człowiekowi
drugiej szansy? Przecież nie znają jego historii, nie wiedzą o nim
nic. Tylko to, iż służył Voldemortowi. Ale czy ktoś, kogo
rodzice już w tym siedzieli, miał by inny wybór? Samemu nie jest
się na tyle silnym, aby się przeciwstawić. Z pewnością nie była
to tylko wyłącznie jego wina. A teraz dowalają mu czymś takim!
Takiego człowieka trzeba ratować, a nie jeszcze bardziej utwierdzać
go w tym , iż jest przesiąknięty złem do szpiku kości. Czasem
człowiek nie widzi innego wyjścia, nie wie o innych możliwościach.
Wtedy trzeba mu je pokazać, a nie go wypędzać i szczuć! Ale
rodzice zatroskani o dobro swoich pupilków zrobią wszystko by je
"bronić" i przez całą tą swoją miłość do
swoich dzieci, nie myślą o innych dzieciach. No bo w końcu ...
każdy jest w środku trochę dzieckiem, nie ważne ile ma lat.
Czasem zapominamy o tym.
Mój
przyrodni brat stracił rodziców, a ja razem z nim straciłam matkę.
Matkę o której nic nie wiem, ale która jednak mnie urodziła.
Żyłam sobie przez wszystkie te lata beztrosko z moją rodzinką i
myślałam, że już zawsze tak będzie. Że nie ma innego życia dla
mnie. Ale myliłam się. Teraz miałam zadanie. Ono narastało we
mnie przez cały ten dzień, dopiero teraz wybiło się z głębin
moich myśli...
-
Draco, ty musisz wrócić.- powiedziałam stanowczo. Nie było innego
wyjścia. Tylko tak zmierzy się z rzeczywistością i będzie mógł
zacząć nowe życie. Koniec z tym chowaniem się w domu. Będzie
musiał przez to przejść. Będzie musiał pokazać, że już nie
jest bezuczuciowym śmierciożercą, stłumić plotki. Pokazać po
jakiej stronie stoi. To było bardzo ważne i dobrze zdawałam
sobie z tego sprawę. Nie było innego wyjścia.
Jednak
mój brat nadal stał jak osłupiały i nic nie mówił. Byłam
pewna, iż już dawno przeczytał te dwie kartki.
-
HEJ! Weź się w garść! Przecież wiadomo było, że po wojnie dużo
ludzi tak zareaguje!- powiedziałam donośnym tonem. Czułam się
okropnie, tak na niego naskakiwać. To śmieszne, ponieważ przez
cały dzień kompletnie mnie to nie ruszało. Nagle Draco odwrócił
się do mnie plecami i odszedł parę kroków ode mnie. Szybko
złapałam go za rękaw. Nie pozwolę mu się teraz teleportować.
-
A ty nie boisz się mnie, siostrzyczko? Jestem śmierciożercą...
mógłbym cię teraz powalić Cruciatusem na ziemię, gdybym tylko
miał na to ochotę.- wysyczał chłodnym, nienawistnym sarkazmem.
Automatycznie pokręciłam głową.
-Ale
nie masz na to ochoty, oboje o tym wiemy. - Draco wydusił z siebie
niechętny śmiech. Nadal stał odwrócony do mnie tyłem. Nie
widziałam jego twarzy, tylko jego napiętą postawę.
-
Wynoś się, Agnes. Nie masz ze mną nic do czynienia. Wracaj do tej
swojej Francji. Już wiesz jaka jest twoja rodzina. Ojciec, który o
tobie nie wiedział. Matka która służyła Voldemortowi i ja. Brat
przesiąknięty złem, który nigdy już nie podniesie się z...
depresji.- wszystko to było wypowiedziane kpiąco i pogardliwie.
Westchnęłam,
musiałam mu jeszcze dużo wbić do tego nie pojętego łba.
-
Ani mi się śni, wariacie. Nie przyjechałam tutaj tylko po to, aby
dowiedzieć się o mojej rodzinie.-
-
A po co? Nie trudno było zauważyć, że wszystko cię tutaj
obrzydza. No może oprócz szlam...- dodał.
-
Bardzo śmieszne.- odezwałam się i podeszłam trochę bliżej.
Nadal trzymałam go za koszulę. Zbytnio nie zwracał na to uwagi.
