III. Rozdział - Pożegnanie z przeszłością





Wściekła, zaczęłam wyrzucać wszystko z drewnianej szafy, pomalowanej na turkusowo. Było mi gorąco, chociaż za oknem padał deszcz, a grzmoty przedzierały burzową ciszę. Usłyszałam trzask i wiedziałam, że było to właśnie moje okno, które przez przeciąg uderzyło o ścianę; nawet nie zaklęłam. Próbowałam skoncentrować całą energię na wyrzucaniu rzeczy z komód i regałów, nie dbając o nic. Nie wiedziałam, gdzie jest dół, a gdzie góra. Moje ubrania, książki, zeszyty, zdjęcia... Wszystko było gdzieś, nie na swoim miejscu.

Rozrzucałam wszystko dookoła, byle tylko nie krzyczeć, nie płakać. Tańczyłam w rytm deszczu, stukającego o parapet za oknami mojego pokoju. Nie potrzebowałam muzyki, ona była we mnie. Na zewnątrz, wokół mnie. Muzyka to były moje emocje. Wszystko to, czego nie potrafiłam wyrazić w słowach wyrażało się moim ciałem. Zamiast jak zawsze odczuwać strach, kiedy słyszę grzmot, tym razem napajał mnie on energią. Miałam wrażenie, że ta burza mnie rozumie. Że to jest moja burza. Dlatego nie musiałam się jej bać.
W ogóle nie pojmowałam tego, co robiłam. Moim największym celem było po prostu zniknąć w huraganie uczuć wirujących wkoło mnie i we mnie. Widziałam pojedyncze zdjęcia, kolory, kształty i formy. Skrawki mojego życia, które już nie istniało. Moja rodzina nie jest moją rodziną... Przywołując tą myśl, wstałam z dywanu, na którym opadłam po moich tanecznych ruchach i wychyliłam się za okno. Nie tak normalnie, jak zawsze miałam w zwyczaju, nie... Tak, że aż mogłam poczuć zimne krople deszczu na mojej głowie. Patrzyłam się na ogród, w którym spędziłam całe moje dzieciństwo. Taka niewinna, taka normalna, a jednak nie. Nigdy nie pragnęłam być inna lub jakkolwiek się odróżniać (nie wliczając tu faktu, że jestem czarownicą). Wystarczało mi to, co miałam. Dom, ogród, przyjaciół w ukochanym Beauxbatons. Po prostu być Francuzką i żyć po francusku, będąc czarownicą. Mając kochających rodziców i kochaną rodzinę. Brata i siostry. Patrząc na medale i odznaki w małym, zgrabnym kredensie musiałam pomyśleć o tym, że przecież nawet nieźle mi szło w szkole. Byłam szukającą w mojej drużynie, byłam lubiana i popularna, jednak nie dlatego, bo uważałam się za kogoś lepszego, tylko raczej dlatego, że miałam bardzo zdecydowany charakter i talent pociągania za sobą osób. Podobało mi się to, ale nigdy nie myślałam o tym, żeby to wykorzystać. Akceptowałam się, nie... lubiłam się taka jaka byłam. Byłam....
Otwierając oczy zaskoczył mnie błysk pioruna w oddali. Wiatr targał moimi zmierzwionymi włosami, które zazwyczaj były idealnie gładkie, rozczesane i wyprostowane. Czułam dreszcz na całym ciele, kiedy następny podmuch skierował się wprost na moją twarz. Wiedziałam, że mogę w ten sposób łatwo się zaziębić, a może nawet gorzej, będąc jeszcze cała oblana potem przez wcześniejsze, roztargnione tańce. Jednak w tym momencie mało mnie to obchodziło, może nawet choroba byłaby dla mnie bardziej korzystna. Przynajmniej nie musiałabym się pakować. W każdym bądź razie, jeszcze nie teraz...
Przyglądając się mojemu ulubionemu drzewu, które rosło niedaleko domu, naszła mnie myśl, że przecież to niczego nie zmieni, tylko odwlecze... A to było chyba jeszcze gorsze. W każdy dzień budzić się z myślą, iż niedługo będę musiała opuścić tak poukładane życie i zacząć to nowe, którym tak naprawdę powinnam żyć.

