XVI. Rozdział - Niebo takie różne, a jednak to samo
Nadzieja
przychodzi do człowieka wraz z drugim człowiekiem.
-Dante
Alighieri
z
dedykacją dla Verrsace
*Rozdział
dedykuję również człowiekowi, który dziś ponownie wypakował
gitarę swojej siostry w klasie i którego muzyka zawsze bardziej do
mnie przemawia niż jego słowa.* Pomijając oczywiście fakt,
że ta dedykacja nie ma najmniejszego sensu, gdyż on nawet nie zna
tego języka. *
***
Są
czasem takie dni które... przybijają mnie do ziemi.
A
najczęściej wtedy, kiedy dzień wcześniej było ładnie. Pięknie.
Najczęściej
zawsze po tym czasie, kiedy czułam szczęście, miłość, radość
w
sercu.
Wtedy
jest mi jeszcze ciężej się podnieść.
Sama.
Z tym uczuciem. Nawet nie wiem dlaczego...
skąd
się pojawiło.
Łzy.
W
środku, gdzieś bardzo, bardzo
w
środku... i tak wiem, że tam jest nadzieja...
ciepło
Jestem
smutna, bo to co bym chciała, aby się zdarzyło...
się
nie dzieję
Wszystko
może się zdarzyć...
Czasem
właśnie zapominam, że to wszystko nie jest moim wszystkim.
To
wszystko jest naprawdę wszystkim
ale
nie słucha moich rozkazów
Nie
zważa na moje łzy, na moje myśli
na
smutek, na pragnienie
To
wszystko jest wtedy, kiedy o nim zapomnę.
Kiedy
zapomnę o wszystkim co JA bym chciała.
***
Chere
Agnes,
Tak bardzo się martwiliśmy. Znaczy.. oprócz Pierre'a, on ciągle nam mówił, że radzisz sobie doskonale. Znasz go. Pierre zawsze w ciebie wierzył. Wierzy nadal.
Laurka
przestała jeść parę dni po twoim wyjeździe, przyrzekła nie
zjeść ani kawałka, dopóki nie wyślesz nam jakiejś wiadomości.
Bardzo się martwiła.
W
końcu przekonał ją Pierre.. całe szczęście, inaczej nie wiem
jak by się to skończyło. Przecież nie da się zmusić kogoś do
jedzenia.
Brakuje
nam ciebie.
Dobrze że w końcu napisałaś. Rozumiem, że na razie trudno jest ci cokolwiek napisać. Ale wiesz przecież... sami jesteśmy ciekawi. Ciekawi, jak nasza kochana córeczka radzi sobie w Anglii.
Zawsze
będziesz dla nas właśnie tym, naszą córeczką.
PS: Laura narysowała ci rysunek. Pierre przysyła jakąś karteczkę. Anabelle jakieś perfumy... a my po prostu cię ściskamy. Etienne był u nas raz odkąd wyjechałaś. Ale... z tego co wiem...no nic, nie będę wtrącała się w wasze sprawy.
Ściskam,
Anais
i Claud, twoi rodzice na zawsze
Wreszcie
zdołałam oderwać wzrok od tak znajomego mi pisma mojej ... mamy.
Czułam się strasznie. Jak mogłam im wcześniej nie napisać? Oni
cały czas się martwili, a ja po prostu zsunęłam ich na margines.
Nawet gorzej, prawie o nich zapomniałam. To było straszne,
wiedziałam o tym.
-
Głupia, Agnes. Bardzo głupia.- powiedziałam z zaciśniętymi
zębami sama do siebie. List leżał teraz na jednym ze stołów w
Pokoju Wspólnym. Siedziałam przy oknie, gdzie słońce delikatnie
lizało mnie po twarzy. Podenerwowana zaczęłam stukać paznokciami
o blat. Było mi tak przykro...
Spojrzałam
jeszcze raz na papier, na czarne literki tak starannie napisane,
jakby całość miała być dziełem kaligraficznym, a nie zwykłem
listem. Moja mama. Westchnęłam.
Kiedy
wyjeżdżałam postawiłam sobie za cel, dowiedzenia się więcej o
Narcyzie. A także o moim ojcu. Poznałam Krystiana, ale nadal nie
umiałam patrzeć na niego jak na ojca. On po prostu nim dla mnie nie
był. Bardziej przypominał mężczyznę, który sam nie wie co
zrobić ze swoim życiem... jest taki zmieszany, kompletnie nie wie
co powinien zrobić. Rozerwany na kilka kawałków. Nie mówiłam, że
był zły... ale... No tak, było jakieś ale.
Krystian
Melphis nie radził sobie sam ze sobą. Żyje nadal przeszłością.
Widziałam to na własne oczy. Pokręciłam głową i spojrzałam na
różowo białe niebo. Był moim ojcem, owszem...ale istnieje różnica
pomiędzy byciem w teorii, a byciem w praktyce. Tyle.
O
Narcyzie nadal nic nie wiedziałam. Na samym początku w gazetach,
pisało, że skrócili jej wyrok, ale teraz już nic o tym nie
słyszałam. A Draco...
Draco
Malfoy potrzebował teraz ludzi, którzy postawią go na nogi. Którzy
pokażą mu w którym kierunku powinien zacząć iść.
Ale
to też była tylko teoria. A teoria nikomu jeszcze nic nie pomogła.
Wiedziałam, że ja sama nie miałam szans. Draco nie potrzebował
tylko kochającej siostry, która by w niego wierzyła. Tu nawet nie
wystarczyłby ktoś taki jak Zabini, pomimo że był dla mnie bombą
dobrej energii.
Draco
musiał poznać sam siebie, a to było bardzo trudnym zadaniem.
Szczególnie z całą chmarą uczniów, którzy wierzą, że jest do
ostatniego deka przesiąknięty złem, kpiną i nienawiścią. Jeżeli
większość osób daje ci poczucie, że zna cię na wylot... chociaż
tak oczywiście nie jest, to wtedy sam do tego przywykasz. Wierzysz w
to. Wierzysz, że taki jesteś. Bo ludzie kochają etykietować
innych. Oceniać po pozorach i odstawiać w kąt, po to aby nie
zauważyć, że jednak się mylili.
Oczywiście
to wszystko brzmiało tak, jakby to on był ofiarą. Biedny,
niewinny... słaby Draco Malfoy. Tak też nie było. Nie chciałam
robić z mojego nowego brata niewiniątka. Swoje zrobił, tego nie da
się zaprzeczyć. Może niektórzy sprawiedliwi i
zacięci ludzie powiedzieli by, że to jest teraz jego nauczka. W
końcu przez wszystkie te lata zachowywał się ... no, nie do
przyjęcia. Ale każdy, nawet największy idiota ma szansę się
zmienić, jeżeli tylko zrozumie, co zrobił nie tak. Trzeba
tego chcieć. Draco na razie nie chciał nic. Miał uraz do
wszystkiego i do każdego. Zapomniał o poczuciu humoru w swoim
życiu, co jest oczywiste. Wojna, śmierciożerstwo...
Tak,
ale na Merlina... to się skończyło, teraz jest coś nowego! Teraz
ma szansę, do diaska! Prychnęłam.
-
Co, jakieś problemy z ... planem? W czym tkwi problem... nie możesz
zamówić potrzebnych rzeczy, czy...- usłyszałam zimny ironiczny
głos kogoś znajomego. Odwróciłam głowę już przy pierwszym
zdaniu. Oliver Medley. Nie miałam okazji porozmawiać z nim o tym co
napisali w gazecie w niedziele. Dzisiaj mieliśmy środę.
-
Oliver co ty gadasz? Odbiło ci?- fuknęłam. Co jak co, ale to nie
był dobry czas, aby ze mną zadzierać. Medley spojrzał na mnie z
wyższością w oczach. Doprowadzał mnie do szału.
-
Nie powinno cię tu w ogóle być. - powiedział. Poderwałam
się z krzesła. Nagle uciecha z różowego nieba zniknęła, a
pociecha z listu od rodziny gdzieś... wyparowała. Spojrzałam
mu w oczy i wskazałam na niego palcem.
-
Nie. Mów. O . Czymś. Dopóki. Nie. Masz. Stuprocentowej. Pewności.
Że. To. Prawda!- mówiłam powoli i wyraźnie, drżącym ze złości
głosem. Przez chwilę nie mógł się połapać.Ach, teraz będziesz
chciał się bronić...
-
Pfff.- prychnął.
-
Jesteś anglikiem, tak?- zapytałam ostro, podnosząc brwi do góry i
żądając odpowiedzi. Przewrócił oczyma.
-
Co to za pytanie...-
-
Odpowiadaj!- krzyknęłam zdenerwowana. Ten człowiek działał mi na
nerwy.
-
Weź się uspokój ..-
-
Masz mi odpowiedzieć!- warknęłam. Odwrócił głowę. Chcąc
zagrać jak bardzo się ośmieszałam, uśmiechnął się
jeszcze posępnie.
-
Tak...-
-
Całe życie, odkąd skończyłeś jedenaście lat... chodziłeś do
tej szkoły, tak?- spytałam, z zamkniętymi oczami.
-
Taaa..-
-
A także.. czytałeś regularnie tego proroka?- zadałam kolejne
pytanie. Otwarłam oczy. Pokiwał głową.
-
Czy to... szanowne pismo, słynie z rozpowszechniania prawdy?-
ciągnęłam. Zawahał się, zobaczyłam to w jego oczach, zaczął
rozumieć do czego zmierzam.
-
No powiedz mi, przecież jestem tu dopiero od tygodnia. -
powiedziałam sarkastycznie. Spojrzał na podłogę. Aha, mam cię!
Oliver przygryzł wargę.
-
To czemu do cholery teraz postanowiłeś uwierzyć w to co tam
napisali, co?- doszłam do sedna. Trwało to długo, ale przy nie
których osobach trzeba było na ten dłuższy sposób, inaczej
nie pojmowali.
-
Ale...- zaczął.
-
Nic ale, Oli-ver! Nie oskarżaj osób tak pochopnie, bo to czasem
może się źle skończyć! Mogłeś mnie zapytać ... ale ty
postanowiłeś od razu to połknąć.- wyparowałam. Nie chciałam
dorzucać tego, że był w jednym z najmądrzejszym domu w Hogwarcie.
Powinien być bardziej... dociekliwy. Nie miałam zamiaru czekać na
jego odpowiedź.
-
To co napisali to jest jedna wielka bajka. Jestem normalną
dziewczyną, nie jakimś takim wymysłem.. tej kobiety, co to
napisała. Przyjechałam tu, aby... żyć. Tak, żyć. Po prostu,
Oli. Mam tu brata. Jest nim Draco Malfoy. Wiem jak o nim myślicie i
szczerze, nie dziwie się wam. Macie do tego prawo. Ale jeszcze raz
powiem: Nie oskarżaj i nie oceniaj osób tak łatwo. Każdy
po tej bitwie powinien dostać szansę. Coś zrozumieć. Bo wiesz...
gdybym wierzyła w to, że jest tylko zło w niektórych osobach, nie
chciało by mi się żyć. Życie nie było by wtedy nic warte. O
ludzi trzeba czasem zawalczyć, a nie ich oceniać... Powinniśmy
walczyć o prawdę, a nie połykać pierwszą lepszą pierdołę,
tylko dlatego bo tak jest wygodnie. Ja też cię nie oceniam...
przecież nic o tobie nie wiem! A ty o mnie... - skończyłam, po
czym chwyciłam list od mamy i wcisnęłam mu go do ręki.
Nic
nie powiedział. A ja po prostu odeszłam. Niech najpierw przetrawi
moje słowa. Przez jakąś chwilę nie mogłam na niego patrzeć. To
było przejściowe.