-
Ale to nie o mnie tutaj chodzi. Tylko o ciebie. Już za nim się
dowiedziałam kim jest mój brat, miałam w planie iść do Hogwartu.
Ty masz iść tam ze mną. To twoje jedyne wyjście.- stwierdziłam i
przytaknęłam głową. Draco krótko na mnie spojrzał. Jego oczy
miały kolor burzowych chmur. Ciemno szare. To coś zwiastowało...
-
Nie mów mi co mam robić.- powiedział stanowczo, ale opanowanie.
Jeszcze. To była moja jedyna szansa... Musiałam to zrobić, chociaż
nie było to zbyt przyjemne. Czułam jego przybicie i złość.
Szczerze mówiąc, złość bardziej mu się teraz mogła
przydać.
-
Ha. Czy ty naprawdę chcesz, żebyś wyszedł na takiego jak cię
tutaj przedstawiają? Na depresyjnego chłopaka zagubionego
kompletnie w świecie swoich wartości? Jak się nie zjawisz, dasz im
wygrać. Sprawisz, że wszystko im się potwierdzi. W życiu nie
będziesz mógł normalnie żyć. Będziesz gorszy od wszystkich
szlam... ponieważ przegrasz własne życie. Zawstydzisz naszą
matkę. Twoja ach, tak bardzo czysta krew zgniję, nie będzie nic
warta. Bo człowiek który nie chcę zmierzyć się z
rzeczywistością, bo boi się własnego cienia... i ludzi, którzy
przecież kompletnie nie mają racji, wyrzuca swoje życie. I wierz
mi... tutaj nic ci nie pomoże wyjazd do innego kraju. Przeszłość
będzie za tobą chodzić, aż do twojego ostatniego tchu. Nie mogę
powiedzieć, że cię dobrze znam, ale chyba się nie mylę, gdy
powiem, że nie mógł byś żyć z własnym tchórzostwem. A jak nie
pójdziesz do Hogwartu to właśnie dokładnie to zrobisz,
stchórzysz.- zakończyłam moją mowę. Wzięłam głęboki wdech i
obserwowałam Dracona. Jego mina nic nie zdradzała, on sam wydawał
się wręcz nie obecny.
-
Halloooo! Właśnie powiedziałam najmądrzejsze słowa w moim życiu!
Moje pierwsze kazanie, a ty kompletnie nie reagujesz.- powiedziałam
zrezygnowanie, trochę zła. W końcu ja tu dla niego strzępie
język, a on co?
-Malfoy?-
zapytałam jak nadal nie reagował. Opierał się o mur, ale to
przecież robił cały czas.
*
Powolny i płytki oddech w ciemnej celi. Oddalony szum morza. Rozbijające się falę o skaliste zbocza, a także o mur wyrastający z ciemnej szarości wyspy. Woda kapiąca ze sufitu. Szaleńcze krzyki z innych cel. Szum wiatru i cienkie, piskliwie wysokie, prawie już nie słyszalne dla ludzkich uszów wycie dementorów. Jednak było coś jeszcze. Szept, cichy szept. " Nel, wybacz. Wybacz mi, Nel. Wybacz. Wybacz. Nienawidzę się. Nienawidzę. Głupi byłem. Głupi. Głupi. Nie dałem rady. Nie dałem, nie mogłem znieść. Dlatego... chciałem zapomnieć. Zapomnieć. Po prostu nie pamiętać. A teraz.... co za dureń ze mnie był. Draco, synu... bądź lepszy ode mnie.... napraw, napraw." - postać ta siedziała skulona w kącie, twarz schowana w czarne skrawki materiału. Długie włosy brudne i zmierzwione, opadały na potarganą szatę. W wejściu do celi ukazała się zakapturzona postać. Zbliżała się do człowieka siedzącego przy ścianie, jakby wyczuła jakieś smakowity zapach... pożywienie. Człowiek który się poddaje... człowiek czujący ból i rozdarcie... nie był tu jeszcze aż tak długo, żeby stracić wszystkie swoje uczucia.... ale już nie długu, nie długo...
Opadłem
na ziemię zaciskając pięści. Przez chwilę nie mogłem
zrozumieć gdzie się znajduję. Szum morza i te przerażające
krzyki, a także nie wytłumaczalne dla mnie słowa mojego ojca nadal
chodziły mi po głowie, jak nie kończące się echo. Poczułem
pulsujący ból w głowie. Miałem ciemność przed oczami, coś
ciągnęło mnie bezustannie w dół, w dół...