Deszcz przemoczył już trzy czwarte moich włosów, a twarz była taka poklejona i mokra, że nie byłam w stanie powiedzieć czy to pot, woda czy łzy. Nie miałam pojęcia.
Byłam taka szczęśliwa, tutaj, właśnie tutaj! Nie obchodziło mnie to, że teoretycznie nie powinno mnie tu być, to nie jest ważne, ponieważ jednak właśnie tutaj spędziłam szesnaście lat mojego życia. To w tym domu uczyłam się raczkować, wypowiadać pierwsze słowa i czarować. To w tym domu przygotowywałam się na wyjazd do Beauxbatons. To w Beauxbatons poznałam moje pasje, jak i przyjaciół. To w tym ogrodzie po raz pierwszy pocałowałam chłopaka, w którym naprawdę byłam zakochana i który do dzisiaj jest lub był moim chłopakiem. Teraz trzeba będzie powiedzieć: Adieu.

- Merde! Co tu się stało? Agnes... Gdzie ty jesteś? - usłyszałam głos mojej mamy. Zacisnęłam zęby, poruszałam mokrymi włosami, otarłam czoło i spojrzałam ostatni raz na drzewo, którego liście wywijały się na wszystkie strony. Wiatr... Wiatrem nie można rządzić, on rządzi samym sobą. Zawsze myślałam, że to ja jestem jak wiatr, ale zdaje się, iż w tym punkcie się pomyliłam.  

- Tak? O co chodzi, myślałam że mam jeszcze trochę czasu – powiedziałam, próbując aby mój głos nie dał po sobie poznać żadnej słabości. To mama mnie tego nauczyła, trzeba trzymać się w całości, nieważne co ci się przydarzy. Nie byłam jednak w stanie popatrzeć jej w te delikatne, lecz stanowcze fiołkowe oczy. Pamiętam, jak zawsze zazdrościłam moim siostrom tego, że miały kolor oczu po mamie. Moje były koloru złocistej zieleni, przynajmniej tak określała je Laura, moja młodsza siostra. Nie miałam wątpliwości, że mówiła to tylko dlatego, aby mnie w pewnym sensie pocieszyć.

- Tak, owszem. Zostało ci jeszcze trochę, ale niewiele. Agnes... - westchnęła, rozglądając się po pokoju, wyglądającego zazwyczaj schludnie i czysto. Lubiłam porządek. Lecz rozglądając się, z mniej czy więcej powracającą świadomością, sama nie mogłam uwierzyć w to, co powoli zaczęłam dostrzegać. Mama w swojej bezradności, która była dla mnie czymś prawie niespotykanym, usiadła na moim łóżku. Wyglądało jakby przebiegło przez nie stado koni. Złożyła ręce między kolanami i spojrzała na dywan, później na mnie. Zmartwiony fiolet natrafił na zmieszaną i zrozpaczoną zieleń.

- Przysięgam ci kochanie, że nie mieliśmy pojęcia. Mnie, twoim siostrom, twojemu bratu i tacie... będziesz niewyobrażalnie brakować. Ja... - przerwała, a ja nie mogąc uwierzyć własnym oczom, po raz pierwszy zobaczyłam jak mama płacze. Szybko jednak otarła rękawem pierwsze łzy, na próżno... Po nich pojawiły się kolejne, a mama, tak to była moja mama, nieważne czy mnie urodziła czy nie, nie próbowała ich zetrzeć. A ja nie mogąc wytrzymać podeszłam do niej i usiadłam obok, na łóżku. Objęłam ją dosyć nieudolnie, ale nie miało to znaczenia. Mama wciąż płacząc, również mnie objęła. Poczułam jej mocny uścisk na moich ramionach i po chwili również zaczęłam szlochać i się trząść.