Miałam
teraz wielką ochotę spotkać się z Hermioną. Lekcje skończyły
nam się dzisiaj wcześniej, ze względu na to, że miały się odbyć
dzisiaj pierwsze spotkania grupowe. Nic wielkiego, tylko informatywne
sprawy.Ale mieliśmy zorganizować się sami... bez pomocy
nauczyciela. Dopiero pod koniec miał nas ktoś sprawdzić.
Hermiony
nie widziałam od niedzieli. Przynajmniej nie na długo. Przy
posiłkach zawsze kończyła jako pierwsza. A w bibliotece nie byłam
już parę dni. Ostatnio była taka ładna pogoda, że zawsze po
lekcjach wychodziłam na błonia. W Beauxbatons słońce było normą,
tutaj w Anglii ... już nie.
Słońce,
niebo, ciemne, szare...
Tutaj
niebo przeważnie było szare. Niewyraźne. A słońce z trudem
odganiało tą szarość, ale pomimo tego... dawało radę.
Oczywiście.
Pomyślałam
o Hermionie, dla mnie to ona była takim słońcem. Od niej
odchodziło jakieś takie ciepło... i nadzieja. Lubiłam to u niej.
Zawsze jak mi pomagała przy zadaniach... naprawdę chciała pomóc,
a nie czuć się lepszą. Chociaż naprawdę bardzo dużo wiedziała.
Zastanawiałam się czemu to ona nie trafiła do Ravenclaw...
Tak,
słońce. Słońce pełne siły, ciepła...rażące i ostre w pewnych
momentach. Bo też taka potrafiła być. Obserwowałam ją czasami,
jak rozmawiała... no na przykład z Ronem, tym jej chłopakiem.
Była
ostra i zdecydowana. Ale też delikatna, jak ten promyk słońca
dzisiaj przy oknie. Słońcem które potrafiło rozpromienić nawet
szare niebo. Szare.
Przystanęłam.
W mojej głowie coś... kliknęło, sama jeszcze nie wiedziałam co.
Ale poczułam to. Zrozumiałam coś. Słońce, szarość. O
Merlinie...
Nagle
przetoczyły mi się te wszystkie zdarzenia i słowa i wizje w
głowie. Ta dziewczyna na zdjęciach w pokoju Krystiana. Matka
Hermiony. Wspomnienie Narcyzy i Krystiana.....jak jej powiedział, że
ona wybrała już Lucjusza. Ojca Malfoy'a. Później ten dziwny lęk
w oczach Krystiana. Przepowiednia... i te zapiski w pamiętniku
Krystiana. To, że bardziej martwił się o Mione, że ja nie byłam
dla niego taka ważna. Bo właściwie nie o mnie w tym wszystkim
chodziło...
Czyżby?
Czyżby naprawdę dobrze myślałam? Ale czy to było ważne?
To
przecież w ogóle nie chodziło o to, czy to pasowało do tego co
się działo. Chodziło o to, że dla mnie wydawało się ...idealne!
Słońce i szare niebo! No pewnie!
Chociaż
w pierwszym momencie wydawało się abstrakcyjne, nawet niemożliwe...
ale czułam, że to to. W sercu, w środku. Po prostu na sto
procent.
"Agnes,
Agnes... spokojnie!"-rozkazał mi teraz rozsądek w głowie. "
Draco i Hermiona? Czy dobrze się czujesz? Hermiona nadal nie może
go znieść, nawet nie wierzy w to, że może się poprawić... To
czyste wariactwo!"- słyszałam. "Tak, tak... ale...to
przecież jest to!"- mówiłam wysokim szeptem. Czułam w tym
momencie taką ekscytacje. Jakbym rozwiązała właśnie bardzo
trudne zadanie z Arytmetyki... Bo tak naprawdę, to było
rozwiązanie!
Rozwiązanie,
aby Draco wreszcie się podniósł... Jemu trzeba było słońca. Nie
ciepła, nie bomby napakowanej dobrym humorem, nie przewrażliwionej
siostry...tylko miłości. Westchnęłam, ale teraz miałam kolejny
problem. Mój rozsądek miał w pewnym sensie rację. Sprawić aby
oni się pokochali, to tak jakby chciało przybliżyć do siebie dwa
magnety. Nie, nie chwila! Wtedy te magnety musiały by być tego
samego ładunku, ale oni przecież byli kompletnymi przeciwieństwami,
czyli w sumie się przyciągali...
Ale.
Ale.
To. Był. Draco. Malfoy.
I.
To. Była. Hermiona. Granger.
Bardzo
prosty rachunek. Czyli: Niemożliwe. Chociaż z drugiej strony mówią,
że wszystko może się zdarzyć.
*
-
Ron, nie. Po prostu... nie da się! Rozumiesz? Nie da się już
niczego zmienić. McGonagall była wściekła, nie odwoła tego.-
mówiłam już któryś tysięczny raz idąc korytarzem na obiad. Ron
nie mógł pogodzić się z tym, że teraz musiałam współpracować
z Malfoy'em. Z początku nawet nie miałam pojęcia... jak mu o tym
powiedzieć. Dopiero wczoraj mogłam się przemóc. Było to trudne.
Ron oczywiście wpadł w furie. Rozumiałam to. Martwił się o mnie,
wiedziałam o tym. Ale to oznaczało także że używał bardzo dużo
przekleństw...W większości nawet nie rozumiałam co parskał pod
nosem, taki był zdenerwowany. Już od wczoraj, i nic nie mogło go
uspokoić.
Westchnęłam.
Ja ... nadal nie wiedziałam co o tym myśleć. Wszystko we mnie
stroszyło się przeciwko tej współpracy. Ona po
prostu wydawała się niemożliwa. McGonagall na dodatek dzisiaj na
śniadaniu przypomniała wszystkim, że ten cały koncert, czyli to
co za prezentujemy będzie... oceniane i wpłynie na naszą ocenę
pod koniec roku. W prawdzie wiedziałam, że w Ministerstwie nie
potrzebowali umiejętności na taką skalę artystycznych, ale coś
jednak we mnie chciało zdać i to również dobrze. Taka już byłam.
Dlatego właściwie wróciłam do Hogwartu. Po to aby ukończyć i
nadrobić to co mnie ominęło, kiedy z Harry'm i Ronem szukaliśmy
Horkruksów. A nie dlatego bo chciałam przez to dostać się do
Ministerstwa, nawet nie wiedziałam na sto procent czy w ogóle
chciałam tam pracować...
Chociaż
wszystko wskazywało na to, że właśnie to będę robiła po
ukończeniu szkoły. Po tych wszystkich przygodach brzmiało to ...
trochę mało ekscytująco, ale ... zapominałam przecież, że były
departamenty w których praca w cale nie była nudna. Coś się
znajdzie.
-
Hermiono, to naprawdę jest... ...to jest niedorzeczne, głupie,
beznadziejne, chamskie i w ogóle nie wiem co się stało z
McGonagall. Dobrze wie, że my zawsze mieliśmy problemy z tym...z tą
gnidą.- powiedział Ron koło mnie, wreszcie zdolny do tego, aby
ułożyć mniej czy więcej poprawnie gramatycznie zdanie.
Weszliśmy
do Wielkiej Sali, a ja odruchowo, choć nie mam pojęcia skąd się
ten odruch u mnie wziął, popatrzyłam się w stronę stoły
Slytherin'u. Chciałam zobaczyć, czy Malfoy naprawdę miał
teraz tak ciężko jak tydzień temu zapowiedziała Agnes, kiedy
opowiadała mi o tym artykule. Nie potrzebowałam dużo czasu, aby
zorientować się w sytuacji. Malfoy siedział z Zabinim z dala od
uczniów z jego roku. Patrzył się pustym wzrokiem gdzieś ponad
wszystkich, podczas kiedy jego przyjaciel opowiadał mu coś z
wielkim entuzjazmem. Byłam prawie pewna, że Malfoy nie słuchał
ani słowa. Zabini chyba również o tym wiedział, ale nie dał się
tym zniechęcić.
-
O Merlinie... nawet nie wiesz jak bardzo jestem zły, wściekły i
jak bardzo chciałbym mu urwać teraz ten jego fałszywy łeb.
Przecież jemu nie można ufać! Co jak ci coś zrobi? Czy o tym nikt
nie pomyślał? Pójdę dziś osobiście do dyrektorki... nie może
zostawić cię przecież z nim na pastwę losu!- denerwował się Ron
wpadając powoli w swoją następną histerie. Nic się nie
odezwałam. Faktycznie trochę obawiałam się tych ... spotkań. Ale
nie dlatego ponieważ bałam się, że Malfoy mógł by mi coś
zrobić. Przecież w końcu nawet mnie przeprosił. Nie, chodziło mi
bardziej o to... jak to będzie wyglądało. Jaki on jest teraz?
Usiedliśmy
przy stole, a Ron od razu zaczął nakładać sobie na talerz
wszystkiego co leżało w jego zasięgu.
-
Ron nie sądzę, aby Malfoy był niebezpieczny, nie po tym
wszystkim...- zaczęłam w końcu, nalewając sobie soku.
-
Czysz dy osalała? - wydał z siebie Ron. Właśnie miał pełną
buzię. Wykrzywiłam usta do grymasu. Tyle razu już to widziałam.
-
Ron....- westchnęłam, patrząc na jego pełna buzię. On zaczął
szybko przeżuwać jedzenie i połykać je.
-On
jest..śmierciożercą.- parsknął od razu, kiedy przełknął
ostatniego kęsa. Popatrzyłam się na Malfoy'a, po drugiej stronie
sali. Wyglądał na kogoś kto... nie czuł nic i na niczym już mu
nie zależało.
-
Nie, Ron. On nim był. A to różnica.- powiedziałam w końcu. Ron
wbił we mnie swoje zszokowane spojrzenie.
-
Myślę, że... to nie o to w tym chodzi. Chodzi o to, że my już
przed Voldemortem się nie dogadywaliśmy. Tak zawsze było i pewnie
będzie, i to mnie ... irytuję. Jak mam pracować z nim? - odparłam,
tym razem patrząc się na swój talerz. Ron popatrzył się na mnie.
Przez chwilę panowało milczenie.
-
Wiesz, mam już dość tego naszego sprzeczania. Chcę...
więcej nas. Przecież... teraz już siebie mamy.
Nie przejmujmy się głupim Malfoy'em.- odparł, a teraz ja posłałam
mu zaskoczone spojrzenie.
-
Ron.- powiedziałam z lekkim uśmiechem na ustach. On również
uśmiechnął się na ten sposób, który tak bardzo kochałam.
-
Co ty na to jak po obiedzie wyjdziemy na błonia? Odwiedzimy Hagrida
jak za dawnych czasów?- zapytał, a jego oczy zaczęły iskrzyć się
radością. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Ale po chwili... coś
mi się przypomniało.
-
Kiedy macie to spotkanie grupowe dzisiaj?- zapytałam. McGonagall
zmusiła Rona do wybrania jednej kategorii, teraz był razem z Deanem
w grupie teatralnej. Przynajmniej nie czuł się sam.
-
Hm... chyba tak za godzinę, czy coś około tego. Ale przecież
zdążymy się przynajmniej przejść...- Zastanowiłam się krótko.
Ja nie miałam dzisiaj żadnego spotkania... ale Ron musiał być
punktualnie. Chociaż godzina powinna nam wystarczyć na przynajmniej
krótki spacer w dół do jeziora i z powrotem. Kiwnęłam głową, a
w zamian dostałam olśniewający uśmiech. Tak bardzo się
cieszyłam, że Ron wreszcie oprzytomniał.
Skończyliśmy
obiad i właśnie mieliśmy wstać od stołu, kiedy mała brązowa
sówka rzuciła przede mnie małą kopertkę. Popatrzyłam się na
Rona, który tylko wzruszył ramionami. O tej porze prawie nikt już
nie dostawał poczty. Mój wzrok powędrował do luki, która
zazwyczaj wpuszczała rano sowy do środka. Była zamknięta, ale
okno obok było uchylone... dokładnie tak dużo, aby ta sówka mogła
się zmieścić w szparze.