"
Bądź lepszy ode mnie, napraw..."- słyszałem w głowie. Ale
co? O co chodziło? Nie miałem sił. Chciałem tylko oddać się w
objęcia tej ciemności. Nic nie robić...
-
DRACO!- paniczny krzyk. Nie zareagowałem, po co? Chciałem się
schować, skulić, nigdy więcej nie musieć czuć...
*
Nie
miałam pojęcia co zrobić. Draco opadł na ziemię jakąś nie całą
minutę temu, był tak blady jak nigdy. Wyglądał strasznie. Jedynie
jego zaciśnięte pięści mówiły mi, że jest jeszcze przy
świadomości. Jednak jak dotknęłam wystraszyłam się jeszcze
bardziej. Był zimny jak lód...
Powoli
zaczęłam wpadać w panikę. Nie wiedziałam co mu się stało i nie
wiedziałam jak mu pomóc. Siedział tak oparty o mur jak jakiś
worek kartofli, kompletnie nie reagując na moje słowa. Zaczęłam
się pocić i równocześnie mieć dreszcze.
Co
mogłam zrobić? Nagle przypomniałam sobie pewien chaotyczny wieczór
w Ministerstwie Magii, był to mój pierwszy dzień w Anglii. Moje
nie wytłumaczalne zasłabnięcie i te obrazy, odczucia... ale czy to
mogło być to samo? Nie miałam czekolady, ale nie sądziłam, iż
Draco był by w stanie zjeść cokolwiek. Musiałam go jakoś
przywołać do siebie. Tylko jak? Jeszcze raz popatrzyłam na
niego... cała się trzęsąc z przejęcia. Gdybym nie wiedziała
lepiej, powiedziała bym, że właśnie został ofiarą ataku
dementorów.
"
Draco? O Merlinie... "- odwróciłam się do tyłu. To z
pewnością nie był mój głos. W cieniu stała dziewczyna o
ciemno brązowych, prostych włosach. Była dosyć niska i miała
szeroką twarz z grubym, wgniecionym nosem. Za pewne nie była to
piękność, dlatego może wybrała podkoszulek z dosyć dużym
dekoltem. W rękach trzymała niezliczoną ilość reklamówek i
toreb.
Po
chwili już znalazła się u mojego boku, rzucając mi tylko wściekłe
spojrzenie.Torby wylądowały na ziemi, jedna przewróciła się na
bok i ukazała cekinową szmatę o kolorze najokropniejszego różu
jakiego w życiu widziałam. Dziewczyna mnie całkowicie ignorowała.
Przykucnęła koło Dracona i zaczęła głaskać go swoimi krótkimi
paluszkami po twarzy.
"
Kochanie, co się stało!? Jak ja się martwiłam. Dracuś...
odpowiedz mi. Odpowiedz twojej kochanej Pansy."- mówiła
słodkim, zmartwionym głosikiem. Przez chwilę gapiłam się na nią
jak ta głupia. Czy to naprawdę była jego .... eh, dziewczyna?
Jakoś nie byłam w stanie w to uwierzyć. Tak bardzo mnie to zbiło
z tropu, iż prawie zapomniała bym w jakim stanie znajdował się
mój brat.
"
Eh, przepraszam ale kim ty jesteś?"- nie mogłam się
powstrzymać. Dziewczyna udała, że mnie nie usłyszała. Ts. Skoro
tak...odgarnęłam włosy szykując się na atak. Ale wtedy Draco
wydał z siebie nie zdefiniowany odgłos.
"
Tak, Tak. Ja już jestem przy tobie. Pansy jest i czuwa. Draco...
obudź się, mój misiaczku." - mamrotała zakochana wariatka.
Zrobiło mi się nie dobrze. Zasłoniłam usta ręką. Ta dziewczyna
kompletnie mi nie pomagała. Po chwili jednak wpadłam na pomysł.
"
Masz gdzieś czekoladę?" - zapytałam się z wymuszoną
grzecznością dziewczyny. Jednak ta tylko po raz kolejny obdarzyła
mnie nienawistnym spojrzeniem. Nagle teatralnie obróciła się do
mnie tyłem i nachyliła nad moim bratem. Przewróciłam
zdenerwowanie oczami. Zaczęłam grzebać jej w reklamówkach w
poszukiwaniu czegoś potrzebnego. Po chwili znalazłam.... może nie
tak idealne jak czekolada, ale z pewnością .... NIE! Zaraz...
przecież ja miałam czekoladę! George dał mi kilka jego artykułów.