- Dlaaczego, maman... Dlaczego... - jąkałam się. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Po prostu nie wchodziło to do mojej głowy.

-Je ne sais pas, ma cherie. Nie wiem. Ale wiesz... - spróbowała zacząć lepiej, być bardziej opanowana. Wiedziałam, że robiła to dla mnie, abym mogła być silna i zaczerpnęła więcej odwagi. Po chwili jej mocne ramiona zniknęły, a ja wyprostowałam się wiedząc, iż teraz będzie chciała mi coś powiedzieć.
- Pamiętaj, że nigdy o tobie nie zapomnimy. A dla mnie zawsze będziesz moją córką. Jak zrobisz to, co masz wypełnić, możesz do nas wrócić. Zawsze... Nie zapomnij o tym, cherie - powiedziała mama. Ja byłam w stanie kiwnąć tylko głową. Nie potrafiłam sobie wyobrazić mojego dalszego życia. Inny kraj, inni ludzie, nowa szkoła. Aż wykrzywiło mnie na myśl o Hogwarcie. Jak Anglicy mogli posyłać tam swoje dzieci? W końcu ta szkoła wykształciła największego mordercę w świecie czarodziei. Dobrze pamiętałam artykuły czarodziejskich magazynów... Pamiętałam, co za szaleństwo działo się we Francji. Co musiało być w Anglii, nawet nie byłam w stanie sobie wyobrazić. A teraz, pomimo że już wszystko zostało zakończone, morderca pokonany, a jego zwolennicy złapani i wrzuceni do Azkabanu, nadal nie miałam żadnej ochoty jechać tam, na tę wyspę. Już nie mówiąc o tym, że będę zmuszona mówić po angielsku.
Mama poklepała mnie lekko po ramieniu, wstała i jeszcze raz rozglądnęła się po pokoju, kręcąc głową.

- O siódmej masz być na dole. I proszę cię, nie zostawiaj tego w takim stanie... - powiedziała i zamknęła za sobą drzwi. Jeszcze przez chwilę patrzyłam się na nie, aż w końcu postanowiłam wziąć się w garść. Rozejrzałam się, poprawiłam włosy i wstałam, zbierając rzeczy z podłogi. Robiąc to, starałam się nie patrzeć na to, co brałam do rąk, a przede wszystkim nie wpatrywać się na zdjęcia. Moja walizka leżała już na łóżku, więc zaczęłam wkładać tam moje ubrania i wszystko, co będę potrzebowała w szkole. Oczywiście nie mogłam wziąć ze sobą wszystkich rzeczy, za bardzo by mi przypominały o tym życiu, które miałam tutaj. Kiedy jeszcze przegrzebywałam moją szafę w poszukiwaniu czegoś przydatnego, natknęłam się na niebiesko-fiołkowy satyn mojej szaty z Beauxbatons. Pogładziłam czule materiał, przypominając sobie kilka rzeczy, których prawdopodobnie nigdy nie będę w stanie zapomnieć. W kieszeniach miałam jeszcze liściki szkolne i piórko z mewy. W Beauxbatons wierzymy, że przynoszą one szczęście. Jak widać u mnie nie zadziałało, tak jak może powinno. Gdy stwierdziłam, iż jestem już prawie całkiem spakowana, usiadłam na łóżku, żeby popatrzeć na pokój, w którym spędziłam tak dużo czasu. Na brzoskwiniowe ściany, parapety z poduszkami, zdjęcia i plakaty na ścianach. To wszystko... już nie należało do mnie. To już było, a teraz zacznie się coś innego. Nowego. Zdecydowanie zatrzasnęłam moją walizkę, wzięłam podręczną torbę z wyszywanymi kwiatami i ruszyłam w stronę drzwi. Stojąc już na przedsionku, chwyciłam pozłacaną klamkę i zamknęłam drzwi, drzwi do mojego poprzedniego życia.
W lewej ręce trzymałam mocno list, który szybko jeszcze podniosłam z podłogi zanim wyszłam.
Ten list który zmienił wszystko.