Otwarłam
list.
Droga
Panno Granger,
Przypominam tylko, że dzisiaj jest oficjalny dzień spotkań grupowych od godz. 15.00 do godz. 16.00. Pani i Pan Malfoy nie stanowicie żadnego wyjątku. Proszę omówić najważniejsze szczegóły, zdecydować się na coś i porozumieć między sobą.
Następne
spotkania będziecie wyznaczać sobie sami. W jednym tygodniu ma
odbyć się przynajmniej jedno spotkanie. Będę dostawała od was
regularnie raporty.
Jeden
raz przyjdę na waszą próbę bez zapowiedzi, dla tego proszę
informować mnie za każdym razem, kiedy i gdzie robicie próby.
To
wszystko. Jeżeli coś by się działo, proszę się natychmiast do
mnie zgłosić. Do ćwiczenia proponuje klasy na siódmym piętrze,
nie będziecie tam przeszkadzać panu Filch'owi, który tych klas nie
sprząta, ponieważ nie są w użytku.
Miłego dnia,
Minerva
McGonagall
Przeczytałam list, po czym automatycznie popatrzyłam się... na Malfoy'a który również właśnie skończył czytać swój . On też popatrzył się w moją stronę. Przeszło mnie jakieś nieprzyjemne uczucie. Oderwałam wzrok i spojrzałam jeszcze raz na pismo dyrektorki.
-
Ron?-
-
No, co jest?- zapytał zniecierpliwiony. Westchnęłam ciężko,
schowałam list do kieszeni i poderwałam torbę z podłogi, ciągnąc
Rona za rękę do wyjścia. Ani razu już nie patrząc się w stronę
stołu Slytherin'u.
-
McGonagall właśnie mi napisała, że mnie też obowiązuje dzisiaj
... spotkanie.- wydusiłam z siebie, kierując wzrok na przód.
-
Nie!- oburzył się Ron, chcąc przystanąć, ale ja mocno ciągnęłam
go dalej.
-
Ale nie martw się, jakoś przeżyje. Chodźmy tylko na ten spacer,
proszę cię, inaczej chyba naprawdę tego nie zniosę.-
powiedziałam, nie mogąc doczekać się świeżego powietrza i trawy
pod stopami. Poza tym... chciałam zajrzeć jeszcze do szklarni i
poprosić o próbkę pewnej rośliny i o odebranie kwiatów, które
dzisiaj powinny się już pojawić na roślinkach Nocnych.
Potrzebowałam je na zajęcia dodatkowych eliksirów. Każdy z
ostatnich klas miał wybrać sobie do trzech przedmiotów, które
chcę zdać rozszerzone. Ja wybrałam Arytmantykę, Eliksiry i
Transmutacje. Całe szczęście Ron wybrał Transmutacje...
przynajmniej jeden raz widzieliśmy się na zajęciach. A że nie
było to tajemnicą, iż Ron od początku nie radził sobie z tym
przedmiotem, pewnie przyda mu się pomoc. Choć jak to mówił:
"Aurorzy w ministerstwie przyjmą mnie i tak z otwartymi
ramionami, nie będą patrzeć na jakąś durną ocenę z
Transmutacji." Może była to prawda, ale to nie znaczyło dla
mnie, żeby kompletnie się nie starać i tym nie przejmować. W
końcu takie coś mogło przydać się zawsze. Rozszerzało horyzonty
i dawało więcej możliwości.
Gdy
wyszliśmy na pole... zdziwiłam się ogromnie widząc spochmurniałe
niebo. Przecież jeszcze przed nie całą godziną świeciło wesoło
słońce. Co to miało być? Westchnęłam rozczarowana. Na dodatek
zaczął wiać nieprzyjemny wiatr ze wschodu, ja nic ciepłego nie
ubierałam. Nastawiłam się na ciepło i słońce, dlatego też od
razu dostałam gęsiej skórki.
-
Myślałam, że jest ciepło.- powiedziałam na głos, kierując
wzrok ku szaremu i lekko granatowemu niebu. Gdzieś daleko na
horyzoncie, właśnie słońce chowało się za szczytami gór. Ron
idący obok mnie schował ręce do kieszeni.
-
Co się dziwisz, przecie to Anglia.- odpowiedział, on też nic nie
wziął do narzucenia na siebie. Mimo wszystko szliśmy dalej. Nikt z
nas nie chciał jeszcze wracać. Nastała chwila ciszy, tak długo
nie byliśmy już sam na sam, że dziwnie się z tym czuliśmy.
Schodziliśmy teraz właśnie łąką w dół do szklarni, do których
nas prowadziłam. Ronowi widocznie było obojętne gdzie szliśmy.
Nie
wiedziałam jak określić ... tą atmosferę która między nami
panowała. Słyszałam tylko nasze stłumione kroki i wiatr szumiący
mi w uszach. Czułam, że nie długo będzie padać. Faktycznie po
kolejnych metrach, poczułam pierwszą mokrą kropelkę na policzku.
-
Jak myślisz, czemu Harry nam nie pisze? Przecież... dawno
powinniśmy dostać już od niego jakąś wiadomość.- zaczęłam,
przypominając sobie nasze wyprawy pod peleryną niewidką, tym samym
zauważając, że na prawdę czegoś nam brakowało. Kogoś.
Harry'ego. Ron nagle się zatrzymał, spuszczając głowę, po czym
wbijając we mnie swoje oczy. Dawno już się tak na mnie nie
patrzył. Przez chwilę tylko na siebie patrzyliśmy, chcąc odszukać
tego czego nam brakowało przez te niecałe dwa tygodnie.
-
Teraz nie ma jego. A nie mnie...- powiedział, odwracając głowę w
stronę jeziora. Nagle poczułam mocne ukłucie... zawsze kiedy
przypominałam sobie o tym co się wtedy stało, automatycznie
przypominał się też ból. Kiedy Ron wtedy od nas odszedł, był to
dla mnie najtrudniejszy okres w moim życiu. Ponieważ jedna część
mnie była na niego tak wściekła, że nie dało się tego ująć
słowami, druga część chciała ruszyć za nim i prosić go, aby
wrócił...a trzecia, wiedziała, że powinnam zostać przy Harry'm.
Że nie mogłam go wtedy zostawić. Nie zostawiłam. Ale to co wtedy
czułam...
-
Hermiono... Jej.. ja przepraszam.- odparł i po chwili był już przy
mnie. Przystanął nie wiedząc, czy powinien, czy mógł... Ale w
końcu objął mnie rękami. A ja zamknęłam oczy, opierając się o
niego. Ron, moja przystań. Staliśmy tak przez chwilę, czując jak
coraz więcej kropelek deszczu spada na nas. Na nasze głowy, włosy,
... i wsiąka do materiału naszych ubrań. Poczułam ten
charakterystyczny zapach świeżego deszczu, trawy i ziemi.
Podniosłam
głowę i spojrzałam na Rona. Byliśmy mokrzy, ale tak blisko
siebie. Gdzieś w oddali zagrzmiało. Po raz pierwszy od dwóch
tygodni znów poczułam się tak blisko niego, również w sercu...
Nie wiedziałam czemu tak się zachowywaliśmy w ostatnim czasie, ale
teraz nagle stało się to mało ważne. Podniosłam rękę i
dotknęłam palcem jego twarzy, uśmiechając się bardzo lekko.
Właściwie to nawet nie był uśmiech...
Zamknęłam
oczy, ignorując następny grzmot. A później poczułam już tylko
ciepło... wszędzie. Miałam wrażenie, że nawet deszcz jest
ciepły.
*
Deszcza
padał. Słońce zniknęło. Ja szedłem polaną, nie dbałem o to,
że będę cały mokry. Już o nic nie dbałem. Blaise robił z
siebie jeszcze większego wariata, niż zwykle, to wszystko przeze
mnie.. ale nie ważne co robił, mówił... mnie nic nie ruszało. W
nocy ciągle pojawiały się te obrazy, ze wspomnień..wszystko
przeplatało się ze sobą. W dormitorium byłem sam, prawie. Zabini
tam był. Nie wiem jak nie przeszkadzało mu to, że każdej nocy
budziłem się, dostawałem ataku paniki. Nie krzyczałem. Nie
płakałem. Ale czułem się tak, jakby ta pustka we mnie chciała
mnie pożreć. Tak bardzo chciałem coś czuć, ale się nie dało...
i to tak bardzo doprowadzało mnie do szału. Ta pustka, ta dziura we
mnie...
Budziłem
się wtedy, cały sztywny, nie ruchomy i rwało mną. Zazwyczaj
Zabini przesypiał całą noc, nie zauważając tego, ale czasem ...
czasem musiał mi dać w twarz, abym wreszcie do siebie
doszedł. Kazał mi z tym iść do tej Pomfrey, ale ja nie mogłem.
Wtedy przyniósł mi jakieś krople i postawił na stole. Nie tknąłem
ich. To nie był jego problem, nie powinien się wtrącać. Nawet jak
chciał... dobrze.
Idąc
i patrząc się na niebo, ciemne... szare ... poczułem się jakbym
miał kogoś kto mnie rozumiał. Ten kolor, to był mój kolor. Bez
wyrazu... nie określony. Tyle pustki w nim było, i tyle innej
energii. Ale przynajmniej mogło ją jakąś uwolnić, przez
błyskawice. Przez deszcz. Ja już nawet płakać nie mogłem. A
złości też już nie czułem. Czułem dużo, ale to nie były moje
uczucia. Tylko tych ludzi, których zobaczyłem w tych
wspomnieniach.Straciłem siebie, byłem tylko jakąś kukłą...
Chodziłem
na zajęcia, na lekcje... Jadłem. Piłem. Tyle. Nie żyłem dla
siebie. Żyłem bo strach tego chciał. Strach mnie powstrzymywał. A
moje pragnienia? Marzenia? Nie wiem... ale tam nic nie było. Pustka.
A
teraz dostałem jeszcze tą wiadomość od McGonagall. Dzisiaj miało
być to nieszczęsne spotkanie. Nie chciałem widzieć Granger, bo
wtedy coś się ze mną działo. Wtedy czułem do siebie wstręt. Ona
jeszcze bardziej przypominała mi o tym, co zawaliłem.
I
nagle podnosząc głowę, zobaczyłam w deszczu, że ktoś tam stał.
Przede mną. Dwoje. Zatrzymałem się, po chwili idąc dalej. Nie
wiedziałem co ci ludzie robili podczas burzy na błoniach, ale...
czy oni mnie interesowali? Nie. Mogli nawet nie istnieć dla mnie.
Ale
to nie byli ... jacyś sobie ludzie. To był Weasley i Granger. Stali
blisko siebie, a ja wiedziałem, że jak bym miał jeszcze odrobinę
siebie w środku, zaczął bym się śmiać. Kpić z ich głupiej
miłości.
Ale
tak nie było. Sam nie wiem czemu. Patrzyłem się na nich i pomimo,
że ta pustka nie zniknęła, poczułem ... coś. Poczułem wyrzut do
całego mojego życia. Do tego co się stało.
Oni
mieli jakiś pieprzony cel w życiu. Ja nie. Oni wiedzieli po co
żyli. Ja nie. Oni mieli siebie. Ja nawet nie wiedziałam czy takie
coś jak "ja" istniało. Oni mieli uczucia, uczucie. Ja
pewnie nigdy tego nie będę miał.
I
wtedy mnie zauważyli. Najpierw Granger odwróciła głowę i
spojrzała w moim kierunku.
Jak
zdałem sobie sprawę z tego, że zaraz będę musiał się z nią
spotkać...