Jednak całkiem sobie o tym zapomniałam ponieważ, rzeczy znajdowały
się w opakowaniu w mojej torbie. Nie powiedział mi co w nim jest...
dlatego tez nie od razu o tym pomyślałam. Ale przecież coś
musiało być z czekolady. Odwróciłam się gwałtownie. To co
zobaczyłam....sprawiło że miałam ochotę od razu zwymiotować na
chodnik. Pansy obściskiwała mojego brata swoimi ustami. Cest la
catsrophe ! Na szczęście Draco ocknął się w tym samym
momencie, kiedy ja zaczęłam krzyczeć na tą. lalę.
-
CZYŚ TY ZWARIOWAŁA! ON JEST NIE PRZYTOMNY!- wrzeszczałam. W tej
samej chwili Draco otworzył oczy i wysyczał:
-
Kur** Pansy złaś ze mnie!-
Nie.
To nie była jego dziewczyna. Odetchnęłam głęboko. Po pierwsze,
ponieważ Draco wreszcie odzyskał przytomność, a po drugie byłam
taka szczęśliwa, iż to faktycznie nie była jego dziewczyna.Nie
przetrawiła bym tego. Bardziej zapadła bym pod ziemię ze wstydu.
-
Agnes! Co ona tutaj do cholery robi?!- powiedział mój brat, patrząc
na mnie ( na mnie?!) oskarżycielsko. Pansy wstała teraz z ziemi, w
oczach pojawiły się pierwsze łzy... złości.
-
Jak ty możesz tak do mnie mówić! Ja ci właśnie pomogłam.... jak
ta dziwka nie miała pojęcia. -
Teraz
to ja zaczęłam tracić cierpliwość. Z pewnością uważała, iż
byłam jakąś byle jaką dziewczyną z ulicy.
-
Jak ty mnie właśnie nazwałaś? Ty....- zaczęłam syczeć.
-
Baby.... - wymamrotał Draco pod nosem i oparł bezradnie głowę o
mur.
-
Nie nadwyrężaj się, bracie... zaraz wygonię tą krowę gdzie
pieprz rośnie- powiedziałam i odgarnęłam pasmo włosów za ucho.
Pansy wytrzeszczyła na mnie oczy.
-
Ty....- powiedziała zdumiona.
-
Tak, ja. Jestem jego siostrą, a teraz bądź tak łaskawa i się
zmyj.- Cisza. Nic nie mogła powiedzieć. Ha! Draco westchnął
zdenerwowany, czułam, iż nadal był słaby i źle się czuł.
-
Pansy daj spokój i wypieprzaj. Już dawno mam cię gdzieś.-
powiedział blondyn ostro i pogardliwie. Jednak jego głos nie miał
tej mocy co zawsze.
-
Ale, ale... dlaczego nie odpisywałeś mi na listy?!!!- wykrzyczała,
za wszelką cenę nie chciała się wynosić. Westchnęłam. Draco
również nie był zadowolony z faktu, iż dziewczyna nie chciała
sobie po prostu pójść.
-Agnes
zrób z nią co chcesz, nie obchodzi mnie to. - powiedział z
zamkniętymi oczami. A ja poczułam się jak superbohater.
Uśmiechnęłam się zadowolona i podeszłam do naszej znienawidzonej
koleżanki Pansy. Złapałam ją za szatę i pociągnęłam. W ręce
trzymałam już cukierek od George'a. Teraz to będzie czysta
przyjemność. Jej usta z zaskoczenia się otwarły, a ja
skorzystałam z okazji i wepchnęłam jej słodycz do buzi. -
Smacznego.- powiedziałam i poklepałam ją po plecach. Dziewczyna
zaczęła mimowolnie rzuć gumowaty cukierek. Po chwili jej nos
zaczął się wydłużać, wydłużać i jeszcze raz wydłużać. Był
to bardzo śmieszny widok. Pansy automatycznie zaczęła obmacywać
swój nowy długi nos. O Draconie kompletnie już zapomniała.