Witaj Agnes,Córeczko
Proszę wybacz mi. Wybacz, że musiałam cię oddać. Uwierz, było mi bardzo ciężko.
Nawet nie wiesz, co znaczy dla matki córka, albo może jesteś w stanie sobie wyobrazić. Jednak, gdybyś została ze mną... Nie wiem, czy byłoby to takie dobre.
Przynajmniej spędziłaś te wszystkie lata szczęśliwie i beztrosko. To dla mnie najważniejsze. Niestety, krótko po tym jak się urodziłaś powstała przepowiednia, która dotyczy ciebie..., ale nie tylko. Nie wiem dokładnie, co jest w niej zawarte, miałam tylko prawo zobaczyć część dotyczącą mnie. Ty masz dowiedzieć się o niej, gdy skończysz szesnaście lat, co znaczy, że będziesz musiała zostawić z tyłu dotychczasowe życie. To będzie trudne, ale wierzę, że ci się uda. Zacząć wszystko od początku. Nie mam prawa cię do tego zmuszać, ale nie mam na to wpływu. Musisz. To nie dotyczy tylko ciebie, a ty grasz wielką rolę w tym wszystkim.
Wierzę, że podołasz wszystkiemu, co Cię tu czeka, poznasz siebie i zrozumiesz, gdzie naprawdę należysz”.
Mam ogromną nadzieję, że się spotkamy, ale nie wiem, czy będzie to możliwe.
Piszę to w ukryciu. Nawet twój własny ojciec nie wie, że istniejesz.
Ma na imię Krystian Melphis, odnajdź go. Masz również przybranego brata. Zapewne spotkasz go w Hogwarcie. Tak, pójdziesz tam do szkoły. Myślę, że o wszystkim dowiesz się już niedługo.
PS: Od ciebie zależy czy się zobaczymy czy nie. Wierzę w ciebie i kocham. W kopercie znajdziesz wskazówki jak znaleźć Krystiana.

Tak bardzo chciałabym napisać więcej, ale nie mogę.