Nie.
Chrzaniłem cały ten koncert McGonagall. Na pewno teraz się z nią
nie spotkam. Odwróciłem się na pięcie i pobiegłem w stronę
zamku.
Przelatując
przez dziedziniec... zabrzmiał grzmot, sprawiając że cała ziemia
się zatrzęsła. Byłem cały mokry. Po twarzy spływała woda,
włosy przykleiły mi się do twarzy.
Nie
wiem czemu nagle znalazłem się na siódmym piętrze. Na piętrze
gdzie przecież dyrektorka wyznaczyła spotkanie. Ale na pewno nie
miałem zamiaru wejść do tej klasy.
Ruszyłem
tym samym korytarzem, którym tak często chodziłem w szóstej
klasie. Światło znikło, w ciszy zamku można było usłyszeć jak
krople deszczu uderzają o parapety i o szyby okien. Po chwili
znalazłem się przed pustą ścianą. To tu nie całe dwa miesiące
temu... uciekłem. To tutaj znalazłem Pottera... A on uratował mi
życie. Zacisnąłem pięści. Mógł mnie tam przecież zostawić.
Ale nie, ponieważ Harry Potter jest honorowy, dobry i miłosierny.
Przeklęty Potter.
Teraz
zamknąłem oczy. Czego ja chciałem? Przecież ...
Wtedy
przypomniał mi się ojciec, jak wchodzi do pokoju. Jak do mnie mówi.
Ja mu nie odpowiadam. To co później robi...
To
nie było pragnienie, to było coś ...co dawno temu mi zabrano i nie
oddano. Z czym nie miałem do czynienia tak dawno...
Otwarłem
oczy i zobaczyłem przed sobą drewniany drzwi. Jeszcze jeden grzmot.
Cały korytarz zabłysł w nienaturalnym świetle błyskawicy, która
przeszyła niebo za oknem. Położyłem rękę na klamce i wszedłem
do środka.
Drzwi
same się za mną zamknęły. W pokoju było ciemno, tylko przez
jedno okno wpadało trochę światła. Było to małe pomieszczenie z
drewnianą podłogą. Przy oknie stało krzesło i kilka grubych
książek koło niego, ułożonych w stos. Stałem tak przez chwilę.
Panowała totalna cisza, ale ... taka, która tym razem nie wzbudzała
we mnie paniki. Byłem tutaj sam i było cicho, ale ... nie na
ten sam sposób co w nocy. Nie na ten sposób co zawsze. Miała w
sobie coś melodyjnego. I wtedy ją zobaczyłem. Była oparta o
ścianę, zaraz przy oknie. Zahipnotyzowany podszedłem
bliżej.Wyciągnąłem powoli rękę, która wydawała się być
biała w tym szarym świetle... i dotknąłem palcem grzbietu. Czy ja
w ogóle coś pamiętałem? Ale coś mówiło mi, że to w tym
momencie nie było takie istotne.
Coś
tak bardzo ciągnęło mnie do tego, aby wziąć ją do ręki, że
nie mogłem się temu przeciwstawić. Ostrożnie podniosłem ją i
usiadłem na krześle. Na oknie zobaczyłem świecznik... razem ze
świeczką. Wyciągnąłem różdżkę i zapaliłem ją. Ten mały
płomyk tak bardzo ocieplił to pomieszczenie, że przez chwilę
patrzyłem się tylko na to małe światełko.
Po
jakimś czasie wziąłem głęboki wdech, ułożyłem ją na
kolanie... i... usłyszałem jak serce wali mi w piersi. To było..
dziwne. Tak dawno nie czułem....
Trochę
bałem się zaburzyć tą perfekcyjną ciszę.
Ale...
co to miało za sens? Siedzieć tu.. i nic nie zrobić?Podniosłem
palec i uderzyłem o strunę. Dźwięk rozszedł się po całym
pokoju i połączył się z tą ciszą jak coś najbardziej
naturalnego na świecie. A ja z każdym kolejnym dźwiękiem, melodią
zacząłem odkrywać na nowo, to co zabrał mi tak dawno mój ojciec.
Co on zniszczył we mnie.
*
-
Czy to był...?- odezwał się Ron nadal stojąc blisko
mnie. Malfoy. Co on tu robił? Czemu wyszedł na
taką pogodę z zamku, czemu tak nagle się odwrócił ... i uciekł?
Deszcz nadal leciał z nieba, łącząc się w jedną wielką kurtynę
wodną.Teraz już w cale nie było mi tak ciepło.
-
Tak. Ron chodźmy... muszę jeszcze zdążyć po te zioła.-
powiedziałam i szybko zaczęłam biec w stronę szklarni. Byłam
cała przemoczona, ale jak wiadomo tu już nie przeszkadzało w takim
stanie.
W
szklarni było jak zwykle duszno i parno, ale też ciepło. Nie
oglądałam się za Ronem, tylko szybko leciałam wzdłuż
pomieszczenia szukając tego co potrzebowałam. Roślinka Nocna
faktycznie już zakwitła, więc szybko zerwałam parę kwiatków i
schowałam je w małym słoiczku. Poszłam jeszcze po parę innych
składników, które były mi potrzebne na jutro... i wróciłam się.
Ron czekał na progu, wyglądał jakby właśnie miał za sobą
mecz quidditcha w tej pogodzie. Uśmiechnęłam się, ale ... mimo
wszystko czułam coś dziwnego. Coś się nie zgadzało, a ja nie
miałam pojęcia co to było. Wtedy kiedy zobaczyłam Malfoy'a ...
ogarnęło mnie takie zimno. W sumie nawet nie wiedziałam, dlaczego
tak od razu go rozpoznałam. Deszcz naprawdę zamazywał wszystko w
koło...
Razem
z Ronem wróciliśmy się do zamku, a on musiał szybko pobiec się
przebrać i lecieć na spotkanie. Ja też się przebrałam... i
poszłam w stronę siódmego piętra. Co innego mi pozostało?
McGonagall miała zamiar mieć nas na oku.
Było
mi zimno. Nie miałam czasu na ciepły prysznic, wytarłam się tylko
ręcznikiem i włożyłam suche rzeczy. Dwa dni wcześniej byłam
jeszcze w bibliotece głowiąc się nad tym, co moglibyśmy ...razem
jakoś zaprezentować. Było to trudne zadanie znaleźć coś... ale
w końcu zdecydowałam się na dwa monologi z jednej, czy dwóch
sztuk teatralnych. Znalazłam je w regale z literaturą
Mugolską. Z tego co wiedziałam czarodzieje też mieli swoje sztuki
teatralne, ale żadnych z nich nie znałam na tyle dobrze, aby... coś
z tego zrobić. A Shakespeare'a czytała mi już moja mama.Widziałam
filmy i parę razy byłam nawet w teatrze, powinno wystarczyć. Co
ciekawe podejrzewa się, że Shakespeare znał parę czarodziejów. Z
jakiegoś powodu miał do czynienia z naszym światem. Dlatego też
jego sztuki dało się znaleźć w bibliotece szkolnej.W rękach więc
teraz trzymałam dwie książki.
Gdy
wyszłam jednak do klasy, w której mieliśmy się spotkać, zastałam
tylko puste pomieszczenie i dużo, bardzo dużo kurzu, stare stoły i
podłamane krzesła. Przeklęłam pod nosem. W sumie powinnam się
tego spodziewać. Miałam do czynienia z Malfoy'em.Pewnie uważał,
że takie spotkanie nie miało żadnego sensu. Jakby się nad
zastanowić, chyba naprawdę nie miało...
Jednak
skoro już tu byłam, mogłam od razu trochę zanurzyć się w
teksty, których tak dawno już nie miałam przed oczami. W końcu
jak przyjdzie co do czego, Malfoy będzie musiał przyjść,
a wtedy ja powinnam przynajmniej znać dobrze tekst. Ale najpierw
trzeba było tu odkurzyć, przynajmniej trochę. Wyjęłam różdżkę,
podeszłam do jednej ławki... i szepnęłam zaklęcie czyszczące.
Położyłam książki na drewnie i rozejrzałam się po klasie. Było
tu dosyć ciemno.. za oknem nadal się błyskało. Grzmoty
przedzierały ciszę zamku. Usiadłam i znajdując kawałek świeczki
zapaliłam ją. Otwarłam sztukę "Król Lear" i zaczęłam
czytać, tym samym rozpraszając wszystkie inne myśli. Czasem
kolejny piorun na chwilę przywołał mnie do rzeczywistości, ale po
jakimś czasie nawet na to nie zważałam uwagi.
Nie
wiem która była godzina kiedy zamknęłam w końcu książkę i
wstałam. Za oknem nie było już widać błyskawic, jednak deszcz
nadal nie ustawał. Malfoy nie przyszedł, dopiero teraz zdałam
sobie sprawę, że tak naprawdę miałam na to jeszcze nadzieję.
Prychnęłam, niby skąd? To było oczywiste od samego początku.
Zdmuchnęłam świeczkę i wyszłam z klasy. Doszłam właśnie do
momentu kiedy Król Lear zwariował. Ta sztuka zawsze mnie poruszała,
wywoływała u mnie jakiś straszny smutek.
Na
korytarzu było ciemno i pusto. W takich momentach Hogwart zawsze był
dla mnie jeszcze bardziej niezwykły. Właśnie chciałam się
odwrócić i pójść w stronę schodów, kiedy usłyszałam za
sobą... coś. Jakby jakieś drzwi się właśnie zamknęły. Moje
serce przyspieszyło, wiedziałam, że nie musiałam się tu niczego
bać, ale pomimo tego...
Odwróciłam
głowę i tam, na końcu korytarza dostrzegłam czarną postać.
Właśnie miała iść w moją stronę, kiedy mnie zobaczyła.
Zatrzymała się. Dopiero teraz zauważyłam, że... tam, przy tej
pustej ścianie... tam zawsze wchodziło się Pokoju Życzeń. Ktoś
właśnie z niego wyszedł. Czułam, że wiem, kto to był.
Przycisnęłam moje książki do piersi, biorąc głęboki wdech. W
końcu postać... ruszyła się z miejsca.Szła powoli, ale jednak w
moim kierunku.
Oczywiście.
To był Malfoy.
Zatrzymał
się dwa metry ode mnie. Ręce w kieszeni. Nikt z nas się nie
odezwał, przez chwilę tylko na siebie patrzyliśmy. Pomimo że
widziałam tylko jego rysy twarzy, zauważyłam, że coś się
zmieniło. Nie na dużą skalę, ale jednak coś. I
znowu ta cisza... ta spokojna cisza. Była napięta, ale też
spokojna.
- Czemu
nie przyszedłeś?- zapytałam szeptem. Nie miałam odwagi powiedzieć
cokolwiek na głos. Miał już odpowiedzieć, ale... w ostatnim
momencie się wstrzymał. Czekałam. Spojrzał na dół, a potem
podniósł głowę.
-
Jak to jest... kochać?- usłyszałam w zamian. Z zaskoczenia nie
mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. Ale on brzmiał poważnie.
Może trochę...zgorzkniale, ale jednak ... pytał szczerze. Chyba.
-
Ehm...- wydałam z siebie, nie wiedziałam co powiedzieć. Skąd to
nagłe pytanie? Z ust Malfoy'a?
-
Przynajmniej raz nie wiesz co odpowiedzieć.- oddał po chwili ciszy,
wymijając mnie. Spojrzałam w jego stronę, ale on już więcej się
nie odwrócił.
-
Jest trudno.- powiedziałam teraz głośniej. Przystanął. - Kochać
jest trudno.- powtórzyłam. Zdziwiłam sama siebie, ale... to
przecież była prawda. Kochać było trudno...
Malfoy
poszedł dalej. A ja zostałam całkiem poirytowana na korytarzu.