Przynajmniej tak mi się wydawało... gdyż po kilku sekundach
wydawała z siebie przerażony krzyk, odwróciła się tyłem i
pognała w stronę małej uliczki. Torby zostawiła na chodniku.
Z
tyłu nagle usłyszałam oschły śmiech, z lekkim nie dowierzaniem
odwróciłam się do brata, który teraz powoli wstawał z ziemi,
podpierając się ręką o mur.
-
Nie źle było jej w tym nosie. Po prostu genialnie...- wymamrotał
Draco. Na twarzy nadal był dosyć szary i nie wyraźny. Przez chwilę
nie wiedziałam jak mam zareagować. Chciałam go zapytać o parę
rzeczy, ale to chyba mogło poczekać.
-
To co, chyba jestem lepsza od tej krowy, nie sądzisz?- spytałam
zabawnie kierując na niego moje najsłodsze spojrzenie. Brat lekko
przygryzł sobie wargę, po czym popatrzył się na mnie.
-
Ty przynajmniej nie nazywasz mnie" misiaczku" lub
"Dracuś"... myślałem, że zaraz wszystko wyskoczy mi z
żołądka.- powiedział.
-
A co, mam zacząć?- zatrzepotałam teatralnie rzęsami. Draco tylko
wywrócił oczami...
-
Możesz być pewna, że wtedy na sto procent czymś cię walnę.-
-
D'accord, to ja mogę być teraz pewna, iż w życiu niczym
mnie nie walniesz.- uśmiechnęłam się rozbrajająco. Draco tylko
spojrzał na mnie zaskoczony. Byłam co raz to lepsza w odczytywaniu
jego uczuć.
*
Idę
dalej, Idę dalej sam
nie
trzyma mnie tu nic
Wstaję
mimo tylu ran i znów do góry głowę
Już
siły mi brak
jak
słyszę twój głos
To
tylko gra na czas
Idę
dalej tam gdzie zaprowadzi mnie wzrok
Wykończona
po paru godzinach zakupów opadłam na mój materac w pokoju Ginny.
Nogi bolały mnie strasznie. A w głowie kłębiły mi się myśli, a
przede wszystkim pytania. Nie miałem jednak najmniejszej ochoty
szukać na nie teraz odpowiedzi, chciało mi się jedynie spać.
Niestety... po kilku chwilach rozległo się ciche pukanie.
Westchnęłam i weszłam pod milusi granatowy koc. Gwałtownie jednak
odkopałam się i podeszłam do drzwi. Serce waliło jak szalone.
Przez moją głowę przemknęła myśli, iż to mógł być przecież
Ron. Ron który wreszcie zmądrzał. Zaczęłam mieć cichą
nadzieję, która została brutalnie zniszczona, gdy usłyszałam
głos Harry'ego.
-Hermiona...?-
Otwarłam
drzwi. Przede mną stała dosyć przybita i zmartwiona postać.
Harry. Wyglądał jakby myślami był bardzo daleko stąd. Oczy miał
spuszczone w dół i właśnie zamyślony dotykał swojej blizny.
-
Co się stało? Wchodź...- powiedziałam, chociaż mniej więcej już
mogłam się domyślić co go tak martwiło. Harry podniósł wzrok z
podłogi, wszedł i od razu zaczął chodzić wte i we wte. Skądś
to już znałam.
-
Chyba wiem co cię gnębi- odezwałam się i usiadłam na materacu,
opierając się o ścianę. Harry przerwał swoją podenerwowaną
przechadzkę po pokoju i z lekkim zdumieniem spojrzał na mnie.
-
Tak?-
Westchnęłam
i przewróciłam oczami, po czym wytłumaczyłam: " Tak, Harry.
Oczywiście, że się domyślam. Pewnie zastanawiasz si,ę jak masz
powiedzieć Ginny o twoim wyjeździe." Czarnowłosy spuścił
znowu wzrok i podszedł do okna.
-
Jakoś ciągle na nowo mnie zaskakujesz tą twoją zdolnością
czytania komuś w myślach.- powiedział ciężkim głosem.
Uśmiechnęłam się, chociaż w sumie nie było ku temu żadnego
powodu.
-
Harry to po prostu widać i tyle. A tak szczerze mówiąc byłam
dzisiaj na ciebie nie źle wkurzona, jak się zorientowałam, że jej
jeszcze nie powiedziałeś. Ona już sobie sukienkę kupiła i ....-
ale nie skończyłam mojej zdesperowanej wypowiedzi. Harry wydał z
siebie odgłos bezradności.