Twoja matka, chociaż wiem, że nie zasługuję na to, aby się tak podpisać,
Narcyza

- I dlatego wyjeżdżasz? A co by się stało, gdybyś to wszystko olała i po prostu została tutaj? - powiedział Etienne, mój chłopak. Właściwie nie planowałam z nim pożegnalnego spotkania, ale tak się złożyło, że postanowił mnie odwiedzić bez zapowiedzi. Gorszego momentu nie mógł sobie wybrać. Nie byłam w stanie wyrzucić go z domu i nic mu nie wyjaśnić. W końcu nie wyjeżdżałam tylko na jakieś wakacje, tylko na... No właśnie, na ile? Sama nie miałam pojęcia. Nie chciałam, żeby dowiedział się o tym od mojej mamy, albo od kogoś innego, więc dałam mu ten list do przeczytania. A oto była jego reakcja. Westchnęłam i zmieniłam pozycję na kanapie.
- Myślisz, że o tym nie pomyślałam? Na początku nie wiedziałam, czy w to wierzyć czy nie. Ale gdy mama mi opowiedziała, że znaleźli mnie na progu ich domu, kiedy miałam zaledwie dwa tygodnie...
- Ale co by się takiego złego stało, gdyba ta głupkowata przepowiednia się nie spełniła? Przecież nikt cię nie zmusza, żeby tam jechać. W ogóle, co ty chcesz z tym typem, nie masz pojęcia jaki jest! Przecież gdyby był dobry albo odpowiedzialny, wychował by cię, nawet gdy twoja matka widocznie nie mogła tego zrobić! Agnes... Tu jest twoje miejsce, a nie gdzieś w Anglii. - Popatrzył mi się w oczy, a ja zobaczyłam tam błaganie i... strach? Czego on mógł się bać? To ja powinnam, a nie na odwrót. Pokręciłam tylko szybko głową, unikając jego spojrzenia. Wiem, iż miał rację. Ale czułam, że po tym co się stało, nie będę mogła tu spokojnie żyć, w głębi wiedząc, iż to nie jest moje prawdziwe miejsce. Poza tym moja prawdziwa matka wspominała w liście, iż przepowiednia nie dotyczy tylko mnie. Inne osoby także są w nią wplątane, a ja odgrywam tam ważną rolę. Może ten mój brat mógłby mi więcej opowiedzieć o naszej matce...
- Etienne, nie wiem jak to wytłumaczyć, ale nie dałoby mi to spokoju! Ta świadomość o mojej drugiej tożsamości, drugiej rodzinie... Mimo wszystko chciałabym ją poznać, także tę przepowiednię. A przecież nie będę tam wiecznie. Na wakacje wrócę i opowiem ci o wszystkim. - próbowałam go pocieszyć. Tak. Ja jego. A nie on mnie. Uśmiechnęłam się, zawsze byłam twardsza od niego. Albo po prostu sama próbowałam się pocieszyć, wzbudzić w sobie nadzieję, że wrócę.
Brązowowłosy chłopak nie odezwał się ani słowem, głowę miał odwróconą w przeciwną stronę, jakby nie chciał, żebym zobaczyła jego twarz. Spojrzałam na kredens, w którym mieścił się antyczny zegar. Nigdy nie lubiłam jego tykania, przypominającego mi tylko o tym, że czas wciąż przemija. W tym momencie dochodziła siódma. Mama zaraz tu wejdzie, żeby mi o tym przypomnieć. Szybko więc wstałam z kanapy, podając ręce mojemu chłopakowi. On chwycił je i podciągnął się, biorąc mnie w swoje ramiona. Na jego policzku zauważyłam pojedynczą łzę. Chwilę staliśmy tak, a tykanie zegara nie dało mi zapomnieć o czasie, ponieważ liczyłam każde tyknięcie. Kiedy usłyszałam niepewne pukanie do salonu, minęło dokładnie dwadzieścia osiem sekund. Wtedy odsunęłam się od Eti'ego i popatrzyłam jeszcze raz na jego twarz.
- Pisz mi, d'accord? - wyszeptałam. On tylko pokiwał głową. Jego oczy były czekoladowe, a w tym momencie pełne bólu. Nie mogłam tego znieść, łatwiej by mi było, gdyby choć na chwilę się do mnie uśmiechnął. Zamiast go o to prosić, zrobiłam to za niego. Przejechałam przez jego miękkie włosy i odwróciłam się, łapiąc za mój bagaż. Musiałam jak najszybciej stąd iść, inaczej będę gorzko żałowała tego, co zaraz zrobię.
- Już idę mamo! - krzyknęłam i ruszyłam w stronę dwuskrzydłowych drzwi, nie oglądając się za siebie.
W małym salonie zastałam cała moją rodzinę. Tą rodzinę, w której się wychowałam i którą kochałam. Teraz stali tutaj i nie wiedzieli, co powiedzieć, a mi też nie przychodziły żadne słowa do głowy, które byłyby w stanie wyrazić to, co teraz czułam. Więc po prostu się na nich popatrzyłam, zdając sobie sprawę z tego, że być może, gdy przyjadę z powrotem, wrócę jako inna osoba. Zmieniona... I już inaczej będę na nich patrzyła.
Laura w zielonej sukience, nie mogąc wytrzymać na krześle, zerwała się znienacka, pobiegła i objęła mnie w pasie. Z zaskoczenia prawie podskoczyłam, po czym pogłaskałam ją po głowie. Jej włosy były świeżo umyte i tak miłe w dotyku. Anabelle stała przy mamie, miała dziwnie pusty wyraz twarzy. Mama w ogóle nie patrzyła w moją stronę, tylko za okno. A tata...
- Naprawdę chcesz to zrobić? - zapytał mnie.
- Chyba nie ma innej opcji. - uśmiechnęłam się lekko. Reakcja była gwałtowna. Prawie wszyscy zmarszczyli czoła. Westchnęłam. Widać było, że nie rozumieli mojej zmiany nastroju...
- Oczywiście, że nie chcę tego robić. Ale nie mogę też żyć spokojnie, wiedząc o tym wszystkim. Powinnam to wyjaśnić, tylko w ten sposób będę mogła do was wrócić. Zostanie tutaj niczego by nie zmieniło, nie mogłabym zapomnieć o tym liście, zastanawiałabym się, co by się stało gdybym pojechała... Muszę stawić temu czoła - zakończyłam. I pierwszy raz w tym dniu uwierzyłam w to, co powiedziałam.
- No i to jest moja siostra! - usłyszałam Pierre'a, który zawsze dodawał mi odwagi, nie tylko teraz.
- Poza tym poznasz słynnego Harry'ego Pottera i jego przyjaciół, prawda? - powiedziała z uwielbieniem Laura. Prawie się zaśmiałam; moja siostra posiadała kolekcje powycinanych zdjęć Pottera, była jego stuprocentową fanką, zresztą kto nie był? Również byłam ciekawa, jaki on jest w rzeczywistości, gdyż w końcu to jemu zawdzięczamy wolność.
- Musisz wysłać mi jego podpis w jakimś liście, słyszysz? - dorzuciła moja starsza siostra, Anabelle.
- No wiecie... Nie wiem, czy będę mieć takie szczęście, a poza tym w Hogwarcie są domy. Jak nie trafię do tego... ech, Gryffindoru, to nie będzie tak łatwo. Ale zobaczę, co da się zrobić. - uśmiechałam się. Nagle to wszystko nie wydawało mi się już takie straszne. Zawsze sobie radziłam, dlaczego teraz miałoby być inaczej?