Dopiero po minucie byłam w stanie się ruszyć z miejsca.
*
Oczywiście,
że nie wiedziała co odpowiedzieć. Zobaczyłem w jej oczach jak
bardzo ją zaskoczyłem takim pytaniem. Były
śmierciożerca pyta się, jak to jest kochać. Jakiś absurd. No
pewnie.
Ale
ja naprawdę chciałem to wiedzieć, chociaż nie planowałem zadać
akurat jej takiego pytania. Miała tą swoją wiewiórę, ale czy to
już była miłość?
Wtedy
kiedy byłem sam w tym pokoju, sam na sam z muzyką... zaczęły w
mojej głowie pojawiać się różne pytania. Nie miałem na nie
odpowiedzi.
Ale
to było tam, teraz byłem już znowu w rzeczywistości. Wracałem do
lochów, nie wiedziałem która mogła by być godzina, całkiem
straciłem poczucie czasu. Nie wiedziałem... czy te spotkania się
już skończyły czy nadal trwały.
"W
ogóle co ci odbiło?"- zapytałem samego siebie. Co ci
odbiło myśleć o jakiejś nie istniejącej miłości...? Dla
mnie coś takiego nie istniało.
*
Dostawałam
bólu głowy. Czy oni naprawdę nie mieli krzty pojęcia o tańcu?
Westchnęłam ciężko... i tupnęłam nogą o podłogę. Już od
godziny przyglądałam się mojej grupie, jak rozmawiała o
wszystkim, tylko nie o tym o czym trzeba było rozmawiać. Było nas
nawet całkiem sporo, całkiem dużo..dziewczyn. Trzeba było
podzielić nas przynajmniej na dwie grupy, ale oni nawet o tym nie
myśleli.
To
było zgromadzenie wszystkich plotkarek w tej szkole,a nie spotkanie
organizacyjne.
-
Słyszałaś o tym, że Jacob ostatnio musiał przepraszać Annie, za
to że tak nie fortunnie ją pocałował... tuż przy jej drugim
chłopaku? Strasznie się na niego wściekła...-
-W
ogóle kiedy McGonagall wywiesi plan meczów? Nie mogę się
doczekać..-
-Widziałaś
tego Blaise'a...jaki on jest przystojny, szkoda tylko że zadaje się
z takim typem jak Malfoy...-
Zamknęłam
oczy próbując się uspokoić. Parę razy już próbowałam coś
zacząć, coś... powiedzieć. Ale nikt nie brał mnie na poważnie.
Grupa taneczna miała spotkanie w klasie od OPCM. Była to największa
klasa w tej szkole i nie była tak bardzo zagracona jak niektóre
inne.
Wszyscy
porozsiadali się grupkami i nic ich nie obchodził fakt, że jeden z
nauczycieli przyjedzie za niecałe półgodziny nas sprawdzić. Ja
siedziałam przy ścianie i niecierpliwie kiwałam się na boki,
rozglądając się po pomieszczeniu. Ginny, Neville i Luna siedzieli
z paroma innymi Gryfonami na drugim końcu Sali. Luna wcześniej do
mnie podeszła i spytała się mnie, czy nie chcę się do nich
przyłączyć, ale ja tylko pokręciłam głową. Ginny, Neville i
Luna być może nie wierzyli tym plotką w gazecie, ale inni w tej
sali tak. Wtedy ja bym sprawiła, że będą o nich mówili, ponieważ
się ze mną zadają. Wolałam zostać sama.
Podczas
tego wolnego czasu zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia gdzie
zapisał się Draco. Blaise również nie miał na ten temat żadnych
wiadomości. Nagle zobaczyłam, że Ginny wstała ze swojego miejsca
i szła w moim kierunku. Przykucnęła na przeciwko mnie.
-
Agnes, albo natychmiast do nas przyjdziesz, albo zaciągnę cię do
nas siłą...- powiedziała. Uśmiechnęłam się
-
Ale ja... nie mogę tak. Wtedy każdy pomyśli, że....- zaczęłam,
ale Ruda ucięła mi zdanie.
-
Nic nie pomyślą. Ta szkoła powinna już dawno wiedzieć, że w
gazetach piszą same głupoty.- odezwała się i spojrzała na mnie,
ciągnąc mnie za rękę.
-
Dlaczego wy jesteście do mnie tacy mili...przecież nie znacie
mnie.- powiedziałam poirytowana. Rozumiałam się z Hermioną, ale
Ginny nie widziałam często. Czemu tak mi ufała? Rudej udało się
w między czasie podciągnąć mnie na nogi.
-
Ponieważ Hermiona ci ufa... opowiadała mi o tej gazecie. A moja
przyjaciółka ma bardzo dobre wyczucie do ludzi. Więc przestań się
stawiać...- odpowiedziała, kierując mnie na drugi koniec sali.
Poddałam się.
Gdy
już siedziałam razem z nimi, rozglądnęłam się jeszcze raz po
klasie. Neville właśnie opowiadał Lunie o jakimś ziele, które
miało właściwości rozciągające. Ginny rozmawiała z chłopakiem
na którego mówili Cruse. Wydawał się całkiem w porządku. Jednak
po pięciu minutach stwierdziłam, że najwyższa pora coś zrobić.
Nie długo ktoś przyjdzie...
-
Gin...- powiedziałam w stronę Rudej. Ona odwróciła głowę.
-
Nie sądzisz, że powinniśmy coś zrobić? W końcu to spotkanie
organizacyjne... - powiedziałam.
-
No, tak. Ale... jak zacząć? W tym problem...- odparła.
-
Po prostu ktoś musi. Nie chcę wiedzieć, co będzie jak za
dwadzieścia minut ktoś przyjdzie nas sprawdzić, a my jeszcze nic
nie uzgodniliśmy.- Wzruszyła ramionami.
-
Dobra. Masz racje.- odpowiedziała po chwili, stając na nogi.
Zdziwiona popatrzyłam się na nią.
-
Ludzie, UWAGA!- krzyknęła.
*
Trzasnąłem
drzwiami. Właśnie wróciłem ze spotkania z McGonagall. Byłem zły
i to bardzo. Podchodząc do biurka zrzuciłem ręką wszystko co na
nim leżało. Parę książek, dwa świeczniki, stos papieru i prace
uczniów...razem z pamiętnikiem. Wszystko wylądowało z hukiem na
podłodze. Pięściami oparłem się o blat stołu, próbując
zatrzymać w sobie złość. Nie udało mi się.
-
DLACZEGO!ONA TO ZROBIŁA! - krzyknąłem uderzając ręką o stół
za każdym razem kiedy wypowiedziałem słowo.
-
Po to tu przyjechałem aby temu zapobiec, a ta kobieta po prostu robi
coś takiego! - powiedziałem sam do siebie. Spojrzałem w dół.
Pamiętnik otworzył się w połowie, a koło niego wypadło zdjęcie.
Nel.
-
Nel, nie mogę na to pozwolić. Przecież to nie ma sensu.- mówiłem,
patrząc się na jej lekko uśmiechniętą twarz.
-
Nie ma sensu...- powtórzyłem. Tak, nie miało sensu przeciwstawiać
się przepowiedni. Nie ważne co by się robiło, i tak to nic nie
wskóra. Wiedziałem to lepiej niż wszyscy. W końcu pracowałem w
Departamencie Tajemnic. - Przeklęta Melissa Sherbeck.- szepnąłem
...
W
tym samym momencie, odgarnąłem włosy z twarzy, podniosłem zdjęcie
Nel i pamiętnik, i usiadłem przy stole. Wyciągnąłem arkusz
papieru, zamoczyłem pióro w czarnym atramencie i zacząłem pisać.
*
O
tym co stało się w środę popołudniu próbowałam zapomnieć. Nie
było to takie łatwe. To był pierwszy raz kiedy... poczułam, że
Malfoy naprawdę w jakimś sensie się zmienił. A ta zmiana nie
miała nic do czynienia z charakterem. Malfoy nadal był Malfoy'em,
ale... coś się zmieniło. Poczułam w nim wtedy jakieś
pragnienie... poznania prawdy.
On
sprawił również, że w następnych dniach zaczęłam się
zastanawiać nad tym co czułam do Rona. To było dziwne, że
akurat jedno jego pytanie potrafiło mnie tak zirytować i zająć.
Przypomniałam sobie nawet, jak jako mała dziewczynka szukałam w
bibliotece książki, która mogła by mi wytłumaczyć, czym jest
miłość...
Kochałam
Rona, wiedziałam o tym. To było już oczywiste dla mnie. Najpierw
był moim przyjacielem i wiele nas różniło i nadal różni... ale
podczas całego tego czasu stał się dla mnie czymś więcej i nie
potrafiłam nawet wytłumaczyć skąd to się wzięło. Ale ... jak
to było kochać? No właśnie. Czy udzieliłam dobrej, poprawnej
odpowiedzi? Czy kochać naprawdę było trudno? To zabrzmiało tak,
jakby kochanie było czymś bardzo męczącym. Ale to nie było
prawdą. Przynajmniej nie w ten sposób. Jak się kochało, nie ważny
był ból, nie ważne były trudności... chodziło tylko o to, że
...
-
Przepraszam, Hermiono. Mógłbym z tobą na chwilę porozmawiać?-
usłyszałam głos obok mnie. Właśnie szłam korytarzem, trzymając
torbę z książkami na jednym ramieniu. Przez moje rozmyślania,
kompletnie zapomniałam gdzie jestem i przestałam zauważając ludzi
w koło. Teraz obejrzałam się w bok, koło mnie szedł Blaise
Zabini. Zatrzymałam się na chwilę, po czym wyprostowałam się i
poszłam dalej. Zabini przytrzymał mnie za ramię.
-No,
nie bądź taka. Naprawdę muszę pogadać.- odezwał się, a ja
spojrzałam w jego ciemno brązowe oczy, zastanawiałam się jak
człowiek, który przez wszystkie te lata w tej szkole, nawet na mnie
nie spojrzał, teraz był w stosunku do mnie taki wygadany.
-
Poniosę ci też tą torbę. Ja też mam teraz eliksiry.- dodał,
chwytając moją torbę. Właściwie chciałam się oburzyć, ale ...
przez ulgę którą poczułam na moim ramieniu przygryzłam język.
Niech już niesie tą torbę. Na prawdę nie było fajnie, że Ron i
ja nie mieliśmy razem zajęć i że jacyś ślizgoni musieli mi
nosić rzeczy.
-
Dobrze, słucham więc.- wycedziłam przez usta, przeciskając się
przez tłum. Wiedziałam, że Zabini chciał teraz zrobić uwagę do
mojego ciętego tonu, ale w porę się powstrzymał.
-
Tylko mi nie mów, że chodzi znowu o Malfoy'a.- powiedziałam,
przypominając sobie temat naszej ostatniej rozmowy. Nastała
podejrzana cisza. Popatrzyłam na jego twarz.
-
Eh...- zaczął, a ja momentalnie przystanęłam, wyciągając
rękę i żądając tym zwrot mojej torby.
-
Mówiłam ci, że nie będziesz mnie w to mieszał, Zabini. Przecież
ja nie mam...- zaczęłam, ale on mi przerwał. Doszliśmy już
prawie do klasy.
-
Ale ty nawet nie wiesz o co chodzi! Wysłuchuj przynajmniej, co mam
do powiedzenia!- powiedział błagalnie, opierając się o ścianę.
Zastanowiłam się krótko i po chwili skrzyżowałam ręce na
piersi. Odetchnął i spojrzał za okno. Nadal było dosyć
pochmurno. W prawdzie od środy deszcz się uspokoił, ale nadal wiał
nieprzyjemny wiatr. Dzisiaj mieliśmy piątek, w weekend mieliśmy
pozwolenie na wyjście do Hogsmead. Blaise odchrząknął, teraz
nagle zdawało mu się brakować słów.