-
Ale jak ja jej niby miałem powiedzieć, co? Ja nie umiem,
Hermiono... po prostu nie potrafię.- usłyszałam cichy, smutny głos
przyjaciela. Przez chwilę się nie odezwałam. Tak teoretycznie
rzecz biorąc nie była to moja sprawa. Jednak wiedziałam też, że
Harry nie ma nikogo innego aby się poradzić. Co znowu przypomniało
mi o Ronie, który na pewno do teraz jeszcze siedział naburmuszony.
Och, Ron... raz mógł byś dostrzec, kto oprócz ciebie również
cierpi...
-
Ja nie przyszedłem prosić cię o radę... ja chciałem prosić o
coś innego.- zaczął nie pewnie Harry, nadal nie patrząc się we
mnie. Nawet nie chciałem słyszeć dalszego ciągu...
-
Harry nie. Nie. Nie mogę tego zrobić. Nie mogę cię wyręczyć, a
Ginny na pewno też by się to nie spodobało..!- zaprotestowałam.
Przyjaciel tylko westchnął i szybkim ruchem przejechał sobie po
włosach.
-
Ja wiem...Ale nie o to chciałem cię poprosić. Ehm... znaczy nie
całkiem.- jąkał się. Popatrzyłam się na niego wyczekująco. Po
chwili wyciągnął coś z kieszeni i podał mi do ręki kopertę.
Była zaklejona...
-
Harry...- zaczęłam, ale on przerwał mi ciętym ruchem ręki
i popatrzył się na mnie prosząco i bezradnie.
-Proszę.
Inaczej nie umiem... - przez chwilę nikt z nas się nie odzywał. On
czekał na moja odpowiedź, a ja rozważałam nad tym, co powinnam
zrobić jako jego przyjaciółka i czy to na prawdę miało sens. Nie
chciałam go do niczego zmuszać, tak samo jak nie chciałam
przypierać do muru Rona... Za często to robiłam. Owszem były
rzeczy których nie dało się ominąć, ale mogłam zrozumieć
dlaczego Harry nie potrafił jej tego powiedzieć sam. Chociaż do
końca i tak nie byłam przekonana tym pomysłem, przejęłam
kopertę. Harry się rozluźnił, w jego oczach zobaczyłam jak
bardzo był mi wdzięczny.
-
Dzięki!- powiedział jak tylko mógł najserdeczniej. A ja
tylko przytaknęłam głową i zacisnęłam kopertę w rękach. Już
skierował się do drzwi, gdy nagle o czymś sobie przypomniał
i się obrócił.
-
Rozmawiałem z Ronem... myślę, że się opamięta. Chociaż nasza
pogawędka nie trwała dość długo...- westchnął.
-
Co zrobił?- spytałam.
-
Cisnął mną swoimi kartami czarodziejów... no wiesz, te z
czekoladowych żab. No ale... będzie dobrze. Jakoś tu czuję,
wiesz?- powiedział z nowym entuzjazmem i uśmiechnął się tym
szczerym uśmiechem. To było takie piękne u Harry'ego.
-Wiem.
Ty czasami nie napiłeś się Feliksa?- zapytałam zabawnie.
Harry tylko przewrócił oczami.
-
Z tym skończyłem już w szóstej klasie.- odparł po czym z lekkim
śmiechem zamknął za sobą drzwi. Westchnęłam, wpatrując się w
ścianę z małym uśmiechem. Jak to przyjaciele potrafią poprawiać
humor i postawić człowieka na nogi. Przyjaźń naprawdę potrafiła
zdziałać cuda.
Po
krótkiej drzemce na moim nie zbyt wygodnym materacu wstałam i
przeciągnęłam się. Automatycznie spojrzałam w stronę okna.
Zaczęło się już powoli ściemniać.
Szybko
narzuciłam na siebie jakiś sweter, bo chciałam jeszcze wyjść na
krótki spacer, za nim Molly zawoła nas na kolację. George oznajmił
nam dzisiaj, iż będzie spać na Pokątnej, ponieważ musiał
wyprodukować brakujące produkty i z małym szczęściem wymyślić
nowe.