Rozejrzałam się po saloniku w poszukiwaniu mojego brązowego kota. Dostałam go, gdy miałam czternaście lat i bardzo się zżyliśmy, nie chciałam go zostawiać.
- Tu jest - odezwała się Laura i przyniosła mi go, ja otworzyłam klatkę z wikliny i przejmując Pieguska od niej, po czym wsadziłam go do klatki. Tata wsadził mi bagaż do kominka, ja w tym czasie przytuliłam mamę, próbując zapamiętać jej zapach. Po niej objęłam moje dwie siostry, a Laurę pocałowałam w nosek. Uśmiechnęła się smutnie. Nikt już nic nie mówił, bo nie było to konieczne. Uczuć nie da się w pełni wyrazić słowami, dlatego są chwile, gdzie nie trzeba nic mówić.
Tata wziął mnie w swoje mocne ramiona i uniósł trochę do góry. Jego uścisk był tak mocny, że ledwo mogłam złapać powietrze.
- Tato! - wydusiłam z siebie.
- No wiem, wiem...- powiedzial.  Brat też mnie przytulił. Chcąc już iść, przytrzymał mnie lekko i przyciągnął do siebie, żeby powiedzieć mi coś na ucho.
- Nie miej wyrzutów sumienia, jak zakochasz się w innym. Ten twój chłopak to mięczak, nie jest ciebie wart - wyszeptał. Wiedziałam, że się uśmiecha, a moje kąciki ust jakoś same poszły w górę. Ach, Pierre, prawie zawsze miał rację i na dodatek dobrze znał się na ludziach. Ale ja, o dziwo, nie zastanawiałam się nad Etiennem, tylko bardziej nad tym, jaki będzie mój drugi, prawdziwy brat. Ten, którego miałam poznać w Hogwarcie. Byłam pewna, że nie będzie w stanie zastąpić mi Pierre'a.
Z tą myślą weszłam do kominka, wzięłam trochę proszku i zanim go puściłam, spojrzałam jeszcze raz na całą gromadkę i uśmiechnęłam się pewna siebie, nareszcie odzyskując odwagę. Taką siebie znałam, nic nie potrafiło mnie zniechęcić albo odstraszyć. Pomachałam lekko ręką, po czym rzucając zielony proszek w kominek wypowiedziałam miejsce, w którym chciałam wylądować: "Ministerstwo Magii, Londyn!"

Komentarze

Popularne posty