-
Chodzi o to, że... Draco... ja go prawie nie widuję. Tylko na
lekcjach i na posiłkach. Ale tak to... poza tym, nie zapisał się
wtedy na te listy. Ja próbowałem go przekonać, ale... no cóż.
Pamiętam tylko jak w ten poniedziałek na lekcji OPCM poszedł do
McGonagall, a ty zaraz za nim....I zacząłem się zastanawiać, czy
ty może wiesz coś więcej?- zapytał, jak na Zabiniego, dosyć
niepewnie. Spuściłam ręce na dół. Tak, wiedziałam. Ale..
-
Malfoy ci nie powiedział?- zapytałam nie mogąc uwierzyć.
Byłam pewna, że opowiedział o tym wszystkiem swojemu
przyjacielowi. Zabini jednak tylko zmarszczył czoło i przekrzywił
głowę na bok. Kątem oka zauważyłam jak kilka dziewczyn pokazuje
na mnie palcem. Próbowałam je ignorować.
-
Ale co miał mi powiedzieć?- odparł chłopak na przeciwko mnie.
Westchnęłam. Skoro Malfoy mu o tym nie powiedział, to czy ja
miałam prawo do tego? W końcu to była jego sprawa...
-
Ja..nie do końca wiem, czy...- zaczęłam, ale w tym momencie
poczułam jak ktoś staje za mną.
-
Ostatnio dużo nie wiesz, Granger.- usłyszałam za sobą.
-
Draco!- krzyknął Blaise i wykrzywił usta do uśmiechu. Malfoy
stanął obok mnie, popatrzyłam się na niego. Jednak on wbił wzrok
gdzieś ponad Blaise'a. Zdenerwowałam się.
-
Przepraszam, ale to nie moja wina, że nie mówisz nic twojemu
najlepszemu przyjacielowi.- prychnęłam i już miałam się
odwrócić, kiedy znowu ktoś mnie przytrzymał.
-Czekaj!
- Odwróciłam się niechętnie. Malfoy wcisnął mi coś do
dłoni. Natknęłam się na jego szare oczy i przeszył mnie ten sam
dreszcz, co wtedy kiedy zobaczyłam go na błoniach. Chciał właśnie
coś powiedzieć, ale... w tym momencie wszystko się rozmazało,
zniknęło.
- Zabiłem ją. Zabiłem ją.- mówił spanikowany. Młody mężczyzna stał w wielkim Salonie, trzymając się marmurowego parapetu. Za oknem zerwał się mocny wiatr, który wyginał korony drzew i szastał liśćmi. Twarz mężczyzny była cała blada, a w oczach iskrzyła się rozpacz, szok...niedowierzanie. Dopiero przed chwilą stał przed tym palantem... i celował w niego zaklęciem. I wtedy ona... wskoczyła przed niego. Mężczyzna poczuł w sobie nieskończony ból, pustkę. Nienawiść do siebie samego. Z jego oczu popłynęła jedna, jedyna łza... Nie z żalu, smutku... ze złości, tylko z nie wyobrażalnej złości do siebie samego. A ona nigdy nie wróci. Zabił miłość. W sobie czuł tylko pustkę. Gdyby tylko jej nie kochał... teraz by się tak nie czuł.
Wzięłam
głęboki wdech. Otwarłam oczy, a przede mną zobaczyłam
zszokowany, przerażony wzrok Malfoy'a. Czułam się jak by coś mnie
miało właśnie przybić do ziemi. W ręce ściskałam to, co przed
chwilą mi wcisnął do dłoni. Jakiś papier. Nie było
wątpliwości, oboje zobaczyliśmy to samo. Szybko odwróciłam się
od niego... chciałam iść.
-
Hermiono! Twoja torba!- zawołał Zabini. Odwróciłam się, i szybko
chwyciłam moje rzeczy po czym wmieszałam się w tłum, który gnał
do klasy. Przed chwilą zadzwonił dzwonek na lekcję. Cała
sparaliżowana wślizgnęłam się do pomieszczania i zajęłam
pierwsze lepsze miejsce koło okna, koło mnie usiadł Dean.
Odetchnęłam, ale to nie miał być koniec tego koszmaru. Nauczyciel
pięć minut później oznajmił że będziemy ważyli Eliksir
Niewidzialności. Wiedziałam co się z tym wiąże. Dużo,
bardzo dużo koncentracji. To był jeden z najtrudniejszych
Eliksirów, które istniały. Ważyło się go przez dwa tygodnie,
ale najważniejszy etap w ważeniu był na samym początku. Dzisiaj
kompletnie nie miałam na to głowy, nie po tym co teraz zobaczyłam.
Otworzyłam
książkę, ale nawet po kilkakrotnym przeczytaniu pierwszego
zdania, nie wiedziałam co zrobić.Moje myśli krążyło ciągle
wokół tego co przed chwilą zobaczyłam. Ten mężczyzna... to był
młody Lucjusz, ojciec Malfoy'a. Ale... co miał na myśli, mówiąc,
że ją zabił? Spojrzałam w stronę
Malfoy'a... on również nie wyglądał najlepiej. Wzrok miał wbity
w stronę książki, ale widziałam, że czuł się tak samo jak ja.
Ten kawałek papieru od niego nadal leżał przede mną, koło
książki. Skoro już nie potrafiłam się skupić na przeczytaniu
instrukcji, mogłam przeczytać... to. Rozłożyłam papier...
Pokój
Życzeń, dziś 20.00
Pomyśl
ostro nad tym co umiesz, Granger.
Wciągnęłam mocno powietrze do płuc, ukradkiem znów spoglądając na Malfoy'a. Dlaczego Pokój Życzeń? A ta ostatnia uwaga była... bezczelna. Bo niby w końcu co umiał on? Ja już miałam pomysł co przygotujemy. Będzie musiał się przystosować, ponieważ nic innego nie wchodziło w grę. Westchnęłam, ale to nie było teraz najważniejsze. Przyciągnęłam do siebie książkę, spoglądając na listę składników. Musiałam przynieść trzy paluszki Wierzbonoga z szafki przy tablicy. Zastanawiając się dosłownie sekundę, oberwałam kawałek pergaminu i szybko naskrobałam trzy zdania. Musiałam.
Czy
ty też to widziałeś? Właśnie o to mi chodziło, kiedy dostałeś
w twarz. Wtedy było to samo, prawda?
Zwinęłam
kartkę i wstałam od mojego stanowiska, idąc w kierunku szafki ze
składnikami. Malfoy siedział od razu przy brzegu. Niepostrzeżenie
rzuciłam papierek na jego rozłożoną książkę i poszłam
dalej. Szybko znalazłam moje trzy składniki i przechodząc koło
Malfoy'a zobaczyłam, że coś położył na skraju swojego stołu.
Musnęłam blat, i chwyciłam kawałek pergaminu. Gdy usiadłam przy
swoim miejscu, szybko przeczytałam wiadomość i zesztywniałam.
Wiem,
że twoja matka chodziła do Hogwartu. Mój ojciec ją znał. Zabił.
Teraz
naprawdę musiałam skoncentrować się na ważeniu eliksiru. Wszyscy
wkoło mnie już zaczęli siekać i wrzucać składniki do kotłów.
Zmięłam karteczkę i wsadziłam do kieszeni. Przez następną
godzinę zmusiłam się do koncentracji i dokładności. Czytałam
zdanie po zdaniu i próbowałam zapomnieć o wszystkim innym. Gdy
zadzwonił dzwonek mogłam odetchnąć, nie zepsułam eliksiru, ale
to było też wszystko. Wiedziałam już teraz, że ten wywar nie
będzie idealny. Czyli po wypiciu na pewno nie będzie się w stu
procentach niewidzialnym, ale ... na coś lepszego nie było mnie
dzisiaj stać. Profesor Slughorn przydreptał i spojrzał do mojego
kotła po czym spojrzał na mnie zmartwionym spojrzeniem.
-Dobrze
się dziś panienka czuję?- zapytał podnosząc brwi do góry.
Zakłopotana próbowałam znaleźć pasującą odpowiedź.
-
Ehm, jestem tylko zmęczona, przepraszam. Następnym razem bardziej
się przyłożę...- odpowiedziałam, a on tylko współczująco
kiwnął głową. Spakowałam swoje rzeczy, odniosłam kocioł do
drugiej sali, gdzie będzie się gotował dopóki następnym razem
nie przyjdę, i wyszłam z klasy. Większość uczniów było jeszcze
w klasie, odnosząc i sprzątając swoje stanowiska.
Nagle
jednak poczułam zimny ucisk na moich rękach. Ktoś chwycił mnie od
tyłu. Usłyszałam zimny głos, którego nie znałam.
-
Nie myśl, że nie zauważyłem, jak porozumiewasz się z tym
śmieciem. Kto by pomyślał, Malfoy i słodka, kochana przez
wszystkich, wszystko wiedząca Granger... Nie próbuj mu pomóc,
dziewczyno. On już jest stracony....- mówił, był to chłopak. W
tej chwili drzwi do klasy się otwarły, a on momentalnie mnie
puścił. Odwróciłam się i zobaczyłam Malfoy'a stojącego w
drzwiach, jego wzrok krótko zarejestrował mnie, po czym wbił się
w chłopaka, który przed chwilą tak mnie chwycił. Teraz zobaczyłam
jego twarz. To był ślizgon. O ile się nie myliłam, nazywał się
Nott.
-
Granger, zjeżdżaj stąd.- usłyszałam zimny głos Malfoy'a i nie
wiem czemu, ale nie chciałam ich zostawiać tu samych. Mierzyli się
wzrokiem, jakby chcieli zaraz sobie skoczyć do gardła. Nie podobało
mi się to, nie ruszyłam się z miejsca. Malfoy zamknął za sobą
drzwi, nadal mierząc wzrokiem tego Nott'a. Nie rozumiałam tego...
przecież chodzili do tego samego domu. Znali się na pewno już
kilka lat. Wtedy przypomniałam sobie słowa Zabiniego. Że nawet w
swoim domu traktowano go jak...
-
Co, bronisz teraz szlamy, aby zaspokoić swoje sumienie? Jakie to
żało...-dalej nie doszedł, ponieważ Malfoy wyciągnął różdżkę
i strzelił w niego zaklęciem, jednak Nott był na to przygotowany.
Zatrzymał zaklęcie i zaśmiał się szalenie. Na twarzy Malfoy'a
pojawiła się teraz czysta złość i nienawiść. Ale w oczach
zobaczyłam tylko tą pustkę. Pomimo że już dawno zadzwonił
dzwonek, nikogo nie było na korytarzu. To było normalne, w końcu
byliśmy w lochach. Ale lada moment ktoś mógł wyjść z klasy.
Oboje o tym wiedzieli.
-
Musze się znowu przypominać, Nott, ty zgniła ropucho? Wiesz co
wiem, nie radził bym ci ryzykować..- wysyczał Malfoy. Nott nadal
miał usta wykrzywione usta do kpiącego uśmiechu, ale teraz ten
grymas zastygł na jego twarzy. Schował różdżkę i odwrócił
się.
-
Nie myśl jednak, że tak łatwo mnie zastraszysz, śmierciożerco.-
oddał i poszedł. Ja nadal sparaliżowana stałam na swoim miejscu.
Malfoy ze skamieniałą twarzą odprowadzał Nott'a swoim lodowatym
spojrzeniem.
Po
chwili spojrzał na mnie, czując, że się na niego patrzę. Nic
jednak nie powiedział, odwrócił się tylko i również poszedł.
Potem drzwi do klasy się otwarły i coraz więcej uczniów zaczęło
wychodzić. Nie czekałam, aby Blaise Zabini znów mnie złapał,
wtopiłam się w grupę kilku osób i próbowałam nie myśleć
o tym wszystkim. Bez skutku. Nadal czułam ten zimny ścisk na moich
nadgarstkach i te wysyczane słowa do mojego ucha. Przeszedł mnie
dreszcz.