W
melancholijnym nastroju wyszłam na świeże powietrze i od razu się
ożywiłam gdy poczułam chłodne wieczorowe powietrze z słodkim
zapachem lipy. Przez chwilę zastanawiałam się gdzie mogła bym
pójść, aż w końcu po prostu zaczęłam iść polaną wzdłuż
drogi. Tutaj rosła kukurydza, a przed paroma tygodniami również
zboże. Droga była nie równo, wykolejona...a po środku rosła
trawa i chwasty.Szłam sobie tak próbując nie myśleć o świecie.
Ani o jutrze, ani co będzie kiedyś lub za parę dni . Starałam się
rozkoszować chwilą.
Nagle
usłyszałam za mną kroki. Ktoś lub coś biegło za mną. Szybko
oglądnęłam się za siebie... i oczom nie mogłam uwierzyć jak
zobaczyłam mi tak dobrze znaną wysoką i barczystą postać. Ron.
Wryta w miejsce po prostu stałam, czekając aż mnie dogoni. Jednak
rozmyśliłam się po sekundzie. "Tak łatwo mu tego nie daruję.
"- uśmiechnęłam się i zaczęłam biec. Nie, uciekać.
-
Ej!- krzyczał za mną, ale mi ani przez myśl nie przeszło, żeby
się zatrzymać. Biegłam, biegłam... miałam całkiem sporo siły
po moim dwu godzinnym śnie. Wręcz potrzebowałam tego. Ruchu.
Krótko
oglądnęłam się za siebie, pokazując mu język, a potem wskakując
w kukurydzę. "No, proszę! Niech mnie teraz znajdzie, ta
marchewka!"
Słyszałam
za mną szelest, ale mógł by być to również mój, w końcu ja
też przepychałam się przez rośliny. W końcu... jak brak mi już
było tchu, zatrzymałam się. Spodziewałam się ciszy. Każdy kto
chciał by mi oddać, właśnie by teraz przystanął... żeby czuła
się nie pewnie. Ale ja miałam tutaj do czynienia z Ronem.
Uśmiechnęłam się jak usłyszałam jego przedzieranie się przez
kukurydzę. W końcu stanął na przeciwko mnie i oskarżycielsko na
mnie spojrzał.
-Coś
ty sobie myślała jak tak zaczęłaś uciekać, co?- burknął i
nieco nie poradnie stanął przede mną. Na co ja odparłam patrząc
mu prosto w twarz:
-
A coś ty sobie myślała jak tak zareagowałeś? Wiesz, że...- ale
nie dokończyłam bo rudy spuścił wzrok i się speszył. Po chwili
podniósł głowę i spojrzał na mnie tymi swoimi kasztanowymi
oczami. Widziałam tam to czego się już spodziewałam, ale również
coś nowego. Irytację i ból.
-
Nie chciałem, okej?Ale tak wyszło i... chciałem powiedzieć, że w
sumie masz rację...tylko ja pomyślałem, że ty wolisz książki
ode mnie i ten- wymamrotał, był czerwony jak burak. Przez chwilę
nic nie mogłam powiedzieć, ale jak zrozumiałam sens jego słów
wybuchłam śmiechem. Było tak cudownie...
Kukurydza,
czerwona twarz Rona i granatowe niebo.W tej chwili nie myślałam o
niczym. Tylko o tym, że nie którzy ludzie za bardzo się denerwują
o nic. Ron nadal stał nie pewnie na swoim kawałku ziemi i patrzył
się w zarośla. Był taki nie pewny... Podeszłam do niego bliżej i
po prostu wtuliłam się do niego. Kochałam to uczucie, gdy mnie
obejmował czułam się wtedy tak bezpiecznie. Rudy lekko się
zdziwił, ale jak już załapał, iż naprawdę wszystko mu wybaczam
podniósł mnie lekko i zawirował dookoła. Oczywiście mnie tym
wystraszył, czym można wytłumaczyć mój zaskoczony pisk. Jak
poczułam już grunt pod nogami po prostu zachichotałam szczęśliwie.
Tak powinno być zawsze. Ujęłam twarz Rona i pocałowałam go z
całą moją jednodniową tęsknotą, która też była niczego
sobie.
-
Harry miał rację- wyszeptałam tak, że tylko ja mogłam tu
usłyszeć.
Za
to Ron powiedział mi do ucha: "Wracamy do Hogwartu. Byłem
głupi. Ja też chcę się jakoś pożegnać z tą szkołą..."
Komentarze
Prześlij komentarz