Przez
cały dzień nie mogłam się skoncentrować. Po głowie chodził mi
ten obraz młodego Lucjusza, a także to, co stało się po
Eliksirach, i to co napisał mi Malfoy. Musiałam to z nim wyjaśnić.
Dziś o ósmej wieczorem. Musiałam go spytać skąd wpadł na to,aby
nazwać Nel moją matką.Może po prostu myślał, że skoro mamy te
same nazwiska....
...
ona jest moją mamą. Ale to nie było tak.
Podczas
kolacji słuchałam jak Ginny opowiadała o tym, że Ron opuścił
trening ponieważ, raz zaproponowała, aby to Cruse jeden raz
spróbował bronić bramek. Mogła o tym mówić, ponieważ Ron nie
zjawił się na kolacji. Ja osobiści widziałam go dzisiaj tylko pod
czas obiadu i śniadania. Nie było to zbyt wiele czasu, ale już
umówiliśmy się, że nadrobimy to w Hogsmead w ten weekend. Pomimo,
że było to już jutro... na razie jakoś nie czułam tej atmosfery
wolnych dni. Czekało mnie jeszcze bardzo ważne spotkanie. Gdy tylko
tym myślałam, przeszywały mnie dreszcze i czułam gulę w gardle.
Próbowałam
więc wsłuchać się w to co opowiadał Neville o tym spotkaniu,
które odbyło się w tą środę.
-
Gin i Agnes były niesamowite. Zabrały się za tą grupę, jakby
naprawdę były nauczycielkami. Dobrze im poszło. Ja też trochę
pomogłem... A jak przyszedł profesor Flitwick był bardzo z nas
zadowolony, ponieważ powiedział, że prawie żadnej grupie nie
udało się być tak zorganizowanym. Wyznaczył Agnes na
przewodniczącą jednej grupy,a Gin tej drugiej. A w nagrodę
Gryffindor dostał dwadzieścia punktów, A Ravenclaw dwadzieścia
pięć.- mówił uśmiechając się od ucha do ucha.
-
A w ogóle Hermiono, co ty w końcu wybrałaś?Mówiłaś że...
chcesz jeszcze o tym porozmawiać z McGonagall.- zapytała Ginny,
wkładając do ust liść sałaty. Co teraz?
-Ehm,
ja... - zaczęłam, ale właśnie w tym momencie Ron wsunął się
pomiędzy mnie a Rudą. Odetchnęłam, nie zdecydowałam bowiem
jeszcze czy powinnam jej mówić o Malfoy'u czy nie. Ron wiedział,
ale on musiał wiedzieć.
-
Żeby nie było, ja się na ciebie nie obraziłem.- burknął Ron w
stronę swojej siostry. Ta tylko zmierzyła go wzrokiem, a po chwili
zaczęli dyskutować...
Po
paru minutach stwierdziłam, że się najadłam. Wstałam od stołu,
dałam buziaka Ronowi, aby wiedział, że idę... i właśnie
chciałam iść, kiedy zobaczyłam, że Krystian Melphis idzie w moim
kierunku i robi gest, żebym do niego podeszła. Zaskoczona zmieniłam
kierunek i podeszłam do niego.
-
Dobry wieczór, Profesorze. O co chodzi?- zapytałam mężczyzny jak
tylko mogłam najgrzeczniej. Nadal nie mogłam zapomnieć, że nie
udzielił mi informacji, do których miałam wszelkie prawa. Krystian
popatrzył się na mnie jakby zmartwionym spojrzeniem, po chwili
jednak zmienił wyraz twarzy na obojętny.
-
Dobry wieczór, panno Granger. Chciałbym się... upewnić, czy nie
ma pani problemu ze współpracą z moim podopiecznym.
Dyrektorka mnie zawiadomiła.- wytłumaczył. Popatrzyłam się na
niego, nie bardzo wiedząc co mam myśleć. Pytał mnie o to,
ponieważ był to jego obowiązek, ze względu na stanowisko jakie
obejmował, czy chodziło o coś innego?
-
Na razie jest mi trudno cokolwiek o tym powiedzieć, profesorze.
Jednak jeżeli miała bym jakieś kłopoty na pewno zgłoszę się do
przełożonej mojego domu, dziękuje.- odpowiedziałam. Krystian
chciał powiedzieć coś jeszcze, ale powstrzymał się. Nie było
nic więcej do powiedzenia. Kiwnęłam więc głową i odeszłam.
Czułam
że odprowadza mnie wzrokiem. On wiedział o czymś bardzo ważnym,
czułam to. Ale skoro wolał zachować to dla siebie, niech tak
będzie. Popatrzyłam się na zegarek na moim nadgarstku. Było wpół
do ósmej. Wcale nie miałam już tak dużo czasu. Rozglądnęłam
się po sali, ale Malfoy'a już nigdzie nie było. Tylko Zabini
siedział przy swoim talerzu i grzebał w nim, głowę podpierał o
jedną z rąk. Pokazując że stoi po stronie Malfoy'a, nikt już
prawie z nim nie rozmawiał. Tak dużo zostawił dla niego, a Malfoy
chyba nawet tego nie doceniał. Gdy mój wzrok padł na szczupłego
chłopaka z ciemnymi włosami od razu mnie zmroziło. To był ten
Nott. Ale przecież nie mógł mi nic zrobić.
Będąc
już na korytarzu pobiegłam w stronę wierzy Gryffindoru, musiałam
jeszcze zostawić tam rzeczy, a zabrać te dwie książki
Shakespeare'a. W Pokoju Wspólnym było prawie pusto, wszyscy
siedzieli jeszcze na dole, jedząc kolacje. Podeszłam do stołu przy
oknie, gdzie zawsze się uczyłam... i zaczęłam wykładać książki
z torby. Spojrzałam na mój kalendarzyk i zakręciło mi się w
głowie, jak zobaczyłam ile musiałam jeszcze zrobić na następny
tydzień.Historia, Numerlogia... której w tym momencie nie
rozumiałam aż tak dobrze, a to wszystko dlatego...bo przez dwie
lekcje nie mogłam zupełnie się skoncentrować. Westchnęłam.
"Hermiono, koniec z tym. Musisz się wziąć, to twój ostatni
rok. "- powiedziałam do samej siebie, zbierając zapisane
arkusze papieru i segregując je w porządną kupkę.
Jak
skończyłam miałam jeszcze chwilkę czasu, aby rozłożyć nogi na
kanapie i po prostu trochę odetchnąć, ale wiedziałam, że teraz
nic mi to nie da. Moje serce już biło szybciej niż zwykle, a myśli
w głowie ...kręciły się na karuzeli. Złapałam więc dwie
książki pod rękę, wyszłam z Pokoju i zaczęłam iść w kierunku
Pokoju Życzeń. Pamiętam jak jeszcze parę miesięcy temu, ten
magiczny pokój był twierdzą dla wszystkich uczniów. Kiedy
namalowana Ariana w portrecie brata Dumbledore'a przyprowadziła
Neville'a, który nas zaprowadził do Pokoju Życzeń. Gdzie Ginny w
końcu zobaczyła Harry'ego. Gdzie nagle wszyscy odzyskali nadzieję.
Teraz
stałam już przed białą ścianą. Tym razem korytarz był
oświetlony, ale cisza była niezmienna.Odetchnęłam głęboko i
zamknęłam oczy. Trzy razy chodziłam wte i we wte myśląc
życzenie. W końcu pojawiły się przede mną drzwi. Nacisnęłam
klamkę i weszłam do środka...
*
Z
Wielkiej Sali wyszedłem już dosyć wcześnie, chciałam pozbierać
myśli. Nadal nie czułem nic. To co zobaczyłem wtedy przed klasą
Eliksirów ... było dziwne. Zobaczyłem tam ojca. A Granger widziała
to samo. To mnie zdziwiło, ale nic we mnie się nie
poruszyło. Chociaż ojciec był w takiej panice, chociaż
właśnie przyznał się do tego że zabił...ją. Tą dziewczynę,
która była prawdopodobnie jej matką. Musiała być. I że
zobaczyłem, że on ją kochał. Że może dlatego...wszystko poszło
nie tak w naszej rodzinie.
Coś
dziwnego się działo.
Zaczęło
się dużo wcześniej, jeszcze w wakacje. Ale nie zwracałem na to
zbytnio uwagi. Wiem, że powinno mnie to bardziej intrygować,
interesować... ale to po prostu wszystko po mnie spływało. Aż w
tą środę... przez chwilę ożyłem w Pokoju Życzeń. Usłyszałem
muzykę i przez te parę godzin uwierzyłem w to, że może jestem
jeszcze ... człowiekiem. Może. Ale to zniknęło od razu kiedy
stamtąd wyszedłem.
Nie
byłem tym typem, który nad wszystkim się zastanawiał. Przecież
takie coś już od początku nie miało sensu. Napisałem do Granger,
bo w końcu trzeba było jakoś to wytrzymać... i po prostu kiedyś
zacząć i jakoś skończyć. W końcu i tak wszystko było już mi
obojętne.
W
końcu to był tylko jakiś zwariowany wymysł dyrektorki.
Ale...
Granger widziała to samo co ja. Nott zaczyna sobie na coraz więcej
pozwalać, a mnie to już nawet nie denerwowało. Zastanawiałem się
tylko, co on z tego ma...
Zamienił
się w kogoś tak zawistnego, że nie mogłem go poznać. Ale ja już
nikogo nie poznawałem, nawet samego siebie.
-
Draco!- zawołał ktoś za mną. Odwróciłem się.
-
Czego chcesz ode mnie, Agnes?-zapytałem, spoglądając na nią.
Odgarnęła swoje jasne włosy i podeszłą bliżej.
-
Pogadać.- odparła, chwytając mnie za rękaw.
-
A o czym, jeśli można wiedzieć?- zakpiłem. Agnes się zatrzymała
i popatrzyła mi w oczy. Były zielone, tak jak te mojej matki, ale
jaśniejsze. Zmarszczyła czoło, jakby zastanawiając się nad czymś
bardzo ważnym.
-
O tobie. - Prychnąłem, odwracając głowę. Tak, oni wszyscy
chcieli mówić ze mną o mnie. Chcieli mi pokazać, że powinienem
się wziąć w garść i zacząć jakoś żyć. Że teraz
zachowywałam się strasznie, nic nie chcąc i ciągle mając
wszystko gdzieś. Chcieli mnie uratować. Ha! Ale przecież już było
za późno. Ja nic od nikogo nie chciałem, dlaczego nie mogli dać
mi po prostu spokój? Cieszyłem się nawet jak Blaise wrócił,
przez krótki moment w tym skrzydle szpitalnym naprawdę pomyślałem,
że może być ... teraz inaczej. Jakoś lepiej. Ale się myliłem.
Oni ciągle chcieli dla mnie dobrzy, a ja już nie mogłem tego
znieść. Było mi nie dobrze, mdliło mnie od tych wszystkich ich
prób ... wyratowania mnie.
-
Draco, ja wiem że cię denerwujemy. Blaise i ja. Masz nas po dziurki
w nosie. Wiem o tym. Za bardzo się staramy. - oznajmiła mi
dziewczyna na przeciwko mnie. Spojrzałem na nią z ukosa.
Westchnęła.
-
Ale my nic innego... nie potrafimy. Niestety. Musisz sam jakoś wpaść
na kogoś, kto ci pomoże, nawet o tym nie wiedząc.- mówiła, a ja
zmarszczyłem czoło.
-
O czym ty mówisz?- Ale Agnes szybko się wycofała i zaczęła
już inny temat, jak by powiedziała już za dużo.
-
W ogóle... to w jakiej grupie jesteś?- zapytała. Zacząłem iść
dalej.
-
Niech cię to nie obchodzi!- wysyczałem przez zęby.
-
No ale Blaise mi mówił, że...- zaczęła. Zdenerwowany odwróciłem
się do niej po raz ostatni.
-
W takim razie spytaj się Granger, ona zawsze wszystko wie. -
prychnąłem i zobaczyłem zaskoczony wyraz twarzy twarzy Agnes.
Niech zrobi z tą wiadomością co chcę. W końcu tak dobrze się ze
sobą rozumiały. Mówić tej impulsywnej wariatce, co dyrektorka
sobie wymyśliła... nie chciałem. Nie miałem ochoty widzenia jej
reakcji, jej pytań... czegokolwiek. Blaise'owi powiedziałem, nie
dało się inaczej. Oczywiście nie obeszło się bez jego uśmiechu,
który sekundę później próbował zatuszować, udając
zakrztuszenie. Nie skomentował tego i byłem mu za to nawet
wdzięczny.
-
Ale Draco!- usłyszałem jeszcze za mną, ale tym razem zignorowałem
jej krzyk i poszedłem dalej.
*
W
pomieszczeniu było ciemno. Podłoga była wyłożona drewnem, które
lekko skrzypiało pod nogami. Cisza która mnie ogarnęła miała w
sobie coś tak pocieszającego i znajomego, że poczułam się od
razu tak bezpiecznie jak już od dawna nie byłam w stanie. W sercu
poczułam ciepło i spokój, jaki zwykle ogarniał mnie tylko w
miejscach do których miałam wielki sentyment. Ta cisza mnie
przedzierała, głaskała jak i szeptała do ucha. Do serca. Żądała
czegoś, ale ja nie wiedziałam czego. To coś skryło się we mnie,
nie chciało wyjść. Czułam to. Przez jedno okno wpadało trochę
światła, koło okna wisiały przeźroczyste zasłony, nie ruszały
się.
Podeszłam
bliżej. Koło okna leżała oparta o ścianę... gitara. Co ona
tutaj robiła? Nie leżała tu dla mnie, wiedziałam o tym. Ja zawsze
umiałam grać tylko na pianinie.
Rozejrzałam
się nagle w pokoju, przypominając po co tu właściwie byłam. Ale
Malfoy'a... nie było. Właściwie wiedziałam już o tym, wchodząc
do środka.
Odwróciłam
się z powrotem do okna i spojrzałam na parapet. Leżała na nim
kartka papieru zapisana tekstem. Dotknęłam jej, a moje oczy zaczęły
czytać zdanie po zdaniu. Już przy pierwszej linijce musiałam
wciągnąć głęboko powietrze,przypominając sobie... melodie. To
była piosenka. Piosenka przy której zasypiałam, piosenka którą
zawsze nuciłam, kiedy się bałam. To już nawet nie była piosenka,
to była melodia tak głęboko zakodowana w moim sercu... że nagle
chciałam ją usłyszeć. Tak dawno nie śpiewałam jej na głos. A
ta cisza wokół, wręcz o to prosiła.
Wygładziłam
kartkę, zacisnęłam jeszcze usta.... a później już nie było
żadnych blokad. Ulotniły się. W ciszy.
-When
I find myself in times of trouble, Mother Mary comes to me, speaking
words of wisdom. Let it be...And in my hour of darkness, she is
standing right in front of me, speaking words of wisdom, Let it be.*-
*
Gdy
otworzyłem drzwi do Pokoju Życzeń, ... usłyszałem jak ktoś
śpiewał. Przez chwilę nie wiedziałem skąd ... ten głos się
wziął. Przez chwilę nie widziałam w ogóle, że ktoś w tym
pokoju był. Ale... nie. W końcu zobaczyłem, że stoi przy oknie z
nachyloną głową i prawdopodobnie z zamkniętymi oczami. Nie
zauważyła, że wszedłem.
Miałem
trudności ... z pojęciem tego ...nie, z pogodzeniem tego co
słyszałem, a tego co widziałem. Przecież niemożliwe było, iż
to Granger tak śpiewała.
Coś
dziwnego poczułem. Dreszcze.
Nie
chciałem, nie mogłem jej nawet przerwać. To było tak, jak moja
chwila z gitarą. Chociaż wiedziałem, że... ja sam zachował bym
się całkiem inaczej. Wyśmiał bym ją. Powiedział coś.
Upokorzył. Ale tu nie było nic do wyśmiania, i tu nie
było też zwyczajnym miejscem. A ja... moje niby ja i
tak się zmieniło.
W
tej chwili było coś autentycznego, prawdziwego...
Cisza.
Jej głos. Przez to, po raz pierwszy zobaczyłem ją taką jaka
naprawę była, a nie jak przez lata nauczyłem się na nią patrzeć.
To co ja w niej widziałem... lub i nie, sam sobie wykreowałem w
głowie. Tu usłyszałem całą prawdę. Trafiła mnie tak samo
jak jej uderzenie w trzeciej klasie. Mocniej. Dlaczego świat się
nagle uparł ujawnić mi całą prawdę? Może ja w cale nie chciałem
jej widzieć, znać?
Ale
to też nie była prawda. Prawdą było to, że jak już raz
zasmakujesz prawdy... chcesz jej więcej. Równocześnie jej nie
chcąc. Równocześnie słysząc głos który ... mówił ci, że ty
wcale nie chcesz znać prawdy. Ale to było kłamstwo, i to było
prawdą.
*
Skończyłam
piosenkę, ale w duszy nadal słyszałam jej melodie To tak jak
ton instrumentu, który powoli rozpuszcza się w ciszy, aż w końcu
sam się nią staje. Otwarłam oczy i spojrzałam na kartkę.
Uśmiechnęłam się, minęło tak długo czasu.. ale ja nadal
pamiętałam wszystkie słowa.
Ale
gdzie był...
-
Malfoy!- krzyknęłam z przerażania, widząc postać przy drzwiach,
która teraz się ruszyła. Nie popatrzył się na mnie, podszedł
tylko bliżej ... zapalając dwie świeczki.
-
Nie sądzisz, że przed chwilą twój głos brzmiał o wiele ...
przyjemniej?- zapytał, choć brzmiało to jak stwierdzenie.
Przełknęłam ślinę.
-
Tylko mi nie mów, że...- zaczęłam. Malfoy zaśmiał się sucho,
teraz podnosząc głowę. Przez światło świeczek mogłam go lepiej
widzieć. Może mi się zdawało, ale na jego twarzy zobaczyłam tak
jakby otwartość. Jego oczy lekko lśniły, a nawet ... uśmiechał
się? Zmarszczyłam czoło. Jednak teraz znów odwrócił się ode
mnie, sięgając po coś.
-
Tak, właśnie ci powiem, że słyszałem jak śpiewałaś. - odezwał
się. No nie! Dlaczego nie słyszałam jak wchodził? Dlaczego w
ogóle zaczęłam śpiewać? Poczułam jak płoną mi policzki. W
duchu chciałam się przekląć . To był tylko... Draco Malfoy.
Chociaż to nawet nie o to chodziło. Bardziej o to, że to była
moja chwila. Moja, a on przy tym był. Malfoy usiadł na krześle
przy ścianie, biorąc na kolana gitarę, którą zauważyłam, gdy
wszedłem do środka. Zaśmiałam się. To wyglądało absurdalnie.
Malfoy jednak nie dał się wyprowadzić z równowagi. Nawet na mnie
nie spojrzał. Układał tylko dokładnie swoje place na grzbiecie.
-
Udam, że tego nie słyszałem, Granger. W końcu ja się nie śmiałem
przy twojej... piosence.- odparł, wykrzywiając usta do krzywego
uśmiechu. Co mu się stało? Czemu był taki inny? Nie odezwałam
się, nadal byłam jak zahipnotyzowana tym, jak jego palce poruszały
się na strunach. W pokoju rozległy się dźwięki...
Nie
byłam w stanie mu jakkolwiek przerwać. A on przez parę minut w
ogóle się nie odzywał, kompletnie skoncentrowany na tym co robił.
-
Mogłabyś usiąść, denerwujesz mnie jak tak stoisz ...- powiedział
w końcu. Zdziwiona, że w ogóle pamiętał o tym ,iż tu byłam...
usiadłam na podłodze, przy oknie. Nie za bardzo wiedziałam
co robić. Przez chwilę... starałam się usiedzieć cicho, ale ...
nie chciało mi się to udać. Ta cała sytuacja była tak dziwna...
-
Czy, może...- zaczęłam... Malfoy mi przerwał.
-
Nie. Masz siedzieć cicho. Chociaż przewidywalne jest to, iż będzie
ci to sprawiać trudności.- burknął. Zdenerwowana spojrzałam na
niego, ale on nawet tego nie spostrzegł. Siedziałam więc cicho...a
dla większego spokoju zamknęłam nawet oczy. Próbowałam
koncentrować się tylko na moim oddechu i nie przypominać sobie z
kim tutaj siedziałam.
Nagle,
nawet nie wiem ile minut minęło... czy w ogóle minął jakiś
czas, usłyszałam coś, co zaczęło mnie wciągać. Najpierw
powoli, później coraz bardziej, tak, że nie mogłam po chwili
uwolnić się od tego. Chciałam więcej, chciałam słuchać dalej.
To była muzyka. Ale jeszcze czegoś takiego nie słyszałam...
To
nie były tylko zwykły dźwięki powiązane ze sobą, tylko cała
historia.Te dźwięki były jak słowa, tylko jakby bardziej wolne.
Więcej się przy nich czuło, więcej ...nie miały granic.
Przekraczały granice rzeczywistości, pokazując to co było prawdą.
Czasem się coś nie zgadzało, czasem coś nie dograło. Czasem
poczułam taki smutek, że moje serce skurczyło się na milimetr,
przynajmniej takie miałam odczucie. A czasem dźwięki porywały
mnie swoją złością... i nienawiścią. A potem były jakieś
takie ... stłumione, przyciszone. Nieczułe.
To
była historia i to była prawda, a ja mogła bym słuchać jej w
nieskończoność. Choć tyle uczuć we mnie wywoływała, tyle bólu,
tyle wszystkiego innego. A pomimo tego... chciałam słuchać dalej.
W tym wszystkim było jakieś niewytłumaczalne piękno.
W
tym momencie zrozumiałam, ...w tym momencie naprawdę pojęłam
słowa Nel. Każdy człowiek w swojej historii ma też zawarte dobro.
Piękno.
Cisza.
-
Już chyba wiemy co umiemy, Granger. Weź stąd te książki. -
usłyszałam głos Malfoy'a. Dlaczego przestał grać? Otwarłam
oczy.
Nie
byłam w stanie popatrzeć mu się w twarz. Czasem mówi się, że
prawda potrafi człowieka bardziej trafić ... niż kłamstwo.
Właśnie tak się czułam.
Ale
bez skrzydeł czasem było łatwiej żyć, niż z nimi.
Ktoś
może mi je odebrać. Nie. Odebrać mi ich nikt nie może. Ale może
mnie przekonać, że nie umiem latać. Że jestem kimś innym. To
jest kłamstwo, ale prawda zawsze prędzej czy później wychodzi na
jaw. Tak jak teraz.
Nie
mogłam zadać teraz żadnych pytań. Wstałam, wzięłam książki
pod ramię ... i wyszłam. Nie chciałam, żeby zobaczył łzę,
która właśnie teraz spływała mi po policzku. Nie wiedziałam co
myśleć. To tak samo jak z niebem. Czasem było pochmurne,
nieprzyjazne... strzelało piorunami. A na drugi dzień okrywało się
światłem i kolorami. A w nocy było widać gwiazdy. Niebo, tak
różne, a jednak to samo.
awww <3
OdpowiedzUsuń